-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik264
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-04-29
2024-01-28
2024-01-28
2023-11-01
2023-10-05
2023-09-03
2023-08-29
2023-07-23
Czasem po prostu zaczynasz książkę i nim się zorientujesz, przewracasz ostatnią stronę, a z twojej twarzy nie schodzi uśmiech. Dokładnie taką książką jest dla mnie „Weź oddech i policz do dziesięciu”.
Panuje bowiem w niej idealna równowaga między lekkimi i przyjemnymi w czytaniu wątkami a tymi trudniejszymi. Dzięki czemu bawiłam się rewelacyjnie w trakcie czytania, a jednocześnie widziałam tutaj coś więcej, czułam, że autorka chce opowiedzieć mi tą właśnie opowieść i wskazać na te konkretne kwestie. Gdyby oderwać bowiem te trudniejsze rodzinne wątki, czy te związane z kwestiami zdrowotnymi, od uroczego romansu, syrenich marzeń i ciepłej przyjaźni, ta opowieść stałaby się czymś wymagającym w lekturze, zbyt poważnym, może nawet zbyt ponurym, nie tego zaś szuka się zaś zwykle w powieściach młodzieżowych. Jeśli zaś pominąć te trudniejsze kwestie, powstałaby powieść jak tysiące innych, w dodatku z może nieco zbyt pospiesznym, przesłodzonym romansem i wątkiem marzeń niczym z disnejowskiego filmu. Na szczęście jednak wszystkie te wątki przeplatają się tu ze sobą, tworząc w moich oczach bardzo dobrą, spójną opowieść.
Nie jest zaś żadną tajemnicą, że do takich właśnie książek młodzieżowych mam słabość – przyjemnych w lekturze, ale z czymś więcej do opowiedzenia. Idealna historia do przeczytania w trakcie wakacji, ale myślę, że nie tylko.
Czasem po prostu zaczynasz książkę i nim się zorientujesz, przewracasz ostatnią stronę, a z twojej twarzy nie schodzi uśmiech. Dokładnie taką książką jest dla mnie „Weź oddech i policz do dziesięciu”.
Panuje bowiem w niej idealna równowaga między lekkimi i przyjemnymi w czytaniu wątkami a tymi trudniejszymi. Dzięki czemu bawiłam się rewelacyjnie w trakcie czytania, a...
2023-06-06
[współpraca barterowa z wydawnictwem We Need Ya]
„Ostatnie światła gasną” nie tylko opowiadają o słowie, ale wręcz malują świat słowem. To właśnie styl Hani Czaban, kreuje bowiem tę historię na coś niezwykłego, pełnego magii i nieuchwytnego klimatu. Jest w nim lekkość, ale też pewna wzniosłość, dzięki, której powstały naprawdę piękne cytaty oraz przede wszystkim plastyczność, dodająca całości niemal poetyckiego pierwiastka. Mniej więcej do jednej trzeciej tej opowieści ze względu na styl właśnie i samą formę przedstawienia treści, miałam wrażenie, że czytam uwielbiane przeze mnie „Bezgwiezdne morze”. I nie ukrywam, że to właśnie ten sam początek, nieco pogmatwany, oderwany od rzeczywistości i linii czasu, gdy jeszcze nie orientowałam się, co tak naprawdę się tutaj dzieje, sprawił, że moje serce zabiło do tej opowieści nieco mocniej.
Później historia, skręca w nieco bardziej typowe dla swojego gatunku rejony i chociaż bardziej oczytaną osobę, tak jak mnie, nic tu raczej nie zaskoczy, tak trzeba jej oddać, że została naprawdę dobrze skonstruowana. Widać tutaj, że autorka jednocześnie miała pomysł na to, jaką historię chcę opowiedzieć, i wiedziała jak stworzony przez nią system magiczny ma działać, za co ogromny plus ode mnie.
Czułam jednak, że to dopiero początek całej tej przygody i tutaj zabrakło mi chociażby nieco lepszego zarysowania bohaterów. Zarówno Ida, jak i Kornel, a także pozostałe przewijające się tutaj inne postaci, wydawały mi się jednak nieco wyblakłe, brakowało mi w nich czegoś, dzięki czemu mogłabym się do nich bardziej przywiązać, lepiej ich zrozumieć. Ma to też odbicie w relacjach między nimi, które poza tą Idy z Heleną, były moim zdaniem nieco płaskie. W tym względzie liczę, że kolejne tomy, pozwolą się relacjom i bohaterom trochę się rozwinąć, pokazać.
Na korzyść tej książki wpływają też w moich oczach polskie nazwy w systemie magicznym, a także osadzenie akcji w Polsce, ponieważ czytanie o znajomym Lublinie, Warszawie i jeszcze jednym bardzo bliskim mi miastu, dodawało całości czegoś swojskiego.
„Ostatnie światła gasną” to więc bardzo dobry początek czegoś większego i dobra powieść sama w sobie. Może nie wszystko było idealne, ale spędziłam z nią naprawdę przyjemny czas, dlatego z zainteresowaniem będę rozglądać się za kolejnym tomem przygód Idy i Kornela, ciekawa, jakie jeszcze asy w rękawie ukryła Hania Czaban.
[współpraca barterowa z wydawnictwem We Need Ya]
„Ostatnie światła gasną” nie tylko opowiadają o słowie, ale wręcz malują świat słowem. To właśnie styl Hani Czaban, kreuje bowiem tę historię na coś niezwykłego, pełnego magii i nieuchwytnego klimatu. Jest w nim lekkość, ale też pewna wzniosłość, dzięki, której powstały naprawdę piękne cytaty oraz przede wszystkim...
2023-02-24
Przedstawiam Wam najdziwniejszą, powieść jaką miałam okazję czytać.
Jeśli po przeczytaniu opisu tej książki, czujecie, że nie rozumiecie o co w niej chodzi, to nie bójcie się, mnie ta myśl towarzyszyła przez całą tę opowieść. Czuję, jednak, że należy podejść do niej z jak najmniejszą ilością informacji, tak by odkrywać kolejne ukryte w niej nietypowe elementy po kolei, dawać się im zaskakiwać, czuć się zagubionym w tym wszystkim, odnajdywać sens i znów się gubić.
Przyznaję to otwarcie: mnie ta dziwność historii początkowo odstraszyła i po jakiś dwudziestu stronach zamknęłam czytnik. Wróciłam do tej historii prawie rok później i zaczęłam od początku. Tym razem przepadłam z kretesem. Zaskoczona, zaintrygowana, nie rozumiejąc co czytam, czy to jeszcze obyczajówka, czy już fantastyka, a może to ja jestem zbyt głupia by zrozumieć co się dzieje. Zostałam jednak z tą historią na dłużej bo ta jej dziwność mnie przyciągała, intrygowała, chciałam wiedzieć co kryje się za kolejną stroną, co jeszcze przygotowała dla mnie autorka.
W pewnym momencie ta ciekawość przerodziła się zaś w coś więcej i zaczęłam przeżywać tę historię, z kolejnymi rozdziałami czując to kolejne emocje: od złości, przez radość, aż po smutek.
Tak, ta książka jest dziwna, ale w tym wszystkim kryje się coś więcej, dzięki czemu staje się ona czymś wyjątkowym i moim zdaniem zdecydowanie wartym poznania.
Przedstawiam Wam najdziwniejszą, powieść jaką miałam okazję czytać.
Jeśli po przeczytaniu opisu tej książki, czujecie, że nie rozumiecie o co w niej chodzi, to nie bójcie się, mnie ta myśl towarzyszyła przez całą tę opowieść. Czuję, jednak, że należy podejść do niej z jak najmniejszą ilością informacji, tak by odkrywać kolejne ukryte w niej nietypowe elementy po kolei,...
2023-02-03
Nie jest żadną tajemnicą, że pierwszy tom „Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki” to książka, która absolutnie skradła w moje serce. Teraz gdy, ktoś pyta mnie o dobry thriller lub coś z wątkiem kryminalnym niemal automatycznie polecam ten tytuł właśnie.
Dlatego do kontynuacji podeszłam z ogromnymi nadziejami, ale też z pewną nutką niepewności, bojąc się zawodu. Okazało się, jednak że Holly Jackson znów to zrobiła, a ja nie miałam żadnych powodów do obaw.
„Grzeczna dziewczynka”, zepsuta krew ma w sobie bowiem dokładnie to, za co pokochałam jej poprzedniczkę.
Bohaterów, którym nie tylko chciałam już kibicować, ale z którymi sympatyzowałam, bo ich relacja miała w sobie coś uroczego, prawdziwego, a ich wspólne przekomarzania wywoływały uśmiech na mojej twarzy.
Klimat małego miasteczka, w którym kryje się wiele sekretów, o których wielu mieszkańców wie, ale nikt nie chce mówić o nich głośno.
Sprawę do rozwiązania, której nie tylko mogłam przyglądać się z boku, ale dzięki notatkom Pippy mogłam zrozumieć jej sposób myślenia, a także samemu czułam, jakbym brała udział w tej sprawie. Dodatkowo ta forma sprzyjała mi przy tworzeniu moich własnych teorii na temat głównej intrygi, czułam bowiem, że mam wystarczająco dużo skrawków informacji, by samodzielnie do czegoś dojść. A jakby tego było mało, dodawała ona całości dynamizmu, dzięki czemu gdy po jakiś pięćdziesięciu stronach wskoczyłam w tę historię, nie mogłam i nie chciałam, się od niej odrywać, aż do momentu, gdy dowiedziałam się wszystkiego.
Ponownie też, gdy już mi się wydawało, że zebrałam wszystkie elementy tej skomplikowanej układanki, autorka dołożyła do niej coś dodatkowego. I chociaż pozostawało to dla mnie zaskakujące tak, wydawało się, że stanowiło to uzupełnienie całości, tak jakbym wcześniej nie dostrzegała że czegoś tu brakuje, a gdy to zobaczyłam, przestalam sobie wyobrażać całość bez tego. Niesamowicie dobrze czytało mi się całość, lecz sama końcówka, zasługuje na dodatkowe wyróżnienie, bo dostarczyła mi nie tylko to czego oczekiwałam, ale jeszcze więcej.
Holly Jackson znowu to zrobiła, po prostu. Znowu napisała książkę, która wciągnęła mnie bez reszty i znowu stworzyła sprawę kryminalną na tyle złożoną, dobrze skonstruowaną i logicznie rozwiązaną, że absolutnie niczym nie odstaje ona dla mnie od podobnych historii dla dorosłych, a w wielu przypadkach jest od nich moim zdaniem lepsza.
To nie jest dla mnie rewelacyjny thriller młodzieżowy. To po prostu rewelacyjna książka.
Nie jest żadną tajemnicą, że pierwszy tom „Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki” to książka, która absolutnie skradła w moje serce. Teraz gdy, ktoś pyta mnie o dobry thriller lub coś z wątkiem kryminalnym niemal automatycznie polecam ten tytuł właśnie.
Dlatego do kontynuacji podeszłam z ogromnymi nadziejami, ale też z pewną nutką niepewności, bojąc się...
2023-01-08
Mam wrażenie, że teraz malując paznokcie na różowo, będę myśleć o tej książce. Jest w niej bowiem scena, w której osoba bohaterska, tak po prostu, chce pomalować paznokcie na ten właśnie kolor, ale ma wewnętrzną blokadę przed jak odbiorą to inni. Pojawia się tu też rozmowa, w której Ben nie chce przyznać, że to właśnie różowy jest jeno ulubionym kolorem. Po przeczytaniu tych fragmentów coś się we mnie zagotowało, zawrzało, wzburzyło. Pomyślałam sobie o tym, jakie to idiotyczne, że ograniczmy siebie i innych w ten sposób, że wciąż mamy w sobie potrzebę dzielenia świata na pół i jak często to nikomu nie służy.
Jednocześnie jednak sama treść tej książki ma dla mnie kolor zielony, stanowi bowiem idealną mieszankę chłodnej niebieskości i ciepłej żółci. Niebieskość przebija się tu w tych trudniejszych momentach, gdy osobę bohaterską spotykają kolejne problemy, a emocji z tym związanymi wydaje się zbyt wiele, by mogła przeżyć je jedna osoba. Widzę ją tu też w scenach, w których Ben musi zrezygnować z bycia sobą, by dopasować się do społeczeństwa i, gdy mają miejsce rozmowy z członkami jeno rodziny. Przy tych wszystkich przykrościach nie jest to jednak moim zdaniem smutna historia. Czułam tu bowiem cały czas pewne ciepło, wynikające z tego, że osoba autorka napisała tę historię z wyrozumiałością do swoich bohaterów, dając im prawo do lepszych i gorszych momentów i wszystkich związanych z tym emocji. Dzięki temu zaś przez całą tę historię towarzyszyło mi poczucie, że wszystko będzie dobrze, a to sprawiało, że czułam lekkość na sercu i dałam się porwać tej historii.
Niewątpliwie wspaniałą robotę wykonał tu także tłumacz, dzięki któremu przez tę powieść po prostu przepłynęłam. Do formy neutralnej przyzwyczajałam się może przez jeden rozdział, a potem zupełnie przestałam zwracać na nią uwagę, jakby była w naszym języku niemal od zawsze.
Moja jedyna uwaga jest taka, że nie mogę się oprzeć wrażeniu, że było tu miejsce na nieco więcej – może na rozpisanie relacji z przyjaciółkami ze szkoły, może tej z siostrą, a może wątku Miriam. Nie jest to bowiem książka szczególnie długa i mam poczucie, że można tu było się pokusić o coś jeszcze.
Ostatecznie jednak "Wszystkiego, co najlepsze" to jedna z tych opowieści młodzieżowych, dzięki którym poczułam się otulona ciepłem i nawet jeśli ma smutniejsze momenty, to zapamiętam ją dzięki temu, że wywołała na mojej twarzy uśmiech, w moim sercu lekkość, a jednocześnie skłoniła mnie do pewnych refleksji.
Połknęłam w jeden wieczór i absolutnie nie żałuję.
Mam wrażenie, że teraz malując paznokcie na różowo, będę myśleć o tej książce. Jest w niej bowiem scena, w której osoba bohaterska, tak po prostu, chce pomalować paznokcie na ten właśnie kolor, ale ma wewnętrzną blokadę przed jak odbiorą to inni. Pojawia się tu też rozmowa, w której Ben nie chce przyznać, że to właśnie różowy jest jeno ulubionym kolorem. Po przeczytaniu...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-21
2022-12-05
„Nie ufaj różowym okładkom” napisałam zaraz po lekturze tej książki. I trzymam się tego zdania. Nic bowiem ani opis mówiący o tym, że jest to historia trzech dziewczyn, siostrzeństwa przeciwko kulturze gwałtu, ani ta prosta, a jakże trafna okładka, nie przygotowały mnie na to, co dostałam w środku.
Spodziewałam się bowiem, mimo wszystko książki młodzieżowej, a te raczej kojarzą mi się z czymś lżejszym, co o trudnych tematach mówi raczej mimochodem. Dostałam zaś powieść, która w bardzo kompleksowy sposób mówi o kulturze gwałtu, o tym, jak wiele się na nią składa, ale też o tym, jak wiele można wobec niej przyjąć postaw. Ta mnogość perspektyw sprawia, że czasem gubiłam się nieco w imionach i od czasu do czasu czułam się przytłoczona. Ale jednocześnie to właśnie ta mnogość głosów przedstawionych autorkę, czyni tę historię tak wyjątkową, tak kompleksową.
I tak łamiącą serce. Nie ukrywam bowiem, że właśnie to zrobiła ze mną ta książka: złamała mi serce. Na niecałych pięciuset stronach udało się Amy Reed zawrzeć tak dużo trudnych historii i emocji, tak wiele bohaterek, tak wiele bólu, i gdzieś w to wszystko wpleść nadzieję, która istnieje mimo wszystko, i która dla mnie czyniła tę lekturę, w jakiś sposób jeszcze trudniejszą w odbiorze pod kątem emocjonalnym.
Nie mogę też nie wspomnieć o tym, na jak wiele spraw zwraca uwagę ta historia, jak odważnie mówi o rzeczach, o których wolimy milczeć. Nie mam tu na myśli „tylko” patriarchalnego społeczeństwa, kultury gwałtu, tak potrzebnego siostrzeństwa, ale też innych wątków, które mają tu swoje miejsce: to jak często nie chcemy zrozumieć osób w spektrum autyzmu, to jak nie widzimy własnego uprzywilejowania, chociażby ze względu na swoje miejsce urodzenia, i to jak trudne dla wielu młodych ludzi jest odnalezienie swojego miejsca, w swoim domu, w swojej rodzinie.
Łamie serce, ale otwiera umysł. Mówi głośno o tym, o czym my nawet nie chcemy myśleć. „Dziewczyny znikąd” to opowieść o dziewczynach, dla dziewczyn, ale powinni przeczytać ją absolutnie wszyscy.
„Nie ufaj różowym okładkom” napisałam zaraz po lekturze tej książki. I trzymam się tego zdania. Nic bowiem ani opis mówiący o tym, że jest to historia trzech dziewczyn, siostrzeństwa przeciwko kulturze gwałtu, ani ta prosta, a jakże trafna okładka, nie przygotowały mnie na to, co dostałam w środku.
Spodziewałam się bowiem, mimo wszystko książki młodzieżowej, a te raczej...
2021-01-03
Przed lekturą Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki, wiedziałam o tym tytule zaledwie rzeczy: że jest to książka młodzieżowa i, że jej główna bohaterka będzie rozwiązywać sprawę kryminalną. I chociaż wiedziałam o niej tak nie wiele, to i tak miałam o niej pewne wyobrażenie. Mówiąc konkretniej, spodziewałam się, że będzie to historia stosunkowo prosta, liczyłam co prawda na to, że uda jej się mnie zaskoczyć, ale spodziewałam się czegoś raczej nieskomplikowanego. Myślałam także, że sprawa kryminalna będzie tu tak samo ważna, jak nastoletnie problemy i rozterki. I teraz z ręką na sercu muszę przyznać: pomyliłam się. Niemniej w taki sposób mogę mylić się za każdym razem!
Tym, co zaskoczyło mnie już na samym początku tej powieści, była jej forma. Poznajemy bowiem te historie zarówno dzięki fragmentom dziennika projektu, który pisze główna bohaterka Pippa, jak i dzięki rozdziałom z perspektywy trzecioosobowej. Taka konstrukcja jest ogromną zaletą tej książki, ponieważ dzięki fragmentom dziennika, czytelnik może dowiedzieć się naprawdę wiele z wywiadów, które prowadziła bohaterka, czy też z jej notatek, bez tracenia czasu na wstępy, czy opisy miejsca akcji, dzięki czemu autorka mogła pozwolić sobie na wplecenie w tę powieść po prostu większej ilości bohaterów, czy wątków, w bardzo sprytny sposób, nie zanudzając przy tym czytelnika, nie powodując, że czuł się w nieprzyjemny sposób zagubiony. Co więcej, owe fragmenty przyśpieszyły akcje, urozmaiciły ją, wzbogaciły. Znalazło się tam także miejsca na dowcipne zapiski bohaterki, więc czego można chcieć więcej?
W rozdziałach prowadzonych zaś w trzecioosobowej narracji, ku mojemu zaskoczeniu, mało miejsca zajęły inne wątki niż wątek kryminalny. To znaczy, nie chcę zostać w tym miejscu źle zrozumiana, ponieważ pojawiają się tu inne wątki, dzieją się one jednak gdzieś na dalszym planie, urozmaicając tę historię, tworząc jej bohaterów, ale jednocześnie nie zabierając miejsca, nijak nie przysłaniając sprawy kryminalnej. Jeśli oczekujecie więc szeroko opisanych wątków miłosnych, czy nastoletnich problemów, to możecie się rozczarować. Mnie jednak taka centracja na sprawie, ogromnie, ogromnie się podobała, ponieważ zabrakło tu tak zwanych fragmentów zapychaczy, a wszystko mknęło do sedna, które interesowało mnie, nie będę ukrywać, najbardziej. Momentami zapominałam wręcz, że czytam książkę, która miała być skierowana do młodzieży, czułam się, jakbym czytała naprawdę dobrze skonstruowany i bardzo dobrze napisany thriller.
Jak już wspomniałam, spodziewałam się niezbyt skomplikowanej wątku kryminalnego, a otrzymałam coś o niebo lepszego. O sprawie Andie i Sala można bowiem powiedzieć naprawdę wiele, ale z pewnością nie to, że jest to sprawa prosta, czy jednoznaczna. Świetnie dawkowane były tu informacje – tak by mącić w głowie czytelnika w bardzo dobry sposób, a przy tym nie raz i nie dwa, poddawano nasza i bohaterki spostrzegawczość pod lupę. Cały wątek kryminalny został tu po prostu skonstruowany w sposób mistrzowski.
Wiele dodało tej powieści także miejsce jej akcji – niewielkie miasteczko, w którym wszyscy wiedzą o całej sprawie, dodało to jej bowiem nie tylko klimatu, ale pozwoliło na to by kolejni bohaterowie i ich wątki naturalnie się ze sobą przeplatały i łączyły, bez poczucia, że zbyt dużo jest tu splotów przypadku.
Wielokrotnie zdarzało się już, że thrillery, które czytałam, potrafiły mnie zainteresować samą sprawą, ale ich zakończenie pozostawało mnie nieusatysfakcjonowaną lub wręcz zirytowaną. Na szczęście nie było tak z książką Holly Jackson, w której to autorka poprowadziła historie do naprawdę dobrego zakończenia, w którym wszystkie wątki zostają zakończone w logiczny i nieoczywisty sposób. Jednym, do czego mogłabym się doczepić, to w przedostatnim rozdziale odjęłabym około trzech stron, ale poza tym zakończenie było naprawdę rewelacyjne.
Nie jest to książka, w której trakcie czytania mamy polubić, czy szczególnie poznać jej bohaterów, ponieważ niewiele było tu na to miejsca. Niemniej Holly Jackson w dobrze napisanych dialogach, w których nie brakuje udanych ripost, napisała bohaterów, którym po prostu chce się kibicować. Muszę jednak wspomnieć o tym, że przymknęłam w ich przypadku oko na ich wiek, ponieważ mowa jest w tej historii o dość poważnych sprawach, czy wydarzeniach, które momentami zgrzytały mi z wiekiem naszych bohaterów.
Okładka, choć może nie szczególnie urokliwa na pierwszy rzut oka, tak na swój sposób, bardzo dobrze idealnie oddaje to, co kryje się w Przewodniku po zbrodni według dziewczynki. A kryje się tu bardzo dobrze napisana, skomplikowana i przemyślana zagadka kryminalna, którą przypominać może pajęczą nić, a do jej rozwiązania z pewnością przydałaby się korkowa tablica i nitki, którymi można łączyć poszczególne wątki. Holly Jackson zaskoczyła mnie tą powieścią, wciągając w tę historię, zaskakując i tworząc po prostu rewelacyjny thriller, który można nazwać młodzieżowym jedynie ze względu na wiek bohaterów, poza tym bowiem książka ta nie odstaje poziomem od książek z tego gatunku, jakie czytam, a które to były skierowane do dorosłych. Nie mogłam chyba zacząć roku od lepszej powieści, ponieważ bez wahania odnotowuje ją jako jeden z najlepszych thrillerów jakie czytałam w życiu.
A na premierę kontynuacji w Polsce czekam z niecierpliwością!
http://biblioteka-wspomnien.blogspot.com/2021/01/przewodnik-po-pisaniu-dobrego-thrillera.html#more
Przed lekturą Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki, wiedziałam o tym tytule zaledwie rzeczy: że jest to książka młodzieżowa i, że jej główna bohaterka będzie rozwiązywać sprawę kryminalną. I chociaż wiedziałam o niej tak nie wiele, to i tak miałam o niej pewne wyobrażenie. Mówiąc konkretniej, spodziewałam się, że będzie to historia stosunkowo prosta, liczyłam...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-01
2022-10-24
Riordan ma słabość do opowieści związanych z wodą, do czego z resztą sam we wstępie się przyznaje, ale ja mam słabość do jego książek, więc wszyscy są zadowoleni.
Nie ma, mam wrażenie, lepszego porównania, które odda moje uczucia względem „Córki głębin” niż kąpiel w oceanie. Początkowo czułam się niczym zanurzona w zimnej wodzie, oszołomiona natłokiem informacji, imion, zdarzeń. Potem jednak powoli zaczynałam się przyzwyczajać do tego świata i przedstawionych mi bohaterów, a pływanie w tej historii sprawiało mi c raz to więcej przyjemności. W pewnym momencie dałam się nawet tak bardzo porwać fali, że poczułam, że nie chce opuszczać tej historii, chciałam przy niej zostać, już przyzwyczajona do bohaterki, do ciepła wody i jej spokojnych fal.
Przestając się jednak bawić w porównania. Trzeba wziąć pod uwagę, że mamy tu do czynienia z jednotomową historią, więc jej fabuła będzie o wiele mniej skomplikowana niż to do czego przyzwyczaił nas autor w innych swoich seriach, a do bohaterów nie będziemy mieli szansy przywiązać się aż tak mocno. Nie znaczy to jednak, że ta książka jest zła, ba moim zdaniem jest bardzo dobra, po prostu trzeba mieć do niej nieco inne podejście. Historia jest tu bowiem prosta, ale bardzo angażująca, bohaterowie naprawdę sympatyczni, a humor, nawet jeśli jest go nieco mniej, niż bym tego chciała, jeśli już jest, to jest dokładnie w takim wydaniu jakim go lubię u Riordana: nieco absurdalny, może nawet głupowaty (aż chciałoby się zapytać jak autor wpada na takie dziwne pomysły… tak patrzę teraz na pewnego szefa kuchni, który się tu pojawia), ale absolutnie cudowny.
Najciekawszym elementem wydawały mi się zaś pewne rozterki na tematy związane z samymi wynalazkami i związane z nimi rozterki moralne.
„Córka głębin” to moim zdaniem tylko i aż dobra książka młodzieżowa. Może i mnie zaskoczyła i zapewne, niedługo o niej zapomnę, ale w trakcie lektury byłam zaangażowana w tę historię i ten świat, kibicowałam jej bohaterom i najzwyczajniej w świecie dobrze się bawiłam, a o to chyba w czytaniu książek chodzi.
Ah no i, daje ogromne serduszko Riordanowi za bo u niego pierwszy raz spotkałam się z dosłownie przedstawionym wątkiem okresu w książce
Riordan ma słabość do opowieści związanych z wodą, do czego z resztą sam we wstępie się przyznaje, ale ja mam słabość do jego książek, więc wszyscy są zadowoleni.
Nie ma, mam wrażenie, lepszego porównania, które odda moje uczucia względem „Córki głębin” niż kąpiel w oceanie. Początkowo czułam się niczym zanurzona w zimnej wodzie, oszołomiona natłokiem informacji, imion,...
2022-10-02
2022-09-07
To takie dziwne, że po przeczytaniu książki można czuć tak dwie skrajne emocje – to dobra książka, ale też – zawiodłam się.
Liczyłam, że historia chłopca nieodczuwającego emocji, będzie emocjonalna dla mnie. Tymczasem w trakcie lektury, podobnie jak główny bohater, nie czułam niemal nic. Poza pierwszą sceną, której udało mi się mnie zaskoczyć, całość była dla mnie wręcz nieco nudnawa. Mimo że teoretycznie wiele się tu bowiem dzieje, tak dla mnie była to kompletnie nieangażujące. Nie wiem, czy to kwestia tego, kim jest i jak czuje główny bohater, czy może ta specyficzna skąpość opisów, to cecha literatury azjatyckiej, ale do mnie sposób opowiadania tej historii, po prostu nie trafił. Cały czas czułam się, jakby stała gdzieś z boku tej historii, zamiast ją przeżywać.
Jednocześnie, ta racjonalna część mnie rozumie, w czym zakochali się inni. Bo to nietypowa historia o niezwykłych bohaterów, która może zaskoczyć. To też książka stosunkowo krótka i zapisana w dość prostych słowach, dlatego można ją połknąć w jedno popołudnie.
Myślę więc sobie, że to po prostu dobra książka, ale może niekoniecznie trafiająca w moją wrażliwość.
Może to, że nie przepadam za migdałami, było jednak jakimś znakiem?
To takie dziwne, że po przeczytaniu książki można czuć tak dwie skrajne emocje – to dobra książka, ale też – zawiodłam się.
Liczyłam, że historia chłopca nieodczuwającego emocji, będzie emocjonalna dla mnie. Tymczasem w trakcie lektury, podobnie jak główny bohater, nie czułam niemal nic. Poza pierwszą sceną, której udało mi się mnie zaskoczyć, całość była dla mnie wręcz...
2022-06-21
Przyznaję to otwarcie już na wstępie: mam słabość do tej serii. Do tego, jak przewrotnie autorka prowadzi tą historię. Do tego, jak bohaterowie okazuję się nie tym kogo oczekiwaliśmy. I do tego, jak czas ucieka przez palce, gdy ją czytam.
W tej części Simon i cała jego ekipa dalej mierzy się z tym co następuje po tak zwanym żyli długo i szczęśliwie. Znów popełniają mnóstwo błędów, a ich relacje są skomplikowane i zdecydowanie trudne. Ponownie też szukają siebie i są w tym niezdarni, i może nawet momentami irytujący, ale przy tym potrafią być naprawdę zabawni. Akcja znów jest tu nieco poszatkowana i nie wszystkie wątki są moim zdaniem równie interesujące. Tutaj jednak w przeciwieństwie do poprzedniego tomu, bohaterom zdarza się nie tylko uciekać od siebie, ale też rozmawiać, dzięki czemu całość odebrałam zdecydowanie lepiej. Samo zakończenie tej serii stanowi zaś domknięcie pewnych wątków, ale pozostawia sporo wątków, które można kontynuować w ewentualnej przyszłości, i o ile otwarte zakończenia są dla mnie zwykle nieco rozczarowujące, tak muszę przyznać, że cieszy mnie perspektywa, że to może jeszcze nie koniec.
To nie jest ani seria która zmienia życie, ani taka, która próbuje być arcydziełem. To lekka, zabawa i przewrotna historia, w której nie brakuje przygód i ciekawych bohaterów, a która, jak na opowieść opartą na "Fangirl" przystało może ucieszyć fanowskie serca. Do złudzenia przypomina mi bowiem wszystkie te opowiada w których zaczytywałam się na telefonie.
Jeśli szukacie czegoś do zabicia czasu, a może tak jak ja, chcecie uciec na chwilę od innych obowiązków, dajcie tej serii szansę, a być może i Was porwie jej przewrotności i humor.
Przyznaję to otwarcie już na wstępie: mam słabość do tej serii. Do tego, jak przewrotnie autorka prowadzi tą historię. Do tego, jak bohaterowie okazuję się nie tym kogo oczekiwaliśmy. I do tego, jak czas ucieka przez palce, gdy ją czytam.
W tej części Simon i cała jego ekipa dalej mierzy się z tym co następuje po tak zwanym żyli długo i szczęśliwie. Znów popełniają mnóstwo...
Nie do końca wiem od czego zacząć, bo wciąż i wciąż mam ochotę napisać: czytajcie „Dziewczyny, którymi byłam”. Po prostu.
Przeczytałam już w swoim życiu bowiem mnóstwo młodzieżówek, a mimo to Tess Sharpe napisała nie tylko historię, jakiej jeszcze nie czytałam, ale też taką, którą mnie absolutnie zachwyciła.
Z opisu wynika, że jest to historia o napadzie na bank. I chociaż istotnie to właśnie on daje początek całej tej opowieści, to dla mnie ta historia stoi czymś innym: bohaterami. Charyzmatycznymi, niejednoznacznymi, z traumami do przepracowania i historiami do opowiedzenia. Takimi, których trudno jest jakkolwiek ocenić, ale dzięki temu, że możemy chociaż trochę spróbować zrozumieć. Tutaj szczególnie spoglądam na postać Nory, naszej głównej bohaterki, która próbuje pisać swoją przyszłość w pozytywnych barwach, chociaż jej przeszłość ma w sobie mnóstwo smutku i bólu.
Nie zabrakło tu też skomplikowanych relacji rodzinnych. Relacja Nory z jej matką stanowi tutaj oczywiście podstawę całej tej historii i zdecydowanie jest ona trudna: pełna złych emocji, nieczystych intencji, nieliczenia się z uczuciami i pragnieniami własnego dziecka. Ku mojemu zaskoczeniu znalazło się tu jednak także miejsce na opowieść o innej rodzinie: tej, którą możemy dla siebie stworzyć, takiej, która nie zawsze wszystko rozumie, ale stara się być i wspierać. Relacja z Iris i Wesem, zdecydowanie dodała tutaj sporo ciepła, które świetnie uzupełniało mroczne historie z przeszłości Nory i trudne momenty w trakcie trwającego napadu na banku.
Jest to także bardzo dynamiczna historia: taka, w której sceny z napadu na bank przeplatają się z retrospekcjami, a mimo to nie traci ona tempa. Dzięki temu absolutnie nie mogłam i nie chciałam się od niej odrywać, kolejne strony przelatywały mi zaś przez palce z prędkością światła, umysł pracował na wysokich obrotach, próbując przewidzieć, co będzie się działo dalej, a serce biło szybciej, raz wypełnione ogromnym smutkiem, a raz narastającym napięciem.
Jeżeli czujecie się w tym momencie gotowi na opowieść, w której poruszane są przeróżne bardzo trudne tematy, a bohaterowie będą mówić o swoich traumach, to dajcie tej historii szansę. Moim zdaniem absolutnie warto, bo „Dziewczyny, którymi byłam”, to młodzieżówka nie tylko inna niż wszystkie, ale też po prostu rewelacyjna – wciągająca i emocjonalnie angażująca.
Nie do końca wiem od czego zacząć, bo wciąż i wciąż mam ochotę napisać: czytajcie „Dziewczyny, którymi byłam”. Po prostu.
więcej Pokaż mimo toPrzeczytałam już w swoim życiu bowiem mnóstwo młodzieżówek, a mimo to Tess Sharpe napisała nie tylko historię, jakiej jeszcze nie czytałam, ale też taką, którą mnie absolutnie zachwyciła.
Z opisu wynika, że jest to historia o napadzie na bank. I...