-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2023-12-29
2023-09-18
2023-12-19
2023-12-11
Czasem powrót do jakiegoś świata smakuje trochę jak powrót do domu. Do którego, nawet jeśli nie wszystko jest w nim, tak idealnie, jak pamiętamy, jakaś nasza część tęskni.
Brzmi to najbardziej patetyczne porównanie na świecie, nie mogę znaleźć innego, które dobrze oddałoby moje odczucia, gdy czytam książki z uniwersum Percy'ego Jacksona. Bo chociaż poznałam już kilkanaście, a może nawet już kilkadziesiąt innych światów, to żaden nie jest mi tak bliski, przy żadnym nie zmieniam się tak bardzo w trzynastoletnią Anię. I to w najlepszym tego słowa znaczeniu: wczytującą się w każde słowo, zaangażowaną w każdą scenę, zakochaną w bohaterach, chcącą przeczytać wszystko jak najszybciej, a jednocześnie niemającą ochoty rozstawać się z tą historią.
Gdyby ktoś powiedział mi dziesięć lat temu, że będę czytać nowego Percy’ego, by oderwać swoje myśli od magisterki, to chyba bym mu nie uwierzyła. A jednocześnie nie mogłam sobie wymarzyć lepszej do tego książki, bo „Puchar Bogów” był dla mnie sentymentalną podróżą, w której trakcie niemal cały czas uśmiechałam się jak głupia do czytnika, a przy samej niemal końcówce, sięgałam po chusteczkę, by zetrzeć łzy kręcącą się przy kącikach moich oczu.
Nie jestem obiektywna, co więcej nie chcę taką być, nie w przypadku tej serii i tego autora. Dla mnie to jedna z tych książek, które nie czytałam, ale czułam, czemu sprzyjała jej króciutka objętość i kilka bardziej refleksyjnych momentów. Dostałam to czego chciałam - to za co pokochałam tę serię dziesięć latu temu. I jestem za to autorowi wdzięczna, tak po prostu.
Czasem powrót do jakiegoś świata smakuje trochę jak powrót do domu. Do którego, nawet jeśli nie wszystko jest w nim, tak idealnie, jak pamiętamy, jakaś nasza część tęskni.
Brzmi to najbardziej patetyczne porównanie na świecie, nie mogę znaleźć innego, które dobrze oddałoby moje odczucia, gdy czytam książki z uniwersum Percy'ego Jacksona. Bo chociaż poznałam już...
2023-12-04
2023-12-04
2023-11-19
2023-11-01
2023-11-01
2023-10-05
Nie do końca wiem od czego zacząć, bo wciąż i wciąż mam ochotę napisać: czytajcie „Dziewczyny, którymi byłam”. Po prostu.
Przeczytałam już w swoim życiu bowiem mnóstwo młodzieżówek, a mimo to Tess Sharpe napisała nie tylko historię, jakiej jeszcze nie czytałam, ale też taką, którą mnie absolutnie zachwyciła.
Z opisu wynika, że jest to historia o napadzie na bank. I chociaż istotnie to właśnie on daje początek całej tej opowieści, to dla mnie ta historia stoi czymś innym: bohaterami. Charyzmatycznymi, niejednoznacznymi, z traumami do przepracowania i historiami do opowiedzenia. Takimi, których trudno jest jakkolwiek ocenić, ale dzięki temu, że możemy chociaż trochę spróbować zrozumieć. Tutaj szczególnie spoglądam na postać Nory, naszej głównej bohaterki, która próbuje pisać swoją przyszłość w pozytywnych barwach, chociaż jej przeszłość ma w sobie mnóstwo smutku i bólu.
Nie zabrakło tu też skomplikowanych relacji rodzinnych. Relacja Nory z jej matką stanowi tutaj oczywiście podstawę całej tej historii i zdecydowanie jest ona trudna: pełna złych emocji, nieczystych intencji, nieliczenia się z uczuciami i pragnieniami własnego dziecka. Ku mojemu zaskoczeniu znalazło się tu jednak także miejsce na opowieść o innej rodzinie: tej, którą możemy dla siebie stworzyć, takiej, która nie zawsze wszystko rozumie, ale stara się być i wspierać. Relacja z Iris i Wesem, zdecydowanie dodała tutaj sporo ciepła, które świetnie uzupełniało mroczne historie z przeszłości Nory i trudne momenty w trakcie trwającego napadu na banku.
Jest to także bardzo dynamiczna historia: taka, w której sceny z napadu na bank przeplatają się z retrospekcjami, a mimo to nie traci ona tempa. Dzięki temu absolutnie nie mogłam i nie chciałam się od niej odrywać, kolejne strony przelatywały mi zaś przez palce z prędkością światła, umysł pracował na wysokich obrotach, próbując przewidzieć, co będzie się działo dalej, a serce biło szybciej, raz wypełnione ogromnym smutkiem, a raz narastającym napięciem.
Jeżeli czujecie się w tym momencie gotowi na opowieść, w której poruszane są przeróżne bardzo trudne tematy, a bohaterowie będą mówić o swoich traumach, to dajcie tej historii szansę. Moim zdaniem absolutnie warto, bo „Dziewczyny, którymi byłam”, to młodzieżówka nie tylko inna niż wszystkie, ale też po prostu rewelacyjna – wciągająca i emocjonalnie angażująca.
Nie do końca wiem od czego zacząć, bo wciąż i wciąż mam ochotę napisać: czytajcie „Dziewczyny, którymi byłam”. Po prostu.
Przeczytałam już w swoim życiu bowiem mnóstwo młodzieżówek, a mimo to Tess Sharpe napisała nie tylko historię, jakiej jeszcze nie czytałam, ale też taką, którą mnie absolutnie zachwyciła.
Z opisu wynika, że jest to historia o napadzie na bank. I...
2023-09-22
„Delilah Green ma to gdzieś” to jeden z tych romansów, który ma w sobie to co czego szukam w powieściach z tego gatunku – charyzmatyczne główne bohaterki z niesamowitą chemią między nimi, które nie żyją w próżni, dzięki ciekawym wątkom pobocznym oraz przyjemny styl pisania autorki. W momencie lektury tej książki byłam absolutnie zauroczona, tym co czytam. Miałam w sobie mocne przekonanie, że znalazłam dokładnie taki romans jakiego szukałam już od jakiegoś czasu. Minęły jednak dwa tygodnie odkąd ją czytałam, w trakcie których znalazłam kilka rys na tym ideale, o tym jednak za chwilę.
Muszę bowiem zacząć od tego, że naprawdę rewelacyjnie się bawiłam w trakcie samej lektury. Szczególnie podobało mi się to jak bardzo jest to opowieść o tym, jak nasza przeszłość wpływa na naszą teraźniejszość i przyszłość. Bardzo mocno wybija się to w wątku Delilah i jej historii z dzieciństwa, w tym skomplikowanej relacji z przyrodnią siostrą, ale widać to także w przypadku Clare, która wciąż próbuje się pozbierać po tym jak zdradzono jej zaufanie. To wszystko nadawało dla mnie bohaterkom bardzo dużo głębi, dzięki czemu zyskiwały one w trakcie lektury, nie tylko dużo sympatii, ale też zrozumienia.
Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że bardzo dobrze wypada tutaj relacja między kobietami. Wyczekiwałam ich kolejnych wspólnych scen, a ich czytanie, dawało mi naprawdę sporo satysfakcji.
Jeśli miałabym jednak wskazać, moje problemy z tą opowieścią to byłyby to: wątek Ruby i alkohol, który pojawia się tu przy każdej możliwej sytuacji. Zaczynając od końca, mimo mojego absolutnego zrozumienia, że bohaterki są pełnoletnie i znajdują się często w nieprzyjemnych sytuacjach, to jednak popijanie alkoholu w niemal każde scenie, wzbudzało we mnie dyskomfort, ponieważ wydawało się dla bohaterem czymś absolutnie normalnym. Z wątkiem Ruby mam zaś ten problem, że chociaż wszystkie postaci mówią Clare, jaką to jest świetną matką, tak ja, w jej scenach z córką, nie potrafiłam tego odczuć. Nie widziałam tutaj żadnych prób dojścia do porozumienia z nastolatką, a ciągłe porzucanie nieporozumień na barki „ona jest w trudnym wieku”. Oczekiwałabym jednak tutaj czegoś więcej, nawet jeśli to wątek drugoplanowy, chciałabym, żeby mniej było tu obrażania się, a więcej jakiejkolwiek, chociaż próby rozmowy z dziewczyną.
Nie chcę jednak abyście czytając tę książkę odnieśli wrażenie, że mi się ona nie podobała. Uważam, że „Delilah Green ma to gdzieś” to solidna książka i bardzo dobry romans. Uśmiechałam się w trakcie lektury i nie chciałam jej odkładać na bok. Polubiłam i zrozumiałam główne bohaterki, i bardzo kibicowałam ich relacji. Ciekawe wątki poboczne, dodały zaś tej historii czegoś więcej, osadziły ją dla mnie w rzeczywistości i uczyniły bardziej realnymi. Naprawdę niewiele brakowało by było to dla mnie romans idealny, a nawet teraz jest on przynajmniej bardzo dobry.
„Delilah Green ma to gdzieś” to jeden z tych romansów, który ma w sobie to co czego szukam w powieściach z tego gatunku – charyzmatyczne główne bohaterki z niesamowitą chemią między nimi, które nie żyją w próżni, dzięki ciekawym wątkom pobocznym oraz przyjemny styl pisania autorki. W momencie lektury tej książki byłam absolutnie zauroczona, tym co czytam. Miałam w sobie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-18
Czasem, chociaż z utęsknieniem czekam na jakąś książkę, gdy ta ląduje już w moich rękach, trudno mi przekonać samą siebie, by zacząć ją czytać. I chociaż oczywiście zdarza się, że moje obawy są słuszne, i dana opowieść nie daje mi ostatecznie, tego, czego w niej szukałam, to zdarza się, na szczęście też, że dostaje nie tylko to, czego pragnęłam, ale też coś więcej.
„Słońce i Gwiazda” dało mi nie tylko radość i kilka łez kręcących się w kącikach oczu.
Bo chociaż to opowieść jakich wiele: o dwójce ludzi, stanowiących swoje zupełne przeciwieństwa, którzy jakimś cudem zakochali się w sobie i teraz będą musieli się zmierzyć z własnymi uczuciami, a przy okazji wykonać powierzoną im misje. Przynajmniej dla mnie, ma ona mimo wszystko w sobie coś wyjątkowego. To nieopisywalne „coś”.
Może to zasługa bohaterów, których mam wrażenie, że znam bardzo dobrze.
Może ich relacji, w której, choć jest i niepewność, i niedopowiedzenia, to widać wzajemną troskę bohaterów o siebie i, to, że po ludzku z różnym skutkiem, ale jednak się starają i wybierają siebie nawzajem.
Może to poczucie humoru, które jest tu dokładnie takie jak w innych książkach z uniwersum: momentami absurdalne, by nie powiedzieć głupie, a czasem nieco sarkastyczne.
Może to naprawdę zgrabne wykorzystanie wydarzeń z poprzednich książek z uniwersum, z nowymi przygodami.
I może to „coś” to zasługa tego wszystkiego, a może niektóre książki mają w sobie coś dla nas wyjątkowego, czego nie można do końca nazwać, ani wskazać, co sprawia, że stają się nam bliskie. Nie wiem.
Ale wiem, że „Słońce i Gwiazda” to opowieść, której nie tylko chciałam, ale której potrzebowałam.
Czasem, chociaż z utęsknieniem czekam na jakąś książkę, gdy ta ląduje już w moich rękach, trudno mi przekonać samą siebie, by zacząć ją czytać. I chociaż oczywiście zdarza się, że moje obawy są słuszne, i dana opowieść nie daje mi ostatecznie, tego, czego w niej szukałam, to zdarza się, na szczęście też, że dostaje nie tylko to, czego pragnęłam, ale też coś więcej.
„Słońce...
2023-02-26
2023-04-23
2023-06-19
2023-06-30
2023-07-23
2023-08-29
2023-09-03
2023-08-07
Zachwycałam się poprzednią częścią serii, twierdząc, że to właśnie „Rzeżbiarzem” Chris Carter absolutnie mnie oczarował i to za jego sprawką, naprawdę doceniłam pióro autora. I nie wiem, w jaki sposób teraz wychwalić „Jeden za drugim”, który jest chyba jeszcze lepszy.
To jest książka, która na tle innych kryminałów wybija się już samym pomysłem. Robert Hunter odbiera tu telefon, wchodzi na stronę internetową i musi dokonać wyboru, w jaki sposób osoba na jego ekranie zginie. Później ta idea, internetowej transmisji i niemożliwych wyborów ewoluuje, dzięki czemu robi się jeszcze ciekawiej, a napięcie wciąż rośnie.
Już na tym etapie, samego konceptu historii byłam, więc zachwycona, a potem okazało się, że jego realizacja wynosi go jeszcze wyżej. Jest tutaj sprawa, która intrygowała mnie od samego początku i zakończyła się w naprawdę satysfakcjonujący sposób. Jest morderca, którego obserwowanie jest o tyle intrygujące, że nie można mieć pewności, co takiego ma zaplanowane, a gdy już do czegoś dochodzi, napięcie pozostaje w powietrzu, tak jak wybór do dokonania przez bohaterów. I w końcu są króciutkie rozdziały, dzięki czemu całość, można połknąć w jedno popołudnie, i nawet się nie zorientować, kiedy to się stało.
Tym sposobem „Jeden za drugim” wskakuje na listę moich ulubionych kryminałów.
Zachwycałam się poprzednią częścią serii, twierdząc, że to właśnie „Rzeżbiarzem” Chris Carter absolutnie mnie oczarował i to za jego sprawką, naprawdę doceniłam pióro autora. I nie wiem, w jaki sposób teraz wychwalić „Jeden za drugim”, który jest chyba jeszcze lepszy.
To jest książka, która na tle innych kryminałów wybija się już samym pomysłem. Robert Hunter odbiera tu...
Jeżeli przeczytaliście już w swoim życiu trochę książek, to najpewniej „Never Been Kissed” niczym Was nie zaskoczy. I chociaż, rozumiem, że dla niektórych ta schematyczność sprawi, że wykreślicie ją ze swojej czytelniczej listy, tak dla mnie stanowiła ona jej zaletę. Budowała we mnie bowiem swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa – poczucie, że wszystko będzie dobrze, więc mogę czytać śmiało, bawić się dobrze i nie przejmować się za bardzo.
Taka to jest bowiem dla mnie opowieść: komfortowa, bezpieczna i bardzo przyjemna. Do przeczytania w jedno popołudnie i najpewniej do szybkiego zapomnienia, ale tak przyjemnie spędzonego czasu czasem z tą historią, nikt mi nie zabierze.
Moim ulubionym wątkiem był tu zdecydowanie wątek kina samochodowego i pewnej bardzo zrzędliwej staruszki, autorki nigdy niewidzianego przez nikogo filmu. Uśmiechałam się absolutnie za każdym razem gdy, pani Alice wkraczała na scenę. Wątek kina samochodowego miał zaś w sobie niesamowity urok i traktuje nie tylko o miejscu pracy, ale też o marzeniach i trochę oczekiwaniach innych względem nas samych.
Wątek romantyczny również wypadł tutaj bardzo przyjemnie, chociaż nie brakowało w nim nastoletniego dramatyzmu. Trudno jednak winić głównego bohatera, za to, że zachowuje się jak nastolatek, będąc nastolatkiem. Można za to się uśmiechnąć pod nosem i przewrócić oczami, bo każdy to musiał kiedyś przeżyć. Sama relacja chłopaków była zaś dobrze przedstawiona, widziałam tutaj przestrzeń na jej rozwój, ponowne poznawanie się bohaterów i miałam poczucie, że rozumiem, dlaczego pewne rzeczy się w niej zmieniają. Dodatkowo znalazło się tu miejsce na rozmowę o niezbyt popularnej w książkach reprezentacji osób demiseksualnych, co bardzo doceniam.
„Never Been Kissed” to po prostu bardzo przyjemna, choć schematyczna, opowieść dla młodzieży, od której dostałam, dokładnie to, czego oczekiwałam: oderwanie od rzeczywistości i dużo komfortu.
Jeżeli przeczytaliście już w swoim życiu trochę książek, to najpewniej „Never Been Kissed” niczym Was nie zaskoczy. I chociaż, rozumiem, że dla niektórych ta schematyczność sprawi, że wykreślicie ją ze swojej czytelniczej listy, tak dla mnie stanowiła ona jej zaletę. Budowała we mnie bowiem swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa – poczucie, że wszystko będzie dobrze, więc...
więcej Pokaż mimo to