-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-01-08
2023-12-29
Niektórym książką jeszcze przed ich przeczytaniem przydzielamy jakąś łatkę – czegoś typowego, powieści z brzydką oprawą bądź kolejnej opowieści lubianego przez nas autora. Kosiarze należą do ostatniej z wymienionych przeze mnie kategorii. Gdy bowiem przeszło dwa lata temu zaczytywałam się w jego Podzielnych, byłam kompletnie zatracona w wykreowanym przez niego świecie – brutalnym, ale w tej brutalności czymś niemal realnym oraz bohaterach – zwyczajnych, choć trwających w moim sercu przez długi czas. Jak mogłabym więc nie spodziewać się czegoś równie poruszającego po kolejnej powieści tego samego autora, tym bardziej iż miała ona tak bardzo intrygującym opis, zapowiadający oryginalną przygodę? Nie mogłabym.
Shusterman udanie zabawił się w tej powieści ludzkimi słabości. W idealnym świecie — pozbawionym przestępstw, śmierci i niesprawiedliwości, przeszkadza jego najważniejszy element ludzie wbrew wszystkiemu wciąż tak samo nieidealni. Zwykli obywatele wydają się pogubieni w rzeczywistości pozbawionej objawów upływu czasu. Skoro wszystko zostało już odkryte, a pokonać udało się samą śmierć, ludzkie życie zdaje się już tylko egzystencją, której brak jakiegokolwiek celu.
Nie idealność nie ominęła także ludzi będących kosiarzami, a więc zabierającymi życie, by umożliwić wszystkim żywot na ograniczonej przestani Ziemi. Jedni z kosiarzy pragną sławy, zachowując się jak celebryci, inni w zabijaniu odnaleźli sport, podobny do pradawnych rzymskich igrzysk, a jeszcze inni starają się kierować własnym sumieniem i w skromności wykonują swoje zadanie, starając się zatrzymać swoje człowieczeństwo. Skomplikowanie całej profesji, złożoność motywów każdego z kosiarzy sprawia, że kreacja całego świata wypada niezwykle ciekawie oraz przekonująco.
Nie brakuje tej książce dynamizmu. Autor świetnie potrafi budować narastające napięcie. Nie oszczędza też czytelnikowi zaskoczeń, z których to każde kolejne wydaję się jeszcze lepsze od poprzedniego. Sprawia to, że mimo iż wiemy, do czego zmierza fabułą całej powieści, to przed jej zakończeniem, zostaję na nas rzuconych wiele niespodzianek, które sprawiają, że od lektury Kosiarzy wprost nie można się oderwać. Gdy zaś czytanie musimy przerwać, jak na szpilkach wyczekujemy ciągu dalszego, starając się odgadnąć, co jeszcze przygotował dla nas pisarz oraz jak to wszystko się zakończy. Do samego końca nie wiadomo, bowiem czego możemy się spodziewać po zakończeniu, co wpływała niesamowicie na odbiór całości oraz pobudza nas do rozmyśleń, budując w prosty sposób cudowne uczucie napięcia i oczekiwania.
Jeśli oczekujecie książki dla młodzieży, w której główną rolę odegra romans, to nie powinniście sięgać po tę konkretną powieść. Shusterman nie zaprzepaścił potencjału własnego pomysłu, lecz sprytnie go wykorzystał, tworząc wątek romantyczny jakby gdzieś za właściwą powieścią, ukryty w subtelnościach. Bohaterowie nie przeżywają tu więc rozwlekłych problemów miłosnych, ale skupiają się na najważniejszym zadaniu.
Citra jest postacią żeńską, o którą warto było walczyć. Nie oczekuje niczyjego żalu, nie czeka aż ktoś wykona jej zadania, lecz walczy, wypełniając swoje zadania najlepiej jak potrafi, choć wciąż gnębią ją ludzkie słabości oraz chwile wątpliwości. Najlepiej wykreowanym bohaterem jest jednak według mnie Rowan. Absolutnie trójwymiarowy, bardzo niejednoznaczny, trwający gdzieś na granicy światła i cienia, pełen człowieczeństwa i okrucieństwa. Tworzenia tak cudownych postaci, powinno być zakazane, ku bezpieczeństwu mojego biednego, skradzionego nieodwołalnie serca. Muszę też wspomnieć o Volcie, bez którego ta opinia nie byłaby kompletna. Nie zdradzę wam kim jest, ale z wielu względów jest on drugą postacią z tej historii, która trafi na listę moich ulubieńców.
Bohaterowie drugoplanowi nie zostali przez pisarza pominięci, każdy z nich kryje jakąś tajemnice, a ich zachowania zostały oparte na nieoczywistych, lecz ważnych motywach. Co ciekawe żadna z postaci nie zostaje w tej powieści bez winy, wszyscy kryją w sobie jakąś słabość, wątpliwość, jakiś mrok. O takich osobach warto i aż miło jest czytać.
Kosiarze to jedna z niewielu powieści, którym udało się udźwignąć własny potencjał. Lektura tej książki to czysta przyjemność, na którą składają się: kradnący serca wielowymiarowi bohaterowie, niespodziewane zwroty akcji, niesamowity pomysł na wykreowanie rzeczywistości oraz świetny styl Neala Shustermana. Jeśli macie ochotę na pomysłową i świetnie napisaną powieść, pełną przygód to ta książka jest dla Was. Ja z niecierpliwością będę oczekiwać drugiego tomu!
Niektórym książką jeszcze przed ich przeczytaniem przydzielamy jakąś łatkę – czegoś typowego, powieści z brzydką oprawą bądź kolejnej opowieści lubianego przez nas autora. Kosiarze należą do ostatniej z wymienionych przeze mnie kategorii. Gdy bowiem przeszło dwa lata temu zaczytywałam się w jego Podzielnych, byłam kompletnie zatracona w wykreowanym przez niego świecie –...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie zwykłam sięgać po jeszcze nieskończone serie. Zawsze tkwi we mnie obawa, że wydawnictwo nie zdecyduje się wydać następnego tomu albo, że do czasu, gdy kontynuacja na rynku się pojawi, ja zapomnę wydarzeń z poprzedniej części. Zbyt mocno uwielbiam jednak Shustermana i jego pomysły, więc po Kosiarzy sięgnęłam niedługo po ich premierze. Jak się okazało, była to świetna decyzja – pierwszy tom Żniw Śmierci był lepszą książką niż mogłam tego oczekiwać.. W Kosodom zaopatrzyłam się więc zaraz po jego premierze, Różne wypadki losowe, nie pozwoliły mi jednak sięgnąć po tę pozycję natychmiast, czego teraz ogromnie żałuję, bo na taką kontynuację czekałam.
Początek powieści wydał mi się nieco ospały. Wbrew temu, czego się spodziewałam, nie od razu wpadłam w wir akcji i zatonęłam w przedstawionym świecie, ale zajęło mi to dobre kilkanaście stron. I jest to zasadnicza różnica między pierwszym a drugim tomem serii. W Kosiarzach akcja pędziła, wydarzenie goniło wydarzenie, od książki wręcz nie można było się oderwać, bo wiedziało się, że zaraz spadnie nam na głowę kolejna rewelacja. Akcja Kosodmu toczy się zaś swoim, o wiele wolniejszym rytmem, mimo że zarówno wydarzeń, jak i bohaterów mamy tu więcej. Zupełnie jakby Shusterman chciał, zwrócić naszą uwagę na inne aspekty wykreowanego przez niego świata, i sprawić, że w naszej głowie pojawią się ważne pytania o dzisiejszy świat i nasze życie.
Tym co nieco raziło mnie przy lekturze Kosodmu, była pewna fragmentaryczność. Autor przeskakiwał od wątku do wątku, później skupiał się na jednym, dwóch wybranych, a resztę pozostawiał w spokoju, po pewnym czasie powracał jednak do wcześniej rozpoczętych historii. Z jednej strony było to świetnym urozmaiceniem fabuły, rozbudowywało świat i rozwijało postaci. Z drugiej zaś zabierało powieści dynamizmu i sprawiało, że o wiele trudniej było zagłębić się w całą historię, bo wątki drugoplanowe wydawały się równie ważne, jak ten główny, przez co nie widziałam na czym powinnam się skupić.
Nie można odmówić Shustermanowi pomysłowości. Jeśli tak jak ja obawialiście się tego, że pisarz wykorzystał już swoje najlepsze pomysły, a teraz popłynie z nurtem i stworzy coś sztampowego, to mogę was zapewnić, że ku mojej ogromnej uciesze, wcale, tak nie jest. Okazuje się, że znane nam motywy dociekały się interesujących rozwinięć na najwyższym poziomie. Pojawiły się tu też zupełnie nowe wątki, historię, które intrygują zarówno pomysłem, jak i ich wykonaniem.
Jest w Kosodomie nieco więcej opisów, niż się spodziewałam, jednak wszystkie zachowały jakość i żaden z nich nie był zbyt długi, czy nudny. Nie mam się też czego doczepić, jeśli chodzi o dialogi – wszystkie brzmiały dość płynnie i naturalnie. Książkę czyta się po prostu przyjemnie.
W książce widać, że autor potrafi pisać postaci. Żadna z nich nie jest nudna czy nijaka, Shusterman stworzył kopalnie ciekawych charakterów, bohaterów, którym chce się towarzyszyć, trzymać za nich kciuki i przyglądać się tym drobnym ewolucją, jakie w nich zachodzą. I tak znana nam już Citra naprzeciw wszystkiemu pozostała tą samą upartą, ale sympatyczną dziewczyną. Rowan zaś ponownie skradł moje serce swoją niejednoznacznością, tajemniczością i lojalnością. Nie przeszli tutaj już tak znaczących przemian jak w poprzedniej części, ale widać, że znani nam bohaterowie wyraźnie dojrzali, zachowując w sobie to za co, mogliśmy ich pokochać.
Nie mogę nie wspomnieć o nowym, jakże ważnym dla całości utworu bohaterze – Greysonie, który może nie był kimś wyjątkowym, ale był naprawdę dobrze rozpisaną postacią, której losy śledziłam z zapartym tchem. Poza tym nie można zapomnieć o tym najważniejszym bohaterze tej części, którego imię zostało zwarte w oryginalnym tytule – Thunderheadzie. Nie jest to osoba, nie ma ciała więc trudno jest go również nazwać istotą, ale jego psychika i dylematy są niebywale interesujące. Wplątane między rozdziały jego wypowiedzi, przypominają jednocześnie urywki z pamiętnika i spowiedź, w której system dzielił się z czytelnikami skrytymi myślami, zamiarami. To te skrawki myśli zadawały nam najwięcej pytań, ale nie zawsze udzielały konkretnej odpowiedzi. Za sprawą Thunderheada, nieczłowieka świat jest przecież idealny, lecz przez Kosodom, którym kierują ludzie zdaje się on rozpadać. Uniwersum stworzone przez Shustermana jest nie tylko interesujące, czy niebywale rozbudowane, lecz także pełne ukrytej symboliki, tutaj pod pozorem fantastyki ukryte są znane nam problemy.
Co ważne autor żadnego ze swoich bohaterów nie uczynił idealnym. Każdy z nich popełniał błędy, upadał i próbował powstać z kolan, kilku z nich podjęło złe decyzje, a żadna sytuacja nie została rozwiązana zbyt prosto. Postacie musiały tu myśleć, pisarz pozwolił im na pomyłki, pozostawił ich ludzkimi, nieidealnymi.
W powieści nie brakuje kilku dobrych i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Oczywiście nie wszystkie rozwiązania okazały się zaskakujące, nie wszystkie były też jakąś innowacją. Wątki zostały tu po prostu dobrze rozpisane, co sprawiało, że nawet jeśli pewne rzeczy były proste, tak nie były one irytujące.
Największe zaskoczenie ukryte zostało jednak w zakończeniu, które w mojej ocenie było niemal idealnym zwieńczeniem tego tomu. Nie zabrakło tam nieoczywistych rozwiązań, dobrego tempa, odrobiny radości i dobrego dramatu, a wszystko to sprawia, że jak na szpilkach będę oczekiwać trzeciego tomu serii.
Kosodom to według mnie kontynuacja niemal idealna. Pozwala nam śledzić losy znanych już nam bohaterów, ale i poznać kilku nowych, równie ciekawych, o ile nie ciekawszych niż Citra i Rowan. Rozbudowuje też ten jakże ciekawy świat, czyniąc go jeszcze lepszym, choć nie spodziewałam się, by było to w ogóle możliwie. Zaskakuje i pozostawia nas z wieloma pytaniami, na które odpowiedzieć może jedynie następny tom.
Tą serią powinno się zainteresować więcej osób, więc jeśli lubisz fantastykę i świetnie skonstruowanych bohaterów, a Żniwa Śmierci pozostają ci obce, zmień to jak najszybciej. Ja jestem zakochana!
http://biblioteka-wspomnien.blogspot.com/2018/06/zbawienie-lub-zagada-bohaterowie-lub.html
Nie zwykłam sięgać po jeszcze nieskończone serie. Zawsze tkwi we mnie obawa, że wydawnictwo nie zdecyduje się wydać następnego tomu albo, że do czasu, gdy kontynuacja na rynku się pojawi, ja zapomnę wydarzeń z poprzedniej części. Zbyt mocno uwielbiam jednak Shustermana i jego pomysły, więc po Kosiarzy sięgnęłam niedługo po ich premierze. Jak się okazało, była to świetna...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-16
Mam wrażenie, że o tej książce powiedziano już wszystko.
To jak bardzo potrafi być szokująca.
To jak wiele trudnych tematów podejmuję.
Ale też to jak przeraźliwe jest smutna.
Podpisuję się pod tym wszystkim, ale też pod każdą pochwałą skierowaną w stronę tego tytułu. I trudno mi do tego wszystkiego co zostało już powiedziane coś dodać. Jeżeli czujecie się gotowi na jej lekturę po przeczytaniu wszystkich trigger warning: zaburzenia odżywiania, przemoc, uzależnienia, toksyczne relacje z rodzicem, to naprawdę warto, moim zdaniem dać tej książce szanse.
To pozbawione filtrów spojrzenie na okrutny świat show-biznesu z perspektywy dziecka, nastolatki, i w końcu dorosłej kobiety. Oglądałam jako dziecko Jennette McCurdy w „iCarly” i to spotęgowało, to jak bardzo przeżywałam wspomnienia autorki z planu serialu.
Poza tam to historia toksycznej relacji z matką, o której czytanie wzbudziło we mnie najpierw niedowierzanie, że coś takiego się dzieje, a potem absolutnie przerażenie, że nikt nie reaguje, a to wszystko nie jest fikcją literacką, ale czyimś życiem.
Tak zupełnie poza tymi wszystkim emocjami, to muszę też oddać tej książce to, jak dobrze została napisana i jak poza tym wszystkim, co się tu działo, absolutnie rewelacyjnie mi się ją czytało.
Czekam mocno na pierwszą powieść McCurdy, której powstanie tutaj się zwiastuje i nie mam wątpliwości, że „Cieszę się, że moja mama umarła” to jedna z tych książek, które zostaną ze mną na długo.
Czy będę w stanie znowu spojrzeć na dziecięcych aktorów z taką naiwnością, jak wcześniej? Nie wydaje mi się.
Mam wrażenie, że o tej książce powiedziano już wszystko.
To jak bardzo potrafi być szokująca.
To jak wiele trudnych tematów podejmuję.
Ale też to jak przeraźliwe jest smutna.
Podpisuję się pod tym wszystkim, ale też pod każdą pochwałą skierowaną w stronę tego tytułu. I trudno mi do tego wszystkiego co zostało już powiedziane coś dodać. Jeżeli czujecie się gotowi na jej...
2022-12-05
„Nie ufaj różowym okładkom” napisałam zaraz po lekturze tej książki. I trzymam się tego zdania. Nic bowiem ani opis mówiący o tym, że jest to historia trzech dziewczyn, siostrzeństwa przeciwko kulturze gwałtu, ani ta prosta, a jakże trafna okładka, nie przygotowały mnie na to, co dostałam w środku.
Spodziewałam się bowiem, mimo wszystko książki młodzieżowej, a te raczej kojarzą mi się z czymś lżejszym, co o trudnych tematach mówi raczej mimochodem. Dostałam zaś powieść, która w bardzo kompleksowy sposób mówi o kulturze gwałtu, o tym, jak wiele się na nią składa, ale też o tym, jak wiele można wobec niej przyjąć postaw. Ta mnogość perspektyw sprawia, że czasem gubiłam się nieco w imionach i od czasu do czasu czułam się przytłoczona. Ale jednocześnie to właśnie ta mnogość głosów przedstawionych autorkę, czyni tę historię tak wyjątkową, tak kompleksową.
I tak łamiącą serce. Nie ukrywam bowiem, że właśnie to zrobiła ze mną ta książka: złamała mi serce. Na niecałych pięciuset stronach udało się Amy Reed zawrzeć tak dużo trudnych historii i emocji, tak wiele bohaterek, tak wiele bólu, i gdzieś w to wszystko wpleść nadzieję, która istnieje mimo wszystko, i która dla mnie czyniła tę lekturę, w jakiś sposób jeszcze trudniejszą w odbiorze pod kątem emocjonalnym.
Nie mogę też nie wspomnieć o tym, na jak wiele spraw zwraca uwagę ta historia, jak odważnie mówi o rzeczach, o których wolimy milczeć. Nie mam tu na myśli „tylko” patriarchalnego społeczeństwa, kultury gwałtu, tak potrzebnego siostrzeństwa, ale też innych wątków, które mają tu swoje miejsce: to jak często nie chcemy zrozumieć osób w spektrum autyzmu, to jak nie widzimy własnego uprzywilejowania, chociażby ze względu na swoje miejsce urodzenia, i to jak trudne dla wielu młodych ludzi jest odnalezienie swojego miejsca, w swoim domu, w swojej rodzinie.
Łamie serce, ale otwiera umysł. Mówi głośno o tym, o czym my nawet nie chcemy myśleć. „Dziewczyny znikąd” to opowieść o dziewczynach, dla dziewczyn, ale powinni przeczytać ją absolutnie wszyscy.
„Nie ufaj różowym okładkom” napisałam zaraz po lekturze tej książki. I trzymam się tego zdania. Nic bowiem ani opis mówiący o tym, że jest to historia trzech dziewczyn, siostrzeństwa przeciwko kulturze gwałtu, ani ta prosta, a jakże trafna okładka, nie przygotowały mnie na to, co dostałam w środku.
Spodziewałam się bowiem, mimo wszystko książki młodzieżowej, a te raczej...
2021-01-03
Przed lekturą Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki, wiedziałam o tym tytule zaledwie rzeczy: że jest to książka młodzieżowa i, że jej główna bohaterka będzie rozwiązywać sprawę kryminalną. I chociaż wiedziałam o niej tak nie wiele, to i tak miałam o niej pewne wyobrażenie. Mówiąc konkretniej, spodziewałam się, że będzie to historia stosunkowo prosta, liczyłam co prawda na to, że uda jej się mnie zaskoczyć, ale spodziewałam się czegoś raczej nieskomplikowanego. Myślałam także, że sprawa kryminalna będzie tu tak samo ważna, jak nastoletnie problemy i rozterki. I teraz z ręką na sercu muszę przyznać: pomyliłam się. Niemniej w taki sposób mogę mylić się za każdym razem!
Tym, co zaskoczyło mnie już na samym początku tej powieści, była jej forma. Poznajemy bowiem te historie zarówno dzięki fragmentom dziennika projektu, który pisze główna bohaterka Pippa, jak i dzięki rozdziałom z perspektywy trzecioosobowej. Taka konstrukcja jest ogromną zaletą tej książki, ponieważ dzięki fragmentom dziennika, czytelnik może dowiedzieć się naprawdę wiele z wywiadów, które prowadziła bohaterka, czy też z jej notatek, bez tracenia czasu na wstępy, czy opisy miejsca akcji, dzięki czemu autorka mogła pozwolić sobie na wplecenie w tę powieść po prostu większej ilości bohaterów, czy wątków, w bardzo sprytny sposób, nie zanudzając przy tym czytelnika, nie powodując, że czuł się w nieprzyjemny sposób zagubiony. Co więcej, owe fragmenty przyśpieszyły akcje, urozmaiciły ją, wzbogaciły. Znalazło się tam także miejsca na dowcipne zapiski bohaterki, więc czego można chcieć więcej?
W rozdziałach prowadzonych zaś w trzecioosobowej narracji, ku mojemu zaskoczeniu, mało miejsca zajęły inne wątki niż wątek kryminalny. To znaczy, nie chcę zostać w tym miejscu źle zrozumiana, ponieważ pojawiają się tu inne wątki, dzieją się one jednak gdzieś na dalszym planie, urozmaicając tę historię, tworząc jej bohaterów, ale jednocześnie nie zabierając miejsca, nijak nie przysłaniając sprawy kryminalnej. Jeśli oczekujecie więc szeroko opisanych wątków miłosnych, czy nastoletnich problemów, to możecie się rozczarować. Mnie jednak taka centracja na sprawie, ogromnie, ogromnie się podobała, ponieważ zabrakło tu tak zwanych fragmentów zapychaczy, a wszystko mknęło do sedna, które interesowało mnie, nie będę ukrywać, najbardziej. Momentami zapominałam wręcz, że czytam książkę, która miała być skierowana do młodzieży, czułam się, jakbym czytała naprawdę dobrze skonstruowany i bardzo dobrze napisany thriller.
Jak już wspomniałam, spodziewałam się niezbyt skomplikowanej wątku kryminalnego, a otrzymałam coś o niebo lepszego. O sprawie Andie i Sala można bowiem powiedzieć naprawdę wiele, ale z pewnością nie to, że jest to sprawa prosta, czy jednoznaczna. Świetnie dawkowane były tu informacje – tak by mącić w głowie czytelnika w bardzo dobry sposób, a przy tym nie raz i nie dwa, poddawano nasza i bohaterki spostrzegawczość pod lupę. Cały wątek kryminalny został tu po prostu skonstruowany w sposób mistrzowski.
Wiele dodało tej powieści także miejsce jej akcji – niewielkie miasteczko, w którym wszyscy wiedzą o całej sprawie, dodało to jej bowiem nie tylko klimatu, ale pozwoliło na to by kolejni bohaterowie i ich wątki naturalnie się ze sobą przeplatały i łączyły, bez poczucia, że zbyt dużo jest tu splotów przypadku.
Wielokrotnie zdarzało się już, że thrillery, które czytałam, potrafiły mnie zainteresować samą sprawą, ale ich zakończenie pozostawało mnie nieusatysfakcjonowaną lub wręcz zirytowaną. Na szczęście nie było tak z książką Holly Jackson, w której to autorka poprowadziła historie do naprawdę dobrego zakończenia, w którym wszystkie wątki zostają zakończone w logiczny i nieoczywisty sposób. Jednym, do czego mogłabym się doczepić, to w przedostatnim rozdziale odjęłabym około trzech stron, ale poza tym zakończenie było naprawdę rewelacyjne.
Nie jest to książka, w której trakcie czytania mamy polubić, czy szczególnie poznać jej bohaterów, ponieważ niewiele było tu na to miejsca. Niemniej Holly Jackson w dobrze napisanych dialogach, w których nie brakuje udanych ripost, napisała bohaterów, którym po prostu chce się kibicować. Muszę jednak wspomnieć o tym, że przymknęłam w ich przypadku oko na ich wiek, ponieważ mowa jest w tej historii o dość poważnych sprawach, czy wydarzeniach, które momentami zgrzytały mi z wiekiem naszych bohaterów.
Okładka, choć może nie szczególnie urokliwa na pierwszy rzut oka, tak na swój sposób, bardzo dobrze idealnie oddaje to, co kryje się w Przewodniku po zbrodni według dziewczynki. A kryje się tu bardzo dobrze napisana, skomplikowana i przemyślana zagadka kryminalna, którą przypominać może pajęczą nić, a do jej rozwiązania z pewnością przydałaby się korkowa tablica i nitki, którymi można łączyć poszczególne wątki. Holly Jackson zaskoczyła mnie tą powieścią, wciągając w tę historię, zaskakując i tworząc po prostu rewelacyjny thriller, który można nazwać młodzieżowym jedynie ze względu na wiek bohaterów, poza tym bowiem książka ta nie odstaje poziomem od książek z tego gatunku, jakie czytam, a które to były skierowane do dorosłych. Nie mogłam chyba zacząć roku od lepszej powieści, ponieważ bez wahania odnotowuje ją jako jeden z najlepszych thrillerów jakie czytałam w życiu.
A na premierę kontynuacji w Polsce czekam z niecierpliwością!
http://biblioteka-wspomnien.blogspot.com/2021/01/przewodnik-po-pisaniu-dobrego-thrillera.html#more
Przed lekturą Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki, wiedziałam o tym tytule zaledwie rzeczy: że jest to książka młodzieżowa i, że jej główna bohaterka będzie rozwiązywać sprawę kryminalną. I chociaż wiedziałam o niej tak nie wiele, to i tak miałam o niej pewne wyobrażenie. Mówiąc konkretniej, spodziewałam się, że będzie to historia stosunkowo prosta, liczyłam...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-06
Dwa lata temu, w okolicach premiery Becoming. Moja historia bardzo mnie zainteresowało, chociaż autobiografia nie jest gatunkiem, po który sięgam często, a sama postać Michelle Obamy nigdy szczególnie mnie nie ciekawiła. Było jednak coś w tej pozycji, coś w opiniach o niej co sprawiło, że zapisałam sobie ten tytuł, na mojej liście książek do przeczytała. Odczekała tam one swoje, aż pewnego dnia, bez większej przyczyny, przypomniałam sobie o jej istnieniu i nabrałam gorącej ochoty na jej lekturę. Z całą szczerością mogę powiedzieć, że nie żałuję tej decyzji.
Autobiografia Michelle Obamy dzieli się na trzy części poświęcone różnym okresom życia znanej Amerykanki.
Pierwsza część zawiera w sobie wspomnienia z dzieciństwa, opowieść o własnym pochodzeniu, o własnej rodzinie i warunkach, w jakich się dorastało. W tym fragmencie pojawiało się sporo imion i nazwisk, a także historii członków rodziny, z czego jedne były ciekawsze, inne nieco mniej, ale z pewnością każda z tych osób w taki, czy inny sposób wniósł coś w życie bohaterki i dlatego należało o nich wspomnieć. Miałam wrażenie, że to właśnie w tej początkowej fazie książki jest najwięcej serca, jakby Obama odnalazła ogromną przyjemność w zagłębianiu własnej historii, przypominaniu sobie o swoich początkach i opowiedziała to w taki sposób, że czytelnik odczuwał jej przyjemność.
Druga część opowiada o dorosłym życiu Michelle, o jej związku z Barackiem, jej rozwijającej się karierze i początkach życia rodzinnego, jakie sobie budowała. Była to mój ulubiony skrawek całej książki, ponieważ dzięki sposobowi, w jaki został on opisany, z łatwością potrafiłam zrozumieć emocje bohaterki, jej rozterki, podejmowane przez nią decyzje, a jednocześnie nie mogłam się nudzić, ponieważ cały czas się tu coś działo, co krok przeskakiwaliśmy do nowych sytuacji.
Trzecia część mówi zaś o życiu w Białym Domu i byciu Pierwszą Damą. Warto zaznaczyć, że chociaż może wydawać się to dziwne, i jak już widziałam, wielu osobom to przeszkadzało, tak naprawdę niewiele jest tu polityki. Jest za to wciąż sporo o rodzinie, próbach wychowywania dzieci, będąc na celowniku całego świata ludziach, których spotkało się na swojej drodze, wewnętrznych rozterkach związanych z byciem na ustach wszystkich, trochę o codziennym życiu w Białym Domu i związanych z tym anegdot, i gdzieś w to wpleciona jest polityka, spotkania, czy też inicjatywy Pierwszej Damy. Jednym, do czego można by się tutaj przyczepić, to jednak spora idealizacja samej prezydentury Baracka Obamy, jednak ja czytając w końcu opowieść jego żony, nie spodziewałabym się niczego innego.
Każda z trzech części zadziwiająco się od siebie różni, a jednocześnie niewątpliwie się ze sobą łączy, tworząc niezwykle spójną opowieść o życiu pewnej kobiety.
Największą zaletą tej autobiografii wydaje się sposób, w jaki została ona napisana. Właśnie to sprawiło, że, mimo że czytałam o życiu, które jest tak różne od tego, co widzę wokół siebie, miałam wrażenie, że czytam o dobrej znajomej, która opowiada mi o swoim życiu, nie bojąc się mówić o rzeczach ważniejszych, często trudnych czy bolesnych, ale od czasu do czasu rzuciła anegdotą, która sprawiała, że uśmiechałam się szeroko. Jednocześnie w trakcie lektury miałam wrażenie, że sporo jest w tej książce serca, że jej autorka nie bała się mówić o własnych emocjach, czy trudniejszych momentach. Był to jednak niewątpliwie koncert jednej artystki, w którym pozostali byli zaledwie statystami w tej historii, przewijając się w tej treści, będąc często niezwykle ważną ich częścią, ale wciąż stając jednak zdecydowanie gdzieś w tle; co może być sporą wadą, dla niektórych czytelnik, ale do mnie bardzo przemawiało.
Michelle Obama w swojej autobiografii nie wyniosła samej siebie na piedestał, nie stworzyła laurki dla samej siebie, ani nie uznała siebie samej za postać mityczną. Wręcz przeciwnie stworzyła opowieść o dziewczynie podobnej do wielu innych, dziewczynie, która mogłaby być twoją sąsiadką, czy przyjaciółką, która osiągnęła wiele zarówno za sprawą zwykłego szczęścia, jak i własnej ciężkiej pracy. Sporo jest tu o momentach dobrych, o ludziach, dzięki którym stanęła na takim, a nie innym miejscu, a jednocześnie autorka nie bała się mówić o chwilach zwątpienia, czy po prostu o tym, co w byciu czarną kobietą, czy Pierwszą Damą, było po prostu trudne. Niezwykle inspirująca pozycja, którą czyta się niczym rewelacyjną powieść, a z której to lektury każdy wynieść może coś dla siebie, czy zauważyć takie, a nie inne przesłanie, których niewątpliwie było tu kilka.
Jeżeli wszystkie autobiografie, czy biografie byłyby napisane w taki sposób – z sercem, prostotą i szczerością, sięgałbym po ten gatunek zdecydowanie chętniej i zdecydowanie częściej.
Dwa lata temu, w okolicach premiery Becoming. Moja historia bardzo mnie zainteresowało, chociaż autobiografia nie jest gatunkiem, po który sięgam często, a sama postać Michelle Obamy nigdy szczególnie mnie nie ciekawiła. Było jednak coś w tej pozycji, coś w opiniach o niej co sprawiło, że zapisałam sobie ten tytuł, na mojej liście książek do przeczytała. Odczekała tam one...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-26
2021-02-26
2021-02-09
2020-11-13
Erin Morgenstern napisała w swojej książce „Wszystkie historie to ta sama historia”. Dlatego też postanowiłam, że ta recenzja będzie kolejną, a jednocześnie tą samą historią, że uczynię ją wyjątkową, tak samo, jak wyjątkowa jest powieść, o której będę opowiadać. W wyrażeniu moich odczuć pomogą mi bowiem te same słowa, które tworzą „Bezgwiezdne Morze”.
Nie będę ukrywać, że w chwili, gdy rozpoczęłam lekturę tej powieści, czułam się rozdarta. Z jednej strony bowiem podziwiałam w sposób, w jaki autorka używa słów, malując kolejne obrazy na stronach książki. Z drugiej zaś strony po prostu się nudziłam, nieprzyzwyczajona do tego, że w powieści tak niewiele się dzieje. W pewnym momencie jednak powieść ta mnie pochłonęła, a nudę zastąpiła ogromna fascynacja. „Zaczyna się przyzwyczajać do dziwności” – dokładnie tak było ze mną. I tak w okolicach setnej strony zaczęłam się zatracać w historii ukrytej w „Bezgwiezdnym morzu”. „To kluczowa chwila, myśli, słysząc słowa wypowiadane głosem matki. Chwila decydująca. Chwila, która zmienia wszystkie kolejne”. Chwila, w której odnalazłam kolejną, przewspaniałą historię.
To nie jest powieść o bohaterach. Nie sięgajcie po nią, jeżeli poszukujecie skomplikowanych portretów psychologicznych postaci, czy po prostu bohaterów, którzy żyją poza kartami historii. Jest to za to opowieść o opowieściach, w której to kolejne historie stanowią osoby byt, a jednocześnie przenikają się ze sobą wzajemnie, w przeróżnych miejscach i z bardzo różnych powodów. „Zachary doszedł do wniosku, że lektura powieści to jak gra, w której wszystkich wyborów dokonał zawczasu za czytelnika ktoś, kto jest w nią o niebo lepszy”. Erin Morgenstern niewątpliwie jest ode mnie lepsza w prowadzaniu historii, bowiem stworzyła coś niebywale skomplikowanego, z elementów, które nie powinny do siebie pasować, ale w jakiś sposób, dzięki jej decyzjom, pasują idealnie, tworząc zawiłą, skomplikowaną i fascynującą historię, w której, choć pozornie nic do siebie nie pasuje, tak każdy element pasuje do drugiego idealnie. „Nie jestem pewna, czy jeszcze wierzę w zbiegi okoliczności”.
„Bezgwiezdne Morze” to książka, która składa się tak naprawdę z wielu skrawków. Krótkie opowiadania wzięte bowiem prosto z książek, które czyta główny bohater, przeplatają się bowiem z losami Zacharego, a gdy tylko dochodzimy do momentu, gdy fragmenty jednej opowieści się kończą, zaraz przeskakujemy do kolejnej. Początkowo powodowało to w mojej głowie zamęt i pewną dozę niechęci. Brakowało mi tu bowiem kotwicy, czegoś, czego co sprawiałoby, że chciałabym czytać te historie ukryte w historiach, a nie tylko przeskakiwać do kolejnych przygód Zacharego. „W głowie nadal mu się kręci od nadmiaru historii i skomplikowanych uczuć”. W pewnym momencie jednak w mojej głowie przestało się kręcić, zniknęły z niej także skomplikowane uczucia. Co więc pozostało? Fascynacja. Rozmarzenie. I wiele, wiele więcej, aż w końcu… „Nie ma teraz nic oprócz tej sali i tej kobiety, i tej opowieści”.
[…] „namalowany tak szczegółowo i realistycznie, że powinien oddychać” styl pisania autorki jest bardzo różny od tego, do czego jestem przyzwyczajona. Erin Morgenstern nie pisze bowiem ani prosto, ani zwięźle, ona bawi się słowem, bawi się językiem, na stronach powieści nie pisząc opisy, lecz tworząc obrazy. Tam, gdzie można by użyć jednego słowa, ona używa trzech. Tam, gdzie wiatr, może być po prostu wiatrem, u niej ma uczucia, bądź własną historię. Tam, gdzie powstaje po prostu opis miejsca, u niej maluje się barwna panorama. Autorka nie boi się pisać w ten sposób, wie bowiem jak to robić. A dzięki temu w książce panuje oniryczny, momentami może nawet ospały klimat, który zdecydowanie nie jest dla każdego. „Nie wszystkie historie przemawiają do wszystkich słuchaczy, ale każdy słuchasz może gdzieś, kiedyś znaleźć opowieść, która do niego przemówi. W takiej bądź innej postaci”. Nie mam jednak wątpliwości, że niektórzy zatracą się w tej historii, zakochają się w niej stronie po stronie, tak jak ja znikną w tej powieści przypominającej sen, z którego człowiek mimo wszystkiego, co się w nim dzieje, nie chcę się budzić.
Wielkie gratulacje należą się także tłumaczowi za naprawdę świetną pracę.
Wcześniej powiedziałam, że głównym bohaterem tej opowieści jest Zachary i w pewien sposób jest to prawda. Niemniej, prawidłową odpowiedzią, na pytanie, o czym jest ta książka, wydaje się zdanie: jest to opowieść o opowieściach i pewnym miejscu, gdzie owe historie się tworzą. „Opowieść o miejscu niełatwo utrzymać w ryzach”. Erin Morgenstern niewątpliwie jednak się to udało. Stworzyła ona bowiem powieść absolutnie niezwykłą, absolutnie wyjątkową, która swoim onirycznym klimatem, swego rodzaju baśniowością potrafi oczarować, wciągnąć do swojego świata i w sobie rozkochać. „Bezgwiezdne Morze” to moim zdaniem książka absolutnie niepowtarzalna.
„Książki zawsze lepiej czytać, niż opisywać”. Zostawię więc Was, z nadzieją, że udało mi się Was zachęcić do lektury tej powieści. I wiarą, że zakochacie się w niej równie mocno co ja.
„Opuszczając pokój, dochodzi do wniosku, że wierzy w książki. Przynajmniej tego jest pewien”.
Erin Morgenstern napisała w swojej książce „Wszystkie historie to ta sama historia”. Dlatego też postanowiłam, że ta recenzja będzie kolejną, a jednocześnie tą samą historią, że uczynię ją wyjątkową, tak samo, jak wyjątkowa jest powieść, o której będę opowiadać. W wyrażeniu moich odczuć pomogą mi bowiem te same słowa, które tworzą „Bezgwiezdne Morze”.
Nie będę ukrywać, że...
2019-12-09
2019-11-29
Popłakałam się na 35 stronie tej książki.
Potem na 60.
A potem przestałam już liczyć, bo wiedziałam, że nie ma to sensu, bo za kilka, może kilkanaście stron, to znowu się stanie, ta historia znowu złamie mi serce. Taka to jest właśnie książka.
Absolutnie pięknie napisana, mimo tego o jak okropnej sytuacji opowiada. Przepełniona cierpieniem, złością, smutkiem, ale też nadzieją, która może wydawać się czymś naiwnym w sytuacji bohaterów, a okazuje się czymś koniecznym do dalszego ich przeżycia.
Wątek romantyczny został tutaj przecudownie rozpisany. I to nawet mimo tego, że brakuje w nim aspektu fizyczności, do którego zdążyły mnie przyzwyczaić już inne powieści. Zamiast niej są tu bowiem znaczące gesty i piękne słowa. Jest napięcie, ale też intymność i w końcu prawdziwe relacja, o której czytając, czułam to, co, jej bohaterowie.
Jest to jednak przede wszystkim opowieść o wojnie, o byciu w ciągłym stanie zagrożenia życia. Nie jest to jednak jedna z tych powieści, które starają się to przedstawić czytelnikowi nieco łagodniej, tak by było mu łatwiej. Nie, ta książka chce, żeby jej czytelnik czuł wszystko. Jest tu bowiem kilka scen, w których czytamy o tym, jak bohaterka pomaga ciężko rannym, albo umierającym, w tym jedna, z udziałem dziecka, która uderzyła mnie naprawdę mocno.
Tym, co dodatkowo wpłynęło na moje wysokie emocje w trakcie czytania, jest fakt, że autorka jak sama twierdzi, oparła tę historię na prawdziwych wydarzeniach, nie mogłam więc potraktować jej książki jako po prostu fikcji literackiej.
„Dopóki rosną cytrynowe drzewa” to jednak nie tylko poruszająca, ale też bardzo męcząca emocjonalnie książka, bo właściwie niedająca momentów przerwy, w których nie musielibyśmy się martwić o bohaterów, do których przywiązałam się właściwie już od pierwszych stron. Przepiękna, choć trudna, zdecydowanie warta Waszej uwagi.
Popłakałam się na 35 stronie tej książki.
więcej Pokaż mimo toPotem na 60.
A potem przestałam już liczyć, bo wiedziałam, że nie ma to sensu, bo za kilka, może kilkanaście stron, to znowu się stanie, ta historia znowu złamie mi serce. Taka to jest właśnie książka.
Absolutnie pięknie napisana, mimo tego o jak okropnej sytuacji opowiada. Przepełniona cierpieniem, złością, smutkiem, ale też...