-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz1
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2020-12-16
2009
Moja ulubiona część cyklu, ponieważ tym razem najbardziej wybija się Nika, przestając być żeńskim dodatkiem w drużynie, a wykazuje się inteligencją i zaradnością. Także dlatego chyba, że części dużo bliżej do fantasy, niż sci-fi.
Tajemnica trzech esperek, a może czarownic, groza górskiego pensjonatu na odludziu i dzielna drużyna znowu w akcji.
Moja ulubiona część cyklu, ponieważ tym razem najbardziej wybija się Nika, przestając być żeńskim dodatkiem w drużynie, a wykazuje się inteligencją i zaradnością. Także dlatego chyba, że części dużo bliżej do fantasy, niż sci-fi.
Tajemnica trzech esperek, a może czarownic, groza górskiego pensjonatu na odludziu i dzielna drużyna znowu w akcji.
2008
Autorka w posłowiu (o ile dobrze pamiętam) zamieściła, że nie wyznaje poglądu, iż "każdy nosi w sobie nienapisaną książkę". A jednak swoją książkę napisała i nie można powiedzieć, by była to pozycja stracona, choć niektórym się ona z pewnością nie spodoba. Chociażby dlatego, że dom rodzinny głównych bohaterek zieje patologią i motyw baśni i magii nie bardzo ten fakt wygładza.
Choć zaczyna się niewinnie, to z każdą kartką nabiera na brutalności. Apogeum osiąga IMHO w chwili przeprawy przez górską śnieżycę, a siedzibie Szczurołapa to jest taka bajkowa atmosfera, że aż dziw bierze, że się krew nie leje strumieniami. A wcześniej? No, chociażby ta samotna dusza w zaklętym miasteczku, która grała na cmentarzu w kości własnymi gnatami, czy co to tam było.
Mimo wszystko jestem pod wrażeniem. Autorka skleiła kilka pozornie niezwiązanych ze sobą baśni, dodając nawet coś od siebie i była w stanie to ogarnąć. Jedyne, czym mi się książka naraziła, to najmłodsza siostra, która - choć takie było jej zadanie komiczne chyba - za szybko się rozwijała. Mogłaby to być zasługa magicznego instrumentu, ale przecież miał on nie mieć na siostry wpływu. Niby dzieciak był taki inteligentny, a książka jest przecież baśniowa, więc czemu by nie? Nie przypadło mi to jednak do gustu.
Poza tym polecam tym, którzy chcą się wyleczyć z nostalgii do dziecięcych bajek, bo do tego książka służy wprost idealnie.
Autorka w posłowiu (o ile dobrze pamiętam) zamieściła, że nie wyznaje poglądu, iż "każdy nosi w sobie nienapisaną książkę". A jednak swoją książkę napisała i nie można powiedzieć, by była to pozycja stracona, choć niektórym się ona z pewnością nie spodoba. Chociażby dlatego, że dom rodzinny głównych bohaterek zieje patologią i motyw baśni i magii nie bardzo ten fakt...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-04-19
Książka należy do tych, co to mają napsuć krwi, zniesmaczyć, sprawić, że czytelnik będzie czuł się brudny. Cóż, z pewnością było tam coś takiego, ale "Nasienie zła" Koontza zahartowało mnie skutecznie. "Siostra" to mniejszy kaliber.
Książeczka ma wymiar zeszytowy, ale potrójna narracja istotnie jest dość psychodeliczna i niekiedy niepokojąca. Oburzające wydarzenia się mnożą, z każdą kolejną rewelacją Saramonowicz po troszku rozbija w czytelniku wiarę w ludzi normalnych. Tutaj każdy jest nienormalny, zboczony, ma fobię albo paranoję, a najczęściej wszystko naraz. Normalni ulegają i stają się obłąkani. Czuje się ich empatyczny wstręt do świata, w którym żyją, osaczeni przez tych, którzy zdają się "WIEDZIEĆ", manipulować, wykorzystywać słabości.
Natomiast zakończenie jest poje-... Przepraszam. Głupie jest po prostu, nawet teraz się śmieję. Ja rozumiem, że miało ładnie zakończyć tę tragedię, utrzymując ją w stałym klimacie choroby, a jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zostało zepsute. Śmierć kończy definitywnie zbyt wiele, nie pozwala opowieści wybrzmieć do końca. Szkoda.
Książka należy do tych, co to mają napsuć krwi, zniesmaczyć, sprawić, że czytelnik będzie czuł się brudny. Cóż, z pewnością było tam coś takiego, ale "Nasienie zła" Koontza zahartowało mnie skutecznie. "Siostra" to mniejszy kaliber.
Książeczka ma wymiar zeszytowy, ale potrójna narracja istotnie jest dość psychodeliczna i niekiedy niepokojąca. Oburzające wydarzenia się...
2010-12
Głupio trochę, że w opisie książki umieszczono to, co normalnie wychodzi w praniu. Bo przecież na dzień dobry dostajemy wariatów, którzy oskórowują żywcem ludzi, handlarza sztuką, inwalidę, który za mocno uderzył się w głowę... Główny wątek inspirowany oczywiście "Portretem Doriana Graya".
Poza tym na każdym kroku czuje się cudze wpływy: ten bohater jest z tej książki, to było już gdzie indziej, a schemat to się przewija przez wszystkie chyba książki tego autora.
Nie jest to może tragiczne, ale nowością żadną nie wieje, a ostatni akapit poświęcony głuchemu telefonowi ma napompowaną dramaturgię - nie można było po prostu zniszczyć tego obrazu? W czym problem?
Głupio trochę, że w opisie książki umieszczono to, co normalnie wychodzi w praniu. Bo przecież na dzień dobry dostajemy wariatów, którzy oskórowują żywcem ludzi, handlarza sztuką, inwalidę, który za mocno uderzył się w głowę... Główny wątek inspirowany oczywiście "Portretem Doriana Graya".
Poza tym na każdym kroku czuje się cudze wpływy: ten bohater jest z tej książki, to...
2011-01
Wielka brutalność siejąca zniszczenie, garstka wtajemniczonych, samotnych w obliczu szaleństwa ratowania świata przed piekielnymi duszami i poświęcenie wielu dla komfortu niewielu...
Masterton ponownie operuje makabrą i festiwalem okrucieństwa wobec starców, kobiet i dzieci; z ręki tych silnych, agresywnych psychopatów i chłopięcych demonów. Bardzo podobna do innej książki autora, "Zaklętych". Zło jest złem, ponieważ jest złe, a bohaterowie są bohaterscy, bo poświęcają życie (najlepiej tych innych) i mają tę chorą dziewczynkę, która nie jest chora, tylko magiczna, a może jest magiczna, bo jest chora.
Pewnie psychopaci też są magiczni, bo są chorzy.
A, nie, oni są tylko źli.
Wielka brutalność siejąca zniszczenie, garstka wtajemniczonych, samotnych w obliczu szaleństwa ratowania świata przed piekielnymi duszami i poświęcenie wielu dla komfortu niewielu...
Masterton ponownie operuje makabrą i festiwalem okrucieństwa wobec starców, kobiet i dzieci; z ręki tych silnych, agresywnych psychopatów i chłopięcych demonów. Bardzo podobna do innej książki...
2011-03
Lubię przepowiadanie przyszłości, ale takie "prawdziwe", właśnie z takich książek, jak "Martwa strefa". Pewnie dlatego tak mi się podobało.
Lubię patrzeć, jak zachowuje się przepowiadający, tu zawiedli mnie trochę odbiorcy przepowiedni, bo ich strach (wszystkich, niestety, wszyscy reagowali tak samo, brak różnorodności zabija element zaskoczenia, Stefanie) był co najmniej sztuczny.
Lubię patrzeć, jak ludzie nieudolnie próbują walczyć z losem, wypełniając jednocześnie wszystkie punkty misternie ułożonego planu, zgodnie ze starożytną tragedią, gdzie im bardziej próbujesz uniknąć przeznaczenia, tym bardziej dążysz do jego wypełnienia.
Niestety wszystkie fragmenty (prócz pierwszego - domokrążca vs. pies i chyba-drugiego, o ile obedrzeć go z niepotrzebnej narracji - lokalny polityk vs. niewychowany młodzieniec w obrazoburczej koszulce) z przyszłym finałowym bossem zionęły nudą. Finał był ciekawy tylko ze względu na Smitha. I dobrze. To była jego historia.
Lubię przepowiadanie przyszłości, ale takie "prawdziwe", właśnie z takich książek, jak "Martwa strefa". Pewnie dlatego tak mi się podobało.
Lubię patrzeć, jak zachowuje się przepowiadający, tu zawiedli mnie trochę odbiorcy przepowiedni, bo ich strach (wszystkich, niestety, wszyscy reagowali tak samo, brak różnorodności zabija element zaskoczenia, Stefanie) był co najmniej...
2011-05
Mówię "wilkołak". Co pierwsze nasuwa wam się na myśl? To oczywiste: zmiennokształtny drapieżnik, atakujący bezbronnych ludzi przy świetle księżyca w pełni. Za dnia może prowadzić normalny żywot człowieka, który został kiedyś ugryziony przez innego wilkołaka i zarażony. Zabija je srebrna kulka w serce i... ups, czy to aby nie zbyt wielki spoiler dla "Roku wilkołaka"?
Tak, niestety odkrywcza ta historia nie była. Powiela schemat znanego wszystkim umięśnionego sierściucha atakującego bezbronnych ludzi, których największą słabością jest niewiedza. Ale spokojnie, bo oto zagadkę tajemniczych morderstw rozwiązuje... dziesięcioletni inwalida, jak nie młodszy. Tak!
Kierując się pomysłem: "napisać o wilkołaku, ale nie młodzieżowe romansidło, ale tak w dojrzałym stylu klątwy, mięsa i trupów" to kanon zrealizowany jest pięknie, dodatkowo ładnie dopasowany został do współczesnych świąt w amerykańskim kalendarzu, co dodaje mu neofolklorowego uroku. Ale.
Nie mogę przeboleć, że mały wariacik na wózku inwalidzkim dostał od wujaszka pistolet na srebrne kule. TAK! Bo to przecież takie oczywiste - trzeba uwierzyć dziecku, kiedy mówi, że przyjdzie po niego potwór i dać mu do ręki broń z ostrą amunicją!
Zwłaszcza, że po śmierci, zgodnie z kanonem, wilkołak zmienia się z powrotem w człowieka. Aż żałuję, że w epilogu nie ma opisu, jak policja i opieka społeczna robią nalot i kończą tę zabawę w polowanie w jedyny słuszny sposób.
Mówię "wilkołak". Co pierwsze nasuwa wam się na myśl? To oczywiste: zmiennokształtny drapieżnik, atakujący bezbronnych ludzi przy świetle księżyca w pełni. Za dnia może prowadzić normalny żywot człowieka, który został kiedyś ugryziony przez innego wilkołaka i zarażony. Zabija je srebrna kulka w serce i... ups, czy to aby nie zbyt wielki spoiler dla "Roku wilkołaka"?
Tak,...
2011-04
Książkę czyta się inaczej, kiedy wie się, że King też używał kiedyś pseudonimu. Jak i wielu innych pisarzy. Dlatego w twórczości pana Stefana można wyodrębnić ścisłą grupę "Z cyklu: lęki pisarzy większe i mniejsze".
Książka dosłownie pochłania (te wszystkie wyrafinowane i bardzo różnorodne morderstwa dokonane przez Starka, dość nieudolne dochodzenie policji - "Ależ proszę, akcjo, idź śmiało, my tu sobie postoimy z boku i damy popodrzynać gardła..."), dopóki na horyzoncie nie zaczynają dominować wróble. Finał uważam za jedną wielką pomyłkę. Motyw pisania to jedno, ale dywan z wróbli... Już wtedy było przegięcie. A wróble przebijające się przez ścianę to po prostu widok żałosny - ja nie wiem, jak można poważnie o tym pisać z założeniem wywołania grozy. Mnie się zbierało na pusty śmiech.
Ale bobo-bliźniaki były fajne. "One nie wiedzą, jak wyglądam..." Hihihi...
Książkę czyta się inaczej, kiedy wie się, że King też używał kiedyś pseudonimu. Jak i wielu innych pisarzy. Dlatego w twórczości pana Stefana można wyodrębnić ścisłą grupę "Z cyklu: lęki pisarzy większe i mniejsze".
Książka dosłownie pochłania (te wszystkie wyrafinowane i bardzo różnorodne morderstwa dokonane przez Starka, dość nieudolne dochodzenie policji - "Ależ proszę,...
2011-08-10
Mam mieszane uczucia, jak zawsze przy motywach religijnych. Ale pomijając moje osobiste refleksje, książka jest naprawdę bardzo dobra.
Boisz się dzikich zwierząt, węży, pająków, skorpionów, miejsc masowych morderstw, gdzie trupy wiszą na wieszakach, jak stare płaszcze? Boisz się bezradności w obliczu szaleństwa i nieznanej, mistycznej siły czającej się za rogiem? Lubisz się bać? To pozycja dla ciebie.
Na początku książki postaci szybko przybywa [jest trochę niechronologicznie - niby minus w tym przypadku, ale wygląda na uzasadnione (małżeństwo faktycznie ma bardziej wciągającą narrację, niż rodzina Carverów, która rysuje nam już fabułę), więc można przełknąć], ale ich liczba jest pod pełną kontrolą, wszystko jest zgrane i dobrze się przyswaja. Akcja szybko nabiera tempa i nawet chwilach wytchnienia dzieją się ciekawe rzeczy (bogate opisy, ciekawe i naturalne dialogi, retrospekcje).
Można się zniechęcić (zwłaszcza po rozmnożeniu sucharów i sardynek), ale po co, skoro finał jest taki, że z trudem powstrzymujecie się, by przeskakiwać co kilka zdań, by szybciej dowiedzieć się, co dalej?
Zakończenie jest po prostu piękne.
Niektórzy mogą je odebrać za ironiczne, ale dla mnie jest po prostu piękne.
Abstrahując od polecania, jedna subiektywna i jedna ogólna uwaga:
Subiektywna: David był postacią ciekawą, ale nie aż tak, żeby go tolerować przez tyle czasu, ile czasu kartkowego dostał. Jasne, był ważny, większość czasu się wydaje, że dostał główną rolę, ale... W jakiś niewyjaśniony sposób działał mi na nerwy. Prawdopodobnie miało to związek z moim myśleniem "a co na to Johnny?"; dość wysoko cenię postacie pisarzy w książkach Kinga. Na szczęście wszystko rekompensuje mi finał.
Ogólna: W książce zabrakło mi paru zdań, które mogłyby wyczerpać wątki, wszystkie należą (należałyby) do dialogów, ewentualnie do myśli bohaterów, bo może takich rzeczy rzeczywiście nie należy mówić głośno. Było to 1) pytanie "Jak umarłeś, Johnny?", bo ja rozumiem, reporter z Wietnamu, można się domyślić... ale jednak zostaje dziura; 2) pytanie retoryczne "A nie pomyśleliście, że w obliczu tego wszechobecnego syfu śmierć waszej córki mogła być dla niej aktem miłosierdzia? Że oszczędzono jej gorszej śmierci albo skrzywienia psychicznego gdyby udało jej się przeżyć? Przecież nawet wy, dorośli, kiepsko sobie radzicie z tą sytuacją!" - rzeczywiście, powiedzenie tego pogrążonym w żałobie rodzicom i bratu Słodyczka mogłoby być nie na miejscu; jednak to ciągłe "gdzie był twój Bóg, Davidzie, kiedy mała spadała ze schodów, dlaczego jej nie ocalił?" jakoś działało mi na nerwy.
Mam mieszane uczucia, jak zawsze przy motywach religijnych. Ale pomijając moje osobiste refleksje, książka jest naprawdę bardzo dobra.
Boisz się dzikich zwierząt, węży, pająków, skorpionów, miejsc masowych morderstw, gdzie trupy wiszą na wieszakach, jak stare płaszcze? Boisz się bezradności w obliczu szaleństwa i nieznanej, mistycznej siły czającej się za rogiem? Lubisz się...
2011-08-31
Historia jest dość przerysowana, mamy tu ducha, który pragnie sprawiedliwości oraz dwójkę nastolatków, którzy na własną rękę rozwiązują tajemnicę morderstwa.
Ale czyta się bardzo przyjemnie, autorka wykorzystała właściwie wszystkie pojawiające się w narracji uwagi, nie ma tam praktycznie żadnego zbędnego elementu.
Kolejnym plusem są postaci. Już dawno nie miałam styczności z tak świetnymi projektami charakterów, są oni starannie dopracowani, mają przeszłość i oczekują przyszłości, co widać, nawet jeśli narracja oscyluje wokół Noi.
Poza tym wpisy z pamiętnika Elizy na początkach rozdziału - cudo, bo nawet jeśli stanowią integralną część historii, to są dowodem, że nie trzeba wygrzebywać sentencji innych pisarzy, by dobrać cytat do rozdziału.
Jedyny minus z powodu seansów spirytystycznych. Może nie tego, że w ogóle są, a tego, że duchy, których spokój został naruszony, robią się mściwe, a Gilbert, skoro z niego taki znawca rzeczy nadnaturalnych, powinien o tym wiedzieć. Co z tego Whisper za nawiedzony dom, skoro nawet krzesła samoistnie nie suwały się po podłodze?
Ale i tak przyjemnie się czytało.
Historia jest dość przerysowana, mamy tu ducha, który pragnie sprawiedliwości oraz dwójkę nastolatków, którzy na własną rękę rozwiązują tajemnicę morderstwa.
Ale czyta się bardzo przyjemnie, autorka wykorzystała właściwie wszystkie pojawiające się w narracji uwagi, nie ma tam praktycznie żadnego zbędnego elementu.
Kolejnym plusem są postaci. Już dawno nie miałam styczności...
2011-09-15
Choć nowy sąsiad rodziny, która przeprowadziła się z Chicago do Ludlow, wciąga ich w niebezpieczną grę z nadprzyrodzonymi siłami, mogącymi wskrzeszać zmarłe zwierzęta i ludzi, to i bez niego powieść oscyluje wokół tematyki śmierci, zwracając uwagę na jej wszelkie odmiany i postawy wobec niej. Mamy śmierć na skutek długotrwałej choroby, atak serca, wypadek samochodowy. Czy śmierć jest czymś normalnym czy nie. Śmierć zwierzęcia a człowieka i cmentarze.
Nietypowa kompozycja książki daje złudzenie obserwowania losów prawdziwych, pełnokrwistych ludzi, a klimat jest niepowtarzalny.
Mam tylko lekki niedosyt po zakończeniu. Pytania: A co z córką? Jak zachowywała się żona po... (no, wiadomo)? Czy Mały Bóg...? A zresztą. I tak myślę, że polecam. Takich książek jest niewiele.
Choć nowy sąsiad rodziny, która przeprowadziła się z Chicago do Ludlow, wciąga ich w niebezpieczną grę z nadprzyrodzonymi siłami, mogącymi wskrzeszać zmarłe zwierzęta i ludzi, to i bez niego powieść oscyluje wokół tematyki śmierci, zwracając uwagę na jej wszelkie odmiany i postawy wobec niej. Mamy śmierć na skutek długotrwałej choroby, atak serca, wypadek samochodowy. Czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-03-12
Uwielbiam historie o obłąkanych. Po prostu kocham patrzeć, jak z umęczonych ludzi przeistaczają się w zwykłych szaleńców.
Książka absolutnie zaspokoiła moje pragnienie ujrzenia ludzi staczających się na moralne dno, jednocześnie nieświadomych swojej choroby lub naiwnie walczącymi z nią środkami, które tylko przyspieszają cały proces.
Bohaterowie są barwni, pierwszoosobowa narracja z punktu widzenia czterech postaci pozwala poznać ich najskrytsze motywy, pragnienia, działania.
Zatruta, skalana przeszłość, sztuka, toksyczne małżeństwo, zdrada, złudzenia, kłamstwa, perwersje, hipokryzja, magia, morderstwo - części składowe tej kunsztownie ułożonej historii są misternie splecione, skonstruowane z wielką wprawą i finezją.
Harris w operowaniu słowem i skojarzeniem jest po prostu mistrzynią.
Jeśli o mnie chodzi, książka to absolutny majstersztyk.
Minusy? Niektórych mogą znudzić opisy. Że niby "chce się wiedzieć, co dalej, a oni coś ględzą". Nie wiem, może. Dla mnie to budowało klimat. Jestem zauroczona.
Zakończenie bajeczne, oczekiwane i wspaniale ujęte. Choć gdyby nie wiedźma, miałabym wątpliwości co do Marty. Ale tak - jest perfekcyjnie. Tajemnica, szaleńcy i mistyka. Uwielbiam. Nawet jeśli mam niemiłe poczucie, że nie zostanie mi długo w pamięci jako książka, a przeistoczy się w obce, sztuczne wspomnienie, które zagnieździ mi się mgłą gdzieś w podświadomości i będzie odwalało kameleona, że niby to jakaś prawdziwa historia była. To pewnie przez bohaterów, którzy wydają się absolutnie ludzcy (co również bardzo cenię).
Aux marches du palais...
Aux marches du palais...
Y a une si belle fille, lonlá...
Y a une si belle fille...
Uwielbiam historie o obłąkanych. Po prostu kocham patrzeć, jak z umęczonych ludzi przeistaczają się w zwykłych szaleńców.
Książka absolutnie zaspokoiła moje pragnienie ujrzenia ludzi staczających się na moralne dno, jednocześnie nieświadomych swojej choroby lub naiwnie walczącymi z nią środkami, które tylko przyspieszają cały proces.
Bohaterowie są barwni, pierwszoosobowa...
2012-04-01
"Lśnienie" uważam za jałowe.
Wszystko rozwija się bardzo długo, na początku trudno jest się wczytać, bardzo ubolewałam nad brakiem tak charakterystycznych dla Króla barwnych porównań i określeń (co mogło być winą tłumacza, choć nie wyglądało na to). Dopiero w połowie zaczyna się robić ciekawie.
Jak dla mnie pierwsza połowa mogłaby (no dobra... tak pierwsze 30%) w ogóle nie istnieć, można by ją sprowadzić do kilku retrospektywnych opisówek po parę stron. Tam się naprawdę NIC nie dzieje ciekawego.
Przedstawienie postaci? Wczucie się w sytuację bohaterów? Narastające napięcie? - Eee... No dobra. Ale wciąż trochę zbyt rozwleczone.
7/10 to stosunkowo wysoka ocena, bo książka ani grzeje, ani ziębi, ale finał jest wystarczająco spektakularny, żeby pozostawić dobre wrażenie. Ciekawy jest też dobór obrazów manipulowanych (osy, Indianie, bal maskowy), bardzo zręcznie wykorzystywanych.
Bohaterowie są... zadowalający. Nie powalają, ale zachowują się w miarę po ludzku i nie snują bez celu. Mają też odpowiednie odruchy, nawet taki pięcioletni Danny (a emocje dziecka to jedne z najtrudniejszych do odtworzenia, moim zdaniem).
Nie powiem, że odradzam, bo jest po prostu lajtowa, jak na Króla. Ale jeśli ktoś ma dopiero zaczynać z nim przygodę, to radziłabym wybrać coś innego, "Misery" tak na przykład. Kurczę, już nawet "Historia Lisey" i "Strefa śmierci" mnie bardziej wciągnęły.
Pewnie po prostu za dużo oczekiwałam po "Lśnieniu", a książka jest fajna od początku, ot cała tajemnica...
"Lśnienie" uważam za jałowe.
Wszystko rozwija się bardzo długo, na początku trudno jest się wczytać, bardzo ubolewałam nad brakiem tak charakterystycznych dla Króla barwnych porównań i określeń (co mogło być winą tłumacza, choć nie wyglądało na to). Dopiero w połowie zaczyna się robić ciekawie.
Jak dla mnie pierwsza połowa mogłaby (no dobra... tak pierwsze 30%) w ogóle nie...
2012-04-12
Ku chwale wszystkich uczniów prześladowanych w szkołach!
Pozycja obowiązkowa dla miłośników telekinezy.
Carrie poznajemy w chwili jej swoistego przebudzenia - staje się kobietą i dostrzega u siebie zdolności parapsychiczne, które zaczyna trenować. Wcześniej bezbronny i biernie poddający się szykanowaniu kozioł ofiarny teraz staje się aniołem zemsty i wychodzi zebrać krwawe żniwo.
Wiemy, że Carrie jest ofiarą, jednak nie budzi ani irytacji (to nie tak, że ona nic nie robi, ani nie myśli; głupia nie jest), ani współczucia (kiedy się zdenerwuje jest niebezpieczna - zabijała). Mnie osobiście fascynowała.
Perfekcyjna kreacja bohaterów, zachowanie systemu przyczyny i skutku, zapowiedź tragedii już po pierwszych stronach. Książka jest napisana w systemie: "Nie ukrywajmy, to wszystko już się wydarzyło, więc bądźmy szczerzy - ona zabiła. Wy będziecie dopiero tego świadkami, ale to już się stało". Nie ma więc żadnej tajemnicy, a mimo to historia wręcz hipnotyzuje, nie pozwala się oderwać. Jak dla mnie fenomen.
Książka wyrosła z projektu opowiadania. Jest więc zwięzła i konkretna. Choć momentami ma się ochotę zapytać "no dobrze, ale kiedy ta rozwałka?", bo wspomina się o niej przez pierwsze pół książki, a wcale nie widać jej na horyzoncie... Ale to tylko chwilowe przebłyski, głównie pojawiające się u mnie podczas czytania raportów i wycinek artykułów.
Jak dla mnie ideał. Jedyne, czego nie mogę przeboleć, to te fragmenty stylizowane na raporty i wycinki z gazet. Nie cierpię czytać czegoś takiego, mam wstręt do prasy, więc z trudem powstrzymywałam odruchy, by to pomijać.
Ku chwale wszystkich uczniów prześladowanych w szkołach!
Pozycja obowiązkowa dla miłośników telekinezy.
Carrie poznajemy w chwili jej swoistego przebudzenia - staje się kobietą i dostrzega u siebie zdolności parapsychiczne, które zaczyna trenować. Wcześniej bezbronny i biernie poddający się szykanowaniu kozioł ofiarny teraz staje się aniołem zemsty i wychodzi zebrać krwawe...
2012-06-21
Co za wariactwo... Tytuł mógłby równie dobrze brzmieć: "Żegnaj, moje małe Castle Rock!"
Ja może od razu powiem, dla kogo jest to książka, bo to, o czym jest jest w pełni zawarte w opisie (a właściwie opis zawiera streszczenie tego, co się dzieje w drugiej, bardziej emocjonującej części książki).
Najpierwszą grupą są zagorzali fani Króla. Nie dlatego, że oni i tak tę książkę przeczytają - po prostu oni najwięcej zrozumieją. Bo w gruncie rzeczy, my znamy tych ludzi. Znamy ich historie, znamy historię Castle Rock, siedliska koszmarów Króla. Ja szeryfa Alana poznałam w "Mrocznej połowie", a o "Cujo" też słyszałam. Odniesień do dawnych opowieści jest wiele, pewnie tyle, ile jest postaci, choć ja nie byłam zdolna ich wszystkich wychwycić, bo nie znam aż tak dobrze książek "z Castle Rock".
W każdym razie - "Sklepik z marzeniami" jest nagrodą dla wszystkich fanów (tak mi się przynajmniej wydaje, bo osobiście lubię tego typu odniesienia), takie przyjazne pomachanie ręką ze słowami "dzięki, że byliście ze mną przez ten czas".
Drugą grupą są ludzie, którzy są zakochani w manipulacji. Ta książka może być dla nich wręcz podręcznikiem, nawet jeśli pewne reakcje ofiar "niewinnych figli" są irracjonalne i wytłumaczalne tylko wpływem Gaunta.
Dewiza: poznaj słabe punkty swoich zabawek i napuść ich na siebie nawzajem, nie brudząc sobie rąk. A potem obserwuj fajerwerki.
W każdym razie - nie powinni się oni zrazić tym, że tak długo oswajamy się z postaciami, bo wiadomo przecież, że plac zabaw trzeba najpierw dobrze przygotować, a dobre przygotowanie daje piorunujące rezultaty.
Trzecią stanowią ci, którzy przeczytali "Carrie" i pragną jeszcze raz przeżyć to, co wyczyniała główna bohaterka - na skalę całego miasta. Jak znalazł, a nawet dużo lepiej.
Ja tam jestem usatysfakcjonowana, bo zaliczam się do wszystkich trzech grup. Poza tym pierwszoosobowy wstęp i zakończenie też mi się podobały.
Co może zrazić? Cóż, finałowa zagrywka Alana, zdecydowanie. Czarna magia vs. biała magia... Roześmiałam się serdecznie, gdy to przeczytałam, ale potem naszła mnie refleksja - skoro nie zraził mnie grzechotnik, to dlaczego akurat TO tak? Cóż, pewnie przez swoją bajkową skuteczność. Chociaż właściwie wcale tak bardzo nie odbiega od reszty.
Moje odczucia są jak najbardziej pozytywne.
Co za wariactwo... Tytuł mógłby równie dobrze brzmieć: "Żegnaj, moje małe Castle Rock!"
Ja może od razu powiem, dla kogo jest to książka, bo to, o czym jest jest w pełni zawarte w opisie (a właściwie opis zawiera streszczenie tego, co się dzieje w drugiej, bardziej emocjonującej części książki).
Najpierwszą grupą są zagorzali fani Króla. Nie dlatego, że oni i tak tę...
2012-08-11
Primo: oprawa jest cudowna - niesamowicie klimatyczna okładka i dobry tytuł. Secundo: każdy fan (przynajmniej pierwszych sezonów, ja rozumiem, że teraz to już nie ma tego klimatu) "Supernatural" powinien zerknąć do tego przynajmniej jednym okiem.
Sama historia bardzo mi się podobała, zwłaszcza, że Anna nie jest tam jedynym duchem, ani jedyną ciekawą postacią. Zaangażowanie Casa jest zaraźliwe i w ogóle bardzo łatwo go zrozumieć. Odniesienia do popkultury występują często, ale nie są absolutnie wymuszone, wszystko świetnie czytelnikowi wchodzi (hm, powinno) do głowy.
Reakcja Casa na kradzież athame jest jednak durna, a w final battle zamiast zabić tego ducha to nieprzytomnie stara się go tylko uszkodzić, chociaż ma go całkiem odsłoniętego. Koniec końców sam nic zrobić nie potrafi, aż dziw bierze, że nic go wcześniej nie zabiło. Dla równowagi jednak - właściwie wątki zostały sfinalizowane, kontynuacji kupować nie trzeba (chociaż jest, ale nie sądzę, abym się skusiła za własne pieniądze).
Niestety Blake nie wyczuwa też odpowiedniego balansu miedzy pracą Casa, a odpowiedzią świata laików. Podobało mi się ograniczenie funkcji szkoły, pasowało to do stanowiska Casa w tych sprawach, ale policja była po prostu tępa. Lekarz pojawia się tylko w relacji, nie spotykamy żadnego osobiście, ale też został przedstawiony jako frajer. Cas&spółka jedyni mądrzy.
Nie sądzę także, aby czas teraźniejszy był naturalnym środowiskiem książki. Wmusza myślenie, że idziemy z bohaterem ramię w ramię i mimo planów też nie wiemy, jak to wszystko może się skończyć. O ile wygląda to ciekawie za pierwszym razem, to przy drugim i trzecim, i kolejnym czytaniu traci urok. Jakkolwiek, można przywyknąć.
A jednak w sumie dobrze wspominam tę lekturę. Były potknięcia, ale jeśliby skupić się wyłącznie na Annie, to poziom jest wysoki.
Miało być 8, ale dodatkowa gwiazdka za imię autorki, bo bardzo mi się podoba.
Primo: oprawa jest cudowna - niesamowicie klimatyczna okładka i dobry tytuł. Secundo: każdy fan (przynajmniej pierwszych sezonów, ja rozumiem, że teraz to już nie ma tego klimatu) "Supernatural" powinien zerknąć do tego przynajmniej jednym okiem.
Sama historia bardzo mi się podobała, zwłaszcza, że Anna nie jest tam jedynym duchem, ani jedyną ciekawą postacią. Zaangażowanie...
2012-10-04
Zaczyna się intensywnie: wypadek, który tylko cudem nie kończy się śmiercią, rehabilitacja upływająca pod znakiem gniewu i agresji poszkodowanego, życie na krawędzi załamania nerwowego, rozpadające się "stare" życie i zalążek czegoś nowego...
Po tym gwałtownym uderzeniu tempo spada znacznie. Nie jest nudno, ale umiarkowanie. Obserwujemy tego człowieka, który przeżył własną śmierć, właściwie zaglądając mu przez ramię, bo (co cię raczej rzadko u Króla zdarza) narracja jest pierwszoosobowa. Bohater książki zakończył "stare" życie jako właściciel wielkiej firmy budowlanej, pieniędzy ma jak lodu i właściwie może sobie pozwolić na wszystko, łącznie z wynajęciem piętrowego domku na florydzkiej wyspie Duma Key (swoją drogą, jak nie jestem zwolenniczką zmieniania tytułów książek przez tłumaczy, to tutaj jestem wręcz skłonna przyklasnąć).
Całe swoiste wnętrze książki wypełnia mozolny opis relacji Edgara z rodziną, zwłaszcza młodszą córką i żoną, Edgara z Wiermanem i starszą panią, twórczości Edgara na wyspie (o ile bardziej ekscytujące się to robi, gdy odkrywa, że może w ten sposób wpływać na rzeczywistość!*), jego lęków, gdy okazuje się, że może zostać doceniony przez artystyczny półświatek. Celem tego jest zapewne wzmocnienie wydźwięku finału, co moim zdaniem się sprawdziło.
Zwłaszcza rozterki Edgara-artysty do mnie przemówiły; to trochę zabawne uczucie: wiedzieć, że jak nas, ludzi, kilka miliardów na Ziemi, to przynajmniej połowa reaguje na coś tak samo, jak ty.
*King pisze trzy typy książek: realistyczne, pół-fantastyczne i fantastyczne. "Ręka mistrza" reprezentuje środkowy typ (znajduje się w tej samej grupie, co "Historia Lisey", "Chudszy" czy "Desperacja"). Ja z tym nie mam problemu, ale ktoś się może nadziać.
Książka trochę taka "od twórcy - o twórcy". Ja mam jeszcze combo x3, bo sama staram się być twórcą. Dlatego ocena ode mnie wysoka.
Zaczyna się intensywnie: wypadek, który tylko cudem nie kończy się śmiercią, rehabilitacja upływająca pod znakiem gniewu i agresji poszkodowanego, życie na krawędzi załamania nerwowego, rozpadające się "stare" życie i zalążek czegoś nowego...
Po tym gwałtownym uderzeniu tempo spada znacznie. Nie jest nudno, ale umiarkowanie. Obserwujemy tego człowieka, który przeżył własną...
2013-03-09
Przypomina "Colorado Kid" (a może Kid przypomina Buicka), kojarzyło mi się też na początku z "Chudszym" - niby ma wątek policyjny i kryminalny, ale łagodny, przemyka bokiem. Może to zasługa L. Southarda, może nie. Poza tym Gabinet Osobliwości na kółkach. Dosłownie.
Opis jest trochę na wyrost, brzmi jakby Ned naprawdę robił jakieś ogromne dochodzenie, ale po prawdzie jak można robić dochodzenie na temat magicznego samochodu niebędącego właściwie samochodem? Ned nie robił właściwie nic, co miałoby związek z aktywnym rozwiązywaniem jakiejś zagadki. Po prostu słuchał. I podejmował działania.
Książka właściwie nic szczególnego, ani wielkiego sobą nie prezentuje, czyta się prosto i przyjemnie, ale bardzo mi się podobało, bo Król czerpiąc z otrzaskanej koncepcji dwóch połączonych światów (czy to dwóch rzeczywistych, czy jednego rzeczywistego i drugiego duchowego), tworzy coś nowego. Co prawda kiedy idzie o zjawiska nadprzyrodzone, to sięga po typowe dla siebie obrazki potworów z dziecięcych kolorowanek, ale dla równowagi używa wybitnych słów, by wyjaśnić emocje i reakcje bohaterów, członków Jednostki D. I ja to kupuję.
Bo przejście na drugą stronę lustra wcale nie musi być wspaniałą przygodą.
"Przesłanie", o którym mowa w Nocie od autora, jest raczej osobistym poglądem Sandy'ego i ew. dwóch innych postaci, więc nie odbiera się go jako uniwersalnej filozoficznej mądrości i nie jest zbyt nachalna. Jeśli do kogoś trafi, to ok. Po mnie koncepcja, że życie jest przypadkiem dziejącym się dla samego przypadku, spływa. Przynajmniej nie budzi sprzeciwu, to już coś.
7/10, ale bardzo mocne 7/10.
Takie 8 na szynach.
Przypomina "Colorado Kid" (a może Kid przypomina Buicka), kojarzyło mi się też na początku z "Chudszym" - niby ma wątek policyjny i kryminalny, ale łagodny, przemyka bokiem. Może to zasługa L. Southarda, może nie. Poza tym Gabinet Osobliwości na kółkach. Dosłownie.
Opis jest trochę na wyrost, brzmi jakby Ned naprawdę robił jakieś ogromne dochodzenie, ale po prawdzie jak...
2013-03-17
Lubię historie o czarownicach i znam ich ciemną stronę. Powieść czytałam jednak tak, jakbym po raz pierwszy piła mocne wino - chciałam spróbować, po pierwszych stronach nie byłam pewna, czy mi się podoba, ale potem zasmakowałam i nie mogłam się oderwać. Na koniec miałam kaca, ale z przekonaniem, że i tak było warto.
Mając za tło XVI-wieczną Anglię, Gregory tworzy bohaterkę młodą i ambitną do tego stopnia, że momentami aż antypatyczną. Rzuca ją do zabobonnej wsi, katolickiego klasztoru i lordowskiego zamku, wydobywając za jej pomocą całe zepsucie i paranoję tamtych czasów.
Alys, która zdaje się pragnąć jedynie spokoju i dostatniego życia, dąży do swojego celu wprost po trupach, mając na względzie tylko swoje dobro, inni są dla niej tylko środkiem albo przeszkodą do osiągnięcia celu. A jednocześnie wydaje się niewinna i samotna, walczącą z całym światem heroiną, mającą tylko wrogów, którzy chcą ją ustawić wedle siebie.
Książka przekazuje też wartości uniwersalne o tym, że jeśli chce się zajść wysoko, to nie ma praktycznie szans, by pozostać przy tym dobrym człowiekiem. Napędzani życiem w nędzy, pychą, zazdrością i upokorzeniem miotamy się po świecie w poszukiwaniu zrozumienia i szczerej miłości, ale zbyt przeżarci złem tego świata, kiedy ją znajdziemy - nie potrafimy jej bronić. Intrygi, pomówienia, dewiacje i ciemne moce - w tej wojnie o status społeczny wszystkie chwyty są dozwolone.
A jeśli czeka nas jakaś przyszłość, to lekkomyślne decyzje mogą sprawić, że nigdy się ona nie wypełni, a błędy zemszczą się na nas z nawiązką.
Postaci są wspaniale napisane, rozwojowe, w różnych sytuacjach zachowują się inaczej, ale wciąż pozostają sobą, ich psychologia jest bardzo dopracowana. Nikt na koniec nie pozostaje tym, kim był na początku historii.
Poszczególne miejsca akcji mają odmienne aury i różnią się od siebie.
Ciągłe przypominanie przeszłości Alys momentami irytowało. Ale przeszłość bohaterki stale ją śledzi, jak cień. Prześladuje aż do kompozycyjnej klamry.
Polecam.
Lubię historie o czarownicach i znam ich ciemną stronę. Powieść czytałam jednak tak, jakbym po raz pierwszy piła mocne wino - chciałam spróbować, po pierwszych stronach nie byłam pewna, czy mi się podoba, ale potem zasmakowałam i nie mogłam się oderwać. Na koniec miałam kaca, ale z przekonaniem, że i tak było warto.
Mając za tło XVI-wieczną Anglię, Gregory tworzy bohaterkę...
Zastanawiam się, co autorzy sami myślą o tym, co tu nawypisywali, trzy lata od premiery, w dobie covidu. Wiem, to jest powieść grozy, nawet jeśli autorzy twierdzą, że to fantasy, a i tego bym im nie przyznała. Reakcje ludzi są heperbolizowane dla efektu, jasne, ale wydaje mi się, że przekroczono pewną granicę kiczu.
Oczywiście, ludzie rzucali się na sklepy i apteki na początku 2k20, ale czy w GODZINĘ od ogłoszenia pandemii mordowano właścicieli i podpalano budynki? Czy bliscy osób, które ledwo co zachorowały, popełniali samobójstwo i popadali w histerię? Czy zwykli ludzie szturmowali domy ozdrowieńców, by upuszczać z nich krew na leki dla swoich bliskich?
Z tego, co pamiętam z wiadomości, Amerykanie zachowywali się dużo bardziej lekceważąco i z lekceważeniem pandemii wiązały się wszelkie zamieszki, które wybuchały.
Mimo pandemii warstwa medyczna nie zostaje uznana za istotną dla autorów, w szpitalu widocznie nie pracują kobiety, WHO nie istnieje. Z warstwy politycznej istnieje tylko marudzenie na Trumpa. Nie ma żadnych oficjalnych oświadczeń, nikt nie panuje nad sytuacją, jakby tylko media i ludzie zauważyli, że się coś w ogóle dzieje. Sytuacja gospodarki zostaje sprowadzona do tego, że alkohol w barze się skończył, a ludzie zdemolowali supermarket. Głęboka i wnikliwa książka, doprawdy.
Akcję wyprzedza się o dziesięć kroków. Opisy są rozwlekłe, zwłaszcza te prowadzone przez bohaterki, których wspólnym mianownikiem jest, że zostały przez chłopów wykorzystane, bo są ustępliwe i nie mają własnego rozumu; nie ważne czy to czarna narkomanka z więzienia, czy pani szeryf z domu za białym płotkiem.
W ogóle bawi mnie stężenie homoseksualizmu w powieści, przy jednoczesnym braku choćby jednego transpłciowca. Co, za śliski grunt?
Jak to jest manifest feministyczny, to ja nie chcę być kobietą. Dla mnie to tylko raczej antologia historii o tym, jak baby sobie nie radzą w życiu - przeważnie z samymi sobą.
I że niby ogólnoświatowa eksmisja bab do alternatywnej rzeczywistości snu ma im w czymś pomóc. To jest jedyny okruszek fantastyki w tej knidze i nie powiem, by poświęcono mu szczególnie dużo uwagi. Tyle tylko, co przy zawiązaniu akcji, aby od czegoś zacząć, i w finale, aby to już skończyć.
To jest jak najbardziej styl starego Kinga, ale z tych starych, paranoicznych opowiadań, gdzie bohaterowie osiągają high-mind i wszyscy tak samo panikują. W krótkiej formie jeszcze do przełknięcia, ale to jest 700 stron absolutnego nonsensu, któremu bliżej do radosnej rozpierduchy w tonie apokalipsy zombie niż do grozy.
A autorzy w posłowiu się martwią, czy system więzienny realistycznie oddali...
Ale szmira.
Zastanawiam się, co autorzy sami myślą o tym, co tu nawypisywali, trzy lata od premiery, w dobie covidu. Wiem, to jest powieść grozy, nawet jeśli autorzy twierdzą, że to fantasy, a i tego bym im nie przyznała. Reakcje ludzi są heperbolizowane dla efektu, jasne, ale wydaje mi się, że przekroczono pewną granicę kiczu.
więcej Pokaż mimo toOczywiście, ludzie rzucali się na sklepy i apteki na...