Biblioteczka
2023-07-31
2023-04-30
2022-07-03
2022-06-30
2022-01-21
2013-04
2014-06
2013-05
2017-06-14
"Prawo doskonałości. Wrażenie, jakie wywołujemy, jest odwrotnie proporcjonalne do tego, co ludzie wiedzą na nasz temat."
Wiecie co powinnam zrobić? Dodać do swojej internetowej biblioteczki dwie półki z nazwami: "książki, które miały być zajebiste, a nie były" oraz "książki po, których zajebistości się nie spodziewałam, a które okazały się rewelacyjne". Mam nadzieję, że domyślacie się, że do której kategorii zaliczyłam Wyśnione miejsca
To nie tak miało być.
Oto co powiedziałabym, gdybym miała opisać tą książkę w jednym zdaniu.
I znowu. Moje wyobrażenie na temat tej książki uważam za ciekawsze niż sama książka.
Początek był dziwny i usypiający. Potem było lepiej. Niestety tylko przez chwilę i nie wystarczająco. I znowu. To nie tak miało być. Po pierwsze opis jest niezgodny z fabułą. Bo dwoje bohaterów miało się spotkać we śnie. Liczyłam w tej kwestii na jakieś pomysłowe rozwinięcie, nowe miejsca - w końcu tło snów może być wszelakie - trochę więcej magii i tajemniczości. A co dostałam? Dziwną bohaterkę, która, kiedy zasypia - bo zapala jakąś świecę i tym sposobem - zjawia się akurat tam, gdzie naćpany, naje*any i ogólnie otumaniony drugi główny bohater aktualnie się znajduje. W dodatku przez większą połowę książki między nimi zachodzi praktycznie zerowa interakcja w przedstawionej rzeczywistości - czyli słabo.
No i jeszcze te pseudo poważne problemy Marshalla - nieszczęśliwe życie rodzinne - czy tylko dla mnie brzmi to jak odgrzewany kotlet?, albo raczej motyw, którego powoli zaczynam mieć serdecznie dość - i emocjonalna znieczulica Waverly, która sprawiła, że ja znieczuliłam się na tą książkę. I być może tylko dlatego udało mi się ją przeczytać bez większych zgrzytów.
A co się okazało na sam koniec? W podziękowaniach autorka wspomina o swojej przyjaciółce Maggie Stiefvater. Teraz już przynajmniej wiem dlaczego styl pisania Brenny Yovanoff nie przypadł mi do gustu i pewnie już nigdy więcej nie sięgnę po jej książki.
Niby nie było aż tak źle, ale nie było też dobrze. A przynajmniej nie tak, jak na to liczyłam.
"Prawo doskonałości. Wrażenie, jakie wywołujemy, jest odwrotnie proporcjonalne do tego, co ludzie wiedzą na nasz temat."
Wiecie co powinnam zrobić? Dodać do swojej internetowej biblioteczki dwie półki z nazwami: "książki, które miały być zajebiste, a nie były" oraz "książki po, których zajebistości się nie spodziewałam, a które okazały się rewelacyjne". Mam nadzieję, że...
2020-04-09
2016-04-16
"- To na tych cichych trzeba uważać."
Po natknięciu się na serię książek Christine Feehan czy Alexandry Ivy, motyw "tej jedynej" i "tego jedynego" póki co, najlepiej wykreowała właśnie Joss Stirling.
Książkę czyta się naprawdę szybko, dzięki krótkim opisom i dużej liczbie dialogów, które na szczęście nie przyćmiewają rozmyślań głównej bohaterki. Dodatkowym plusem jest to, że rzadko zdarza mi się czytać książkę, której początek wciąga tak bardzo, że nie mogę się od niej oderwać, uśmiech nie schodzi mi z twarzy, a później nie mogę spać w nocy myśląc: co dalej?, i tworząc w głowie tysiące własnych scenariuszy, z których żaden nie pokrył się z prawdziwą wersją historii.
Nie raz zdarzało się też, że kolejne części serii nie były tak dobre jak pierwsza, ale w tym przypadku muszę stwierdzić, że "Jak cię wykraść, Phoenix?" jest nieco lepsza od swojej poprzedniczki, co znaczy, że pani Stirling trzyma formę. Mam nadzieję, że kolejna książka będzie równie dobra.
Nie mogę jednak skończyć pisać opinii bez przeczepienia się do czegoś - nawet arcydzieło, nie do końca jest arcydziełem. Jedynym co brakowało mi w książce, był brak przedstawiania punktu widzenia Yvesa, bo w tym wypadku bardzo ciekawiło mnie, jak on to wszystko widzi?
Oczywiście polecam pozycję każdemu, kto ma ochotę przeczytać, nieskomplikowaną historię o miłości z elementami fantastyki w tle, która sprawia, że widzisz świat w jaśniejszych barwach, bo opowieść nastawia pozytywnie zamiast dobijać przygnębiającymi morałami.
"- To na tych cichych trzeba uważać."
Po natknięciu się na serię książek Christine Feehan czy Alexandry Ivy, motyw "tej jedynej" i "tego jedynego" póki co, najlepiej wykreowała właśnie Joss Stirling.
Książkę czyta się naprawdę szybko, dzięki krótkim opisom i dużej liczbie dialogów, które na szczęście nie przyćmiewają rozmyślań głównej bohaterki. Dodatkowym plusem jest to,...
2017-01-16
"Fazy snu, w których doskonale wiedziałam, że śnię, nigdy nie trwały zbyt długo, zwłaszcza gdy sen był tak pasjonujący jak ten."
"...w czwartek po południu mamie udało się zaciągnąć mnie do jednego z tych salonów i owszem, suknie naprawdę olśniewały. Zwłaszcza cenami."
Stare dobre czasy na chwilę powróciły...
Na początek wyjaśnijmy sobie jedno. Silver choć jest książką autorstwa Kerstin Gier, to nie dorasta do pięt Trylogii Czasu.
Mimo to Silver Pierwsza księga snów nie rozczarowała mnie - no może z wyjątkiem finału, który mógłby być zdecydowanie bardziej spektakularny. Jednak pani Gier mimo to trzyma poziom.
Bo jest coś takiego w książkach tej autorki, co sprawiło, że pokochałam Trylogię czasu, a co również pojawiło się w Silverze. Mam tu na myśli humor, który tak bardzo wyróżnia twórczość pani Gier. Mogę przysiąc, że jak dotąd nie natknęłam się na książkę, w której śmiałabym się bardziej lub częściej niż przy Trylogii czasu i Silverze (choć oczywiście Trylogia czasu miała do zaoferowanie o wiele więcej niż humor).
A jeśli chodzi o wydanie, to jest ono przepiękne. Te wszystkie kwiaty narysowane na stronach i twarda oprawa sprawiły, że tak miło było trzymać tą książkę w rękach. Natomiast sama okładka nie jest co prawda dziełem sztuki i na pewno nie zalicza się do tych najpiękniejszych, ale im dłużej się jej przyglądałam, tym bardziej mi się podobała. Wcale nie okazała się taka brzydka, a po prostu ujmująca.
"Fazy snu, w których doskonale wiedziałam, że śnię, nigdy nie trwały zbyt długo, zwłaszcza gdy sen był tak pasjonujący jak ten."
"...w czwartek po południu mamie udało się zaciągnąć mnie do jednego z tych salonów i owszem, suknie naprawdę olśniewały. Zwłaszcza cenami."
Stare dobre czasy na chwilę powróciły...
Na początek wyjaśnijmy sobie jedno. Silver choć jest książką...
2017-05-06
2017-08-12
„Nie ma problemów, są tylko wyzwania”.
Styl Kerstin Gier jest bardzo specyficzny.
Lekki i zabawny.
I być może dlatego, gdy zaczynam czytać jej książki napotykam na sceny tak opisane, że nie sposób się przy nich nie uśmiać.
Dlatego Trylogia czasu była perfekcyjna.
Silver z kolei jest serią znacznie mniej skomplikowaną i to pod każdym względem. Mimo to dobrze się przy niej bawiłam.
Nawet jeśli ostatnia część trochę mnie zawiodła.
Chociażby dlatego, że momentami wiało nudą. Albo dlatego, że finał był mało ekscytujący, a na dodatek został przeze mnie przewidziany.
Szkoda też, że w drugiej i trzeciej części autorka porzuciła postać Jaspera, który wpierw wyjechał do Francji, a gdy wrócił, stwierdził, że ma dość zabawy z głupimi snami i definitywnie zszedł ze sceny. Dziwne, bo w pierwszej części wydawało mi się, że ta zabawa przypadła mu do gustu.
Naprawdę szkoda, że tak to się potoczyło, bo zaczęło się od czterech chłopaków, których łączyła przyjaźń, a skończyło na dwóch. A Jasper został wyrzucony z historii praktycznie bez powodu. No chyba, że autorka nie wiedziała co z nim zrobić, ale skoro tak, to po co skakać na głęboką wodę?
"„Drzewo łaknie spokoju, ale wiatr wiać nie przestaje”."
Ale za to wszystkie wątki zostały wyjaśnione. Chociażby wątek demona, tajemniczego bloga, a poniekąd również wątek korytarzy i snów.
No dobra ten akurat nie został wyjaśniony. "A mianowicie, że wciąż jeszcze nie rozwikłaliśmy największej tajemnicy: tajemnicy korytarzy. Dlaczego to akurat my je odkryliśmy i jak to wszystko wyjaśnić naukowo? A tak w ogóle, czy wszystko musi mieć jakieś naukowe wytłumaczenie?" Ale cieszę się, że autorka nie zakończyła książki nawet o nim nie wspominając, więc nie jest źle.
"– Nawet najciemniejsza chmura ma srebrne krawędzie...'
Silver trzecia księga snów nieco gorsza, ale nie zepsuła mojej opinii ogółu. Kerstin Gier pisze świetnie i mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec młodzieżowych serii wychodzących spod jej pióra.
Bo mogę śmiało stwierdzić, że jej książki biorę w ciemno.
Ale następnym razem poproszę o coś w stylu Trylogii czasu.
Tam po prostu wszystko było znacznie lepsze.
„Nie ma problemów, są tylko wyzwania”.
Styl Kerstin Gier jest bardzo specyficzny.
Lekki i zabawny.
I być może dlatego, gdy zaczynam czytać jej książki napotykam na sceny tak opisane, że nie sposób się przy nich nie uśmiać.
Dlatego Trylogia czasu była perfekcyjna.
Silver z kolei jest serią znacznie mniej skomplikowaną i to pod każdym względem. Mimo to dobrze się przy niej...
2017-10-15
"- Nie masz o tym pojęcia - wyrzuciła z siebie - co to za życie, wypełnione uczuciem głębokiej, wciąż żywej tęsknoty za tym, czego nie będziesz już mieć, nie wiesz, co to z tobą robi. Mogłam się domyślić: tworzy osobę zgorzkniałą jak ta, która siedziała naprzeciwko mnie."
Istnieją tylko dwie możliwości: albo się starzeję, albo ta część naprawdę była słabsza.
Jakkolwiek wygląda prawda, żadna z tych odpowiedzi mi się nie podoba.
Co do Znajdę Cię, Crystal, zabrakło tej no... ikry. Tego czegoś, co sprawiało, że ta seria jest zajebista.
Szkoda.
"- Nie masz o tym pojęcia - wyrzuciła z siebie - co to za życie, wypełnione uczuciem głębokiej, wciąż żywej tęsknoty za tym, czego nie będziesz już mieć, nie wiesz, co to z tobą robi. Mogłam się domyślić: tworzy osobę zgorzkniałą jak ta, która siedziała naprzeciwko mnie."
Istnieją tylko dwie możliwości: albo się starzeję, albo ta część naprawdę była słabsza.
Jakkolwiek...
2019-01-14
2020-04-22
"– Tarcia są potrzebne, bo dzięki nim szybciej rozpala się ogień."
Zastanawia mnie parę kwestii.
Jedną z nich jest to, czy słuchanie audiobooka, zamiast czytania standardowego - a to dopiero mój drugi audiobook, więc znawcą jeszcze nie jestem - może wpłynąć na odbiór książki?
Póki się tego nie dowiem, będę utrzymywać, że Pryncypium wywołało we mnie mieszane uczucia.
Z jednej strony - ponieważ książka jest jednotomową powieścią - można śmiało powiedzieć, że prawie - zaznaczam prawie - każdy wątek został konsekwentnie poprowadzony i dobrze rozstrzygnięty. Sama konwencja powieści była oryginalna i ciekawa. Te wszystkie nomeny, lokumy i septyki... Interesujące. Jeśli jednak czytelnik dłużej niż kilka sekund zastanowi się nad tymi podwalinami, może stwierdzić, że są one całkiem słabe i nie mają tyle sensu ani funkcjonalności w zestawieniu z rzeczywistym światem, w którym, bądź co bądź, toczy się fabuła powieści.
Jeśli jednak przymknąć oko na te niedociągnięcia i dać wiarę, że tak rzeczywiście mogłoby być, można spokojnie cieszyć się powieścią.
Gdyby nie inne niedociągnięcia.
Albo ta przypadłość, na którą czasami cierpię czytając albo słuchając cringowych myśli czy dialogów bohaterów, które prowadzą do nieuchronnego przewracania oczami. Ale przewracanie to jeszcze nic, bo niektóre sceny, zwłaszcza te pojawiające się głównie w pierwszej połowie Pryncypium, sprawiały, że aż się śmiałam. Niestety nie był to śmiech spowodowany humorem występującym, a głupotą scen, rozmyślań czy dialogów bohaterów.
I wciąż się zastanawiam: jakie ku*wa strusie?
Dobra, oczywiście hodujemy strusie i może nawet w tym przodujemy, aczkolwiek wzmianka o strusiach w kontekście złamanego serca bohaterki i głosu lektorki brzmiała komicznie.
Z fabuły wynikało, że nie miała taka być.
"To przez jej zapewnienia o szlachetności Bernarda ojciec sprzedał maszyny i ziemie należące do nich od pokoleń i zainwestował w ten nieszczęsny interes ze strusiami."
Innym problemem były te oto wstawki:
"Aniela pamiętała go z lekcji współczesnej historii."
Hehehe... jaka ku*wa historia współczesna w polskim szkolnictwie. Kto kiedykolwiek dotarł dalej z tematem niż do PRL-u proszę niech podniesie rękę.
Ja wiem, że Pryncypium to niejako fantasy, no ale bez przesady. Muszą być jakieś granice świata przedstawionego.
"Jednak, gdy tylko przystawiała Jonaszka do obolałych piersi, odnosiła wrażenie, że formułę tę wymyślił rząd wrogiego państwa pragnący wyniszczenia polskich rodzicielek, a co za tym idzie całkowitego wybicia mieszkańców naszego pięknego kraju."
Ehhh... Biorąc pod uwagę, że teraz jak i wcześniej największym wrogiem naszego pięknego kraju jest nasz rząd. Myśl co najmniej nie na miejscu.
"Pieniądze w polskiej służbie zdrowia czynią cuda. Aniela z ośmioosobowej sali poporodowej z łazienką na korytarzu, po uiszczeniu przez Zoltana stosownej darowizny na rzecz szpitala i wręczeniu kilku kopert wybrednym położonym, została przewieziona do ustronnej jedynki z toaletą, prysznicem i telewizorem. Przemiła pani doktor neonatolog pozwoliła im nawet zobaczyć dziecko, przywożąc je w małym inkubatorze do sali, bo Aniela jeszcze nie mogła wstawać po operacji."
Ufff... Owszem. Prywatne pieniądze w polskiej służbie zdrowie czynią cuda, bo żadnych innych nie było albo zostały przeje...
No sami widzicie.
Dlaczego, podczas - z założenia - przyjemnej czynności słuchania muszą pojawiać się takie tematy? Aż nóż się w kieszeni otwiera.
Teraz przynajmniej mam powód mojego uprzedzenia do polskich powieści fantasy.
Rzecz w tym, że choć akacja powieści toczy się w fikcyjnymi mieście, to jednak toczy się w Polsce. I autorka znając realia życia w naszym kraju, które nawet te parę lat wstecz nie były najlepsze, sprawiają, że te właśnie przemyślanina są bardzo nie na miejscu i Melissa Darwood mogła je sobie zwyczajnie odpuścić.
Ale przejdźmy do poważniejszych zarzutów.
Główny bohater. Bo wiecie on jest laufrem i on nie ma uczuć. To znaczy pozbywa się uczuć, które się w nim gromadzą, więc... W sumie cholera wie jak wiele ich posiada, odczuwa czy cokolwiek to wszystko znaczy. Powieść jednak śmiało utrzymuje narrację że Zoltan przeważnie nie odczuwa emocji.
Co automatycznie ma prowadzić do tego, że w książce jest ukazany jako niepotrzebnie okrutny, arogancki dupek, pozornie albo i nie ogarnięty gniewem??? albo zniecierpliwieniem???
Otóż nie.
Nie zrozumie mnie źle. To nie ten poziom dupkowatości i arogancji co w innych książkach, gdzie to męscy bohaterowie obrośnięci w piórka i nadmierne poczucie własnej wartości zachowują się czasami jak snoby, ale w sumie są pełni humoru i na swój sposób dobrzy z nich ludzie.
W Pryncypium natomiast autorka tak przegięła z charakterem Zoltana, że myślałam o nim, który w zamierzeniu miał być protagonistą jak o antagoniście.
Nie rozumiem dlaczego autorka postanowiła właśnie w taki sposób rozpisać postać. Skoro jej bohater miał nie odczuwać emocji, czy nie lepiej by było zamiast przedstawiać go w sposób, który sprawia, że każdy uciekałby przed nim gdzie pieprz rośnie, opisać go jako bardziej chłodnego, może nawet lodowatego, obojętnego czy analitycznego?
Pryncypium to także książka z wątkiem romantycznym, poprowadzonym tak, że do teraz zastanawiam się dlaczego bohaterowie ze sobą skończyli. Jak to w typowych powieściach bywa: od nienawiści do miłości. A raczej od - jak napisałam wyżej - niezrozumiałych i okrutnych zachowań głównego bohatera do.... Aaaa. Już wiem dlaczego on się tak zachowywał! Żeby w zestawieniu z nim przedstawić bohaterkę w jak najlepszym świetle i żeby zapewnić - jak w cytacie - tarcia między nimi prowadzące do rodzącej się między nimi namiętności i... Niedoszłego gwałtu?
Owszem był niedoszły gwałt. A raczej próba zapłodnienia bez wiedzy bohaterki przez Zoltana, którego do takiej sytuacji doprowadziły brak skrupułów - bo uczucia do tego potrzebne nie są - i fabuła.
Szczęście, że autorka ostatecznie porzuciła ten pomysł. Ale spokojnie, bo ostatecznie niby za jej zgodą, ale jakby nie do końca, doszło do tego, co fabuła wymagała, dzięki czemu wszyscy możemy udawać, że nasz bohater wciąż jest "tym dobrym".
Tak więc o miłości w kontekście Pryncypium rozwodzić się nie będę. Dziecinne przekomarzania bohaterów, ich niczym niewytłumaczone pożądanie i brak jakiejkolwiek zdrowej i prawdziwej interakcji między nimi, nie czyni wątku udanym.
Tak wiem i wy też wiecie. Łatwiej jest krytykować. W ostatecznym rozrachunku pomimo wymienionych wyżej przywar Pryncypium nie było moim najgorszym książkowym doświadczeniem. Autorka ma niewątpliwe talent do ciekawych koncepcji. Z przełożeniem tego na papier bywa różnie, ale myślę, że to nie ostatnie spotkanie z Melissą Darwood.
"– Tarcia są potrzebne, bo dzięki nim szybciej rozpala się ogień."
więcej Pokaż mimo toZastanawia mnie parę kwestii.
Jedną z nich jest to, czy słuchanie audiobooka, zamiast czytania standardowego - a to dopiero mój drugi audiobook, więc znawcą jeszcze nie jestem - może wpłynąć na odbiór książki?
Póki się tego nie dowiem, będę utrzymywać, że Pryncypium wywołało we mnie mieszane uczucia.
Z...