Teatr ryb. Podróże po Nowej Fundlandii i Labradorze

Okładka książki Teatr ryb. Podróże po Nowej Fundlandii i Labradorze John Gimlette
Okładka książki Teatr ryb. Podróże po Nowej Fundlandii i Labradorze
John Gimlette Wydawnictwo: Czarne Seria: Orient Express literatura podróżnicza
568 str. 9 godz. 28 min.
Kategoria:
literatura podróżnicza
Seria:
Orient Express
Tytuł oryginału:
Theatre of Fish
Wydawnictwo:
Czarne
Data wydania:
2014-05-13
Data 1. wyd. pol.:
2014-05-13
Liczba stron:
568
Czas czytania
9 godz. 28 min.
Język:
polski
ISBN:
9788375367867
Tłumacz:
Hanna Pustuła-Lewicka
Tagi:
Labrador Nowa Fundlandia Kanada Atlantyk Ameryka Północna podróż
Średnia ocen

6,5 6,5 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Okładka książki Kontynenty nr 1/2013 Jerzy Bralczyk, Max Cegielski, John Gimlette, Jacek Hugo-Bader, Piotr Jagielski, Marcin Kaliński, Ryszard Kapuściński, Jarosław Klejnocki, Adam Leszczyński, Andrzej Meller, Chris Niedenthal, Michał Ogórek, Aleksandra Pawlicka, Jacek Pawlicki, Marek Pernal, Redakcja kwartalnika Kontynenty, Paulina Reiter, Tomasz Różycki, Andrzej Stasiuk, Wojciech Waglewski, Mariusz Wilk, Paulina Wilk, Ludwika Włodek
Ocena 6,9
Kontynenty nr ... Jerzy Bralczyk, Max...

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,5 / 10
62 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
880
866

Na półkach: , ,

Jestem nią zachwycony. Kupując sugerowałem się raczej serią w której została wydana mając do niej duże zaufania, choć ogólna ocena na LC może nie nastawiała na bardzo przyjemny odbiór. Na szczęście się miło pomyliłem i dzięki temu przeżyłem ekscytującą lekturę. Sztuką było napisanie wciągającej książki na temat ziemi, która nijak nie wciąga. Może poza garstką śmiałków i zapaleńców oraz tych którzy zmuszeni byli się tam urodzić i innego świata nie mieli okazji poznać. Punktem wyjścia dla opowieści była rodzinna historia autora. Opisuje on bowiem wyprawę (ponad 100 lat temu) na te ziemie jednego ze swoich przodków starając się odwiedzić te same miejsca. Podróż jednego i drugiego nie ma w sobie nic z romantyczności. Spotyka w Nowej Funlandii i Labradorze naprawdę ciężki ziemie i jeszcze cięższe życie. Warunki są twarde i surowe. Nie pociągają do tego by chcieć tam zostać. A jednak są ludzie, którzy tam funkcjonują – głównie zajmują się rybołówstwem albo wegetowaniem. Mimo że opowieść jest naprawdę trudna to ma jednak w sobie dużo światła, wnosi jakąś nadzieję. Autor w swojej narracji miesza teraźniejszość z przeszłością. Niekiedy byłem odrobinę zagubiony – ale zasadniczo połączenie się niezwykle udało. Dla mnie opowieść rewelacyjna. Może dlatego że lubię surowy klimat. Przynajmniej na odległość.

Jestem nią zachwycony. Kupując sugerowałem się raczej serią w której została wydana mając do niej duże zaufania, choć ogólna ocena na LC może nie nastawiała na bardzo przyjemny odbiór. Na szczęście się miło pomyliłem i dzięki temu przeżyłem ekscytującą lekturę. Sztuką było napisanie wciągającej książki na temat ziemi, która nijak nie wciąga. Może poza garstką śmiałków i...

więcej Pokaż mimo to

avatar
180
28

Na półkach: ,

Jeśli ktoś myślał o Nowej Funlandii i Labradorze jak o romantycznej krainie, to dzięki tej książce się to zmieni.

Jeśli ktoś myślał o Nowej Funlandii i Labradorze jak o romantycznej krainie, to dzięki tej książce się to zmieni.

Pokaż mimo to

avatar
220
1

Na półkach:

Niedokończone

Niedokończone

Pokaż mimo to

avatar
198
156

Na półkach:

Myślałem, że po przeczytaniu tej książki zmarznę, a raczej jestem bliski depresji. Autor surowo traktuje ten zakątek świata, bez ceregieli, bez zbytniego szacunku dla rodzinnych tradycji. Dobra lektura o mało znanym i popularnym miejscu na ziemi. Mimo odmalowania ponurego obrazu ta książka wciąga. Połączenie rodzinnej historii z wielką historią zawsze się sprawdza.

Myślałem, że po przeczytaniu tej książki zmarznę, a raczej jestem bliski depresji. Autor surowo traktuje ten zakątek świata, bez ceregieli, bez zbytniego szacunku dla rodzinnych tradycji. Dobra lektura o mało znanym i popularnym miejscu na ziemi. Mimo odmalowania ponurego obrazu ta książka wciąga. Połączenie rodzinnej historii z wielką historią zawsze się sprawdza.

Pokaż mimo to

avatar
381
380

Na półkach:

(Theatre of Fish: Travels Through Newfoundland and Labrador)

Włóczęga śladami dwóch misjonarzy-medyków, pradziadka autora i Willfreda Grenfella –rozpoczęta w marcu 2002, a po przerwie kontynuowana latem tego samego roku. (Czyli przed wielkim kryzysem, i po zburzeniu WTC). Samotna wyprawa dookoła wyspy, wzdłuż postrzępionych wybrzeży, z plecakiem i namiotem – zwykle autostopem, łajbą, autokarem lub wynajętym samochodem; analogicznie w części poświęconej Labradorowi*.

Gimlette jest z natury towarzyski, dużo rozmawia, prowadzi notatki, stara się wyczuć miejscowych, poznać ich korzenie i codzienność. Podróżuje nieśpiesznie. Zdarza mu się spotykać potomków pacjentów swego pradziadka, myśliwych i rybaków, członków rodzin żyjących na Północy* od pokoleń, mniej lub bardziej wymieszanych między sobą Anglików, Szkotów, Irlandczyków, Frankofonów i Indian. Ludzi naznaczonych tragediami, wtopionych w lokalne realia.

Książka Gimlette’a jest wręcz przeładowana absurdem i groteską. Dobrze się to czyta, ironia jest zawsze zdrowsza niż patos, ale kiedy pisarza nieco ponosi, faktyczny kształt zdarzeń mocno się zaciera. Można też mieć wątpliwości co do trafnego odczytywania psychologii niektórych postaci. Żeby zyskać pełniejszy obraz, trzeba by sięgnąć do źródeł i materiałów encyklopedycznych – zapewne mniej przyjemnych w odbiorze niż „Teatr ryb” – ale coś za coś. Inteligentna książka podróżnicza z elementami reportażu i eseju historycznego. Przydałoby się więcej konkretów, ale i tak to co jest robi wrażenie.

Polskie wydanie wypada bardzo dobrze – Gimlette wygenerował od kilku do kilkunastu frapujących trudności translatorskich, podczas pisania nie stronił od zabawy językiem i raczej nie myślał o przyszłych rozterkach tłumacza, ale Hanna Pustuła-Lewicka wyszła z tego obronną ręką. Jej przekład jest bardzo wysmakowany, robiony z dużym zaangażowaniem. Translatorka dysponuje świetnym warsztatem i bardzo wysokim poziomem angielskiego. (Korekta tekstu jest wręcz wzorowa, niewiele warto zmieniać przy okazji kolejnego wydania*** – przyjemnie mieć coś takiego na półce).



Kiedyś wszystko w opisywanym regionie kręciło się tu wokół połowów (stąd tytuł). Dziś, w wieku grabieżczej eksploatacji oceanu, pływających mega-ubojni i maksymalizacji zysków – ocean opustoszał. Warto przeczytać tę książkę, bo obok dobrej rozrywki, pewnej dawki wiedzy odnośnie sytuacji bieżącej i przeszłości, uwrażliwia też na kruche piękno natury,
cierpienie ludzi i zwierząt.

„Teatr ryb” przypomina książki Ilony Wiśniewskiej i Tony’ego Horwitza. (Zarówno pod względem podejmowanej tematyki jak i stylu przedkładania informacji).

* Kanadyjska prowincja Newfoundland and Labrador.
** NF leży na tej samej szerokości geograficznej co Bretania i Irlandia, ale dominuje tam tundra i tajga, a zimą przyłażą białe niedźwiedzie...
*** Uwagi: str. 64 – kamerą? A nie aparatem?; str. 187 – pomieszanie czasu; str. 192 – autor pisze że to była ciekawa wiosna, wcześniej padło zaś że aktualnie panuje zima – owszem, w marcu jak w garncu... ale wypadałoby zachować jakąś konsekwencje; str. 245 – „toporki cięły ciało i ból” – cięły ból (!); str. 248 – „mamuśki ze Stepford” – tu by się przydał przypis, „Żony ze Stepford” w wersji filmowej (czy to z 1975 czy 2004) wielu pewnie zna, książkę (wydaną u nas w 1992) ktoś tam pewnie czytał... ale dwudziestolatki nie kojarzą niekiedy nawet takich klasyków jak „Powrót do przeszłości” – a im więcej się kręci filmów, i im bardziej pop-kultura się rozrasta – tym trudniej będzie młodemu przerobić „lektury obowiązkowe”; str. 307 – 13 linijka od końca – to, że to wybrzeże NF (konkretnie NF) można było pominąć, wynika to z kontekstu; około str. 300 – pada że sznycle z morświna to danie rybne... kontekst nie wskazuje że jest to żart... zatem mała pomyłka (chyba); str. 389 – autor pisze że Eskimosi z braku drewna wykonywali broń z tego co było pod ręką, np. kości SŁONIOWEJ; str. 402 – w przypisie tłumaczka przekłada Sniffer Hill na Wzgórze Wąchaczy, tymczasem mamy tu liczbę pojedynczą więc WZGÓRZE WĄCHACZA; str. 405 – „po dawnych ogrodach nie zostało śladu” – zjedzone ANI, ewentualnie – nic nie zostało/nie ostał się żaden ślad (potem to samo na str. 525); str. 419 – w potocznym rozumieniu superlatywy to słowa wyrażające zachwyt, stopień najwyższy przymiotników – np. najlepszy, największy etc., tutaj Gimlette przypomina że mogą funkcjonować także w znaczeniu ujemnym („najgorsze”); str. 457 – je (go); str. 463 – „śpiąca wśród orgii płyt wiórowych” – ?! – niestety nie pada przy tym tajemniczym określeniu nic co podpowiadałoby co autor ma na myśli; str. 471 – w ciężarówce (ciężarówkę); str. 471 – Gimlette pisze że na South Coast nie ma żadnych zbiorników wodnych, ale kilka zdań dalej wspomina o stawach i jeziorach, może w oryginale chodziło o drogi wodne... (Wcześniej coś podobnego pada przy okazji opisu autochtonów – raz przedstawia ich jako ludzi dla których morderstwa to norma, standardowy sposób rozwiązywania problemów na który jest społeczne przyzwolenie, później jako ludzi uznających zabójstwo za rzecz haniebną, nie do przyjęcia... opinie odmienne o 180 stopni!); mapa ze strony 498 powinna być wstawiona wcześniej, przy okazji opisu włóczęgi po północno-wschodnim Labradorze...

Mało o próbujących osiąść na NF wikingach, właściwie tyle co nic. W dodatku w dość kpiarskim tonie, jak gdyby mowa była o urojeniach w rodzaju odwiedzin Ameryki przez Fenicjan/Egipcjan/Walijczyków/Zaginione Plemię Izraela. I to pomimo tego, że w tekście pada kilka razy nazwisko człowieka który napisał na ten temat obszerne opracowanie – „Westviking. The Ancient Norse in Greenland and North America” (wydanie polskie – „Wyprawy Wikingów”). Dziwne że Gimlette tak stawia sprawę. Z tego co zamieścił w jednym z rozdziałów wynika że nie tylko wątpi iż trafili na wyspę, ale że w ogóle dopłynęli na kontynent... a przecież rzut oka na mapę (porównanie odległości),wczytanie się w świadectwa zawarte w sagach i zapoznanie z analizami materiałów wykopaliskowych – przemawiają za tym że faktycznie tak było. To nie jest nawet kontrowersyjne.

(Theatre of Fish: Travels Through Newfoundland and Labrador)

Włóczęga śladami dwóch misjonarzy-medyków, pradziadka autora i Willfreda Grenfella –rozpoczęta w marcu 2002, a po przerwie kontynuowana latem tego samego roku. (Czyli przed wielkim kryzysem, i po zburzeniu WTC). Samotna wyprawa dookoła wyspy, wzdłuż postrzępionych wybrzeży, z plecakiem i namiotem – zwykle...

więcej Pokaż mimo to

avatar
292
61

Na półkach: ,

Książka dla wielbicieli prozy Crummeya.

Książka dla wielbicieli prozy Crummeya.

Pokaż mimo to

avatar
304
58

Na półkach: ,

czytałam ją tuż przed wylotem na Nową Fundlandię i pewnie dlatego już zawsze będę o niej pamiętać jedynie dobrze. momentami historie dziadka nużą, ale miejsca opisywane są absolutnie wyjątkowe - i na kartach książki i w rzeczywistości!

czytałam ją tuż przed wylotem na Nową Fundlandię i pewnie dlatego już zawsze będę o niej pamiętać jedynie dobrze. momentami historie dziadka nużą, ale miejsca opisywane są absolutnie wyjątkowe - i na kartach książki i w rzeczywistości!

Pokaż mimo to

avatar
1802
1146

Na półkach: ,

Pod koniec XIX wieku dwóch mężczyzn, Eliot Curwen i Wilfred Grenfell, wyruszają z Anglii do Nowej Fundlandii. Jeden jest opanowanym lekarzem, drugi szalonym, żądnym przygód obieżyświatem. Sto lat później, potomek jednego z nich, John Gimlette, podąża ich śladami wzdłuż wybrzeży Nowej Fundlandii i Labradoru.

Podróż ta nie jest kolorowa, pełna przygód i sprawiająca, że od razu rezerwuje się bilet na samolot. Bo i nie jest to obszar, który na pierwszy rzut oka ma coś do zaoferowania. Tereny te, tak i zamieszkujący je ludzie są twarde, surowe i przywykłe do ciężki warunków przyrodniczych. Jedynym ich bogactwem były ryby, gdy zaczęły się kończyć, zaczęła się bieda. Pomimo, to mieszkańcy nadal pozostali, wierząc, że kiedyś ich los się odmieni. Pomiędzy nimi wędruje autor snując swoją opowieść zarówno o przeszłości jak i teraźniejszości.

Trzeba przyznać, że Johnowi Gimlette udało stworzyć się opowieść, która nie jest pesymistyczna czy pozbawiona nadziei. Opowiada o trudnych i bolesnych sprawach ale umiejętnie miesza to z momentami dumy i radości. Sprawia, że skaliste wybrzeża nabierają życia a ich mieszkańcy stają się bliżsi. To ludzie tak różni - czasem śmieszni, tragiczni, mocno doświadczeni przez życie ale w pewien sposób budzący podziw. Podświadomie chyba autor zachęca to wyprawy na Nową Fundlandię i Labrador by móc jeszcze zobaczyć świat, który powoli odchodzi tak ja i odeszły ryby, które były jego symbolem.

http://podkoldra-deana.blogspot.com/2015/03/teatr-ryb-john-gimlette.html

Pod koniec XIX wieku dwóch mężczyzn, Eliot Curwen i Wilfred Grenfell, wyruszają z Anglii do Nowej Fundlandii. Jeden jest opanowanym lekarzem, drugi szalonym, żądnym przygód obieżyświatem. Sto lat później, potomek jednego z nich, John Gimlette, podąża ich śladami wzdłuż wybrzeży Nowej Fundlandii i Labradoru.

Podróż ta nie jest kolorowa, pełna przygód i sprawiająca, że od...

więcej Pokaż mimo to

avatar
880
8

Na półkach: , ,

Literatura podróżnicza? No nie do końca. Ta książka jest bardziej esejem historycznym niż opisem podróży. Stąd też mój dość mały zawód, bo tego się nie spodziewałem. Ale po kolei.
John Gimlette zabiera nas w podróż śladami swojego pradziadka Eliota Curwena, będącego połączeniem misjonarza, filantropa i badacza. I serwuje nam bardzo dużo opisów podróży jego członka rodziny. Jak dla mnie ilość ich jest aż niestrawna. W książce mamy również mnóstwo historycznych szczegółów dotyczących Nowej Funlandii i Labradoru. Ponownie jest ich za dużo, przynajmniej dla zupełnego laika jakim ja jestem. Przez prawie całą książkę byłem nimi bombardowany, aż po skończonej lekturze odetchnąłem z ulgą, że to już po wszystkim.

Ale nie mogę odmalowywać wszystkiego w ponurych barwach, bo byłoby to mocno niesprawiedliwie. Autor zręcznie prowadzi nas po Nowej Funlandii i przybliża nam sylwetki ludzi, którzy zdecydowali się prowadzić życie w tych nieprzyjaznych warunkach. I dowiadujemy się bardzo wiele o tytułowych rybach. Rybach, bo większość życia mieszkańców jest nimi związane. Dla obywatela Nowej Funlandii liczył się tylko dorsz. Nic innego nie było ważne. Doskonałym przykładem tego przytoczonym przez autora było to, że jedynym wkładem Nowej Funlandii w Wystawę Światową w 1851 roku była flaszka oleju z wątroby dorsza. Niestety teraz po wielkich przemianach tej ryby już prawie nie ma.

Mieszkańcy byli przyzwyczajeni od samego początku do radzenia sobie samemu i zwalczania przeciwności losu. Zniszczony dom przez kataklizm - szli do lasu i stawiali sobie nowy. Proste. Taka postawa i dzieje historii wykształciły w nich poczucie odrębności i swoistą dumę z tego, że są Nowofunladczykami. Oraz specyficzne poczucie humoru. W Saint John's, mieście wielokrotnie dręczonym przez pożary, ludzie żartowali sobie, że zaczynają się denerwować dopiero, gdy przez dłuższy czas nie widzą ognia. Mają też swoje podejście do religii. Chodzenie do kościoła to po prostu jakieś inne zajęcie na niedzielę, oderwanie od codzienności.
Gimlette pisze na różne tematy i porusza wiele problemów. I przez to czytamy o działalności misjonarzy morawskich, alkoholiźmie, zagładzie Beothuków, bezrobociu, czy aferze pedofilskiej.

Mimo wszystko, po skończonej lekturze, stwierdzam, że wezmę przykład z odkrywców Nowej Funlandii - Wikingów. Po nieudanej próbie kolonizacji uciekli stamtąd czym prędzej i nie wrócili. Ja zrobię podobnie i nie wrócę do lektur o tym zakątku świata.

Literatura podróżnicza? No nie do końca. Ta książka jest bardziej esejem historycznym niż opisem podróży. Stąd też mój dość mały zawód, bo tego się nie spodziewałem. Ale po kolei.
John Gimlette zabiera nas w podróż śladami swojego pradziadka Eliota Curwena, będącego połączeniem misjonarza, filantropa i badacza. I serwuje nam bardzo dużo opisów podróży jego członka rodziny....

więcej Pokaż mimo to

avatar
248
45

Na półkach:

Autor znakomicie dopasował swoją opowieść do nudnego krajobrazu Labradoru. Do krajobrazu Nowej Funlandii zresztą też.

Autor znakomicie dopasował swoją opowieść do nudnego krajobrazu Labradoru. Do krajobrazu Nowej Funlandii zresztą też.

Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    232
  • Przeczytane
    78
  • Posiadam
    50
  • Reportaż
    6
  • Teraz czytam
    5
  • Podróżnicze
    5
  • Chcę w prezencie
    4
  • E-book
    3
  • Orient Express
    3
  • Czarne
    3

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Teatr ryb. Podróże po Nowej Fundlandii i Labradorze


Podobne książki

Przeczytaj także