-
Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik4
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać3
-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński9
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać14
Biblioteczka
2023-11-15
2023-10-24
Do jakich zabiegów musi uciec się pisarz, żeby wykreować świat przykry, do pewnego stopnia odpychający i przerażający? Okazuje się, że dla Emi Yagi wystarczy, że tworzy ona przestrzeń zapożyczoną z codziennego funkcjonowania współczesnych korporacji. Strefę spokojną, sterylną, gdzie pomiędzy człowiekiem a człowiekiem puchnie balonik pustki.
Jednostka, szczególnie jeśli jest kobietą samotną, zostaje zepchnięta na margines funkcjonowania sprawnie i prężnie funkcjonującej machiny firmowej. Kto posprząta, zaparzy kawę dla pracowników? Oczywiście nasza bohaterka - Shibata, będąca już po trzydziestce, ale nie mająca ani męża, ani dziecka.
W rzeczywistości wypełnionej pustką i samotnością kłamstwo okazuje się sposobem na zburzenie utartych schematów. Nagły impuls buntu sprawia, że kobieta wyznaje, iż spodziewa się dziecka. W momencie, gdy małe ziarenko nieprawdy zostaje zasiane, zaczyna żyć własnym życiem, rosnąć i nabrzmiewać niczym niezamieszkały brzuch głównej bohaterki.
"Trzeba zadbać o miejsce tylko dla siebie - wyznaje w pewnej chwili Shibata - Nawet kłamstwo się nada. Wystarczy niewielkie, takie, żeby pomieściło człowieka. Jeśli schowa się je w sercu i będzie długo powtarzać, wbrew pozorom może przenieść cię zupełnie gdzie indziej. Kto wie, czy w tym czasie i ty, i świat nie zmienicie się chociaż trochę".
Shibata odkrywa, że nagle zwraca na siebie uwagę innych pracowników, zaczyna być traktowana ulgowo i nie musi już wykonywać codziennych, żmudnych obowiązków. Świadomość ciąży sprawia, że bohaterka stara się dbać o siebie i swoje wyobrażone dziecko. Poznaje też inne przyszłe matki, z którymi łączy ją dawno nieodczuwane poczucie wspólnoty.
Opowieść Emi Yagi to lustro, w którym odbijają się problemy współczesnego, nowoczesnego społeczeństwa. W podobnej rzeczywistości wszystko, co inne, odbiegające od schematu pozostaje przykrą, wstydliwą anomalią. Nie ma znaczenia, czy jesteś kobietą, czy mężczyzną. Chociaż oczywiście to kobiety dźwigają na sobie ciężar codziennych obowiązków, w tym wychowanie dzieci, a specjalny status zyskują jedynie w momencie, gdy są w ciąży.
"Dziennik pustki" to kalejdoskop codziennych migawek, prozaicznych zdarzeń, układanka pękniętych obrazów czynności, jakie budują nasze życie. Może chwilami nużyć, ale jeżeli odnajdzie się jej rytm, odkrywa przed czytelnikiem ciąg ukrytych sensów.
Powieść smutna, idealna na jesień. Czy niesie w sobie nadzieję? Nie potrafię na powyższe pytanie odpowiedzieć twierdząco, bo uczuciem, jakie dominuje po odłożeniu książki na bok, okazuje się zabarwiona na niebiesko nostalgia i swoiste przygnębienie.
Nie będzie to historia, która przemówi do każdego, miłośnikom japońskiej prozy mogę ją jednak z czystym sumieniem polecić.
Do jakich zabiegów musi uciec się pisarz, żeby wykreować świat przykry, do pewnego stopnia odpychający i przerażający? Okazuje się, że dla Emi Yagi wystarczy, że tworzy ona przestrzeń zapożyczoną z codziennego funkcjonowania współczesnych korporacji. Strefę spokojną, sterylną, gdzie pomiędzy człowiekiem a człowiekiem puchnie balonik pustki.
Jednostka, szczególnie jeśli...
2023
Przyznać muszę, że jest kilku pisarzy, po których pozycje sięgam zawsze, jak tylko pojawią się one w sprzedaży. Niedawno do owego zacnego grona dołączył Robert McCammon, a "Zew nocnego ptaka" i "Magiczne lata" wręcz uwielbiam. Jego powieści to dla mnie znakomita rozrywka na najwyższym poziomie. Lektury, które pozwalają oderwać się od rzeczywistości i przenieść w krainę magicznych fantazji.
"Słuchacz" przenosi nas w lata trzydzieste, do ogarniętej kryzysem Ameryki. Już na pierwszych stronach powieści autor zapoznaje nas z wyjątkowo nieciekawą dwójką: Johnem "Bielutkim" Partlowem i Ginger LaFrance. Ta dwójka doskonale odnajduje się w trudnej rzeczywistości, chwytając się rozmaitych brudnych interesów. I już od początku przeczuwamy, że nie cofną się przed niczym, żeby osiągnąć swoje niecne, zbrodnicze cele.
Po jasnej stronie mocy stoi z kolei Curtis Mayhew, dysponujący niezwykłymi, telepatycznymi mocami. Jego talent pozwala mu "słuchać" myśli osób, znajdujących się w całkowicie odległych od niego miejscach. Niestety młody, wrażliwy, ciemnoskóry chłopak musi stawić czoła licznym uprzedzeniom trawiącym amerykańskie społeczeństwo. Słoneczne południe toczy bowiem bakcyl wszechobecnego rasizmu i przemocy wobec osób o odmiennym kolorze skóry.
Równocześnie pozostaje klimat bagnistej Luizjany jednym z najmocniejszych atutów powieści. Owe wilgotne, parne przestrzenie, które tak znakomicie sportretowane zostały w serialu "True detective", u McCammona stają się sceną, na której rozrywa się dramat porwanych dzieci. I chociaż sama historia nie należy do najbardziej nietypowych, to jednak wciąga i angażuje czytelnika emocjonalnie.
"Słuchacz" jest jedną z prostszych i krótszych powieści pisarza. Nie ukrywam, że w moim osobistym rankingu wyżej stawiam inne pozycje autora "Magicznych lat". Oczywiście dla niektórych osób z pewnością owa prostota języka oraz niespieszna fabuła mogą okazać się atutem. Czytelnikom, którzy McCammona jeszcze nie znają, z pewnością polecę inne książki pisarza, ale miłośnicy jego prozy mogą po "Słuchacza" sięgnąć bez obaw.
Naturalnie pod kątem graficznym powieść prezentuje się znakomicie, ale do tego jesteśmy już przyzwyczajeni, a wydawnictwo Vesper swoich fanów nie zawodzi.
Przyznać muszę, że jest kilku pisarzy, po których pozycje sięgam zawsze, jak tylko pojawią się one w sprzedaży. Niedawno do owego zacnego grona dołączył Robert McCammon, a "Zew nocnego ptaka" i "Magiczne lata" wręcz uwielbiam. Jego powieści to dla mnie znakomita rozrywka na najwyższym poziomie. Lektury, które pozwalają oderwać się od rzeczywistości i przenieść w krainę...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-07
HISTORIA ZAPISANA WULKANICZNYM ATRAMENTEM
W tym roku nie czekają mnie dalekie, wakacyjne podróże. Z tym większą chęcią sięgam po lektury, dzięki którym przenoszę się w inne, często niedostępne rejony planety. "Superwulkany" zaś to książka, dzięki której wyruszamy w podróż nie tylko do Włoch, Japonii, czy w podmorskie głębiny, lecz także na Wenus lub Marsa.
Z czym kojarzą nam się wulkany? Najczęściej ze śmiercią lub spustoszeniem. Wielu z nam od razu przychodzi na myśl zniszczenie Pompei, a każda erupcja wulkanów relacjonowana przez media wzbudza ogromne emocje. Jedną z wulkanicznych "gwiazd" pozostaje bez wątpienia znajdująca się na Hawajach, ciągle aktywna Kilauea, której gniew rozświetla bez przerwy okoliczne niebo.
Pasja, z jaką autor opisuje poszczególne wulkany, okazuje się zaraźliwa. Z wielkim zaangażowaniem oraz humorem przybliża on nam wybrane ziemskie wulkany oraz zabiera w wyprawę w przestrzeń kosmiczną. W poszczególnych rozdziałach dowiadujemy się, jak różnorodne i wyjątkowe mogą być wulkany naszej planety i czego możemy spodziewać się w kosmosie.
Robin Andrews zaskakuje też czytelnika, wspominając mu o życiu, jakie tłoczy się w pobliżu wulkanów. Te gorące stożki, plujące lawą, przyciągają bowiem wiele gatunków istnień, które w ciepłym środowisku odnajdują zdumiewająco korzystne warunki bytowania. Tym samym poszukiwanie wulkanów na innych planetach wiąże się także z dywagacjami na temat możliwości istnienia na nich życia.
Dziennikarz, będący fanem "Gwiezdnych wojen" (musi nim być, jeśli tak wiele razy nawiązuje do wspominanego filmu) potrafi w wyjątkowo ciekawy i przystępny sposób opowiadać o trudnych zagadnieniach naukowych. Jest interesująco nawet wtedy, kiedy przyznaje, że nasza wiedza dotycząca historii pobliskich planet jest na tyle nikła, że pozostaje nam jedynie snucie domysłów, Ale czyż nie wspaniale czyta się o lodowych wulkanach, które być może istnieją "w odległej galaktyce"?
"Ta książka tak naprawdę nie opowiada o wulkanach" - dodaje Andrews przewrotnie - "Mówi o podróżach w czasie". Przytaczam ten fragment, ponieważ podobne wrażenie wielokrotnie towarzyszyło mi podczas powyższej lektury. Obcując z wulkanami, dotykamy zjawisk o wiele starszych od człowieka, wobec których nasza własna historia wydaje się nikła i nieznacząca.
Ale być może dlatego "śnienie o innych czasach daje niezwykłe poczucie kontroli, zwłaszcza gdy otaczający nas świat został zelektryzowany przez chaos". Lektur nam na pewno nie zabraknie, ponieważ Układ Słoneczny "to dom z bezkresną biblioteką, pełną książek, których słowa zapisane są wulkanicznym atramentem".
Z pełnym przekonaniem polecam!
HISTORIA ZAPISANA WULKANICZNYM ATRAMENTEM
W tym roku nie czekają mnie dalekie, wakacyjne podróże. Z tym większą chęcią sięgam po lektury, dzięki którym przenoszę się w inne, często niedostępne rejony planety. "Superwulkany" zaś to książka, dzięki której wyruszamy w podróż nie tylko do Włoch, Japonii, czy w podmorskie głębiny, lecz także na Wenus lub Marsa.
Z czym kojarzą...
2023-05
NAJTRUDNIEJ JEST ZACZĄĆ SIĘ STARZEĆ
To nie ja. Ale czy jestem osobą, którą jestem teraz: żoną i matką, drżącą o zdrowie swojego dziecka? Czy może ta prawdziwa ja to nastolatka, studentka, ukryta głęboko pod skorupą nawarstwiających się codziennych obowiązków? Zaczynam od takiej oto osobistej refleksji, do której skłonił mnie zbiór opowiadań Karmele Jaio, ponieważ te krótkie formy, opowiadające o rzeczach prostych i przyziemnych w sposób szczery i bezpretensjonalny, głęboko mnie poruszyły.
Kiedy wracam do nich myślami, ciężko mi wyróżnić jedno z nich, które uznałabym za najlepsze. Owe opowieści o kobietach, stojących na progu starzenia się, mienią mi się przed oczami niczym barwny patchwork – różnorodny, lecz i spójny równocześnie. Całkiem możliwe, że na moje postrzeganie powyższego zbioru wpływ ma mój wiek oraz sytuacja, w jakiej się znajduję. Jestem jednak pewna, że historie te przemówią również do starszych i młodszych, zarówno kobiet, jak i niektórych mężczyzn.
Wracam także myślami do Virginii Woolf i jej "Własnego pokoju". W wydanej po raz pierwszy w 1929 roku książce pisarka zauważa, że kobietom do odniesienia sukcesów nie brakuje często talentu, lecz niezależności ekonomicznej i tytułowego "własnego pokoju". Bohaterki "To nie ja" to częstokroć również kobiety niezrealizowane, którym obowiązki wobec męża i dzieci uniemożliwiają podjęcie aktywności zawodowej i twórczej. Nierzadko ich zainteresowania artystyczne są deprecjonowane, a one same muszą schować pędzel i pióro do szafy, wyrzucić stare płótna z czasu studiów.
Karmele Jaio, baskijska powieściopisarka, z wprawą godną Vermeera wymalowuje całą gamę różnych emocji w tych krótkich, momentami nieco klaustrofobicznych formach. Często ogranicza się do zamkniętych przestrzeni: domów, mieszkań, placów zabaw. Opowiada o fantazjach erotycznych kobiet, ich potrzebie podobania się, marzeniu o ucieczce, trosce o dzieci, przemocy domowej. Podejmowane przez nią tematy są niekiedy bardziej frywolne (kiedy pisze o poszukiwaniach stanika), jak i poważne (gdy opowiada o ucieczka przed znęcającym się nad rodziną mężem), lecz żadna z opowieści nie staje się przez to błaha i nieważna.
Przy równie krótkich formach łatwo popaść w banał, przerysować szczegóły. Autorka "To nie ja" umiejętnie wystrzega się podobnych błędów. W jej opowiadaniach jest miejsce na smutek, wzruszenie i uśmiech. Zręcznie żongluje ona elementami poważnymi i humorystycznymi. Jednym słowem, te krótkie historie to znakomita odskocznia od codzienności.
Jeśli pojęcie katharsis coś jeszcze w tym świecie znaczy, to spotkanie z prozą Karmele Jaio dostarczyło mi podobnego rodzaju "oczyszczenia". Nie wiem, czy pokusiłabym się tym samym o lepszą rekomendację. Naprawdę warto sięgnąć po tą prostą, lecz przejmującą i zapadającą w pamięć prozę.
NAJTRUDNIEJ JEST ZACZĄĆ SIĘ STARZEĆ
To nie ja. Ale czy jestem osobą, którą jestem teraz: żoną i matką, drżącą o zdrowie swojego dziecka? Czy może ta prawdziwa ja to nastolatka, studentka, ukryta głęboko pod skorupą nawarstwiających się codziennych obowiązków? Zaczynam od takiej oto osobistej refleksji, do której skłonił mnie zbiór opowiadań Karmele Jaio, ponieważ te...
2023-03
CO NAS NIE ZABIJE
Niezwykle rzadko zdarzają się serie wydawnicze, które pochłaniam w całości. Wehikuł Czasu nie zachwyca mnie wprawdzie swoją szatą graficzną, ale każda wydawana przez wydawnictwo Rebis książka zasługuje na uwagę. I, wybaczcie mi taki mały "spoiler", ale pozycja, o której właśnie mam zamiar pisać, czyli "Równi bogom" Asimova plasuje się w czołówce moich ulubionych książek z tej serii.
Asimov przenosi nas do świata, w którym udało się rozwikłać męczący ludzkość od pokoleń problem: wynaleziono niewyczerpane źródło energii. To cudowne urządzenie we wprost niewiarygodny, mało inwazyjny dla środowiska naturalnego sposób czerpie energię z równoległego wszechświata. Brzmi zbyt pięknie, żeby było prawdziwe? Podobne wątpliwości ma bohater pierwszej części powieści – Pete Lamont, który dostrzega ogromne ryzyko wiszące nad naszą cywilizacją.
Pisarz w bardzo niekorzystnym świetle ukazał całe środowisko naukowe. Badaczy, którzy powinni wszak mieć na względzie dobro ludzkości, interesują jedynie nic nieznaczące spory i prywatne korzyści. W tym skorumpowanym i pozbawionym skrupułów moralnych światku głos autorytetu potrafi bardzo skutecznie uciszyć głos rozsądku. Udało się tym samym Asimovowi podjąć temat niestety nadal aktualny i uniwersalny, bez popadania w banał czy pretensjonalność.
Spotkałam się już z opiniami, że najciekawiej prezentuje się rozdział drugi, ukazujący życie mieszkańców innego wszechświata. Gdybym chciała się z tym nie zgodzić, byłoby mi wyjątkowo ciężko, ponieważ stworzone przez autora postacie obcych intrygują, fascynują i pozostają na długo w pamięci. W tamtejszym społeczeństwie jednostki (tzw. Miękcy) nie mogą funkcjonować jako integralne byty, lecz dzielą się na swoiste typy: Emocjonalnych, Racjonalnych i Rodzicieli. Kiedy dochodzi do spotkania przedstawicieli każdej z tej grupy, powstaje triada. Oczywiście główni bohaterowie, czyli Emocjonalna Dua, Racjonalny Odeen i Rodziciel Tritt, to osobniki wyjątkowe i nieco niedostosowane do standardów tamtejszego społeczeństwa, co czyni opowieść o ich przygodach jeszcze bardziej przejmującą i w gruncie rzeczy ludzką.
W trzeciej części powracamy z rejony okołoziemskie, czyli na Księżyc. Asimov przedstawia tu środowisko Lunarytów, którzy bardzo mocno podkreślają swoją odrębność od Ziemian. Portretując wzajemne animozje tych dwóch grup, pisarz wykazał się dużym dystansem i poczuciem humoru. Wypada tylko dodać, że w powieści praktycznie wszystko mu się udaje, a każda z części serwuje czytelnikowi nowe wrażenia i smaczki.
Jeśli jesteście fanami fantastyki naukowej i jeszcze nie sięgnęliście po "Równych bogom", gorąco was do tej pozycji zachęcam. Naprawdę warto!
CO NAS NIE ZABIJE
Niezwykle rzadko zdarzają się serie wydawnicze, które pochłaniam w całości. Wehikuł Czasu nie zachwyca mnie wprawdzie swoją szatą graficzną, ale każda wydawana przez wydawnictwo Rebis książka zasługuje na uwagę. I, wybaczcie mi taki mały "spoiler", ale pozycja, o której właśnie mam zamiar pisać, czyli "Równi bogom" Asimova plasuje się w czołówce moich...
2023
"Hej, hej – Mars napada
dookoła ludzi gromada
hej, hej – Mars atakuje
żadnej litości nie czuje
hej, hej – Mars napada
owoce pracy naszej zjada
hej, hej – ludkowie biedni
kolejny zlew powszedni"
Mam nadzieję, że wielu z was kojarzy piosenkę Kazika, chociaż perspektywa ataku Marsjan w nikim nie wzbudza już lęku. Warto jednak pamiętać, jak wielką trwogę wywołało w 1938 roku słuchowisko "Wojna światów" Orsona Wellesa. Setki Amerykanów odbierających w tamtym czasie audycję miało opuścić w pośpiechu swe domy w obawie przed kosmicznymi najeźdźcami. Ponoć zdarzały się nawet samobójstwa wywołane przerażeniem.
Niecały wiek minął od tego wydarzenia, a my spoglądamy na Czerwoną Planetę zupełnie innym, chłodniejszym okiem. Tym ciekawsza może wydać się nam książka "Wielka księga Marsa", przenosząca czytelnika do owej romantycznej epoki, gdy ludziom wydawało się, iż powierzchnia czwartej planety od Słońca pokryta jest wydrążonymi przez Marsjan kanałami, zaś cywilizacja stoi na o wiele wyższym poziomie niż ta dobrze nam znana.
Czy mieszkańcy Marsa są karłowatymi ludkami, czy może osiągają wzrost około trzech metrów? Tutaj zdania okazują się zaskakująco różne. Nic zresztą dziwnego, skoro z Marsjanami próbowano porozumiewać się często telepatycznie, nie mając innych metod komunikacji. Snuto też przeróżne fantazje na temat pierwszego kontaktu, bez względu na to, czy przybysze z obcej planety mieli przybyć w pokoju, czy też chcieli potraktować Ziemian jedynie jako smaczną przekąskę, bądź siłę roboczą.
Bogactwo informacji, zawartej w "Wielkiej księdze Marsa" może momentami przytłoczyć, dlatego warto sobie jej lekturę dawkować. Czy chcielibyście wiedzieć, co genialny, acz ekscentryczny naukowiec Tesla bądź Carl Sagan sądzili o Marsjanach? Jeśli macie ochotę się przekonać, sięgnijcie po książkę Marca Hartzmana. Zaskoczy Was pewnie również bogactwo materiału źródłowego, ukryte na kolejnych stronicach książki. Grafiki, przedstawiające wyobrażonych Marsjan, bądź zdjęcia starych gazet to smaczki, którym wprost nie można się oprzeć.
Dla fana literatury science fiction jest to oczywiście pozycja obowiązkowa. Liczne odniesienia do klasyków gatunku sprawiają, że lektura może zainspirować nas do sięgnięcia po takie powieści, jak "Obcy w obcym kraju" Heinleina czy "Kroniki marsjańskie" Ray'a Bradbury'ego. Jeśli do tej pory ich nie czytaliście, niech "Wielka księga Marsa" was do tego zainspiruje, pozwalając również spojrzeć na książki o podobnej tematyce z szerszej perspektywy.
Podsumowując, wydana przez wydawnictwo Bo.wiem publikacja wygląda naprawdę znakomicie i może bardzo efektownie się prezentować na półce wielbiciela literatury, nie tylko tej popularnonaukowej czy fantastycznonaukowej. Jest też znakomitym pomysłem na prezent dla bliskiej osoby i zdania tu nie zmienię, chociaż mam o wiele bardziej sceptyczne podejście do działań Elona Muska niż autor publikacji.
"Hej, hej – Mars napada
dookoła ludzi gromada
hej, hej – Mars atakuje
żadnej litości nie czuje
hej, hej – Mars napada
owoce pracy naszej zjada
hej, hej – ludkowie biedni
kolejny zlew powszedni"
Mam nadzieję, że wielu z was kojarzy piosenkę Kazika, chociaż perspektywa ataku Marsjan w nikim nie wzbudza już lęku. Warto jednak pamiętać, jak wielką trwogę wywołało w 1938 roku...
2022-12-27
RZEKO MATKO, GORZKIE JEST TWOJE MLEKO
Nil – najdłuższa rzeka świata. To na jej brzegach rozkwitła niegdyś fascynująca, egipska cywilizacja. To jej źródeł szukali z niezwykłą zaciętością liczni podróżnicy. Obecna rzeczywistość ma jednak niewiele wspólnego z romantyczną legendą, z czego zdamy sobie doskonale sprawę, kiedy sięgniemy po książkę Xaviera Aldekoa – "Dzieci Nilu".
"Nil to nie rzeka – pisze autor – Nil to coś znacznie więcej. Najdłuższa z afrykańskich rzek jest sercem setek wiosek i niestrudzonym świadkiem wzlotów i upadków najpotężniejszych dynastii faraonów. Wypływa z głębi Afryki i przez 6650 wije się wśród gór, rozlewisk i pustyni, aż docieka do Morza Śródziemnego. Nazwa rzeki przywołuje sekrety ukryte w piramidach czy podziemnych komnatach i karmi dumę tysiącletnich cywilizacji, które do dziś walczą o swoje przetrwanie. W starożytnym Egipcie rzeka, która nie boi się Sahary, była nawet czczona jako bóstwo zwane Hapi, jej koryto zaś uznawano za centrum świata."
Wokół rzeki nadal tętni życie, jest to jeden z najgęściej zaludnionych regionów świata. Szacuje się bowiem, że na tym wąskim paśmie pośród pustyni zamieszkuje 96 procent mieszkańców Egiptu. Nic dziwnego, że dorzeczu Nilu, leżące w obarczonej trudną przeszłością kolonialną Afryce, daleko do rajskich ogrodów.
Xavier Aldekoa zaczyna swoją podróż przez Afrykę od Ugandy, podróżuje przez Sudan Południowy, Etiopię i Sudan, a kończy ją w Egipcie. Reporter kreśli wprawdzie przed czytelnikiem tło polityczne toczących region konfliktów, jednak skupia się przede wszystkim na historiach ludzi – dzieci Nilu. Uważnie słucha ich opowieści, każdego z rozmówców obdarzając uwagą i szacunkiem. Równocześnie jego poczucie humoru i dystans do własnej osoby sprawiają, że jego relację czyta się tym ciekawiej.
Nie da się jednak ukryć, że podróż do źródeł Nilu jest doświadczeniem trudnym i bolesnym. Szczególnie ciężko czyta się o dzieciach, wcielanych w młodym wieku do armii, zmuszanych do zabijania, o dzieciach, którym wojna odebrała bliskich i perspektywy na przyszłość. Co czeka kontynent, który w tak wczesnym wieku odziera z wszelkich złudzeń swoje potomstwo? Historia Grace, która uciekła przed wojenną zawieruchą i pragnie z wszelkich sił się uczyć, wydaje się niestety dość odosobniona, a promyk nadziei, którą z sobą niesie, pozostaje dość słaby.
Dla reportera podróż przez wspomniane wyżej kraje niesie ze sobą spore ryzyko. Wszechobecna korupcja, ciągłe zagrożenie ze strony uzbrojonych bandytów – elementy te sprawiają, że postać narratora opowieści zyskuje jeszcze mocniejsze umowoanie w historii. Jego osobista relacja staje się szalenie ważna dla czytelnika, który z oczywistych względów nigdy w niektóre rejony nie wyruszy.
Osobiście najbardziej zdziwiła mnie sytuacja, panująca w Egipcie. Nie sądziłam, że tamtejsza branża turystyczna znajduje się w tak dużym kryzysie, a sytuacja ekonomiczna ludności tak bardzo pogorszyła się przez spadek liczby odwiedzających. Wyprawa do krainy Sfinksa nie będzie więc polegać tylko i wyłącznie na kontemplacji piękna monumentalnych budowli (a i te trzeba było przenosić z miejsca na miejsce przy okazji budowy Wysokiej Tamy Asuańskiej, co łatwym zadaniem oczywiście nie było).
Jeśli miałabym pokusić się o kilka słów podsumowania, napiszę, że moim zdaniem warto czytać o Afryce. Reportaże z podróży po tym kontynencie mogą być niełatwe, budzić niepokój i smutek, ale pozwalają zbudować obraz światy, który bez tego elementu układanki byłby niepełny. I dlatego "Dzieci Nilu" również będę gorąco polecać.
RZEKO MATKO, GORZKIE JEST TWOJE MLEKO
Nil – najdłuższa rzeka świata. To na jej brzegach rozkwitła niegdyś fascynująca, egipska cywilizacja. To jej źródeł szukali z niezwykłą zaciętością liczni podróżnicy. Obecna rzeczywistość ma jednak niewiele wspólnego z romantyczną legendą, z czego zdamy sobie doskonale sprawę, kiedy sięgniemy po książkę Xaviera Aldekoa – "Dzieci...
2023-02-24
KOBIETY, KOKAINA I PROBLEMY Z NIEISTNIENIEM
Z przykrością przyznaję, że nie czytałam nigdy żadnej z książek Arthura Conana Doyle'a. Powieściowe perypetie stworzonej przez niego ikony – Sherlocka Holmesa są mi więc raczej obce. Kojarzę je głównie z filmów, opowiadających o przygodach genialnego detektywa. Nie da się więc ukryć, że z kryminałami mi nie po drodze, jednak gdy w grę wchodzą powieści Dana Simmonsa, ciężko mi po nie nie sięgnąć.
"Piąty kier" to jedna z nowszych powieści autora "Hyperiona". Kto zna styl pisarza, ten mniej więcej wie już, czego się po nim spodziewać. Imponuje przede wszystkim świat, stworzony z ogromnym rozmachem i dbałością o szczegóły. Simmons odmalowuje realia przełomu XIX i XX wieku z precyzją niezwykle skrupulatnego realisty. mogącą przyprawić niekiedy o lekki zawrót głowy.
Lektura "Piątego kiera" stanie się okazją do spotkania z takimi znakomitościami, jak Henry James, Mark Twain czy Theodore Roosevelt. Ich interakcje z postaciami znanymi z książek pozostają intrygujące i elektryzujące. Simmons znakomicie bawi się, mieszając prawdę historyczną z literacką fikcją, nieustannie zwodząc czytelnika na manowce.
Przejdźmy jednak do początku, czyli do momentu spotkania dwójki głównych bohaterów. Dobiegający pięćdziesiątki i cierpiący z powodu depresji Henry James udaje się do Paryża, żeby skoczyć w odmęty Sekwany. Przypadkiem wpada jednak na naszego genialnego detektywa, który własną śmierć upozorował, a świat przemierza, podając się za norweskiego podróżnika Jana Sigersona. Cóż wyniknie z ich współpracy, gdy udadzą się razem do Ameryki?
Jak wspomniałam wcześniej, żałuję nieco, że nie znam lepiej przygód Sherlocka Holmesa. Jego konfrontacja z postaciami, takimi jak profesor Moriarty czy Irene Adler, okazałaby się na pewno jeszcze smakowitsza. Świat stworzony przez Simmonsa pozostaje jednak na tyle rozległy, że kreślone przez niego niuanse zadowolą również miłośników twórczości Henry'ego Jamesa czy Marka Twaina.
Akcja toczy się wyjątkowo powolnie, nawet dla czytelników zaznajomionych z takimi dziełami jak "Abominacja". W opowieści nie grają roli nagłe zwroty akcji, chociaż nie obędzie się bez pewnych zaskoczeń. Kluczem do rozsmakowania się w stworzonym przez Simmonsa uniwersum, pozostaje zagubienie się w świecie, który dawno odszedł już do przeszłości.
Czy warto sięgnąć po "Piątego kiera"? Moim zdaniem miłośnicy twórczości Simmonsa nie powinni się długo wahać. Powieścią tą pisarz udowadnia, że szanuje swojego czytelnika, tworząc dzieła przemyślane i spójne. Historia przygód Sherlocka Holmesa i Henry'ego Jamesa zadowoli też osoby, które lubią opasłe tomiszcza, bowiem tej opowieści nie pochłonie się w jeden wieczór i zapewne poświęcimy tej lekturze niejeden wieczór.
KOBIETY, KOKAINA I PROBLEMY Z NIEISTNIENIEM
Z przykrością przyznaję, że nie czytałam nigdy żadnej z książek Arthura Conana Doyle'a. Powieściowe perypetie stworzonej przez niego ikony – Sherlocka Holmesa są mi więc raczej obce. Kojarzę je głównie z filmów, opowiadających o przygodach genialnego detektywa. Nie da się więc ukryć, że z kryminałami mi nie po drodze, jednak gdy...
2022-10-02
POCZTÓWKI Z PRZESZŁOŚCI
Przeglądając Internet w poszukiwaniu informacji o południowokoreańskim pisarzu Hwang Sok-Yongu, dowiemy się chociażby, że jest on najpoważniejszym kandydatem tego kraju do literackiej Nagrody Nobla. Ponadto określony został mianem twórcy przekornego, poruszającego niewygodne politycznie tematy i idącego cały czas pod prąd. Sądzę, że te skromne informacje wystarczają, aby zachęcić czytelnika do sięgnięcia po jedną z książek pisarza.
Okładka "O zmierzchu" przyciąga uwagę swą monotonną, utrzymaną w brązach tonacją, która idealnie wpasowuje się w klimat nadchodzącej jesieni. Dwie postacie dryfują w nieokreślonej przestrzeni niby bliskie sobie, a jednak spoglądające w przeciwnym kierunku i egzystujące w odrębnych uniwersach. A w tle migoczą strzeliste budynki nowego świata.
Wspominam o okładce, bo doskonale oddaje ona nastrój niewielkiej powieści. To historia gorzka niczym przypadkowo rozgryziona pestka dojrzałego owocu. Z jednej strony syci, a z drugiej pozostawia po sobie nieprzyjemny, długo utrzymujący się posmak. Jest niewygodna, bo obnaża daremność pragnień ludzi, którzy tworzą systemy, gdzie jednostka zdana jest sama na siebie i bezmiernie samotna.
Głównym bohaterem "O zmierzchu" jest Park Min-u, odnoszący sukcesy, starzejący się architekt, który spogląda na swoje dawne życie i wspomina stare przyjaźnie i miłości. Wśród postaci, które zjawiają się niczym duchy w przestrzeni jego pamięci, jest dziewczyna, którą niegdyś kochał i którą opuścił. Dlaczego odzywa się do bohatera po tak długim czasie?
Zresztą Park Min-u to nie jedyna postać, która snuje opowieść o swoim życiu. Jeong U-hui nie udało się odnieść sukcesu. Stara się wiązać koniec z końcem, dzieląc swój czas między pracę w teatrze, a godziny spędzone na dorabianiu w małych sklepikach. Nie oczekuje zbyt wiele od życia, nie walczy nawet o przestrzeganie swoich pracowniczych praw.
Czy podobna opowieść może skończyć się happy endem? Nie będę oczywiście zdradzać zakończenia, jednak odradzałabym odradzałabym powieść Hwang Sok-Yonga osobom pragnącym sięgnąć po podnoszącą na duchu opowieść. Ponadto obraz Korei jako kraju prężnie rozwijającego się, oazy sukcesu rozmywa się niczym fatamorgana. Pozostaje pytanie, jak wielką cenę każdy z obywateli musiał zapłacić obywatel za transformację ekonomiczną i ustrojową.
"O zmierzchu" to książka ważna, ale niełatwa. Wymaga chwili, żeby się z nią zmierzyć i nie daje przejść obok siebie obojętnie.
POCZTÓWKI Z PRZESZŁOŚCI
Przeglądając Internet w poszukiwaniu informacji o południowokoreańskim pisarzu Hwang Sok-Yongu, dowiemy się chociażby, że jest on najpoważniejszym kandydatem tego kraju do literackiej Nagrody Nobla. Ponadto określony został mianem twórcy przekornego, poruszającego niewygodne politycznie tematy i idącego cały czas pod prąd. Sądzę, że te skromne...
2022-07-07
Dawno, dawno temu, jeszcze za czasów licealnych, gdy z klasą moją wyruszyłam do Francji, miałam okazję oglądać katedrę Notre Dame na własne oczy. Ma skromna, nieletnia jeszcze wtedy osoba była pod wielkim wrażeniem jej monumentalności. Pamiętam do tej pory, choć niestety pamięć mam słabą, z jak ogromną siłą oddziaływała na widza ta gotycka, strzelista architektura.
Nic dziwnego, że wydarzenia, które miały miejsce w 2019 roku, wstrząsnęły mną do głębi. Podobnie jak wielu innych internautów śledziłam z zapartym tchem doniesienia z Paryża. I nic dziwnego, że zapragnęłam sięgnąć po książkę o jednej z najsłynniejszych na świecie budowli, która jakimś cudem przetrwała pożar.
"Serce Paryża. Dusza Francji"? Dzięki książce Agnès Poirier stwierdzenie to przestaje być ino pustym sloganem. Autorka zabiera nas bowiem w podróż przez wieki, pokazując kluczową rolę, jaką monumentalna katedra odegrała na przestrzeni dziejów. Jej opowieść jest jak przyspieszony film. w ekspresowym tempie pokazujący najważniejsze momenty historii.
Niewielka publikacja w niezwykle prosty i przystępny dla czytelnika sposób przybliża losy Notre Dame od momentu jej powstania do czasów współczesnych. Monumentalna budowla, która stała się teatrem dziejów, a na jego deskach wystawiano takie sztuki jak koronacje królów czy rewolucje. Czyż nie jest to fascynujący temat?
Dzięki podobnej konstrukcji tekstu książka okazuje się wyjątkowo wciągająca i można ją pochłonąć jednym tchem. Sporo zastrzeżeń mam jednak do części poświęconej samemu pożarowi katedry. Mało tu informacji na temat przyczyn jego wybuchu, dużo natomiast patosu i nadmiaru emocji, zrozumiałych, gdyby tekst został napisany w kilka dni po owych tragicznych wydarzeniach.
Moją szczególną konsternację budziły wzmianki na temat prezydenta Macrona, który według autorki jest "jak zwykle przekładający czyny nad słowa i mający w sobie coś z ducha Bonapartego". Sądzę, że gdyby podobne fragmenty wyrzucić z książki, zyskałaby ona sporo na bezstronności i obiektywizmie. I byłby to bardzo mądry zabieg, bo części poświęcone historii zabytkowej budowli czyta się naprawdę znakomicie.
Cóż, nie wiem, jak długo potrwa odbudowa Notre Dame, ale mimo iż ostatnie wydarzenia sprawiły, że kwestia jej odbudowy wydaje się mniej istotna, to ciągle mam nadzieję (tak samo jak autorka książki), że kiedyś będę mogła znów stanąć w jej progach i podziwiać jej piękno.
Dawno, dawno temu, jeszcze za czasów licealnych, gdy z klasą moją wyruszyłam do Francji, miałam okazję oglądać katedrę Notre Dame na własne oczy. Ma skromna, nieletnia jeszcze wtedy osoba była pod wielkim wrażeniem jej monumentalności. Pamiętam do tej pory, choć niestety pamięć mam słabą, z jak ogromną siłą oddziaływała na widza ta gotycka, strzelista architektura.
Nic...
2021
Kiedy miałam kilkanaście lat, chyba w ogóle nie czytałam książek dla młodzieży. Teraz spoglądam na nie nieco przychylniejszym okiem, starając się wynaleźć pozycje, którymi za jakiś czas zainteresowałaby się moja pociecha.
Timo Parvela to pisarz znany nie tylko w Finlandii, ale i za granicą. wielokrotnie nominowany do Nagrody im. Astrid Lindgren. Trylogia "Strażnicy Sampo" to natomiast młodzieżowe fantasy, w którym autor pełnymi garściami czerpie z fińskiej mitologii. Sięgamy zatem wstecz aż do starego eposu "Kalevali", którym inspirował się m.in. Tolkien.
Chociaż już pierwsza część opowieści –"Miecz" zabiera nas do krainy, gdzie rzeczywistość łączy się z magią, najmocniejszą stroną prozy Paraveli jest osadzenie jej we współczesnych realiach, z uwzględnieniem wszelkich nękających matuszkę Ziemię problemów. Degradacja środowiska naturalnego, egoistyczna polityka europejskich państw, starających się za wszelką cenę odciąć od biedniejszych, nawiedzanych przez klęski żywiołowe rejonów – oto problemy, które fiński autor przemyca w swoich powieściach.
Do nierównej walki z siłami zła i ciemności muszą stanąć dwaj nastoletni chłopcy: Ilmari i Ahti oraz ich przyjaciele. Przygody młodych ludzi, mimo iż podszyte nutką humoru, przesycone są atmosferą grozy i lęku. Oto bowiem zbyt niedoświadczeni bohaterowie muszą podjąć się zadania, do którego nie zostali przygotowani. Czy uda im się uratować świat, któremu grozi zagłada?
Akcja toczy się wartko, nie ma tu miejsca na nudę. Pewne rozczarowania przynoszą natomiast finałowe rozstrzygnięcia poszczególnych tomów, następujące zbyt nagle i niespodziewanie. Są niczym balonik, z którego zbyt nagle spuszczono powietrze.
Odnoszę również wrażenie, że poszczególnym postaciom brakuje nieco nutki indywidualizmu. Wyróżnia się na ich tle nieco zadziorny i przewrotny Joker, jednak pozostali bohaterowie wypadają przy nim dość blado. Całe szczęście, mimo iż mamy do czynienia z powieścią młodzieżową, autor szczędzi nam banalnych, ckliwych wątków miłosnych.
Podsumowując, trylogia "Strażnicy Sampo" adresowana jest do nastoletniego odbiorcy, jednak sięgnąć po nią mogą również dorośli, zainteresowani mitologią fińską. Ja również dzięki książkom Parveli zapragnęłam dowiedzieć się więcej o Louhi czy Väinämöinenie. Tylko ciągle zachodzę w głowę, dlaczego to czarne charaktery okazują się zawsze najciekawsze w opowieściach, nadają im charakter?
W "Strażnikach Sampo" to przede wszystkim oni (a nie ci, którzy dzierżą magiczne kantele) grają pierwsze skrzypce.
Kiedy miałam kilkanaście lat, chyba w ogóle nie czytałam książek dla młodzieży. Teraz spoglądam na nie nieco przychylniejszym okiem, starając się wynaleźć pozycje, którymi za jakiś czas zainteresowałaby się moja pociecha.
Timo Parvela to pisarz znany nie tylko w Finlandii, ale i za granicą. wielokrotnie nominowany do Nagrody im. Astrid Lindgren. Trylogia "Strażnicy Sampo"...
2022-08-18
ULISSES CIEMNOŚCI
Kiedy młody Anglik Andrew Battell wyruszał w szerokie morze, w poszukiwaniu korsarskich przygód, nie spodziewał się nawet, że czeka go tak długa rozłąka z rodzinnym krajem. Czytelnika zaś, który sięgnie po opis jego barwnych przygód, czeka równie długa przeprawa przez morze kolejnych stronic.
Robert Silverberg stworzył swojego bohatera, wzorując się na autentycznej postaci - żyjącym w XVII wieku korsarzu, pojmanym przez Portugalczyków i służącym im ponad 20 lat na afrykańskiej ziemi. Oczywiście sam bohater, jak i jego perypetie zostały przez pisarza opisane w taki sposób, aby trafić w gusta współczesnego odbiorcy. Nie szczędzi więc on czytelnikowi scen przemocy i seksu, tworząc mieszankę iście odpychającą i fascynującą zarazem.
Podobnie jak Joseph Conrad prowadzi nas Silverberg za rączkę w samo serce ciemności. Przewodnikiem naszym czyni zaś jasnowłosego Agnlika, który odkrywa przed nami kolejne kręgi piekielne. W najniższym z nich spotykamy przerażających kanibali Jaqqua oraz ich wodza, prawdziwego Pana Ciemności.
Ta podróż w coraz mroczniejsze otchłanie gorącej Afryki oraz człowieczej duszy równocześnie wciąga, jak i odpycha. I być może mieszanka różnych emocji, która kręci się w moim umyśle po odłożeniu lektury na bok, okaże się najlepszą rekomendacją dla czytelnika poszukującego niełatwej lektury. Bez tego mrocznego, niejednoznacznego pierwiastka "Pan Ciemności" mógłby być uznany za kolejną, niewyróżniającą się specjalnie książkę przygodową.
Niedawno wznowiona została długo niedostępna książka "Duch króla Leopolda". Jej lektura uświadamia okropności, jakich dokonali Europejczycy w samym sercu Afryki. Kiedy czyta się o ich okrucieństwach, jakie obserwuje również w powieści młody Andrew, przerażające pragnienie zemsty toczące dusze ludu kanibali, można zacząć postrzegać w ślad za bohaterem niczym pewnego rodzaju filozofię. W końcu, jak zauważa jasnowłosy podróżnik, w każdym z ludzi kryje się coś z Jaqqa.
ULISSES CIEMNOŚCI
Kiedy młody Anglik Andrew Battell wyruszał w szerokie morze, w poszukiwaniu korsarskich przygód, nie spodziewał się nawet, że czeka go tak długa rozłąka z rodzinnym krajem. Czytelnika zaś, który sięgnie po opis jego barwnych przygód, czeka równie długa przeprawa przez morze kolejnych stronic.
Robert Silverberg stworzył swojego bohatera, wzorując się na...
2022-07-11
Przemoc w rodzinie? Ile książek na podobny temat już powstało? Nie trzeba być dobrym z matematyki, żeby ocenić, iż niemało. Dzięki prostym kalkulacjom dojdziemy więc do równie prostego wniosku, że ciężko będzie zaskoczyć czytelnika, pisząc o mocno wyeksploatowanym zagadnieniu. Czy Piotrowi Dardzińskiemu się ta trudna sztuka udała?
Na początku był Adam, co nie dziwi zanadto, skoro Adam już od czasów biblijnych zawsze musi wepchnąć się przed innych. Później przyszła Maria, jego żona, a dalej ich kochane dzieci. Po bożemu więc wszystko, jak Stwórca przykazał. Bo przecież nic złego nie może się dziać w równie wspaniałej rodzinie?
Kiedy autor daje dojść do głosu głowie rodziny, zaczynamy rozumieć, że coś tu nie gra. Przemoc słowna i fizyczna, żona i dzieci lękliwie chowające się po kątach. Z powolnie składanej układanki wyłania się obraz domostwa toksycznego, skażonego. Kiedy fasada normalności pęka, spod kruszącego się tynku zaczyna łypać na nas prawdziwe, niezbyt piękne oblicze polskiej familii.
Każda osoba ma swoją chwilę prawdy, kiedy to opowiada nam o dręczących ją demonach. Dużo jednak w poszczególnych zwierzeniach przemilczeń, niedopowiedzeń i właściwie ciężko ocenić, komu współczuć, a kogo obwiniać. I chyba podobna konstrukcja decyduje o sile opowieści, snutej przez Piotra Dardzińskiego.
Czasami odnosiłam wrażenie, że narracja prowadzona jest zbyt zdawkowo, wyrywkowo i chaotycznie. Chciałoby się więcej, pełniej, treściwiej. Chociaż może właśnie owa lakoniczność stanowi ucieczkę przed tym, co w literaturze tak ograne i powtarzalne?
Jedno jest pewne: mimo iż "Trucizny" to historia, którą da się pochłonąć w jeden wieczór, lepiej poczekać na odpowiednią chwilę z jej przeczytaniem. Drażni się ona z czytelnikiem, gryzie go i drapie, pozostawiając po sobie głębokie ślady.
Przemoc w rodzinie? Ile książek na podobny temat już powstało? Nie trzeba być dobrym z matematyki, żeby ocenić, iż niemało. Dzięki prostym kalkulacjom dojdziemy więc do równie prostego wniosku, że ciężko będzie zaskoczyć czytelnika, pisząc o mocno wyeksploatowanym zagadnieniu. Czy Piotrowi Dardzińskiemu się ta trudna sztuka udała?
Na początku był Adam, co nie dziwi...
2022-07-09
POWRÓT DO KRAINY DZIECIŃSTWA
Czy zdarza wam się czasem, drodzy czytelnicy, tęsknić do krainy dzieciństwa? Do czasów, kiedy wszystko było prostsze, bardziej wyraziste i kryło w sobie więcej magii codzienności. Nie da się ukryć, że gdy zagłębicie się w powieść Roberta McCammona podobne odczucia powrócą, bowiem owo poczucie nostalgii to największa siła tej jakże prostej i wciągającej historii.
Z okładki książki czytelnik dowie się, że „Magiczne lata” porównywane są z „To” Stephena Kinga oraz „Letnią nocą” Dana Simmonsa. Warto jednak wspomnieć rolę, jaką w twórczości Roberta McCammona odegrał Ray Bradbury i jego „Słoneczne wino”. Napisana w 1957 roku nowela składa się z krótkich opowieści z życia 12-letniego chłopca, zamieszkującego małe, senne amerykańskie miasteczko. I, dobrze się składa, że również ta stara, napisana pięknym, poetyckim językiem historia doczekała się niedawno wznowienia.
Głównym bohaterem „Magicznych lat” jest chłopiec w podobnym wieku, Cory Mackenson. Pewnego marcowego, chłodnego poranka są razem ze swym ojcem, mleczarzem świadkiem przerażającego zdarzenia. Do głębokiego jak Rów Mariański jeziora stacza się samochód. Podczas prób ratowania kierowcy okazuje się, że w kabinie znajdują się nagie, zmasakrowane zwłoki. Tajemnica tego makabrycznego zabójstwa tonie razem z pojazdem, zaś do serc i umysłów głównych bohaterów wkrada się mrok.
Stopniowo wychodzą też na jaw tajemnice miasteczka Zephyr, pozornie nad wyraz sielankowego i spokojnego miejsca. McCammon wspaniale oddał atmosferę lat 60. XX wieku, przesiąkniętych swoistym luzem i muzyką Beach Boys. To czas rodzących się swobód obyczajowych, ale i ciągle żywych podziałów rasowych oraz działających ruchów rasistowskich.
Centrum powieści pozostaje oczywiście młody Cory i jego dorastanie w małym, chociaż podlegającym dynamicznym zmianom miasteczku. Jego opowieść pełna magii, przedziwnych zdarzeń i postaci wciąga od samego początku, nie pozostawiając miejsca na nudę. Znajdziecie tu rozmawiającą z duchami ciemnoskórą Damę czy paradującego nago po ulicach syna miejscowego bogacza. Poznacie sprawiającą niemałe kłopoty małpę Lucyfera, czy zwierzę z wymarłego świata.
Jeśli cenicie dobrą, niebanalną rozrywkę, „Magiczne lata” są powieścią idealną dla was. Chociaż mym skromnym zdaniem do opowieści snutej przez McCammon bardziej pasowałoby określenie „odrywkowej”, gdyż doskonale odrywa ona od rzeczywistości, przenosząc do światów, jakie dawno odeszły już w przeszłość.
Dość powiedzieć, że pochłonęłam tę liczącą ponad 600 stron księgę w dwa dni, a zaprzestać jej czytania wprost nie mogłam. I cieszę się ogromnie, że to nie ostatnia powieść McCammona, która zostanie wydana przez wydawnictwo Vesper.
POWRÓT DO KRAINY DZIECIŃSTWA
Czy zdarza wam się czasem, drodzy czytelnicy, tęsknić do krainy dzieciństwa? Do czasów, kiedy wszystko było prostsze, bardziej wyraziste i kryło w sobie więcej magii codzienności. Nie da się ukryć, że gdy zagłębicie się w powieść Roberta McCammona podobne odczucia powrócą, bowiem owo poczucie nostalgii to największa siła tej jakże prostej i...
2022-06
Jeśli słysząc słowo "kryminał", na myśl przychodzi wam lektura lekka, łatwa i przyjemna i takiej też oczekujecie, zapewne po powieść "Upolować niedźwiedzia" nie powinniście sięgać. Co innego, gdy podobnie jak ja, wolicie akcję daleką od szablonowych schematów i prostych rozwiązań oraz niebanalnych, niejednoznacznych bohaterów. Wówczas opowieść snutą przez Michaela Niemi z pewnością polubicie.
Warto wspomnieć, że babcia autora była Laponką, a on sam pozostaje głęboko zainteresowany losem mniejszości etnicznych w Szwecji. Nie dziwi więc, że bohaterem, a zarazem narratorem swej powieści czyni młodego Lapończyka Jussiego, na którego losach głęboko odcisnął się wpływ stosującej przemoc i obojętnej na losy własnego potomstwa matki. Wprawdzie młody człowiek, uratowany przez prawego i światłego proboszcza Læstadiusa, zostaje życzliwie przyjęty w nowym domu, a jednak cały czas nosi w sobie poczucie bólu i odrzucenia.
Historia dwójki bohaterów rozgrywa się w XIX wieku, zaś Michael Niemi doskonale oddał realia ówczesnej epoki. Przenosimy się do świata, w którym dobrze nam znana kryminalistyka nie istnieje. Nie zbiera się dowodów, a sądy wydaje się jedynie na podstawie przypuszczeń. Nic dziwnego, że w momencie, gdy w wiosce zostaje zamordowana młoda dziewczyna, wszyscy od razu orzekają, iż sprawcą jest niedźwiedź.
Jedyną postacią, wyłamującą się z powyższego schematu, pozostaje Læstadius. Ten niezwykle spostrzegawczy mężczyzna, miłośnik botaniki oraz żarliwy przeciwnik alkoholu, mógłby uchodzić za miejscowego Sherlocka Holmesa, gdyby jego talenty zostały choć w drobnej mierze docenione.
Akcja posuwa się początkowo niespiesznie i zmierza niekoniecznie w tym kierunku, którego by się czytelnik spodziewał (nie jest to bowiem lektura, którą pochłonie się w jeden wieczór). Tym mocniejsze zaskoczenie czeka odbiorcę, kiedy sytuacja staje się gęstsza, a sprawy wyjątkowo się komplikują.
"Ugotować niedźwiedzia" to intrygujący, sprawnie napisany kryminał z szeroko zarysowanym tłem społecznym. Być może rozkręca się on powoli, lecz kryje w sobie mnóstwo smaczków, które zadowolą bardziej wybrednego czytelnika. Chwilami nawet mocno zmrozi krew w żyłach. To idealna propozycja na upalne lato.
Jeśli słysząc słowo "kryminał", na myśl przychodzi wam lektura lekka, łatwa i przyjemna i takiej też oczekujecie, zapewne po powieść "Upolować niedźwiedzia" nie powinniście sięgać. Co innego, gdy podobnie jak ja, wolicie akcję daleką od szablonowych schematów i prostych rozwiązań oraz niebanalnych, niejednoznacznych bohaterów. Wówczas opowieść snutą przez Michaela Niemi z...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-28
Kiedy myślę od zamachu, jaki miał miejsce 28 czerwca 1914 roku, od razu przychodzi mi na myśl cytat z "Przygód dobrego wojaka Szwejka": "A to nam zabili Ferdynanda". Wydarzenia, które rozgrywały się wtedy w Sarajewie, wydają się jednak wyjątkowo odległe. Tak samo postać zamachowca Gawriło Principa pozostaje dość słabo znana z naszym kraju.
"Nadprzyrodzony wyraz jego rąk" wskrzesza stare dzieje, stając się wehikułem czasu, przenoszącym czytelnika do pierwszej połowy XX wieku. U Jergovića wielka historia napisana zostaje przez małe opowieści, które doprowadzają do przełomowych wydarzeń. Udajemy się więc śladem bohaterów minionych lat, przypatrujemy się ich losom, codzienności.
Historia miesza się tutaj z fikcją, przeobrażając się w poemat o niespokojnym, ale pięknym Sarajewie. Nic dziwnego, że na kartach "Nadprzyrodzonego wyrazu jego rąk" wspomniane zostają również takie osobistości jak Ivo Andrić oraz książka "Bębny nocy. Studium". Przede wszystkim jednak refleksje autora skłaniają nas do zadumy nad złożoną sytuacją "bałkańskiego kotła"
Książka bośniackiego pisarza okazuje się również niezwykle aktualna w świetle wydarzeń, rozgrywających się za naszą wschodnią granicą. Po części dlatego, że przenosi nas do epoki, w której "na potęgę sztyletowano, granami, bombami, strzałami z pistoletu, a nawet zabijano posłów, ministrów, następców tronu i królów. Ktoś taką formę walki uzna za niedopuszczalną, ktoś inny stwierdzi, że tyranobójstwo bywa cnotą, a bez mordów politycznych nie ma wolnych państw" (bardzo ciekawe posłowie wyjaśnia czytelnikowi wiele zagadnień).
Cenne są przede wszystkim refleksje pisarza, jakie odnajdziemy w książce: "Na wojnie bowiem musi zostać wytyczona linia, a każda linia jest wyssana z palca i dowolna, tak jak dowolny może być pretekst do wojny. Dlatego każda wojna jest zbrodnicza i zbrodnicza jest każda historia oparta na wojnach. Zbrodnicze nie są tylko ukształtowane przez nią ludzkie losy".
Kiedy myślę od zamachu, jaki miał miejsce 28 czerwca 1914 roku, od razu przychodzi mi na myśl cytat z "Przygód dobrego wojaka Szwejka": "A to nam zabili Ferdynanda". Wydarzenia, które rozgrywały się wtedy w Sarajewie, wydają się jednak wyjątkowo odległe. Tak samo postać zamachowca Gawriło Principa pozostaje dość słabo znana z naszym kraju.
"Nadprzyrodzony wyraz jego rąk"...
2022-02-04
STULECIE PEŁNE DZIWÓW
Wyznać wam muszę, drodzy miłośnicy grozy, iż chyba nie przepadam za podobnymi książkami. Ledwie dostaniesz je w swoje ręce, a już zmuszają cię do tego, żebyś do nich zajrzał. Niestety, gdy już to uczynisz, przepadłeś na dobre. Pewnie w grę wchodzą niecne, szatańskie uroki, ale nieprzespane noce nad powyższą lekturą można potraktować jako pewnik. Cóż, nie bez przyczyny powieść owa nosi tytuł „Zew nocnego ptaka”.
Napomknę mimochodem, że tę liczącą ponad 900 stron cegłę pochłonęłam w zaledwie cztery dzionki. Wielbicieli wydawnictwa Vesper nie muszę chyba przekonywać, że została równie elegancko i solidnie wydana, co ich pozostałe publikacje, zaś ilustracje Macieja Kamudy doskonale podkreślają klimat opowieści. W ostateczności jej waga oraz objętość czynią zeń również doskonałą broń przeciwko wszelkim siłom nieczystym, zarówno tym ziemskim, jak i wyobrażonym.
Przejdźmy jednak do sedna, czyli do samej historii. Przenosimy się w czasie o kilkaset lat. Jest rok 1699, do maleńkiej osady Fount Royal, leżącej na skraju brytyjskich kolonii w Ameryce Północnej, przybywa sędzia Isaac Woodward oraz jego młody sekretarz Matthew Corbett. Mają osądzić Rachel Howarth, podejrzaną o spółkowanie z diabłem oraz zamordowanie swojego męża i pastora. Czy faktycznie piękną, młodą wdowę opętał Szatan?
„Zew nocnego ptaka” to bardzo sprawnie napisany kryminał, który wciąga czytelnika od pierwszych stron, oferując mu wartkie tempo opowieści oraz nagłe, niespodziewane zwroty akcji. McCammon wykreował całą gamę barwnych, nietuzinkowych postaci oraz rozmieścił ich role w historii z wprawnością szachowego mistrza. Każdy, nawet najmniej istotny z pozoru bohater okazuje się istotny w miarę rozwoju fabuły.
Wydarzenia, rozgrywające się w miasteczku Fount Royal, widzimy oczami młodego Matthew Corbetta – bohatera, do którego nie sposób nie poczuć sympatii. Ten niedoświadczony, ale bardzo przekorny i obdarzony wnikliwym intelektem młodzieniec, ma odwagę stoczyć samotny bój przeciwko całemu światu. Jego postać wnosi do powieści mnóstwo dickensowskiego uroku, zaś opowieść o poszukiwaniu prawdy zadowoli z pewnością miłośników klasycznych historii detektywistycznych, które wyszły spod pióra Arthura Conana Doyle’a.
Groza, jaką serwuje nam McCammon, to jedynie sztafaż, nadający powieści mroczny, niepokojący klimat. Dzięki autorowi wnikamy w umysły ówczesnych ludzi, dla których wizje czarownic, spółkujących z diabłem i zsyłających na bliźnich nieszczęścia, są tak samo realne jak wszelkie inne doświadczane zmysłowo zjawiska. Przenosimy się zatem do świata znanego z opowieści o czarownicach z Salem, chociaż świata widzianego z pespektywy współczesnego odbiorcy.
Nie bez znaczenia pozostaje również klimat, jaki budowany jest wokół miasteczka od chwili, gdy wkraczają do niego nasi bohaterowie. Oto znajdujemy się w miejscowości, spowitej przez miazmaty choroby i rozkładu. Nieustający deszcz i burze sprawiają, że okolica tonie w błocie, nie dając nieszczęsnym mieszkańcom chwili wytchnienia. Miłośników historii ucieszy z pewnością fakt, że z wielką dbałością przytoczono w powieści niektóre szczegóły dawnych zabiegów medycznych, które napawają współczesnych przerażeniem równie mocnym, co niegdysiejsze tortury. W naszym pojmowaniu było to z pewnością stulecie pełne dziwów.
Autor „Chłopięcych lat” doskonale buduje i rozkłada napięcia w fabule, dostarczając czytelnikowi świetnej rozrywki. Być może niektóre rozwiązania fabularne, szczególnie te zastosowane pod koniec powieści, wydały mi się nieco zbyt przewidywalne i chwytliwe, ale nie zepsuło to przyjemności czerpanej z lektury. Cóż, nie pozostaje mi nic innego tylko czekać na kolejną część przygód Matthew Corbetta.
STULECIE PEŁNE DZIWÓW
Wyznać wam muszę, drodzy miłośnicy grozy, iż chyba nie przepadam za podobnymi książkami. Ledwie dostaniesz je w swoje ręce, a już zmuszają cię do tego, żebyś do nich zajrzał. Niestety, gdy już to uczynisz, przepadłeś na dobre. Pewnie w grę wchodzą niecne, szatańskie uroki, ale nieprzespane noce nad powyższą lekturą można potraktować jako pewnik. Cóż,...
2022-01-31
W mroźną, wietrzną noc, kiedy nie mogąc zasnąć, wsłuchuję się w wycie wiatru, nachodzą mnie czasem myśli o prozie Lovecrafta i jego Przedwiecznych. Symfonia wichrów zbyt głośna i natarczywa przywodzi mi na myśl utwory Cienia z Providence z ich barokowym bogactwem frazy.
Ostatnimi czasy wichury przetoczyły się nad naszym krajem, ja zaś postanowiłam podzielić się z wami refleksją na temat "Kotów Ultharu". Zdaję sobie sprawę, że niektórzy czytelniczy narzekali na powtarzalność opowiadań pojawiających się w zbiorze. Jedyną nowością są tu bowiem "Koty Ultharu" w tłumaczeniu Macieja Płazy.
Odnoszę jednak wrażenie, że dziesięć opowiadań zawartych w publikacji tworzy spójną i starannie wyselekcjonowaną całość. Oto przenosimy się bowiem do światów mrocznych, lirycznych, tajemniczych, wypełnionych gęstą tkanką snów i majaków sennych.
Najbardziej przypadło mi chyba do gustu najdłuższe z opowiadań - "Ku nieznanemu Kadath śniąca się wędrówka", gdzie razem z głównym bohaterem Carterem wyruszamy w niezwykłą wyprawę. Lovecraft z niezwykłą maestrią odmalował w tym utworze krainy fantastyczne i niesamowite, lecz także tajemnicze, pełne posępnego mroku.
Równie interesująco wypadły "Koty Ultharu", gdzie kocie plemię mści się w okrutny sposób na swoich oprawcach. Osób, interesujących się twórczością autora, z pewnością nie zdziwi fakt, że pisarz darzył wyjątkowym uwielbieniem koty. Ja, przyznać muszę, trzymałam mocno kciuki za kocich bohaterów, a fragmenty, w których się oni pojawiali na kartach opowiadań, okazywały się najbardziej elektryzujące w całym zbiorze.
"Istnieją zakręty w czasie i przestrzeni, w zwidzeniach i rzeczywistości, które może odszukać jedynie śniący" - czytamy w "Srebrnym kluczu". Jeśli ktokolwiek znalazł ów klucz do owych światów dziwnych i tajemniczych, to z pewnością był nim Lovecraft.
'Koty Ultharu" wydane elegancko i z dbałością o szczegóły, nawet jeśli nie zaskakują, to powyższą tezę doskonale potwierdzają. Być może nie jest to zbiór, od którego powinno się rozpoczynać przygodę z twórczością Lovecrafta, ale jego poetycki i niejednoznaczny charakter zdecydowanie przypadł mi do gustu.
W mroźną, wietrzną noc, kiedy nie mogąc zasnąć, wsłuchuję się w wycie wiatru, nachodzą mnie czasem myśli o prozie Lovecrafta i jego Przedwiecznych. Symfonia wichrów zbyt głośna i natarczywa przywodzi mi na myśl utwory Cienia z Providence z ich barokowym bogactwem frazy.
Ostatnimi czasy wichury przetoczyły się nad naszym krajem, ja zaś postanowiłam podzielić się z wami...
2022-01-10
Kiedy miałam kilkanaście lat, chyba w ogóle nie czytałam książek dla młodzieży. Teraz spoglądam na nie nieco przychylniejszym okiem, starając się wynaleźć pozycje, którymi za jakiś czas zainteresowałaby się moja pociecha.
Timo Parvela to pisarz znany nie tylko w Finlandii, ale i za granicą. wielokrotnie nominowany do Nagrody im. Astrid Lindgren. Trylogia "Strażnicy Sampo" to natomiast młodzieżowe fantasy, w którym autor pełnymi garściami czerpie z fińskiej mitologii. Sięgamy zatem wstecz aż do starego eposu "Kalevali", którym inspirował się m.in. Tolkien.
Chociaż już pierwsza część opowieści –"Miecz" zabiera nas do krainy, gdzie rzeczywistość łączy się z magią, najmocniejszą stroną prozy Paraveli jest osadzenie jej we współczesnych realiach, z uwzględnieniem wszelkich nękających matuszkę Ziemię problemów. Degradacja środowiska naturalnego, egoistyczna polityka europejskich państw, starających się za wszelką cenę odciąć od biedniejszych, nawiedzanych przez klęski żywiołowe rejonów – oto problemy, które fiński autor przemyca w swoich powieściach.
Do nierównej walki z siłami zła i ciemności muszą stanąć dwaj nastoletni chłopcy: Ilmari i Ahti oraz ich przyjaciele. Przygody młodych ludzi, mimo iż podszyte nutką humoru, przesycone są atmosferą grozy i lęku. Oto bowiem zbyt niedoświadczeni bohaterowie muszą podjąć się zadania, do którego nie zostali przygotowani. Czy uda im się uratować świat, któremu grozi zagłada?
Akcja toczy się wartko, nie ma tu miejsca na nudę. Pewne rozczarowania przynoszą natomiast finałowe rozstrzygnięcia poszczególnych tomów, następujące zbyt nagle i niespodziewanie. Są niczym balonik, z którego zbyt nagle spuszczono powietrze.
Odnoszę również wrażenie, że poszczególnym postaciom brakuje nieco nutki indywidualizmu. Wyróżnia się na ich tle nieco zadziorny i przewrotny Joker, jednak pozostali bohaterowie wypadają przy nim dość blado. Całe szczęście, mimo iż mamy do czynienia z powieścią młodzieżową, autor szczędzi nam banalnych, ckliwych wątków miłosnych.
Podsumowując, trylogia "Strażnicy Sampo" adresowana jest do nastoletniego odbiorcy, jednak sięgnąć po nią mogą również dorośli, zainteresowani mitologią fińską. Ja również dzięki książkom Parveli zapragnęłam dowiedzieć się więcej o Louhi czy Väinämöinenie. Tylko ciągle zachodzę w głowę, dlaczego to czarne charaktery okazują się zawsze najciekawsze w opowieściach, nadają im charakter?
W "Strażnikach Sampo" to przede wszystkim oni (a nie ci, którzy dzierżą magiczne kantele) grają pierwsze skrzypce.
Kiedy miałam kilkanaście lat, chyba w ogóle nie czytałam książek dla młodzieży. Teraz spoglądam na nie nieco przychylniejszym okiem, starając się wynaleźć pozycje, którymi za jakiś czas zainteresowałaby się moja pociecha.
Timo Parvela to pisarz znany nie tylko w Finlandii, ale i za granicą. wielokrotnie nominowany do Nagrody im. Astrid Lindgren. Trylogia "Strażnicy Sampo"...
Powieści postapokaliptycznych powstała niezliczona ilość. Za każdym razem, kiedy sięgniemy po kolejną, podobną pozycję, możemy zastanowić się, co nowego może nam dany autor zaproponować? Jeśli jednak zdecydujemy się przeczytać książkę "Biada Babilonowi", autorstwa Pata Franka, napisaną w 1959 roku, odkryjemy jedną z pierwszych historii, opowiadającą o nuklearnej zagładzie.
Sporo lat później, bo w 1983 roku,, powstał film "Gry wojenne". Nie wiem, drodzy czytelnicy, czy kojarzycie ten obraz, ale utkwił mi on głęboko w pamięci. Grany przez młodego Matthew Brodericka główny bohater stawia czoła superinteligentnej maszynie, którą musi przekonać, iż niektórych wojen wygrać się nie da.
W powieści "Biada Babilonowi" ludzie okazują się sporo głupsi od wspomnianego wyżej komputera. Rozpoczynają konflikt, którego nie sposób wygrać, a nawet jeśli o jakiejkolwiek wiktorii może być mowa, to jest ona niczym uśmiech szczerbatego na widok suchara.
Pat Frank portretuje współczesne mu Stany Zjednoczone, będące na określonym etapie rozwoju technologicznego (stąd, między innymi, posługiwanie się telegrafem) oraz pełne uprzedzeń rasowych. Wszelkie udogodnienia i wynalazki lat pięćdziesiątych ogrywają w jego opowieści niewielką rolę, ponieważ grad pocisków nuklearnych niszczy większość miast i skazuje olbrzymi kraj na cofnięcie się o setki lat w rozwoju.
Wielka polityka i historia ogrywają jednak w powieści niewielką rolę. Akcja skupia się na kilku zaledwie postaciach oraz ich perypetiach. Trzydziestoletni Randy, żyjący nieco w cieniu swego odnoszącego sukcesy w wojsku brata, musi z dnia na dzień wydorośleć oraz przejąć ciężar opieki nad rodziną i lokalną społecznością.
Gdzie zdobyć benzynę lub żywność, potrzebną do przetrwania? Jak ochronić się przed szabrownikami, którzy terroryzują mieszkańców? Podobnym problemom muszą stawić czoła nasi bohaterowie. Tak jak w "Ostatnim brzegu" ich egzystencja skupia się na prozaicznych czynnościach, lecz Pat Frank przestawił ostatnie dni cywilizowanego świata bez sentymentów i o wiele brutalniej.
W "Biada Babilonowi" ludzie pragną przetrwać i nie zatracić własnego człowieczeństwa. Czy można zatem orzec, że kryje się w przesłaniu autora ziarno nadziei? Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na dane pytanie, chociaż ja tej iskierki nadziei (być może z powodu słabego wzroku) nie dostrzegam.
Powieść jednak polecam, bo niesie w sobie mocne, jednoznacznie pacyfistyczne przesłanie. Powinni też po nią konieczie sięgnąć fani powieści postapokaliptycznych.
Powieści postapokaliptycznych powstała niezliczona ilość. Za każdym razem, kiedy sięgniemy po kolejną, podobną pozycję, możemy zastanowić się, co nowego może nam dany autor zaproponować? Jeśli jednak zdecydujemy się przeczytać książkę "Biada Babilonowi", autorstwa Pata Franka, napisaną w 1959 roku, odkryjemy jedną z pierwszych historii, opowiadającą o nuklearnej...
więcej Pokaż mimo to