Biblioteczka
2023-04-17
2023-04-08
2022-07-31
2022-07-09
2022-05-29
2021-11-10
2021-05-02
Podróż ponad celem. - Droga królów.
Losy Teralingu bardziej niż inne książki zainspirowały mnie do rozkminienia koncepcji zakończeń w książkach. Te mogą być najprzeróżniejsze, jednak ze względu na strukturę wyróżniam typowo trzy:
Zamknięte - nudne, ale zwykle satysfakcjonujące, ponieważ na końcu nie mamy już żadnych wątpliwości względem czegokolwiek.
Otwarte - najgorsze z możliwych. To tak jakbyście przeczytali sześć tomów, a w finale otrzymali wstęp do siódmego, którego już nawet nie chcielibyście czytać. Niestety siódmego tomu nie ma. Więcej pytań niż odpowiedzi, a fabuła może się wydać urwana w połowie.
Półotwarte - nie ukrywam, że moje ulubione. Zakończenie jasne, ale dające pole do rozważań nad przyszłością bohaterów.
Trylogia Królowej Tearlingu zdecydowanie różni się od innych młodzieżowych serii. Mamy co prawda elementy magii, ale fabuła traktowana jest o wiele bardziej na poważnie, a typowo ludzkie czy dziewczęce problemy schodzą na dalszy plan. Dodatkowo autorce udało się stworzyć wyjątkowo mroczny niekiedy ocierający się o horror klimat. Gwarantuję wam, że w świecie Eriki Johansen nie chcielibyście żyć, nawet gdybyście mieli nim rządzić.
Fabuła opiera się na bohaterce, która została królową Tearlingu. Jednak królestwo jakim przyszło jej rządzić trawi wiele złożonych problemów. Bohaterka zostaje postawiona w beznadziejnej sytuacji, jednak stara się zrobić coś dobrego i uczynić lepszym królestwo, jakim przyszło jej rządzić. I choć zwykle są to dobre decyzje, które jako czytelnicy popieramy, to te jednak nie przynoszą długofalowych pozytywnych efektów, a wręcz przeciwnie. Nie zmienia to faktu, że od samego początku, aż do końca, kibicujemy Kelsea.
"W krytycznym momencie ludzie Teara byli gotowi zwrócić się przeciwko sobie, a upadek Miasta nastąpił bardzo szybko – tak szybko, że historyk ten zastanawia się, czy nie wszystkie takie społeczności skazane są na niepowodzenie. Nasz gatunek oczywiście jest zdolny do altruizmu, lecz altruizm jest grą, w którą gramy niechętnie, a w dodatku niezbyt dobrze."
W drugim i trzecim tomie dochodzi wątek podroży w czasie, a raczej wizji, które ukazują nam jak to było kiedyś - nie za dobrze - i jak bardzo spie*onym gatunkiem jesteśmy, bo choć usilnie próbujemy stworzyć lepszy świat prędzej czy później nasza natura robi swoje i zamiast lepiej jest tylko gorzej.
Właśnie ten wątek wychodzi na wierzch w ostatnim tomie. Autorka wyraźnie zmusza nas do zastanowienia się czy ludzie są w stanie stworzyć utopię, czy może jednak stać nas jedynie na powolne i nieuniknione niszczenie i tkwienie w odwiecznym kole historii wciąż i na nowo powtarzając te same błędy.
I w tym momencie docieramy do zakończenia.
"Gdy ludzie myślą o utopii, błędnie zakładają, że wszystko ułoży się idealnie. Może z definicji ma być idealnie, ale jesteśmy tylko ludźmi i nawet do utopijnej rzeczywistości wkraczamy ze swoimi cierpieniami, błędami, zazdrością i żalem. Nawet w obliczu nadziei na życie w raju nie jesteśmy w stanie wyrzec się swoich przywar, dlatego tworzenie nowej społeczności bez wzięcia pod uwagę ludzkiej natury jest równoznaczne ze skazaniem tej społeczności na niepowodzenie."
Sytuacja w finale jest tragiczna. Przez trzy tomy wraz z bohaterką wyczekiwałam zwycięstwa, ale ostatecznie zwycięstwa nie ma. Jest porażka. Wtedy Kelsea nie mając zbyt wielu możliwości postanawia zmienić nieco przeszłość licząc, że wywoła efekt motyla. I rzeczywiście wywołała. Tam gdzie w przyszłości czekała klęska, po zmianie jest swego rodzaju utopia. Całkowita zmiana przyszłości, a zarazem wymazanie całej pieprzonej trylogii.
No dobra, może nie całej. Jednak w zakończeniu tkwi problem. Bo zakończenie jest dobre i w pewien sposób satysfakcjonujące. I o ile pasuje do drugiego jak i trzeciego tomu, tak nijak się ma do tego pierwszego. W pierwszej części koncepcja wizji i zmiany przeszłości nie istniała, więc to, na czym była budowana fabuła, czyli ratunek dla królestwa, nagle straciło na znaczeniu. Podobnie jak każda przygoda i doświadczenie bohaterów, ich śmierć czy podjęte decyzje. Cała historia została wymazana.
Oglądaliście pierwszą i trzecią bajkę o kopciuszku? Więc wiecie o czym mówię.
"Walczyli, głodowali, a nawet umierali, goniąc za najstarszym marzeniem ludzkości, nie wiedzieli jednak, że wizja Teara miała wadę. Była zbyt prosta. Utopia to nie czysta karta, którą wyobrażał sobie Tear, lecz ewolucja. Ludzkość musiałaby nad stworzeniem takiej społeczności pracować, i to ciężko, poświęcić się i nieustannie czuwać, by nie popełnić błędów przeszłości. Trwałoby to wiele pokoleń, może nawet wieczność, ale… – Mogłoby nam się udać – wyszeptała. – Nawet jeśli nie, to powinniśmy do tego dążyć."
Jednak ostatecznie: "podroż ponad celem".
Tak jak w filmie Circle (2015) zakończenie być musi. Ale nie musi być istotne. Po filmie ludzie na wszelkie możliwie sposoby rozkminiali, wymyślali i zastanawiali się nad znaczeniem zakończenia i tego czy pasuje do fabuły, zamiast skupić na całej reszcie - czyli historii i przekazie.
A ostatecznie to właśnie opowieść sama w sobie powinna być najważniejsza.
I "finalnie" ta historia jest świetna.
Niełatwa, ale z pewnością godna uwagi.
Podróż ponad celem. - Droga królów.
Losy Teralingu bardziej niż inne książki zainspirowały mnie do rozkminienia koncepcji zakończeń w książkach. Te mogą być najprzeróżniejsze, jednak ze względu na strukturę wyróżniam typowo trzy:
Zamknięte - nudne, ale zwykle satysfakcjonujące, ponieważ na końcu nie mamy już żadnych wątpliwości względem czegokolwiek.
Otwarte -...
2015-01
"Osobiste przekonania to coś co omal nas wszystkich nie zabiło, tak mówili. Przekonanie, priorytety, preferencje, uprzedzenia i ideologie nas podzieliły."
Książka - zajebista.
Język literacki - równie dobry jak ten Laini Taylor.
Okładka - cudowna.
Sposób w jaki autorka opisuje uczucia wyobcowania i samotności - chwytające ze serce.
Przygląda się nędznej poduszce na wolnym łóżku, które wepchnęli tu dzisiaj rano. Cienki materac, wytarty koc wystarczający może do przykrycia górnej części jego ciała. Spogląda na moje łóżko. Spogląda na swoje łóżko. Jedną ręką zsuwa je razem. Stopą przesuwa dwie metalowe ramy na swoją stronę pokoju. Wyciąga się na obu materacach, zagarnia moją poduszkę, strzepuje ją i wkłada sobie pod głowę. Zaczynam drżeć. Zagryzam wargi i próbuję ukryć się w ciemnym kącie. Ukradł moje łóżko, mój koc, moją poduszkę. Została mi goła podłoga. Zostanie mi goła podłoga.
"Osobiste przekonania to coś co omal nas wszystkich nie zabiło, tak mówili. Przekonanie, priorytety, preferencje, uprzedzenia i ideologie nas podzieliły."
Książka - zajebista.
Język literacki - równie dobry jak ten Laini Taylor.
Okładka - cudowna.
Sposób w jaki autorka opisuje uczucia wyobcowania i samotności - chwytające ze serce.
Przygląda się nędznej poduszce na...
2015-07
"Piekło jest puste wszystkie diabły są tu."
"To paraliżujące uczucie, ta niemożność udowodnienia swojej niewinności."
Są książki lepsze i gorsze ale rzadko zdarzają się takie w których język literacki wręcz rzuca na kolana.
"Sekundy przelatują całą chmarą po pokoju, a ja chciałabym je wytłuc jak muchy albo wyłapać po kolei i powpychać do kieszeni na wystarczająco długo, żeby zatrzymać czas."
"Piekło jest puste wszystkie diabły są tu."
"To paraliżujące uczucie, ta niemożność udowodnienia swojej niewinności."
Są książki lepsze i gorsze ale rzadko zdarzają się takie w których język literacki wręcz rzuca na kolana.
"Sekundy przelatują całą chmarą po pokoju, a ja chciałabym je wytłuc jak muchy albo wyłapać po kolei i powpychać do kieszeni na wystarczająco długo,...
2015-08
2015-08
2016-10-19
2018-01-12
"- Wiedz, że słowa, mój wędrowcze, słowa są wszystkim. Słowa dodają skrzydeł nawet tym zdeptanym, załamanym i pozbawionym całej nadziei."
Bo niektóre książki są książkami specjalnej troski...
Tak myślałam o Czasie Żniw i paru innych, które czytałam w formie e-booka, i na końcu miałam wrażenie, że przy papierowej formie spodobałyby mi się o wiele bardziej.
Umówmy się... E-book na laptopie i dostąp do internetu... Rozumiecie... Jeśli książka nie okaże się wystarczająco wciągająca (jak np. seria Szklanego tronu gdzie mogliby mi spokojnie odłączyć wi-fi, a ja nawet bym nie zauważyła...) wtedy przebrnięcie przez jej elektroniczne strony może nastręczać pewnych problemów.
"– Nie zapominajcie o śmierci, ona o was będzie pamiętać!"
A Czas Żniw miał potencjał. Świat był rozbudowany, akcja niczego sobie, wszystko było na swoim miejscu. Jednak nie mogłam nie dojść do wniosku, że czytanie kontynuacji elektronicznej będzie dla mnie katorgą. Jeśli Zakon Mimów miał mi się spodobać, a seria zdobyć serce, w moich łapkach musiał się pojawić papierowy egzemplarz.
I tak Zakon Mimów wraz z dwoma innymi trafił do mojego mieszkanka, by zająć przygotowany dla nich skrawek miejsca.
"- Hm, bez obaw. Fortuna, widząc, że głupca nie uczyni mądrym, uczyniła go szczęściarzem. - Michel de Montaigne - "Próby""
No i nadszedł moment czytania.
"- Obojętność jest zabójcą. Większość ludzi rozumie to w taki sposób, że przeżyjemy , jeżeli nie będziemy się w to mieszać."
Z początku miałam pewne problemy, żeby znów "wgryźć się" w świat przedstawiony, na szczęście w którymś momencie coś zaskoczyło i wydawać by się mogło, że reszta pójdzie gładko... I rzeczywiście poszła, ale tylko przez chwilę. Potem znów wypadłam z obiegu. I już nie dlatego, że musiałam znów wejść w klimat. (Co z tego, że Czas Żniw czytałam ponad rok temu? Moja pamięć ma się dobrze.) Rzecz w tym, że w pewnym momencie - możliwe, że połowie - zrozumiałam, że ta seria nie będzie jedną z tych "z górnej półki".
Ponieważ Zakon Mimów był najzwyczajniej w świecie nudny...
I to nie tak, że nie potrafię docenić rozbudowanego i przemyślanego świata (a tak w ogóle to pomysł zmienienia historii, by potem przejść do dystopicznej przyszłości - świetny!), bogatych opisów, nowego słownictwa, bohaterów, złożonego motywu rewolucji i polityki...
Jak najbardziej to doceniam.
Ale to i tak było nudne.
Pozbawione efektu "wow", niewzbudzające we mnie ciekawości - no może z wyjątkiem tego ostatecznego zakończenia - ale nie tego jak do niego dojdzie. Nie ciekawiło mnie, co się stanie kiedy przewrócę kartkę.
Finał co prawdo czytało mi się lepiej (może dlatego, że już byłam przy końcu i chciałam mieć to jak najszybciej za sobą), było też kilka innych ciekawszych scen, ale i one niestety utonęły w morzu nudy.
I to nie wina długich akapitów!
Weźmy za przykład takiego Brandona Sandersona... Ten to się rozwodził. Dobrze, że mi szczęka nie wyszła z zawiasów przy ziewaniu podczas czytania jego rozwleczonych opisów. Ale koniec końców przekaz do mnie trafił i spodobał, a kolejna część była jeszcze lepsza. Niestety przy Samancie Shannon nie ma tego czegoś, za co mogłabym chwycić, co przyciągałoby mnie i zachęcało do kontynuowania serii i wyczekiwania jej dalszych tomów. A jeśli kolejny (który chcę mieć u siebie fizycznie tylko ze względu na tą piękną okładkę) zgodnie z zapowiedziami będzie przypominał jeszcze bardziej rozwleczony Zakon Mimów... To ja podziękuję.
"Będąc uczniem sajońskiej szkoły, marzyłam, aby wolny świat do nas zawitał. Marzyłam o tym, że kiedy twarde dowody przestępczości Sajonu ujrzą światło dzienne, supermocarstwa użyją ogromnej siły przeciwko mojemu wrogowi – to jednak nie było takie proste. Wolne kraje były niewidoczne na mapach, które widziałam w szkole, ale za sprawą przecieków i dzięki rozmowom z Zekem i Nadine usłyszałam co nieco o tym, jak zarządzane są Ameryki. Rosevear była szanowanym przy wódcą, ale musiała sobie radzić z własnymi problemami: wezbraniem oceanów, odpadami toksycznymi, problemami finansowymi, niezliczonymi przeciwnościami w obrębie własnych granic. Na razie mogliśmy liczyć tylko na siebie."
"- Wiedz, że słowa, mój wędrowcze, słowa są wszystkim. Słowa dodają skrzydeł nawet tym zdeptanym, załamanym i pozbawionym całej nadziei."
Bo niektóre książki są książkami specjalnej troski...
Tak myślałam o Czasie Żniw i paru innych, które czytałam w formie e-booka, i na końcu miałam wrażenie, że przy papierowej formie spodobałyby mi się o wiele bardziej.
Umówmy się......
2020-12-31
"Teraz rozumiem, dlaczego ludzie czytają powieści, dlaczego lubią chłonąć życie kogoś innego. Czasem przeczytam jakieś zdanie, które podrywa mnie do pionu, wstrząsa mną, bo mówi o czymś, co ostatnio czułam, a czego nie wypowiedziałam głośno. Wtedy pragnę wejść w książkę i powiedzieć jej bohaterom, że ich rozumiem, że nie są sami, że ja nie jestem sama, że nie ma nic złego w tym, żeby się tak czuć."
Jakim socjopatą trza być, żeby napisać coś takiego? Jakim socjopatą trzeba być, żeby to czytać i uważać to za dobre? Kim jest w tym wypadku autorka i kim ja jestem?
Oto jest pytanie. :)
Początek Skazy był całkiem dobry. Niestety ani ziębił ani grzał. Ot wprowadzenie do kolejnego dystopijnego świata. Ciężko było stwierdzić, w jakim kierunku to wszystko pójdzie, dlatego nie śpieszyłam się zbytnio z czytaniem.
Z kolei pomysł, że za kłamstwo, podjęcie złej decyzji, czy zwykłą pomoc można otrzymać karę w postaci wypalenia piętna i zostać wykluczonym ze społeczeństwa, podczas gdy przestępcy przesiedzą swoje w więzieniu, a potem są wolni, z pewnością jest ciekawy. I pewnie dlatego wzięłam się za tą książkę, aczkolwiek z początku koncept wydawał się nieco... powiedziałabym: przyrostem formy nad treścią. Przedstawienie zasad świata, w którym żyje Celestine, wzrastało niemal do granicy absurdu, choć jak się potem okazało absurdalne wcale nie było.
Główna bohaterka, idealna dziewczyna żyjąca w kraju dążącym do doskonałości, pomaga człowiekowi Naznaczonemu, przez co sama trafia przed Trybunał. Za okazaną pomoc, grozi jej wypalenie piętna. Ma siedemnaście lat, a mimo to spotyka ją sytuacja niemalże jak z Gry o tron, gdzie Ceresi musiała odbyć marsz pokutny. Zostaje zwyzywana, opluta i obrzucona wszystkim, co tylko może wam przyjść do głowy i wszystko za przyzwoleniem oraz czynnym udziałem idealnego społeczeństwa, które wyzute z jakiekolwiek współczucia maniakalnie wierzy, że postępuje słusznie.
I wtedy nagle czytelnik uświadamia sobie, że to nie są żarty, że Skaza to na poważnie.
A ja wciąż nie potrafię uwierzyć.
Opisanie samego procesu i wyroku wraz z jego wykonaniem zajmują połowę książki, co samo w sobie było zaskakujące. Nie sądziłam, że autorka poświęci temu wątkowi więcej niż jedną czwartą książki.
Właściwie to Skaza okazała się, być zupełnie inną książką niż sugerowałby opis i gdybyście chcieli czytać Skazę, nie czytajcie proszę opisu. Jedyne co w nim zgadza się z treścią, to połowa jednego środkowego zdania. Nic więcej.
Wracając jednak do procesu.
Czytam i nie mogę uwierzyć. Ludzie naprawdę się na to godzą, pozwalają, uczestniczą, uważają za słuszne.
Najgorszy był jednak opis napiętnowania. Ciężko mi było o tym czytać.
I nie tylko dlatego, że jeśli ktoś chce uniknąć, bym w jego towarzystwie przycięła komara na betonie, to najlepiej, aby nie wspominał o chorobach, ich szczegółowych opisach, igłach...
Dzięki bogom, że przynajmniej byłam w pracy (przy okazji byłam też głodna - jakby kogoś to w ogóle interesowało), bo tylko dzięki temu mogłam sobie rozłożyć czytanie tych wstrząsających scen na akapity. Przecież trzeba było udawać, że się pracuje XD.
Oczywiście niewiele to pomogło, bo wszystko, co do tej pory przeczytałam skumulowało się w jedną wielką wstrząsającą emocję.
Jak tak można?
"– Wypalić Skazę na kręgosłupie – mówi sędzia Crevan lodowatym tonem.
Bark powoli się do niego odwraca.
– Słucham?
Tina i June nieruchomieją i spoglądają na siebie z niedowierzaniem.
– Słyszałeś.
– Panie sędzio, to tylko dziecko – szepcze Tina. Słyszę drżenie w jej głosie i wyczuwam, że zaraz popłyną jej łzy.
– Wykonać.
(...)
– Nie mogę tego zrobić, panie sędzio. Obawiam się, że najpierw muszę to skonsultować…
– Jestem przewodniczącym Trybunału i zrobisz, co mówię, albo z samego rana sam się znajdziesz na sali rozpraw. Pomagasz Naznaczonej?
Bark nieruchomieje.
– Pomagasz?
– Nie, panie sędzio.
– No to do roboty. Wypalić jej znamię na kręgosłupie.
– Nie mamy już środków znieczulających.
– Wypalcie bez nich.
– Panie sędzio, zgodnie z prawem…
– Ja jestem prawem. Wykonać! – wrzeszczy. – Nakazem Trybunału!"
Oto ludzka natura. Tak samo jak zdolni jesteśmy do okrucieństwa czy współczucia tak samo tchórzliwi kiedy instynkt przetrwania bierze górę i czyni z nas egoistów.
"Na podbrzuszu Alphy, po lewej stronie, znajduje się czerwone S otoczone kółkiem w tym samym kolorze. To nie blizna, tylko tatuaż. – Kto ci to zrobił? – aż jęknęłam. – Sama to sobie zrobiłam. – Dałabym wszystko, żeby ktoś wymazał moje znaki, a ty się wytatuowałaś?! – Kiedy ktoś decyduje za ciebie, to zupełnie co innego – tłumaczy cierpliwie."
To nie jest książka o rewolucji, jak sugeruje opis. Bo opór jako taki jeszcze nie istnieje. To historia dziewczyny, która przez jeden incydent zostaje wyrzucona ze swojego idealnego życia i postawiona w sytuacji, której nawet sobie nie wyobrażała.
Nawet po procesie i napiętnowaniu ani słowa o oporze, czy zmianach, ponieważ Celestine stara się odnaleźć w swojej nowej rzeczywistości. Żyć według zasad. Jednak okazuje się, że los ma coś jeszcze w zanadrzu. Niekończenie dobrego.
Zakończenie spuściło z tonu i nie przedstawiło nic zaskakującego ani wstrząsającego, jednak to wcale nie oznacza, że zniechęca do dalszego czytania. Wręcz przeciwnie, bo Skaza to jedynie początek historii. Ambitny i doskonale rozpisany. Pokazuje jak jedno wydarzenie może zapoczątkować zmianę, całkowicie zmienić czyjeś życie.
Cecelia Ahern pokazuje że sposobem na sukces powieści młodzieżowej to przecierać nowe szlaki starych schematów. Obecnie nie sposób znaleźć oryginalna historię. Ale oryginalnie można ją opowiedzieć.
Autorka pisze w podziękowaniach, ze książka opowiada o tym, że ludzie popełniają błędy. Ja bym powiedziała, że to interesująca książka, którą przeczytałam w interesującym czasie. Kiedy prawa się zacierają, a wolny wybór może stać pod znakiem zapytania. Co prawda nie w takiej skali w jakiej przedstawia to Skaza, aczkolwiek wyolbrzymienie to dobry sposób na pokazanie do czego nigdy nie możemy dopuścić.
Życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku. Jeśli chcecie zacząć go od dobrej książki Skaza będzie "idealna".
"Teraz rozumiem, dlaczego ludzie czytają powieści, dlaczego lubią chłonąć życie kogoś innego. Czasem przeczytam jakieś zdanie, które podrywa mnie do pionu, wstrząsa mną, bo mówi o czymś, co ostatnio czułam, a czego nie wypowiedziałam głośno. Wtedy pragnę wejść w książkę i powiedzieć jej bohaterom, że ich rozumiem, że nie są sami, że ja nie jestem sama, że nie ma nic złego w...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-25
2019-08-12
"Duma to samotny żołnierz, stojący na warcie, choć nikogo innego to nie obchodzi."
To trochę tak jakby kupić jabłko i zastanawiać się czemu to nie jest pomidor.
A jednak...
Apokalipsa, jeźdźcy i miłość.
Brzmi całkiem nieźle.
Wyszło również całkiem nieźle.
Dostaliśmy dokładnie to, co sprzedał opis. Ni mniej ni więcej.
No ale gdyby jednak to było coś więcej...
Zaraza to jedna z tych książek, w których wszystkie wydarzenia są tłem dla wątku miłosnego. Akcja skupia się na dwójce głównych bohaterów oraz ich relacji, dzięki czemu książkę bardzo szybko się pochłania. A całość pomimo swojej przewidywalności wydaje się godna uwagi.
Aczkolwiek...
Z tego można było wycisnąć więcej. O wiele więcej. Wątek końca świata, masowej zagłady ludzkości, powiązany z miłością bohaterów, która nie raz była powodem moich moralnych rozkminów, aż sam się prosił o szersze potraktowanie. Bo ten temat mógłby zostać naprawdę solidnie rozpisany, nawet na kilka części. A wówczas nie miałabym nic przeciwko gdyby miłość została zepchnięta na dalszy plan, wtedy można by dorzucić kilka dodatkowych postaci, o wiele poważniej przedstawić moralne dylematy bohaterki, jak również solidnie rozpisać koniec świata. W końcu to apokalipsa - na bogów - której prawie nie czułam, bo ważniejsze było to, co się działo miedzy bohaterami.
Gdyby więc autorka podeszła do sprawy ambitniej, to mam wrażenie, że z tej książki byłaby prawdziwa perełka, a tak... kolejny romans.
Co oczywiście nie oznacza, że nie będę czytała kolejnych części.
"Duma to samotny żołnierz, stojący na warcie, choć nikogo innego to nie obchodzi."
To trochę tak jakby kupić jabłko i zastanawiać się czemu to nie jest pomidor.
A jednak...
Apokalipsa, jeźdźcy i miłość.
Brzmi całkiem nieźle.
Wyszło również całkiem nieźle.
Dostaliśmy dokładnie to, co sprzedał opis. Ni mniej ni więcej.
No ale gdyby jednak to było coś więcej...
Zaraza to...
2019-05-26
Bo im dalej wlazł tym gorzej.
I ta zasada działa, o ile tylko zamienimy tom drugi z trzecim.
A skoro już wszystko sobie ustaliliśmy, możemy zaczynać.
Czerwona królowa. Cudna, wciągająca książka. Niby zbudowana na podwalinach innych znanych serii, aczkolwiek z czasem tworząca własny oryginalny klimat. Ciekawa bohaterka z charakterkiem (choć teraz już nie bardzo pamiętam co mi się w niej tak bardzo podobało, gdyż trzy ostatnie tomy ewidentnie ją zepsuły) oraz barwny i okrutny świat podzielony na władających Srebrnych i uciśnionych Czerwonych.
Potem był Szklany miecz, który uświadomił mi czym jest tzw. klątwa drugiego tomu. Trzeci, nieco przywracający nadzieję na powrót lepszych czasów, i w końcu finał.
Kto więc powiedział, że finał musi być "wielki"? A skoro książka sama w sobie jest finałem to musi zwalać z nóg co chwila. Być manifestacją zajebistości niemal na każdej stronie? A finał finałów... na to, to już nie ma słów.
Jednak koniec końców okazało się, że Victoria Aveyard po raz kolejny śmiało jechała uformowanym w poprzednich tomach schematem: czyli trochę pogadamy i porozmyślamy o niczym, a potem trochę się pozabijamy. I nawet w ostatnim tomie nie miało większego znaczenia, że jest to ostatni tom i wypadałoby napisać jakie ostateczne konsekwencje będą miały działania bohaterów.
Taaa...
To było pierwsze rozczarowanie.
Otrzymaliśmy finał, w którym ostatnie sceny bitewne zostały rozegrane niemal na ostatnich stronach, a na sam koniec było szybkie "no to cześć".
I to w zasadzie tyle.
Takie rozwiązanie było, lub mogło być dobre w poprzednich częściach, jednak tym razem było to zwykłe niedopracowanie. Bo gdy tylko opada bitewny pył, bez żadnego głębszego wyjaśnienia wielu ważnych wątków, Wojenna burza się kończy. A my możemy jedynie obejść się ciekawością, i delektować jakże otwartym zakończeniem.
Drugie rozczarowanie to świadomość dokąd to wszystko zmierza.
Bo o ile już w połowie, jeśli nie wcześniej (na przykład w poprzednich tomach) można się było domyśleć dokąd to wszystko zmierza, o tyle nie oznacza to, że łatwo mi było zaakceptować zakończenie, które ewidentnie zmierzało w stronę ustroju demokratycznego. Przy czym absolutnie nie twierdzę, że demokracja jest złym systemem. (W istocie każdy może taki być, gdy nieodpowiedni ludzie dorwą się koryta.) Aczkolwiek... która to już książka, która z monarchii lub jednoosobowego przywództwa zmierza w stronę demokracji? Choć raz mogłoby być nieco inaczej. Na co praktycznie, aż do końca miałam na to nadzieję, ale... wyszło jak zwykle.
Ostatnie rozczarowanie to świadomość, że czegoś mi brakowało.
I pomińmy aspekt, że bohaterowie oraz ich emocje były okropnie "drewniane", bo na ten temat też mogłabym się rozpisać.
Tu chodzi bardziej o świadomość, że kiedy Mare była tylko Czerwoną zwykłą dziewczyną mogliśmy z jej perspektywy obejrzeć jak wyglądał świat poza królewskimi murami. Poznać życie zwykłych ludzi i to w jaki sposób decyzje osób będących u władzy na te życie wpływają. Tak więc kiedy nasza bohaterka trafia do pałacu, mamy okazję poznać drugą stronę medalu. Co było fajne. Problem polega na tym, że właściwie zostajemy wewnątrz owych murów nawet wówczas, kiedy akcja się w nich nie rozgrywa. A tym samym świat małego szarego człowieka zostaje całkowicie pominięty i nie wiemy co się z nim dzieje po tej decyzji, albo po tamtej bitwie. W Wojennej burzy nie ma nawet jednego akapitu opisującego zachowania ludzi w diametralnie zmieniającym się świecie.
Bolesne, ale prawdziwe.
Podsumowując, Wojenna burza była książką średnio zajmującą, schematyczną względem poprzednich części, nie oddziałująca emocjonalnie oraz nierozwiązaną. Bo choć niby wiemy jak to się skończyło. To tak naprawdę tego nie wiemy. Co jest kolejnym spartaczeniem finału w historii spartaczonych finałów. I tu mogłabym zacząć rzucać pytaniami, na które Wojenna burza nie odpowiedziała, ale jest już wieczór więc daruję sobie dalsze stukanie w klawiaturę.
Za mną Wojenna burza oraz Gra o tron, które nie spełniły moich oczekiwań, a przede mną Królestwo popiołów. I choć chcę bardzo to przeczytać to jednak się nieco boję. Złe zakończenie naprawdę może zmyć lata zajebistości.
Proszę, niech Sarah J. Mass mnie nie zawiedzie, bardzo proszę.
Bo im dalej wlazł tym gorzej.
I ta zasada działa, o ile tylko zamienimy tom drugi z trzecim.
A skoro już wszystko sobie ustaliliśmy, możemy zaczynać.
Czerwona królowa. Cudna, wciągająca książka. Niby zbudowana na podwalinach innych znanych serii, aczkolwiek z czasem tworząca własny oryginalny klimat. Ciekawa bohaterka z charakterkiem (choć teraz już nie bardzo pamiętam co...
2016-09-04
2016-08-09
"- To w czymś pomoże, że się tak dręczysz? - Nie, ale nie potrafię przestać."
Nie dajcie się zwieść! To, że opis sugeruje, iż połowa akcji będzie się działa w podziemnych tunelach, nie oznacza, że książka nabrała dzięki temu
"głębi". Wręcz przeciwnie.
Ubolewam nad tą książką, bo na każdej przeczytanej stronie widziałam ogrom tkwiącego w niej potencjału. Zmarnowanego potencjału. Pomysł był świetny.
Wykonanie już nie.
Być może wszystko dlatego, że autorka poskąpiła dość sporej części opisów, co sprawiło, że akcja gnała szalenie, co w przypadku Enklawy wcale nie było dobre, a książka stała się przez to, jednowymiarowa, przeciętna, powierzchowna i... - cokolwiek jeszcze przyjdzie wam do głowy.
Problem z czytaniem jest taki, że im więcej książek masz za sobą, tym więcej wymagasz od autorów. Co prawda nie da się dogodzić wszystkim czytelnikom
(nie wszystko dla każdego), ale wymagamy przynajmniej minimum. Więc jeśli autorka zabiera się za powieść dystopijną powinna skupić się nie tylko na dynamicznej akcji, ale również na opisach. Nie tylko opisach emocji, ale przede wszystkim opisach otoczenia, bo przecież chcemy wiedzieć jak dokładnie funkcjonuje "nowy świat".
Enklawa zdawała się być piękną, krętą i głęboką rzeką, dlatego przy skoku na główkę niektórzy mogą się rozczarować, że jej toń sięga jedynie kilku centymetrów. Dla tych, którzy nie oczekują wiele, radzę powolne zanurzanie się.
"- To w czymś pomoże, że się tak dręczysz? - Nie, ale nie potrafię przestać."
Nie dajcie się zwieść! To, że opis sugeruje, iż połowa akcji będzie się działa w podziemnych tunelach, nie oznacza, że książka nabrała dzięki temu
"głębi". Wręcz przeciwnie.
Ubolewam nad tą książką, bo na każdej przeczytanej stronie widziałam ogrom tkwiącego w niej potencjału. Zmarnowanego...
2017-12-17
„Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze od innych.”
Po Roku 1984 nie zamierzałam czytać Folwarku zwierzęcego. Patrzę jednak, że jest on jako audiobook, w dodatku stosunkowo krótki, więc postanowiłam spróbować.
Folwark jest satyrą rewolucji rosyjskiej, ale współczesnemu czytelnikowi łatwiej będzie ją odnieść do obecnego świata. Do większości panujących na tym świecie rządów. Do naszego rządu. Mechanizmy władzy, zwłaszcza tej zmierzającej w stronę dyktatury, są proste i wszędzie identyczne.
Przykłady właściwie nasuwały się same, co nieraz wywoływało pobłażający uśmiech na mojej twarzy. Jednak po chwili refleksji uświadamiałam sobie, że nie ma z czego się śmiać. My też przecież jesteśmy głupimi zwierzętami.
Psy ochraniające Napoleona oraz jego chciwość i wyzyskiwanie zwierząt.
Głupota i ignorancja uniemożliwiająca nawet słowny sprzeciw, gdyż większość zwierząt przyjmowała bezkrytycznie wszystko, co im się mówiło.
Mamienie obietnicą lepszego jutra.
Zwalanie winy za niepowodzenia na wyimaginowanych wrogów. (Wina Tuska.)
Odwracanie uwagi jednym tematem od innego.
Dobrowolność przy podejmowaniu decyzji... Jeśli jednak ktoś był przeciwny ponosił konsekwencje.
Czy to wszystko brzmi znajomo?
W ostatecznym rozrachunku oba dzieła są do siebie podobne. A przynajmniej mają takie samo przesłanie. Jednak to, co w Roku 1984 zostało przedstawione dosadnie, dystopijnie i jako pozbawione nadziei, w Folwarku było satyryczne, lżejsze i nieco odrealnione, choć przez to wcale nie mniej prawdziwe.
Folwark ku mojemu zaskoczeniu bardziej przypadł mi do gustu.
I dołączam do opinii wielu czytelników, którzy uważają, że Folwark i Rok 1984 to książki, które powinny zostać przeczytane przez każdego. Chociaż... ślepy nie zobaczy, nawet jeśli da mu się okulary.
„Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze od innych.”
więcej Pokaż mimo toPo Roku 1984 nie zamierzałam czytać Folwarku zwierzęcego. Patrzę jednak, że jest on jako audiobook, w dodatku stosunkowo krótki, więc postanowiłam spróbować.
Folwark jest satyrą rewolucji rosyjskiej, ale współczesnemu czytelnikowi łatwiej będzie ją odnieść do obecnego świata. Do większości panujących...