-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać370
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2020-02-20
2020-01-12
Truizm w tytule, a jednak książka mnie zainteresowała. Pracuję w miejscu, gdzie do ankiet przywiązuje się dużą wagę, podobnie jak do dużych zbiorów danych. Poza tym codziennie korzystam z wyszukiwarki i czasami się zastanawiam jaki ślad zostawiam po sobie, czego można się o mnie dowiedzieć, gdyby przekopać tę stertę danych.
Seth Stephens-Davidowitz wychodzi z założenia, że ludzie co innego deklarują publicznie, nawet w anonimowych ankietach, co innego robią, lub ich działania wynikają z innych pobudek niż to deklarują, jednym słowem kłamią, nawet sobie samym. Dane, z których korzystał to głównie historie wyszukiwania w Google oraz innych portali, łącznie z serwisami pornograficznymi, których (jak twierdzi autor) nie traktowano dotąd jako źródła wiedzy o zachowaniach ludzi. Ten akurat zbiór danych zniechęca część czytelników, bo może się zdawać, że książka będzie sprowadzać się do zgromadzenia pikantnych anegdotek albo stwierdzania oczywistości takich jak, że w mediach społecznościowych ludzie pokazują podkolorowaną bardziej atrakcyjną wersję swojego życia. Na szczęście "Everybody lies" zajmuje się analizą innych danych zaciągniętych z Internetu- o bezrobociu, przemocy wobec dzieci, aborcji, preferencji wyborczych - które pozwalają na bardziej wnikliwe i obarczone mniejszym błędem poznanie faktycznego stanu rzeczy. Dla mnie wiele poruszonych tematów i informacji pozyskanych dzięki nowym technologiom było ogromnie ciekawych i zmuszało do refleksji.
W kilku momentach miałam jednak wrażenie, że analizom danych prezentowanym przez autora brakuje głębi, że uwzględniono zbyt mało czynników albo wręcz oparto się na złych przesłankach - vide rozdział o freudowskich pomyłkach i analizie literówek. Trudno też poważnie traktować frazy, które podpowiada wyszukiwarka po wpisaniu "mój mąż jest..." albo "mój chłopak nie chce...". Ile to razy człowiek wpisuje głupoty w złości albo dla dowcipu. Tak więc, czytać ale z włączonym trybem sceptyka, wtedy lektura będzie satysfakcjonująca :)
(opinia pierwotnie opublikowana na GR)
Truizm w tytule, a jednak książka mnie zainteresowała. Pracuję w miejscu, gdzie do ankiet przywiązuje się dużą wagę, podobnie jak do dużych zbiorów danych. Poza tym codziennie korzystam z wyszukiwarki i czasami się zastanawiam jaki ślad zostawiam po sobie, czego można się o mnie dowiedzieć, gdyby przekopać tę stertę danych.
Seth Stephens-Davidowitz wychodzi z założenia, że...
2019-11-03
2019-08-06
Za temat daję dziesięć gwiazdek, za wykonanie sześć.
"Miedzianka. Historia znikania" to reportaż historyczny Filipa Springera o miasteczku na Dolnym Śląsku, którego już nie ma. Nie pierwsze i nie ostatnie miejsce zniknęło z mapy Polski, o czym tu pisać? To pytanie kołatało mi się po głowie zanim wzięłam do ręki książkę. Samo to, że była tu kiedyś kopalnia uranu nadzorowana przez Sowietów, to trochę mało. Bardziej skłaniała mnie do lektury data tytułowego zniknięcia - początek lat 70-tych minionego wieku. Przecież to niedawno było! Jak mogło wtedy zniknąć miasteczko? Jak można było tak wziąć i wysiedlić ludzi, bez wojny, bez powodu. Temat okazał się więc bardzo ciekawy, zarówno wcześniejsze wieki istnienia Kupferbergu, jak i ostatnie 70 lat.
Natomiast styl autora mnie nie porwał, i to kolejny raz. Niestety, język ani trochę mnie nie porwał, niektóre fragmenty uważam za udziwnione (ileś śmierci Barbary Wójcik). Szkoda.
Niemniej polecam bardzo wszystkim, którzy w rejony Rudaw Janowickich wybierają się na wakacje. Warto odwiedzić Miedziankę, nowy browar (co za widok z tarasu!), zobaczyć starą gospodę i miejsce po cmentarzu. A potem wyszukać w polu krzyż z napisem "Memento".
Za temat daję dziesięć gwiazdek, za wykonanie sześć.
"Miedzianka. Historia znikania" to reportaż historyczny Filipa Springera o miasteczku na Dolnym Śląsku, którego już nie ma. Nie pierwsze i nie ostatnie miejsce zniknęło z mapy Polski, o czym tu pisać? To pytanie kołatało mi się po głowie zanim wzięłam do ręki książkę. Samo to, że była tu kiedyś kopalnia uranu nadzorowana...
2019-06-20
Przeczytałam "Sodomę. Hipokryzja i władza w Watykanie" miesiąc temu i od tego czasu zbieram się do napisania opinii o tej książce. Temat jest trudny i drażliwy, a sposób przedstawienia go przez autora nie ułatwia mi pisania.
Dla osób które nie zetknęły się z tym tytułem kilka słów wprowadzenia. Autor, francuski dziennikarz, po kilkuletnim zbieraniu materiałów i setkach wywiadów z przedstawicielami kurii rzymskiej, urzędnikami watykańskimi różnych szczebli, księżmi, kardynałami, gwardzistami szwajcarskimi i imigrantami sprzedającymi usługi seksualne na rzymskim dworcach, spisał nieformalne zasady funkcjonowania większości homoseksualnej wśród kleru kościoła katolickiego, zwłaszcza w Watykanie. Przy okazji rezygnacji Benedykta XVI mówiło się o tzw. lobby gejowskim w Watykanie, Martel potwierdza, że większość kurii to osoby przynajmniej homofilne i wielu z nich to homoseksualiści prowadzący aktywne życie seksualne. Stoi to w jawnej sprzeczności z oficjalną nauką kościoła i jest oznaką rażącej hipokryzji. Tezy autora są świetnie udokumentowane, zebrany materiał porażający. Wiedziałam, że wielu księży to geje, nieszczególnie mnie to dziwiło. Wybór takiej ścieżki kariery w wielu krajach katolickich był do niedawna jednym z niewielu sposobów na uniknięcie presji otoczenia na zakładanie rodziny, czy wytykania palcami. Niemniej skala zjawiska mnie poraziła oraz fakt, że najbardziej zjadliwi wojownicy z LGBT to najczęściej praktykujący homoseksualiści. Ta sytuacja nie powstała w ostatnich kilku latach, autor cofa się do pontyfikatu Pawła VI, omawia również czasy Jana Pawła II i Benedykta XVI. Wątki poboczne książki dotyczą kwestii AIDS i walki z prezerwatywami, pieniędzy watykańskich przekazywanych do Polski, Maciela Dellogado i innych wilków w koloratkach tolerowanych przez lata w Watykanie i na całym świecie. Wygląda na to, że purpuraci mają na siebie tyle haków, że instytucja kościoła nie ma szans na samooczyszczenie się z pedofilów. Zresztą autor wskazuje na to, że Stolica Apostolska nie ma żadnych służb śledczych, prawdziwych sądów, policji, wreszcie więzień, więc walka z pedofilią we własnym zakresie to farsa.
Nie wiem, jak mogą funkcjonować w takiej konspiracji księża-geje, jak godzą w sumieniu to co głoszą publicznie i to jak faktycznie żyją. Które to przykazanie przeciwko Duchowi Świętemu: grzeszyć zuchwale w nadziei na miłosierdzie boże? A tak naprawdę chciałoby się powiedzieć im wszystkim: wyjdźcie chłopaki z szafy, czy to warto się tak męczyć i żyć w kłamstwie?
PS. Nie zrażajcie się stylem autora - meczący, z mnóstwem dygresji, momentami nudnawy. Dla tematu warto jednak przeczytać.
Przeczytałam "Sodomę. Hipokryzja i władza w Watykanie" miesiąc temu i od tego czasu zbieram się do napisania opinii o tej książce. Temat jest trudny i drażliwy, a sposób przedstawienia go przez autora nie ułatwia mi pisania.
Dla osób które nie zetknęły się z tym tytułem kilka słów wprowadzenia. Autor, francuski dziennikarz, po kilkuletnim zbieraniu materiałów i setkach...
2019-06-04
"Pijany martwym Gruzinem" reprezentuje grupę książek, których autor 'musi bo się udusi" jeśli ich nie napisze. Wyobrażam sobie jego motywację tak: byłem w świetnych miejscach, opowiedziałem o moich przygodach już całej rodzinie i znajomym, wydam więc książkę, a co tam.Ja z kolei wybierałam się w podobne rejony i uznałam, że przeczytam, zawsze to lepsza osobista relacja niż suche dane.
Autor, biznesmen, importer wina, pozbierał swoje notatki z wieloletnich podróży do byłych radzieckich republik w Azji i wydał je w postaci książkowej. Dla mnie materiał ten zawierał zbyt mało informacji o odwiedzanych krajach i kulturach (a raczej były to fakty powszechnie znane, a historia potraktowana bardzo powierzchownie), natomiast tym, co było na pierwszym planie była osoba Witolda Gapika. Och, jaki męski, sprytny i zaradny, prawy (nie dla niego wdzięki pięknych bywalczyń nocnych barów), wrażliwy, odważny - słowem większość tekstu to była laurka. Nie doczytałam do końca. O Armenii i Uzbekistanie nie dowiedziałam się niczego nowego, szkoda było mi czasu na resztę.
Rok temu słuchałam książki Bartka Sabeli "Może morze wróci" o Uzbekistanie, też pisanej z perspektywy podróżującego autora. W tamtej książce proporcje były odwrócone, podróżnik i jego perypetie były dodatkiem do treści, ciekawej, osadzonej w kontekście historycznym. Czyli jednak można napisać osobistą relację nadającą się do publikacji.
Kolejną kwestią, która zdecydowała o porzuceniu lektury był język - stylistycznie bardzo słaby, ocierający się o grafomanię, wyraźnie zabrakło interwencji dobrego redaktora. Po przykłady odsyłam was do opinii użytkowniczki SanSanSan, idealnie obrazują styl autora.
Wracam z podkulonym ogonem do wpędzających w depresję reportaży z Czarnego.
"Pijany martwym Gruzinem" reprezentuje grupę książek, których autor 'musi bo się udusi" jeśli ich nie napisze. Wyobrażam sobie jego motywację tak: byłem w świetnych miejscach, opowiedziałem o moich przygodach już całej rodzinie i znajomym, wydam więc książkę, a co tam.Ja z kolei wybierałam się w podobne rejony i uznałam, że przeczytam, zawsze to lepsza osobista relacja niż...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-19
Hmmm, reportaż o kobietach, które wiążą się ze skazanymi na karę śmierci więźniami.
Od razu wiedziałam o czym będzie - o idiotkach, bo na co komu taki facet? Nie dość, że wiadomo, że żadne z niego niewiniątko, jednak na krzesło elektryczne (na zastrzyk w żyłę) nie wysyłają bez powodu. Ani nie zamieszka z taką, ani pieniędzy nie przyśle, wręcz przeciwnie, przesłania będzie wymagał. Nie przytuli, seksu żadnego, nawet dotyku. Kto by się wplątywał w taką kabałę na własne życzenie? Po 50 stronach czytania zmroziła mnie myśl, że ja je rozumiem, te laleczki skazańców, zwykłe mieszkanki Europy Zachodniej, żony i matki, że mogłabym to być ja.
Nieprzyjemna konstatacja.
Reszta reportażu też pozostawiła mnie w dyskomforcie. Autorka przedstawia nie tylko sam amerykański system wymiaru sprawiedliwości z obecną wciąż karą śmierci W zasadzie nie przeczytałam tu niczego, co gdzieś się do świadomości nie przebijało - że zdarzają się niesłuszne skazania, że praca obrońców z urzędu to farsa, że wykonanie wyroków jest odkładane w czasie latami, co jest formą tortury. Ale nie wiedziałam w jakich warunkach żyją skazani, jak pokrętnie interpretowana jest poczytalność i upośledzenie umysłowe, jak trudno jest wykonać śmiertelny zastrzyk. Niesamowite jest dla mnie przywiązanie Amerykanów do instytucji kary śmierci, rozumienie jej jako zemsty i wywodzenie jej zasadności z Biblii.
Był to dla mnie bardzo ciekawy reportaż, wielowarstwowy i burzący spokój. Polecam!
Hmmm, reportaż o kobietach, które wiążą się ze skazanymi na karę śmierci więźniami.
Od razu wiedziałam o czym będzie - o idiotkach, bo na co komu taki facet? Nie dość, że wiadomo, że żadne z niego niewiniątko, jednak na krzesło elektryczne (na zastrzyk w żyłę) nie wysyłają bez powodu. Ani nie zamieszka z taką, ani pieniędzy nie przyśle, wręcz przeciwnie, przesłania będzie...
2019-03-12
Duet Brzeziecki - Nocuń popełnił reportaż o Armenii o niepokojącym podtytule "Karawany śmierci". Wkładając płytę do odtwarzacza wiedziałam, że to reportaż, a nie przewodnik turystyczny oraz to, że owe karawany pojawiają się jedynie w początkowym rozdziale o ludobójstwie Ormian. Byłam więc przygotowana na lekturę ciężką, jednak nie aż tak bardzo jednostronną. Brak równowagi to mój główny zarzut wobec autorów. Przejawiał się on na dwa sposoby. Pierwszy to olbrzymia nadreprezentacja rozdziałów o polityce Armenii, które dla mnie były nużące. Oddać jednak muszę sprawiedliwość, udało się autorom wyjaśnić mi, dlaczego Azerowie i Ormianie walczą o Górski Karabach, wcześniej konflikt ten wydawał mi się bezsensowną walką o jakieś pustkowia. Drugim aspektem, w którym dała o sobie znać jednostronność reporterów, był wyraźnie subiektywny osąd konfliktu - zbrodnie Ormian przedstawione są tak, że ich usprawiedliwiamy, te same zbrodnie azerskie wołają o pomstę do nieba. Biorąc jednak pod uwagę liczbę zabitych, wysiedlonych i traktowanie cywili przez wojska wroga, ocena nie wydaje się być tak jednoznaczna.
Obraz Armenii wyłaniający się z kartek książki jest gorzki, smutny, wręcz depresyjny. Nie potrafię zrozumieć dlaczego Ormianie są dumni ze swojego kraju, kiedy ocaleli z trzęsienia ziemi w 1988 roku, do dzisiaj nie mają nowych mieszkań, podobnie jak uchodźcy z Azerbejdżanu, mieszkający od ponad dwudziestu lat w podupadłym hotelu, a weterani wojny, która definiuje od 30 lat politykę kraju nie otrzymują renty.
Brakowało mi bardzo informacji o obyczajowości ormiańskiej, kościele, zwyczajach, przyrodzie, historii wcześniejszej niż ostatnie 150 lat. Może jednak powinnam przeczytać przewodnik?
Polecam osobom zainteresowanym Kaukazem pod względem polityki regionu, sama szukam dalej.
Duet Brzeziecki - Nocuń popełnił reportaż o Armenii o niepokojącym podtytule "Karawany śmierci". Wkładając płytę do odtwarzacza wiedziałam, że to reportaż, a nie przewodnik turystyczny oraz to, że owe karawany pojawiają się jedynie w początkowym rozdziale o ludobójstwie Ormian. Byłam więc przygotowana na lekturę ciężką, jednak nie aż tak bardzo jednostronną. Brak równowagi...
więcej mniej Pokaż mimo to
Piszę tę opinię ponad cztery miesiące po skończeniu słuchania tej pozycji. Książka przedstawia wspomnienia amerykańskiego lingwisty Daniela L. Everetta, który jako misjonarz (wtedy) zamieszkał z rodziną w wiosce plemienia Pirahã w dorzeczu Amazonki. Spodziewałam się czegoś w rodzaju przygodowej relacji w stylu Tony Halika, dostałam dużo więcej. Przede wszystkim doznałam, użyję tu wyświechtanego ale idealnego zwrotu, szoku kulturowego. Podejście Pirahã do życia różni się skrajnie od tego, do czego jestem przyzwyczajona, co traktuję jako normę i pewnik. Nie chcę wam psuć lektury wypisując jak inaczej patrzą Pirahã na śmierć, chorobę, dzieciństwo czy seks. Kiedy słuchałam książki otwierały mi się w głowie nowe drzwi, pojawiała nowa perspektywa. Bardzo to było inspirujące, świeże, wzbudzające ciekawość innych postaw i pobudzające do kwestionowania swoich. Kiedy przeczytałam, że Pirahã pozwalają dzieciom palić papierosy, pierwszą automatyczną reakcją było oburzenie. Ja mogą takie coś robić swoim dzieciom?! Nałóg, czarne płuca, rak. Przeszło mi jednak moje święte oburzenie. Nie ma ono sensu w tym przypadku.
Kolejną fascynującą kwestią to język Pirahã - bez słów na określenie stron świata, nawet lewo-prawo, brak liczebników (o, zgrozo!), brak słów na przeprosiny, powitanie, lingwistyczny kosmos! Podziwiałam żmudną pracę Everetta, który nie tylko musiał nauczyć się słów i opanować gramatykę zdań, konieczne było zrozumienie sposobu widzenia świata, z niego wynikał zasób określeń lub zupełny brak pewnych pojęć. Wyobraźcie sobie jak chcecie się nauczyć liczyć do dziesięciu a ktoś wam mówi, że nie wie co to jest liczenie, zna jeden i dwa i nic więcej. Słaby kawał ze strony rozmówców, naprawdę...
Na koniec autor dzieli się swoją osobistą historią pracy misjonarskiej i tego jak Pirahã byli odporni na przekaz ewangeliczny, również dlatego, że w ich kulturze liczy się osobiste doświadczenie i relacja z pierwszej ręki. Zanurzenie w tej kulturze skłoniło autora do zadawania sobie pytań o swoją wiarę i pewnie wiecie jak to się skończyło...
Oprócz trudnego dla mnie fragmentu poświęconego dyskusji z teorią uniwersalnej gramatyki Noama Chomskiego, książkę pochłaniałam z wielkim zainteresowaniem. Lektura została we mnie, a to cenię ogromnie. Polecam!
(opinia opublikowana pierwotnie na GR)
Piszę tę opinię ponad cztery miesiące po skończeniu słuchania tej pozycji. Książka przedstawia wspomnienia amerykańskiego lingwisty Daniela L. Everetta, który jako misjonarz (wtedy) zamieszkał z rodziną w wiosce plemienia Pirahã w dorzeczu Amazonki. Spodziewałam się czegoś w rodzaju przygodowej relacji w stylu Tony Halika, dostałam dużo więcej. Przede wszystkim doznałam,...
więcej Pokaż mimo to