-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2022-11-07
2022-05-06
2022-03-06
2013-06
2021-11-26
2020-08-21
2016-11-14
"Nasze sukcesy i porażki są ze sobą nierozerwalnie połączone, dokładnie jak ciało z duszą. Gdy się je rozdzieli, człowiek umiera. - Nikola Tesla"
Utopia. Mogłabym rzec, że to trafny tytuł. Z całej trylogii to właśnie Utopia była najlepszą częścią. A może najmniej nudną?
Wszechświaty...
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam na bibliotecznej półce okładkę Wszechświatów (przepiękną okładkę) i przeczytałam zachęcający opis pomyślałam: to musi być dobre. To na pewno coś dla mnie. Wreszcie przeczytam pierwszą książkę, w której dokładniej opisane zostaną, moje astronomiczne zainteresowania.
I na tym się skończyło.
Jako, że już wcześniej orientowałam się (mniej lub bardziej) w teorii o wieloświatach, temat poruszany w trylogii nie był mi obcy. Ponadto został przedstawiony w przystępny sposób, więc o jakimkolwiek braku zrozumienia fabuły nie było nawet mowy. To właśnie temat o wieloświatach, stanowiący myśl przewodnią w książkach był tym, co najbardziej zachęcało mnie, by po nie sięgnąć. I ten temat był jedyną dobrą rzeczą tej trylogii. Nie sposób w jaki autor przedstawił swój pomysł, ale sam pomysł. (Trochę dziwne, ale co poradzić?)
Dodatkowo Utopia, podobnie jak Pamięć stały się odrobinę specyficzne, gdyż autor z początku ukazywał swoich głównych bohaterów w głównych rolach, a potem nagle w drugiej połowie książki spychał ich na dalszy plan, tak jakby nie byli ważni (kto wie?, czasami Alex i Jenny wydawali mi się zbędni), albo znudzili się autorowi, który postanowił przekazać pałeczkę innej postaci. Trochę niefajne i być może ten fakt zabolałby mnie bardziej gdyby autor dokładniej rozpisał ich charaktery. A ponieważ tak się nie stało, będzie to tylko kolejny z wielu mankamentów, o których nawet nie chce mi się rozwodzić.
Pomysły nie był przeciętny, ale sama książka okazała się taka być. I właśnie w takich chwilach brakuje mi na lubimyczytac.pl jakiejś dodatkowej gwiazdki o podtytule: pomysł świetny, wykonanie słabe. Sześć gwiazdek tylko dlatego, że przy Utopi praktycznie nie ziewałam i za sam pomysł dla całej trylogii.
"Jestem przekonany, że bohater idzie dalej, nawet kiedy jego autor przestaje prowadzić go za rękę. - Słowo od autora"
Nie mogę sobie jednak pozwolić, aby nie nawiązać do powyższego cytatu i mojej konkluzji na jego temat, która brzmi: Całe szczęście, że choć książki mają swój koniec, to losy bohaterów mogą rozwijać się dalej w wyobraźni czytelników. I być może w wyobraźni jednego z nich, Marco wyjaśni prościej i krócej do jakich konkretnych przemyśleń doszedł w epilogu, którego pomimo usilnych starań nie potrafiłam zrozumieć.
Podsumowując, pomysł: tak, cała reszta: nie. Bohaterowie bez wyrazu, wydarzenia, które powinny być ciekawe, okazują się nużące, wątek wszechświatów został ostatecznie zamieniony w typową rewolucję i walkę z systemem (skądś to chyba znam, a no tak połowa moich przeczytanych książek opiewała na takiej tematyce), a na dodatek podczas czytania dwóch pierwszych części nieustannie towarzyszył mi nieprzyjemny nawyk ziewania.
I tak oto pożegnałam się z kolejną trylogią.
Życie czytelnika obfituje w radosne uniesienia i bolesne rozczarowania. To niesamowite prawda? A nawet jeśli zdarzy się nam przeczytać gniota, zawsze możemy napisać o nim niepochlebną opinię i dać upust swojej frustracji. Nawet stracony czas, okazuje się nie do końca stracony.
"Nasze sukcesy i porażki są ze sobą nierozerwalnie połączone, dokładnie jak ciało z duszą. Gdy się je rozdzieli, człowiek umiera. - Nikola Tesla"
Utopia. Mogłabym rzec, że to trafny tytuł. Z całej trylogii to właśnie Utopia była najlepszą częścią. A może najmniej nudną?
Wszechświaty...
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam na bibliotecznej półce okładkę Wszechświatów...
2016-06-11
2015-09
"Przez moment pomyślał, że dwoje zakochanych ludzi to nic innego jak tylko dwie przypadkowe wektory biegnące od kołyski. Mogli odbyć na mapie świata najbardziej absurdalne podróże w różnych kierunkach i nigdy się nie spotkać. Albo spotkać się wiele razy i nigdy się nie rozpoznać. Mogli wsiadać każdego ranka do tego samego autobusu, nie wiedząc nic jedno o drugim. I tak do końca ich dni, bez jakiegokolwiek wpływu na siebie. A wystarczyło tak niewiele - przypadkowa wymiana zdań, i drogi magicznie by się złączyły. Z szarych linii biegnących samotnie przekształciłyby się w jedną."
"Przez moment pomyślał, że dwoje zakochanych ludzi to nic innego jak tylko dwie przypadkowe wektory biegnące od kołyski. Mogli odbyć na mapie świata najbardziej absurdalne podróże w różnych kierunkach i nigdy się nie spotkać. Albo spotkać się wiele razy i nigdy się nie rozpoznać. Mogli wsiadać każdego ranka do tego samego autobusu, nie wiedząc nic jedno o drugim. I tak do...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-19
"– Historia człowieka – podjął – wciąż powiela ten sam schemat. Imperia powstają, a potem pogrążają się w zepsuciu i upadają. Bez końca to samo."
Spodziewałam się czegoś o wiele lepszego.
Niby nie było źle, ale...
Diabolika zaciekawiła mnie swoją okładką, a później opisem. Potem gdy już została wydana, nagle zrobiło się głośniej na jej temat.
A ja myślałam sobie wtedy, że miałam dobre oko.
W takich okolicznościach nie mogłam postąpić inaczej jak tylko rzucić się na Diabolikę niczym głupi do sera, gdy ta znalazła się w bibliotece.
I powiem wam coś. Nie wiem skąd te zachwyty. Ani ze strony innych ludzi, ani początkowo, z mojej. (No ale wtedy jej nie przeczytałam. Skąd mogłam wiedzieć?)
Zacznę od Nemezis.
Jako postać była okej. Nic reprezentowała sobą nic wyjątkowego, ale też nie denerwowała. Była spoko, ale niewiele poza tym. Z początku została przedstawiona jako lojalne swojej pani bezlitosne i skupione na celu zwierzątko, a potem stała się taka trochę nijaka. I ta cała jej wewnętrzna przemiana też wysokich lotów nie była. Ale się nie czepiam, bo nawet lubiłam Nemezis.
Szkoda tylko, że przez całą powieść nie potrafiłam jej do końca zaakceptować.
Czy to dziwne?
W końcu Nemezis jest diaboliką. Rodzajem humanoida. Została stworzona.
I właśnie ten fakt mi przeszkadzał.
Przeszkadza.
(Ja nigdy nie twierdziłam, że jestem tolerancyjna.)
Być może dlatego, że nie jestem fanką sztucznej inteligencji. (Ponieważ są pewne granice, których ludzie nie powinni przekraczać. Nigdy.) Nawet jeśli ta inteligencja ma wiele ludzkich cech. Po prostu nie mogłam strawić tego, że Nemezis nie była tworem natury. Że nie miała rodziców, nie była prawdziwą osobą, a zamiast tego została stworzona. I nawet do końca nie dowiedzieliśmy się jak. W książce było tylko jakieś napomknięcie odnośnie genetyki. (To rzeczywiście wiele wyjaśniało.)
Chociaż z drugiej strony był to ciekawy zabieg. Ukazać coś stworzonego na kształt człowieka, ale niebędącego człowiekiem i pokazać jak to "coś" początkowo beznamiętnie i bezlitosne staje się ludzkie.
I tu przypominają mi się słowa Samanthy Shannon, która będąc w Polsce, w jednym z wywiadów stwierdziła, że nie mogłaby pisać z punktu widzenia Naczelnika, ponieważ nie jest on człowiekiem i co za tym idzie nie potrafiłaby go odpowiednio przedstawić. Osobiście nie zgodziłam się z jej tokiem rozumowania. Uznałam, że skoro jest autorką tworzącą własny świat mogłaby pisać nawet z punktu wdziania chociażby kamienia. (Kto jej zabroni?)
Z kolei Stephenie Meyer nie miała podobnych rozterek pisząc Intruza z punktu widzenia tzw. "obcego" co nawiasem mówiąc wyszło jej genialne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że spodziewałam się, iż narracja będzie prowadzona z punktu widzenia Melanie, a dusze zostaną ukazane jako przykład czystego, pasożytniczego zła, którego należy się pozbyć. Stephenie Meyer obsadziła w głównej roli duszę z innego świata i pokazała jak zdobywa zaufanie ludzi i powoli staje się jedną z nich, jednocześnie wciąż pozostając sobą. I ani trochę nie przeszkadzało mi to, że ta dusza była w rzeczywistości małym wijącym się stworzonkiem wczepionym w ludzki mózg.
Do czego piję?
Mogę zaakceptować naprawdę przeróżne stworzenia. Poczynając od moich przygód, z aniołami, wampirami i wilkołakami, a na elfach, fae, trollach, czarownicach i obcych kończąc. Ale nie humanoida.
Ponieważ te wszystkie dziwne twory były naturalne, a nie stworzone prze jakieś tam maszyny.
A jeśli już autorka chciała mieć silną bohaterkę. No wiecie, taką, która nawet jako kilkulatka potrafi jednym skokiem rozłupać człowiekowi czaszkę, to trzeba było wprowadzić jakieś mutacje genetyczne chociażby.
Na dodatek od samego początku coś w tej historii mi nie pasowało.
I nie byłam nawet w stanie stwierdzić co.
Dopiero w połowie książki doznałam nagłego olśnienia i zdałam sobie sprawę, że chodzi o zwykłe niedopracowanie.
Diabolika sama w sobie jest bardzo dobrą książka. Lepszą od Eve, Nevy, Dotyku ciemności czy choćby Kronik rodu Drake'ów jednak przypomina je ponieważ odniosłam wrażenie, że te książki mogłyby być o wiele lepsze gdyby tylko zostały bardziej dopracowane.
A w przypadku Diaboliki ta sprawa nie jest aż tak prosta. Ponieważ S.J. Kincaid wyraźnie się postarała. Spod jej pióra nie wyszła nazbyt prosta książka i autorka starała się ukazać jak najwięcej.
Ale i tak było tego za mało.
410 stron to za mało na to co przedstawia Diabolika. W końcu akcja dzieje się w kosmosie. A bohaterka przenosi się w więcej niż jedno miejsce. Ogrom kosmosu jest niewyobrażalny dla człowieka, a ponieważ tak jest S.J. Kincaid powinna potraktować sprawę poważnie i przyłożyć o wiele większą wagę do szczegółów. Wielu szczegółów, które pozornie nic nie znaczą, a których brak był przeze mnie wyraźnie odczuwalny przez co umniejszał powieści.
No bo co szkodziło dopisać do tej historii jeszcze 200 czy 300 detali?
Wtedy Diabolika zamiast bardzo dobra mogłaby stać się wybitna, a tak...
Jak wyglądała forteca Impirianów, co zrobiono ze zwłokami Mordercy (pewnie wystrzelono w Kosmos, ale nie zostało to nawet napisane, umarł i po sprawie) i Sydonii, jak dokładniej wyglądała Lumina, i życie Nemezis zanim została kupiona?
A to tylko wierzchołek góry lodowej.
Do tego często było tak, że akcja toczyła się stanowczo za szybko. Sceny akcji były zwykle przedstawione dość pobieżnie i może trochę na odczepnego. Finał chociażby. Albo ta scena, w której Nemezis przemierzała miasto na Luminie w poszukiwaniu Tyrusa została spisana niemalże w jednym akapicie.
Jak więc wspomniałam gdyby uzupełnić Diabolikę 200 czy 300 stronami detalów, a do tego dodać bardziej rozbudowane wątki fanatyzmu religijnego i polityki (intryg nie będę się czepiać, bo intrygi wyszły w porządku), więcej scen z Sydonią (bo tej ich więzi to kompletnie nie czułam) i parę innych rzeczy wtedy Diabolika stałaby się naprawdę, naprawdę świetna.
A tak mamy tylko nieoszlifowany diament.
I tak skończywszy Diabolikę chyba jestem zdania, że autorka powinna darować sobie dopisywanie kolejnych tomów. Według mnie przedstawiła w jednej części, to, co inne autorki zwykle robią w trylogiach. I jak dla mnie zakończenie było wystarczająco satysfakcjonujące.
Ale kto wie, może przeczytam kolejny tom.
I może autorka jeszcze nas czymś zaskoczy.
"– Historia człowieka – podjął – wciąż powiela ten sam schemat. Imperia powstają, a potem pogrążają się w zepsuciu i upadają. Bez końca to samo."
Spodziewałam się czegoś o wiele lepszego.
Niby nie było źle, ale...
Diabolika zaciekawiła mnie swoją okładką, a później opisem. Potem gdy już została wydana, nagle zrobiło się głośniej na jej temat.
A ja myślałam sobie wtedy,...
2020-11-21
2016-06-11
"Diabeł umie, gdy mu to potrzebne, cytować Pismo - William Shakespeare, Kupiec Wenecki"
"- Czasami w życiu przychodzi nam zmierzyć się z olbrzymią stratą i nie pozostaje nam nic innego, jak tylko się z nią pogodzić. Cóż innego moglibyśmy począć? Spoglądamy przez iluminatory na ogrom Stworzenia, na punkciki gwiazd, które zdają się nam wieczne, i czujemy się tak maleńcy, tak bardzo samotni. Jak to możliwe, by nasze istnienie znaczyło cokolwiek wobec tak rozległego kosmosu? (...) - Otóż my także się liczymy. Przekonanie, że nasze egzystencja ma sens, stanowi istotę wiary. Nie jesteśmy równie wielcy, świetliści ani długowieczni jak gwiazdy, lecz niesiemy galaktyce ludzkie przesłanie miłości.(...) Naszą strawą jest nadzieja."
"Czymże była jeszcze jedna śmierć, skoro zginęło już tak wielu?"
6,72
Ponieważ ostatnio podchodziłam ze zbyt wielkim entuzjazmem do książek o dość słabej ocenie, które okazywały się zupełnie na nią nie zasługiwać, tym razem podeszłam do Blasku z rezerwą. Już na samym początku kiedy trzymając książkę na kolanach, zabierałam się za jej czytanie zaklinałam: proszę bądź dobra, a przynajmniej znośna, nie chcę znowu męczyć się z czytaniem kolejnego gniota.
I tym razem stało się na odwrót, co uświadomiło mi, że książki po których nie oczekiwałam zbyt wiele okazywały się zajebiste, natomiast te, które miałam nadzieję będą dobre, cóż...
Blask już od jakiegoś czasu zajmował miejsce na mojej liście książek do przeczytania. Oczywiście to, że zabrałam ją z biblioteki było całkowicie nieplanowaną decyzją. Jak się okazało całkowicie słuszną.
Jako wierna fanka powieści, w których realia rzeczywistości zostają wyparte przez najróżniejsze elementy fantastyki, zapoznałam się z pozycjami w których pojawiały się smoki, anioły, demony, elfy, duchy, wampiry, wilkołaki, trolle, wiedźmy i inne. Zapoznałam się z dystopiami i science fiction więc nadeszła pora na coś "kosmicznego".
Książek o podobnej tematyce ukazało się dość wiele. Inne, które również zwróciły moją uwagę miały też stosunkowo większe oceny. Mimo to sięgnęłam po Blask.
I na całe szczęście nie zawiodłam się.
Jestem osobą, która interesowała się fizyką, i nadal interesuje się astronomią. Dlatego też pojęcia związane z prędkościami w kosmosie, grawitacją czy latami świetlnymi są dla mnie bardziej dokładnie zrozumiałe. Z uwagi na miejsce, w którym toczy się akcja pojęcia te pojawiały się dość często. Zostały one jednak opisane, lekko, zrozumiale i nie sprawiały wrażenia naukowego żargonu, więc osoby, których nie interesowały podobne sprawy mogą z łatwością zrozumieć o co chodzi, co stanowi jedną z licznych zalet książki.
Kolejną są opisy. Skoro Blask opowiada o podróży kosmicznej, a bohaterowie znajdują się w wielkim statku, opisy są jak najbardziej wskazane. Kto nie chciałby wiedzieć jak autorka widziała statek, jego wnętrze i sposób w jaki funkcjonował? I te opisy były niczym wisienka na torcie. Nie były przydługie, ani nużące, tylko ciekawe i pojawiające się w odpowiednich momentach.
Blask został podzielony na pięć części z epilogiem, gdzie pierwsza część i epilog przedstawia naprzemienną narrację, a cztery pozostałe części są równo rozdzielone między głównych bohaterów. Niby nic wyjątkowego, ale tylko do czasu kiedy bohaterowie zostają rozdzieleni i każde z nich znajduje się na innym statku kosmicznym. Dzięki naprzemiennej narracji możemy wiedzieć, co działo się w poszczególnym miejscu akcji, a autorka mogła ukazać nam dwie przeplatające się historie o wspólnym wątku, które pod koniec łączą się w spójną całość. Zabieg sprawił też, że fabuła nabrała dodatkowego tempa.
Książka wbrew moim obawom okazała się niesamowita. Interesująca, niebanalna, a nawet skłaniająca do pewnych refleksji. Bohaterowie zostali wykreowani w sposób przemyślany. Fabuła, choć na pozór prosta okazała się tak wciągająca... I tu pojawia się problem. Ponieważ Blask tak bardzo mnie zaintrygował, postanowiłam zaopatrzyć się w drugą część. Niestety tych braknie i mam nadzieję, że być może pewnego dnia będzie mi dane. A jeśli tak się stanie to jestem prawie pewna, że po skończeniu kolejnego tomu będę bardzo rozeźlona faktem, że ostatnia część serii nie została wydana w Polsce.
"Diabeł umie, gdy mu to potrzebne, cytować Pismo - William Shakespeare, Kupiec Wenecki"
"- Czasami w życiu przychodzi nam zmierzyć się z olbrzymią stratą i nie pozostaje nam nic innego, jak tylko się z nią pogodzić. Cóż innego moglibyśmy począć? Spoglądamy przez iluminatory na ogrom Stworzenia, na punkciki gwiazd, które zdają się nam wieczne, i czujemy się tak maleńcy, tak...
2020-09-22
2020-04-20
"– Lepiej żałować zrobienia za mało, niż zrobić za dużo."
Możnaby pomyśleć, że skoro żyjemy w jakże ciekawych czasach, gdy ni stąd ni zowąd ludzie zaczynają mieć więcej czasu, to może i moje statystki czytelnicze wzrosną...
Taaak, a różowy to jakże piękny kolor.
Niestety z powodu ciągu zdarzeń losowych, wylądowałam na "kwarantannie" ze Spętanymi przeznaczeniem. Za co - nadmienię - wzięłam się tylko przez moją nerwicę natręctw polegającą na doprowadzaniu do końca tego, co zaczęłam i myśleniem w stylu "to w końcu tylko dylogia, nie może być aż tak źle". Potem zamknęli biblioteki, nim zdążyłam zwędzić Remember me Forever i w ten oto magiczny sposób zostałam tylko ja i 400 papierowych stron Spętanych przeznaczeniem, z których tylko tylko 50 ostatnich przeczytałam nie zmuszając się do tego. (Pewnie dlatego, że chciałam mieć to już za sobą.) Trzy lata po tym jak przeczytałam pierwszą część, która mi się nie spodobała. Ale kto, by liczył.
Mogłabym dodać coś więcej. Na przykład, że pomysł miał potencjał, który nie został wykorzystany, bo fabuła, akcja, bohaterowie i jakiekolwiek emocje zostały spłycone i książka była po prostu najzwyczajniej w świecie nudna i w żadnym aspekcie niewciągająca.
Ale po co się rozpisywać.
20 kwietnia... wciąż czekam na otwarcie bibliotek.
Życzę wszystkim zdrówka... i zajebistych książek do czytania dlatego Spętanych przeznaczeniem nie polecam. Jeżeli jakimś cudem skończyliście pierwszą część, to nie zaczynajcie drugiej.
"– Lepiej żałować zrobienia za mało, niż zrobić za dużo."
Możnaby pomyśleć, że skoro żyjemy w jakże ciekawych czasach, gdy ni stąd ni zowąd ludzie zaczynają mieć więcej czasu, to może i moje statystki czytelnicze wzrosną...
Taaak, a różowy to jakże piękny kolor.
Niestety z powodu ciągu zdarzeń losowych, wylądowałam na "kwarantannie" ze Spętanymi przeznaczeniem. Za co -...
2019-02-14
2018-06-16
"„Jeśli kiedykolwiek odwiedzą nas kosmici, myślę, że skutki tego mogą być podobne jak w przypadku odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Jak wiadomo, wydarzenie to okazało się niezbyt pomyślne dla rdzennych mieszkańców tego kontynentu”. Stephen Hawking"
Wiecie jaki miałam problem z tą książką?
Taki, że film na jej podstawie nie odstawał zbytnio od jej treści. (A wiemy, że niektóre filmy odstają aż za bardzo.)
Przy czym film wydał mi się... nieprawdopodobny.
Rozumienie, nie chodzi tu o kosmitów, apokalipsę i całą tą otoczkę - taki świat przedstawiony - a raczej, a chmarę dzieciaków, które udają żołnierzy i... ja wiem, że to młodzieżowa książka, ale kiedy widziałam na ekranie wojnę ludzkości z obcymi w wersji dla nastolatków, nastąpił pewien zgrzyt, który potem odjął wiarygodności książce. Bo o ile w książce jeszcze mogłabym to zaakceptować, tak kiedy zobaczyłam to na filmie odniosłam wrażenie w stylu: "wskaż element, który nie pasuje do obrazka".
Co z resztą? Właściwie nic, bo film dość dobrze odzwierciedlił książkę, przez co większość z tego co w niej było już widziałam i powieść nie wydała mi się szczególnie powalająca.
No ale zobaczymy jak tam druga część.
(Czy wspominałam kiedyś, że nie znoszę kiedy bohaterki obcinają sobie włosy? Jeśli tak, to pragnę nadmienić, że o ile jestem w stanie zrozumieć wątek ścinania włosów z powodów pewnych wypadków, psychicznej potrzeby zmiany wyglądu, czy też innych wszelakich konieczności, tak w Piątej fali to było zwyczajnie głupie, bo bohaterka ni z tego ni z owego poszła do łazienki, złapała nożyczki i zaczęła ścinać. Ale po kiego, tego się nigdy nie dowiemy.)
"„Jeśli kiedykolwiek odwiedzą nas kosmici, myślę, że skutki tego mogą być podobne jak w przypadku odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Jak wiadomo, wydarzenie to okazało się niezbyt pomyślne dla rdzennych mieszkańców tego kontynentu”. Stephen Hawking"
Wiecie jaki miałam problem z tą książką?
Taki, że film na jej podstawie nie odstawał zbytnio od jej treści. (A...
2018-02-22
"Nigdy nie lubiłam parkingów podziemnych. Nie ma nic bardziej przerażającego."
Mech...
Lux był lepsiejsze.
Tam to przynajmniej była jakaś głębsza relacja na poziomie emocjonalnym, płynna ścieżka prowadząca od wzajemnej niechęci bohaterów do wielkiej miłości, a nie bezmyślne ukierunkowanie na seks.
Ludzie mieli racje, tamta śmierć została potraktowana w tej powieści jak ziemniaki w czasie obiadu.
I sądziłam, że pożywianie się boli, bo tak to zostało przedstawione w Lux, ale tu najwyraźniej panują inne zasady.
Szału nie było...
"Nigdy nie lubiłam parkingów podziemnych. Nie ma nic bardziej przerażającego."
Mech...
Lux był lepsiejsze.
Tam to przynajmniej była jakaś głębsza relacja na poziomie emocjonalnym, płynna ścieżka prowadząca od wzajemnej niechęci bohaterów do wielkiej miłości, a nie bezmyślne ukierunkowanie na seks.
Ludzie mieli racje, tamta śmierć została potraktowana w tej powieści jak...
2018-02-12
"Nie dało się zatrzymać prawdy, szczególnie z powodu nagrania uchwyconego przez helikopter stacji telewizyjnej, zanim Daedalus go zestrzelił. Poza tym, wielu ludzi nagrało wszystko telefonami, a tych filmików nie dało się usunąć. Internet to dziwne miejsce. Gdy jedni na blogach pisali o tym, co się stało i że to koniec świata, inni mieli do tego bardziej kreatywne podejście. Chyba nawet już zdążyli utworzyć jakiś mem."
Będzie szybko i na temat.
Tak więc seria Lux to jedna z tych nielicznych serii fantastycznych, w których wątek miłosny został wysunięty na pierwszy plan.
I wszystko wyszło cudnie.
Główni bohaterowie byli świetni. Pełni humoru, uroku i charakteru, a o ich perypetiach czytałam się z przyjemnością.
Przez tą serię dosłownie płynęłam.
Elektroniczne kartki przelatywały jedna za druga, aż do samiutkiego końca.
Poboczne wątki, również wyszły bardzo przyzwoicie - a z racji tego, że książka opowiadała o kosmitach, to należało uważać, żeby tego nie schrzanić - i z każdą częścią akcja stawała się coraz poważniejsza.
Tak więc jak wspomniałam wszystko wyszło doskonale.
No dobra...
Prawie wszystko.
Ponieważ Opposition to najgorsza część serii.
I nie zrozumcie mi źle.
Opposition w gruncie rzeczy również było świetne. Czytało się je równie szybko i przyjemnie jak poprzednie części. Ale ponieważ była to ostatnia część serii, to należało zorganizować wielki finał - w końcu pięć książek to nie byle co - tak więc autorka postanowiła nieco zaszaleć w tym temacie.
I trochę przegięła.
Bo na pierwszy rzut oka można by się spodziewać, że to super iż Jennifer L. Armentrout postanowiła pójść za ciosem i rzeczywiście sprezentowała nam spektakularny koniec.
No bo kto się spodziewał, że dojdzie do inwazji kosmitów, zniszczenia i śmierci na masową skalę?
Co w ogóle nie powinno się było wydarzyć.
Nie w tych książkach.
Jennifer L. Armentrout ukazała nam swego rodzaju wstęp do dystopii, jakich pełno wśród książek młodzieżowych. Ale owe książki nie były tak lekkie jak seria Lux. Nie stawiały miłości na piedestale, przez co były w stanie ukazać powagę sytuacji. A kiedy na pierwszym planie mamy miłość, a inwazja i wszelkie tragedie z nią związane zeszły w Opposition na dalszy plan, nastąpił zgrzyt. Poważny zgrzyt.
I tak, seria Lux jest wyjątkowa i fantastycznie przedstawiona. Ale ostatnia część nieco mnie zawiodła, bo autorka okropnie spłyciła poważne kwestie, jakimi są śmierć, zniszczenie i walka z obcymi, gdyż była za bardzo pochłonięta miłością. I wszystko byłoby dobrze, gdyby darowała sobie tą apokalipsę i zamiast tego dociągnęła do końca - i porządnie - wątek z Origin odnoszący się do walki z rządem - który zapowiadał się fantastycznie i został niesprawiedliwie porzucony.
A tak na sam koniec dostaliśmy kogel-mogel. Pełno było wszystkiego, bo poprzednie kwestie nie zostały do końca rozstrzygnięte, powstały nowe, i kiedy kartki zapełnione wątkiem romantycznym już zaczynały się kończyć, wszystko zostało pobieżnie i szybko rozstrzygnięte, tak że w końcu niewiele wątków zostało naprawdę dobrze rozpisanych, należycie rozwiniętych i porządnie dociągniętych do samego końca.
"Nie wszyscy mieli swoje szczęśliwe zakończenie. Niestety."
I nie wybaczam autorce śmierci pewnego bohaterka.
To jest absolutnie przeze mnie nieakceptowalne.
Ale mimo wszystko bawiłam się świetnie, więc polecam.
Po prostu nie mówmy o tym spartaczeniu ostatniej części i będzie super.
"Nie dało się zatrzymać prawdy, szczególnie z powodu nagrania uchwyconego przez helikopter stacji telewizyjnej, zanim Daedalus go zestrzelił. Poza tym, wielu ludzi nagrało wszystko telefonami, a tych filmików nie dało się usunąć. Internet to dziwne miejsce. Gdy jedni na blogach pisali o tym, co się stało i że to koniec świata, inni mieli do tego bardziej kreatywne...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-27
2015-05
"- To dziwny świat. - Jak żaden inny."
Okładkę Intruza po raz pierwszy zobaczyłam na lubimyczytac.pl. Przeczytałam opis, który nie zachwycił mnie ani nie zaciekawił, więc postanowiłam pominąć tę książkę.
Parę tygodni później, podczas pobytu w gminnej bibliotece szukałam czegoś dla siebie, a wtedy miła pani podeszła do mnie i pokazała egzemplarz Zmierzchu. Zadała mi pytanie, czy go przeczytałam. Oczywiście nie czytałam Zmierzchu, a ponieważ wolałam trzymać się od niego z dala odpowiedziałam bibliotekarce, że owszem zapoznałam się ze Zmierzchem. A wtedy - o zgrozo - pani podaje mi Intruza. Pamiętałam wówczas o nieciekawym opisie książki. Tym razem ciężko było mi odmówić, więc przeczytałam opis ponownie, obejrzałam okładkę i przekartkowałam strony. Po chwili - ponieważ nie było innych ciekawych pozycji - zdecydowałam się wypożyczyć książkę.
Zawiozłam więc mojego Intruza do domu, rozeźlona, że nabyłam rodowitego pustaka z najmniejszą wydrukowaną czcionką jaka tylko była możliwa.
Co miałam zrobić? Zaczęłam czytać.
Z początku pogubiłam się w narracji, gdyż nie wiedziałam z czyjego punktu widzenia rozgrywa się akcja. I to właściwie okazało się jedynym problemem, który dotyczył tylko i wyłącznie mojego spowolnionego połapywania się, a nie stylu książki, natomiast cała reszta... Cała reszta była fenomenalna.
Cegła nie została przeze mnie przeczytana szybko - jak wspomniałam - z powodu czcionki - ale to dobrze, bo książka była tak wspaniała, tak wciągająca i intrygująca już od samego początku, że nie żałuję ani jednej chwili poświęconej jej lekturze, a nawet pomnożyłabym je razy dwa, gdyby tylko uczucia towarzyszące mi na samym początku mogły powrócić.
(Co prawda próbowałam przeczytać Intruza dwa razy, ale za drugim doszłam tylko do połowy, gdyż na horyzoncie pojawiły się inne "perspektywy", a ja nie mogłam się doczekać aby się z nimi zapoznać.)
Na tło Intruza składa się dokonana inwazja na Ziemię. Sama książka nie opowiada jednak o inwazji. Opowiada o miłości i nienawiści, uprzedzeniach i kategoriach, opisuje walkę o przetrwanie, niezłomność i odwagę, a powstały na jej podstawie film oddaje jedynie część ogółu.
Chylę czoła przed Stephanie Meyer za naukę o dziwności naszego świata. O zasadzeniu w umyśle pytań dotyczących tego, czy kosmos jest pusty i jak mogłyby wyglądać inne światy, a przede wszystkim za naukę pokory. Nie wszystko jest czarno-białe, choć wielu zapewne chciałoby żeby tak było.
Książka nie była wybuchowa, choć akcja okazała się wartka. Nie została zaopatrzona w liczne sceny walki, strzelaniny ani inne, podobne rzeczy. Pani Meyer funduje nam mozolną wędrówkę przez pustynię, opisuje pragnienie i żar słońca, ukazuje wnętrze jaskiń, pomysłowość ludzi oraz ich relacje. Intruz jest spokojną i wartościową lekturą, która może nas wiele nauczyć, ale pod warunkiem, że sami zauważymy mądrości wplecione między słowami, gdyż autorka nie podaje nam wszystkiego na tacy.
I jak tu nie czytać?
Szczerze polecam, choć zaznaczam, że chociaż Intruz zakrawa na arcydzieło, nie jest książką dla każdego.
REREAD 01.2015
10/10
"- To dziwny świat. - Jak żaden inny."
więcej Pokaż mimo toOkładkę Intruza po raz pierwszy zobaczyłam na lubimyczytac.pl. Przeczytałam opis, który nie zachwycił mnie ani nie zaciekawił, więc postanowiłam pominąć tę książkę.
Parę tygodni później, podczas pobytu w gminnej bibliotece szukałam czegoś dla siebie, a wtedy miła pani podeszła do mnie i pokazała egzemplarz Zmierzchu. Zadała mi...