-
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
Dopiero co pisałam Wam o ogromie historii o różnego rodzaju akademiach paranormalnych, gdy natknęłam się na plagę tytułów ze słowem „dotyk”. Dziś jednak chcę Was zaznajomić z innym rodzajem. Nie będzie on miał dużo wspólnego z „Dotykiem” Jus Accardo, „Dotykiem ciemności” Karen Chance, na który mniej zawzięcie poluję ani „Dotykiem Gwen Frost” Jennifer Estep, który mnie uwiódł pomysłem. Za to jakieś elementy wspólne znajdą się na pewno przy porównaniu z „Dotykiem złodziejki” Mii Marlowe. Mowa oczywiście o Sylvii Day i pierwszym tomie erotycznej trylogii o pewnym milionerze z przeszłością. „Dotyk Crossa” popłynął na fali popularności „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Zresztą historia podobna, więc czemu się dziwić. Wykonanie jednocześnie lepsze i gorsze od Greya… A dlaczego?
Eva Lauren Tramell niedawno przeprowadziła się do Nowego Jorku. Mieszka wraz ze swoim biseksualnym przyjacielem, Carym Taylorem. Jej rodzice rozstali się, gdyż matka pragnęła życia w luksusach. W końcu wyszła za mąż na milionera i zapewniła córce godne życie. Pieniądze pomogły też zakryć nieprzyjemne fakty z przeszłości Evy. Dziewczyna jednak decyduje się podjąć pracę i żyć na własne konto. Gdy tylko przestępuje próg Crossfire, wpada na tajemniczego mężczyznę o nieziemskim wyglądzie, głosie i spojrzeniu, które mówią, że chce ją mieć. Gideon Cross szybko przejmuje kontrolę nad jej życiem. Ale i jego dręczą demony. Czy dwie osoby o tak bolesnej przeszłości mogą być razem?
Zacznę od tego, że te problemy z przeszłości bardziej podobały mi się w Greyu – obie powieści są erotykami, ale w Greyu wspomnienia bohatera nie miały nic wspólnego z seksem. W Crossie każda osoba z bolesną przeszłością była molestowana. Trochę mnie to uderzyło – bohater erotyka nie może mieć koszmarów opartych na innym temacie?
Co do samej erotyki – zdecydowanie nie została przekroczona cienka granica między nią a pornografią, za co plus. Raziło tylko ciągle używanie wulgaryzmów w scenach seksu (wygwiazdkuję, co by wrażliwsze osoby nie były urażone: ci*ka, ku*as etc.) – były tak dobrze napisane, a te słowa często psuły odbiór. Nie ma tu żadnych elementów BDSM, jest ledwie wspomniane o uległości i dominacji, więc osoby, które temat ten zgorszył w Greyu, mogą bez przeszkód sięgnąć po tę książkę.
Duży plus za poruszenie wątku homo- i biseksualizmu. Bardzo się ucieszyłam, że przyjaciel bohaterki nie jest gejem – to już tak utarte sparowanie, że momentami naprawdę robi się niedobrze – tylko biseksualistą. A szefostwo Evy było świetne i naprawdę dobrze wykreowane. Autorka ich nie zniewieściła, za co jestem ogromnie wdzięczna – o takich homoseksualistach dobrze się czyta. Nie będę może wspominała zbyt dokładnie o tych przedstawianych w części paranormali… zazwyczaj są na tak niskim poziomie jak podłoga w Solarisie.
Eva jest kobietą pewną siebie i jednocześnie zagubioną. Oczywiście musi się jakoś wyróżniać na tle wszystkich kobiet Gideona, który ponoć gustuje w brunetkach, a ona przecież jest blondynką. W dzieciństwie była molestowana i do tej pory nie do końca się z tym uporała. Jej matka jest nadopiekuńcza i non-stop ją śledzi. Denerwuje ją, że córka zapisuje się na zajęcia z krav-magi (ten sport mnie prześladuje od kilku lat, daję słowo – raz o nim usłyszałam i pojawia się wszędzie!) albo że zdradza ukochanemu swoje sekrety, nawet te najmroczniejsze.
Gideon zaś, od początku zwany Panem Mrocznym i Tajemniczym, jest miliarderem, właścicielem połowy NYC (lepiej niż Grey!), uwodzicielem, miłośnikiem witamin poprawiających seks (słowa Cary’ego z drugiej części, nie moje – i nieprawdziwe, przecież Gideon Cross nie potrzebuje żadnych wspomagaczy, staje mu na sam widok Evy). Ich relacja jest, jakby to łagodnie powiedzieć, w większości bezsensowna. Eva ma wątpliwości do do Gideona, kłócą się, uprawiają seks, wszystko jest okej, wracają stare wątpliwości, kłócą się, seks, okej, wątpliwości, kłótnia, seks, okej… etc. Pod tym względem historia przewidywalna. Niemniej jednak czekałam z niecierpliwością na przebieg kłótni. Chciałam, by Eva porządnie się postawiła i powiedzmy, że poniekąd moje wymagania spełniła.
Sama historia brzmi dość podobnie do Greya, poza aspektem, że tutaj Eva i Gideon pracują w tym samym budynku, więc nie mają jak się wymijać. Cross jest tak samo zaborczy wobec Evy jak Grey wobec Any, czasami nawet bardziej. Momentami, naprawdę rzadko, działało mi to na nerwy, ale zawsze ciekawość brała górę i pochłaniałam kolejne strony. Ogółem w ciągu jednego dnia przeczytałam cały „Dotyk Crossa”, przed którym kończyłam jeszcze rano ostatnie 150 stron pierwszej książki Anety Jadowskiej o przygodach Dory Wilk (recenzja wkrótce). W ciągu dnia pochłonęłam niecałe 600 stron, bo Cross tak mocno mnie chwycił, że nie mogłam się uwolnić.
Intryguje mnie trochę postać Chrisa, brata Gideona. Jestem już po lekturze drugiego tomu, którego recenzja pojawi się tutaj na dniach i nie jestem pewna, czy to, co autorka wypisała w jego sprawie w tej części jest całą prawdą, czy też czeka nas coś jeszcze. Liczę na opcję drugą.
Oprawa graficzna jest niesamowita, o wiele lepsza niż greyowa. Język jest plastyczny, na naprawdę wysokim poziomie, pomijając tylko wulgaryzmy w scenach erotycznych. Nie namęczymy się jak przy prostym języku Greya. Wydanie przyciąga wzrok z daleka.
Książka zdecydowanie należy do moich ulubionych, ale wciąż nie jestem pewna, czy stoi w rankingu wyżej od Greya. Mam plan napisać Wam porównanie obu serii, gdy już wszystkie recenzje pojawią się na blogu. Mimo lekkiej naiwności fabularnej i momentach mniej rozrywkowych, zatonęłam w przygodach Evy i Gideona. Z niecierpliwością czekam na trzeci tom, który już do mnie idzie. Oceniam na 8,5 za powtarzaną kolejkę „kłótnia-seks-rozejm” i lecę czytać „Beautiful Bastard”. A „Dotyk Crossa” polecam – nie ma BDSM, więc sceny łóżkowe nie powinny was urazić.
http://heaven-for-readers.blogspot.com/2013/07/dotyk-crossa-sylvia-day.html
Dopiero co pisałam Wam o ogromie historii o różnego rodzaju akademiach paranormalnych, gdy natknęłam się na plagę tytułów ze słowem „dotyk”. Dziś jednak chcę Was zaznajomić z innym rodzajem. Nie będzie on miał dużo wspólnego z „Dotykiem” Jus Accardo, „Dotykiem ciemności” Karen Chance, na który mniej zawzięcie poluję ani „Dotykiem Gwen Frost” Jennifer Estep, który mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Istnieje wiele powieści, które określane są mianem erotyka, a seksu w nich tyle, co kot napłakał. Albo z kolei są mocno przesadzone i bardziej podchodzą pod powieść dla sadomasochistów (i Grey to pod tym względem jest czystym erotykiem, a nie takową powieścią, wierzcie mi). Za którą więc uznać “Mistrza” Katarzyny Michalak, którego dorwałam na Targach Książki? Autorka z pewnością wiedziała, o czym pisze i gdzie leżą granice dobrego smaku… prawda?
“Mistrz” wprowadza nas do “Serii z tulipanem”, otwiera cykl “polskie autorki - zmysłowo i erotycznie”. Należy do nich tez “Szkoła żon” Magdaleny Witkiewicz czy zapowiadani na jesień “Łatwopalni” Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Mam chrapkę na cały cykl, ale mam poważne wątpliwości do tego, czy kolejna powieść pani Michalak z tego cyklu (z wydaniem planowanym po “Łatwopalnych”) w ogóle znajdzie się na stałe na mojej półce. W bibliotece pewnie po nią sięgnę, ale czy nabędę do domowej biblioteczki, nie umiem jeszcze stwierdzić.
Pewnego wieczoru Sonia znajduje się o niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Jest tam świadkiem gangsterskich porachunków i morderstwa, za co Raul de Luca, boss mafii, nie okazuje jej litości i porywa, strzelając w ramię przy pierwszej próbie ucieczki. Dziewczyna zostaje przewieziona do ich willi na Cyprze o nazwie VillaRosa. Ranę opatruje przyjaciel mężczyzny i mafijny lekarz, Paweł. Opiekuje się nią i powoli zadurza, chociaż widzi, że Sonia wybrała Raula… z wzajemnością. Żadne z nich nie umie jednak odpowiednio okazać swoich uczuć. Niespodziewanie do domu przyjeżdża Wincent, brat Raula, z nową kochanką, Andżeliką, której zadaniem jej uwiedzenie Raula i zdobycie dostępu do jego sejfu. Rozpoczyna się gra - o wygraną na polu miłosnym i zawodowym między kobietami oraz o życie między braćmi. A zwycięzca w każdej z bitew może być podobno tylko jeden…
“Mistrz” jest pierwszą książką pani Michalak, którą przeczytałam. Obawiałam się trochę, bo mama jedne powieści mi zachwalała, a inne stanowczo odradzała. Postanowiłam jednak sprawdzić panią Michalak na własnej skórze. I wrażenia mam mieszane.
Nie zrozumcie mnie źle, historia jest dobra zarówno pod względem pomysłu, jak i wykonania. Rażą jednak bardzo ogólne opisy mafijnych działań i liczne przekleństwa przy opisywaniu stosunków. Siłę takich przeżyć można ubrać w odpowiednio mocne, ale kulturalne słowa. Nie mam nic do przekleństw, bo czasami się przydają, ale tu występowały w zdecydowanym nadmiarze i psuły odbiór. Poza tym jakoś nie rajcują mnie opisy “pieprzenia się jak króliki”, które tu miało miejsce między Wincentym i Angeliką. Rozumiem, że miał to być zwykły seks, bez uczuć i bez pruderii, ale jakieś przemyślenia występują zawsze, a nie jak tu raz na 10 minut stosunku. A dla mnie tym charakteryzuje się dobry erotyk, że czynności przeplecione są jakimiś wrażeniami, myślami, odczuciami i że dają wyobraźni pole do popisu! I uwaga, naprawdę nie jestem osobą wrażliwą na takie sceny - wręcz przeciwnie, uważnie je czytam. I tak jak uważałam te z “Osiemdziesięciu dni żółtych” za przesadzone, tak i te, przynajmniej między Wincentym i Andżeliką są zbyt puste. Nieco lepiej jest z samą Sonią, z Raulem też, co jakoś ratuje określenie tej książki mianem erotyka - za sceny W&A nazwałabym ją pornografią i odradziłabym lekturę.
Główna bohaterka, Sonia, jest dobrze wykreowana, ani zbyt strachliwa, ani też głupio odważna - taka w sam raz. Wierna, dotrzymująca danego słowa, przyjazna gdy trzeba i podobnie złośliwa. Gdy ją poznajemy, jest już sama na świecie, nie ma nikogo. Z początku nieco zagubiona, nie daje jednak za wygraną i mimo wszystko podejmuje kolejne próby ucieczki. Wątpię, by pani Kasia czytała “Atrofię“, ale to, jak Sonia przemierzała ogród i okolicę w poszukiwaniu drogi ucieczki przyniosło mi na myśl zachowanie Rhine we wspomnianej powieści. Obie badały teren i spróbowały uciec przy pierwszej okazji. I w obu przypadkach dalszy ciąg wydarzeń był podyktowany we wcześniejszych dialogach i opisach zachowania bohaterek - zero elementu zaskoczenia dla czytelnika.
Raul i Paweł to dwaj faceci, jakich większość kobiet chciałaby mieć w pakiecie w swoim mężczyźnie. Pierwszy - niebezpieczny, nieprzewidywalny, diabelnie seksowny w swojej groźności i jednocześnie skrywający za grubą maską wrażliwość. Drugi zaś jest wzorem wszelkich męskich cnot - lojalny, wierny, opiekuńczy, braterski wobec Raula.
Brat Raula, Wincenty, od początku budzi mieszane uczucia. Zdarza mu się być zabawnym, ale przez większość czasu jest egoistycznym i pozerskim nimfomanem. Jego rola w całej intrydze od chwili jego wstąpienia do VillaRosy była dla mnie oczywista i nie zdziwiłam się rozwiązaniem tego wątku. Wręcz rozczarowałam się jego przewidywalnością.
Andżelika Herman jest zaś osobą na czyichś usługach. Dostała zlecenie na uwiedzenie Raula i dostanie się do jego sejfu w zamian za sporą nagrodę. Nie zwleka z podjęciem decyzji i wkrótce aranżuje “przypadkowe” spotkanie z bratem mężczyzny, Wincentym, uwodząc go już przy pierwszym spotkaniu. Jest kobietą pewna siebie i swoich wdzięków, inteligentną i świadomą seksapilu, jaki ją otacza. Korzysta z tych elementów zawsze, gdy czegoś potrzebuje, tak jak np. dostępu do sejfu.
Wspomniałam, że rozczarowało mnie przewidywalne rozwiązanie intrygi kryminalnej. Zaskoczyła mnie jednak jedna rzecz dotycząca trójkąta miłosnego Raul-Sonia-Paweł, która wydarzyła się w finale, a już w ogóle postawa Sonii na ostatnich stronach sprawiła, że siedziałam nad książką z rozdziawioną gębą i zastanawiałam się, jak można było to tak wymyślić i tym samym zrujnować całą postać Sonii. Szkoda, że tak to pani Michalak rozpisała - rozumiem, że każdy pisarz ma jakąś wizję danej historii, ale milo by było, aby i czytelnik mógł ją zrozumieć. Ja nie widzę żadnego sensu w robieniu z interesującej, niewinnej i wiernej Sonii całkowitego przeciwieństwa. Bardzo mnie to uraziło.
Poziom językowy jest wysoki, tego nie mogę pani Kasi zarzucić, ale przekleństwa podczas opisywania stosunków można było sobie odpuścić. Kompletnie zbędny element. Wydanie za to prześliczne… tylko cytat na tylnej okładce zapowiadał z deka co innego, niż znalazłam na stronicach.
Cóż, oceniłam pozytywnie przy okładce i w efekcie uczucia mam mieszane. Jestem i zadowolona, że w końcu przeczytałam coś pani Michalak i że nie było to tak źle, jak straszyła mama, przez większość czasu czytało mi się nawet bardzo przyjemnie. Jednak jestem też mocno rozczarowana wykonaniem i tym, że przy kolejnej czytanej przeze mnie ostatnio książce pomysł był świetny, ale niewykorzystany w pełni. Oceniam na 6 punktów - za Raula, za Sonię z pierwszej połowy powieści i za piękne cypryjskie krajobrazy. Ale na przyszłość, pani Kasiu, proszę o więcej erotyki (zamiast pornografii) w erotyku.
http://heaven-for-readers.blogspot.com/2013/07/mistrz-katarzyna-michalak.html
Istnieje wiele powieści, które określane są mianem erotyka, a seksu w nich tyle, co kot napłakał. Albo z kolei są mocno przesadzone i bardziej podchodzą pod powieść dla sadomasochistów (i Grey to pod tym względem jest czystym erotykiem, a nie takową powieścią, wierzcie mi). Za którą więc uznać “Mistrza” Katarzyny Michalak, którego dorwałam na Targach Książki? Autorka z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Niektóre historie mają niesamowite kampanie reklamowe. Co prawda, w Polsce nie reklamuje się książek inaczej niż w Internecie albo w gazetach, ale i tu trudno o dobre przeprowadzenie takowej. “Dziewięć żyć Chloe King. Tom 1. Upadła” autorstwa Liz Braswell miało ją całkiem udaną. Pamiętam te tłumy w Internecie rozpisujące się, jak bardzo chciałyby przeczytać tę książkę, a potem kolejnych recenzentów piszących, jak bardzo ich ona zachwyciła. Jak zobaczyłam ją na Warszawskich Targach, po prostu nie mogłam odpuścić.
Chloe King ma na dniach skończyć szesnaście lat. Z okazji urodzin dzień wcześniej zaprasza przyjaciół na wagary. Wdrapują się na wysokość siedemdziesięciu metrów na jedną z wież, z której Chloe spada. I przeżywa. Bez żadnego większego urazu niż siniaki wstaje i godzi się, by przyjaciele zabrali ją do szpitala, gdzie nikt nie wierzy w taki rozwój wypadków. Od tej pory w jej życiu dzieją się dziwne rzeczy i nikt nie może jej pomóc w odkryciu tajemnicy. Chloe musi sama dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest.
Przyznam Wam, że samo nazwisko dziewczyny przywołało skojarzenie z “Królem Lwem” oraz nasunęło wniosek, że autorka nie stworzyła z Chloe zwykłego kota, a właśnie cudnego i majestatycznego lwa. Polubiłam tego z powieści Ilony Andrews, więc i tu uśmiechnęłam się na samo skojarzenie. I cóż, chociaż nie zostało to wprost podane, czy Chloe jest zwykłym kotem, czy lwem, czy innym stworzeniem z rodziny kotowatych, nie zawiodłam się, chociaż Curran ciągle króluje w lwim rankingu.
"Dziewięć żyć Chloe King" jest świeżym powiewem w świecie literatury paranormalnej. Dawno, poza wspomnianą Iloną Andrews, nie czytałam o ludziach-kotach, dlatego historia niezwykle mnie nęciła. Skojarzenie z "Królem Lwem" tylko spotęgowało moją chęć posiadania tej książki. Pochłonęłam ją w ciągu jednego dnia podczas pobytu na Mazurach. Umiliła mi dzień i pozwoliła zapomnieć o stresie związanym z powtórną rekrutacją na studia. Aczkolwiek lektura nie była zbyt ambitna. Ot, taka historia dla młodzieży. Momentami nie trzymająca się kupy i nieco absurdalna, a momentami zapierająca dech w piersiach.
Najważniejszą rzeczą jest fakt, że Chloe nie jest zmiennokształtną. Ma kocie cechy jak zwinność, czasami spryt, świetnie widzi w nocy, ale przy tym wszystkim nigdy nie zmienia swojej postaci. Tylko tyle, że z palców wyrastają jej szpony, gdy jest zła... lub też wyjątkowo namiętna. Ogółem Chloe King jest typową nastolatką. Chodzi do szkoły, interesuje się chłopcami, w tym jednym w szczególności i gdy zwraca on na nią uwagę, dziewczyna niemal traci rozum ze szczęścia. Ma dwójkę przyjaciół, którzy dość szybko po jej wypadku na wieży przynoszą szokujące dla niej wieści. Pracuje razem z dziewczyną, której nie da się lubić, ale która, jak mam nadzieję, będzie mieć jeszcze jakiś większy udział w życiu Chloe. I jak normalna i stereotypowa nastolatka, przeżywa miłosne dylematy.
Prolog odbiera mowę. Możecie go przeczytać na portalu ParanormalBooks pod tym adresem. Jestem pewna, że narobi Wam takiego samego smaku na lekturę jak mnie. Zapowiada nieco mroczny klimat, wprowadza zabójców i wyjaśnia trochę tytułowe dziewięć żyć.
Ze wszystkich innych postaci przyjaciele Chloe: Amy i Paul wydali mi się najmniej interesujący. Dziewczyna jest "poetką", przynajmniej we własnym mniemaniu, chłopak zaś sam nie wie, wobec kogo woli być lojalny. Mamy też dwóch amantów dla naszej bohaterki: Aleka, młodego Rosjanina, o którego względy zabiegają wszystkie dziewczyny w szkole oraz Briana, który przykuwa uwagę Chloe podczas godzin pracy. Jak dla mnie każda z tych postaci była dość płytko opisana. Z nikim, wliczając główną bohaterkę, się nie zżyłam. Kibicowałam tylko Chloe podczas walk... i tyle. Nie ruszyła mnie ani trochę mocniej. Miejmy nadzieję, że zmieni się to w kolejnym tomie, którego okładkę macie po prawej.
Bardzo dobrym...i przewidywalnym posunięciem ze strony autorki było wymyślenie organizacji, która ściga Chloe. Podobnie jest z nasłaniem na nią znajomej osoby - oczywiste, do bólu przewidywalne, ale jednocześnie budujące napięcie. Jednak co z tego napięcia zbudowanego o wiele lepiej niż w ostatnio recenzowanym thrillerze "Wieża sokoła" (recenzja), gdy finał i wszystkie wydarzenia w nim następujące są znowu oczywiste, jeżeli czytelnik chociaż trochę uważał podczas lektury i śledził kolejne pojawiające się fakty na temat Chloe. Troszkę mnie to ubodło i po skończeniu odkładałam książkę na półkę z rozczarowaniem. Wierzę jednak , że w drugim tomie, który u nas pojawi się już na jesieni tego roku, tempo akcji przyspieszy, dowiemy się więcej o zdolnościach i naturze Chloe, jak i prawdziwych intencjach Aleka i Briana.
Gdzieś tam w głębi siebie chowam też nadzieję, że poezja Amy ni stąd, ni zowąd, zacznie przekazywać Chloe wskazówki, jak uniknąć śmierci... Podobnie gdzieś tam w środku siedzi we mnie przekonanie, że Chloe do końca trylogii (kolejnej na rynku!, jakby wszyscy autorzy fantastyki umieli liczyć tylko do trzech) zdąży zginąć te osiem razy, by przebieg dziewiątego życia był pełen nieustannego napięcia.
Język powieści jest odpowiedni dla nastolatków i literatury młodzieżowej. Nie można się po nim zbyt dużo spodziewać i może dzięki takiemu nastawieniu się do tej książki pod względem językowym, nie byłam rozczarowana. Momentami opisy były barwne i naprawdę realistyczne, a kiedy indziej brakowało mi w nich pewnych szczegółów, które bardziej popchnęłyby mnie do świata powieści.
Polskie wydanie jest przepiękne. Od początku jestem oczarowana tymi zielonymi oczętami na okładce, użytą czcionką i szarymi wzorami na około tytułu. Po prostu prześliczne wykonanie.
Do książki powstał również serial. Nie oglądałam... jeszcze, ale może znajdę sposób, by obejrzeć go w czasie zbliżającego się pobytu nad morzem. Polecacie?
Książkę polecam i to mocno, bo to naprawdę przyjemna lektura. Tak w sam raz na wakacje. Można usiąść na leżaku, wziąć ją w ręce, przeczytać w kilka godzin i przy okazji zdobyć ładną opaleniznę. Może takowa doda wszystkim zielonookim, w tym mnie samej, nieco kociego wyglądu, bo o pazurach możemy chyba tylko pomarzyć :)
http://heaven-for-readers.blogspot.com/2013/07/dziewiec-zyc-chloe-kig-liz-braswell.html
Niektóre historie mają niesamowite kampanie reklamowe. Co prawda, w Polsce nie reklamuje się książek inaczej niż w Internecie albo w gazetach, ale i tu trudno o dobre przeprowadzenie takowej. “Dziewięć żyć Chloe King. Tom 1. Upadła” autorstwa Liz Braswell miało ją całkiem udaną. Pamiętam te tłumy w Internecie rozpisujące się, jak bardzo chciałyby przeczytać tę książkę, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Od dłuższego czasu nie sięgałam po literaturę typowo młodzieżową. Ostatnie miesiące zajęła fantastyka, kryminały i seria o Crossie. Gdy po raz pierwszy usłyszałam o "52 powodach, dla których nienawidzę mojego ojca" w konkursie z fragmentami okładki na jednym z blogów, wcale nie byłam zachęcona do lektury. Wystarczyło jednak, że poznałam tytuł książki, który mnie zaintrygował, i wpisałam go w Google, by sprawdzić opis... i wiedziałam, że nie przepuszczę tej książki. Zakupiłam ją podczas wyjazdu nad morze (w chwili, gdy to pisze, zrobiło sie okropnie na zewnątrz, burze - tak, kilka! - szaleją wszędzie wokół) i niemal od razu zabralam się do czytania. Może to kwestia tego, że dopiero co skończyłam "W pół drogi do grobu" Jeaniene Frost i szukałam czegoś równie zachwycającego, a może książka po prostu tak została napisana. Nie jest zła, nie! Ale wybitna jak trylogia "Spętani przez bogów" też nie. Plusy jednak przeważają nad minusami.
Lexington Larrabee jest córką milionera. Ma czwórkę starszych braci, którzy odnieśli sukces w życiu. Ojciec był wobec nich o wiele bardziej kategoryczny niż wobec jedynej córki, którą rozpieszczał na wszystkie strony. Za kilka dni Lex kończy 18 lat i ma otrzymać 25 milionów na własny rachunek. Coś jednak staje jej na drodze...
Luksusy kończą się w dniu, w którym wjeżdża nowiutkim kabrioletem w ścianę sklepu. Media nie przestają o tym mówić, ale ojciec wraz z całą ekipą medialną ucisza sprawę. Na urodziny córki stawia jej jednak warunek. Ma podjąć się 52 prac z tych najmniej opłacanych na rynku - każdej przez tydzień. Jeśli wypełni je w stopniu co najmniej zadowalającym dla jej ojca, otrzyma po roku od 18-stych urodzin pieniądze. Jeśli nie, utraci wszystko. Żeby było gorzej, pojawia się jeszcze nowy stażysta w biurze jej ojca... i jako pierwszy od dawien dawna umie się jej postawić. Jak Lex wykorzysta nowe doświadczenia?
Od pierwszych stronach było mi dziewczyny szkoda. Wydawało się, że kolejnymi skandalami próbuje ściągnąć na siebie uwagę ojca. Kto to widział, żeby ojciec nie pokazał się na choćby jednym zakończeniu roku, tylko wysyłał sługusów, by nagrywali filmiki, których on i tak nigdy nie obejrzy? Nie sypia w domu, bo to zbyt intymne...? What the hell?! Naprawdę współczułam Lex. Nie rozumiem rodziców, którzy tak postępują - rodzina powinna zawsze stać wyżej niż kariera i ambicje. Bardzo się ucieszyłam, że taka sytuacja została przedstawiona w młodzieżowej książce. Może osoby w podobnych sytuacjach znajdą w niej jakieś porady lub wsparcie.
Fabularnie... cóż, historia dość przewidywalna. Ponadto początek był nierówny - raz się dłużył, a kiedy indziej pędził w zawrotnym tempie. Potem na szczęście tempo się poprawiło. Bardzo się rozczarowałam, że w tych 400 stronach autorka opisała zaledwie kilka z pięćdziesięciu dwóch prac Lex. Na szczęście opisy kilku z nich rozbawiły mnie do łez, co bardzo doceniam.
Zawsze szukam w książkach czterech rzeczy: dobrego humoru, trafnej i oryginalnej ironii, romansu oraz odrobiny (lub trochę więcej) melancholii. Humoru i ironii to tutaj nie brakuje. Lexington odkurzająca zagracony pokój to mistrzostwo świata. Jej peruki - inna na każdy tydzień - równie zabawne. Szkoda tylko, że z kolejnymi stronami tego humoru było coraz mniej. Romans i odrobina melancholii też się tu znalazły, więc wszystkie cztery składniki dobrej historii są obecne w tej historii.
Główna bohaterka, Lex, na początku mnie irytowała. Zdobyła sobie jednak moją sympatię znajomością francuskiego, skrytykowaniem kobiety w limuzynie i nieustannymi sprzeczkami z Brucem. Szkoda, że nie doceniała, jak dobre wiedzie życie dzięki ciężkiej pracy ojca. Mimo mojej antypatii do niego za zachowanie wobec córki, doceniam to, że doszedł do swojej fortuny ciężką pracą i że próbował chronić córkę przed powieleniem losu matki.
Wracając do niej samej... promując książkę, nazwano ją Kopciuszkiem, ale od początku miałam wrażenie, że chodzi o Kopciuszka pod względem materialnym i się nie myliłam. Dziewczyna ma charakter typowej, wręcz stereotypowej dziedziczki wielkiej fortuny, zawsze rozpieszczanej do granic możliwości i otoczonej ludźmi spełniającymi jej najdziwniejsze zachcianki. To momentami naprawdę irytuje. Pocieszył mnie jednak fakt, że podjęła się tych wszystkich prac wyznaczonych jej przez tatę z takim a nie innym nastawieniem i "stanem umysłu oraz żołądka". Dzięki temu historia wyszła tak przewrotnie.
Jest jeszcze Luke Carver - młody (dwudziestoletni) mężczyzna o śliczniutkiej chłopięcej twarzy, mocnej szczęce i ulizanej męskiej fryzurze rodem z magazynu mody. Irytujący, arogancki palant. Półgłówek. Nieznośny robal. Wzorcowa wersja korporacyjnego robota. Stażysta w firmie ojca Lex, która właśnie wszystkich wymienionych epitetów używa do opisywania chłopaka, kiedy ten zostaje przydzielony do zdawania raportów z postępów dziewczyny w pracy 52 pracach. Pomijając już przezabawne momentami raporty, ich relacja również rozwija się dość przewidywalnie. Kilka wątków pozostaje niewyjaśnionych jak rzekoma randka Luke'a, kiedy Lex zaczyna odkrywać, że chłopak jej się podoba. Szkoda, że autorka zostawiła takie niedopowiedzenia.
Oprawa graficzna jest cudowna. Fabryka Słów niestety ostatnio pogorszyła jakość okładek (przykładowo w serii o Dorze Wilk), więc bardzo ucieszyła mnie oryginalność i ogółem pomysł na tę od "52 powodów". Można się poczuć jak przy lekturze czasopisma w stylu Glamour i tym podobnych. Chociaż tak grubego czasopisma jeszcze nie czytałam.
Styl autorki jest typowo młodzieżowy. Nie znajdziemy tu trudnych słów, nagromadzenia mocno rozbudowanych zdań złożonych i wycudowanych epitetów. Czyta się szybko i przyjemnie, tak jak powinno podczas lata, więc wydawnictwo bardzo dobrze wycelowało z data wydania książki.
"52 powody, dla których nienawidzę mojego ojca" zapowiadały się dokładnie tak jak wyszły. Z jednym małym wyjątkiem - powinno być więcej opisów prac i nieco więcej humoru. Mimo to lektura w sam raz na lato. Czyta się przyjemnie, mimo iż historia jest dość przewidywalna i momentami schematyczna i lekko bezsensowna. Polecam czytelnikom w każdym wieku, aczkolwiek najbardziej młodzieży.
http://heaven-for-readers.blogspot.com/2013/08/52-powody-dla-ktorych-nienawidze-mojego.html
Od dłuższego czasu nie sięgałam po literaturę typowo młodzieżową. Ostatnie miesiące zajęła fantastyka, kryminały i seria o Crossie. Gdy po raz pierwszy usłyszałam o "52 powodach, dla których nienawidzę mojego ojca" w konkursie z fragmentami okładki na jednym z blogów, wcale nie byłam zachęcona do lektury. Wystarczyło jednak, że poznałam tytuł książki, który mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie wierzyłam własnemu szczęściu, gdy przyszedł do mnie egzemplarz "Nagiej" Megan Hart. Byłam i wciąż jestem zachwycona jej "Nieczystą", więc po tę książkę sięgnęłam z przyjemnością i ogromną ciekawością. I zdziwiłam się... bardzo pozytywnie :)
Olivia nie ma szczęścia w miłości. Jej ostatni związek rozpadł się, gdy narzeczony przyznał się do swojej homoseksualności i odszedł do innego mężczyzny. Marzy więc dalej o kimś, kto rozpali jej zmysły i będzie dla niej osiągalny. A że jest zawodową fotografką i często natyka się na przystojnych modeli, to nie powinna mieć z tym większego problemu, prawda? Ewentualnie zawsze może kogoś znaleźć na jednym z przyjęć jej eksnarzeczonego i obecnego przyjaciela. Co więc, jeśli spotka tam przystojnego modela i sesja przebiegnie nieco inaczej, niż planowała? Czy pomoże szczęściu?
Autorka po raz kolejny pokazała, że literatura erotyczna może być dziełem. Zarówno wątki homoseksualne, jak i heteroseksualne były opisane niemal mistrzowsko. Niemal, bo sądzę, że można było obyć się bez niektórych wulgarnych określeń anatomii ciała. Niemniej nie było ich dużo , miałam wręcz wrażenie, że autorka starała się ich unikać i wszystko opisać w mniej zwierzęcy czy też bezpośredni sposób, a właśnie bardziej delikatnie i odrobinę patetycznie. "Sceny" były napisane ze smakiem, wyczuciem granicy, setkami barw i odcieni. Nic nie było monotonne czy przesadzone, wszystko przyjemnie pobudzało zmysły i rzeczywiście podnosiło temperaturę ciała.
Bohaterowie są równie barwni co opisy i fabuła. Nie chcę Wam zbyt wiele zdradzić, bo wszystko może w tym momencie popsuć jedno niewłaściwe słowo, przez które zdradzę zbyt dużo, więc powiem tylko, że postaci nie irytują, a intrygują, fabuła jest bogata, oryginalna i nieprzeładowana, a jeśli czytaliście inną serię pani Hart, to miło Was ta książka zaszkodzi jako swego rodzaju nawiązanie do niej i wyjaśnienie kilku spraw. Dodatkowo znów mamy bogatą warstwę psychologiczną powieści. Homoseksualizm, oddanie dziecka innej parze, świeże spojrzenie na przyjaźń damsko-męską i romanse różnego rodzaju... jednym słowem literatura jednocześnie mocniejsza, ale dobra do relaksu.
Oprawa graficzna jak zwykle godna pochwały u Czarnej Owcy, zaś język jest niezwykle barwny i plastyczny. Zdecydowanie nie mogę nazwać go prostym, ale czyni lekturę bardzo dobrą pod względem stylistycznym. Opisy scen erotycznych, jak wspominałam wyżej, są majstersztykiem. Wszystko jest opisane płynnie i ciekawie, dzięki czemu książkę czyta się szybko i przyjemnie.
Erotyk, ale z mocnym przekazem. Tego typu książek brakuje na naszym rynku i niezwykle się cieszę, że miałam przyjemność zapoznać się z "Nagą". Nawet jeśli za tego typu literaturą nie przepadacie, sięgnijcie, bo warto!
Nie wierzyłam własnemu szczęściu, gdy przyszedł do mnie egzemplarz "Nagiej" Megan Hart. Byłam i wciąż jestem zachwycona jej "Nieczystą", więc po tę książkę sięgnęłam z przyjemnością i ogromną ciekawością. I zdziwiłam się... bardzo pozytywnie :)
Olivia nie ma szczęścia w miłości. Jej ostatni związek rozpadł się, gdy narzeczony przyznał się do swojej homoseksualności i...
Czasami na rodzimym podwórku uda mi się upatrzyć jakąś książkę. Szczególnie słowo "zabawne" działa na mnie jak magnez, więc widząc je w opisie "F@cetów z sieci" Katarzyny Gubały zbyt długo się nie zastanawiałam. I cóż, najwyraźniej jestem ślepa lub mam kiepskie poczucie humoru, bo książka mnie nie ubawiła, co jednak nie umniejsza aż tak jej jakości.
Karolina jest samotną trzydziestolatką, która po kilku miłosnych porażkach postanawia, że najwyższy czas znaleźć swoją drugą połówkę „jabłka, pomarańczy czy też łóżka”. Ma dobrą pracę, własne mieszkanie i kota, ale brakuje jej kogoś z kim mogłaby pogadać, spędzić uroczy wieczór i do kogo mogłaby się przytulić. Loguje się więc na jednym z portali randkowych jako „Szarlotka” i zaczyna szukać „męża idealnego na resztę życia”. Jej apetyczny nick przyciąga różnych mężczyzn: tych przystojnych i tych niezbyt urodziwych, mądrych i nie grzeszących rozumem, wysportowanych i takich, których męczy dłuższy spacer, takich, którym bardzo się podoba i takich, którym najbardziej podobają się oni sami, tych uzależnionych od seksu i jednego, który nie ma o tym bladego pojęcia. Są wśród nich: maminsynek, nerwus, kłamca, niedoskonały podglądacz, życiowy koneser, typ milczący, wysportowany oraz szalony kłapouch.
Niektóre z tych znajomości wywoływały uśmiech na twarz, ale były też takie, które budziły zdziwienie, niesmak, a nawet odrazę. Bo jak tu się nie zdziwić, kiedy kolejny z potencjalnych ideałów na pierwszą randkę zaprasza Karolinę do sklepu z dywanami, gdzie zasłania jej oczy i każe opisywać odczucia? Jak nie poczuć niesmaku, gdy elegancik obraża się za zaproszenie go w plener na noc pod gwiazdami i jak nie poczuć odrazy do dorosłego przecież faceta, który jest kompletnym niedojdą i ciamajdą?
„Szarlotka” prowadzi z nimi najpierw długie rozmowy przez Internet, a gdy potencjalny kandydat jej się spodoba, umawia się z nim w realu. Ba, ona nie zawaha się nawet wyjechać z kilkoma z nich na dłuższą wycieczkę, a jednego zaprasza na piknik pod gwiazdami na kompletnym odludziu.
"Faceci z sieci, czyli w poszukiwaniu miłości" to pamiętnik i poradnik w jednym, który ma nam podpowiedzieć, jak znaleźć mężczyznę idealnego i, broń Boże, nie związać się z życiowym nieudacznikiem. Pełno w nim fragmentów rozmów przeprowadzanych w sieci z kolejnymi kandydatami do roli tego jednego-jedynego. Każda taka „znajomość” zostaje na koniec podsumowana i opatrzona stosownymi radami, na co należy zwrócić uwagę, a czego się wystrzegać. Ale sama bohaterka do tych rad nie zawsze się stosuje (patrz wyżej: wyjazd na dłuższą wycieczkę czy piknik pod gwiazdami na kompletnym odludziu. Radzi też, by na pierwszej randce nie wsiadać do samochodu obcego przecież mężczyzny, po czym właśnie to robi).
„Faceci w sieci” to nie tylko pamiętnik i poradnik, jak znaleźć sobie idealnego faceta na zawsze, jest to również świetny przykład na to, że warto szukać i warto być cierpliwym, by po długich, często żmudnych poszukiwaniach, trafić wreszcie na Pana Właściwego.
Karolina jest dość ciekawą postacią, choć mnie nie do końca do siebie przekonała. Było w niej coś drażniącego, trudno mi określić co, ale chwilami naprawdę mocno mnie wkurzała. Książka napisana jest w pierwszej osobie, co miało zapewne sprawić, żebym utożsamiła się z bohaterką, ale nie bardzo byłam w stanie się z nią utożsamić, a może raczej nie chciałam.
Czy jest to książka ciekawa, po którą warto sięgnąć? Hmm… chyba tak, …tak, na pewno tak, szczególnie dla kobiet, które, podobnie jak Karolina, chciałyby znaleźć w sieci mężczyznę na całe życie.
Czy jest zabawna? Nie, raczej nie. Mnie przynajmniej nie bawiła, a przyznam, że sięgając po nią, na to właśnie liczyłam.
Plusy to ciekawy temat będący bardzo na czasie, fajny tytuł i ładna okładka. Opisy wypraw na Węgry też zaliczyłabym na plus.
Minusów też jest kilka – jednym z nich jest niewątpliwie sama bohaterka, która nie wzbudziła we mnie sympatii. Chwilami miałam wrażenie, że jej postać to zlepek kilku różnych osób o zdecydowanie odmiennych charakterach. Drażniło mnie też to jej ciągłe gadanie o seksie. Zdecydowanie za dużo jest tam korespondencji mejlowej, która momentami robiła się po prostu nudna, więc ją zwyczajnie omijałam. No i końcówka, która ogromnie mnie rozczarowała - oczekuję zazwyczaj fajerwerków, czegoś, co nie da mi spać... A u figa z makiem.
Podsumowując, polecam "F@cetów z sieci" na wolny wieczór. Nie jest to nic ambitnego ani wyjątkowego, ot taka sobie lektura, która jednych zainteresuje, a innych znudzi. Nie znajdziecie w niej specjalnego humoru, ale historia jest na tyle ciekawa, by dać się skusić.
Czasami na rodzimym podwórku uda mi się upatrzyć jakąś książkę. Szczególnie słowo "zabawne" działa na mnie jak magnez, więc widząc je w opisie "F@cetów z sieci" Katarzyny Gubały zbyt długo się nie zastanawiałam. I cóż, najwyraźniej jestem ślepa lub mam kiepskie poczucie humoru, bo książka mnie nie ubawiła, co jednak nie umniejsza aż tak jej jakości.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKarolina jest samotną...