Zmącony obraz. Leki psychotropowe i epidemia chorób psychicznych w Ameryce Robert Whitaker 7,9
ocenił(a) na 821 tyg. temu Współczesny mainstream mówi nam: depresja, CHAD i inne zaburzenia psychiczne to poważne i realne problemy zdrowotne, których nie można bagatelizować, stygmatyzować, czy przyklejać chorym łatkę “słabeuszy”. To samo tyczy się innych zaburzeń, nazywanych neuroróżnorodnością (autyzm, ADHD, wysokowrażliwość). Leczmy - a mamy już ku temu bardzo skuteczne środki! Ten sam mainstream alarmuje: mamy do czynienia z epidemią chorób psychicznych, i to nie tylko wśród dorosłych, ale i wśród młodzieży, a nawet dzieci. Jakie są jej przyczyny?
Można oczywiście, powołując się na historię medycyny, dywagować, iż kiedyś odium społeczne dot. chorób psychicznych było tak duże, że ludzie do tych chorób się nie przyznawali, i ich nie leczyli. Ci naprawdę ciężko chorzy lądowali w szpitalach, gdzie przeważnie pozostawali do końca życia. Nie było lekarstw. Dziś mamy lepszych specjalistów i skuteczne sposoby terapii, także w warunkach domowych. Czyli: teraz się o wiele więcej diagnozuje. Diagnozuje się też więcej, gdyż poszerzone zostały kryteria diagnostyczne, czego najlepszym przykładem jest ADHD. Kiedyś nie było czegoś takiego, jak ADHD - były niesforne, żywe dzieci. I znów można powiedzieć: ale to dobrze, gdyż dzięki temu więcej osób znajdzie pomoc, a kiedyś byli oni zostawieni samym sobie. To również jest klasyczna, mainstreamowa narracja. Problem w tym, że skala wzrostu zachorowań jest zbyt duża, by powyższe czynniki ją kompleksowo tłumaczyły.
Niedawno oficjalnie posypała się serotoninowa teoria depresji - szum zrobił się wokół artykułu brytyjskiej naukowczyni Joanny Moncrieff na ten temat. "To nic nowego", żaden przełom - odezwali się naukowcy. Naprawdę? Skoro było to wiadomo od dawna, to czemu artykuł Moncrieff wywołał taką burzę? Może wiedzieli wtajemniczeni, ale nie szerokie gremium zainteresowanych? czyli lekarze dobrze wiedzieli, że cała ta biomedyczna teoria chorób psychicznych to zamki postawione na piasku, ale leczą nadal według niej? Obecnie mówi się o tym, że depresja to wynik współdziałania uwarunkowań genetycznych, fizycznego stanu organizmu i stresujących wydarzeń życiowych. Aha - czyli nie wiemy, skąd się bierze, a w każdym razie nie powoduje jej jeden, konkretny czynnik. I tak samo rzecz się ma z innymi zaburzeniami psychicznymi. Mimo to teoria o “zaburzeniach równowagi chemicznej w mózgu” nadal jest powszechna - wystarczy przejrzeć internet. I mimo to nadal stosuje się leki SSRI.
Ok, to skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Skoro mamy takie skuteczne metody leczenia chorób psychicznych, to dlaczego chorych nie ubywa, a przybywa i to w zastraszającym tempie? Whitaker opowiada o amerykańskim przemyśle farmaceutycznym, badaniach zamiecionych pod dywan, skutkach zażywania leków psychotropowych oraz o produkcji chorych. Nic w sumie zaskakującego.
Przypomnieć wypada, iż Whithaker odnosi się praktycznie wyłącznie do sytuacji w Stanach Zjednoczonych, ale przecież sami widzimy, iż trend ten rozlewa się na wszystkie rozwinięte kraje, w tym Polskę. I jakkolwiek na pierwszy rzut oka zakrawa to na kolejną spiskową teorię dziejów, to rzeczowa argumentacja autora, poparta wynikami wieloma badań, a także opiniami psychiatrów sprawia, że przestajemy się lekceważąco uśmiechać. Ta książka była kontrowersyjna 14 lat temu, kiedy wydano ją po raz pierwszy, i pewnie wiele osób uznało ją za “niebezpieczną”, bo głoszącą herezję sprzeczną z mainstreamowym podejściem. Tylko że w ciągu tych lat pojawiły się kolejne badania, potwierdzające to, co opisuje autor. Nie chodzi więc o to, by teraz nawoływać do nieleczenia chorób psychicznych, tylko o to, że w psychofarmakoterapii odpowiednia byłaby daleko idąca ostrożność, gdy tymczasem psychiatrzy zapisują tabsy jak cukierki i po kampanii "oswajania" z problematyką chorób psychicznych nawołują do kolejnej kampanii edukacyjnej nt. metod leczenia stosowanych w psychiatrii.
Przeczytajcie sami, by sprawdzić, czy argumentacja Whitakera was przekona.