-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać3
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać4
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński25
Biblioteczka
2022-01-09
2021-12-28
2021-12-12
2021-12-11
2021-12-04
2012-12
2021-11-26
2021-03-05
2021-05-28
2021-09-21
2021-06-16
2021-09-23
2021-01-20
"W jednym rogu uwił sieć wielki pająk, ale ponieważ nie był mną zainteresowany, starałam się nie panikować na widok jego bulwiastego odwłoka i włochatych nóg. Zwykle jestem za równością płci, ale w tamtej chwili byłam gotowa przełknąć dumę i poprosić Hala, by usunął dla mnie tego pająka. Chłopcy bywają przydatni, poza oczywistą sprawą z przeznaczonymi. Chyba że Hal też się bał pająków. Nie miałam sposobności się o tym przekonać. Niewątpliwie byłaby to cecha niepożądana u partnera."
No i sześć tomów za mną. Każdy z perspektywy innego bohatera, każdy z inną historią, a jednak każdy taki sam. Schemat kopiuj-wklej uwzględniający zmianę jedynie w zakresie zmiany temperamentu głównych bohaterów, miejsc akcji i... to chyba byłoby na tyle.
Jedynie dwa pierwsze tomy wybiły się na tle całej serii będąc więcej niż dobre, z kolei cała reszta... no nie zachwycała jakoś szczególnie.
A jednak żadna z tych książek nie przysporzyła mi szczególnie jakiegoś bólu przy czytaniu. Wręcz przeciwnie seria jest napisana lekko i oddaje przyjemny optymizm, o którym z łatwością się czyta. Czasami ocierając się o cringe i przedstawiając zbyt cukierkowe sceny, ale pozostając przy tym dobrą, rozluźniającą serią.
Nie mogłabym jednak nie zwrócić uwagi, że najbardziej bolesne i zarazem za każdym razem nieuchronnie rozczarowujące były próby autorki przemycenia do książek różnej maści rodzinnych i psychicznych problemów, które ukazane z początku wydawały się tak bardzo wpływać na bohaterów i ich decyzje, by ostatecznie zakończyć jako coś nieważnego, lub co gorsza łatwego do rozwiązania. Z początku dramat, potem odrobinę wątku romantycznego, akcja (za każdym razem obowiązkowo wątek porwania głównej bohaterki), po czym świat nagle staje się piękny i kolorowy, bo jak inaczej książka mógłaby skończyć się happy enedem?
Wciąż jednak seria lekka i przyjemna, więc jeśli tego akurat ktoś by szukał...
"W jednym rogu uwił sieć wielki pająk, ale ponieważ nie był mną zainteresowany, starałam się nie panikować na widok jego bulwiastego odwłoka i włochatych nóg. Zwykle jestem za równością płci, ale w tamtej chwili byłam gotowa przełknąć dumę i poprosić Hala, by usunął dla mnie tego pająka. Chłopcy bywają przydatni, poza oczywistą sprawą z przeznaczonymi. Chyba że Hal też się...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-21
2021-11-10
2021-10-27
No Szklany tron to to nie jest.
Ale oczywiście to wciąż Sarah J. Mass, której sposób pisania sprawia, że książki spod jej pióra czyta się bardzo szybko, dosłownie wszędzie i na każdym możliwym urządzeniu elektrycznym. (Co jak się okazało, w tym przypadku dotyczyło jedynie dwóch pierwszych książek tej trylogioserii.)
Kiedy był taki czas, że ludzie zaczytywali się i jarali obiema seriami, ja byłam w trakcie Szklanego tronu i twardo trwałam przy postanowieniu, że wszystko po kolei, a swojego faworyta wybiorę później. Choć podświadomie wiedziałam, że Dwory Szklanego nie przebiją.
Oczywiście miałam rację.
ACOTAR
"– Oczywiście, że możemy kłamać. Traktujemy to wręcz jako rodzaj sztuki. I oczywiście skłamaliśmy, kiedy wieki temu zapewniliśmy ludzi, że nie jesteśmy zdolni dawać fałszywego świadectwa."
Czytając Dwór cierni i róż na myśl nie raz przychodziła mi seria Żelaznego Dworu Julie Kagawy. I nie powiem było to całkiem przyjemne skojarzenie. Taki wyraz ulgi, spowodowany zachwytem, że Sarah poszła bardziej w stronę Julie Kagawy a nie Holly Black.
Początek okazał się niezwykle wciągający. Zima, las, polowanie, chata, życie w ubóstwie i na skraju śmierci głodowej. Kiedy jednak przenieśliśmy się do Prythianu i aż prawie do ostatniej ćwiartki Dwór cierni i róż okazał się być jedynie dobry, co wyraźnie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Szklany tron pozostanie moim faworytem. Dopiero ostatnia część, kiedy to Feyra staje przed obliczem Amaranthy, ma okazję się wykazać, a akcja nabiera tempa i wreszcie pojawia się Ryshand, fabuła znów stała się bardziej pochłaniająca.
Dwór cierni i róż zakończyłam, z uczuciem wyczekiwania na drugą część i oczywiście więcej postaci Ryshanda.
ACOMAF
"– Są różne rodzaje ciemności – powiedział Rhys. Nie otworzyłam oczu. – Jest ciemność, która przeraża; ciemność, która koi; ciemność, która daje odpoczynek. – Wyobraziłam sobie każdą z nich. – Jest ciemność kochanków i ciemność skrytobójców. Staje się tym, czym jej nosiciel chce, żeby się stała; czym potrzebuje, żeby się stała. Sama z siebie nie jest ani zła, ani dobra."
To zdecydowanie moja ulubiona część. A już zwłaszcza pierwsza połowa. Feyra trafia na Dwór nocy i wreszcie mamy okazję poznać bliżej słynną ekipę.
Zabawną i żywiołową Morrigan, bezpośredniego jajcarza Kasjana, zdystansowanego i poważnego Azriela oraz groźną Amrene.
No i oczywiście zajebistego Ryshanda.
Drugi tom to idealne zbalansowanie między problemami bohaterów, leczeniem starych ran, poznawaniem nowego dworu i przyjaciół, rodzącym się uczuciem między Feyrą a Ryshandm, a widmem nowego zagrożenia oraz pełnego napięcia i akcji finału.
Jak się później przekonałam, to właśnie ACOMAF uświadomił mi, jak schematyczna odnoście opisywania bohaterów potrafi być Sarah J. Mass. Jednakże skoro są to w większości schematy, które mi się podobają, jak mogę mieć o to pretensje.
ACOWAR
"– Pokażemy im Dwór Snów – powiedział cicho."
Mam taką niepisaną zasadę, że jeśli jakaś książka, albo seria mi się podobała, ale tak naprawdę podobała, tak, że była dziesięć na dziesięć, to z automatu zakładam, że nigdy nie przeczytam jej po raz drugi. I nie tylko dlatego, że mam całą listę innych książek, które dopiero muszę przeczytać, a z obawy, by nie naruszyć zajebistych wspomnień. No bo, co jeśli po paru latach stwierdzę, że te książki wcale nie były takie dobre i jak właściwie mogły mi się tak bardzo podobać? (Problemy ludzi pierwszego świata.)
Nieprzyjemne uczucie nadeszło inaczej niż się spodziewałam. W trakcie czytania ostatniej części zaczęłam rozkminiać, czy przypadkiem nie przekroczyłam jakiegoś progu, w którym przestało podobać mi się to, co kiedyś uznawałam za zajebiste.
Ale nie.
Na szczęście nie.
Wystarczyło, że przypomniałam sobie dwa poprzednie tomy i przeczytałam parę scenek, by mieć pewność, że nie ja jestem problemem a Dwór skrzydeł i zguby, który okazał się być niczym Wieża świtu w Szklanym tronie. Cholernie i niepotrzebnie rozwleczony.
Nadal dobry, momentami nawet bardzo, ale już nie taki porywający. Z kolei to wszystko, co miało swój nieodparty urok w ACOTAR i ACOMAF przestało na mnie oddziaływać, albo już nie było takie samo. Z kolei niektóre wątki, choćby relacja Feyry i Rysha stanęły w miejscu.
Zdarzały się momenty, kiedy miałam ochotę rozpocząć inną książkę i mieć ACOWAR wreszcie za sobą. W rezultacie zmęczyłam Dwór skrzydeł i zguby po ponad dwóch miesiącach.
Z pewnością ACOWAR byłby o wiele lepszy, gdyby skrócić go o parę set stron.
Co zaskakujące, mimo tego rozwlekania, na koniec okazało się, że większość wątków zostało niedomkniętych. Zapewne dlatego, że seria jest kontynuowana, ale w takim wypadku, po przeczytaniu niemal tysiąca storn, tym bardziej zirytowałam się, że ACOWAR był tak długi.
Sam finał zaś nie był zbytnio wciągający. Opisy bitwy niczym przeciąganie liny raz w jedna, raz w drugą stronę przypominały mi opis wojny w Królestwie Popiołów. A ostatecznie nasza główna bohaterka zamiast uczestniczyć w akcji lub jakkolwiek na nią wpływać, okazała się być jedynie naszymi oczami w ostatecznej bitwie.
Jak na to "właściwe" zakończenie trylogii. Nie jest to niestety zbyt miły akcent.
Zobaczymy jednak jak to będzie dalej...
No Szklany tron to to nie jest.
Ale oczywiście to wciąż Sarah J. Mass, której sposób pisania sprawia, że książki spod jej pióra czyta się bardzo szybko, dosłownie wszędzie i na każdym możliwym urządzeniu elektrycznym. (Co jak się okazało, w tym przypadku dotyczyło jedynie dwóch pierwszych książek tej trylogioserii.)
Kiedy był taki czas, że ludzie zaczytywali się i...
2021-10-28
2021-10-10
2021-08-21
"Inej prawie zrobiło się jej żal. Dunyasha naprawdę uważała się za dziedziczkę Lantsovów – i być może nawet nią była, ale czyż nie o tym marzy każda młoda dziewczyna? Że pewnego dnia obudzi się jako księżniczka? Albo okaże się, że jest obdarzona mocą i przeznaczona do wielkich rzeczy? Może istnieli ludzie, którzy naprawdę wiedli takie życie; może ta dziewczyna była jedną z takich osób. A co z resztą? – zadała sobie pytanie Inej. Co z rzeszą niewidzialnych dziewcząt, które są nikim i niczym? Uczymy się kroczyć dumnie, jakbyśmy nosiły korony. Uczymy się wydzierać magię z codzienności. Tak właśnie robili ci, którzy nie byli wybrańcami i w których żyłach nie płynęła królewska krew, jeśli chcieli przetrwać. Świat nic nie był im winien, a oni i tak czegoś się od niego domagali."
Wszyscy się zachwycali tymi Wronami i Kanciarzami, że to takie dobre. Lepsze od Griszów i w ogóle...
I chociaż raz mieli rację.
Już pierwsze rozdziały dały mi do zrozumienia, że dylogia jest napisana o wiele lepiej od Griszów, i gdyby nie to samo uniwersum nie powiedziałabym, że obie serie wyszły spod pióra tej samej autorki. Zbyt lakoniczna i lekka w odbiorze - mimo swej fabuły - trylogia, wypada o wiele prościej i niestety słabiej od Szóstki wron, gdzie każde wydarzenie, przemyślenie czy dialog ma swoją wagę.
Bohaterowie również zostali przedstawieni o wiele lepiej. W trylogii, za wyjątkiem świętej trójcy bohaterów, postacie zwyczajnie rozmywały się na kartach powieści. Momentami miałam problem, by zapamiętać kto był kim. Były jedynie imiona i nic, co pomagałoby te imiona rozróżnić. W Szóstce wron natomiast bohaterów było całe mnóstwo, jednak każdy został bardzo dobrze wykreowany. Z inną historią, z własnymi ranami i motywacjami, wyraźnie zaznaczali swoją obecność na kartach powieści.
W moim przypadku im dalej brnęłam w Trylogię Griszów, tym mniej byłam pochłonięta fabułą. O ile pierwsza część przypadła mi do gustu, tak w przypadku kolejnych, nie byłam już tak zaabsorbowana historią Aliny, mimo toczącej się w tle wojny. Szóstka Wron natomiast jest tym lepsza, im dalej się w nią brnie.
Problem być może wynika z faktu że trylogia okazała się być mało wymagającym odgrzewanym kotletem. Historią jakich wiele mam za sobą tyle, że ubraną w inne szaty. Dylogia Szóstki wron okazała się powiewem świeżości. Odskocznią od innych typowych książek, w których mamy wybrańca moc i nadchodzącą wojnę. We Wronach chodzi o pieniądze, przekręt i zemstę. Bohaterowie nie są wzorowymi protagonistami, którzy drogą sprawiedliwości dochodzą swych racji, a ich metody dla typowego moralnego człowieka mogą pozostawiać wiele życzenia, ale to w tej książce jest najlepsze.
Aby wyrównać rachunki nie zawsze należy grać fair.
I o ile nie miała to być analiza porównawcza, tak nie sposób nie porównywać obu serii, które dzieją się w tym samym uniwersum, są niejako ciągiem jednej historii, a jedna od drugiej jest o niebo lepiej napisana.
"– Sulijczycy wierzą, że dopuszczając się złych uczynków, ożywiamy nasze cienie. Każdy grzech je wzmacnia, aż w końcu cień staje się silniejszy od ciebie. – Gdyby to była prawda, mój cień okryłby Ketterdam wieczną nocą. – Być może. – Inej spojrzała Kazowi w oczy. – A może to ty jesteś czyimś cieniem. – Masz na myśli Pekkę."
"Inej prawie zrobiło się jej żal. Dunyasha naprawdę uważała się za dziedziczkę Lantsovów – i być może nawet nią była, ale czyż nie o tym marzy każda młoda dziewczyna? Że pewnego dnia obudzi się jako księżniczka? Albo okaże się, że jest obdarzona mocą i przeznaczona do wielkich rzeczy? Może istnieli ludzie, którzy naprawdę wiedli takie życie; może ta dziewczyna była jedną z...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-08
"Czy nasze wnuki i prawnuki rzeczywiście będą żyć w takim świecie? To zależy od nas. Historia nie jest z góry przesądzona. Czasem jednostka jest w stanie zmienić bieg dziejów. Czasem plany możnych i silnych całkowicie się wywracają. Potrzeba zaledwie trzech rzeczy: wolnej woli, rozsądku i odwagi."
Trochę mi zajęło z tą książką. Nie dlatego, że była zła, wręcz przeciwnie, lecz dlatego, że nie posiadała fabuły, a przedstawiała fakty naszego obecnego życia. Dlatego z całą pewnością nie była to książka, którą mogłam szybko pochłonąć, zwłaszcza, że bombardowani zewsząd informacjami covidowymi nie co dzień miałam ochotę po nią sięgać.
Standardowe informacje covidowe codziennie przedstawiane w wiadomościach, najpopularniejszych stronach internetowych oraz radio. Ich przekaz jest jest wyraźnie ukierunkowany i już samo to może budzić wątpliwości. Odmienną narrację, tą poddająca w wątpliwość rozgrywane na naszych oczach wydarzenia nie tak łatwo znaleźć. Można trafić przez przypadek na inne źródła, ale nie każdy szuka, nie każdy trafia, nie każdy poddaje w wątpliwość i nie każdy zadaje pytania.
Dobrze jest znać dwie strony, zanim wygłosi się jakąkolwiek opinię.
A co człowiek to inna opinia.
Już na wstępie zostaje zaznaczone jak dobre jest zdroworozsądkowe, poddające w wątpliwość podejście do tematu – jakiegokolwiek. Jak ważne jest patrzenie nie tylko przez pryzmat szkła wirtualnego świata, ale również własnymi oczami, bo często te dwa widziane światy bywają zupełnie różne.
Między innymi dlatego postanowiłam sięgnąć po tą książkę.
Pierwszy rozdział, czyli świat przed pandemią był najciekawszy. Opisywał dzisiejsze czasy i zmianę ludzkich wartości, które niegdyś opierały się na wierze i religijności, z kolei teraz idące w stronę konsumpcjonizmu, indywidualności i gromadzenia dóbr. Daje szansę na zastanowienie się do jakiego miejsca dotarliśmy jako społeczeństwo, w jaką stronę zamierzamy i czy jest to właściwy kierunek.
Autor zdecydowanie odnosi się do tego zjawiska negatywnie, jednak każdy czytający sam powinien odpowiedzieć sobie na tą tezę.
Dalej to szczegółowy opis pandemii i próba dowiedzenia medialnej manipulacji, której ostatecznym celem ma być kontrola, władza oraz ograniczenie wolności i własności. Póki co możemy albo zgodzić z autorem albo nie, bo czy wszystkie te wnioski okażą się prawdą, dowiemy się za kilka, a może i kilkanaście lat.
Jednak czy społeczeństwo, któremu powoli odbierana jest wolność, pewnego dnia obudzona w niewoli będzie jej świadoma?
Autor nie ukrywa swojego jakże jednoznacznego wniosku, o czym mówi sam tytuł: COVID-19 Globalna mistyfikacja. Co do tego ludzie są podzieleni.
"Kiedy ludzie walczą ze sobą, nie walczą z władzą."
Jednak próbując udowodnić swoją tezę autor przywołuje badania, statystyki i artykuły.
Ostatecznie niewiele rzeczy okazało się dla mnie szokiem, raczej rozbudowaną wersją, o której gdzieś usłyszałam, albo wniosków do jakich sama doszłam. Mimo to książkę uważam za bardzo dobrą, choć nie przeczytałam jej szybko.
Zdecydowanie jednak pozycja jest warta uwagi. Nie tylko dla tych, którzy szukają potwierdzenia swoich przypuszczeń, ale i dla tych, którzy te przypuszczenia odrzucają.
Należy przyjrzeć się dwóm stronom monety.
"Czy zwykły człowiek może przeciwstawić się takiemu globalnemu systemowi kłamstwa i dezinformacji? Czy można walczyć z molochem, który rządzi każdą sferą życia i kontroluje nas na każdym kroku? Oczywiście, że można. Zwykły człowiek ma niezwykle silną broń, którą zawsze może wykorzystać. Ma wolną wolę i rozum. Ta wola pozwala
mu nie wierzyć w kłamstwa, odrzucić manipulację i odwrócić się od kuszącej fikcji. Rozum zaś pozwala mu wykryć luki i brak logiki w inscenizacji, pozwala mu wnioskować ze skutków o przyczynach, a przede wszystkim zachować sceptycyzm wobec opinii, w które rzekomo wszyscy wierzą. Większość rzadko ma rację - ludzkość nieraz się o tym przekonała. Oprócz tego potrzeba jeszcze odrobiny odwagi, aby pójść pod prąd. Polacy zawsze mieli tej odwagi sporo - zarówno w czasach zaborów, jak i okresie rządów tzw. realnego socjalizmu. Mimo zakrojonych na szeroką skalę akcji propagandowych, wiedzieli swoje. Zachowali zdrową nieufność w stosunku do władzy i używanych przez nią mediów. Dziś musimy zmierzyć się z kolejnym systemem kłamstwa. Niewątpliwie przewyższa on systemy stworzone przez zaborców, jest także doskonalszy i bardziej wyrafinowany niż ten, który narzucili w czasie drugiej wojny naziści, a po niej komuniści. Jednak najdoskonalszy system kłamstwa nie jest w stanie poradzić sobie z kimś, kto ma dość woli i rozumu, aby w niego nie wierzyć. I dość odwagi, aby pójść pod prąd i myśleć samodzielnie.
Z prądem płyną tylko martwe ryby."
"Czy nasze wnuki i prawnuki rzeczywiście będą żyć w takim świecie? To zależy od nas. Historia nie jest z góry przesądzona. Czasem jednostka jest w stanie zmienić bieg dziejów. Czasem plany możnych i silnych całkowicie się wywracają. Potrzeba zaledwie trzech rzeczy: wolnej woli, rozsądku i odwagi."
więcej Pokaż mimo toTrochę mi zajęło z tą książką. Nie dlatego, że była zła, wręcz przeciwnie,...