Biblioteczka
2024-01-13
2023-02-21
2022-12-02
2022-10-03
2022-09-19
2022-07-17
2022-03-13
2022-02-06
2019-11-10
2021-12-04
2021-03-05
2017-07-11
2016-07-25
"Mój duch jest silniejszy od mojego strachu. - Dedykacja"
"Zbliża się czas wojny. Wojna musi się pojawić, ponieważ wielkie zło wymaga naprawy, zło, które rośnie w siłę wraz z każdym odebranym życiem. Wojna jest jedynym rozwiązaniem."
Imperium ognia...
Po tej książce spodziewałam się zupełnie innego klimatu. Tymczasem otrzymałam pustynie, dżiny, ifryty, karawany i plemienia. To wszystko skojarzyło mi się z południowo wschodnią kulturą, co nadało książce pewnej oryginalności.
Mało oryginalny za to jest wątek rebelii. Uciśniony i zniewolony lud pragnie wyzwolenia z rąk oprawców. Ile już razy natykaliśmy się na ten aspekt? Pojawił się w Czerwonej Królowej, Dotyku Julii, Igrzyskach Śmierci, Opowieści Penryn o Końcu Świata, Kronikach Czerwonej Pustyni, Córce Dymu i Kości, Szklanym Tronie, Legendzie, Rywalkach, a to tylko kilka przykładów, gdzie tych z pewnością jest więcej. (W końcu tylu książek jeszcze nie przeczytałam.) Na szczęście wątek rebelii w nie został przedstawiony sztampowo, co daje kolejnego plusa.
No i bohaterowie... Cała gama różnych bohaterów, a każdy z nich ma inny charakter. - Cudo.
Po raz pierwszy obcowałam też z czymś w rodzaju czworokąta miłosnego, co dla wszystkich antyfanów trójkątów, może być kolejną zaletą. Przy czym te wątki miłosne zostały przedstawione raczej jako tło, które jeszcze nabierze kształtu, więc nie liczcie na zbyt dużo romansu.
Pani Tahir sprezentowała również całą gamę odczuć jakie mogą towarzyszyć podczas czytania.
A gdyby ktoś chciał abym opisała tą książkę jednym słowem? Nasuwa mi się takie: okrucieństwo. Skoro już mamy uciśniony lud, mamy więc też niewolników i gdyby ktoś powiedział, że niewolników nie traktuje się dobrze raczej wzruszylibyśmy ramionami. W Imperium ognia kwestia okrucieństwa - nie tylko wobec niewolników - jest bardzo rozbudowana, co nasuwa na myśl pytanie: jakie mogą być granice ludzkiej wytrzymałości? A przecież te wszystkie wymyślne sposoby zadawania bólu wcale nie spadły autorce z nieba. Wszystko to kiedyś spotykało ludzi i nieraz podczas lektury przyłapywałam się na myśleniu: jak dobrze, że urodziłam się w lepszych czasach.
Jedynym co w książce nieco mnie irytowało to dwie pierwsze Próby, ale w porównaniu z całą resztą, mogę puścić to w zapomnienie.
Jeśli Imperium ognia jest książką młodzieżową, to z całą pewnością nie jest taką zwykłą książką. Nie jest wcale lekka i przyjemna, więc radzę mieć to na uwadze, gdy zabierzecie się za jej czytanie.
"Mój duch jest silniejszy od mojego strachu. - Dedykacja"
"Zbliża się czas wojny. Wojna musi się pojawić, ponieważ wielkie zło wymaga naprawy, zło, które rośnie w siłę wraz z każdym odebranym życiem. Wojna jest jedynym rozwiązaniem."
Imperium ognia...
Po tej książce spodziewałam się zupełnie innego klimatu. Tymczasem otrzymałam pustynie, dżiny, ifryty, karawany i...
2014-09
2017-11-26
"– To nie jest jedna z waszych herrańskich opowieści o bóstwach, nikczemnikach, bohaterach i wielkim poświęceniu – oznajmiła drwiąco. – Uwielbiałam takie historie, kiedy byłam mała. Sądzę, że ty również. Są lepsze, piękniejsze niż prawdziwe życie, w którym ludzie podejmują racjonalne decyzje w swoim dobrze pojętym interesie. To przykre, ale rzeczywistość nie jest za bardzo poetycka. – Wzruszyła ramionami. – Tak samo jak arogancja. Naprawdę myślisz, że wszystko kręci się wokół ciebie?"
LUDZIE TRZYMAJCIE MNIE!!!
POWIADAM WAM DOPRAWDY, ŻE THE WINNER'S CRIME TO KSIĄŻKA WYJĄTKOWA. BO CHYBA JESZCZE ŻADNA TAK MNIE NIE WKU*RWIŁA, NIE PODNIOSŁA MI TAK CIŚNIENIA.
BYĆ MOŻE FAKT WYDANIA W POLSCE TRZECIEJ CZĘŚCI COŚ BY ZMIENIŁ - BYĆ MOŻE, NIE WIEM - ALE PONIEWAŻ TEJ NIE BĘDZIE, A MÓJ ANGIELSKI LEDWO ZIPIE, TO TRAKTOWAŁAM DRUGĄ CZĘŚĆ JAK OSTATNIĄ.
OCZYWIŚCIE WIEDZIAŁAM, ŻE HISTORIA SIĘ NIE ROZWIĄZUJE, WIEDZIAŁAM TEŻ, ŻE POJAWI SIĘ JAKIŚ CLIFFHANGER...
ALE TO...
TO JEST NIE DO PRZYJĘCIA!!!
PONIEWAŻ TEN WĄTEK MIĄŁ SIĘ WYJAŚNIĆ W TEJ CZĘŚCI.
W TEJ!!!
I ABSOLUTNIE NIE AKCEPTUJĘ TEGO, ŻE TAK SIĘ NIE STAŁO. NIE AKCEPTUJĘ TEGO, CO WYDARZYŁO SIĘ NA KOŃCU. NIE AKCEPTUJĘ TEGO CO ZROBIŁA MI MARIE RUTKOSKI.
I TO NIE JEST POZYTYWNE WKU*WIENIE. BO CO Z TEGO, ŻE KSIĄŻKA BYŁA DOBRA? A NAWET ŚWIETNA (choć tak między nami trochę słabsza od pierwszej części, trochę za mało akcji i za dużo pseudo-intryg).
JAK GŁUPIA BRNĘŁAM PRZEZ ILEŚ SETEK STRON, BY WRESZCIE DOCZEKAĆ TEGO JEDNEGO ROZWIĄZANIA. CZEKAŁAM NA NIE JUŻ OD ZAKOŃCZENIA PIERWSZEGO TOMU CZYLI OD CZERWCA. I CZYTAM, I CZEKAM. I TAK CAŁY CZAS, AŻ DO SAMEGO KOŃCA. A CO DOSTAŁAM? JEDNO WIELKIE "NIC".
A TO BYŁO TAK, ŻE JAK JUŻ WSPOMNIAŁAM CZYTAŁAM I CZYTAŁAM, I CZEKAŁAM Z NIECIERPLIWOŚCIĄ KIEDY WRESZCIE MÓJ WĄTEK SIĘ WYJAŚNI. I KIEDY POD KONIEC JUŻ PO PROSTU NIE MOGŁAM DŁUŻEJ WYTRZYMAĆ... PRZERZUCIŁAM STRONY I ZASPOILEROWAŁAM SOBIE ZAKOŃCZENIE. CHCIAŁAM WRESZCIE WIEDZIEĆ JAK TO SIĘ WYJAŚNI, BY POTEM MÓC W SPOKOJU DOBRNĄĆ DO TYCH SCEN I Z UŚMIECHEM NA TWARZY PRZECZYTAĆ JE PO RAZ DRUGI.
A TU >>>CH.. (NO WIECIE...)
W KAŻDYM RAZIE PRZERZUCAM STRONY CZYTAM I CZYTAM I NAGLE UŚWIADAMIAM SOBIE ŻE MÓJ WĄTEK WCALE SIĘ NIE WYJAŚNIA. TYLKO GMATWA JESZCZE BARDZIEJ...
TAK WIĘC NAJPIERW BYŁ FACEPALM.
TAKI AUTENTYCZNY, PEŁEN ZŁOŚCI, NIEDOWIERZANIA I ROZCZAROWANIA FECEPALM.
POTEM PRZYSZŁO WKU*WIENIE.
I GDYBYM TYLKO CZYTAŁA THE WINNER'S CRIME W WERSJI PAPIEROWEJ TO JAK BOGA KOCHAM KSIĄŻKA WYLĄDOWAŁABY NA MOKRYM BETONIE (AKURAT PADAŁO), WYRZUCONA PRZEDTEM PRZEZ OKNO. NO ALE CO MOGŁAM ZROBIĆ? PRZECIEŻ UKOCHANEGO LAPCIA Z DOMU NIE WYRZUCĘ. MUSIAŁAM WIĘC PORADZIĆ SOBIE W INNY SPOSÓB.
I tak napisałam część recenzji. (CAPS LOOCK POWINIEN COŚ SUGEROWAĆ...)
Tak więc teraz możemy przejść do bardziej cywilizowanej formy komunikacji.
Ponieważ od momentu mojego zaspoilerowania minęły jakieś trzy, cztery dni.
Złość co prawda minęła, rozczarowanie nie, ale jednak przez kilka dni nie mogłam się zmusić do ostatecznego zakończenia książki. (Bo przecież pobieżne przejrzenie stron się nie liczy.)
Podsumowując.
Może i zakończenie tej części nie byłoby dla mnie takie złe - może nawet byłoby genialne - GDYBY WYSZŁA W POLSCE TRZECIA CZĘŚĆ!!! (no i znowu się denerwuję - spokojnie). Ale jej nie będzie (a może jednak??? - bardzo proszęęęę), a ja liczyłam na to, że zakończenie drugiej usatysfakcjonuje mnie na tyle, że jakoś przeboleję brak kolejnego tomu. (Po prostu tamten wątek miał się wyjaśnić. A się nie wyjaśnił.)
To co się stało na koniec było cholernym fuckiem od autorki. Czasami miałam wrażenie, że Sarah J. Mass pokazuje nam fucka - w pozytywnym sensie ma się rozumieć, ale to Marie Rutkoski to zrobiła. W tym negatywnym sensie.
Jeszcze raz.
TEN CLIFFHANGER BYŁ PO PROSTU PODŁY.
(ARIN, GENERAŁ, KESTREL... ON MIAŁ JĄ KOCHAĆ! I JEDEN I DRUGI!!!)
"Kestrel nie wiedziała, jakim cudem prawda może mieć dwa oblicza, zupełnie jak moneta. Jedno piękne, drugie szpetne."
A WIĘC NIE AKCEPTUJĘ TEJ CZĘŚCI, NIE AKCEPTUJĘ TEGO ZAKOŃCZENIA, TEGO NIE-ROZWIĄZANIA
NIE
NIE
I
NIE...
Jeszcze coś...
Tu do wydawnictwa, które zrezygnowało z wydania ostatniej części (takich rzeczy się nie robi), ponieważ nie potrafiło się sprzedać: WASZ KONIEC BĘDZIE TAK SAMO MAŁO SPEKTAKULARNY JAK SPRZEDAŻ TYCH KSIĄŻEK...
A MARIE RUTKOWSKI JEST PODŁĄ MANIPULATORKĄ TAK SAMO JAK JEJ BOHATERKA....
I co teraz?
Dać dziewięć gwiazdek za wątpliwą zajebistość.
Czy może jedną za spektakularne rozczarowanie?
"– To nie jest jedna z waszych herrańskich opowieści o bóstwach, nikczemnikach, bohaterach i wielkim poświęceniu – oznajmiła drwiąco. – Uwielbiałam takie historie, kiedy byłam mała. Sądzę, że ty również. Są lepsze, piękniejsze niż prawdziwe życie, w którym ludzie podejmują racjonalne decyzje w swoim dobrze pojętym interesie. To przykre, ale rzeczywistość nie jest za bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-30
"Kestrel uniosła dłoń, by opuszkami palców dotknąć bolącego miejsca i jednocześnie ukryć wypełzający jej na wargi uśmiech. Pamiętała, jak wyglądał Arin, kiedy go kupiła: posiniaczony i dumny. Pamiętała jego opór. Kiedyś zastanawiała się, czemu niewolnicy, zamiast starać się uniknąć kary, niekiedy sami się o nią proszą. Teraz wiedziała. Ta krótka chwila, gdy miała nad Sarsine władzę, była upajająco słodka. Przez moment to Kestrel miała kontrolę nad sytuacją. Ból nie miał znaczenia."
Wszystko wydaje się być grą...
Och, jak dobrze znów przeczytać coś lepszego. Coś, co znacznie wyróżnia się na tle innych powieści i utrzymuje się w klimatach jakie mnie fascynują. Gdzie zamiast wieżowców są pałace, zamiast broni palnej miecze, a zamiast dżinsów piękne suknie.
Dodajemy do tego armie, wojnę, niewolę, walkę o wolność... No i oczywiście miłość.
I to nie taką prostą, napisaną na odwal się, ale taką, która chwyta za serce.
Więc jak mówiłam - jak dobrze przeczytać coś lepszego, a przy tym nie infantylnego, a wybitnego.
I już żałuję, że ostatnia część nie zostanie wydana. Chociaż... może jeszcze jest jakaś kapka nadziei?
Zacznijmy jednak od początku...
The Winner's Curse = Pojedynek = Niezwyciężona
Serio?
Nie mam pojęcia dlaczego "Przekleństwo zwycięzcy" nie przeszło, czy też dlaczego im (tu jest: wydawnictwu) nie wybrzmiało, ale ten tytuł zdecydowanie bardziej do mnie przemawia i stanowi sens całej powieści więc...
To właściwie jest jedyna rzecz, która w tej książce mi się nie podobała. To i ta szkaradna okładka.
Ale nie będę marudzić, ponieważ właśnie skończyłam niesamowitą książkę.
Powieść Marie Rutkoski od dawna znajdowała się na mojej liście czekając na właściwy moment, który chyba powinien nadejść o wiele wcześniej, gdyż powieść ta jest absolutnie wyjątkowa. Z pozoru taka sama jak inne, ale jednak nie do końca. Marie Rutkoski wzięła powtarzalne motywy i nadała im nowy, oryginalny kształt. Zupełnie jakby pisała na nowo baśń, którą wszyscy znają.
Do tego język jakim się posługuje jest wspaniały, a niekiedy zakrawa niemalże na kunszt, bo wszystko w tej książce, każdy opis i przenośna tak pięknie się ze sobą łączą. Aż do ostatniej strony. Tu każde słowo ma znaczenie.
Na dodatek cieszę się, ze miałam nosa, gdy Herran, którego dobra przywłaszczyły sobie valorianie skojarzył mi się z podbitą Grecją i Rzymianami przejmującymi ich wynalazki. No i proszę: Od Autorki - Choć świat, który opisałam, jest moim własnym światem i nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, to do jego stworzenia zainspirowały mnie dzieje antyczne, a zwłaszcza okres po podbiciu Grecji przez Rzymian, którzy zniewolili Greków wedle ówczesnych zasad.
W każdym razie zachęcam do zapoznania się z The Winner's Curse.
Bo tak właśnie zamierzam nazywać tą książkę.
"Kestrel uniosła dłoń, by opuszkami palców dotknąć bolącego miejsca i jednocześnie ukryć wypełzający jej na wargi uśmiech. Pamiętała, jak wyglądał Arin, kiedy go kupiła: posiniaczony i dumny. Pamiętała jego opór. Kiedyś zastanawiała się, czemu niewolnicy, zamiast starać się uniknąć kary, niekiedy sami się o nią proszą. Teraz wiedziała. Ta krótka chwila, gdy miała nad...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10
"Bo czyż nie lepiej zatopić się w porywającej powieści, gdzie słowa w cudowny, wręcz magiczny sposób przechodziły w zgrabnie w całe zdania, tworzyły porywający świat? O wiele prościej podziwiać słowa innych niż własne."
Książka jest niesamowicie gruba i ciężka z piękną okładką i (niestety) białymi stronami.
Gdy zabierałam się do jej czytania nie spodziewałam się niczego wybitnego. Miałam jednak nadzieję na przyjemną, ciekawą lekturę.
Muszę przyznać, że już od pierwszej strony powieść mnie nie urzekła, a wręcz nużyła, sądziłam jednak, że akcja się rozwinie... Cóż tak się nie stało.
W książce pojawia się kilka ciekawych momentów, które zostały szybko unicestwione. Autorka wprowadziła wiele postaci które nijak się rozwijały oraz zbyt dużo nieskończonych wątków.
Jak dla mnie książka mogłaby być o połowę cieńsza i nie odniosłabym wrażenia, że czegoś w niej brakuje.
"Bo czyż nie lepiej zatopić się w porywającej powieści, gdzie słowa w cudowny, wręcz magiczny sposób przechodziły w zgrabnie w całe zdania, tworzyły porywający świat? O wiele prościej podziwiać słowa innych niż własne."
Książka jest niesamowicie gruba i ciężka z piękną okładką i (niestety) białymi stronami.
Gdy zabierałam się do jej czytania nie spodziewałam się niczego...
2018-01-18
2018-11-08
2020-01-04
"– Ech, Eliasie. – Naczelnik cmoka. – Służyłeś tu przecież. Znasz moje metody. Prawdziwe cierpienie polega nie na samym odczuwaniu bólu, ale na oczekiwaniu na ból."
Niczym rzeka Taius, której nurt rozszczepia się na dwoje i jedna z odnóg płynie na zachód, zaś druga na wschód, tak samo fabuła Pochodni w mroku zmierzała w różnych kierunkach.
Ponieważ były aspekty, które zaskakiwały i wzbudzały emocje, ale były też takie, które wprowadzały zamęt albo nie oddziały na mnie tak jak rok temu.
Zacznę od Lai, która niestety w tej części przypominała nieco Clary z Darów Anioła. Nie chodzi o to, że irytowała, tylko o to, że stała się nijaka pomimo swojej wyjątkowości. Laia w poprzednim tomie zdobyła moje serce. Była dobrą, niewinną dziewczyną, która starała się uratować brata, jednak by to zrobić musiała stanąć oko w oko z własnym strachem. Ta wewnętrzna walka sprawiła, że Laia stała się prawdziwą bohaterką z krwi i kości.
Niestety kiedy strach zniknął nie zostało nic. Co prawda nikt nie chciałby czytać przez nie wiadomo ile części o strachu, jednak gdy Laia stała się odważniejsza Sabaa Tahir zatrzymała jej rozwój w miejscu przez co bohaterka stała się nijaka, a ja o wiele bardziej zaczęłam lubić Helenę.
A ten fakt stanowi jednocześnie plus jak i minus. No bo naprawdę nie chciałam bardziej lubić Heleny od Lai, z kolei polubienie Heleny pokazuje jak łatwo - bo za pomocą zaledwie kilku rozdziałów z jej perspektywy - autorka przeciągnęła mnie na jej stronę.
No i był jeszcze ten "niby trójkąt miłosny".
Ostrzegam. Nie dajcie się zwieść. W Pochodni w mroku wcale nie ma więcej wątku romantycznego i ten wcale nie jest lepszy od tego co działo się w pierwszej części.
Osobiście nie mam nic przeciwko trójkątom miłosnym w książkach, ale pod warunkiem, że są dobrze rozpisane. A tu niestety nie zostały. Niezbyt fajnie się czytało o pożądaniu miedzy Laią a Elisam, by niedługo potem natrafić na wzmianki o rzekomej miłości Lai do Keenana. (Czy naprawdę tak ciężko się zdecydować?)
W dodatku te wszystkie emocje jakie ogarniały mnie przy czytaniu Imperium ognia niestety gdzieś znikły. I tu albo zawiniła Sabaa Tahir, albo przez ostatni rok dostałam znieczulicy.
Na szczęście emocje powróciły na finał, który był niemalże epicki. Zwłaszcza to co się stało z Heleną i jej rodziną.
Oczywiście poza tymi wadami książka wciąż jest znakomita i warta uwagi. Choć nieznacznie słabsza, trzyma poziom poprzedniczki. Z tej serii szybko nie zrezygnuję i mam nadzieję, że kolejna część również wpadnie w moje łapki.
W końcu szykuje się wojna...
"– Ech, Eliasie. – Naczelnik cmoka. – Służyłeś tu przecież. Znasz moje metody. Prawdziwe cierpienie polega nie na samym odczuwaniu bólu, ale na oczekiwaniu na ból."
więcej Pokaż mimo toNiczym rzeka Taius, której nurt rozszczepia się na dwoje i jedna z odnóg płynie na zachód, zaś druga na wschód, tak samo fabuła Pochodni w mroku zmierzała w różnych kierunkach.
Ponieważ były aspekty, które...