-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel17
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik272
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-04-17
George Saunders? Uwielbiam gościa. Jak dziś opowiadać o świecie? Czy wszystkie formy zostały już wyczerpane? Saunders kocha groteskę, absurd, dosadne poczucie humoru. Z jego odlotowych, zwariowanych, surrealistycznych opowiadań wyłania się jednak niepokojąco prawdziwy obraz nas, ludzi, i i rozmaitych zależności, w jakich tkwimy.
W tomie „Dzień wyzwolenia” jednym z głównych tematów jest konformizm oraz dobre samopoczucie, za które wielu bohaterów/bohaterek Saundersa jest w stanie zapłacić wysoką cenę. Bo bardzo chcemy być w porządku i cool. Chcemy być (jesteśmy) dobrzy, ale inni, źli ludzie, rzucają nam kłody pod nogi.
Moi faworyci z tego tomu to „Wtopa w pracy”, „List miłosny”, „Mama rwie się do czynu”, „Elliot Spencer”. Bardzo odświeżająca lektura.
George Saunders? Uwielbiam gościa. Jak dziś opowiadać o świecie? Czy wszystkie formy zostały już wyczerpane? Saunders kocha groteskę, absurd, dosadne poczucie humoru. Z jego odlotowych, zwariowanych, surrealistycznych opowiadań wyłania się jednak niepokojąco prawdziwy obraz nas, ludzi, i i rozmaitych zależności, w jakich tkwimy.
W tomie „Dzień wyzwolenia” jednym z głównych...
2024-04-15
Nie przypuszczałam, że te książka mnie tak mnie przetyra. Po pierwsze, „Korespondentki” to jedna z lepszych książek antywojennych, jakie przeczytałam (obok „Listów przeciwko wojnie” Terzaniego). Wojna w Wietnamie, która potem rozlała się na terytorium Kambodży, była jedną z najpaskudniejszych (nie żeby inne były piękne), prowadzona z cynizmem, nie wiadomo w imię czego, chyba chorych ambicji, rujnująca region, kulturę i naturę. Po drugie, to cztery niezwykłe portrety kobiet, mocnych babek, które swoją karierę korespondentek wojennych zawdzięczały temu, że były twarde jak faceci, ale swoim relacjom, tekstowym i fotograficznym, nadały wrażliwość, głębię spojrzenia, empatię, szerszy horyzont. Po prostu zmieniły sposób opisywania wojny. To ciekawa i wcale nieoczywista refleksja nad feminizmem, w ujęciu tak specyficznego zajęcia, jakim jest dziennikarstwo wojenne.
Po trzecie, boleśnie czyta się tę książkę, kiedy trwa wojna w Ukrainie, na która napadła Rosja i wojna na Bliskim Wschodzie, gdzie już nie wiadomo kto na kogo napadł, bo sytuacja jest dramatycznie splątana od lat osiemdziesięciu. Czyli żadnych wniosków? Czyli jako ludzkość nie zrobiliśmy żadnego postępu moralnego? Ani na kroczek? Ani tyci? Dalej człowiek zabija, morduje, gwałci, plądruje, niszczy, zachowuje się bestialsko. Znamy skutki wojen, materialne, psychologiczne, moralne. I dalej w to wchodzimy? Serio?
Nie przypuszczałam, że te książka mnie tak mnie przetyra. Po pierwsze, „Korespondentki” to jedna z lepszych książek antywojennych, jakie przeczytałam (obok „Listów przeciwko wojnie” Terzaniego). Wojna w Wietnamie, która potem rozlała się na terytorium Kambodży, była jedną z najpaskudniejszych (nie żeby inne były piękne), prowadzona z cynizmem, nie wiadomo w imię czego,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-24
Wspaniała, inspirująca książka! Philip Roth rozmawia lub opisuje swoje spotkania z pisarzami, których ceni. Ba! Ale jacy to są twórcy! M..in. Primo Levi, Icchak Baszewis Singer, Milan Kundera, Saul Bellow. Rozmawia z nimi o tym, co najważniejsze w twórczości i tworzeniu, i są to głębokie, intelektualnie pobudzające i momentami intymne rozmowy.
Zwykle blurby są marketingowym bełkotem, ale nie tym razem. Wydawnictwo Austeria stanęło na wysokości zadania. Basil Kerski pisze na okładce "Ten wielki powieściopisarz potrafi zaangażować się na rzecz innych twórców, pokazać ich magię, geniusz ich dzieła [...] Książka Rotha to opowieść o pokrewieństwie dusz, wdzięczności i poczuciu wspólnej misji."
Mnie szczególnie wciągnęły rozmowy z Singerem na temat Brunona Schulza i z Milanem Kunderą na temat życia za żelazną kurtyną. Niesamowicie aktualnie brzmią refleksje Kundery na temat Rosji. Kundera mówi między innymi tak
"... po rosyjskiej inwazji w 1968 roku każdy Czech musiał skonfrontować się z myślą, że jego naród może zostać po cichu wymazany z Europy, dokładnie tak jak w ciągu minionego półwiecza czterdzieści milionów Ukraińców po cichu znikło ze świata, który nie raczył tego nawet zauważyć".
Mocne, prawda?
Wspaniała, inspirująca książka! Philip Roth rozmawia lub opisuje swoje spotkania z pisarzami, których ceni. Ba! Ale jacy to są twórcy! M..in. Primo Levi, Icchak Baszewis Singer, Milan Kundera, Saul Bellow. Rozmawia z nimi o tym, co najważniejsze w twórczości i tworzeniu, i są to głębokie, intelektualnie pobudzające i momentami intymne rozmowy.
Zwykle blurby są marketingowym...
2024-04-04
„Nasze winy” Louise Kennedy to solidna książka ze średniej półki. Obyczajowa opowieść, której akcja toczy się w Irlandii w czasach terroru. Terroru, który dotykał zwyczajnych ludzi. Na ulicach, w barach, w sklepach. Autorka zgrabnie prowadzi opowieść, buduje bohaterów. Groza sączy się niepostrzeżenie, przenika codzienne życie i relacje między ludźmi, czuje się ją przez skórę. Na kanwie romansu głównej bohaterki, 24-letniej Cushli, z żonatym mężczyzną Louise Kennedy opowiada o społeczeństwie tak podzielonym, jak tylko religia potrafi dzielić, o koszmarze, jaki ludzie sami sobie tworzą, o tym, że przemoc rodzi przemoc, nienawiść produkuje jeszcze więcej nienawiści. Nie jest to odkrywcze, ani zbyt głębokie, narracja jest, przynajmniej dla mnie, zbyt chłodna i starannie obiektywna. Myślę jednak, że to było założenie autorki, by poprzez taką właśnie zwyczajnie opowiedzianą zwyczajną historię zwykłych ludzi pokazać szersze tło. Bo jednostkowe losy zawsze są najlepszą soczewką, by zobaczyć całość. Solidna, poprawna robota, ale bez fajerwerków.
„Nasze winy” Louise Kennedy to solidna książka ze średniej półki. Obyczajowa opowieść, której akcja toczy się w Irlandii w czasach terroru. Terroru, który dotykał zwyczajnych ludzi. Na ulicach, w barach, w sklepach. Autorka zgrabnie prowadzi opowieść, buduje bohaterów. Groza sączy się niepostrzeżenie, przenika codzienne życie i relacje między ludźmi, czuje się ją przez...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-21
Książka dla miłośników sagi o Muminkach, którzy potrzebują zgłębiać, szukać tropów, analizować. Pod kątem inspiracji filozoficznych i językowych powinowaceń. Ja chyba niespecjalnie potrzebuję, co z pewnością wpływa na mój odbiór tej niezwykle merytorycznej książki autorstwa Hanny Dymek-Trzebiatowskiej. Zamiast czytać "Filozoficzne i translatoryczne wędrówki po Dolinie Muminków" wolę po prostu wędrówki po Dolinie Muminków. Tak już mam. Nie potrzebuję naukowej dysertacji, by rozumieć, że książki o Muminkach (a także i "Lato" Tove Jansson) to książki głęboko egzystencjalne i filozoficzne. Jednak z przyjemnością uzupełniam moją muminkową, i nie tylko, półkę z książkami Tove Jansson o tę pozycję. Czuję, że w ważny sposób ją dopełnia.
Książka dla miłośników sagi o Muminkach, którzy potrzebują zgłębiać, szukać tropów, analizować. Pod kątem inspiracji filozoficznych i językowych powinowaceń. Ja chyba niespecjalnie potrzebuję, co z pewnością wpływa na mój odbiór tej niezwykle merytorycznej książki autorstwa Hanny Dymek-Trzebiatowskiej. Zamiast czytać "Filozoficzne i translatoryczne wędrówki po Dolinie...
więcej mniej Pokaż mimo toTa książka utula, ale nie usypia. Bonowicz nie przykrywa nas ciepłym kocykiem, ale namawia do aktywności. I nie chodzi to o aktywizm, ale o włączenie uważności, wrażliwości, refleksji, po prostu o życie świadome. Z szacunkiem do wszyskich i wszystkiego, co dookoła, ale przede wszystkim do samej/samego siebie. W zapiskach poety i człowieka kultury nie może zabraknąć licznych odniesień do literatury i sztuki, które są oczywistą pożywką duszy i umysłu. Jak to w zbiorze tekstów bywa, nie wszystkie są dla każdego interesujące. Niektóre, dla mnie, poruszające serce, a czasem zbyt mentorskie. Niektóre strony mam intensywnie pozakreślane, niektóre przelatywałam. Czasem autor sili się na myśli pisane złotymi zgłoskami, a jak pisała, jeśli dobrze pamiętam, Hanna Krall, a na pewno powtarzał Mariusz Szczygieł, dobrze na koniec postawić znak zapytania, żeby spuścić powietrze. Dlatego wolę czytać poezje Bonowicza niż jego felietony. To, co w poezji niedopowiedziane, opowiedziane obrazem, metaforą, grą słów, w felietonach (nawet tak rozbudowanych na potrzeby książki, jak te z „Dziennika pocieszenia”) staje się zbyt wprost. Momentami irytująco mentorskie. Jednak czasu poświęconego na lekturę niewielkiego „Dziennika pocieszenia” nie żałuję. Zawsze dobrze poczytać, co ma do powiedzenia Wojciech Bonowicz, choćby nie w ulubionej odsłonie.
Ta książka utula, ale nie usypia. Bonowicz nie przykrywa nas ciepłym kocykiem, ale namawia do aktywności. I nie chodzi to o aktywizm, ale o włączenie uważności, wrażliwości, refleksji, po prostu o życie świadome. Z szacunkiem do wszyskich i wszystkiego, co dookoła, ale przede wszystkim do samej/samego siebie. W zapiskach poety i człowieka kultury nie może zabraknąć...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-16
Czytałam „Książkę” Łozińskiego w 2011 i teraz w 2024. I dziś, kiedy jestem starsza o te 13 lat, ta książka wydaje mi się jeszcze lepsza. Styl, język, konstrukcja. A do tego bardzo dużo czułości i miłości. Łoziński tworzy literaturę z tego, co najbliższe skórze i sercu. W końcu rodzina to mały wszechświat, w którym „planety szaleją”. Ze skomplikowanych i nietypowych (te przyjaźnie z byłymi mężami!) relacji rodzinnych Łoziński tworzy gęstą i misterną sieć, w którą chwyta również czytelnika. Początkowo trudno się połapać kto jest kto i kto jest z kim, ale w trakcie czytania zrozumiałam, że to nie ma znaczenia. Łoziński nie tworzy w „Książce” prozy biograficznej. Wnika dużo głębiej w swoje postaci i łączące ich relacje. Kluczem w powieści są przedmioty. Proste, na przykład okulary, obrączka, zeszyt, telefon, express do kawy. Opisuje swoich bohaterów w drobnych sytuacjach, reakcjach, stop klatkach. I jest w tym bardzo dużo czułości. A zakończenie rozdziera serce. Jest jak cios w splot słoneczny, szczególnie, że spokojna narracja w ogóle go nie zapowiada. Piękna książka, którą czytać trzeba uważnie i powoli. Z wiekiem dochodzę do wniosku, że tylko takie czytanie ma sens.
Czytałam „Książkę” Łozińskiego w 2011 i teraz w 2024. I dziś, kiedy jestem starsza o te 13 lat, ta książka wydaje mi się jeszcze lepsza. Styl, język, konstrukcja. A do tego bardzo dużo czułości i miłości. Łoziński tworzy literaturę z tego, co najbliższe skórze i sercu. W końcu rodzina to mały wszechświat, w którym „planety szaleją”. Ze skomplikowanych i nietypowych (te...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-04
Miła i bezpretensjonalna książka. Nie zachwyca oczywiście już tak jak kiedyś, gdy była ucieczką od szarej Łodzi mojego dzieciństwa. Ale i dziś jest opisem świata niepokalanego cywilizacją, w pewnym sensie wciąż jeszcze dzikiego, w którym natura ma prymat nad kulturą. Takiej Grecji już nie ma, ale i tamtego świata już nie ma (akcja powieści dzieje się w latach 1935-39). Rodzina, matka plus czworo dzieci, przenoszą się z Wielkiej Brytanii na Korfu z powodu fatalnej pogody na Wyspach, wynajmują dom, nikt nie martwi się o finanse, mają służbę i pieniądze na wszystko. Nikt też nie martwi się zbytnio o edukację najmłodszego dziecka, Geralda, późniejszego Autora książki. Uczą go przypadkowi nauczyciele bez ładu i składu (co nie przeszkodziło mu zostać w przyszłości znanym zoologiem). Nastolatek dostaje w prezencie urodzinowym łódź i znika na całe dnie na morzu i okolicznych wyspach. Świat był bezpieczny, czy też model rodzicielstwa nie zakładał przesadnej opieki nad dziećmi? Druga strona tej książki to kontrowersyjna, przynajmniej dla mnie, metodologia wiedzy zoologicznej. Mały Gerry zafascynowany przyrodą bada ją łapiąc i uśmiercając owady, prowadząc wątpliwe moralnie eksperymenty, kradnąc pisklęta z gniazd, węże, żółwie i trzymając je potem w niewoli. Jeden z jego nauczycieli, namiętny ornitolog, trzyma dziesiątki ptaków w klatkach (nie egzotyczne papugi, ale kosy, szczygły, sroki i inne). Średni brat zapamiętale poluje, a zabijanie zwierząt nie budzi w bohaterach, łącznie z naszym domorosłym zoologiem, żadnych rozterek natury moralnej. To wszystko wstrzymuje mnie od zachwytów wobec trylogii Geralda Durrella, jakich niegdyś byłam pełna. Jeśli ktoś lubi angielski humor z pewnością nieraz się roześmieje. Jeśli ktoś lubi pełnokrwiste opisy przyrody nie zawiedzie się. Jeśli ktoś jest sentymentalny może dać się ponieść nostalgii za dawnym, lepszym (no, nie wiem) światem. Dla mnie jedno jest zadziwiające - jak taka niewinna opowiastka, jak „Moja rodzina i inne zwierzęta” (trzydzieste lata i ani słowa o nastrojach zwiastujących II wojnę światową), może być świadectwem głębokich zmian tak cywilizacyjnych, jak i tych zachodzących w ludzkiej świadomości.
Miła i bezpretensjonalna książka. Nie zachwyca oczywiście już tak jak kiedyś, gdy była ucieczką od szarej Łodzi mojego dzieciństwa. Ale i dziś jest opisem świata niepokalanego cywilizacją, w pewnym sensie wciąż jeszcze dzikiego, w którym natura ma prymat nad kulturą. Takiej Grecji już nie ma, ale i tamtego świata już nie ma (akcja powieści dzieje się w latach 1935-39)....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-16
Wspaniały suplement do twórczości Lucii Berlin. Gratka dla miłośników takich jak ja, którzy uważają „Instrukcje dla pań sprzątających” za dzieło wybitne. Dzięki tym niedokończonym wspomnieniom i listom możemy znaleźć się choć trochę bliżej fascynującej osobowości Lucii. Pisała wspaniale, czy opowiadania, czy wspomnienia. Sprawia, że wchodzę w jej świat od pierwszych zdań, jej postacie żyją, wszystko jest sensualne, niemal dotykalne. Uczyniła literaturę ze swojego niełatwego, choć z pewnością ciekawego, życia. Jednak czytanie „Witaj w domu” bez znajomości opowiadań wydaje mi się lektura jałową. To bardziej uzupełnienie, niż osobne dzieło.
Wspaniały suplement do twórczości Lucii Berlin. Gratka dla miłośników takich jak ja, którzy uważają „Instrukcje dla pań sprzątających” za dzieło wybitne. Dzięki tym niedokończonym wspomnieniom i listom możemy znaleźć się choć trochę bliżej fascynującej osobowości Lucii. Pisała wspaniale, czy opowiadania, czy wspomnienia. Sprawia, że wchodzę w jej świat od pierwszych zdań,...
więcej mniej Pokaż mimo toW tej książce jest wszystko, co lubię: tajemnica, intrygująca, nieśpiesznie rozwijająca się historia, ciekawa, mocno umocowana psychologicznie, główna bohaterka, barwne postacie drugoplanowe, klimat i ... Hakan Nesser.
W tej książce jest wszystko, co lubię: tajemnica, intrygująca, nieśpiesznie rozwijająca się historia, ciekawa, mocno umocowana psychologicznie, główna bohaterka, barwne postacie drugoplanowe, klimat i ... Hakan Nesser.
Pokaż mimo to2024-01-26
Jak długo wytrzymasz z głową pod wodą? Jak długo wytrzymasz zanurzona/y w sobie samym? Jon Fosse nawinął mnie na nitkę pierwszego zdania i nie puścił do ostatniej strony, nie mogę napisać, do ostatniej kropki, bo i na końcu kropki brak. To jedno zdanie, trwa i nie kończy się, ten jeden wdech, trwa i nie kończy się… gdybym umiała nie oddychać nie oddychałabym podczas czytania tej książki. Czytanie „Septologii” wprowadziło mnie w nowy wymiar czytania. To raczej rodzaj medytacji niż aktywnego intelektualnie czytania. Nie wiem dokąd autor mnie prowadzi, nie wiem gdzie jestem i z jakim bohaterem mam do czynienia. Wszystko płynnie przepływa z jednego w drugie, postacie przenikają się, granice miedzy nimi się zacierają, powtórzenia, zapętlenia, niedopowiedzenia. Żyjemy między. Istotna jest strata, tęsknota, zamiast wydarzeń mamy żmudne istnienie. Ta narracja jest hipnotyczna. Jon Fosse prowadzi czytelnika w głębiny. Kogo? Czego? Czy mam poczucie, że dzięki tej prozie dotknęłam czegoś głębiej? Nie wiem jeszcze, na razie czuje się oszołomiona. Wybita ze strefy komfortu. Ale też jakoś napełniona. Z pewnością warto wybrać się w tę podróż. Ale wygodnie nie będzie.
Jak długo wytrzymasz z głową pod wodą? Jak długo wytrzymasz zanurzona/y w sobie samym? Jon Fosse nawinął mnie na nitkę pierwszego zdania i nie puścił do ostatniej strony, nie mogę napisać, do ostatniej kropki, bo i na końcu kropki brak. To jedno zdanie, trwa i nie kończy się, ten jeden wdech, trwa i nie kończy się… gdybym umiała nie oddychać nie oddychałabym podczas...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-22
Jakie to dobre. Jakie to soczyste. Mocne. Dosadne. Oszczędne. Zmieniają się atrybuty, łódź zostaje zastąpiona przez metro, ale sedno pozostaje to samo. Ludzie umierają i ktoś musi przewieźć ich na drugą stronę. I jak od wieków robi to Charon, a właściwie Charona, bo Charon jest u Idy Linde kobietą. Charon jest zmęczona, momentami przytłoczona, współczuje ludziom, chodzi do swojej pracy codziennie jak do biura. Oddaje głos „pasażerkom” i „pasażerom” tej ostatniej ich podróży, a my, czytelnicy, stoimy razem z nimi, już po drugiej stronie. I ta perspektywa jest wyzwalająca. Ale też głęboko przejmująca. Idzie Lindzie i tłumaczce, Justynie Czechowskiej, udaje się dotknąć sedna naszej egzystencji. Poruszyć najgłębsze struny. Bo choć tematem tego tomu jest śmierć i jej nieuchronność, to paradoksalnie opowiada o życiu, w jego rozmaitych aspektach. A jego przesłanie odczytuję (z pewnością upraszczając na swoje potrzeby),: żyjmy z całej mocy póki czas. Bo choć nic nie możemy poradzić na śmierć to bardzo dużo możemy poradzić na życie. Piękna i mądra poezja. Oszczędna i precyzyjna, taka, gdzie każde słowo trzyma się długo na języku, by nasycić się jego smakiem. Na pewno ta niewielka książeczka zostanie ze mną na dłużej.
Jakie to dobre. Jakie to soczyste. Mocne. Dosadne. Oszczędne. Zmieniają się atrybuty, łódź zostaje zastąpiona przez metro, ale sedno pozostaje to samo. Ludzie umierają i ktoś musi przewieźć ich na drugą stronę. I jak od wieków robi to Charon, a właściwie Charona, bo Charon jest u Idy Linde kobietą. Charon jest zmęczona, momentami przytłoczona, współczuje ludziom, chodzi do...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-20
2023-12-29
Tak jak pięknie wydana, tak nieciekawa i bezbarwna opowieść o Bałtyku. Ani naukowa, ani reporterska. Potencjał był, ale wykonanie marne. Odłożyłam z poczuciem rozczarowania. Poza treścią rozczarowuje w książce brak mapy. Na co nam fikuśne ilustracje, gdy czytamy o konkretnych miejscach, których trzeba szukać w internecie. Jedynie dla zagorzałych amatorów tematu.
Tak jak pięknie wydana, tak nieciekawa i bezbarwna opowieść o Bałtyku. Ani naukowa, ani reporterska. Potencjał był, ale wykonanie marne. Odłożyłam z poczuciem rozczarowania. Poza treścią rozczarowuje w książce brak mapy. Na co nam fikuśne ilustracje, gdy czytamy o konkretnych miejscach, których trzeba szukać w internecie. Jedynie dla zagorzałych amatorów tematu.
Pokaż mimo to2023-12-29
Fajnie, że Tove Jansson zyskała w Polsce nową tłumaczkę, Justynę Czechowską. Dzięki temu dostaliśmy kolejny pakiet opowiadań w nowym tłumaczeniu i pięknym wydaniu. W tomie "Kobieta, która pożyczała wspomnienia" mieszczą się opowiadania z trzech zbiorów. Są odrębne, ale łączy je to, za co kocham twórczość Tove Jansson. Dystans, ironia, lekkość, radość z życia, przekonanie, że każdy jest inny i ma prawo do życia na własnych warunkach. Poczucie ogólnie pojętej wolności. Tak jak niespieszne są te teksty, tak ja niespiesznie je czytałam, nie poddając się presji rankingów na koniec roku. Z pewnością opowiadania Tove Jansson się w nich nie znajdą. Większość książek z tych rankingów zapomnimy za parę miesięcy, a twórczość Tove Jansson wciąż jest czytana i ma się dobrze.
Fajnie, że Tove Jansson zyskała w Polsce nową tłumaczkę, Justynę Czechowską. Dzięki temu dostaliśmy kolejny pakiet opowiadań w nowym tłumaczeniu i pięknym wydaniu. W tomie "Kobieta, która pożyczała wspomnienia" mieszczą się opowiadania z trzech zbiorów. Są odrębne, ale łączy je to, za co kocham twórczość Tove Jansson. Dystans, ironia, lekkość, radość z życia, przekonanie,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-31
Bardzo mnie przejęły te wiersze. Louse Gluck prowadzi nas w miejsce POMIĘDZY, życiem, istnieniem a odejściem i śmiercią. To miejsce przypomina buddyjskie bardo. Bohaterowie i narratorka (jak uczono nas w szkole, podmiot liryczny) jeszcze są i już nie są. Wspomnienia mieszają się z emocjami z przeszłości, wszystko jest silne, ale jakby zawieszone, fruwające. Jak w momencie, kiedy zapadamy w sen i myśli plączą nam się w głowie, a my w prześwicie świadomości nie wiemy, czy pochodzą ze świata snu czy jawy. Jest w tym tomie dużo żałoby, pustki po tych, którzy odeszli, ale i w pewnym sensie żałoby po sobie samej. Starzenie się, przemijanie, odchodzenie, pożegnanie poetka ubiera w surrealistyczne sytuacje, dziwne miejsca, wprowadza drugoplanowych bohaterów, dialogi.
Mimo, że to zaledwie piętnaście wierszy, miałam wrażenie, że Gluck stworzyła kompletny mikrokosmos, bardzo sensualny, zadbała o każdy szczegół. Każda emocja wybrzmiewa, silnym i czystym tonem.
"Dawno temu przyszłam na świat.
Nie żyje już nikt,
kto pamiętał mnie jako dziecko".
Proste, a przejmujące w swej trafności, prawda?
Takie to nasze sieroctwo.
Najbardziej jednak przejęła mnie fraza w wierszu poświęconym zmarłej siostrze:
"Dokąd się potem wybrałaś, po tych dniach,
gdzie, choć nie mogłaś mówić, nie zgubiłaś się?"
Chapeaux bas dla tłumaczki, Krystyny Dąbrowskiej.
Bardzo mnie przejęły te wiersze. Louse Gluck prowadzi nas w miejsce POMIĘDZY, życiem, istnieniem a odejściem i śmiercią. To miejsce przypomina buddyjskie bardo. Bohaterowie i narratorka (jak uczono nas w szkole, podmiot liryczny) jeszcze są i już nie są. Wspomnienia mieszają się z emocjami z przeszłości, wszystko jest silne, ale jakby zawieszone, fruwające. Jak w momencie,...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Hanemana“ przeczytałam po raz drugi, szczerze mówiąc, przez przypadek. Lub lepiej powiedzieć: przez zapomnienie. Kiedy jednak po kilkudziesięciu stronach zorientowałam się, że jestem na znanym sobie lądzie gęsta, hipnotyczna fraza Chwina oplotła mnie ramionami niczym ośmiornica. Ciekawe jak książki (dobre książki, dodam) zmieniają się wraz z upływem lat odsłaniając przed nami nowe sensy i poziomy znaczeń. Teraz w książce Chwina uderzyły mnie dotkliwie opisy wygnania. Bo dla mnie, teraz, w 2017 roku, „Haneman“ jest czułą i wnikliwą książką o wygnaniu, o wygnańcach i uchodźcach, o byciu obcym. Bez przynależnosci narodowej. Czy przymusowa migracja „wygranych“ Polaków ze wschodu na obce ziemie zachodnie różni się czymkolwiek od wygnania „przegranych“ Niemców? Strach, niepewność, strata, bezdomność, zimno, głód, płacz dzieci były takie same. W obu przypadkach chodziło o ludzi, często nie zamieszanych w politykę, ludzi, którzy stali się ofiarami swoich własnych polityków i przywodców. Czyż nie tak jest i dziś? Dlatego ta książka zrobiła na mnie znacznie większe wrażenie przy drugim podejściu. Dawniej była to dla mnie atrakcyjna, acz abstrakcyjna, opowieść, dziś nabrała konkretu. Jedno pozostaje niewzruszone i nieodmienne: język, jakim pisze Chwin, jest piękny.
„Hanemana“ przeczytałam po raz drugi, szczerze mówiąc, przez przypadek. Lub lepiej powiedzieć: przez zapomnienie. Kiedy jednak po kilkudziesięciu stronach zorientowałam się, że jestem na znanym sobie lądzie gęsta, hipnotyczna fraza Chwina oplotła mnie ramionami niczym ośmiornica. Ciekawe jak książki (dobre książki, dodam) zmieniają się wraz z upływem lat odsłaniając przed...
więcej Pokaż mimo to