-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant7
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2020-03-26
2020-03-13
Z obawami sięgałam po "Ciało" po entuzjastycznych recenzjach, na które ciągle się natykałam. Książki popularno-naukowe z dziedziny medycyny to mój ulubiony podgatunek, liczyłam się z tym, że przeczytam zbiór ciekawostek w dużej mierze już mi znanych. Jednak Bill Bryson zaspokoił moją ciekawość, zawarł mnóstwo nowych dla mnie faktów i podał je w mój ulubiony sposób, czyli z tak zwanym tłem historycznym.
To, co szczególnie cenne, to pokazanie jak postęp medycyny rodzi się w bólach i powstaje z pomyłek, jak wielu ma rodziców, często walczących o sławę i uznanie zupełnie nie po dżentelmeńsku. Bryson przytacza w książce wyniki najnowszych badań ale przyznaje też wielokrotnie, że pewne zjawiska nie są dobrze zbadane, funkcjonowanie organów bardziej skomplikowane, a w medycynie nadal jest więcej pytań niż odpowiedzi. Kończące "Ciało" fragmenty o zagrażającej pandemii nieprzyjemnie prorocze.
Dla kogo?
Fascynatów dr House'a i "Stulecia chirurgów" oraz zwykłych ciekawskich ludków.
PS Opinia opublikowana wcześniej na GR.
Z obawami sięgałam po "Ciało" po entuzjastycznych recenzjach, na które ciągle się natykałam. Książki popularno-naukowe z dziedziny medycyny to mój ulubiony podgatunek, liczyłam się z tym, że przeczytam zbiór ciekawostek w dużej mierze już mi znanych. Jednak Bill Bryson zaspokoił moją ciekawość, zawarł mnóstwo nowych dla mnie faktów i podał je w mój ulubiony sposób, czyli z...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-24
Tytuł zdecydowanie intrygujący bo mówiący o braku lub bardzo ograniczonej dostępności do danych dotyczących najróżniejszych aspektów życia społecznego, które zbierane są od kobiet lub uwzględniają specyficzną sytuację, role oraz uwarunkowania biologiczne kobiet.
Autorka przedstawia lukę w wiedzy o kobietach, której rezultatem jest nieuwzględnianie potrzeb połowy ludzkiej populacji w urbanistyce, wzornictwie produktów użytkowych, architekturze, medycynie, systemie opieki nad dziećmi i osobami starszymi i wielu innych dziedzinach życia. Czasami opisane rozwiązania społeczne sytuacje uważamy za tak oczywiste, że nawet nie próbujemy zastanawiać się jak można je zmienić. Pierwszym z brzegu przykładem jest wyznaczanie w budynkach użyteczności publicznej takich samych powierzchni na toalety męskie i damskie przy ignorowaniu faktu, że kobiety częściej korzystają z toalety, a każda wizyta trwa średnio 2,5 raza dłużej, ponadto dużo częściej niż mężczyźni mają pod swoją opieką osoby niepełnosprawne i dzieci. Innym jest nieuwzględnianie potrzeb komunikacyjnych kobiet (podróże częstsze, przerywane) przy planowaniu tras i rozkładów jazdy transportu publicznego. Caroline Criado-Perez pisze również o luce w badaniach medycznych i wiedzy farmaceutycznej - organizmy kobiece inaczej metabolizują lekarstwa, występują u nich inne niż u mężczyzn symptomy schorzeń (choćby mylące objawy towarzyszące zawałowi serca), trudniej wracają do zdrowia po operacjach chirurgicznych. Wszystko to powinno być brane pod uwagę.
Książka należy do grupy lektur otwierających oczy, co bardzo sobie cenię.
(opinia opublikowana pierwotnie na GR w oparciu o lekturę w oryginale - gdyby komuś dociekliwemu daty się nie zgadzały :))
Tytuł zdecydowanie intrygujący bo mówiący o braku lub bardzo ograniczonej dostępności do danych dotyczących najróżniejszych aspektów życia społecznego, które zbierane są od kobiet lub uwzględniają specyficzną sytuację, role oraz uwarunkowania biologiczne kobiet.
Autorka przedstawia lukę w wiedzy o kobietach, której rezultatem jest nieuwzględnianie potrzeb połowy ludzkiej...
2020-04-10
To chyba moja trzecia lektura "Trzech panów..." i zdaje się, że to przynajmniej o raz za dużo. Znałam puenty żartów, znałam historyjki krajoznawcze, i już nic mnie nie zaskakiwało. Co więcej, tym razem rzucił mi się w oczy powtarzany schemat rozdziałów i przydługie opisy atrakcji turystycznych na drodze bohaterów. rzeczywiście początkowo książka miała służyć za przewodnik dla wycieczkowców.
Jednak muszę przyznać, że angielski humor ratował mój odbiór, a anegdotka o wuju, który wieszał obraz, jest tak uniwersalna w swoim przekazie, że miałam ochotę ją wydrukować, oprawić w ramkę i powiesić w domu. Nie omieszkując wzorować się na owym wuju ;)
To chyba moja trzecia lektura "Trzech panów..." i zdaje się, że to przynajmniej o raz za dużo. Znałam puenty żartów, znałam historyjki krajoznawcze, i już nic mnie nie zaskakiwało. Co więcej, tym razem rzucił mi się w oczy powtarzany schemat rozdziałów i przydługie opisy atrakcji turystycznych na drodze bohaterów. rzeczywiście początkowo książka miała służyć za przewodnik...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-04
2020-08-04
2020-02-28
Jeśli z autorem koresponduje osobiście Benedykt XVI i przygotowują wspólną książkę, to Piergiorgio Odifreddi nie może być pierwszym lepszym krytykiem religii, a raczej poważnym dyskutantem. Nie to jednak mnie skłoniło najbardziej do lektury a fragment ze wstępu:
Jeżeli Biblia jest dziełem inspirowanym przez Boga, czy nie powinna być poprawna, spójna, prawdomówna, inteligentna, słuszna i piękna? Dlaczego więc jest pełna naukowych absurdów, sprzeczności logicznych, historycznych przekłamań, ludzkiej głupoty, etycznych perwersji i literackiej brzydoty?
To pytanie nurtowało mnie wielokrotnie, kiedy lektura Biblii była moim codziennym duchowym pokarmem. Dlaczego zapisy Ewangelii różnią się tak bardzo? Dlaczego Bóg był taki okrutny każąc wymordować wszystkich pierworodnych synów Egipcjan? Dlaczego nie zabronił Herodowi rzezi niewiniątek? Dlaczego skazał Jezusa na śmierć na krzyżu, nie mógł odpuścić ludzkości bez krwawej ofiary? A to dopiero pytania biblijne. Jeszcze więcej niejasności jest przy dogmatach kościoła katolickiego. Autor robi to, czego ja nie robiłam wtedy - poddaje krytycznej analizie pierwsze księgi Starego Testamentu, później Nowy Testament, dogmaty i niektóre karty historii kościoła.
Wartością dla mnie było to, że autor wychował się w religii katolickiej, jest nią przesiąknięty, w przeciwieństwie do innych krytyków religii, którzy patrzą na nasze tradycje i dogmaty z zewnątrz. Dla mnie to bardzo cenna pozycja. Dla szukających drogi :)
Jeśli z autorem koresponduje osobiście Benedykt XVI i przygotowują wspólną książkę, to Piergiorgio Odifreddi nie może być pierwszym lepszym krytykiem religii, a raczej poważnym dyskutantem. Nie to jednak mnie skłoniło najbardziej do lektury a fragment ze wstępu:
Jeżeli Biblia jest dziełem inspirowanym przez Boga, czy nie powinna być poprawna, spójna, prawdomówna,...
2020-02-23
2020-05-26
Zostałam wprowadzona w błąd - wywiad z autorką, który przeczytałam sugerował, że "Faworyty" to powieść historyczna o silnych kobietach w czasach słabości Rzeczypospolitej. W moim odbiorze jest to jedynie zlepek anegdotek z epoki (czasy 'panowania' Stanisława Augusta Poniatowskiego) sklejonych scenkami jak z taniego pornola. Gretkowska wyraźnie lubuje się w obrzydliwościach, pławi w opisach wydzielin i za nic nie wiem, czemu ma to służyć.
Fabularnie też bardzo słabo, odłożyłam powieść z braku zainteresowania rozwojem fabuły, wreszcie literacko też bez fajerwerków.
(opinia opublikowana pierwotnie na GR)
Zostałam wprowadzona w błąd - wywiad z autorką, który przeczytałam sugerował, że "Faworyty" to powieść historyczna o silnych kobietach w czasach słabości Rzeczypospolitej. W moim odbiorze jest to jedynie zlepek anegdotek z epoki (czasy 'panowania' Stanisława Augusta Poniatowskiego) sklejonych scenkami jak z taniego pornola. Gretkowska wyraźnie lubuje się w obrzydliwościach,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-20
Piszę tę opinię ponad cztery miesiące po skończeniu słuchania tej pozycji. Książka przedstawia wspomnienia amerykańskiego lingwisty Daniela L. Everetta, który jako misjonarz (wtedy) zamieszkał z rodziną w wiosce plemienia Pirahã w dorzeczu Amazonki. Spodziewałam się czegoś w rodzaju przygodowej relacji w stylu Tony Halika, dostałam dużo więcej. Przede wszystkim doznałam, użyję tu wyświechtanego ale idealnego zwrotu, szoku kulturowego. Podejście Pirahã do życia różni się skrajnie od tego, do czego jestem przyzwyczajona, co traktuję jako normę i pewnik. Nie chcę wam psuć lektury wypisując jak inaczej patrzą Pirahã na śmierć, chorobę, dzieciństwo czy seks. Kiedy słuchałam książki otwierały mi się w głowie nowe drzwi, pojawiała nowa perspektywa. Bardzo to było inspirujące, świeże, wzbudzające ciekawość innych postaw i pobudzające do kwestionowania swoich. Kiedy przeczytałam, że Pirahã pozwalają dzieciom palić papierosy, pierwszą automatyczną reakcją było oburzenie. Ja mogą takie coś robić swoim dzieciom?! Nałóg, czarne płuca, rak. Przeszło mi jednak moje święte oburzenie. Nie ma ono sensu w tym przypadku.
Kolejną fascynującą kwestią to język Pirahã - bez słów na określenie stron świata, nawet lewo-prawo, brak liczebników (o, zgrozo!), brak słów na przeprosiny, powitanie, lingwistyczny kosmos! Podziwiałam żmudną pracę Everetta, który nie tylko musiał nauczyć się słów i opanować gramatykę zdań, konieczne było zrozumienie sposobu widzenia świata, z niego wynikał zasób określeń lub zupełny brak pewnych pojęć. Wyobraźcie sobie jak chcecie się nauczyć liczyć do dziesięciu a ktoś wam mówi, że nie wie co to jest liczenie, zna jeden i dwa i nic więcej. Słaby kawał ze strony rozmówców, naprawdę...
Na koniec autor dzieli się swoją osobistą historią pracy misjonarskiej i tego jak Pirahã byli odporni na przekaz ewangeliczny, również dlatego, że w ich kulturze liczy się osobiste doświadczenie i relacja z pierwszej ręki. Zanurzenie w tej kulturze skłoniło autora do zadawania sobie pytań o swoją wiarę i pewnie wiecie jak to się skończyło...
Oprócz trudnego dla mnie fragmentu poświęconego dyskusji z teorią uniwersalnej gramatyki Noama Chomskiego, książkę pochłaniałam z wielkim zainteresowaniem. Lektura została we mnie, a to cenię ogromnie. Polecam!
(opinia opublikowana pierwotnie na GR)
Piszę tę opinię ponad cztery miesiące po skończeniu słuchania tej pozycji. Książka przedstawia wspomnienia amerykańskiego lingwisty Daniela L. Everetta, który jako misjonarz (wtedy) zamieszkał z rodziną w wiosce plemienia Pirahã w dorzeczu Amazonki. Spodziewałam się czegoś w rodzaju przygodowej relacji w stylu Tony Halika, dostałam dużo więcej. Przede wszystkim doznałam,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-12
Truizm w tytule, a jednak książka mnie zainteresowała. Pracuję w miejscu, gdzie do ankiet przywiązuje się dużą wagę, podobnie jak do dużych zbiorów danych. Poza tym codziennie korzystam z wyszukiwarki i czasami się zastanawiam jaki ślad zostawiam po sobie, czego można się o mnie dowiedzieć, gdyby przekopać tę stertę danych.
Seth Stephens-Davidowitz wychodzi z założenia, że ludzie co innego deklarują publicznie, nawet w anonimowych ankietach, co innego robią, lub ich działania wynikają z innych pobudek niż to deklarują, jednym słowem kłamią, nawet sobie samym. Dane, z których korzystał to głównie historie wyszukiwania w Google oraz innych portali, łącznie z serwisami pornograficznymi, których (jak twierdzi autor) nie traktowano dotąd jako źródła wiedzy o zachowaniach ludzi. Ten akurat zbiór danych zniechęca część czytelników, bo może się zdawać, że książka będzie sprowadzać się do zgromadzenia pikantnych anegdotek albo stwierdzania oczywistości takich jak, że w mediach społecznościowych ludzie pokazują podkolorowaną bardziej atrakcyjną wersję swojego życia. Na szczęście "Everybody lies" zajmuje się analizą innych danych zaciągniętych z Internetu- o bezrobociu, przemocy wobec dzieci, aborcji, preferencji wyborczych - które pozwalają na bardziej wnikliwe i obarczone mniejszym błędem poznanie faktycznego stanu rzeczy. Dla mnie wiele poruszonych tematów i informacji pozyskanych dzięki nowym technologiom było ogromnie ciekawych i zmuszało do refleksji.
W kilku momentach miałam jednak wrażenie, że analizom danych prezentowanym przez autora brakuje głębi, że uwzględniono zbyt mało czynników albo wręcz oparto się na złych przesłankach - vide rozdział o freudowskich pomyłkach i analizie literówek. Trudno też poważnie traktować frazy, które podpowiada wyszukiwarka po wpisaniu "mój mąż jest..." albo "mój chłopak nie chce...". Ile to razy człowiek wpisuje głupoty w złości albo dla dowcipu. Tak więc, czytać ale z włączonym trybem sceptyka, wtedy lektura będzie satysfakcjonująca :)
(opinia pierwotnie opublikowana na GR)
Truizm w tytule, a jednak książka mnie zainteresowała. Pracuję w miejscu, gdzie do ankiet przywiązuje się dużą wagę, podobnie jak do dużych zbiorów danych. Poza tym codziennie korzystam z wyszukiwarki i czasami się zastanawiam jaki ślad zostawiam po sobie, czego można się o mnie dowiedzieć, gdyby przekopać tę stertę danych.
Seth Stephens-Davidowitz wychodzi z założenia, że...
2020-01-09
"Rozmawiając z nieznajomymi: co powinniśmy wiedzieć o ludziach, których nie znamy" z początku wydawała mi się zlepkiem luźnych historyjek, w których autor stara się pokazać mielizny, na jakie łatwo wpaść kiedy niewiele się wie o rozmówcy oraz jak łatwo może dojść do poważnych w skutkach pomyłek. Pierwsza przytaczana sytuacja dotyczy zatrzymania przez białego policjanta ciemnoskórej dziewczyny, która przeistoczyła się kłótnię z fatalnym finałem. Druga spotkania Korteza i Montezumą, zupełnie z innej bajki i bez powiązania z poprzednią. Stopniowo jednak luźne wątki zaczęły się łączyć a argumentacja autora stała się klarowna. Pokazane są błędy poznawcze, skróty pomagające nam szybciej reagować ale w wielu sytuacjach sprowadzające nas na manowce. Domyślnym trybem naszego funkcjonowania jest domniemanie niewinności, wydaje się, że kłamca unika kontaktu wzrokowego, a pijana osoba, która potrafi prowadzić rozmowę, jest w pełni świadoma co się z nią dzieje. Za najciekawsze uważam rozdziały o tym jak trudno zdemaskować pedofila, o zjawisku urwanego filmu i ryzykownego picia i nadmiernej podejrzliwości.
(opinia opublikowana pierwotnie na GR)
"Rozmawiając z nieznajomymi: co powinniśmy wiedzieć o ludziach, których nie znamy" z początku wydawała mi się zlepkiem luźnych historyjek, w których autor stara się pokazać mielizny, na jakie łatwo wpaść kiedy niewiele się wie o rozmówcy oraz jak łatwo może dojść do poważnych w skutkach pomyłek. Pierwsza przytaczana sytuacja dotyczy zatrzymania przez białego policjanta...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-02
Książka została wydana w ramach serii TED Books, którą cenię i jak dotąd nie natrafiłam w niej na wyjątkowo słabe pozycje. Ta, jak widać po ocenie, była pierwsza. W opisie okładkowym dostałam obietnicę przedstawienia jak luźne, niezobowiązujące kontakty międzyludzkie wpływają pozytywnie na samopoczucie i jakość życia. Miało to być poparte badaniami naukowymi. Niestety, to co czytała autorka to w głównej mierze opisy przelotnych interakcji jej samej lub osób przez nią spotkanych. Słowem, anegdotka goni anegdotkę, jest milusio, bo się wszyscy lubimy, dostrzegamy swoją obecność i wielkie miasta przestają być pustyniami zamieszkiwanymi przez odizolowane smutne jednostki. Badań jak na lekarstwo, za to dużo patosu i oczywistości. Zdecydowanie odradzam.
(opinia opublikowana pierwotnie na GR)
Książka została wydana w ramach serii TED Books, którą cenię i jak dotąd nie natrafiłam w niej na wyjątkowo słabe pozycje. Ta, jak widać po ocenie, była pierwsza. W opisie okładkowym dostałam obietnicę przedstawienia jak luźne, niezobowiązujące kontakty międzyludzkie wpływają pozytywnie na samopoczucie i jakość życia. Miało to być poparte badaniami naukowymi. Niestety, to...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-17
"Heretyczka" to chyba największe zaskoczenie mojego czytelniczego roku 2019. Tym większe, że długo zbierałam się do lektury, a chęć sięgnięcia po nią raz była większa, raz prawie całkiem znikała. Co mnie w końcu obchodzi postulowana przez autorkę potrzeba religijnej rewolucji wewnątrz islamu? Ale, jak wiecie wątek z jednej książki otwiera drzwi do innej i tak wylądowałam z analizą współczesnego islamu, który Ayaan Hirsi Ali dzieli z grubsza na dwie grupy (nie, nie sunnitów i szyitów) - muzułmanów z Mekki i z Mediny. To odniesienia do etapów życia Mahometa, kiedy jego nowopowstała doktryna miała dwa różne oblicza, otwarte i zdecydowanie bardziej duchowe (Mekka) oraz wojujące i ekspansywne (Medina). Zdaniem autorki olbrzymia większość wyznawców islamu to muzułmanie z Mekki, przywiązani do religii i tradycji, często z trudem łączący nakazy religii z funkcjonowaniem w nowoczesnym społeczeństwie, co prowadzi do ich izolacji. Druga grupa to muzułmanie jawnie odrzucający nowoczesność, demokrację, równouprawnienie kobiet czy prawa mniejszości seksualnych, to ludzie pragnący panowania szariatu i trwania islamu w takiej samej postaci jak to było pierwotnie w VI w n.e. To oni podżegają do działalności terrorystycznej, popierają 'honorowe' zabójstwa i nie są skłonni do ustępstw.
Autorka przedstawia w książce krótką historię doktryny islamskiej, omawia jej pięć filarów, pokazuje jak dogmaty przenikają mentalność muzułman i wpływają na wiele niezrozumiałych dla nas wyborów życiowych i zachowań. Podczas lektury stopniowo uświadamiałam sobie jak bardzo jest mi obce myślenie wyrastające z doktryny islamu, mnie wychowanej w kulturze chrześcijańskiej i zakorzenionej w ideach Oświecenia.
W obliczu przytaczanych przez autorkę faktów, jej apel o reformę wewnątrz religii muzułmańskiej wydają się być wołaniem na puszczy. Sama Ayaan Hirsi Ali twierdzi, że postulowana reformacja już się zaczęła.
„Heretyczka” to lektura wielowarstwowa, burząca spokój, otwierająca oczy i stawiająca wiele pytań. Uważam ją za jedną z najcenniejszych książek, które ostatnio czytałam. Polecam gorąco.
"Heretyczka" to chyba największe zaskoczenie mojego czytelniczego roku 2019. Tym większe, że długo zbierałam się do lektury, a chęć sięgnięcia po nią raz była większa, raz prawie całkiem znikała. Co mnie w końcu obchodzi postulowana przez autorkę potrzeba religijnej rewolucji wewnątrz islamu? Ale, jak wiecie wątek z jednej książki otwiera drzwi do innej i tak wylądowałam z...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-01
Flaga biało-czerwona na szczycie Bramy Brandenburskiej to (wstyd się przyznać) migawka, która kojarzy mi się niezmiennie z końcem drugiej wojny światowej i upadkiem III Rzeszy. Dzień chwały, radości, ulgi, zasłużonej kary i sprawiedliwości. "Berlin 1945. Upadek" burzy te skojarzenia i pokazuje wydarzenia prowadzące do 8 maja 1945 w perspektywie dużo szerszej.
Brytyjski historyk rozpoczyna książkę od opisu stanu ducha i sytuacji, w jakiej znajdowali się berlińczycy na przełomie roku 44' i 45'. W mieście jeszcze nie było głodu i strachu, ale tłuste lata triumfu militarnego Niemcy mieli już za sobą, a przed sobą widmo nalotów, zbliżające się oba fronty alianckie, przy jednoczesnym usilnym zaklinaniu rzeczywistości w wykonaniu propagandy goebbelsowskiej, narastaniu paranoi Hitlera oraz terroru sianego przez SS. Beevor pokazuje wojnę z kilku stron. Po pierwsze poprzez pryzmat działań wojennych, przede wszystkim na froncie wschodnim, poczynając od ofensywy styczniowej i 'wyzwalania' kolejnych polskich miast. Tutaj mamy przyczółki, flanki, przesunięcia wojsk po obu stronach linii frontu. Drugim elementem, dla mnie najciekawszym, były opisy ewakuacji ludności cywilnej i/lub funkcjonowania w bunkrach przeciwlotniczych i innych kryjówkach, sposoby radzenia sobie z bestialstwem radzieckich żołnierzy i strachem, nie tylko Niemców. Również pokazanie tarć pomiędzy aliantami, wśród radzieckich generałów, a wreszcie w otoczeniu samego Hitlera, pozwalało mi zobaczyć złożoność sytuacji.
To, co było dla mnie najtrudniejsze do przełknięcia podczas lektury, to powtarzające się opisy gwałtów ze szczególnym okrucieństwem. Wiem, że były powszechne, ale ich skala dopiero teraz do mnie dotarła. Ogrom krzywdy zadawanej kobietom jest niewyobrażalny. Dodatkowo, rozsierdziło mnie czytanie o niemieckich mężczyznach, którzy mieli za złe swoim żonom i ukochanym, że uległy przemocy seksualnej.
Podsumowując, mimo, że nie jestem fanką historii XX wieku, z wielkim zainteresowaniem czytałam o upadku Berlina. Polecam książkę, szczególnie osobom z mglistą wizją, jak wyglądała końcówka II wojny światowej.
(opinia opublikowana pierwotnie na GR)
Flaga biało-czerwona na szczycie Bramy Brandenburskiej to (wstyd się przyznać) migawka, która kojarzy mi się niezmiennie z końcem drugiej wojny światowej i upadkiem III Rzeszy. Dzień chwały, radości, ulgi, zasłużonej kary i sprawiedliwości. "Berlin 1945. Upadek" burzy te skojarzenia i pokazuje wydarzenia prowadzące do 8 maja 1945 w perspektywie dużo szerszej.
Brytyjski...
2019-11-24
Tytuł zdecydowanie intrygujący bo mówiący o braku lub bardzo ograniczonej dostępności do danych dotyczących najróżniejszych aspektów życia społecznego, które zbierane są od kobiet lub uwzględniają specyficzną sytuację, role oraz uwarunkowania biologiczne kobiet.
Autorka przedstawia lukę w wiedzy o kobietach, której rezultatem jest nieuwzględnianie potrzeb połowy ludzkiej populacji w urbanistyce, wzornictwie produktów użytkowych, architekturze, medycynie, systemie opieki nad dziećmi i osobami starszymi i wielu innych dziedzinach życia. Czasami opisane rozwiązania społeczne sytuacje uważamy za tak oczywiste, że nawet nie próbujemy zastanawiać się jak można je zmienić. Pierwszym z brzegu przykładem jest wyznaczanie w budynkach użyteczności publicznej takich samych powierzchni na toalety męskie i damskie przy ignorowaniu faktu, że kobiety częściej korzystają z toalety, a każda wizyta trwa średnio 2,5 raza dłużej, ponadto dużo częściej niż mężczyźni mają pod swoją opieką osoby niepełnosprawne i dzieci. Innym jest nieuwzględnianie potrzeb komunikacyjnych kobiet (podróże częstsze, przerywane) przy planowaniu tras i rozkładów jazdy transportu publicznego. Caroline Criado-Perez pisze również o luce w badaniach medycznych i wiedzy farmaceutycznej - organizmy kobiece inaczej metabolizują lekarstwa, występują u nich inne niż u mężczyzn symptomy schorzeń (choćby mylące objawy towarzyszące zawałowi serca), trudniej wracają do zdrowia po operacjach chirurgicznych. Wszystko to powinno być brane pod uwagę.
Książka należy do grupy lektur otwierających oczy, co bardzo sobie cenię.
(opinia opublikowana pierwotnie na GR)
Tytuł zdecydowanie intrygujący bo mówiący o braku lub bardzo ograniczonej dostępności do danych dotyczących najróżniejszych aspektów życia społecznego, które zbierane są od kobiet lub uwzględniają specyficzną sytuację, role oraz uwarunkowania biologiczne kobiet.
Autorka przedstawia lukę w wiedzy o kobietach, której rezultatem jest nieuwzględnianie potrzeb połowy ludzkiej...
2019-11-24
"Kod kapitalizmu" obiecywał wiele, czyli wgląd w niedostrzegalne działanie idei późnego kapitalizmu na życie codzienne ludzi jako konsumentów, prosumentów i innych kategorii użytkownika produktów i dóbr kultury. Głównym założeniem książki jest teza, że kapitalizm tworzy osnowę dla naszego sposobu myślenia i spostrzegania rzeczywistości i jest on tak uwewnętrzniony, że nie zauważamy niewidzialnych sznurków, które decydują o naszych wyborach.
Marcina Napiórkowskiego sporadycznie czytywałam na blogu lub w "Polityce", z grubsza wiedziałam, czego się spodziewać. Niestety książka, w odróżnieniu od artykułów, wydawała się mi niespójna, przede wszystkim z braku jasno sprecyzowanego adresata. Autor oscyluje pomiędzy niemal akademickim wykładem napisanym hermetycznym językiem współczesnych humanistów a potocznym językiem zrozumiałym dla szerokiego odbiorcy. Również pewne tezy, zwłaszcza z rozdziału o pięknie, nie były dla mnie przekonująco uargumentowane. Ciało stało się produktem a nawet jeśli nim nie jest (patrz kampania Dove), to i tak jest.
Tytułowe Gwiezdne Wojny, Coca-Cola i najlepsi piłkarze akurat są mi dość obojętni, śmiem twierdzić, że ich moc oddziaływania słabnie z wiekiem. Z drugiej strony to tylko przykłady, bo przecież nie jestem wyjęta spod wpływu niewidzialnych nacisków.
Mocnymi elementami książki były rozdziały o obecności marek i ich ewolucji, o konkurujących wizjach patriotyzmu i ich materialnych oznakach oraz o modzie retro na lata 80-te minionego wieku.
(opinia opublikowana pierwotnie na GR)
"Kod kapitalizmu" obiecywał wiele, czyli wgląd w niedostrzegalne działanie idei późnego kapitalizmu na życie codzienne ludzi jako konsumentów, prosumentów i innych kategorii użytkownika produktów i dóbr kultury. Głównym założeniem książki jest teza, że kapitalizm tworzy osnowę dla naszego sposobu myślenia i spostrzegania rzeczywistości i jest on tak uwewnętrzniony, że nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-01
Tyfusowa Mary - jakie milutkie przezwisko...Ale tabloidy nigdy nie były delikatne, nawet na początku XX wieku. Tytułowa "Gorączka" to powieść oparta na faktach, historii nowojorskiej kucharki będącej nosicielką tyfusu, która sama nigdy nie chorowała i przez długi czas była nieświadoma swojego nosicielstwa.
Spodziewałam się czegoś bardziej w stylu "Stulecia chirurgów", czyli dużo medycyny a mało fabuły. Dostałam powieść w stylu "Szkarłatnego płatka i białego" ze szczegółowo pokazanymi realiami epoki, życia w wielkiej metropolii, pracy w służbie u nowobogackiej elity. Sam tyfus i tragiczne skutki roznoszenia go od domu do domu przez Mary Mallon to tylko część fabuły. Równie ciekawy jest wątek związku bohaterki z Alfredem, podobał mi się ogromnie.
Polecam powieść gorąco, znajdą coś dla siebie miłośnicy powieści historycznych, a maniacy medycyny też dostaną wgląd w ówczesną wiedzę, procedury sanitarne, a wreszcie będą mogli wczuć się w kontrowersyjną kwestię odpowiedzialności i granic osobistej wolności. Brzmi całkiem na czasie :)
PS Opinia opublikowana wcześniej na GR.
Tyfusowa Mary - jakie milutkie przezwisko...Ale tabloidy nigdy nie były delikatne, nawet na początku XX wieku. Tytułowa "Gorączka" to powieść oparta na faktach, historii nowojorskiej kucharki będącej nosicielką tyfusu, która sama nigdy nie chorowała i przez długi czas była nieświadoma swojego nosicielstwa.
więcej Pokaż mimo toSpodziewałam się czegoś bardziej w stylu "Stulecia chirurgów",...