-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant3
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać73
Biblioteczka
2011-01-02
2011-01-05
Zamknęłam przed chwilką debiutancką powieść pani Ewy Kopsik „Uciec przed cieniem” i mówiąc szczerze poczułam się dziwnie opuszczona a nawet oszukana. Nikt nigdzie nie napisał, że będzie kontynuacja a zakończenie jest takie, że ja po prostu się wściekłam. Jeśli nie będzie ciągu dalszego ja osobiście do Pani Ewy napiszę zażalenie. No, ale od początku …
Młoda kobieta wraz ze swoim mężem śpiewakiem operowym wyrusza do Wiednia, aby tam rozpocząć lepsze, nowe życie. Obraca się w kręgu znajomych męża. W żaden sposób jednak nie potrafi się tam odnaleźć pomimo faktu, że jest kobietą wykształconą i obytą, jest filologiem języka polskiego. Przez całą powieść autorka nie ujawnia jej imienia, natomiast przedstawia jej psychikę tak dogłębnie, że czytelnik zaczyna wątpić w fikcyjność postaci. Ja miałam wrażenie, że czytam o kimś, kogo stopniowo poznaję i chce poznać jeszcze bardziej, aby wreszcie wykrzyczeć bohaterce w twarz obudź się kobieto i zacznij żyć, bo tak nie można.
Kobieta żyje wspomnieniami swojego dzieciństwa, które spędziła we wsi Jagniątkowo. Bardzo często „odlatuje” do leśniczówki dziadków, aby upajać się tam pozornym spokojem. Jej życie przepełnione jest głębokim poczuciem winy i ciągłym żalem do przeszłości. Nie potrafi normalnie żyć i funkcjonować, gdyż jej niska samoocena zaciska sznurek na jej szyi każdego dnia, nawet w najbardziej banalnych momentach życia. Zdaje sobie sprawę, że jej małżeństwo to jedna wielka porażka, nie mniej jednak stwarza pozory i próbuje nie dostrzegać sygnałów alarmujących. Kompletnie niezaradna życiowo dokładnie wie, że nie da sobie rady sama, że zginie w natłoku codziennych obowiązków i konieczności zadbania o samą siebie.
W powieści pani Kopsik sporo jest postaci można by rzec „dziwnych”, ponieważ akcja rozgrywa się w czasach PRL-u, kiedy wyjazd za granicę mógł oznaczać powrót z walizką pieniędzy lub totalną biedę i brak pieniędzy na bilet powrotny. Autorka pokazuje czytelnikowi jak życie emigranta wyglądało naprawdę, bez zbędnego koloryzowania. Każda postać ma za sobą jakiś cień, który sprawia, że życie nie jest bajkową historyjką z happy endem. Dzięki temu czytelnik zdaje sobie sprawę, że książka ta nie może być fikcją literacką, ona jest po prostu zlepkiem ludzkich losów opowiedzianych w sposób bardzo prosty aczkolwiek nie banalny.
„Uciec przed cieniem” nie da się przeczytać w międzyczasie i na szybko. Przy tej książce należy i trzeba się zatrzymać, zastanowić się nad swoją przeszłością, nad wartościami, które wyznajemy i zadać sobie pytanie …. „co jest moim cieniem z dawnych lat?” Bo jak mówi bohaterka „człowiek idealny uczuciowo to człowiek pozbawiony uczuć”.
-------
wydawnictwo: Novae Res
data wydania: październik 2010
liczba stron: 342
Zamknęłam przed chwilką debiutancką powieść pani Ewy Kopsik „Uciec przed cieniem” i mówiąc szczerze poczułam się dziwnie opuszczona a nawet oszukana. Nikt nigdzie nie napisał, że będzie kontynuacja a zakończenie jest takie, że ja po prostu się wściekłam. Jeśli nie będzie ciągu dalszego ja osobiście do Pani Ewy napiszę zażalenie. No, ale od początku …
Młoda kobieta wraz ze...
2011-01-10
Dorota Wodecka znana jest przede wszystkim, jako dziennikarka. Mnie Jej nazwisko kojarzy się od razu z Gazeta Wyborczą, Wysokimi Obcasami i z Męską Muzyką. Myślę, że takie skojarzenia ma bardzo wiele osób, bo nie sposób nie znać tej Pani, jeśli co tydzień rano biegnę po nowe Wysokie Obcasy zazwyczaj w tenisówkach na szczęście.
Pani Wodecka zebrała w jednym miejscu wspaniałych mężczyzn. Tych, którzy są bardziej lub mniej popularni, nie mniej jednak wbrew pozorom Oni wszyscy mają coś do powiedzenia. Ja osobiście uwielbiam rozmowy z mężczyznami. Dlaczego? Jakkolwiek to zabrzmi ….. uważam, że Facet odpowie konkretnie i nie ważne czy spotykam się z Nim na kawie czy na drinku. Zawsze mogę liczyć na szczerość, otwartość Jego umysłu, (bo mój po paru drinkach może się zamknąć) i co najważniejsze! nie będzie owijał w bawełnę, ubarwiał ani koloryzował.
„Mężczyźni rozmawiają o wszystkim” to doskonała wędrówka między różnymi typami osobowości, między różnymi zawodami, między odmiennymi formami męskiej wyobraźni, między ich marzeniami, spostrzeżeniami i opiniami nie tylko na temat kobiet.
Nigdy nie uwierzyłabym, że Facet w pytaniu o kobiecy biust nawiąże do mózgu, a raczej wspomni o jego braku i „strasznej stracie” ludzkości, ponieważ do tego organu nie da się wszczepić silikonu. Tak właśnie rozpoczął rozmowę pan Jerzy Pilch.
Z panem Miodkiem rozmawiałam dwa razy, nie mogłam „przejść do kolejnego stolika” no po prostu zachwycił mnie swoimi słowami, ich doborem i treścią w nich zawartą. Sam mówi, że „z relacji wielu kobiet wie, że mężczyzna atrakcyjnie mówiący działa na kobiety”. No działa panie Janie, działa - co Pan udowadnia w każdym swoim słowie.
Z wielką ciekawością czytałam pana Marka Bieńczyka, który otwarcie mówi o swoich potrzebach i odwadze nie posiadania dzieci i o tym, że można „panikować z nadmiaru uczuć”.
Poznałam też postać pana Wiktora Osiatyńskiego, który jest prawnikiem a dla mnie ten zawód zobowiązuje do powagi i prawości …. dzięki paru chwilom spędzonym z panem Wiktorem zrozumiałam, że przecież to też jest Facet, który myśli, czuje i chce a nie tylko czyta te przeróżne dziwne paragrafy. Przyznał się, że nawet raz miał ochotę na romans …. Nie wielu zdobyłoby się na tyle odwagi, by publicznie o tym powiedzieć. Podziwiam.
Książkę polecam kobietom, żeby wreszcie zrozumiały, że faceci potrafią rozmawiać nie tylko o damskich tyłkach, samochodach i piłce nożnej …. Polecam ją także mężczyznom, żeby dostrzegli, że jednak da się przeprowadzić zupełnie normalny dialog z kobietą, taką samą jak ta, która codziennie wita was w domu i prosi czasami o chwilę konwersacji.
Dorota Wodecka znana jest przede wszystkim, jako dziennikarka. Mnie Jej nazwisko kojarzy się od razu z Gazeta Wyborczą, Wysokimi Obcasami i z Męską Muzyką. Myślę, że takie skojarzenia ma bardzo wiele osób, bo nie sposób nie znać tej Pani, jeśli co tydzień rano biegnę po nowe Wysokie Obcasy zazwyczaj w tenisówkach na szczęście.
Pani Wodecka zebrała w jednym miejscu...
2011-01-11
2011-01-19
„Nasza klasa i co dalej”. Tytuł można potraktować, jako pytanie, … na które każdy z nas może różnie odpowiedzieć. Wiele osób odpowie po prostu i nic, są także osoby, które opowiedzą o znajomych bliższych i dalszych z lat szkolnych. Pani Ewa Lenarczyk udzieliła zupełnie innej odpowiedzi na tytułowe pytanie …. Opowiedziała o Kobietach, które za pośrednictwem portalu Nasza Klasa zrobiły sobie swoisty powrót do przeszłości, odnalazły swoje pierwsze miłości i wywołały a czasami nawet rozpętały burze w swoim życiu.
Bohaterki książki są w wieku, który powinien z założenia świadczyć o stabilizacji życiowej. Praca, dom, odchowane dzieci, mąż ten sam zaakceptowany przez lata małżeństwa. Pewno, że dostrzega się zarówno wady jak i zalety swojego życia, nie mniej jednak nawet to, co złe i niesprawiające radości zostało niejako wpisane w życie poszczególnych osób. Pogodziły się ze swoim losem i w ten sposób ich życie w miarę spokojnie płynęło z dnia na dzień. Do czasu … w którym odkryły portal społecznościowy Nasza Klasa. Niektóre z bohaterek podchodziły do komputera jak do jeża, ale sytuacja zmuszała je pośrednio do zaprzyjaźnienia się z urządzeniem. Kolejnym krokiem było logowanie na rozreklamowanej Naszej Klasie, odnalezienie swoich klas, znajomych i wreszcie jakby niechcący szukanie tego jedynego, tego, który kiedyś tam, bardzo dawno temu pierwszy raz pocałował, pierwszy raz przytulił, czy też miał zaszczyt być tym, dzięki któremu stały się Kobietami. Bicie serca, podniesione ciśnienie i budzące się motylki w brzuchu to atrakcje, o których bohaterki książki już dawno zapomniały, a tu za sprawą „diabelskiej” maszyny wszystko wróciło. Niestety książka nie jest bajką dla troszkę większych dziewczynek i pojawiają się w niej także problemy, wyrzuty sumienia, ból i rozpacz …. Dla jednych Nasza Klasa staje się bramą otwierającą nowe życie a dla innych tylko „środkiem” stymulującym, dodającym odwagi, uzmysławiającym, co w życiu jest ważne a co najważniejsze.
Moim zdaniem ta książka to naprawdę dobre sprawozdanie z codziennego życia. To, co opisała autorka to nie żadne wymysły, to po prostu wspaniałe historie przedstawiające zawiłe ludzkie losy.
Zbliża się Dzień Babci, moja Mama zostanie obdarowana tą książką z tej okazji …. Tylko po to, żeby uwierzyła, że Kobietom w Jej wieku też należy się coś od życia, że wspomnienia nie zawsze są ogromnym ciężarem …. Że czasami dzięki wspomnieniom można przeżyć wspaniałe chwile, zupełnie niezależnie od wieku.
Polecam także panom, którzy dzięki tej pozycji otworzą może oczy i zrozumieją, że ich żona jest także Kobietą.
-----
recenzję zamieściłam także na swoim blogu http://tajemnica33.blogspot.com/
„Nasza klasa i co dalej”. Tytuł można potraktować, jako pytanie, … na które każdy z nas może różnie odpowiedzieć. Wiele osób odpowie po prostu i nic, są także osoby, które opowiedzą o znajomych bliższych i dalszych z lat szkolnych. Pani Ewa Lenarczyk udzieliła zupełnie innej odpowiedzi na tytułowe pytanie …. Opowiedziała o Kobietach, które za pośrednictwem portalu Nasza...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-01-29
2011-02-06
Czy nie zdarzało się Wam mówić: „gdybym miał ten rozum 20 - 30 lat temu inaczej pokierowałbym swoim życiem”? … dokładnie taki efekt osiągnął bohater powieści Andrzeja Sikory „Drugie życie”.
73 letni właściciel ogromnego koncernu dowiaduje się, że jego życie dobiega końca, jest chory i niestety, choroba jest nieuleczalna, pozostaje mu „parę chwil” życia. Pan Michał ma szczęście – Jego przyjaciel, oddany, prawdziwy jest lekarzem, który zarówno hobbystycznie jak i z pasją zajmuje się badaniami dotyczącymi przeszczepów. Proponuje mu przeszczep mózgu w zdrowe ciało młodego dawcy. Fajna historia, prawda?
Decyzja zostaje podjęta, operacja się udaje i budzi się już nie 73 letni Michał Jurski a młody zupełnie inny człowiek, który ma szansę na nowe życie z bagażem doświadczeń w głowie, a mówiąc dobitniej w mózgu. Ma szanse na poprawienie swojego dotychczasowego życia, na naprawienie błędów i pokazanie się z innej strony. Ma szanse pomóc innym ludziom, którzy mają potrzeby, ale ich sytuacja finansowa ich ogranicza. Ma wreszcie szanse na zmianę samego siebie od środka. Czy uda Mu się to wszystko? Czy jego stary mózg poradzi sobie z młodym ciałem? Jak teraz będzie wyglądało jego życie? I najważniejsze pytanie, czy faktycznie doświadczenie życiowe pozwoli się mu zmienić w kogoś innego?
Na początku książki bałam się, że autor zrobi z niej historię, którą będę odbierała w realiach „to się nie mogło wydarzyć”, ale wraz z upływem stron nabierałam szacunku dla pióra pana Sikory i miałam wrażenie, że ta historia mogła się wydarzyć?! Niesamowicie prawdopodobne wydarzenia, postacie tworzoną z taką dokładnością, że wiemy o nich wszystko, język, jakim rozmawiają stwarza taką fajną, domową atmosferę. Polubiłam wszystkich, żyłam razem z nimi, wciągnęła mnie ta historia niesamowicie.
Pan Sikoro poradził sobie także z aspektem psychologicznym tej książki. Skłania ona do zastanowienia się nad pozornie banalnymi sprawami. Jak wygląda moje życie? – pomyślałam … jak postrzegają mnie inni? Jak patrzy na mnie mój syn? – nie zadaję sobie takich pytań codziennie, ponieważ zapominam o tym, nie myślę o takich sprawach goniona codziennością. Pan Sikora zwalnia czytelnika i hamuje, bo tej książki nie da się „przelecieć”, ją trzeba przeczytać!
Nie jest to książka łatwa prosta i przyjemna, ale jest to książka z gatunku tych, o których długo się pamięta. Polecam, naprawdę warto.
Czy nie zdarzało się Wam mówić: „gdybym miał ten rozum 20 - 30 lat temu inaczej pokierowałbym swoim życiem”? … dokładnie taki efekt osiągnął bohater powieści Andrzeja Sikory „Drugie życie”.
73 letni właściciel ogromnego koncernu dowiaduje się, że jego życie dobiega końca, jest chory i niestety, choroba jest nieuleczalna, pozostaje mu „parę chwil” życia. Pan Michał ma...
2011-02-08
Czuję się jak mała dziewczynka, której przeczytano piękną bajkę o księżniczce. Mam w głowie tysiące wspaniałych myśli, cukierkowych myśli i wcale się tego nie wstydzę. To wszystko dzięki pani Annie Szepielak i jej książce „Zamówienie z Francji”. To nic, że to wszystko wydaje się zbyt piękne, to nic, że to wszystko jest zbyt słodkie jestem zachwycona i zauroczoną przedstawioną historią. Dawno czegoś takiego nie czytałam. Jestem tym bardziej szczęśliwa, że autorka jest Polką. Po raz kolejny mogę powiedzieć jestem dumna, że moja rodaczka napisała tak niesamowitą książkę.
Ewa jest fotografem. Swój zawód wykonuje z pasją, niestety nie jest doceniana przez swojego szefa. Pewnego razu dostaje zlecenie i wyjeżdża na dwa tygodnie do Francji. Jej zadanie polega na zrobieniu zdjęć reklamujących rodzinny interes, kwiaciarnię „U Flory”.
Dojeżdżając na miejsce wraz ze zleceniodawczynią, zastaje wspaniały dom i wielopokoleniową rodzinę. Bardzo szybko aklimatyzuje się do nowych warunków, a praca staje się tylko tłem całej historii. Poznaje wszystkich domowników i zaprzyjaźnia się z nimi. Zupełnie niechcący wchodzi w rodzinę odkrywając przy okazji dzieje przodków. Dzięki temu Ewa zmienia się i dojrzewa. Jej światopogląd nabiera kolorów i krystalizuje się. Nabiera dystansu do swojego dotychczasowego życia, zwracając przy tym uwagę na szczegóły, których dotąd nie zauważała. Wie, że jej życie musi ulec transformacji i poddaje się temu. To wszystko dzieje się za sprawą zagmatwanych rodzinnych historii, które do tej pory stanowiły tajemnicę rodzinną.
Ta historia jednak nie jest egoistycznym spojrzeniem na jedną osobę. Ona zatacza kręgi na wiele osób, nie mniej jednak Ewa, jako bohaterka pozostaje cały czas w centrum zainteresowania. To jej emocje, rozterki, rozważania przeżywa czytelnik i to dzięki niej budzi się tęsknota za babcinym rosołem i głaskaniem po głowie zmęczonymi dłońmi.
„Nawet, gdy jest się całkiem samodzielnym, dorosłym człowiekiem, miło jest mieć świadomość, że gdzieś ma się własny dom rodzinny, do którego w każdej chwili można wrócić”.
Nie sposób nie wspomnieć o wspaniałym krajobrazie Francji, który autorka przedstawiła z niesamowitą dokładnością, nie pozbawiając go przy tym zapachów, malowniczości i naturalnego piękna. Opisy są tak rzeczywiste, że chciałoby się wyciągnąć dłoń, aby wziąć do ręki kwiatek, czy choćby ździebełko lawendy i powąchać.
Urzekło mnie w tej książce także wyrażanie uczuć, szacunek, jakim darzyli bohaterowie książki siebie, pracowników i cały otaczający ich świat. Nie było tutaj zawiści, nienawiści, czy jakichkolwiek negatywnych emocji. Wszystkie wydarzenie przepełnione są pozytywnymi emocjami, które wbrew pozorom wydają się być czymś oczywistym, wcale nieudawanym tanim chwytem.
Nie potrafię opisać wszystkich emocji, jakie obudziła we mnie ta książka. Powiem jedynie, że już jak się zacznie ją czytać, to nie można przestać. Niebezpiecznie wciąga, zabierając czytelnika do przepięknej krainy, o której nie sposób jest zapomnieć. Kolejny strony uciekają w zastraszająco szybkim tempie, zdecydowanie za szybkim.
Wrócę do tej książki na pewno jeszcze nie raz. Nigdy nie zapomnę chwil spędzonym z Ewą, Elizą, Konstancją i całą resztą „towarzystwa”.
Czuję się jak mała dziewczynka, której przeczytano piękną bajkę o księżniczce. Mam w głowie tysiące wspaniałych myśli, cukierkowych myśli i wcale się tego nie wstydzę. To wszystko dzięki pani Annie Szepielak i jej książce „Zamówienie z Francji”. To nic, że to wszystko wydaje się zbyt piękne, to nic, że to wszystko jest zbyt słodkie jestem zachwycona i zauroczoną...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-02-09
„Historia, o której pomyślicie: chciałabym, żeby była moja” – to okładkowy opis „Sosnowego dziedzictwa” Marii Ulatowskiej. Dokładnie tak jest, myślę, że wiele osób po przeczytaniu tej powieści zamykając ją pomyśli sobie: „Byłoby fajnie gdyby i mnie taka historyjka się przydarzyła”. Dla wielu z nas pozostanie jednak w sferze marzeń, wiele osób zapomni o niej ... ale może jednak komuś się uda? Przecież sama autorka nie jest pisarką, napisanie książki stanowiło dla Niej marzenie, które zrealizowała na emeryturze. Udowodniła każdemu z nas, że warto marzyć, bo marzenia się spełniają, nawet te, które pozornie wydają się mało prawdopodobne.
Pani Maria napisała książkę bajkową i tak mało prawdopodobną jak niektóre nasze marzenia, ale jednak nikt z nas czytelników, nie powie, że ta historyjka nie mogła się przydarzyć.
Bohaterką „Sosnowego dziedzictwa” jest Anna Towiańska. Kobieta po 30stce, która dopiero w swoim dorosłym życiu poznaje historie swoich rodziców i dziadków. "Dzięki przeszłości" swoich przodków Ania zostaje dziedziczką wspaniałej posiadłości na Kujawach. Sosnówka jest starym, zniszczonym dworkiem. Nie mniej jednak Anka wcale się nie zraża. Na jej drodze pojawiają się mieszkańcy Towian i najbliższej okolicy, którzy okazują się wspaniałymi ludźmi i niezastąpionymi przyjaciółmi. To dzięki pomocy nowych znajomych właścicielka Sosnówki przywraca świetność swojej posiadłości.
Wiele historii, wiele osób, losy wszystkich łączą się ze sobą tworząc na prawdę miłą w odbiorze historyjkę. Teraźniejszość miesza się z opowiadaniami z przeszłości a jednak nadal panuje spokój i porządek. Przez cały czas podtrzymywana jest atmosfera dobroci i przyjaźni. Cukierkowy nastrój może przytłaczać i grozić przesłodzeniem. W tym przypadku, to uczucie nie pojawia się. Autorka nie przedobrzyła, proporcje zostały jak najbardziej zachowane.
To nie jest tylko opowieść o spełnianiu marzeń. Pojawiają się także obrazki przedstawiające pozytywne aspekty życia w małym miasteczku. Autorka poprzez kreację życia bohaterów przypomina nam o tym jak ważna jest przyjaźń i pomoc innych ludzi, że czasami „rodziną” mogą okazać się zupełnie obcy ludzie. Bo przecież o posiadaniu rodziny nie świadczą tylko metryki, ale przede wszystkim czyny i uczucia. Sporo ciekawych i ważnych aspektów jest poruszanych jakby przy okazji, co nadaje tej książce jeszcze większą wartość.
Polecam „Sosnowe dziedzictwo” jednak chyba bardziej kobietom, nie wiem, czy mężczyźni chcieliby ją czytać … ale my Kobiety lubimy takie ucieczki do innego świata, pozornie bajkowego, ale jednak … budzą się w nas marzenia i chociażby za to właśnie, za obudzenie marzeń chciałabym podziękować autorce pani Marii Ulatowskiej.
„Historia, o której pomyślicie: chciałabym, żeby była moja” – to okładkowy opis „Sosnowego dziedzictwa” Marii Ulatowskiej. Dokładnie tak jest, myślę, że wiele osób po przeczytaniu tej powieści zamykając ją pomyśli sobie: „Byłoby fajnie gdyby i mnie taka historyjka się przydarzyła”. Dla wielu z nas pozostanie jednak w sferze marzeń, wiele osób zapomni o niej ... ale może...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-02-11
„Aleja Bzów” Aleksandry Tyl to powieść z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych nie można natomiast, co mówię z wielką radością, zaliczyć jej do grona banalnych.
Opowiada historię Izabeli, młodej kobiety, tzw. singielki. Mieszka w stolicy i próbuje sobie jakoś dać radę w życiu. Nie chce grać nieczystymi kartami i dlatego jest jej bardzo ciężko. Próbuje w swoim życiu skupić się na prawdzie i zasadach lojalności. Nie potrafi wbić się w pospolity „wyścig szczurów” pomimo, że jej ambicje są dość wygórowane. Chciałaby objąć stanowisko szefa działu redakcji czasopisma kulturalnego „OKO”, w którym jest do tej pory po prostu dziennikarką. Dąży do celu pokonując w międzyczasie sporo przeciwności losu. Życie jednak nie szczędzi jej także niespodzianek, tych miłych oczywiście. Poznaje zupełnie niechcący i w niezbyt sprzyjających okolicznościach swoją sąsiadkę Monikę, samotnie wychowującą córeczkę. Z ich pozornie nic niezapowiadającej znajomości wywiązuje się całkiem ciekawa przyjaźń przynosząca nie wymierne korzyści dla obu pań a nawet dla trzech pań, bo nie można zapomnieć o małej Oliwce.
Autorka nie zapomina o wątku romantycznym, oczywiście on też się pojawia …. Nie, nie jest to typowe poznali się i żyli długo i szczęśliwie, nie, nie! W tym przypadku ukazana jest siła faktycznego uczucia. Krok po kroku jesteśmy świadkami jak uczucie zaczyna kiełkować, a następnie jak rozwija się i nabiera kolorów. Uwielbiam taki rozwój sytuacji. Nie jest cukierkowo i mdło, pomimo świadomości, że przecież musi tam w końcu zaiskrzyć pozostaje takie małe uczucie niepewności, a co jeśli autorka inaczej pokieruje życiem bohaterów?
Książka skonstruowana jest w taki sposób, że kolejny strony umykają nie widzieć czemu strasznie szybko. Bohaterowie zarówno Ci grający główne role jak i Ci „stojący z boku” sprawiają wrażenie jakbyśmy ich znali. Mają cechy naszych znajomych z pracy, z ulicy, z osiedla. Są po prostu normalnie. Nie mają wymyślonych problemów, ale takie codzienne i ludzkie, dzięki czemu bardzo szybko zaczynamy razem z nimi wszystkimi żyć i wczuwamy się w ich codzienność. I …. niepostrzeżenie książka się kończy, pozostawiając uczucie niedosytu i tęsknoty za tą cała gromadą ludzi przewijających się po „Alei Bzów”.
Spore wrażenie zrobiła na mnie historia opowiedziana przez panią Aleksandrę Tyl, nie spodziewałam się, że dostanę tak ciekawą opowieść o życiu, o przyjaźni, o dokonywaniu wyborów i wreszcie o miłości …. nie tylko do faceta, ale także do rodziny. Izabela, główna bohaterka darzy ogromnym, ciepłym uczuciem swoją babcię, która nie jest dla niej ciężarem, jak to w większości przypadków niestety jest, ale stanowi dla niej ostoję i wzór.
Jestem pełna podziwu i chylę czoła …. Do naszych rąk Drodzy Czytelnicy trafia kolejna pozycja naszej rodzimej „produkcji”, której z pewnością się nie powstydzimy. Jest napisana zgodnie z naszymi polskimi realiami i może, dlatego jest tak przyjemna w odbiorze? Napawa optymizmem, pozwala wierzyć w przyjaźń, tą prawdziwą przez duże P a przede wszystkim uzmysławia fakt, że jednak warto wierzyć w dobre intencje drugiego człowieka nie doszukując się przy okazji drugiego dna.
„Aleja Bzów” Aleksandry Tyl to powieść z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych nie można natomiast, co mówię z wielką radością, zaliczyć jej do grona banalnych.
Opowiada historię Izabeli, młodej kobiety, tzw. singielki. Mieszka w stolicy i próbuje sobie jakoś dać radę w życiu. Nie chce grać nieczystymi kartami i dlatego jest jej bardzo ciężko. Próbuje w swoim życiu skupić...
2011-02-17
„Ona i On całkiem zwyczajna historia” autorstwa Urszuli Jarosz i Jerzego Gracza, czy zwyczajna? Owszem tak, jak najbardziej zwyczajna, a przy tym wszystkim przepełniona codziennością i emocjami, co czyni ją jednak dość niezwykłą i zdecydowanie miłą w odbiorze.
Ona – Kasia, mama 19sto latka, zapalona pani fotograf, kochająca góry i piesze wędrówki.
On – Andrzej, scenarzysta filmowy, kochający swoją pracę. Wśród znajomych nazywany Cudakiem.
Obydwoje są singlami, z całym bagażem swoich życiowych doświadczeń. Cenią swoją niezależność i wolność. Przyzwyczajeni do życia w pojedynkę, radzą sobie ze swoimi problemami w doskonały sposób.
Nie trudno przewidzieć, że ta dwójka spotyka się w dość banalnych okolicznościach i wydawałoby się, że nic z tego spotkania nie wyniknie. A jednak życie postanowiło inaczej pokierować ich scenariuszem. Napotykają sporo trudności i przeciwności, wynikających z niedomówień, z przyzwyczajeń, z obrony własnej niezależności. Gubią się i próbują mocno stąpać po ziemi, otaczają się murem budowanym z własnych myśli, tylko po to, by parę dziwnych zbiegów okoliczności burzyło ich misternie przygotowany plan. Obydwoje próbują dopuścić do głosu swój zdrowy rozsądek, który wg Andrzeja „wybrał się na dłuższy spacer”. Kasia natomiast chciałaby z jednej strony dopuścić do głosu swoje kobiece instynkty, nie mniej jednak jej drugie ja kłóci się z nią i nie daje prawa głosu „Zachciało mi się erotycznej bielizny! Przecież to absolutnie nie nadaje się do wysiadywania na mokrych ławkach w celu prowadzenia długich rozważań na temat własnej głupoty”.
Konstrukcja książki sprawia, że czytelnik ma wrażenie jakby Kasia i Andrzej opowiadali całą swoją historię przy kubku wyśmienitej kawy. Wybuchy śmiechu i niesamowicie kolorowe opisy nie pozwalają przestać słuchać. Chciałoby się jeszcze i jeszcze. Proste a jednocześnie bliskie życiu dialogi pozwalają bardzo szybko zaprzyjaźnić się z bohaterami.
Podobała mi się ta książka i zdecydowanie polecam ją nie tylko kobietom, mężczyznom także, bo jak mówią sami bohaterowie „dobre czytadło to podstawa długiego życia, jak krzyżówka: odpręża, bawi, reguluje tętno, uspokaja nerwy. Koi smutki, budzi nadzieję, kołysze do snu. I pobudza produkcje endorfin”.
„Ona i On całkiem zwyczajna historia” autorstwa Urszuli Jarosz i Jerzego Gracza, czy zwyczajna? Owszem tak, jak najbardziej zwyczajna, a przy tym wszystkim przepełniona codziennością i emocjami, co czyni ją jednak dość niezwykłą i zdecydowanie miłą w odbiorze.
Ona – Kasia, mama 19sto latka, zapalona pani fotograf, kochająca góry i piesze wędrówki.
On – Andrzej,...
2011-02-20
Starość to temat, który niektórzy omijają a niektórzy ze strachem, ale podejmują. Jest to jednak nieunikniony etap w naszym życiu. Ja osobiście marzę, aby odbył się on w miarę bezboleśnie i z całym szacunkiem dla mnie samej i dla mojego otoczenia. Czasami z przerażeniem patrzę na starsze osoby a czasami z wielkim podziwem i chyba małą zazdrością. Uczucie optymizmu i odważnego spojrzenia w przyszłość towarzyszyło mi podczas czytania książki pani Ireny Matuszkiewicz pt „Szepty”. Chciałabym dożyć starości takiej jak bohaterka.
Felicja Lipecka zwana na własne życzenie, przez wszystkich Funią ma 80 lat. Pod delikatnym naciskiem córki przeprowadza się do niej i zamieszkuje wraz z jej rodziną. Pomimo swoich 80 lat Funia wcale nie odczuwa swojego wieku i chciałaby być prawdziwą babcią gotującą obiady i robiącą przetwory. Niestety córka Daniela ma inny plan wobec niej. Nie pozwala mamie na szaleństwa w kuchni, stawia na odpoczynek i opiekę. Babcia jednak nie może się pogodzić z wyborem, który za nią dokonano i szuka sobie zajęcia na siłę. Nie wyobraża sobie bezczynnego siedzenia, chce czuć się potrzebna.
Całe dotychczasowe życie Funi zmienia się i nabiera kolorów w chwili, w której wstępuje ona do klubu alebabki. Staje się ósmą członkinią klubu. Alebabki tworzą panie w wieku tzw. dojrzałym, emerytalnym, które wiele już w swoim życiu osiągnęły, nie mniej jednak nadal chcą coś ze swoim życiem robić, siedzenie w fotelu nie jest ich szczytem marzeń. Wspólnie uczestniczą w wykładach na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, uczęszczają także na kurs języka angielskiego, poza tym pomagają sobie nawzajem i wspierają się w trudnych chwilach.
Autorka w sposób bardzo przystępny i niepozbawiony humoru nakreśla czytelnikowi obraz starości, mijających lat i emocji, jakie temu wszystkiemu towarzyszą. Nie zrobiła tego w sposób cukierkowy na szczęście. Bohaterowie nie żyją w idealnym świecie, na swojej drodze napotykają problemy, nie są im także obce konflikty pokoleń. Dzięki tym wszystkim zabiegom pani Matuszkiewicz próbuje nam uzmysłowić, że sama starość nie jest chorobą, tylko pewnym etapem w życiu, który ma swoje prawa, ale i obowiązki. Nie podaje gotowych rad na życie, ale przemyca między wierszami zdarzenia, które skłaniają do przemyśleń.
Uważam, że „Szepty” powinno się przeczytać.
Mało jest literatury poruszającej ten delikatny temat. Zazwyczaj jest on opisywany schematycznie, bez możliwości zastanowienia się. Pani Matuszkiewicz stworzyła książkę, którą powinny przeczytać babcie, wnuczki i córki. Każda z tych osób dostanie coś dla siebie i każda z tych osób inaczej spojrzy na te pozostałe. Może wreszcie zrozumiemy, że starość to tylko nazwa umowna. Owszem jest ona tym, co nieuniknione, ale może stanowić miły okres w naszym życiu.
Starość to temat, który niektórzy omijają a niektórzy ze strachem, ale podejmują. Jest to jednak nieunikniony etap w naszym życiu. Ja osobiście marzę, aby odbył się on w miarę bezboleśnie i z całym szacunkiem dla mnie samej i dla mojego otoczenia. Czasami z przerażeniem patrzę na starsze osoby a czasami z wielkim podziwem i chyba małą zazdrością. Uczucie optymizmu i...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-02-22
Długo zastanawiałam się jak ubrać w słowa emocje towarzyszące mi podczas czytania książki Daniela Radziejewskiego pt „Metodyk”. Nie jest to książka łatwa, ale nie jest tez wybitnym dziełem …. najprościej byłoby powiedzieć, że jest to książka o życiu, o naszej polskiej rzeczywistości i to będzie chyba najbardziej trafne spostrzeżenie.
Głównym bohaterem „Metodyka” jest Maksymilian Koziołkiewicz, lat ponad 30, żona Izabela i córka Laura, drugie dziecko w drodze. Nauczyciel z powołania i zamiłowania. Uczył w gimnazjum języka angielskiego.
Historia niemal idealna i dokładnie taki ma początek, wszystko ładnie i pięknie. Maks dostaje wymarzoną pracę, Laura jest zdrowa i na domiar szczęścia żona jest znów w ciąży. Rewelacja chciałoby się rzec. No niestety nie jest tak dobrze … wraz z kolejnymi stronami zaczynamy zderzać się z brutalnymi realiami polskiego społeczeństwa. Brak pieniędzy na kontynuację nauki, warunki mieszkalne marne, praca niespełniająca oczekiwań i na domiar złego kompletnie różniąca się od teorii, którą Maks opanował na studiach do perfekcji.
Życie zaczyna wymykać się spod kontroli. Pracoholizm, alkoholizm, depresja są codziennością rodziny Koziołkiewiczów. Wygórowane ambicje i niespełnione oczekiwania stają się zapalnikiem kolejnych problemów, które z dnia na dzień przybierają na sile.
Tematem niejako pobocznym a jednak ściśle związanym z całą fabułą jest praca nauczyciela. Choć tak naprawdę można by odnieść ten problem do bardzo wielu innych zawodów. Wyuczone formułki i książkowe rady okazują się pustymi i nic nieznaczącymi słowami. Rzeczywistość nijak się ma do wiedzy książkowej, której bohater ślepo wierzył i ufał. Próbował wszelkimi sposobami ogarnąć światek nauczycielski a przy tym wszystkim najbardziej skupić się na uczniach. Wierzył w swoje teorie i był im wierny.
Zbyt prawdziwa jest ta książka, zbyt poruszająca i zbyt bulwersująca. Nie ma w niej optymizmu i chęci doszukiwania się dobra. Jest to przekazana w sposób brutalny wizja młodego Polaka, który chce coś w swoim życiu osiągnąć, który z pasją chce wykonywać wyuczony zawód ślepo wierząc w wiedzę opanowaną przez lata studiów. Nie jest przypadkiem, że w całą akcję powieści zostały wplątane nałogi XXI w, tkj pracoholizm, alkoholizm i depresja. Nie jest to opowieść fikcyjna a jak najbardziej prawdziwa … do bólu prawdziwa.
Długo zastanawiałam się jak ubrać w słowa emocje towarzyszące mi podczas czytania książki Daniela Radziejewskiego pt „Metodyk”. Nie jest to książka łatwa, ale nie jest tez wybitnym dziełem …. najprościej byłoby powiedzieć, że jest to książka o życiu, o naszej polskiej rzeczywistości i to będzie chyba najbardziej trafne spostrzeżenie.
Głównym bohaterem „Metodyka” jest...
2011-03-03
„Życie teoretycznie” Magdaleny Zarębskiej powinni przeczytać zarówno rodzice jak i dzieci, które wreszcie chcą poczuć smak dorosłości. Niektórzy niecierpliwie odliczają na palcach dni pozostałe do magicznej 18stki, pozwalającej przekroczyć próg dorosłości i poczuć choćby jej delikatny posmak. Następnym etapem są studia, praca, kariera i nagle okazuje się, że do życia jesteśmy przygotowani tylko teoretycznie, że praktyka wcale nie jest przyjemna a niejednokrotnie okazuje się bolesnym przeżyciem.
Bohaterka „Życia teoretycznego” to młoda dziewczyna - Sabina, która ukończyła studia i dostała wspaniałą pracę zgodną ze swoim wykształceniem. Objęła stanowisko rehabilitantki w domu starości o wysokim poziomie opieki i nieskazitelnej opinii. Wiele starszych osób marzyło o pobycie „Pod Dębami”. Tam mogli godnie przeżyć swoje ostatnie chwile życie. Personel na wysokim poziomie, cotygodniowe wernisaże, ogromna gama dodatkowych zajęć do wyboru, sauna, solaria, kosmetyczki, wszystko w zasięgu „ręki” każdego mieszkańca.
Dla Sabiny sam fakt uzyskania pracy w ośrodku o tak wysokim poziomie stanowił wyróżnienie i niemal zaszczyt. Jej rodzice również byli z niej bardzo dumni. Wspierali ją i udzielali rad, ocierali łzy po niepowodzeniach i cieszyli się wraz z nią sukcesami.
Niestety od samego początku „znajomości” z Sabiną dość mocno kreuje się jej obraz, jako osoby niezaradnej i nieodpowiedzialnej. Nie radzi sobie nawet z najprostszymi wymaganiami. Jest tak silnie uzależniona od rodziców, że najprostsza decyzja jest popierana w jej myślach argumentacją mamy i taty. Niemal na każdym kroku szuka we własnej głowie wytłumaczeń i usprawiedliwień samej siebie.
Nie mnie oceniać sam fakt wychowania, bo doskonale wiem jak trudna to szuka. Jednak nie potrafię się powstrzymać przed pewnymi wnioskami. Nadgorliwość w wychowaniu i zbyt silne uzależnienie dzieci od siebie, jako rodziców oraz usilne narzucanie własnych poglądów i sposobów postrzegania świata może okazać się niesamowitą porażką wychowawczą. Takie zachowanie jest krzywdą dla człowieka, który zamierza samodzielnie wyruszyć na podbój świata.
Książka „Życie teoretycznie” może być przestrogą dla rodziców i drogowskazem dla młodych ludzi. Uzmysławia czytelnikowi jak ważny jest start, jak ważne są prawidłowe relacje rodzica z dzieckiem i jak ważna jest odpowiedzialność za własne czyny.
„Życie teoretycznie” Magdaleny Zarębskiej powinni przeczytać zarówno rodzice jak i dzieci, które wreszcie chcą poczuć smak dorosłości. Niektórzy niecierpliwie odliczają na palcach dni pozostałe do magicznej 18stki, pozwalającej przekroczyć próg dorosłości i poczuć choćby jej delikatny posmak. Następnym etapem są studia, praca, kariera i nagle okazuje się, że do życia...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-03-05
Janusz Leon Wiśniewski … moja znajomość z tym autorem rozpoczęła się od „Samotności w sieci” i od tej pory nie potrafię przestać się nim zachwycać. I sama nie wiem czy nie chcę, czy może faktycznie On tak dobrze pisze?
Każda Jego nowa książka to dla mnie swego rodzaju święto …. święto dla moich uczuć, tych pochowanych w najgłębszych zakamarkach. Odkopuję je na Jego cześć i zaczynamy się wszyscy sobą delektować. Ja słowem pisanym Wiśniewskiego, a moje emocje tym, że wreszcie mogą pooddychać świeżym powietrzem.
Nie będę obiektywna opowiadając o „Łóżku”, ja nie potrafię i nie chcę być obiektywna wyrażając swój zachwyt nad Jego twórczością. Pewnie gdyby napisał pacierz też wypiłabym jak zwykle kieliszek czerwonego i bez pamięci zachwycałabym się każdym słowem.
„Łóżko” to zbiór opowiadań poruszających najważniejsze uczucia w naszym życiu. Miłość, zazdrość, nienawiść, tęsknotę i ból, ten ostateczny, ten, przy którym wszelkie logiczne wytłumaczenia zawodzą.
Niestety w każdym z tych opowiadań ja potrafię znaleźć cząstkę siebie samej, potrafię tak do końca utożsamić się z bohaterem i głęboko przezywać każdą łzę, każdą ranę i każdą radość oraz spełnienie. Upajam się każdą emocją i dobijam się wspomnieniami, tymi, które nie mają prawa wychodzić z mojej zaszufladkowanej przeszłości. Przy tych opowiadaniach chciałam odświeżać wszystkie wspomnienia, bez wyjątku. Bezwstydnie wyciągałam je, każde po kolei otrzepując z resztek kurzu. Płakałam i śmiałam się …. Zamykałam oczy i szeroko je otwierałam i strasznie się bałam, tego, że ta książka znów za szybko mi się skończy …. Skończyła się … a ja nie potrafię pozbierać z podłogi porozrzucanych resztek mnie samej …. Pozamiatam je pod dywan, pod kanapę. Znów pozornie poukładam w całość …. Tylko po to, by przy kolejnej książce Wiśniewskiego znów polec na powtórce z uczuć i z siebie samej.
„Łóżko” J. L. Wiśniewskiego trzeba przeczytać spokojnie i powoli, bez pośpiechu. Tam jest tak wielka dawka emocji, że niektórzy nie daliby rady zmieścić jej na 500 stronach. Wiśniewski poradził sobie z tym jak zwykle w mistrzowski sposób na niespełna 200 stronach. To, o czym opowiada to nie są wymyślone z księżyca historyjki, to są scenki z życia nas wielu. Może są podkoloryzowane, może czasami mają lekki posmak przepychu, ale nie zmienia to faktu, że są podane w doskonałej formie, oprawionej niesamowicie smakowitym językiem.
Polecam płci damskiej na pewno i płci męskiej także, dla poznania kobiecych emocji … tych wszystkich, bez wyjątku … tych, które bolą i tych, które należą do gatunku „odlotowych”.
Janusz Leon Wiśniewski … moja znajomość z tym autorem rozpoczęła się od „Samotności w sieci” i od tej pory nie potrafię przestać się nim zachwycać. I sama nie wiem czy nie chcę, czy może faktycznie On tak dobrze pisze?
Każda Jego nowa książka to dla mnie swego rodzaju święto …. święto dla moich uczuć, tych pochowanych w najgłębszych zakamarkach. Odkopuję je na Jego cześć...
2011-03-10
2011-03-15
„Zakon pocieszenia” …. tytuł bardzo intrygujący jak dla mnie. Chodził za mną przez parę dni i kusił, aż w końcu decyzja zapadła, przeczytać muszę i koniec. Szalę na tak przeważył sam opis książki i króciutka charakterystyka autorki Megan Hart.
„Z pewnością jeden z najbardziej dojrzałych i utalentowanych głosów we współczesnej literaturze erotycznej. Głęboka, zmysłowa a równocześnie zmuszająca do myślenia i chwytająca za serce” – gdybym umiała pisać stopami, z pewnością także one posłużyłyby mi do podpisania się pod tym tekstem. Rękami obiema się podpisuję podkreślając grubą kreską, chcę więcej takich autorów!
Akcja powieści rozgrywa się w fikcyjnym państwie Firth na przełomie XVII i XVIII wieku. Do „Zakonu pocieszenia” trafiają tylko wybrane Kobiety, mają służyć innym osobom w zaspokajaniu wszelkich potrzeb nie tylko seksualnych. Mają sprawiać radość, szukać ukojenie i dbać o swojego opiekuna najlepiej jak potrafią. Członkinie Zakonu przybierają dość specyficzne imiona, które świadczą o ich umiejętnościach i najważniejszych cechach charakteru, np. Cisza, Uczciwość, Determinacja. Zakon dobiera służebnicę na podstawie starannie wypełnianych formularzy. Opiekun zobowiązany jest dbać o przysłaną mu kobietę zapewniając jej wszelkie możliwe wygody, a jednocześnie płacąc spore sumy dla samego Zakonu. Zasady proste i jasne, rozumiane i akceptowane przez ogół społeczeństwa.
Z pewnością powieść ta jest przepełniona erotyzmem, ale podany jest w tak doskonałej formie, że nie bulwersuje, nie zniechęca i nie obrzydza, a co najważniejsze nie pachnie banałem. Często książki poruszające ten jednak śliski temat tracą swój urok i smak poprzez złą formę i kreowanie pewnych sytuacji na siłę. Megan Hart okazała się w moim mniemaniu mistrzynią tematu. Seks sam w sobie w jej przypadku to za mało, Ona sięga głębiej w samo dno psychiki człowieka, w jego wręcz zwierzęce instynkty, te, które niektórzy ze wstydem chowają w najgłębszych zakamarkach duszy. Hart wywleka wszystko na światło dzienne i podaje czytelnikowi na pięknie przyozdobionej tacy.
Nie mniej jednak nie samym seksem autorka raczy czytelnika. Ukazuje nam przy okazji siłę przyjaźni, wiary i miłości. Podkreśla fakt istnienia w życiu człowieka emocji i sposób kierowania się nimi. Współczucie, wybaczanie i tolerancja trudne i skrajne emocje, a jednak bez nich także nie potrafimy żyć, o czym mogą świadczyć koleje losów bohaterów „Zakonu Pocieszenia”. Nie ocenia, nie gani i nie chwali, całą ocenę pozostawi do dowolnej interpretacji czytelnika.
Polecam tę książkę chyba jednak dojrzałemu emocjonalnie czytelnikowi. Takiemu, który nie boi się trudnych tematów i takiemu, który potrafi pozostawić w kącie pruderię i skupić na przeżywaniu bardzo skrajnych emocji, które niewątpliwe książka ta wyzwala.
Dla mnie rewelacja, bardzo dawno czegoś tak doskonałego nie czytałam.
„Zakon pocieszenia” …. tytuł bardzo intrygujący jak dla mnie. Chodził za mną przez parę dni i kusił, aż w końcu decyzja zapadła, przeczytać muszę i koniec. Szalę na tak przeważył sam opis książki i króciutka charakterystyka autorki Megan Hart.
„Z pewnością jeden z najbardziej dojrzałych i utalentowanych głosów we współczesnej literaturze erotycznej. Głęboka, zmysłowa a...
2011-03-26
Stella M. Szeszuła w swojej książce pt „ Watek poboczny” zabrała mnie w podróż do męskiego świata. Do świata przesyconego cynizmem, alkoholem, kobietami, nie zabrakło w nim także poczucie zagubienia, bezradności, troski, miłości i przyjaźni.
Nie jest to literatura wysokich progów. Ja jednak przysiadłam gdzieś tam na jednym z niższych stopni i nie wiadomo, kiedy wsiąkłam w świat stworzony przez autorkę. Miałam wrażenie, że słucham tej opowieści od kogoś spotkanego przypadkowo, ponieważ koleje losów bohaterów są bardzo prawdopodobne. Autorka posługuje się prostym językiem w krótkich rozdziałach tytułowanych imionami i nazwiskami poszczególnych bohaterów, co czyni tę powieść zdecydowanie inną i naprawdę ciekawą.
Jak wiele w naszym życiu zależy od nas samych? Jak wiele decyzji podejmujemy pod wpływem chwili? Jak bardzo jesteśmy uzależnieni od stereotypów? Czy potrafimy walczyć, z samym sobą, z własnymi słabościami? Ta niepozorna niby książeczka porusza te tematy, nie daje jasnej odpowiedzi na powyższe pytanie, a jednak skłania do przemyśleń, do zastanowienia się nad życiem.
Przyjaźń jest czymś niesamowitym, nie tylko w życiu mężczyzny. Miłość, czy ona ma litość dla naszych poglądów, sposobu wychowania? Co jeśli zakochamy się w „niewłaściwej” osobie i nagle cały świat działa na niekorzyść naszym przekonaniom, a uczucie kwitnie i szaleje w sercu?
Sama nie wiem, dlaczego ale najbardziej przemówił do mnie najgorszy z bohaterów Pani Stelli. Roger ukrywa prawdziwego siebie za maską cynizmu, pewności siebie i czarnego humoru. Jest to mężczyzna dojrzały, który wiele w swoim życiu przeżył, miał 2 żony, wiele kobiet w tzw. międzyczasie, stabilną pozycję zawodową. Nie mniej jednak miałam wrażenie, że on cały czas ucieka przed swoją samotnością, przed sobą samym i przed swoimi uczuciami. Ile jednak można wciąż biec? Przychodzi moment, w którym pomimo wszystko i ponad wszystko myśli przebiją się przez mur obronny. Czy dopiero wtedy człowiek tak naprawdę jest sobą?
„Wątek poboczny, czyli, na czym polega metafora mężczyzny z dwoma śledzionami” polecam z czystym sumieniem, wszystkim tym, którzy lubią książkę skłaniającą do przemyśleń. Tym, którzy lubią prostotę języka i nie zrażają się brutalnością życia codziennego, które potrafi spłatać nam niezłego figla w najmniej oczekiwanym momencie.
Stella M. Szeszuła w swojej książce pt „ Watek poboczny” zabrała mnie w podróż do męskiego świata. Do świata przesyconego cynizmem, alkoholem, kobietami, nie zabrakło w nim także poczucie zagubienia, bezradności, troski, miłości i przyjaźni.
Nie jest to literatura wysokich progów. Ja jednak przysiadłam gdzieś tam na jednym z niższych stopni i nie wiadomo, kiedy wsiąkłam w...
2011-03-28
2011-03-28
„Strażnik marzeń” urzekł mnie samą okładką i opisem. Autor Mariusz Surmacz był dla mnie wielką zagadką. Nigdzie nie mogłam znaleźć informacji na Jego temat. Jedyne, co mogło nasunąć się samo w związku z Jego osobą to miłość do motocykli. Nie pomyliłam się …. Odnalazłam Pana Mariusza w wielkim świecie Internetu i dzięki akcji „Włóczykijka” poznałam Go. Pan Mariusz napisał list do uczestników akcji, w którym opowiada nie tylko o swojej książce, ale także o sobie samym.
Głównym bohaterem „Strażnika marzeń” jest Max. Poznajemy go w chwili, kiedy postanawia porzucić swoje dotychczasowe życie u boku ukochanej Kobiety. Pozostawia swoją przeszłość, wsiada na choppera z głową pełną rozterek oraz wspomnień, odpala silnik i jedzie przed siebie, bez celu. W tym momencie zaczyna się nowe życie Maxa. Na swojej drodze spotyka wiele osób, które wpisują się na trwałe w jego życiorys. Pomaga im w pozbyciu się ciężaru wspomnień, rozmawia z nimi okazując współczucie i zrozumienie. Losy tych wszystkich ludzi w przedziwnych okolicznościach splatają się ze sobą tworząc bardzo ciekawy zlepek z ludzkich przeżyć. Zupełnie różnych, a jednak bardzo prawdopodobnych, takich, przy których można się wzruszyć, zastanowić, a nawet uśmiechnąć.
Nie sposób nie wspomnieć o erotyzmie wypływającym z poszczególnych historyjek, które na swojej drodze przeżywa główny bohater. Max spotyka parę Kobiet, które jak to w życiu często bywa nie potrafią się oprzeć urokowi motocyklisty. Spotkania „łóżkowe” dodają pikanterii całości, pomimo faktu, iż moim zdaniem autor mógł dopracować te kwestie poprzez bardziej wyszukane słownictwo. Każda z Kobiet jest z gatunku wyzwolonych, pewnych siebie i przede wszystkich atrakcyjnych. Zarówno one same jak i Max przeżywają chwile rozkoszy, przepełnione fantazją i niezapomnianymi wrażenia.
Max jest mężczyzną, który ma „to coś” w sobie. Bardzo szybko zaprzyjaźniłam się z bohaterem obdarzając go wielką sympatią i współczuciem. Podziwiałam go za siłę woli, pewność siebie i wrażliwość. Były także momenty, w których miałam ochotę nim potrząsnąć i wykrzyczeć mu w oczy, „co ty robisz człowieku?” Będzie mi dzisiaj brakowało podróży z Maxem.
„Strażnik marzeń” zdecydowanie powinien dalej uczestniczyć w akcji „Włoczykijka”. Wierzę, że wszyscy Ci, którzy zdecydują się na tę książkę przeżyją z Maxem niezapomnianą przygodę, taką jak ja.
----------------
Książka z akcji Włóczykija przekazana przez Wydawnictwo Novae Res
„Strażnik marzeń” urzekł mnie samą okładką i opisem. Autor Mariusz Surmacz był dla mnie wielką zagadką. Nigdzie nie mogłam znaleźć informacji na Jego temat. Jedyne, co mogło nasunąć się samo w związku z Jego osobą to miłość do motocykli. Nie pomyliłam się …. Odnalazłam Pana Mariusza w wielkim świecie Internetu i dzięki akcji „Włóczykijka” poznałam Go. Pan Mariusz napisał...
więcej mniej Pokaż mimo to
Anna Walczak lat 14 …. przeczytałam na okładce i pomyślałam sobie, że wydawca się pomylił. Mam syna w Jej wieku i zdaje sobie sprawę jak trudny to okres w życiu młodego człowieka, poza tym zmagam się od paru ładnych lat z alergią mojego syna na słowo pisane a tutaj taka niespodzianka 14sto latka napisała książkę. Od razu wzięłam się za czytanie przepełniona przede wszystkim wielką ciekawością.
Medison Carpen i Daniel Broogins to bohaterowie „Spalonej róży”. Ona dziewczyna z tzw. rodziny patologicznej. Ojciec alkoholik, który niejednokrotnie pokazuje córce swoją siłę i władzę. Matka uciekła parę lat temu z wujkiem pozostawiając swoje dotychczasowe życie. On chłopak z tzw. dobrego domu, bogaty, z ustabilizowaną pozycją zawodową, dzięki której mógł spokojnie żyć, stać go było na bardzo wiele.
W dość nietypowych okolicznościach losy tej dwójki zaczynają się ze sobą splatać. Daniel założył się ze swoim przyjaciele, że weźmie ślub. Niechcący o owym zakładzie usłyszała Medison, która postanawia wykorzystać znajomość z Brooginsem z lat szkolnych. Proponuje mu układ doskonały ożeni się z nim. On wygra zakład a ona będzie sobie spokojnie żyła z dala od swojej przeszłości, bezpiecznie i dostatnie. Nie trudno zgadnąć, że propozycja okazała się bardzo kusząca tym bardziej, że w grę wchodziła pokaźna sumka pieniędzy.
W tym momencie zaczyna się akcja całej książki. Możemy w niej poczuć smak romansu i tragedii, delikatnie wplatają się wątki z kryminału. Autorka pomimo swojego bardzo młodego wieku potrafi zagrać na emocjach czytelnika. Budzi zarówno ciekawość jak i złość, następnie rozczula i oplata nas poczuciem troski i współczucia. Wszystkie postacie, miejsca, zdarzenia kreowane są z niesamowitą dokładnością, dzięki czemu czytelnik wczuwa się w całą historię jeszcze bardziej i jeszcze mocniej wszystko przeżywa.
Jedynym mankamentem, o jakim muszę wspomnieć jest ciągle pojawiający się kolor czarny. Na początku nie zwracałam na niego uwagi, ale po pewnym czasie ta czerń zaczęła mnie po prostu przytłaczać.
Niesamowita mieszanka literacka budząca ciekawe reakcje, którą serdecznie polecam przede wszystkim kobietom szukającym literatury miłej i przyjemnej, ale nieprzepełnionej banałem. Książkę czyta się w tempie expres, szybka akcja nie pozwala na oddech. Na ostatnie strony proponuję znaleźć ciche i spokojne miejsce, ponieważ autorka nie ma już tutaj „litości” dla emocji czytelnika.
Wielkie ukłony w stronę wydawnictwa Novae Res przede wszystkim za dopasowanie okładki do treści całej książki, a także moje prywatne podziękowania za przesłanie mi egzemplarza do recenzji.
Recenzję zamieściłam także na moim blogu http://tajemnica33.blogspot.com/
Anna Walczak lat 14 …. przeczytałam na okładce i pomyślałam sobie, że wydawca się pomylił. Mam syna w Jej wieku i zdaje sobie sprawę jak trudny to okres w życiu młodego człowieka, poza tym zmagam się od paru ładnych lat z alergią mojego syna na słowo pisane a tutaj taka niespodzianka 14sto latka napisała książkę. Od razu wzięłam się za czytanie przepełniona przede wszystkim...
więcej Pokaż mimo to