-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel14
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2015-09-09
Z reguły mam tak, że jak książka nie przypadnie mi do gustu to nie mam co o niej napisać. Tak też jest i w tym wypadku…
Książka mnie nie zachwyciła. Myślałam, że będzie dużo lepiej napisana. A tym czasem ciągle miałam wrażenie, że autorzy piszą ciągle o tym samym. Zło i demony. Rozumiem, że taki był zamysł powieści, ale żeby co chwila przy omawianiu nowego przypadku opętania przypominać o tych samych sprawach: żeby nie opowiadać o demonie, bo to mu przysparza sławy i woła go do ofiary, że aby wziąć udział w egzorcyzmach trzeba być w stanie łaski, że przed udziałem w Sprawie trzeba odbyć czarny post, że podczas wypędzania z domu demona odmawia się Modlitwę papieża Leona XIII. Zabieg ten jest trochę nudny, właśnie przez to przypominanie lektura mi się dłużyła, bo miałam wrażenie (i raczej nie mylne) że czytam ciągle to samo.
Wnętrze książki nie jest nadzwyczajne. Znalazłam kilka błędów w druku: gdzieniegdzie brakujące litery czy słowa.
Tak jak wyżej wspomniałam „Zbaw nas ode złego” nie przypadło mi do gustu, jednak na pewno znajdą się tacy czytelnicy, którzy będą zachwyceni tą książką.
M.
Z reguły mam tak, że jak książka nie przypadnie mi do gustu to nie mam co o niej napisać. Tak też jest i w tym wypadku…
Książka mnie nie zachwyciła. Myślałam, że będzie dużo lepiej napisana. A tym czasem ciągle miałam wrażenie, że autorzy piszą ciągle o tym samym. Zło i demony. Rozumiem, że taki był zamysł powieści, ale żeby co chwila przy omawianiu nowego przypadku...
„Niewidzialny most” dostałam od wydawnictwa Czarna Owca już jakiś czas temu, ale wcześniej nie mogłam znaleźć odpowiedniego czasu, żeby ją przeczytać. A teraz gdy sesja dobiegła końca i gdy w końcu mam więcej czasu na to co kocham – nadeszła ta pora.
Książka została napisana przez Julie Orringer – autorkę nagrodzonego zbioru opowiadań „How to Breathe Underwater”, który znalazł się na liście Notable Books dziennika „New York Times”. Zdoła nagrodę Discovery Prize magazynu literackiego „The Paris Review” i otrzymała stypendia od National Endowment for the Arts na Uniwersytecie Stanforda oraz Dorothy and Lewis B. Cullman Center for Scholars and Writers w Bibliotece Publicznej Nowego Jorku.
Na prawie 800 stronach autorka przedstawiła historię rodziny węgierskich Żydów podczas II Wojny Światowej. Opowieść rozpoczyna się od studiów Andrasa w Paryżu, gdzie tam poznaje wspaniałych ludzi pomagających mu w trudnych chwilach, zyskuje przyjaciół i przeżywa najwspanialsze chwile w swojej młodości. Ta część jego życia przepełniona jest sielanką, która od czasu do czasu zagłuszana jest małą tragedią lub nieporozumieniem. Prześladowania Żydów nie są tam jeszcze aż tak widoczne, a jeżeli jakieś się zdarzają to w środowisku akademickim są potępiane. Wszystko zmienia się oczywiście podczas wybuchu wojny…
Nie chcę streszczać całej książki, dlatego wspomnę tylko, że autorka potrafi zbudować napięcie i przywiązać czytelnika do bohaterów. Przyznam się, że na sam koniec lektury się popłakałam, to w jaki sposób J. Orringer zakończyła opowieść… Dwa ostatnie rozdziały czytałam przez łzy.
Książkę polecam całym sercem, jest ona jedną z najlepszych jaką przeczytałam od pewnego czasu!
M.
„Niewidzialny most” dostałam od wydawnictwa Czarna Owca już jakiś czas temu, ale wcześniej nie mogłam znaleźć odpowiedniego czasu, żeby ją przeczytać. A teraz gdy sesja dobiegła końca i gdy w końcu mam więcej czasu na to co kocham – nadeszła ta pora.
Książka została napisana przez Julie Orringer – autorkę nagrodzonego zbioru opowiadań „How to Breathe Underwater”, który...
W końcu po kilkumiesięcznym oczekiwaniu dostałam w swoje ręce „Hyperversum 2: Sokół i Lew”. Dla przypomnienia dodam, że książka opisuje perypetie przyjaciół, którzy podczas grania w grę komputerową zostali wciągnięci do świata średniowiecza. Wcześniejsza część zakończyła się szczęśliwym powrotem, prawie wszystkich przyjaciół do teraźniejszości. W średniowiecznym świecie postanowiła zostać tylko jedna osoba – Donna, która obiecała zaopiekować się Isabeau (żoną Iana, w średniowieczu znanym jako Jean Marc de Ponthieu) do czasu powrotu Ian’a zmuszonego powrócić do teraźniejszości. Niestety rozłąka Jean’a i Isabeau trwała dłużej niż chłopak się spodziewał. Dopiero po ponad dwóch latach udało mu się, razem z jego przyjacielem Dawidem, ponownie uruchomić przejście, otwierające się za pomocą Hypeversum. W tym właśnie momencie zaczyna się druga część książki… Jak można się było tego spodziewać, Ian’owi nie jest dane szybko zobaczyć swoją ukochaną. Na jego drodze, po raz kolejny pojawiają się przeszkody dość trudne do pokonania. To czy Srebrnemu Sokołowi się udało je pokonać, czy też poległ w trakcie ich pokonywania możecie dowiedzieć się poprzez lekturę. Mogę tylko zdradzić, że niedawni wrogowie okażą się przyjaciółmi. Jak wiadomo: „nieprzyjaciel mojego nieprzyjaciela jest moim przyjacielem”.
Cieszę się, że szata graficzna powieści się nie zmieniła. Kolejne rozdziały zdobią zdjęcia przypominające wizerunki graczy. Paginacja również jest utrzymana w ładnym stylu… Pozostaje mi tylko zachęcić Was do lektury.
W końcu po kilkumiesięcznym oczekiwaniu dostałam w swoje ręce „Hyperversum 2: Sokół i Lew”. Dla przypomnienia dodam, że książka opisuje perypetie przyjaciół, którzy podczas grania w grę komputerową zostali wciągnięci do świata średniowiecza. Wcześniejsza część zakończyła się szczęśliwym powrotem, prawie wszystkich przyjaciół do teraźniejszości. W średniowiecznym świecie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zacznę od wizualnej strony książki. Okładka jest całkowicie zwyczajna, niczym szczególnym się nie wyróżnia. W środku również nie ma fajerwerków – za co bardzo dziękuję! – ot, zwykła powieść fantastyczna. Ale jeden, bardzo mały szczegół mnie uwiódł: połączenie litery „t” z innymi literkami. To naprawdę drobiazg, który sprawił, że podczas czytania ciągle w głowie miałam świadomość, że litera „t” jest najładniejszą z całego alfabetu. Po raz kolejny sprawdziła się metoda, że im mniej tym lepiej.
Co do treści. Kolejna opowieść o zwykłym człowieku, który za sprawą przypadku staje się uczniem czarodzieja. Podczas terminowania i uczenia się spotykają go przeróżne historie za sprawą, których musi walczyć ze złymi mocami… Brzmi coś znajomo, prawda? Jednak nie. Ben Aaronovitch przedstawia historię ciemnoskórego policjanta, który rzeczywiście w dość dziwnych i niespodziewanych okolicznościach staje się uczniem czarodzieja. Jednak nie jest to opowieść bazująca na historii „Harry’ego Potter’a”. Autor przedstawia nam zwykłego mieszkańca Londynu, który bardzo łatwo rozprasza się najdrobniejszymi rzeczami. Podczas nauki kolejnych forma musi jednocześnie poradzić sobie z duchem rebelii i rozruchów zabijającym cywilów, konfliktem pomiędzy bogiem i boginią Tamizy i chęcią zaciągnięcia swojej koleżanki z pracy do łóżka…
Książkę szybko się czyta, jest wciągająca i dość nieprzewidywalna. Autor stworzył wspaniałego bohatera, który jest lekko roztrzepany, łatwo się rozprasza i do tego jest przezabawny. Muszę przyznać, że w „Rzekach Londynu” uwiódł mnie humor i wcześniej wspomniane połączenie literki „t” z innymi literami. Polecam książkę gorąco!
Zacznę od wizualnej strony książki. Okładka jest całkowicie zwyczajna, niczym szczególnym się nie wyróżnia. W środku również nie ma fajerwerków – za co bardzo dziękuję! – ot, zwykła powieść fantastyczna. Ale jeden, bardzo mały szczegół mnie uwiódł: połączenie litery „t” z innymi literkami. To naprawdę drobiazg, który sprawił, że podczas czytania ciągle w głowie miałam...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Oszustki” to powieść napisana naprawdę dobrze. W trakcie lektury byłam ciekawa co się dalej wydarzy, co się stanie nowego w życiu Lillemor Troj. Czy jej tajemnica zostanie ujawniona?
Sam pomysł o tym, by napisać książkę o pisarkach piszących książki jest bardzo trafiony. Autorka stworzyła postaci, które trudno polubić i trudno znienawidzić – przynajmniej w moim przypadku. Lillemor jest ładną, zgrabną i dość naiwną dziewczyną a później kobietą, która sporo wysiłku i myślenia wkłada w podwyższanie swojego statusu społecznego. Natomiast Babba jest całkowitym jej przeciwieństwem: nie lubi pokazywać się publicznie, nie interesuje ją jej wygląd, to czy przytyje czy też nie. Jej miłością są książki i nieżyjący już autorzy, potrafi oddać się im cała. Dlatego wydaje się dziwne, że te dwie całkowicie różnie osoby połączyły się i napisały wspólnymi siłami kilkanaście książek, które odniosły sukces.
Kerstin Ekman potrafi naprawdę dobrze pisać. Trzyma w niepewności czytelnika tyle ile trzeba, nie przedłuża i nie dodaje zbędnych opisów. Jej język nie jest zawiły dzięki czemu miło się czyta to co napisała.
Polecam książkę z czystym sumieniem. Warto ją przeczytać. Jest inteligentna, z ostrymi uwagami, autorka nie owija w bawełnę.
„Oszustki” to powieść napisana naprawdę dobrze. W trakcie lektury byłam ciekawa co się dalej wydarzy, co się stanie nowego w życiu Lillemor Troj. Czy jej tajemnica zostanie ujawniona?
Sam pomysł o tym, by napisać książkę o pisarkach piszących książki jest bardzo trafiony. Autorka stworzyła postaci, które trudno polubić i trudno znienawidzić – przynajmniej w moim przypadku....
Na samym początku lektury myślałam, że „5 języków miłości” skierowane jest tylko do małżeństw czy osób żyjących w związkach. Myliłam się. Książkę opłaca się przeczytać również singlom. Dzięki niej można zrozumieć gdzie w przeszłości popełniało się błędy po to, by w przyszłości je zminimalizować lub całkowicie wyeliminować.
Tytułowe języki wcale nie są trudne do nauczenia się. Muszę przyznać, że zdziwiło mnie to, jakie one są (przepraszam za wyrażenie) prymitywne. Okazuje się, że po to, by „zapełnić zbiornik miłości” drugiej osoby trzeba nauczyć się jej języka, którym może być: dobry czas, przyjmowanie podarunków, drobne przysługi, dotyk czy wyrażenia afirmatywne. Autor wyjaśnia, że każdy z tych języków ma też swoje dialekty, dlatego nie zawsze łatwo jest uszczęśliwić swoją połówkę…
Jest to mój pierwszy tego typu poradnik i musze przyznać, że się nie zawiodłam. Gary Chapman jest psychologiem i terapeutą małżeńskim, w swoich książkach dzieli się zdobyta wiedzą, przywołuje przykłady… Być może właśnie to sprawiło, że „5 języków miłości” zostało okrzyknięte najlepszym i najpopularniejszym poradnikiem dla małżeństw.
Jeżeli chodzi o budowę książki to okładka przypomina bardziej okładkę do romansidła niż do poradnika (przynajmniej moje wydanie). Za to rozdzielenie kolejnych rozdziałów jest bardzo sympatyczne, a na końcu każdego z nich wstawienie króciutkiego testu („Twoja kolej”) zmusza czytelnika nie tylko do biernego czytania, ale też do uruchomienia większej ilości szarych komórek mózgowych potrzebnych do udzielenia odpowiedzi. Co bardzo mi się spodobało (pytania stworzone są dla małżeństw, więc singiel będzie miał trudności z udzieleniem odpowiedzi). Dodatkowo wyróżnienie najważniejszych kwestii w każdym z rozdziałów czy podrozdziałów pozwala na szybkie przypomnienie sobie czy też uprzytomnienie tego co najważniejsze.
Na samym początku lektury myślałam, że „5 języków miłości” skierowane jest tylko do małżeństw czy osób żyjących w związkach. Myliłam się. Książkę opłaca się przeczytać również singlom. Dzięki niej można zrozumieć gdzie w przeszłości popełniało się błędy po to, by w przyszłości je zminimalizować lub całkowicie wyeliminować.
Tytułowe języki wcale nie są trudne do nauczenia...
Książka jest dość specyficzna… Nie wiem jak ją ocenić, pewnie żebym miała dokładny obraz powinnam była przeczytać całą trylogię, jednak po lekturze „1Q84” nie czułam się zachęcona do przeczytania kolejnych części. Bohaterowie mają swój bardzo specyficzny sposób bycia i mówienia, który nie zawsze mi pasował. Chociaż musze przyznać, że postać Fukaeri oczarowała mnie. To w jaki prosty i jednocześnie tajemniczy sposób wypowiada się, jak się zachowuje i w jaki sposób opowiada o Little People sprawiło, że w mojej głowie widziałam dziewczynę silną z rezerwą do ludzi i świata potrafiącą zadbać o siebie samą i jednocześnie myślącą o najbliższych. Ale w całej powieści tylko ona zyskała moją całkowitą sympatię. Tengo był dla mnie zbyt… nudny, a Aomame troszeczkę dziwna z tą swoją prawdziwą miłością.
Co do składu książki to mam zastrzeżenia. Sporo literówek, które aż rażą (musiałam się powstrzymywać żeby nic nie poprawiać w książce, bo korzystałam z egzemplarza bibliotecznego). Nie wliczam tutaj dialogów z Fukaeri, gdyż tutaj od razu widać zamysł autora. Z błędów, czy z niedociągnięć znalazłam tylko to…
I teraz najważniejsze: czy polecam czy też nie? Mnie osobiście książka nie zachwyciła, ale nie jest zła sama w sobie. Przecież bardzo często się zdarza, że komuś coś nie podpasuje, chociaż podoba się to sporej rzeczy ludzi. Dlatego nie wyrażę jasnej opinii.
www.bibliotekarki.blog.pl
Książka jest dość specyficzna… Nie wiem jak ją ocenić, pewnie żebym miała dokładny obraz powinnam była przeczytać całą trylogię, jednak po lekturze „1Q84” nie czułam się zachęcona do przeczytania kolejnych części. Bohaterowie mają swój bardzo specyficzny sposób bycia i mówienia, który nie zawsze mi pasował. Chociaż musze przyznać, że postać Fukaeri oczarowała mnie. To w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka jest fenomenalna! I muszę powiedzieć, że nie żałuję tego że najpierw obejrzałam film a dopiero później ją przeczytałam. Miałam niezłą zabawę gdy odnajdywałam różnicę pomiędzy dziełem Davida O. Russella a Matthew Quicka. Postać Pata zagarnęłaby sobie całą moją sympatię gdyby nie Tiffany, która wprost oczarowała mnie swoją bezpośredniością i cynicznym podejściem do życia. Pat jest tak optymistyczny, że momentami aż słodki, co średnio pasuję do trzydziestokilkuletniego mężczyzny. Jednak muszę przyznać, że jego teoria o tym, że życie to film jest fantastyczna. To w jaki sposób jest pewien szczęśliwego zakończenia, w jaki sposób do tego dąży… daje nadzieję na lepsze jutro i od razu poprawia człowiekowi humor, bo powoli zaczyna wierzyć (tak jak Pat), że wszystko dobrze się skończy. Chociaż jego obsesja na punkcie byłej żony jest dość niepokojąca, to jednocześnie pokazuje przywiązanie i ogromną miłość jaką ją darzył. Muszę przyznać, że postać Pata tylko na samym początku lektury wydaje się prosta i nieskomplikowana, ale w trakcie czytania czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, że jest to bardziej złożona postać. Nie jest tylko jakimś tam wariatem. Jest to człowiek po przejściach, który ma problem z własnym temperamentem.
Książkę polecam. Jest to opowieść o problemach psychicznych i o tym jak sobie z nimi radzić, ale jednocześnie zawiera w sobie wątki miłosne. Autor przedstawia kilka wzorów rodzin i opisuje ich perypetie. „Poradnik pozytywnego myślenia” jest warty przeczytania. Film oczywiście też polecam ; )
Książka jest fenomenalna! I muszę powiedzieć, że nie żałuję tego że najpierw obejrzałam film a dopiero później ją przeczytałam. Miałam niezłą zabawę gdy odnajdywałam różnicę pomiędzy dziełem Davida O. Russella a Matthew Quicka. Postać Pata zagarnęłaby sobie całą moją sympatię gdyby nie Tiffany, która wprost oczarowała mnie swoją bezpośredniością i cynicznym podejściem do...
więcej mniej Pokaż mimo to
ZZ Packer stworzyła naprawdę dobre teksty o czarnoskórych. Moim ulubionym opowiadaniem, które dało mi chyba najwięcej do myślenia jest tytułowe "Pijąc kawę gdzie indziej" opowiadające o nastolatce uciekającej z domu, a właściwie, jak jej się wydawało "do domu".
Gorąco polecam
M.
ZZ Packer stworzyła naprawdę dobre teksty o czarnoskórych. Moim ulubionym opowiadaniem, które dało mi chyba najwięcej do myślenia jest tytułowe "Pijąc kawę gdzie indziej" opowiadające o nastolatce uciekającej z domu, a właściwie, jak jej się wydawało "do domu".
Pokaż mimo toGorąco polecam
M.