Biblioteczka
2024-03-17
2023-11-09
"– Cóż, wszyscy jesteśmy współwinni i dlatego właśnie wszyscy będziemy głosować. Niech to nam przypomina, że każde zdanie się liczy, a kto z własnego wyboru rezygnuje z przysługującego mu prawa głosu, ten pozwala się uciszyć."
Królowa Mroku i Powietrza to dowód na to, że Cassandra Clare dobrze zaczyna, ale nie zawsze dobrze kończy.
Po jaką cholerę tak się rozpisywać?
Trylogia podobała mi się do czasu, kiedy była ona wyłącznie historią Blackthornów. Niby stary, znany świat ale za to nowa opowieść, nowi bohaterowie i nowe przygody. Kiedy jednak w ostatniej części do fabuły włączają się „stare” postacie i to nie z jednej, a z dwóch poprzednich serii, nagle zrobiło się nazbyt tłoczno.
Im dalej wlazł tym bohaterów, z punktu widzeniach których prowadzona jest narracja było coraz więcej, w wyniku czego książka nabrała solidnej objętość, a opowieść rozpoczęła powolną, acz konsekwentną, jazdę po równi pochyłej.
Można by pomyśleć, że im więcej, tym lepiej, jednak „główni bohaterowie” tylko na tym stracili i utonęli w mnogości, narracji, imion, rozterek i zbiorowych scen.
Jakby na koniec ktoś mógł wyjaśnić, po kiego mi scena ślubu Magnusa i Aleca, dodatkowe opowiadanie z Jacem i Clary i ten cholerny epilog, który jakby daje do zrozumienia, że historia z głównej „trylogii” może być kontynuowana? I co to razem miałoby to być: Miasto...(tu możecie wstawić według uznania).
"– Cóż, wszyscy jesteśmy współwinni i dlatego właśnie wszyscy będziemy głosować. Niech to nam przypomina, że każde zdanie się liczy, a kto z własnego wyboru rezygnuje z przysługującego mu prawa głosu, ten pozwala się uciszyć."
Królowa Mroku i Powietrza to dowód na to, że Cassandra Clare dobrze zaczyna, ale nie zawsze dobrze kończy.
Po jaką cholerę tak się rozpisywać?...
2023-01-21
2022-12-13
2022-06-18
2013-01
2022-04-05
"Chciała powiedzieć, że to nie jej sprawa, ale nigdy nie umiała być niegrzeczna, no chyba że ktoś naprawdę nadepnął jej na odcisk..."
Czy jest sens krytykować wyraźnie skierowaną do młodszych nastolatków książkę za swoją prostotę?
Oczywiście, że tak!
Należy zaznaczyć, że początek zapowiadał się całkiem dobrze. Ciekawa bohaterka borykająca się z problemami rodzinnymi, wysłana do obozu – z pozoru – dla trudnej młodzieży, a przy tym humor i lekki ton sprawiający, że książkę czytało się szybko.
Niestety im głębiej wlazł, tym gorzej.
Minęła mniej więcej jedna czwarta książki, kiedy uświadomiłam sobie jak prosta i właściwie nieprzemyślana jest Urodzona o północy. Początkowe podwaliny fabuły dawały nadzieję, na ciekawą przygodę. Problemy rodzinne, nocne koszmary – które jak się później okazało, zostały całkowicie, zbagatelizowane, a raczej niewystępujące – obóz z dziwnymi dzieciakami i bohaterka, która zostaje wrzucona w sam środek niezrozumiałej dla niej rzeczywistości. Niestety jak to bywa, pomysł był dobry, wykonanie gorsze.
Uczucie cringu i wywracanie oczami – nieuniknione.
Wampiry i całe to towarzystwo.
Sam wątek nadnaturalny został pogrzebany w momencie, w którym bohaterka dowiaduje się o wampirach, wilkołakach i innych. Całość została sprowadzona głównie do próby dowiedzenia się „czym” - nie kim - jest Kylie i, że wampiry nie lubią się z wilkołakami. (Choć i tych prób dotarcia do prawdy niewiele.) Z kolei życie na owym obozie kończy się na durnych pogadankach między obozowiczami, co w praktyce służyło jedynie zaistnieniu wątku romantycznego.
Skoro już o miłości mowa.
Stworzenie pieprzonego czworokąta, czyli dodanie do książki trzech chłopaków, z którymi w pewien sposób związała się bohaterka to znaczna przesada. A co za tym idzie kolejny wątek, który został spłycony i bardzo nierównomiernie poprowadzony. Czytelnik po skończeniu Urodzonej o północy może wręcz odnieść wrażenie, że książka urywa się w połowie, albo z pewnością będzie kontynuowana, co oczywiście ma miejsce, choć nie usprawiedliwia tak niekonsekwentnego rozpisania.
Przyjaźń od pierwszego wejrzenia i inne (nie)ważne problemy.
Kylie szybko „zaprzyjaźnia” się ze swoimi współlokatorkami, których wzajemne relacje są – z niewiadomego powodu i chyba tylko dla humoru – skomplikowane. Oznacza to, że na kartach powieści rozgrywają się durne, właściwie niczym nie uzasadnione kłótnie. Nie można także zapomnieć, że i owe przyjaciółki mierzą się z własnymi problemami. Jednak i te szybko zostają sprowadzone do wieczornej pogadanki, żartów i wzmianki w paru akapitach.
W natłoku wątków czterysta stron to za mało, by wszystko godnie rozpisać, więc należy się streszczać.
Ale o czym to właściwie jest?
A przy tym wszystkim główną osią fabuły jest właściwie...??? To "czym" jest główna bohaterka?, dlaczego nawiedza ją duch żołnierza?, a może z jakiego powodu jeden z obiektów jej westchnień musi nagle opuścić obóz?, albo może właściwie chodzi o tą jedną scenę pod koniec książki, która doprowadziła naszych bohaterów do finału?
Powiadam wam. Takiego pomieszania z poplątaniem rzadko kiedy doświadczałam. Co prowadzi do wniosku, że główny zarzut do Wodospadów Cieni objawia się w dwóch kwestiach.
Brakiem jednolitego kierunku, w którym podąża fabuła. Począwszy od początku, aż do samego końca przewija się mnogość prostych wątków, niestety żaden z nich nie wybija się na pierwszy plan. Urodzona o północy to książka o wszystkim i o niczym jednocześnie, w której brakuje konsekwentnie poprowadzonej fabuły.
I oczywiście nadmierna prostota, wręcz infantylność: fabuły, bohaterów, przemyśleń, przez co nie byłam w stanie polubić opowiadanej historii i powstrzymać się od przewracania oczami.
Na koniec jeszcze słowotwórstwo. Używanie zbyt mocnych, wręcz wulgarnych wyrażeń, które nie dość, że nieuzasadnione, mocno zgrzytały z ogólnym tonem książki, tak samo jak ciągłe zastanawianie się bohaterki „czym" właściwie jest - nie „kim” nawet jako istota nadnaturalna ale „czym” - co doprowadzało mnie do szału. Choć akurat to może być, choć nie musi, winą tłumaczenia.
Na zakończenie mogłabym powiedzieć, że być może jestem na tego typu książki „za stara” choć nie jestem w pełni przekonana czy potrafiłabym Urodzoną o Północy docenić i w młodszym wieku.
"Chciała powiedzieć, że to nie jej sprawa, ale nigdy nie umiała być niegrzeczna, no chyba że ktoś naprawdę nadepnął jej na odcisk..."
Czy jest sens krytykować wyraźnie skierowaną do młodszych nastolatków książkę za swoją prostotę?
Oczywiście, że tak!
Należy zaznaczyć, że początek zapowiadał się całkiem dobrze. Ciekawa bohaterka borykająca się z problemami rodzinnymi,...
2022-03-29
2014-07
"Czy normalność podobnie jak wzrok albo ciszę docenia się dopiero po ich stracie."
"Czy normalność podobnie jak wzrok albo ciszę docenia się dopiero po ich stracie."
Pokaż mimo to2012-12
2013-02
2013-01
2013-01
2014-03
"- Ale czy nie na tym polega miłość Clarisso? Posiadaniem na własność? (...) - Nie jest tak, że ktoś należy do ciebie, chodzi o to, że ty oddajesz się komuś."
"- Ale czy nie na tym polega miłość Clarisso? Posiadaniem na własność? (...) - Nie jest tak, że ktoś należy do ciebie, chodzi o to, że ty oddajesz się komuś."
Pokaż mimo to2016-02-13
"- Po prostu wytrzymujesz to, co jest nie do zniesienia. I tyle."
"Zastanawiał się kiedyś, dlaczego miłość zawsze jest wyrażana słowami związanymi z ogniem. Teraz odpowiedzi udzielił mu pożar w jego własnych żyłach."
Możliwe, że zakończenie książki a zwłaszcza zakończenie serii jest dla autorów niełatwym zadaniem. Zakończenie może uratować książkę bądź ją skreślić. Do tego trzeba jeszcze wybrać odpowiednie zakończenie. Może być ono słodkie coś w stylu: "i żyli długo i szczęśliwie" (nie ukrywam, że takie lubię najbardziej), smutne sprawiające, że nasze serca na chwile zostają złamane (choćby koniec Kosogłosa) lub wkurzające (kiedy po przeczytaniu książki mamy ochotę rzucić nią o ścianę).
Są jeszcze słodko gorzkie zakończenia, które uważam za najlepiej oddające realia rzeczywistości, po których mamy mętlik w głowie i mieszane uczucia.
Zakończenie Mechanicznej księżniczki było właśnie takim zakończeniem. Czytając je miałam łzy w oczach co ostatnio zdarzyło mi się przy "Kamieniach na Szaniec" - było to parę lat temu, więc w moim przypadku wzruszenie jest rzadkim zjawiskiem.
Z pewnością Mechaniczna księżniczka jest najlepszą częścią trylogii.
"- Po prostu wytrzymujesz to, co jest nie do zniesienia. I tyle."
"Zastanawiał się kiedyś, dlaczego miłość zawsze jest wyrażana słowami związanymi z ogniem. Teraz odpowiedzi udzielił mu pożar w jego własnych żyłach."
Możliwe, że zakończenie książki a zwłaszcza zakończenie serii jest dla autorów niełatwym zadaniem. Zakończenie może uratować książkę bądź ją skreślić. Do...
2014-12
"- Sophie powiedziała mi kiedyś, że jest zadowolona, że ma bliznę bo jeśli teraz ktoś ją pokocha to będzie to szczere uczucie a nie zauroczenie ładną twarzą. Ty jesteś prawdziwa Tesso, z tym swoim darem. Kto teraz obdarzy cię miłością pokocha cię taką jaka jesteś naprawdę."
"- Sophie powiedziała mi kiedyś, że jest zadowolona, że ma bliznę bo jeśli teraz ktoś ją pokocha to będzie to szczere uczucie a nie zauroczenie ładną twarzą. Ty jesteś prawdziwa Tesso, z tym swoim darem. Kto teraz obdarzy cię miłością pokocha cię taką jaka jesteś naprawdę."
Pokaż mimo to2016-01-01
2014-05
"Co mnie nie zabiję... lepiej niech zacznie uciekać."
"Co mnie nie zabiję... lepiej niech zacznie uciekać."
Pokaż mimo to2016-04-24
"Dobrze mieć kogoś, komu na tobie zależy, tak że człowiek nie czuje się całkiem samotny."
"Alec zamierzał być uprzejmy, ale nigdy mu to zbytnio nie wychodziło. Zawsze kojarzyło mu się z kłamstwem."
"Nie zawsze istnieje lekarstwo. Z drugiej strony, czasami zdarzają się cuda."
Miasto niebiańskiego ognia - finał finałów, wielkie zakończenie trylogii... Nie, przepraszam - serii Dary Anioła.
Trylogia Darów Anioła przez wielu uwielbiana, dla mnie była po prostu bardzo dobra. Wyróżniała się na tle innych dzieł, ale nie zajmowała miejsca na piedestale. Gdy więc po przeczytanym Mieście kości, popiołów i szkła zabrałam się za Miasto upadłych aniołów pomyślałam: znośne, choć niepotrzebne.
Cassandra Clare dała się porwać fali popularności i zdecydowała się dopisać kolejne trzy tomy, które okazały się znacznie gorsze od swoich poprzedników, a tytuł serii powoli stracił na znaczeniu. Tak więc gdy Miasto upadłych aniołów było jeszcze całkiem dobre, tak przy Mieście zagubionych dusz zaczynałam się nudzić i ziewać, zaś finałowe Miasto niebiańskiego ognia, cóż... (Należy również wspomnieć, że gdzieś pomiędzy czwartym a szóstym tomem przeczytałam całą trylogią Diabelskich Maszyn, która okazała się o wiele lepsza nawet od pierwszych części Darów.)
Tak więc po ośmiu książkach, na koniec pozostało Miasto niebiańskiego ognia. Recenzje na jego temat były wszelakie, dlatego podchodziłam do książki z rezerwą. Zastanawiałam się czy po dwóch zdecydowanie słabszych poprzednikach można napisać zaskakujący finał, który wynagrodzi całą resztę.
Nie można.
Niby mamy wiele postaci, sporo akcji i coraz to nowe przeszkody z którymi mierzą się bohaterowie, ale wszystko straciło swój wcześniejszy urok. Simon jakby postanowił podwyższyć poprzeczkę, stał się jeszcze nudniejszy, Isabelle straciła całą werwę, a Alec charakter. Clary okazała się bardziej bezpłciowa niż kiedykolwiek i nawet Jace utracił swoją sarkastyczną osobowość. Krótko mówiąc bohaterowie zlali się w jedną masę tych samych charakterów, a jedynym wyjątkiem była Emma, która najwyraźniej przejęła charakter Jace'a.
Prolog mnie zaciekawił, niestety ciekawość zastąpiła nuda, która pojawiła się już w pierwszym rozdziale i trwała przez całą pierwszą cześć oraz większość drugiej. Nadmiar wypowiadanych na siłę mądrości, dialogów i rozmyślań nie uratowała nawet akcja, gdyż ta wlekła się niemiłosiernie przez siedemset stron i zakończyła marnym finałem.
Wątek miłosny to kolejny element tła, który został unicestwiony przez panią Clare. Nie każdy autor potrafi poprowadzić wątek romantyczny, tak aby nie przynudzał i budził emocje. Perspektywa stworzenia zakazanej miłości jest dość prosta i staje się interesującą częścią klimatu, a wielu autorów doskonale radzi sobie z tą kwestią. Jednakże prawdziwą sztuką jest ukazanie takiego wątku gdy bohaterowie nareszcie mogą być razem i należy przedstawić ich relację tak, aby nadal można było odczuć "chemię" między nimi. Niestety Cassandrze Clare to się nie udało. O ile wcześniej kwestie miłosne potrafiły przyprawić o szybsze bicie serca tak teraz - gdybym nie znała wcześniejszych losów Jace'a i Clary - nie zgadłabym, że coś łączy bohaterów, gdyby nie słabe nadmienienia o ich pocałunkach.
Pozostaje jeszcze kwestia "nazewnictwa rozdziałów". Im dalej brnęłam w Dary Anioła tym pojawiały się kolejne rozdziały o interesujących tytułach. Problem w tym, że gdy kończyłam dany rozdział ciężko było mi zinterpretować co miała na myśli autorka nadając taki a nie inny tytuł. Co prawda, mój kłopot nie odnosił się do każdego rozdziału, ale sytuacja zdarzała się na tyle często, że powoli zaczęła mnie irytować. I tu mam do rozważenia dwie możliwości: albo Cassandra nazywała swoje rozdziały dla piękna ich brzmienia, albo jestem za głupia, aby je zrozumieć.
W porównaniu z zakończeniem Miasta szkła, finał Miasta niebiańskiego ognia był o wiele gorszy: - UWAGA SPOILER!!! - Clary zasiada na tronie, udaje, że jest po stronie Sebastiana i zabija go - nuda. KONIEC SPOILERU!!! Gdyby nie walka, która toczyła się w Alicente i świadomość, że właśnie przewraca się ostatnie strony książki, można by mieć problem z określeniem danej sceny jako finału. Nasuwa mi się na myśl, że cała ta walka, nie tylko była podobna do tej toczonej w Mieście szkła, ale również została wprowadzona na siłę, jakby autorka nie miała pomysłu, co nie świadczy dobrze o jej kreatywności.
Przeczytawszy Miasto niebiańskiego ognia utwierdziłam się w przekonaniu, że Cassandra Clare powinna zakończyć Dary Anioła na trylogii tak jak miała to na początku w planach. Co prawda w dopisanych trzech książkach zostało poruszonych kilka ciekawych kwestii, jak choćby wątek Jocelyn i Sebastiana, jednakże cała reszta była zbędna i wyraźnie straciła swoją moc.
Lektura ostatniego tomu i recenzje odnośnie książki Pani noc, skutecznie zniechęciły mnie do kontynuowania przygody z Nocnymi Łowcami w Mroczny Intrygach. Wypada więc powiedzieć: na razie.
Z pierwszej części Aftera wyczytałam, że jeśli książka nie wzbudza emocji oznacza to, że nie czyta się właściwej książki. Nie jestem pewna, czy ostatnia cześć Darów Anioła była właśnie tą niewłaściwą pozycją, czy tylko swego rodzaju obowiązkiem do odbębnienia całej serii, ale czytając ją po prostu przewracałam kartki, a pierwszą emocję doświadczyłam dopiero w ostatnim rozdziale czyli trochę późno.
Cóż więcej mogę rzec?
Skończone.
"Dobrze mieć kogoś, komu na tobie zależy, tak że człowiek nie czuje się całkiem samotny."
"Alec zamierzał być uprzejmy, ale nigdy mu to zbytnio nie wychodziło. Zawsze kojarzyło mu się z kłamstwem."
"Nie zawsze istnieje lekarstwo. Z drugiej strony, czasami zdarzają się cuda."
Miasto niebiańskiego ognia - finał finałów, wielkie zakończenie trylogii... Nie, przepraszam -...
2015-04
"Nie umiał przestać się zamartwiać tak jak nie można powstrzymać się od dotykania bolącego zęba mimo świadomości, że to tylko pogarsza sprawę."
"Nie umiał przestać się zamartwiać tak jak nie można powstrzymać się od dotykania bolącego zęba mimo świadomości, że to tylko pogarsza sprawę."
Pokaż mimo to
"– Nigdy nie zrozumiem, co ty widzisz w tym facecie – westchnął Ghastek. – Kocha mnie – wyjaśniłam i wyszłam."
Pierwszy tom serii przeczytałam w 2015 roku, czyli prawie dziesięć lat temu. Książek akurat też jest dziesięć... Co za przypadek.
Było to prawdopodobnie moje pierwsze spotkanie z urban fantasy. Nie ma co ukrywać, że ciężko mi było przebrnąć przez Magia kąsa. Być może dlatego, że sięgając ówcześnie po tą książkę spodziewałam się czegoś zgoła innego. Później zastanawiałam się, czy kontynuować, jednak szkolne lekcje nudne bywały i postanowiłam spróbować kolejnych tomów.
Jak dobrze, że jednak nie porzuciłam tej serii i mimo wzlotów i upadków dotrwałam do końca.
Książki niczym seriale za lat 90-tych działają według konkretnego schematu. Bohaterka stara się prowadzić spokojne życie, coś się dzieje, jest tajemnica, śledztwo, poszukiwania i na końcu finał. I gdyby nie fakt, że na przestrzeni dziesięciu tomów mogliśmy obserwować jak Kate zdobywa przyjaciół, ukochanego i rodzinę, jak również odkryć tajemnicę jej pochodzenia i zachodzące w jej życiu zmiany, być może nie doczytałabym do końca.
Wielkim plusem był humor, zwłaszcza głównej bohaterki, który wręcz uwielbiałam. Dobrze wykreowany, mroczny i niebezpieczny świat. Wartka akacja i wyraziści bohaterowie, każdy z własną historią i motywacją.
Jak wspomniałam były wzloty i upadki. Tomy lepsze i gorsze. Jeśli ktoś lubi tajemnice, interesujących bohaterów i magię, której w każdej kolejnej części jest coraz więcej, to polecam.
A z Kate Daniels się żegnam.
Miło było.
Pa.
"– Nigdy nie zrozumiem, co ty widzisz w tym facecie – westchnął Ghastek. – Kocha mnie – wyjaśniłam i wyszłam."
więcej Pokaż mimo toPierwszy tom serii przeczytałam w 2015 roku, czyli prawie dziesięć lat temu. Książek akurat też jest dziesięć... Co za przypadek.
Było to prawdopodobnie moje pierwsze spotkanie z urban fantasy. Nie ma co ukrywać, że ciężko mi było przebrnąć przez Magia kąsa. Być...