-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2019-08-31
2019-08-13
2019-08-12
Od premiery „Jagi” minęły prawie trzy miesiące, podczas których biłam się z myślami: czytać czy nie czytać. Z jednej strony cierpię na notoryczną awersję do wszelkich prequeli, spin-offów, dodatków do serii i opowiadań z danego uniwersum. W jakiś sposób zawsze jestem wierna głównej historii i jej bohaterom, a wszystko co poboczne i o nich nie mówi, zwyczajnie mnie drażni. Z drugiej strony naprawdę stęskniłam się za światem szeptuchy, za tą słowiańskością, ludowymi obrzędami, w których zawsze królują moje ulubione wianki, za tą wiejską sielankową otoczką, sabatami na Łysej Górze, upiorami, demonami i spiskami bogów. W dodatku uwielbiam styl Katarzyny Bereniki Miszczuk i to zdecydowanie przeważyło na mojej decyzji, której ani przez moment nie żałowałam.
W tej części poznajemy historię śmiałej, przedsiębiorczej i skorej do eksperymentowania Jarogniewy, która przybywa do Bielin, by przejąć schedę po zmarłej babce i zostać lokalną szeptuchą. Jednak początek drogi jaką przebywa Baba Jaga, by stać się osobą zamożną i powszechnie szanowaną, nie jest łatwy. Musi zamieszkać w starej wiejskiej chacie, gdzie luksusem jest drewniana podłoga, woda ze studni i wychodek za domem. W dodatku okazuje się, że dorobek życia jej babci został doszczętnie splądrowany, a więc wszystkie leki i nalewki będzie musiała tworzyć od nowa. Mieszkańcy Bielin nie ufają młodej i niedoświadczonej dziewczynie, która niespodziewanie zaczyna dostrzegać, że na świecie istnieją rzeczy, które dotąd nawet jej się nie śniły. Jarogniewa będzie musiała udowodnić swoją wartość, wygrać z plotkami i nieprzychylnością, ale także uratować miejscową ludność przed upiorami rodem z legend. Na szczęście zawsze będzie mogła liczyć na poczciwego, choć trochę nieporadnego kapłana Mszczuja i diabelnie przystojnego, choć niebezpiecznego i interesownego boga ognia Swarożyca.
Lektura „Jagi” to przede wszystkim świetna rozrywka, zarówno dla tych, który chcą od tej pozycji zacząć swoją przygodę z serią „Kwiat paproci”, jak i dla jej wiernych fanów. Mamy tutaj mnóstwo odniesień do historii Gosławy i Mieszka, ale przede wszystkim dowiadujemy się, że z poczciwej Baby Jagi było za młodu naprawdę niezłe ziółko. Jest to odrębna historia, inne przygody i bohaterka mająca inny (ciekawszy? mniej irytujący?) charakter. Mam wrażenie, że pani Katarzyna Berenika Miszczuk bardzo rozwinęła swój warsztat od czasu napisania „Szeptuchy”, przez co ta opowieść wydawała się jeszcze lepsza niż cała główna seria. Mam nadzieję, że autorka napisze kolejne części tego cyklu. Chętnie poznałabym dalsze losy Jarogniewy, zwłaszcza historię jej związku z Mszczujem, ale nie pogardziłabym także nowymi przygodami Gosi, Mieszka i ich synka Garda.
Gorąco polecam!!!
Od premiery „Jagi” minęły prawie trzy miesiące, podczas których biłam się z myślami: czytać czy nie czytać. Z jednej strony cierpię na notoryczną awersję do wszelkich prequeli, spin-offów, dodatków do serii i opowiadań z danego uniwersum. W jakiś sposób zawsze jestem wierna głównej historii i jej bohaterom, a wszystko co poboczne i o nich nie mówi, zwyczajnie mnie drażni. Z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-03-12
Moja znajomość twórczości Charlesa Dickensa ograniczała się do tej pory jedynie do omawianej w szkole „Opowieści wigilijnej” oraz ekranizacji „Olivera Twista”. O „Wielkich nadziejach” usłyszałam po raz pierwszy na czyimś wideoblogu, później była to ulubiona książka bohaterów jakiejś czytanej przez mnie książki i tak ten tytuł przewinął się jeszcze kilkukrotnie i zawsze był bardzo zachwalany. Sama miałam ogromne trudności ze znalezieniem tej książki, nie było jej w moich bibliotekach, ani księgarniach, dlatego gdy wreszcie wpadła w moje ręce miałam wobec niej, no cóż… wielkie nadzieje.
„Wielkie nadzieje” to historia pewnego chłopca o imieniu Pip-sieroty wychowywanego „własnoręcznie” przez apodyktyczną siostrę i jej dobrodusznego męża kowala. Pewnego dnia chłopiec spotyka zbiegłego galernika, któremu przynosi jedzenie. Mężczyzna szybo jednak zostaje schwytany. Wkrótce potem pewna bogata ekscentryczna dama zatrudnia Pipa jako chłopca do zabawy. Kobieta mieszka w ponurym domiszczu, gdzie czas został zatrzymany w dniu jej niedoszłego ślubu. W tym smutnym otoczeniu chłopiec poznaje przepiękną i wyniosłą Estellę, pod wpływem której zaczyna marzyć o lepszym życiu. Marzenia te nieoczekiwanie będą miały szansę się ziścić, gdy anonimowy dobroczyńca postanowi podarować Pipowi majątek i uczynić z niego wielkiego pana. Czy wielkie nadzieje Pipa się spełnią? Czy dzięki pieniądzom i wykształceniu zyska w oczach Estelli? Kim jest anonimowy dobroczyńca i dlaczego wybrał właśnie jego?
„Wielkie nadzieje” to historia o dorastaniu, o niespełnionej miłości, o ogromnej krzywdzie, zbrodni, zemście i pieniądzach, które wcale nie dają szczęścia w życiu. Obserwujemy tu historię Pipa i Estelli- dwojga dzieci, którym podarowano lepszą przyszłość. Ich drogi są wyboiste i choć krzyżują się w wielu miejscach, to nie mogą się ze sobą połączyć. Dickens opisał niezwykłą miłość, taką pierwszą, naiwną, płomienną, która miesza w głowie i zmusza do wielkich poświęceń, ale nie może się spełnić. To jest coś zupełnie innego niż wszystkie te historie kończące się happy endem. Tutaj wiemy, że nawet jeśli Pipowi i Estelli uda się w końcu połączyć, to nie będzie to lekkie, szczęśliwe zakończenie, a oni nigdy nie będą już tacy sami.
Charles Dickens doskonale wykreował swoich bohaterów. Postacie pierwszo i drugoplanowe, a nawet te trzecioplanowe, odznaczają się w sposób, dzięki któremu czytelnik je zapamiętuje. Weźmy na przykład takiego pana Pumblechooka, Mr Wopsla, czy nawet chłopca pracującego u krawca. Są to bohaterowie, którzy tak właściwe nie są niezbędni dla fabuły, spokojnie można by ich wyciąć, a historia nie zmieniłaby swojego biegu. Dicekns nadał im jednak takie cechy, które urozmaicają opowieść, a te postacie pozostają w naszych myślach.
Od tej pory Charles Dickens to dla mnie absolutny mistrz słowa. Jego styl pisania ma w sobie coś magicznego, mimo że nie ma tu żadnych elementów fantastycznych. Ta opowieść wciąga, porywa i pozostaje w umyśle dopóki nie poznamy zakończenia. Cała historia składa się z porozrzucanych elementów, które w pewnym momencie łączą się w jedną całość zaskakując czytelnika. Opisy miejsc nie są suchymi opisami, tylko czuje się, że autor widział to wszystko na własne oczy, przechadzał się po bagniskach, odwiedził londyńskie więzienie i pływał łódką po Tamizie. XIX wieczny Londyn staje przed naszymi oczami żywy, ponury i w pełnym rozkwicie. Dickens pisze tak prawdziwie, że wierzymy mu całkowicie w tę historię, choć po głębszym zastanowieniu brzmi ona bardzo nieprawdopodobnie. Dla mnie ta powieść to zupełne mistrzostwo fabuły, stylu i narracji.
Długo jeszcze mogłabym się tak zachwycać wszystkim walorami tej książki. Jak dla mnie jest to powieść doskonała, która właśnie znalazła się na zaszczytnym pierwszym miejscu wśród moich ulubionych powieści historycznych, spychając z piedestału „Przeminęło z wiatrem”, które tkwiło tam przez ponad 10 lat.
Bardzo, bardzo gorąco polecam.
Moja znajomość twórczości Charlesa Dickensa ograniczała się do tej pory jedynie do omawianej w szkole „Opowieści wigilijnej” oraz ekranizacji „Olivera Twista”. O „Wielkich nadziejach” usłyszałam po raz pierwszy na czyimś wideoblogu, później była to ulubiona książka bohaterów jakiejś czytanej przez mnie książki i tak ten tytuł przewinął się jeszcze kilkukrotnie i zawsze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-02-20
„Psy z piekła rodem” to historia pewnej rodziny, która tak bardzo pokochała malamuty, że postanowiła stworzyć dla nich dom tymczasowy. Książka jest właściwie zbiorem anegdot, w większości przezabawnych, ale niektórych także smutnych i wzruszających. Głównymi bohaterami są tutaj oczywiście psy: Raptor, Inka oraz Luna. Raptor jest stałym mieszkańcem domu, a Inka i Luna goszczą tam tymczasowo po traumatycznych przeżyciach. Każdy z tych psów jest inny, ale żadnemu nie można odmówić siły, pomysłowości i charyzmy. No bo czy ktoś nas, ludzi (Eskimosów), potrafiłby wykopać studnię gołymi rękami, upolować na obiad gołębia championa albo w ciągu kilku sekund zmusić sąsiada do remontu domu i basenu?
„Psy z piekła rodem” pożyczyła mi pewna znajoma pani, po tym jak zgadałyśmy się, że obie lubimy czytać i jesteśmy miłośniczkami psów. Książka dość długo czekała na swoją kolej, bo jakoś nie mogłam się do niej przekonać. Dotąd raczej unikałam takich hobbystycznych tematów. W końcu uznałam, że nie wypada tak długo przetrzymywać cudzej książki. Sięgnęłam po nią i totalnie przepadłam. Chyba pierwszy raz w życiu tak szczerze śmiałam się podczas czytania. Nie uniknęłam także dławiących łez, gdy autorka opisywała historię psa, który z winy właściciela został przejechany przez pociąg albo o tym jak musiała rozstać się suczkami oddawanymi do adopcji.
Dla kogo jest ta książka?
Odniosłam wrażenie, że „Psy z piekła rodem” są przede wszystkim promocją Fundacji Adopcja Malamutów. Autorka z jednej strony pokazuje jak wspaniałą rasą są psy północy i że decydując się na takiego psa życie już nigdy nie będzie nudne. Z drugiej strony przestrzega, by decydować się na nie odpowiedzialne, ponieważ nie jest to rasa dla każdego. Są to bardzo silne psy, które potrzebują codziennie solidnej dawki ruchu. W żadnym wypadku nie nadają się do mieszkania i 10 minutowych wypadów na dwór. Poza tym, właściwie każdy wielbiciel czworonogów znajdzie tu coś dla siebie. Zarówno właściciele psów, jak i tacy, którzy dopiero o nich marzą. Z historią Raptora będą utożsamiać się ci, którzy wychowywali psa od małego, a z opowieścią o Ince i Lunie adopcyjni rodzicie piesków po przejściach. Bo któż z nas, właścicieli psów, nie musiał zmierzyć się z pogryzionymi butami (po co komu sznurówki i obcasy?), przekopanym ogródkiem (przecież tak wygląda dużo lepiej!) i sierścią jako stałym elementem wystroju wnętrza.
Serdecznie polecam wszystkim wielbicielom czworonogów, tych dużych i małych, puchatych i krótkowłosych, rasowych i mieszańców. Nie zawiedziecie się.
„Psy z piekła rodem” to historia pewnej rodziny, która tak bardzo pokochała malamuty, że postanowiła stworzyć dla nich dom tymczasowy. Książka jest właściwie zbiorem anegdot, w większości przezabawnych, ale niektórych także smutnych i wzruszających. Głównymi bohaterami są tutaj oczywiście psy: Raptor, Inka oraz Luna. Raptor jest stałym mieszkańcem domu, a Inka i Luna...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Sięgnęłam po „Dożywocie” zaintrygowana pozytywnymi opiniami, tak naprawdę nie wiedząc zupełnie, czego mam się spodziewać. Całe szczęście, że tak było, bo czegokolwiek bym nie oczekiwała, ta książka i tak kompletnie by to przebiła. Jest to opowieść zbyt absurdalna, aby traktować ją poważnie, ale i zbyt ironiczna, by uznać ją za bajkę. Bohaterowie są kompletnie pokręceni, nieprawdopodobni i dobrani zupełnie od czapy. Czy ktokolwiek inny potrafiłby połączyć ze sobą słodkiego anioła stróża w bamboszkach, nieszczęsne widmo mówiącego wierszem samobójcy, omackowanego potwora z głębin, demoniczne utopce i różowego królika? Wydaje się to niemożliwe? A jednak Marta Kisiel tego dokonała tworząc dzieło absolutnie genialne i jedyne w swoim rodzaju.
„Dożywocie” to historia pisarza Konrada (nie Wallenroda), który po rozstaniu z niedoszłą narzeczoną postanawia przeprowadzić się do niedawno odziedziczonego majątku na odludziu, by tam w ciszy, spokoju i harmonii tworzyć dzieło swojego życia. Lichotka, bowiem tak nazywa się owy majątek, nie okazuje się jednak miłą wiejską chatką, lecz ogromnym gotyckim domiszczem z dożywotnio zakwaterowanymi tam nieszablonowymi lokatorami rodem z legend i bajek. Połączenie tych dwóch światów okaże się prawdziwą mieszanką wybuchową i to nie taką złożoną z dynamitu, lecz z napadów nieokiełznanego śmiechu.
Po paru godzinach od zakończenia lektury wciąż jestem pod ogromnym, nieopanowanym, bezgranicznym wrażeniem języka, jakim posłużyła się autorka. Ten humor, ta ironia, ten nieoczywisty dowcip parodiujący nasze codzienne życie, patetyczne frazy przeplatane z językiem typowo potocznym i cała masa innych językowych smaczków zaczerpniętych ze współczesnej kultury, ale i takich stworzonych przez samą autorkę, tworzą przezabawną całość, która rozchmurzy największego ponuraka. Naprawdę nie spodziewałam się, że ta opowiastka mnie tak pochłonie i zauroczy.
Polecam bardzo, bardzo gorąco. Nic tak nie poprawi humoru, jak ta niepozorna książeczka. Alleluja! Apsik!
Sięgnęłam po „Dożywocie” zaintrygowana pozytywnymi opiniami, tak naprawdę nie wiedząc zupełnie, czego mam się spodziewać. Całe szczęście, że tak było, bo czegokolwiek bym nie oczekiwała, ta książka i tak kompletnie by to przebiła. Jest to opowieść zbyt absurdalna, aby traktować ją poważnie, ale i zbyt ironiczna, by uznać ją za bajkę. Bohaterowie są kompletnie pokręceni,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to