Nie śpij, tu są węże! Życie i język w amazońskiej dżungli Daniel L. Everett 7,2
Osoba autora, którą widzimy na kartach książki, budzi ambiwalentne uczucia. Z jednej strony obserwujemy, jak wchodzi między Indian, by żyć niemal na równi z nimi (na tyle, na ile to możliwe). Potem, aby ratować swoją żonę i córkę, gotów jest przekupić kapitana statku, na którym płynie ponad setka pasażerów, by nie zatrzymywał się nigdzie i popłynął prosto do miasteczka, w którym jest szpital („Nie obchodziło mnie to, że wielu ludzi było zależnych od tej łodzi z powodu ich własnych potrzeb zdrowotnych i żywieniowych oraz fakt, że mogłem skazać innych na los podobny do Karen [chorej żony autora]”). Następnie, by przetransportować żonę pomiędzy miasteczkami załatwia dla niej samolot [!], pilota i pielęgniarkę. Jak wielki kontrast z możliwościami ratowania bliskich dostępnymi dla Indian... Indianom owszem pomaga, dając im leki, ale zdaje się ich traktować utylitarnie (Indianie mu pomagają zbudować dom, pomagają mu uczyć się języka, pokazują mu jak polują, pomagają poznać kulturę; gdy on opuszcza wioskę, to - aby nie tracić kontaktu z językiem - zabiera dwóch Indian z dżungli do miasta, w którym nigdy nie byli i nie widać tu jakiejś refleksji autora, czy to jest dla rzeczonych Indian dobre). Z drugiej strony podziw budzi determinacja autora do poznania języka Indian i jego niewątpliwe sukcesy na tym polu; jego ciekawość badacza.
Zwrócę też uwagę na irytujące niedoróbki: np. żona autora ma na imię Keren, ale niekiedy objawia się jako Karen; na stronie 258 do autora podpływa 12-metrowa anakonda, która dwa akapity dalej skraca się już do anakondy 9-metrowej (sprawdziłem, iż jest to akurat niedokładność przeniesiona z oryginału, w którym 40-stopowa anakonda za chwile staje się anakondą ponad 30-stopową; przy czym słowo „ponad” was lost in translation ;).
Opowieść o zetknięciu z kulturą Indian i samą Amazonią: opisanie wyzwań, kultury materialnej, wierzeń, języka, podejścia do śmierci i umierania oraz samego codziennego życia Indian – bardzo ciekawe (dla mnie: 8/10). Chciałoby się zawołać o więcej zdjęć – autor badał kulturę i język Piraha przez 30 lat, a w książce naliczyłem 15 niewielkich, czarno-białych fotografii. Sądzę, że zdjęcie lepiej oddałoby obraz pantery, której: „głowa była znacznie większa od mojej, a łapy wystarczająco duże, żeby całkowicie pokryć moją rękę. Pazury były długości około połowy moich palców. Kły, po wyrwaniu ich z korzeniami były dłuższe niż 3 cale”, ale fotografii pantery brak, więc – jak to w książce o języku – pozostaje autorowi wierzyć na słowo ;)
Kawałki stricte językoznawcze, roztrząsania: czy iteracja jest rekurencją? albo czy gramatyka wpływa na kulturę, czy też raczej kultura na gramatykę?, podbarwione jeszcze silną ambicją autora, by dowieść swego ISTOTNEGO wpływu na badania lingwistyczne, wypadają dużo słabiej (dla mnie 2/10).
Myślę, że warto przeczytać „część I: życie” oraz „część III: wnioski”, natomiast jeśli nie jest się wielkim entuzjastą językoznawstwa i jego powiązań z socjologią, kulturą i antropologią, to bez dużej straty dla całości można podarować sobie „część II: język”.