-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2021-04-27
2021-03-31
2020-11-21
2020-06-14
2020-02-14
2019-12-09
2019-10-18
2019-10-13
2019-09-18
Wydawać, by się mogło, że „Wyspa” Bryony Pearce, to będzie taka zwyczajna młodzieżówka z przygodą, ostrą rywalizacją, wątkiem miłosnym i wielkim heroizmem młodocianych bohaterów, którzy pokonają wszelkie przeciwności losu. Dość szybko okazuje się jednak, że ta historia nie będzie taka oczywista.
Pięcioro nastolatków: Ben, Will, Lizzy, Carmen i Grady zgłasza się do turnieju Iron Teen organizowanego przez milionera Markusa Golda. Mają spędzić trzy dni na prywatnej wyspie bogacza i wraz z dziewięcioma innymi zespołami wziąć udział w survivalu połączonym z poszukiwaniem skarbów. Na zwycięzców czeka niebotyczna nagroda miliona funtów dla każdego członka zwycięskiej drużyny. Główni bohaterowie mają już doświadczenie w takich zabawach, a każde z nich posiada umiejętności mogące wzmocnić drużynę. Wydaje im się, że wygraną mają w kieszeni. Co może pójść nie tak? Szybko okazuje się jednak, że nie będzie to zwyczajna gra, z wyspy nie ma ucieczki, a jeden fałszywy krok może kosztować rękę, ząb, ucho, a nawet życie.
Już dawno nie zdarzyło mi się przeczytać książki w ciągu kilku godzin. „Wyspa” niesamowicie wciąga i fascynuje swoją brutalnością i mrokiem. Zauważyłam, że ta historia jest często porównywana do „Igrzysk śmierci” Susan Collins. Mi ta atmosfera przywodziła bardziej na myśl „Władcę much” Williama Goldinga. Bohaterowie nie wiedzieli co ich czeka i przeżyli szok, gdy niespodziewanie musieli skonfrontować się z pierwotną i dziką stroną ludzkiej natury, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem( w bardzo dosłownym rozumieniu) i to nie tylko w imię korzyści, ale i dla przyjemności. Ogromnym plusem jest tutaj naprawdę mocne zakończenie, które przychodzi nagle i kompletnie zaskakuje. Złapałam się na tym, że ostatnie strony czytałam z szeroko otwartymi oczami.
„Wyspa” Bryony Pearce to mocna historia, która przeraża realizmem. Inaczej czyta się takie historie, gdy wiemy, że opierają się w 100% na fantastyce. Ta opowieść w jakiś sposób wydaje się prawdopodobna. W końcu prowadzono już badania nad zachowaniem ludzi w skrajnych sytuacjach, takie jak np. stanfordzki eksperyment więzienny, który wymknął się spod kontroli w 1971 roku. Tutaj mamy dodatkowo wysoką nagrodę pieniężną, a wśród uczestników turnieju znajdują osoby z wrodzonymi skłonnościami do sadyzmu. Gdyby sytuacja opisana w książce wynikła naprawdę, to strach się bać, do czego by doprowadziła.
Mimo że bohaterami „Wyspy” są nastolatki, to jednak poleciłabym ją raczej starszym czytelnikom, bo ta książka w ogólnym zarysie jest dość drastyczna. Cała ta historia to gotowy scenariusz filmowy i mam nadzieję, że doczekam się kiedyś ekranizacji.
Wydawać, by się mogło, że „Wyspa” Bryony Pearce, to będzie taka zwyczajna młodzieżówka z przygodą, ostrą rywalizacją, wątkiem miłosnym i wielkim heroizmem młodocianych bohaterów, którzy pokonają wszelkie przeciwności losu. Dość szybko okazuje się jednak, że ta historia nie będzie taka oczywista.
Pięcioro nastolatków: Ben, Will, Lizzy, Carmen i Grady zgłasza się do...
2019-09-16
Mam bardzo mieszane uczucia względem tej książki. Gdybym miała ocenić sam aspekt psychologiczny, to uznałabym ją za genialną, ponieważ doskonale obrazuje wszystkie aspekty toksycznego związku. Mamy tutaj mężczyznę- drapieżnika, człowieka przystojnego i czarującego, piastującego wysokie stanowisko w pracy oraz zaufanego członka lokalnej społeczności. Jego ofiarą musi być kobieta atrakcyjna, lecz nieśmiała, naiwna, zakompleksiona i mająca bardzo niskie poczucie wartości. Najpierw będzie szarmancki, oczarują ją swoją elokwencją i komplementami, by później stopniowo podkopywać jej wiarę w siebie i całkowicie od siebie uzależnić. Będzie ją na przemian wielbił i poniżał, chwalił i krytykował, przyciągał i odpychał, aż ona całkowicie zatraci samą siebie, a jedynym jej celem stanie się zadowolenie jego. Gdy Steven Hepswoth poznaje w pracy właśnie taką kobietę- grzeczną i uległą Jane w kwiecistych sukienkach, wydaje mu się, że będzie mógł ją sobie wychować i ukształtować wedle własnego upodobania. Nie spodziewa się jednak, że Jane nie jest osobą, za którą się podaje i doskonale wie, do czego zmierza Steven. Każde z nich dąży do zniszczenia tego drugiego. Kto ostatecznie zwycięży? Toksyk czy pragnąca zemsty socjopatka?
Jak już wspominałam ta historia bardzo precyzyjnie ukazuje, jak wygląda życie w toksycznym związku, jaki jest jego mechanizm i jakie kobiety są podatne na manipulację. Skąd wiemy, że jest to toksyczny związek? Ponieważ Jane nie jest tutaj ofiarą i nie usprawiedliwia Stevena. Ona gra tylko pewną rolę, przybiera odpowiednią maskę i sama pisze scenariusz tej relacji. W efekcie, każda manipulacja mężczyzny jest natychmiast demaskowana i od początku do końca widzimy jego obłudę i hipokryzję. Jane, z perspektywy której opowiadana jest ta historia, nie raz częstuje nas celnymi komentarzami i ciętymi ripostami, które nawet czytelnika rozłożą na łopatki. Dzięki temu, mimo że doskonale wiemy, że Jane nie jest tu wcale pozytywną bohaterką, to jednak kibicujemy jej w tej walce, a gdy trzyma nóż w ręce, to mamy ochotę krzyknąć „pchnij”.
Niestety, mimo naprawdę dobrej tematyki, ta książka nie broni się jako thriller. Od początku do końca nie ma w niej nic zaskakującego. Brakuje tu zwrotów akcji, dreszczyku emocji i mocnego zakończenia. W efekcie, choć plan Jane jest naprawdę wart uznania, to jednak ta opowieść pozostawia po sobie ogromny niedosyt. Nie poleciłabym więc tej książki wielbicielom mocnych wrażeń. Myślę jednak, że jest to idealna pozycja dla kobiet w każdym wieku, zwłaszcza tych życzliwych i nieśmiałych, dzięki której będą potrafiły rozpoznać cudzą manipulację i się jej wystrzegać.
Mam bardzo mieszane uczucia względem tej książki. Gdybym miała ocenić sam aspekt psychologiczny, to uznałabym ją za genialną, ponieważ doskonale obrazuje wszystkie aspekty toksycznego związku. Mamy tutaj mężczyznę- drapieżnika, człowieka przystojnego i czarującego, piastującego wysokie stanowisko w pracy oraz zaufanego członka lokalnej społeczności. Jego ofiarą musi być...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-07-25
„Coraz większy mrok” to pierwsza samodzielnie napisana książka Colleen Hoover, którą zdecydowałam się przeczytać. Tematyka trudnych młodzieżowych romansów jakoś nigdy mnie nie zachęciła, ale ta pozycja od razu wydała mi się ciekawa. Co prawda głównym argumentem było to, że opis fabuły brzmiał podobnie do „Ghostwritera” Alessandry Torre, który całkiem niedawno zrobił na mnie duże wrażenie, ale ważniejsze jest, że jeszcze tego samego dnia miałam tę książkę w rękach i nie mogłam się od niej oderwać.
„Coraz większy mrok” to historia Lowen- autorki mało poczytnych thrillerów, która znajduje się w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Niespodziewanie dostaje propozycję, która może rozwiązać jej problemy. Miałaby dokończyć bestselerową serię za jej autorkę- Verity Crawford, która miała poważny wypadek samochodowy i nie jest w stanie zrobić tego sama. Oczywiście mąż tamtej kobiety okazuje się być niesamowitym przystojniakiem o złotym sercu i nasza bohaterka od samego początku czuje do niego silny pociąg fizyczny. Zgadza się więc na propozycje (co prawda z pewnym oporem) i przyjeżdża na kilka dni do domu państwa Crawfordów, by poszukać materiałów dotyczących dalszych części cyklu. Szybko okazuje się, że ta rodzina przyciąga nieszczęścia niczym magnes. W dodatku Lowen wśród notatek Verity znajduje odpowiedzi na pytania, których wcale nie chciała zadawać. Co tak naprawdę wydarzyło się w domu Crawfordów? Kto ponosi za to winę? Czy Lowen grozi niebezpieczeństwo? Aby się tego dowiedzieć musicie oczywiście przeczytać tę książkę.
Jest to naprawdę bardzo wciągająca historia. Późnym wieczorem chciałam tylko zerknąć na początek, by zobaczyć czy mnie zaciekawi i nim się obejrzałam, miałam już za sobą sto stron. Lekki język i nagromadzenie szokujących faktów sprawiają, że czytelnik musi natychmiast wiedzieć, co będzie dalej. Mamy tutaj także dość specyficzne główne bohaterki, obok których trudno przejść obojętnie, z tym, że Verity fascynuje, przeraża i odpycha, a Lowen jest głównie irytująca. Zawsze staram się polubić postacie będące typowymi introwertykami, bo w jakiś sposób się z nimi utożsamiam. W tym wypadku jednak zupełnie mi to nie wychodziło. No bo powiedzcie mi, jak można ślinić się do żonatego faceta, gdy w tym samym domu znajduje się jego ledwie żywa, niekontaktująca żona i mały synek? Bez względu na wszystko, dla mnie to jest niewłaściwe i niemoralne. Do tego jeszcze wypytywanie 5- letniego chłopca o najgorszy dzień w jego życiu jest zwyczajnie bezduszne.
Moje początkowe skojarzenie z „Ghostwriterem” sprawiło, że spodziewałam się zupełnie innego rozwiązania tej intrygi i chyba dlatego autorce udało się mnie zaskoczyć. Bardzo podobało mi się samo zakończenie. Uwielbiam takie zabiegi, gdy autor na sam koniec daje nam niejednoznaczne rozwiązanie i pozostawia z mętlikiem w głowie. Potem człowiek przez kilka dni zastanawia się co w tej historii było prawdą, a co kłamstwem, aż w końcu wybiera sobie własny scenariusz. Chyba będę musiała podsunąć tę książkę przyjaciółce, aby móc przedyskutować tę kwestię. W każdym razie za to zakończenie podwyższam moja ocenę.
Gorąco polecam, bo jest to naprawdę mocna, szokująca historia, która funduje czytelnikowi emocjonalny rollercoaster i na długo zapada w pamięć.
„Coraz większy mrok” to pierwsza samodzielnie napisana książka Colleen Hoover, którą zdecydowałam się przeczytać. Tematyka trudnych młodzieżowych romansów jakoś nigdy mnie nie zachęciła, ale ta pozycja od razu wydała mi się ciekawa. Co prawda głównym argumentem było to, że opis fabuły brzmiał podobnie do „Ghostwritera” Alessandry Torre, który całkiem niedawno zrobił na mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-04-02
„Paranoja” to drugo tom serii „W lekarskim fartuchu” Katarzyny Bereniki Miszczuk. Ta część dość mocno różni się od poprzedniej. Zmienia nam się tutaj punkt widzenia i sposób narracji, a szpitalna opowieść z zagadką w tle przeistaczają się w typowy policyjny kryminał.
Głównym bohaterem „Paranoi” jest lekarz medycyny sądowej (nie patolog!) Marek Zadrożny, który bada ofiary kolejnych wakacyjnych samobójstw. Policja nie widzi nic podejrzanego w tej fali targnięć na własne życie. W końcu 90-letnia staruszka mogła pomylić dawki insuliny, ekscentryczna projektantka mody uzależniona od kokainy mogła się powiesić w szale narkotycznych wizji, a bezdomny diler mógł otruć się metanolem. Jedynie Zadrożny dostrzega coś podejrzanego, co może łączyć te przypadki. Każda z ofiar ma przy sobie kawałek czerwonej nitki. Czyżby podpis mordercy? A może zupełny przypadek, a Marek zaczyna wpadać w paranoję?
Mimo zmiany konwencji i głównego bohatera, książka wciąż trzyma dość wysoki poziom. Jest lekka zabawna, wciągająca, ale niestety dużo bardziej przewidywalna niż część pierwsza. O ile w „Obsesji” rozwiązanie zagadki jest totalnym zaskoczeniem, tak tutaj dosyć szybko można się domyślić o co w tym wszystkim chodzi. Dużym plusem jest na pewno to, że „Paranoję” można traktować jako niezależną opowieść. Doktor Joanna Skoczek, której historię poznaliśmy w pierwszej części jest tu raczej postacią drugoplanową, która próbuje podnieść się po doznanej traumie. Nie ma tu też zbyt wiele nawiązań do „Obsesji”, a autorka ani razu nie zdradza nam zakończenia pierwszego tomu.
Mam ogromną nadzieje, że kolejna część skupi się w dużej mierze na historii prokurator Natalii Świetlik. Jest to postać wykreowana na wredną i odpychającą, ale wraz z rozwojem fabuły czytelnik jest nią coraz bardziej zaintrygowany. Może jakiś romansik z pewnym zdolnym komisarzem policji? Bardzo chętnie przeczytałabym coś takiego.
Podsumowując druga część jest nieco słabsza od części pierwszej, głownie z powodu mocno przewidywalnej fabuły i braku specyficznej ponurej atmosfery szpitala psychiatrycznego. Watro jednak przeczytać „Paranję” ze względu na naprawdę ciekawych bohaterów, intrygujące opisy pracy lekarza zajmującego się sekcją zwłok oraz bardzo przyjemny w odbiorze styl autorki.
„Paranoja” to drugo tom serii „W lekarskim fartuchu” Katarzyny Bereniki Miszczuk. Ta część dość mocno różni się od poprzedniej. Zmienia nam się tutaj punkt widzenia i sposób narracji, a szpitalna opowieść z zagadką w tle przeistaczają się w typowy policyjny kryminał.
Głównym bohaterem „Paranoi” jest lekarz medycyny sądowej (nie patolog!) Marek Zadrożny, który bada ofiary...
2019-04-01
Katarzyna Berenika Miszczuk to autorka, po której książki sięgam bez wahania, gdy mam ochotę przeczytać coś lekkiego, przyjemnego i wciągającego. Na przeczytanie „Obsesji” długo jednak nie mogłam się zdecydować. Nie jestem fanką kryminałów, a tu jeszcze dodatkowo akcja dzieje się w szpitalu psychiatrycznym. Jakoś to do mnie nie przemawiało. Postanowiłam jednak zaufać autorce i ewentualnie przerwać lekturę po kilkunastu stronach, jeśli mi się nie spodoba. Skończyło się tak, że ani się nie obejrzałam, a książka zupełnie mnie pochłonęła.
Główną bohaterką „Obsesji” jest Joanna Skoczek, która po ciężkim rozwodzie przeprowadziła się z Gdańska do Warszawy, by tam podjąć się pracy lekarza psychiatrii w miejscowym szpitalu. Doktor Joanna próbuje powoli dźwignąć się z psychicznego dołka, pozując na niezależną kobietę, która chodzi na lekcje judo, nosi wysokie szpilki i uznaje tylko jednego osobnika płci przeciwnej, czyli swojego kota Kołtuna. Jej próby ustabilizowania swojego życia spełzną jednak na niczym. Mężczyźni wokół niej zaczną okazywać jej wyraźne zainteresowanie i oczekiwać wzajemności. W jej szafce w szatni zaczną pojawiać się liściki od tajemniczego wielbiciela, a w przyszpitalnym magazynie zostanie znaleziony trup kobiety.
Oglądałam kiedyś wywiad z autorką, w którym powiedziała, że dla niej książki powinny być przyjemną odskoczną od codziennego życia i to stara się przekazać w swojej twórczości. Muszę przyznać, że naprawdę znakomicie jej to wychodzi. Co prawda bohaterki jej książek są do siebie dość podobne, ale mam wrażenie, że ewoluują wraz z panią Miszczuk i stają się coraz dojrzalszymi kobietami. Bardzo podobało mi się to, że w „Obsesji” ofiary seryjnego mordercy są posiadaczkami ciemnych kręconych włosów, czyli są łudząco podobne do samej autorki. Ta książka naprawdę wciąga, bawi i zaskakuje. Autorka podsuwa nam fałszywe tropy w taki sposób, że zakończenie jest zupełnie niespodziewane.
Gorąco polecam, a sama z przyjemnością sięgam po druga cześć.
Katarzyna Berenika Miszczuk to autorka, po której książki sięgam bez wahania, gdy mam ochotę przeczytać coś lekkiego, przyjemnego i wciągającego. Na przeczytanie „Obsesji” długo jednak nie mogłam się zdecydować. Nie jestem fanką kryminałów, a tu jeszcze dodatkowo akcja dzieje się w szpitalu psychiatrycznym. Jakoś to do mnie nie przemawiało. Postanowiłam jednak zaufać...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11-06
„Bliźnięta z lodu” dość długo leżały na mojej półce nim zdecydowałam się po nie sięgnąć. Głównym powodem były mieszane uczucia, które miałam względem drugiej powieści tej autorki pt. „Dziecko ognia”. W końcu postanowiłam sprawdzić cz faktycznie jej pierwsza książka jest dużo lepsza, jak sugerowały opinie na forach.
Angus i Sara postanawiają przeprowadzić się na małą szkocką wysepkę, by tam podnieść się po doznanej traumie. Rok wcześniej doszło do wypadku, w wyniku którego zginęła ich 6 letnia córeczka, jedna z bliźniaczek jednojajowych. Urokliwa wysepka otoczona mokradłami z samotną latarnią morską wydaje się być idealnym miejscem, by uleczyć rany, scalić rodzinę i pomóc żyjącej córce rozpocząć nowe życie bez ukochanej bliźniaczki. Sytuacja komplikuje się, gdy dziewczynka zaczyna twierdzić, że tak naprawdę to ona jest siostrą, którą uznano za zmarłą. Dziewczynki były identyczne zarówno pod względem wyglądu, jak i genotypu, dlatego wydaje się, że nie ma sposobu, by to sprawdzić. Jedynym dowodem, że doszło o pomyłki są słowa żyjącego dziecka. Rodzina wkrótce będzie musiała zmierzyć się z tym co naprawdę stało się tamtego feralnego dnia i kto ponosi odpowiedzialność za tę tragedię. Ojciec, którego dziewczynka wyraźnie bała się przed wypadkiem? Matka, pod której opieką były dziewczynki? A może więź między bliźniaczkami nie była tak silna, jak się na pozór wydawało?
Muszę przyznać, że autorka ma talent do tworzenia niesamowitego klimatu w swoich książkach. Samotna wysepka gdzieś w Szkocji otoczona zdradliwymi mokradłami, które można przebyć pieszo jedynie podczas odpływu. Do tego pogarszająca się jesienna pogoda, stara zniszczona chata i opowieści, według których, w tym miejscu jest cienka granica między światem żywych i umarłych. Autorka poradziła sobie także z psychologicznej strony. Pokazała, że rozpacz matki i ojca mogą przypierać różne formy i różne mogą być drogi do odzyskania psychicznej równowagi. Świetnie dopracowany jest także temat bliźniąt jednojajowych: nierozłącznych, będących swoimi idealnymi kopiami, mających własny niezrozumiały dla innych język i niemal telepatyczną więź. Dwoje dzieci powstałych z jednej komórki, które wspólnie wciąż tworzą jedną całość. Tylko, że te idealne dzieci w łonie matki walczą ze sobą o pokarm, a wzajemna miłość szybko może przekształcić się w chorobliwą zazdrość.
Wszystkie te elementy składają się na naprawdę ciekawą fabułę, napięcie powoli rośnie, aż czytelnik nie może oderwać oczu od kartek, by czegoś nie przeoczyć .Powoli docieramy do momentu kulminacyjnego, w którym wielka tajemnica wreszcie wyjdzie na jaw i… rozwiązanie okazuje się być takie… zwyczajne. Zupełnie nieadekwatne do całej tej mrocznej otoczki.
Na pewno jest to idealna pozycja ma długie jesienne wieczory, która zapewni dreszczyk emocji. Jeśli chodzi o samo zakończenie, no cóż… Ja poczułam się rozczarowana, ale to moja subiektywna opinia. Musicie przeczytać i sami ocenić.
„Bliźnięta z lodu” dość długo leżały na mojej półce nim zdecydowałam się po nie sięgnąć. Głównym powodem były mieszane uczucia, które miałam względem drugiej powieści tej autorki pt. „Dziecko ognia”. W końcu postanowiłam sprawdzić cz faktycznie jej pierwsza książka jest dużo lepsza, jak sugerowały opinie na forach.
Angus i Sara postanawiają przeprowadzić się na małą...
2018-11-08
2018-09-17
2018-02-07
Sięgnęłam po tę powieść sądząc, że będzie idealną lekturą do powolnego czytania w długie zimowe wieczory. Opis książki mnie zaciekawił, a tematyka mniej więcej pokrywała się z tym, o czym miałam ochotę poczytać. Tak naprawdę jednak niewiele sobie obiecywałam po tej książce. Byłam więc naprawdę zaskoczona, gdy okazało się, że ta powieść nie tylko niesamowicie wciąga, ale także, wraz z rozwojem akcji, jestem nią coraz bardziej zachwycona. Oczarował mnie klimat, urzekł sposób narracji, a tajemnica zaintrygowała. Ponadto okazało się, że autorka płynnie połączyła ze sobą różne gatunki literackie. Książka rozpoczyna się jako powieść obyczajowa, potem lawiruje pomiędzy romansem, dramatem, powieścią gotycką i thrillerem psychologicznym, a kończy się jako kryminał.
Głównym miejscem wydarzeń jest angielska posiadłość Manderley należąca do Maxima de Wintera. Jest to wspaniała rezydencja otoczono rozległymi ogrodami i urokliwym krajobrazem. Wnętrza zostały urządzone stylowo i z niezwykłym wyczuciem smaku, co jest zasługą pierwszej żony Maxima- Rebeki. Rebeka zginęła tragicznie rok przed początkiem historii ukazanej w powieści, pogrążając w żałobie i smutku rodzinę, znajomych oraz służbę. Dowiadujemy się, że była bardzo piękną, inteligentną i pewną siebie kobietą, która z łatwością zjednywała sobie ludzi. Manderley wciąż jest zarządzane ściśle według zasad, które ustaliła. Służba wykonuje swoje obowiązki zgodnie z harmonogramem dnia Rebeki, przygotowuje jej ulubione dania, ustawia kwiaty oraz bibeloty w wybranych przez nią miejscach. Jej sypialnia wciąż jest sprzątana, a rzeczy osobiste przygotowane do użytku tak, jakby pani domu miała zaraz do niego wrócić. Niespodziewanie, w ten ściśle uporządkowany świat wkracza druga żona Maxima. Jest ona bardzo młodą, niedoświadczoną i nieśmiałą osobą , którą przeraża nowa pozycja pani domu. Sytuację dodatkowo utrudnia niechęć służby, zwłaszcza ochmistrzyni, a także wciąż odczuwalna obecność wspaniałej, niezapomnianej Rebeki. Okazuje się, że jej silna osobowość tak mocno naznaczyła otoczenie, że wydaje się jakby to ona wciąż rządziła w Manderley. Młoda pani de Winter będzie musiała pokonać nieśmiałość i zmierzyć się z legendą swojej poprzedniczki.
Tym, co najmocniej zwraca uwagę jest niepowtarzalny klimat tej powieści. Autorka rozpoczęła opowieść od końca, zdradzając, że bohaterowie musieli opuścić swoją posiadłość i teraz tułają się po świecie. Ten zabieg sprawił, że choć opowieść toczy się początkowo bardzo leniwie, to jednak czytelnika ogarnia nerwowe oczekiwanie na jakieś straszne, bliżej nieokreślone wydarzenia. Z czasem opowieść staje się coraz bardziej mroczna i tajemnicza, a długie opisy, zamiast nudzić, potęgują napiętą atmosferę.
Inną kwestią, która zwróciła moją uwagę są doskonale przedstawione portrety psychologiczne bohaterów. Autorka stawia naprzeciw siebie dwie panie de Winter, będące swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Różnice te podkreśla dodatkowo wciąż przypominając imię Rebeki, a nie zdradzając wcale imienia jej następczyni (a przynajmniej mi się nie udało go wyśledzić). Ponadto autorka bardzo wiarygodnie ukazała problem nieśmiałości. Zdaję sobie sprawę, że postępowanie drugiej pani de Winter (nazywanej tak z powodu nieznajomości imienia), wielu osobom, może wydawać się irracjonalne i bezsensowne. Wiem jednak, czym jest nieśmiałość, dlatego doskonale rozumiałam jej zachowanie, szczerze jej współczułam i kibicowałam, gdy powoli zaczynała się przełamywać.
„Rebeka” jest niezwykłą powieścią łączącą w sobie wiele elementów. Znajdziemy tu wątek niebanalnej miłości, budzącego się zaufania oraz lojalności służącego wobec pracodawcy. Spotkamy się tu ze złem, nienawiścią i perfidią. Jest to także opowieść o dorastaniu, pokonywaniu własnych ograniczeń, stracie i niszczącym poczuciu winy. Wszystkie te elementy sprawiają, że w moim odczuciu, jest to powieść niemal doskonała.
P.S. Ze słuchowiska radiowego, będącego adaptacją „Rebeki”, dowiedziałam się, że druga pani de Winter ma na imię Joanna.
Sięgnęłam po tę powieść sądząc, że będzie idealną lekturą do powolnego czytania w długie zimowe wieczory. Opis książki mnie zaciekawił, a tematyka mniej więcej pokrywała się z tym, o czym miałam ochotę poczytać. Tak naprawdę jednak niewiele sobie obiecywałam po tej książce. Byłam więc naprawdę zaskoczona, gdy okazało się, że ta powieść nie tylko niesamowicie wciąga, ale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-01-07
Wyobraźmy sobie, że 20 lat temu ktoś opowiedział nam, że już wkrótce niemal każdy człowiek będzie posiadał małe osobiste urządzenie łączące ze sobą funkcje telefonu, komputera, poczty, aparatu fotograficznego, dyktafonu, odtwarzacza muzyki, GPSu, czytnika elektronicznych książek, notatnika, latarki i wielu innych. Dodał do tego, że to urządzenie będzie miało możliwość podłączenia do ogólnoświatowej sieci internetowej, umożliwiającej czerpanie wiedzy na dowolny temat oraz nieustanny kontakt z innymi ludźmi poprzez wirtualne portale społecznościowe. Jakby tego było mało, urządzenie będzie wielkości paczki papierosów, będzie miało dotykowy, kolorowy ekran, a włączyć je będzie można poprzez odczyt linii papilarnych. W tamtych czasach zapewne uznalibyśmy, że ktoś naoglądał się zbyt dużo filmów sience fiction i opowiada nam jeden z nich. Tymczasem jest to nasza dzisiejsza rzeczywistość, a to małe urządzenie zwane smartfonem stało się dla nas nieodłącznym towarzyszem, kopią naszych myśli i ogromną bazą informacji o nas. Gdyby dostało się w niepowołane ręce, ktoś bardzo łatwo mógłby prześledzić nasze życie, wniknąć w nie, a nawet przejąć.
„Tekst” Dmitrija Glukhovskiego opowiada właśnie taką historię. Dwudziestoletni Ilia Goriunow został niesłusznie skazany za posiadanie narkotyków. Po siedmioletnim pobycie w wiezieniu wraca do domu, by dowiedzieć się, że świat, który opuścił już nie istnieje. Matka zmarła tuż przed jego powrotem, a dawna dziewczyna i przyjaciel założyli własne rodziny i zapomnieli o nim. Jedynie co mu pozostaje, to obsesyjna myśl o zniszczeniu życia policjantowi odpowiedzialnemu za jego skazanie. W wyniku serii zdarzeń, w ręce Ilji, trafia należący do policjanta smartfon. Ilia zaczyna przeglądać jego zdjęcia i osobiste nagrania, czyta wiadomości i maile od dziewczyny, rodziców i współpracowników policjanta. Powoli wdraża się z jego życie i zaczyna je przejmować. Wkrótce w głowie Ilji zaczyna zacierać się granica pomiędzy jego własnym światem, a światem właściciela smartfonu.
Początkowo ciężko czytało mi się tę książę. Po kilkudziesięciu stronach musiałam zrobić przerwę, ponieważ zraziła mnie ilość przekleństw i wódki wypitej przez głównego bohatera. Cieszę, że nie zrezygnowałam jednak z tej książki, gdyż okazało się, że opowiada o czymś więcej niż marnowanie szansy na odbudowanie życia. Jest to także opowieść o trudnej miłości, o wpływie rodziców na myślenie dziecka, o współczuciu, próbie naprawienia krzywd i woli przetrwania. Podczas czytania miałam jednak wrażenie, że cała fabuła to tylko sprytny sposób na przyciągnięcie czytelników, aby w ramach ciekawego thrillera pokazać światu prawdziwe oblicze Rosji. Oczywiście słyszałam wcześniej, że Dmitry Glukhovsky przemyca krytykę państwa rosyjskiego w swoich książkach. Czytałam już „Futu.re” i rzeczywiście znalazłam tam niezbyt pochlebny obraz tego kraju ukryty za fantastyczną wizją przyszłości. W „Tekście” ta krytyka jest jednak zupełnie jawna. Glukhovsky otwarcie mówi o wszechobecnej korupcji, bezkarności policji, układach i sądach, które zatwierdzają z góry ustalone wyroki. Przeciętny obywatel wciągnięty w tę sieć spisków nie ma żadnych szans na zwycięstwo.
Po przebrnięciu pierwszych kilkudziesięciu stron, książkę czytało się szybko. Ogromnym plusem jest dla mnie to, że nie jest to opowieść o walce dobra ze złem. Tutaj niemal każda postać ma coś na sumieniu, choć kara nie zawsze jest adekwatna do winy. Książka zmusiła mnie do zastanowienia się nad tym, ile mógłby się o mnie dowiedzieć potencjalny złodziej mojego telefonu i doszłam do wniosku, że zdecydowanie muszę go bardziej pilnować. Przeraził mnie także obraz współczesnej Rosji i wielokrotnie musiałam sobie przypominać, że nie czytam powieści sience fiction, a historię, której akcja toczy się w rzeczywistym świecie.
Wyobraźmy sobie, że 20 lat temu ktoś opowiedział nam, że już wkrótce niemal każdy człowiek będzie posiadał małe osobiste urządzenie łączące ze sobą funkcje telefonu, komputera, poczty, aparatu fotograficznego, dyktafonu, odtwarzacza muzyki, GPSu, czytnika elektronicznych książek, notatnika, latarki i wielu innych. Dodał do tego, że to urządzenie będzie miało możliwość...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-09
Jest to niestety najsłabsza pozycja z dorobku pana Kinga, jaką do tej pory czytałam. Długo zastanawiałam się, w czym tkwi przyczyna mojej niechęci do tej historii. Przede wszystkim nie potrafiłam poczuć żadnej nici sympatii, ani zrozumienia w stosunku do głównej bohaterki. To zdecydowanie spore utrudnienie, w przypadku książki, której akcja dzieje się w ograniczonej przestrzeni i w obrębie jednej postaci. Wydaje mi się, że celem autora było pokazanie, jak w skrajnej sytuacji człowiek może sam dla siebie stać się największym wrogiem i do czego może być zdolny, gdy jego życiu zagraża realne niebezpieczeństwo. Ja jednak nie czułam tego podczas czytania. Chyba byłam w tym czasie zbyt znudzona kilkustronicowym opisem tego, jak Jessie próbuje sięgnąć po szklankę z wodą i zbyt zniesmaczona przewijającymi się wątkami kazirodztwa, pedofilii, nekrofilii, problemów psychicznych głównej bohaterki, wygłodniałego bezpańskiego psa i niezidentyfikowanego zła pojawiającego się po zmierzchu. Dla mnie było tego po prostu za dużo, jak na jedna opowieść.
Jest to niestety najsłabsza pozycja z dorobku pana Kinga, jaką do tej pory czytałam. Długo zastanawiałam się, w czym tkwi przyczyna mojej niechęci do tej historii. Przede wszystkim nie potrafiłam poczuć żadnej nici sympatii, ani zrozumienia w stosunku do głównej bohaterki. To zdecydowanie spore utrudnienie, w przypadku książki, której akcja dzieje się w ograniczonej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wielokrotnie spotkałam się z opinią, że Stephen King, jest bardzo nierównym pisarzem, który tworzy albo książki genialne, albo bardzo słabe. Po przeczytaniu kilkunastu dzieł tego autora, mogę powiedzieć, że poznałam zarówno tę pierwszą grupę („Dallas ‘63”, „Lśnienie”, „Smętaż dla zwieżaków”, „Misery”), jak i tę drugą („Gra Geralda”, „Rose madder”). Myślę jednak, że pan King popełnił też w swojej karierze mnóstwo średniaków i do tej grupy zaliczyłabym właśnie „Doktora Sen”.
W drugiej części „Lśnienia” mamy okazję zobaczyć, jak potoczyło się życie małego Danny’ego po traumatycznych przeżyciach w hotelu Panorama. Niestety nie spotykamy go w zbyt dobrej kondycji fizycznej ani psychicznej. Okazuje się, że dorosły Dan konsekwentnie idzie w ślady swojego ojca: nadużywa alkoholu, ma problemy z agresją, ima się przypadkowych zajęć i nigdzie zbyt długo nie zagrzewa miejsca. Alkohol, a czasem i narkotyki, pomagają mu zagłuszyć dar, który nazywa jasnością. Pewnego dnia upada na samo dno, kradnąc pieniądze samotnej matce i to wydarzenie popycha go do zmiany swojego życia i zamieszkania w małym miasteczku w New Hampshire. Mniej więcej w tym samym czasie przygodzi na świat dziewczynka obdarzona niezwykłą mocą. Mocą której pożąda grupa staruszków nazywająca samych siebie Prawdziwym Węzłem. Te trzy wątki wkrótce się połączą i Dan wraz z młodziutką Abrą będą musieli stawić czoło wielkiemu złu .
„Doktor sen” z całą pewnością nie umywa się do kultowego „Lśnienia”. Przede wszystkim książki te zostały napisane w odstępie ponad trzydziestu lat i to się czuje. Stephen King, który napisał „Doktora Sen” to autor mający zupełnie inne doświadczenie życiowe i trzymający się innego stylu pisania i rodzaju literatury niż ten, który napisał „Lśnienie”. W latach ‘70 i ‘80 King napisał większość swoich kultowych horrorów, później poszedł raczej w stronę thrillerów psychologicznych i wątków fantastycznych. W „Doktorze Sen” czuć, że autor próbuje powrócić do starego stylu, ale w tej historii brakuje już tej ikry, oryginalności i pewnej dozy strachu. Tę książkę można by nazwać thrillerem z wątkiem fantastycznym, ale z całą pewnością nie horrorem.
Muszę przyznać, że ta historia bardzo mocno mnie wciągnęła, ale nie zachwyciła. Niektóre pomysły wydały mi się mało oryginalne, a rozwiązania trochę naciągane. Źli ludzie porywający dzieci mające niezwykłe zdolności? Ile razy już o tym czytaliśmy i oglądaliśmy na ekranie? Mimo to polecam tę książkę fanom kultowego „Lśnienie”, którzy są ciekawi, jak potoczyły się losy małego Danny’ego i tego jaki wpływ na jego życie miały wydarzenia w Panoramie.
Wielokrotnie spotkałam się z opinią, że Stephen King, jest bardzo nierównym pisarzem, który tworzy albo książki genialne, albo bardzo słabe. Po przeczytaniu kilkunastu dzieł tego autora, mogę powiedzieć, że poznałam zarówno tę pierwszą grupę („Dallas ‘63”, „Lśnienie”, „Smętaż dla zwieżaków”, „Misery”), jak i tę drugą („Gra Geralda”, „Rose madder”). Myślę jednak, że pan King...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to