-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel15
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2021
2021
Kiedy miałam kilkanaście lat, chyba w ogóle nie czytałam książek dla młodzieży. Teraz spoglądam na nie nieco przychylniejszym okiem, starając się wynaleźć pozycje, którymi za jakiś czas zainteresowałaby się moja pociecha.
Timo Parvela to pisarz znany nie tylko w Finlandii, ale i za granicą. wielokrotnie nominowany do Nagrody im. Astrid Lindgren. Trylogia "Strażnicy Sampo" to natomiast młodzieżowe fantasy, w którym autor pełnymi garściami czerpie z fińskiej mitologii. Sięgamy zatem wstecz aż do starego eposu "Kalevali", którym inspirował się m.in. Tolkien.
Chociaż już pierwsza część opowieści –"Miecz" zabiera nas do krainy, gdzie rzeczywistość łączy się z magią, najmocniejszą stroną prozy Paraveli jest osadzenie jej we współczesnych realiach, z uwzględnieniem wszelkich nękających matuszkę Ziemię problemów. Degradacja środowiska naturalnego, egoistyczna polityka europejskich państw, starających się za wszelką cenę odciąć od biedniejszych, nawiedzanych przez klęski żywiołowe rejonów – oto problemy, które fiński autor przemyca w swoich powieściach.
Do nierównej walki z siłami zła i ciemności muszą stanąć dwaj nastoletni chłopcy: Ilmari i Ahti oraz ich przyjaciele. Przygody młodych ludzi, mimo iż podszyte nutką humoru, przesycone są atmosferą grozy i lęku. Oto bowiem zbyt niedoświadczeni bohaterowie muszą podjąć się zadania, do którego nie zostali przygotowani. Czy uda im się uratować świat, któremu grozi zagłada?
Akcja toczy się wartko, nie ma tu miejsca na nudę. Pewne rozczarowania przynoszą natomiast finałowe rozstrzygnięcia poszczególnych tomów, następujące zbyt nagle i niespodziewanie. Są niczym balonik, z którego zbyt nagle spuszczono powietrze.
Odnoszę również wrażenie, że poszczególnym postaciom brakuje nieco nutki indywidualizmu. Wyróżnia się na ich tle nieco zadziorny i przewrotny Joker, jednak pozostali bohaterowie wypadają przy nim dość blado. Całe szczęście, mimo iż mamy do czynienia z powieścią młodzieżową, autor szczędzi nam banalnych, ckliwych wątków miłosnych.
Podsumowując, trylogia "Strażnicy Sampo" adresowana jest do nastoletniego odbiorcy, jednak sięgnąć po nią mogą również dorośli, zainteresowani mitologią fińską. Ja również dzięki książkom Parveli zapragnęłam dowiedzieć się więcej o Louhi czy Väinämöinenie. Tylko ciągle zachodzę w głowę, dlaczego to czarne charaktery okazują się zawsze najciekawsze w opowieściach, nadają im charakter?
W "Strażnikach Sampo" to przede wszystkim oni (a nie ci, którzy dzierżą magiczne kantele) grają pierwsze skrzypce.
Kiedy miałam kilkanaście lat, chyba w ogóle nie czytałam książek dla młodzieży. Teraz spoglądam na nie nieco przychylniejszym okiem, starając się wynaleźć pozycje, którymi za jakiś czas zainteresowałaby się moja pociecha.
Timo Parvela to pisarz znany nie tylko w Finlandii, ale i za granicą. wielokrotnie nominowany do Nagrody im. Astrid Lindgren. Trylogia "Strażnicy Sampo"...
2021-12
MROK JUŻ NA NAS CZEKA
Święta, Święta i po Świętach. Być może wielu z nas znalazło pod choinką prezenty książkowe, a część oddała się kulinarnej i literackiej rozpuście. Kto oglądał „Straszny dom” z drugiego sezonu serialu „Miłość, śmierć i roboty”, ten wie natomiast, że Święty Mikołaj, chociaż przynosi prezenty tylko grzecznym dzieciom i dorosłym, może być niewiele piękniejszy od filmowego Obcego. Serię Alien skończyłam jednak już wcześniej, dlatego w świątecznym czasie czekały na mnie inne potworności, mianowicie udałam się do światów zdominowanych przez Przedwiecznych.
Cthulhu – któż z nas go nie zna? Przerażający, olbrzymi, wszechmocny. Jego ojcem jest oczywiście H.P. Lovecraft, lecz nawiązania do stworzonej przez pisarza mitologii odnajdziemy u wielu późniejszych pisarzy. „Szaleństwo Cthulhu” gromadzi opowiadania zainspirowane jednym z najważniejszych dzieł amerykańskiego pisarza – „W górach szaleństwa”. Jeśli nie pamiętacie go dobrze, oczywiście nic straconego. Otwiera ono antologię, a przełożył je oczywiście niezawodny Maciej Płaza.
Chociaż nie powinno oceniać się książki po okładce, to ilustracje Macieja Kamudy, szczególnie okładka utrzymana w lekko psychodelicznym nastroju, robi duże wrażenie. Szukałam ostatnio koszulki z motywem Cthulhu i chętnie kupiłabym jedną z podobną grafiką. Zresztą publikacja została jak zwykle świetnie wydana, co jest chyba znakiem firmowym Vespera.
Przejdźmy jednak do treści. W przypadku zbiorów opowiadań często pada sformułowanie, że prezentują one nierówny poziom. Trudno ukryć, że podobny zarzut można postawić „Szaleństwu Cthulhu”. Dużo zależy oczywiście od naszych oczekiwań. „W górach pomroczności” Arthura C Clarke’a to krótka, żartobliwa wariacja na temat twórczości Lovecrafta, co jednych rozbawi, a innych lekko zniesmaczy. Któż bowiem widział Przedwiecznych, siadających z zwykłymi śmiertelnikami do herbatki z mleczkiem?
Niech nas jednak nie zwiedzie powyższe opowiadanie, bowiem historii parodiujących opowieści o Przedwiecznych będzie tu jak na lekarstwo. Być może jeszcze „Shoggoth z Fillmore”, opowiadający o grającym psychodelicznego rocka zespole, którego członkowie nadużywają dragów, niesie w sobie posmak groteski, jednak dalsze opowieści są już utrzymane w zdecydowanie poważniejszym tonie. Przygotujcie się więc, że będzie plugawo, zaś wszystko oblepi wszechobecna czarna maź.
Które historie zapadły mi najbardziej w pamięć? Z pewnością była to „Artemida o stu piersiach” Roberta Silverberga, która miała najlepiej poprowadzoną akcję oraz najciekawszych, najbardziej wiarygodnych bohaterów. Na tle innych opowiadań wypadała subtelnie i intrygująco, pozostawiając przestrzeń do rozważań na temat ludzkich religii. Równie ciekawie prezentuje się „Opowieść psiego opiekuna” Donalda Tysona z zapadającym w pamięć zakończeniem, czy „Panienka”, gdzie J. C. Koch świetnie wykreował postać mrocznej i krwiożerczej femme fatale. Moją uwagę zwróciły również opowiadania „Kantata” i „Ciepły”, które, chociaż dość lakoniczne, okazywały się intrygujące i poruszające.
Nie sposób ukryć, że „Szaleństwo Cthulhu” adresowane jest przede wszystkim do fanów Lovecrafta. Pięknie wydane będzie z pewnością elegancko prezentować się na półce obok innych książek. Ale czy opowiadania innych twórców zrobią równie wielkie wrażenie, co dzieła autora „W górach szaleństwa”? W to niestety śmiem powątpiewać.
MROK JUŻ NA NAS CZEKA
Święta, Święta i po Świętach. Być może wielu z nas znalazło pod choinką prezenty książkowe, a część oddała się kulinarnej i literackiej rozpuście. Kto oglądał „Straszny dom” z drugiego sezonu serialu „Miłość, śmierć i roboty”, ten wie natomiast, że Święty Mikołaj, chociaż przynosi prezenty tylko grzecznym dzieciom i dorosłym, może być niewiele...
I NIE BYŁO JUŻ NIKOGO
Zastanawiam się, kiedy jest najlepsza pora, żeby sięgnąć po książki o wyprawach arktycznych. Być może najodpowiedniejsze ku temu pozostaje lato, gdy żar leje się z nieba. A może właśnie nasza umiarkowanie sroga zima sprzyja czytaniu historii rozgrywających się za kołem podbiegunowym? Bez względu jednak na to, kiedy sięgniecie po "Na zawsze w lodzie", pozycja ta może zmrozić was do głębi.
Być może niektórzy z Was kojarzą "Terror" Dana Simmonsa. Ta trzymająca w napięciu powieść grozy opowiadała o zmaganiach nieszczęsnych marynarzy z wszechmocną przyrodą i nieuchwytnym potworem. Jeśli opowieść zrobiła na was równie duże wrażenie, co na mnie, powinniście zastanowić się nad sięgnięciem po wydaną po raz pierwszy w 1987 roku książkę Owena Beattie i Johna Geigera.
19 maja 1845 roku John Franklin razem z liczącą 128 członków załogą wyruszył na statkach Erebus i Terror w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego. Dwie wspaniałe jednostki parowe wyposażono w najnowocześniejsze wynalazki techniki, znane w ówczesnej epoce. Suto zaopatrzono je również w prowiant, w tym konserwy, mające wystarczyć aż na trzy lata podróży. Oba statki żegnano w przeświadczeniu, że przedsięwzięcie te nie może się nie powieść.
Trzy lata później członkowie wyprawy ciągle nie dawali znaku życia. Zdecydowano się wtedy na wysłanie ekspedycji ratunkowych, stało się również jasne, iż nikłe są szanse na przeżycie kogokolwiek z załogi. Miało minąć jednak ponad sto lat do momentu, kiedy odkryto przyczyny katastrofy ekspedycji i odnaleziono wraki obu statków. W latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku badacze dokonali ekshumacji zwłok marynarzy, a rezultaty badań, szczegółowo opisane w książce, rzuciły nowe światło na tragedię wyprawy Franklina.
"Na zawsze w lodzie" opowiada o tym, jak poszczególne wyprawy starały się dociec prawdy, a książkę czyta się chwilami jak niezwykle wciągającą powieść detektywistyczną. W "Wojnie światów" Wellsa najeźdźców z Marsa pokonały ziemskie bakterie. Okazuje się, że nierzadko za upadkiem wielkich stoją przyczyny z pozoru błahe i banalne.
Jeszcze kiedy byłam w szkole podstawowej, bardzo chętnie czytałam o dokonaniach Roalda Amundsena. Norwegowi udało się jako pierwszemu przebyć Przejście Północno-Zachodnie, a w historii zapisał się jako zdobywca bieguna południowego. Pamięć o wyprawach arktycznych obejmuje jednak nie tylko zwycięzców, lecz i tych, którym się nie powiodło. Dzieje marynarzy z Erebusa i Terroru ciągle przerażają i poruszają wyobraźnię współczesnych.
"Na zawsze w lodzie" była swego czasu bestsellerem, chożiaż określenie to skutecznie już odstraszyło mnie od niektórych książek. Opatrzony przedmową Margaret Atwood reportaż okazuje się jednak na tyle rzetelny i wciągający, że sięgnąć po niego mogą również osoby, które wcześniej historią wyprawy Franklina nie były zainteresowane. Uświadamia nam ona dobitnie, że mijają stulecia, a nieszczęśnicy z Erebusa i Terroru ciągle tkwią zaklęci w lodzie.
I NIE BYŁO JUŻ NIKOGO
Zastanawiam się, kiedy jest najlepsza pora, żeby sięgnąć po książki o wyprawach arktycznych. Być może najodpowiedniejsze ku temu pozostaje lato, gdy żar leje się z nieba. A może właśnie nasza umiarkowanie sroga zima sprzyja czytaniu historii rozgrywających się za kołem podbiegunowym? Bez względu jednak na to, kiedy sięgniecie po "Na zawsze w...
2021-10-27
"Bez względu na to, jak straszny jest sen... kiedy się budzę, rzeczywistość jest jeszcze gorsza" - słowa te doskonale oddają klimat, jaki panuje zarówno w filmach z serii "Obcy", jaki i powieściach, powstałych na ich podstawie. Zdarza się, że dawno nakręcone horrory mocno się starzeją. "Alien" do nich nie należy, bowiem nadal budzi grozę w umysłach odbiorców.
Do czwartej części "Obcego" zawsze miałam duży sentyment. Głównie dlatego, że powstałą w 1997 roku część obejrzałam jako pierwszą. Dopiero później dane mi było zobaczenie powstałych wcześniej filmów. Chyba teraz moje podejście do kolejnej odsłony przygód Ellen Ripley (oraz jej klonów) zmieniło się znacząco, wtedy jednak bohaterowie "Przebudzenia" wzbudzili moją sympatię, a niektóre sceny zapadły mi mocno w pamięć.
Co innego jednak, kiedy ma się kilkanaście lat, a co innego, gdy człowiek powoli zbliża się do czterdziestki. Upływ czasu nie zmienił wprawdzie mojej sympatii dla serii filmów z Sigourney Weaver w roli głównej. Nadal uważam, że znakomicie wypada ona za każdym razem, a i naszym dobrym, krwiożerczym, śliniącym przyjaciołom z odległej galaktyki niczego odmówić nie można. W czym jednak problem? Zakończenie trzeciej części, niezwykle mocne w swojej wymowie, mogłoby stać się idealnym zwieńczeniem całości. Czy potrzebna więc była kontynuacja?
Pierwsze trzy części powieści napisane zostały przez Alana Dean Fostera, zaś czwarta przez A. C. Crispin. Przyznać muszę, że styl pierwszego autora znacznie bardziej przypadł mi do gustu. Chociaż wcześniejsze historie wydawały mi się opowiedziana zbyt skrótowo, to jednak w przypadku "Obcego" nadmiar niedopowiedzeń okazuje się lepszym wyjściem niż łopatologiczne tłumaczenie czytelnikowi wszystkiego, co dzieje się na kartach powieści (bądź jak kto woli na ekranie) i w głowach bohaterów.
Oczywiście nadal uważam, że zarówno w filmie, jak i w powieści, pojawia się szereg elementów wartych uwagi. Nadal żywię dużą sympatię do niektórych postaci. Bardzo intrygująco przedstawia się perspektywa syntezy międzygatunkowej, która stawia w zupełnie odmiennym świetle poczynania naszego własnego gatunku. W końcu najbardziej ludzkie okazują się istoty, niebędące ludźmi.
Książka została wyjątkowo efektownie wydana, a warstwa graficzna pozostaje najmocniejszą stroną publikacji. Czy sięgnęłabym po powieść jedynie dla treści? Cóż, nie będę ukrywać, że "Obcy. Przebudzenie" ma dla mnie przede wszystkim walor kolekcjonerski. Czy zresztą owo maleństwo na okładce nie wygląda uroczo?
"Bez względu na to, jak straszny jest sen... kiedy się budzę, rzeczywistość jest jeszcze gorsza" - słowa te doskonale oddają klimat, jaki panuje zarówno w filmach z serii "Obcy", jaki i powieściach, powstałych na ich podstawie. Zdarza się, że dawno nakręcone horrory mocno się starzeją. "Alien" do nich nie należy, bowiem nadal budzi grozę w umysłach odbiorców.
Do czwartej...
TANIEC ZE ŚMIERCIĄ
Szary, jesienny dzień. Właśnie sączę kolejną filiżankę kawy, bo do późna w nocy czytałam pewną książkę, od której nie mogłam się oderwać. Ta książka to oczywiście "Ulice Laredo", kontynuacja słynnej "Na południe od Brazos". Zaprawdę niełatwe zadanie miał autor, kiedy podjął się jej pisania. Czytelnicy, których urzekł rozmach pierwszej części, mogliby oczekiwać podobnego dzieła. Tymczasem dostajemy w swoje ręce powieść zupełnie odmienną.
Kapitana Woodrowa Calla kojarzą prawie wszyscy. Nic więc dziwnego, że otrzymuje zadanie wytropienia i pojmania niezwykle groźnego meksykańskiego bandyty - Joey'a Garzy. Nasz stary bohater lata świetności ma jednak za sobą. Zdrowie już nie to samo, a refleks szwankuje. Jego sława odchodzi w przeszłość razem z opowieścią o Dzikim Zachodzie. Nim to jednak nastąpi, czeka go owa ostatnia misja, pojedynek z młodym, nieuchwytnym bandytą.
"Ulice Laredo" snują się powoli niczym pieśń o przemijaniu i śmierci. Przesiąknięte są atmosferą nostalgii, tęsknoty i poczucia kresu. Towarzyszymy samotnemu kapitanowi, wspominającemu z żalem swego dawnego druha. Gusa McCrae. Oj, brakuje tej postaci bardzo! Przyznam, że dla mnie początkowo jej nieobecność pozostawała największą bolączką powieści.
Całe szczęście McMurthy jest prawdziwym mistrzem w konstruowaniu pełnokrwistych, wiarygodnych postaci. Szczególnie dobrze zaś idzie mu kreacja silnych, walecznych, ale niepozbawionych wrażliwości bohaterek. Zarówno matkę młodego Garzy – Marię, jak i znaną nam dobrze Lorenę popycha do działania miłość i troska o swoich najbliższych. Mężczyźni blakną niekiedy przy tych dwóch damach, sprawiając wrażenie miałkich i nijakich. Nie da się ukryć, że to do dwóch kobiet należy przyszłość dzikiej, nieprzyjaznej krainy.
Autor z pełną premedytacją bawi się konwencją westernu, dążąc do jego demitologizacji. "Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi" – chciałoby się powiedzieć, czytając o perypetiach bohaterów, których życiem rządzi przypadek. Nie ma w ich poczynaniach niczego heroicznego, nawet wyczyny kapitana Calla widziane oczyma jego przeciwników okazują się mniej podniosłe.
A jednak okazały się "Ulice Laredo" opowieścią nad wyraz poruszającą i do głębi przejmującą. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że to historia idealna na jesień, kiedy myśli o przemijającym roku tłuką się natrętnie po głowie. Największą zaś siłą powieści pozostają słabości bohaterów – ułomnych, bezradnych oraz zaskakujące relacje, nawiązujące się pomiędzy poszczególnymi postaciami. Ale więcej już, drodzy czytelnicy, wam nie zdradzę.
Książka została oczywiście świetnie wydana, solidnie oprawiona i bogato ilustrowana. Nie zawiodło również posłowie, przemycające liczne ciekawostki oraz intrygującą analizę napisanej przez McMurthy'ego historii. Jednym słowem, pozycja nie ustępuje pod żadnych względem swej poprzedniczce.
Zachęcam szczególnie tych z Was, którym "Na południe od Brazos" przypadło do gustu, do sięgnięcia po kontynuację. Jeśli zaś szukacie pomysłu na prezent, to może się ona okazać strzałem w dziesiątkę. Takim, którego nie powstydziłby się sam Joey Garza.
TANIEC ZE ŚMIERCIĄ
Szary, jesienny dzień. Właśnie sączę kolejną filiżankę kawy, bo do późna w nocy czytałam pewną książkę, od której nie mogłam się oderwać. Ta książka to oczywiście "Ulice Laredo", kontynuacja słynnej "Na południe od Brazos". Zaprawdę niełatwe zadanie miał autor, kiedy podjął się jej pisania. Czytelnicy, których urzekł rozmach pierwszej części, mogliby...
2021-11-20
2021-11-13
ŚWIAT BEZ CZŁOWIEKA
Listopad sprzyja refleksjom na temat przemijania i śmierci. Nic dziwnego, bowiem pogoda nie należy do najprzyjemniejszych. Nie dość, że coraz szybciej robi się ciemno, to jeszcze zimno i często pada. Cóż, powiedzieć, że nie cierpię tego miesiąca, to nic nie powiedzieć. Chociaż trzeba zaznaczyć, że długie jesienne wieczory sprzyjają czytaniu książek.
Wróćmy jednak do zagadnienia przemijania. W "Wehikule czasu" główny bohater przenosi się w pewnym momencie miliony lat w przyszłość, a po powrocie opisuje świat, jaki tam zastał: "Tak podróżowałem, zatrzymując się w wielkich odstępach czasu, przeskakując po tysiąc i więcej lat, pchany naprzód rządzą zbadania tajemniczego losu Ziemi, wpatrując się ze szczególnym zaciekawieniem, jak na zachodzie rośnie coraz większe i posępniejsze Słońce – jak na starej Ziemi opada fala życia. Wreszcie, w więcej niż trzydzieści milionów lat od dzisiejszych czasów, ogromna, do czerwoności rozżarzona kopuła Słońca zajmowała już blisko dziesiątą część nieba".
Powyższy fragment z powieści Wellsa od razu przyszedł mi na myśl, kiedy wzięłam do ręki książkę Davida Farriera "Za milion lat od dzisiaj". Już sam tytuł sugeruje czytelnikowi, że oto mamy do czynienia z refleksją nad tym, co zostanie po ludzkim gatunku. Czy za milion lat znajdzie się ktoś, kto odkopie ślady naszej cywilizacji, tak jak my dokopujemy się do kości dinozaurów?
Żeby spojrzeć w przyszłość, trzeba jednak najpierw obejrzeć się za siebie. Autor nie zaniechał oczywiście tego kroku, przyglądając się minionym okresom zlodowaceń bądź wcześniejszym wymieraniom. Czytając w księdze przeszłości, np. w informacjach ukrytych w lodzie pokrywającym Antarktydę, uzyskuje się cenne informacje, pozwalające przewidywać, jak mogą wyglądać następne stulecia.
Antropocen zmienił planetę w zastraszającym tempie. Osoby, które czytały takie pozycje jak "Szóste wymieranie", zdają sobie sprawę ze skali zmian w różnych ekosystemach, wywołanych przez działalność Homo sapiens. Farrier porusza oczywiście szeroko powyższe zagadnienie, snując bardzo swobodnie swoją refleksję na temat wymierania koralowców, zanieczyszczenia środowiska plastikiem, problemu składowania odpadów postnuklearnych czy zapadania się miast.
Refleksja autora nad naszą żarłoczną cywilizacją przybiera charakter bardziej filozoficzny, czy wręcz poetycki niż naukowy. Tym samym po książkę mogą sięgnąć osoby, obawiające się zderzenia z niezrozumiałą, trudną literaturą popularnonaukową. Oczywiście wnioski, do jakich dojdziemy, mogą okazać się niełatwe. Niepohamowany ludzki apetyt w końcu nie będzie miał się czym wyżywić, zabraknie słodkiej wody czy piasku do budowy milionów kilometrów autostrad lub gigantycznych miast-molochów.
Przyglądając się przedmiotom, które nas otaczają, można zastanowić się, ile z nich przetrwa dłużej niż my sami, ile przeobrazi się w skamieliny przyszłości. Lektura "Za milion lat od dzisiaj" podobnym rozważaniom sprzyja, szczególnie że urzeka erudycja i wyjątkowo lekki styl autora, swobodnie poruszającego się po różnych dziedzinach wiedzy oraz żonglującego literackimi przykładami.
Wydaje mi się, że dla czytelników, lubiących tak jak ja sięgać po literaturę postapokaliptyczną, książka Farriera jest pozycją obowiązkową. Zresztą zainteresowanie podobnymi powieściami nie jest oczywiście warunkiem koniecznym. "Za milion lat od dzisiaj" to kolejna znakomita pozycja z serii Mundus, jaką dostajemy w swoje ręce.
ŚWIAT BEZ CZŁOWIEKA
Listopad sprzyja refleksjom na temat przemijania i śmierci. Nic dziwnego, bowiem pogoda nie należy do najprzyjemniejszych. Nie dość, że coraz szybciej robi się ciemno, to jeszcze zimno i często pada. Cóż, powiedzieć, że nie cierpię tego miesiąca, to nic nie powiedzieć. Chociaż trzeba zaznaczyć, że długie jesienne wieczory sprzyjają czytaniu...
BRACIE MÓJ, PRZYJACIELU MÓJ, WROGU MÓJ...
Światło i mrok. Dzień i noc. Yin i Yang. Kain i Abel. Odwieczny taniec dwóch przeciwstawnych potęg to motyw, który powtarza się przez wieki w wielu dziełach literackich. Niech nas więc nie zdziwi, że spotkamy go również w powieści "Ten drugi" – historii dwóch trzynastoletnich bliźniaków, rozgrywającej się na sielankowej prowincji Nowej Anglii w latach trzydziestych XX wieku.
Czy znaliście wcześniej nazwisko Thomasa Tryona? Przyznam ze smutkiem, że obce mi ono było całkowicie. Tym bardziej wdzięczna jestem wydawnictwu Vesper, że dzięki nim mogłam obcować z dziełem powyższego pisarza. Zaprawdę wspaniała to była uczta, niezapomniana i przerażająca zarówno dzięki pięknemu stylowi pisarza, jak również gęstwinie emocji, w którą jego opowieść nas czytelników wplątuje.
Wydana w 1971 roku powieść to nostalgiczna podróż do krain, które minęły, przepełnionych magią i dziwnością. Pochodząca z Rosji Ada wychowuje dwóch wnuków, Nilesa i Hollanda. Obdarzeni niezwykłą wyobraźnią i wrażliwością chłopcy grają z nią gry, w których wczuwają się w otaczające ich zjawiska. Bliźniaków łączy magiczna więź, a dzieli – niemal wszystko. Jeden to ucieleśnienie jasności, łagodności i dobra, drugi – prawdziwy mrok, złośliwość i lęk.
Zdaję sobie sprawę, że fabuła streszczona w kilku słowach mogłaby wydawać się nad wyraz banalna i prozaiczna. Tymczasem przebogata mozaika obrazów oddziałuje na wszystkie zmysły, mami i czaruje wielością barw. Poetyckością dziwnością swej prozy przywodził mi autor nieraz na myśl Bruno Schultza, chociaż skojarzenia owe pozornie mogłyby zostać wzięte za zbyt przesadne.
Jakże piękne są obrazki dnia codziennego, jakie kreśli Tryon! Plecione z nici światła i mroku, zapachów dochodzących z przytulnych domostw i rozległych pół. Wreszcie czuć tu ów pociąg do bytów zdeformowanych, zniekształconych i nienaturalnych, miłość do ciemnych sztuk magicznych i kuglarstwa. Zaprawdę zapadają w pamięć sceny, kiedy obaj chłopcy wyprawiają się do przyjezdnego cyrku bądź planują swoje tajemnicze sztuczki.
Autor zwodzi oczywiście czytelnika z pełną premedytacją, mieszając punkty widzenia, z jakich patrzymy na tragiczne wydarzenia, rozgrywające się w owej sielskiej krainie dzieciństwa. Chociaż określimy "Tego drugiego" mianem horroru, brak tu scen krwistych i makabrycznych, jednak żadna lektura dawno nie wzbudziła w mym umyśle takiego lęku i trwogi.
Wiem, że nie mogę, moi drodzy, ręczyć wam, że równie mocno zachwycicie się książką. "Ten drugi" będzie chyba obok opowiadań Stefana Grabińskiego i "Terroru" Dana Simmonsa moim ulubionym dziełem grozy, wydanym przez wydawnictwo Vesper. Wprawdzie do końca roku trochę czasu jeszcze zostało, ale już dziś mogę ocenić, że będzie to bardzo mocny kandydat do książki roku.
BRACIE MÓJ, PRZYJACIELU MÓJ, WROGU MÓJ...
Światło i mrok. Dzień i noc. Yin i Yang. Kain i Abel. Odwieczny taniec dwóch przeciwstawnych potęg to motyw, który powtarza się przez wieki w wielu dziełach literackich. Niech nas więc nie zdziwi, że spotkamy go również w powieści "Ten drugi" – historii dwóch trzynastoletnich bliźniaków, rozgrywającej się na sielankowej prowincji...
2021-10-27
2021-10-27
SEA OF SIN I'M SWIMMING IN
Człowiek w swym życiu potrzebuje dla równowagi ducha różnych lektur. Przyznać muszę, że ostatnio coraz częściej stawiam na książki rozrywkowe, mniej wymagające i pozwalające na chwilę relaksu po ciężkim dniu. Jeśli weźmiemy pod uwagę podobne kryteria, "Grzesznik" Urbanowicza doskonale nada się dla osób, które pragnęłyby rzucić wszystko w cholerę i wyjechać do Suwałk.
Suwałki, bo tam właśnie rozgrywa się akcja powieści, to prowincjonalne miasteczko, rządzone przez srogich, groźnych mafiosów. "A co oni umią, ci młodzi wilcy?" - zapytałby "Siara" z "Kilera". "Umiem wymusić okup, ściągnąć haracz, jebnąć ze łba" - padłoby w odpowiedzi, a bardzo podobnie o sobie mógłby powiedzieć Marek Suchocki "Suchy", postrach Suwalszczyzny. Zimny drań, torturujący ludzi bez mrugnięcia okiem.
Historia prowincjonalnego mafioza opowiedziana zostaje oczywiście z przymrużeniem oka, zaś suwalski półświatek to naturalnie nie gangi Nowego Jorku, lecz środowisko swojskie i przaśne. Tandetny lokal bossa, rozgrywki drugorzędnej ligi piłkarskiej oraz rodzinka głównego bohatera składają się na tę barwną, jarmarczną mozaikę.
Sam "Suchy" natomiast to postać mało przekonująca. Walter White, schodzący na ścieżkę zła, wydawał się nad wyraz wiarygodny i pełnokrwisty. Suchocki, będący prawdziwym macho, to niestety jego całkowite przeciwieństwo. W trakcie lektury wielokrotnie zastanawiałam się, w jaki sposób podobny "mięczak" mógł dojść do władzy w mafii. Gdyby jego perypetie z siłami zła nie były równie zabawne, mogłyby wręcz irytować.
Przyznam szczerze, że ciężko mi było z bohaterem choćby w drobnym stopniu sympatyzować, co mogłoby wpłynąć na mój odbiór powieści. Okazało się jednak, że równie bezbarwna i miałka postać mi nie przeszkadzała, ponieważ książka dostarczyła tak potrzebnej mi rozrywki. Prowincjonalne Suwałki, równie prowincjonalne zaświaty z hordą umarlaków - trzeba przyznać, że Urbanowicz zbudował świat spójny i konsekwentny.
Pomieszanie historii gangsterskiej z opowieścią o siłach ciemności (nawet jeśli chciałoby się, żeby te szatańskie pomioty były ciut bardziej bystre i wyraźne) to dość udana mieszanka, idealna wręcz na Halloween. Niestety moje oczekiwania wobec autora "Inkuba" były nieco większe, dlatego nie ukrywam, że spotkało mnie lekkie rozczarowanie.
Jeśli poszukujecie książki na raz, którą potraktujecie jako odskocznię od przygniatających was problemów i reset mózgu, to "Grzesznik" sprawdza się wręcz idealnie. Jeżeli natomiast liczycie na lekturę bardziej zapadającą w pamięć, to zdecydowanie lepiej sprawdzi się wyżej wspomniany "Inkub".
SEA OF SIN I'M SWIMMING IN
Człowiek w swym życiu potrzebuje dla równowagi ducha różnych lektur. Przyznać muszę, że ostatnio coraz częściej stawiam na książki rozrywkowe, mniej wymagające i pozwalające na chwilę relaksu po ciężkim dniu. Jeśli weźmiemy pod uwagę podobne kryteria, "Grzesznik" Urbanowicza doskonale nada się dla osób, które pragnęłyby rzucić wszystko w cholerę...
2021-10
MAM CIĘ, ZJEM CIĘ, OBEDRĘ ZE SKÓRY
Trzecia część "Obcego" niezbyt mi się kiedyś podobała. Miałam przeczucie, że na barki biednej Ellen Ripley zrzucono zbyt wiele, jakby złośliwy scenarzysta miał ochotę upodlić tę postać do granic możliwości. Są jednak osoby, w tym mój małżonek, dla których "Obcy 3" to film równie dobry jak produkcja z 1979 roku. Dlaczego więc nie dać mu kolejnej szansy?
Kojarzycie może pamiętną scenę, gdy wstrętny, opancerzony potwór zbliża śliniącą się gębę do przerażonej twarzy Ripley? To chyba jeden z najłatwiej zapamiętywalnych obrazów w kinie, więc często nawiązują do niego inni producenci filmowi. Cała historia okazuje się natomiast jeszcze mroczniejsza, gęstsza i bardziej klaustrofobiczna niż poprzednie.
Na pokładzie statku, którym leci nasza bohaterka, pojawia się stary znajomy. Zanim zdąży jednak wszystkich zabić, uruchomi alarm i procedury ratunkowe. Jednostka zostanie zniszczona, a kapsuła ratunkowa wystrzelona w stronę kolonii karnej Fiorina 161, gdzie zsyłani są najgorsi przestępcy.
O ile wcześniejsze książki z serii "Obcy" dostarczyły mi niezłej rozrywki, w przypadku trzeciej części odniosłam wrażenie, że niewiele wniosła ona do historii opowiedzianej w filmie. Obawiałam się konfrontacji ze śmiercią kolejnych bohaterów, tymczasem nie zrobiły na mnie one większego wrażenia.
Wydaje mi się jednak, że powieść zachęciła mnie do ponownego obejrzenia filmu i zmierzenia się z własnymi o nim wyobrażeniami. Dowiodła bowiem wyraźnie, że fabuła została dobrze przemyślana i umiejętnie wyważona, i oto mamy do czynienia z prawdziwym klasykiem horroru. Chyba nadaje się on więc idealnie na Halloween?
Wydana przez wydawnictwo Vesper publikacja ma dla mnie przede wszystkim walory kolekcjonerskie. Równie efektowna co poprzednie części, bardzo dobrze prezentuje się na półce. Jeśli jest się zagorzałym fanem "Aliena", na pewno warto pokusić się o to wydanie. Ale czyż książki na podstawie filmów nie są przeznaczone właśnie dla zagorzałych fanów?
MAM CIĘ, ZJEM CIĘ, OBEDRĘ ZE SKÓRY
Trzecia część "Obcego" niezbyt mi się kiedyś podobała. Miałam przeczucie, że na barki biednej Ellen Ripley zrzucono zbyt wiele, jakby złośliwy scenarzysta miał ochotę upodlić tę postać do granic możliwości. Są jednak osoby, w tym mój małżonek, dla których "Obcy 3" to film równie dobry jak produkcja z 1979 roku. Dlaczego więc nie dać mu...
Kiedy miałam kilkanaście lat, chyba w ogóle nie czytałam książek dla młodzieży. Teraz spoglądam na nie nieco przychylniejszym okiem, starając się wynaleźć pozycje, którymi za jakiś czas zainteresowałaby się moja pociecha.
Timo Parvela to pisarz znany nie tylko w Finlandii, ale i za granicą. wielokrotnie nominowany do Nagrody im. Astrid Lindgren. Trylogia "Strażnicy Sampo" to natomiast młodzieżowe fantasy, w którym autor pełnymi garściami czerpie z fińskiej mitologii. Sięgamy zatem wstecz aż do starego eposu "Kalevali", którym inspirował się m.in. Tolkien.
Chociaż już pierwsza część opowieści –"Miecz" zabiera nas do krainy, gdzie rzeczywistość łączy się z magią, najmocniejszą stroną prozy Paraveli jest osadzenie jej we współczesnych realiach, z uwzględnieniem wszelkich nękających matuszkę Ziemię problemów. Degradacja środowiska naturalnego, egoistyczna polityka europejskich państw, starających się za wszelką cenę odciąć od biedniejszych, nawiedzanych przez klęski żywiołowe rejonów – oto problemy, które fiński autor przemyca w swoich powieściach.
Do nierównej walki z siłami zła i ciemności muszą stanąć dwaj nastoletni chłopcy: Ilmari i Ahti oraz ich przyjaciele. Przygody młodych ludzi, mimo iż podszyte nutką humoru, przesycone są atmosferą grozy i lęku. Oto bowiem zbyt niedoświadczeni bohaterowie muszą podjąć się zadania, do którego nie zostali przygotowani. Czy uda im się uratować świat, któremu grozi zagłada?
Akcja toczy się wartko, nie ma tu miejsca na nudę. Pewne rozczarowania przynoszą natomiast finałowe rozstrzygnięcia poszczególnych tomów, następujące zbyt nagle i niespodziewanie. Są niczym balonik, z którego zbyt nagle spuszczono powietrze.
Odnoszę również wrażenie, że poszczególnym postaciom brakuje nieco nutki indywidualizmu. Wyróżnia się na ich tle nieco zadziorny i przewrotny Joker, jednak pozostali bohaterowie wypadają przy nim dość blado. Całe szczęście, mimo iż mamy do czynienia z powieścią młodzieżową, autor szczędzi nam banalnych, ckliwych wątków miłosnych.
Podsumowując, trylogia "Strażnicy Sampo" adresowana jest do nastoletniego odbiorcy, jednak sięgnąć po nią mogą również dorośli, zainteresowani mitologią fińską. Ja również dzięki książkom Parveli zapragnęłam dowiedzieć się więcej o Louhi czy Väinämöinenie. Tylko ciągle zachodzę w głowę, dlaczego to czarne charaktery okazują się zawsze najciekawsze w opowieściach, nadają im charakter?
W "Strażnikach Sampo" to przede wszystkim oni (a nie ci, którzy dzierżą magiczne kantele) grają pierwsze skrzypce.
Kiedy miałam kilkanaście lat, chyba w ogóle nie czytałam książek dla młodzieży. Teraz spoglądam na nie nieco przychylniejszym okiem, starając się wynaleźć pozycje, którymi za jakiś czas zainteresowałaby się moja pociecha.
więcej Pokaż mimo toTimo Parvela to pisarz znany nie tylko w Finlandii, ale i za granicą. wielokrotnie nominowany do Nagrody im. Astrid Lindgren. Trylogia "Strażnicy Sampo"...