-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
Podobno na recenzje bestsellerów nigdy nie ma najlepszego momentu - gdy już mają metkę bestsellera, to zazwyczaj zdążyły je polecić tysiące osób. Czasem jednak okazuje się, że zbliża się ekranizacja tejże książki i znowu zrobi się o niej głośno. Sieć zapełni się nową falą pytań, czy warto, dla kogo i czemu tak źle. Dziś przychodzę opowiedzieć Wam, jak odebrałam bestseller 2012 roku autorstwa E.L. James. "Pięćdziesiąt twarzy Greya" zgarnęło pierwsze miejsca na listach najczęściej kupowanych i omawianych tytułów na całym świecie. Tabu zostało przełamane i kobiety zaczęły otwarcie mówić o swoich potrzebach, a ja równie otwarcie ocenię pomysł, który do tego doprowadził.
Anastasia Steele w ostatniej chwili zostaje poproszona o z pozoru niezbyt trudną rzecz. Jej współlokatorka i przyjaciółka, Kate Kavanagh, rozchorowała się i nie jest w stanie stawić się na wywiad z niejakim Christianem Greyem, jednym z najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Ana zgadza się i wyrusza na podbój Grey Enterprises Holdings Inc. Na miejscu jednak odbiera jej mowę. Pan Grey okazuje się być nieziemsko przystojnym, miłym, pełnym emocji, błyskotliwym, budzącym respekt mężczyzną, który zniewala Anę od pierwszego spotkania. Christian żywi podobną fascynację młodą studentką, która nie wie jeszcze, że Grey nie odpuszcza, dopóki nie dostanie tego, czego pożąda. Między tą dwójką rozwija się specyficzna relacja, która poza ogromnym zaufaniem i uczuciem będzie wymagała przekroczenia granic i zmiany dla drugiej osoby. Czy ten układ jest w stanie przetrwać?
Temat tabu, jaki przez długi czas stanowiła erotyka w książkach, próbowało przełamywać już wielu pisarzy. Słynne dzieła Markiza de Sade czy kontrowersyjne historie Anne Rice zebrały swoich fanów, którzy jednak nie otwierali się ze swoimi wrażeniami na świat. Podobnie osoby praktykujące BDSM (Bondage & Discipline, Domination & Submission, Sadism & Masochism) chowały się w cieniu, nie ujawniając pasji przed znajomymi. Trylogia E.L. James również przez pewien czas kryła się w postaci fan-fiction na podstawie "Zmierzchu" Stephenie Meyer, następnie została wydana jako e-book i dopiero po jakimś czasie zainteresowało się nią większe wydawnictwo. I poszło. Iskra zapłonęła, a książki w niedługim czasie obiegły cały świat. Prawa do ekranizacji sprzedano za 5 milionów dolarów i to w wyniku istnej walki wytwórni o możliwość przeniesienia trylogii na ekran. Od dawna nie słyszałam o takim szale na punkcie jakiejś historii. A tu kobiety na całym świecie zachwyciła powieść uważana za "porno dla gospodyń domowych".
Zamierzam Wam pokazać, nie tylko w tej recenzji, że to nie jest porno. I nie nadaje się tylko dla gospodyń domowych. Na kartach trylogii Greya kryje się przepiękna historia miłosna z pikanterią, dobrze obmyślonym portretem psychologicznym, thrillerem, kryminałem i elementami wspomnianego wyżej BDSM, które przełamało tabu i "uwolniło seks".
Zacznijmy więc od bohaterów. Na pierwszy rzut weźmy drugoplanowych. Kate Kavanagh z miejsca stała się moją ulubienic. Zabawna, spostrzegawcza, troskliwa i rozrywkowa dziewczyna była wspaniałym kontrastem dla Any, na której punkcie fioła miał pewien przyjaciel, Jose. Szkoda tylko, że odbierał ich relację jako początek czegoś więcej, a nie dobrą przyjaźń - not cool. Tutaj wypadałoby przejść do rodzeństwa Christiana. Mia była przesympatyczna, ale nie na tyle, bym naprawdę ją polubiła. Elliot również. Ot, byli - dobrze. Kochali Christiana - też dobrze. Jednak w jakiś dziwny sposób nie do końca dawali mu tę miłość odczuć.
A Grey mocno tego potrzebował, chociaż nie jestem pewna, czy umieściłby ten element choćby na trzecim miejscu listy najważniejszych rzeczy w życiu. Na pewno wyprzedziłyby go dwa inne punkty: Anastasia i seks. Christian - zabójczo przystojny, onieśmielający, zniewalający, budzący respekt - miał tę dziwną rzecz, że w życiu "łóżkowym" preferował brunetki. Przypominały mu o kimś z przeszłości, z kim nie wiązał dobrych wspomnień. Na co dzień otaczał się więc samymi blondynkami, ułatwiając sobie w ten sposób trzymanie się zasady, że nie uprawia seksu z pracownicami. Aż tu nagle pojawiła się ta specjalna brunetka - Ana - która wywróciła jego świat do góry nogami. Dziewczyna, która okazała się uosobieniem niewinności, cnoty, naiwności i romantyczności rodem z XIX wieku. Wdarła się do dzikiego życia Christiana Greya, odmieniając codzienność obydwojga. I wychodząc ze skóry szarej myszki.
To wyjście ze skorupy i otwarcie się na nowe doświadczenia sprawiło, że kobiety pokochały tę książkę. Ten nieziemsko wyglądający i szarmancki mężczyzna z tajemniczą, bolesną przeszłością okazał się bożyszczem większości damskiej populacji na ziemi. Christian rozkochał w sobie miliony, zaś Ana stała się przykładem kobiety odważnej i zarazem rozważnej, która postanawia zaufać ukochanemu mężczyźnie i w ten sposób pomóc nie sobie, a jemu i efektywnie pracować nad ich relacją. Nauczyć go, co to znaczy "kochać" i wskazać mu to, czego od lat nie umiał dostrzec.
Również świat nieco otworzył się na myśl, która do niedawna dla wielu ludzi była nie do zrozumienia. Istnieją dwudziestokilkuletnie dziewice i mają się dobrze. Nie lubią presji znajomych i środowiska, a jednocześnie zastanawiają się, kiedy nadejdzie ich kolej. I nie jest im wstyd! Normalnie żyją, koegzystują z płcią brzydką (ekhem, może nie w przypadku Christiana) i rozmawiają o relacjach damsko-męskich. Swobodnie rozwijają zainteresowania, korzystając z wolności związanej ze statusem singielki. I Grey to pokazał.
Jednak nie tylko o to poszło. Kobiety zaczęło pewniej rozmawiać z partnerami o tym, czego oczekują. Rozpoczęły wymianę zdań ze znajomymi, odważniej sięgają po rady i wypróbowują nowe elementy. Złamały pieczęć tabu i rozpuściły ją w ogniu. Wywołały liczne dyskusje o seksualności i podkręciły atmosferę w sypialni. Przestały przejmować się konwenansami i utartymi zwyczajami. Pozwoliły swojej kobiecości wypłynąć na wierzch i korzystają z jej dobrodziejstw.
I to wszystko za sprawą jednej książki. Historii, która jednak nie jest idealna.
Największą wadą jest język. Nie zazdroszczę tłumaczce pracy nad tekstem, gdyż nie mogła go uratować, bowiem poziom językowy samej autorki leży i kwiczy. Język jest prosty, wręcz ubogi, bohaterowie uwzięli się na dwa określenia na krzyż, a dialogi podczas seksu są dość monotonne (nie oczekuję epopei, ale czegoś głębszego od "dojdź dla mnie" etc. w każdej możliwej scenie).
Rzeczą, jak dla mnie, sporną jest wskazanie dominacji mężczyzny nad kobietą jako coś, co obydwojgu przynosi satysfakcję. Osobiście nie odbieram tego jako bardzo negatywną rzecz. Nie uznaję tego jednoznacznie za wadę, dopóki obie strony działają w tym układzie rozsądnie i z umiarem, nie widzę nic złego. Tutaj wszystko było w porządku, jednak wiem, że wiele osób jest wrażliwych w tematach feministycznych, do których ten z pewnością się zalicza, więc przestrzegam.
W kilku słowach - jest romantycznie, erotycznie i rozrywkowo, ale trzeba podejść do tej historii z pewnym dystansem. Jest ona swego rodzaju współczesną baśnią o Kopciuszku, która wreszcie spotyka swojego Księcia. A że tę parę łączy coś więcej niż płomienne uczucie, to chyba tym lepiej, prawda? Łamiemy kolejny schemat.
Podobno na recenzje bestsellerów nigdy nie ma najlepszego momentu - gdy już mają metkę bestsellera, to zazwyczaj zdążyły je polecić tysiące osób. Czasem jednak okazuje się, że zbliża się ekranizacja tejże książki i znowu zrobi się o niej głośno. Sieć zapełni się nową falą pytań, czy warto, dla kogo i czemu tak źle. Dziś przychodzę opowiedzieć Wam, jak odebrałam bestseller...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie pamiętam, bym kiedykolwiek recenzowała poradniki. Czytałam je po raz ostatni w wieku gimnazjalnym, szukając odpowiedzi na różne, różniaste pytania, ale zawsze mnie zawodziły. Były nudne lub niesamowicie infantylne - książkę skierowaną do dwunastolatek odbierałam jak pisaną dla dzieci pięcioletnich. Nie dziw, że potem zbyt często po żadne książeczki w tym stylu nie sięgałam. Jednak mam słabość do przewrotnych tytułów, więc nie mogłam się oprzeć tej przezabawnej publikacji. "Perfekcyjna kobieta to suka" została napisana z pomysłem i humorem, a do tego wydana w sam raz na wakacje, kiedy uwielbiamy się śmiać, nawet z głupot.
To nie jest książka o perfekcji, tylko o jej braku. Króluje w niej zasada, o której wiele z nas na co dzień zapomina - nikt nie jest perfekcyjny. Popełniamy gafy, mamy humory, wściekamy się o głupoty... i mimo to stoimy na wygranej pozycji, gdyż jesteśmy kobietami. Możemy być bardziej sukowate niż faceci i wciąż być odbierane na luzie, przy okazji same czując się niesamowicie swobodnie. I poniekąd o tym jest ta książka - poradą, jak znaleźć w sobie siłę i przekonać się, że nasze wady czynią nas perfekcyjnymi, gdyż kobieta bez nich nie istnieje.
Poradnik "Perfekcyjna kobieta to suka" czytałam w drodze na wesele i momentami zaśmiewałam się do łez, do czego mama się chyba przyzwyczaiła, bo kompletnie nie zwracała na mnie uwagi (w przeciwieństwie do innych pasażerów). Mamy w niej niemal wszystko, aczkolwiek w pewnym momencie rzuciło mi się w oczy, że podążamy tropem problemów z facetami, szczególnie w końcówce. Da się do wybaczyć, aczkolwiek nie przepadam za schematycznością. Szczególnie że poza tym drobnym elementem książeczka ma naprawdę wiele zalet.
Jej głównym plusem jest to, że tłumaczka przełożyła wszystko na polską wersję. Przy liście kiczowatych piosenek, do których i tak każdy zna słowa, dostaliśmy listę zagranicznych tytułów, ale z dodatkiem polskich takich jak "Ona tańczy dla mnie" (której szczerze nienawidzę od początku istnienia, ale fakt faktem - słowa znam). Szalenie mi się to spodobało, gdyż w innym przypadku lektura pewnie byłaby mi obojętna, a tak dotarła nieco głębiej i pokazała, że autorki i tłumaczka mają naprawdę wiele racji!
W treści znajdziemy wiele porad i wyjaśnień co do tego, jak być perfekcyjną w nieperfekcyjności. Brzmi absurdalnie, ale tak jest! Nawet coś z tego wyniosłam i wprowadziłam w życie - teraz naprawdę aż tak mi nie przeszkadza to, że popełniam błędy. Mam wady, ale mogę je przekształcić w zalety, jeśli tylko podejdę do nich pod odpowiednim kątem. Ta książeczka w pewien pokręcony sposób sprawiła, że weszło mi to do głowy.
Oprawa graficzna również mi się spodobała. Na okładce nikt nie bał się użyć słowa "suka" w tym wulgarniejszym znaczeniu, co dodało poradnikowi prowokacyjności. W środku poza tekstem w linijkach, podpunktach czy cytatach, znajdziemy również miejsca do wypełnienia przez nas same - kolejny świetny pomysł... z którego jeszcze nie skorzystałam. Zamierzam go niedługo wypełnić, może w trakcie wykładów na uczelni.
Jeśli chcecie w końcu uwierzyć w siebie lub zwolnić smycz, na której same siebie trzymacie, przeczytajcie tę książeczkę. Z humorem i zdrowym podejściem pokazuje, co w nas - kobietach i dziewczynach - jest najlepsze. Udowadnia, że bycie perfekcyjną nie jest najlepszym wyborem, bo taka osoba nie istnieje, a samo pozorowanie perfekcji jest wadą. Polecam go zarówno osobom zamkniętym w sobie i zawstydzonym, jak i tym odważnym i pewnym siebie. W sam raz na końcówkę lata i urlopu.
Nie pamiętam, bym kiedykolwiek recenzowała poradniki. Czytałam je po raz ostatni w wieku gimnazjalnym, szukając odpowiedzi na różne, różniaste pytania, ale zawsze mnie zawodziły. Były nudne lub niesamowicie infantylne - książkę skierowaną do dwunastolatek odbierałam jak pisaną dla dzieci pięcioletnich. Nie dziw, że potem zbyt często po żadne książeczki w tym stylu nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pamiętam, jak nieco ponad rok temu po raz pierwszy sięgnęłam po erotyczną trylogię Anne Rice o Śpiącej Królewnie. Już wtedy zaczęłam więcej czytać o podobnych seksualnych eksperymentach, ot tak, z dzikiej ciekawości. Nie była to jednak moja pierwsza przygoda z literaturą erotyczną. Szaleństwo na Greya pojawiło się długo po opublikowaniu w Internecie o wiele gorętszych tytułów. Jednak to dzięki niemu na naszym rynku ukazuje się ciągle coraz więcej literatury erotycznej. W ten sposób zaraz po Greyu natrafiłam na "Przeznaczoną do gry" Indigo Bloom. Co mogę o niej powiedzieć? Na pewno, że jest jedynie dla osób, które nie mają nic przeciwko naprawdę śmiałym scenom erotycznym i ekstremalnym eksperymentom seksualnym.
Alexandra Blake jest cenioną panią doktor. Ma męża i dzieci. Kiedy oni wyjeżdżają na kilkudniową wycieczkę, kobieta niespodziewanie spotyka swojego eks-kochanka, Jeremy'ego Quinna, który obecnie jest szanowanym lekarzem. Tę dwójkę łączyła kiedyś dość specyficzna relacja, kobieta wie, że ma do mężczyzny wyjątkową słabość. Kiedy spotykają się w jej mieszkaniu, Jeremy składa Alexandrze propozycję - ma oddać mu kontrolę nad sobą i swoim ciałem na kolejne czterdzieści osiem godzin. On w tym czasie gwarantuje jej najbardziej zmysłowe doznania, jakich kiedykolwiek doświadczy w swoim życiu. Tylko dwie doby, a on sprawi, że ona będzie błagała o więcej.
Początek mnie wciągnął jak tornado. Poznajemy Alex, dość szybko również dowiadujemy się co nieco o Jeremym. Postaci może same w sobie nie są wyjątkowe, niemniej coś w nich jest, co nie pozwala przejść obok obojętnie. Poza tym uwielbiam, kiedy kobieta postanawia ulec mężczyźnie w jakiejś czysto seksualnej sytuacji (tak, w tym momencie moja feministyczna część mózgu przepłukuje szare komórki). Tak się tu oczywiście dzieje i Alexandra przez te czterdzieści osiem godzin doświadcza niespotykanych rzeczy. O ile ją, mimo braku logicznego myślenia i rozwagi, można polubić, to już Quinn... cóż, jego zachowanie jest skandaliczne. Rozumiem, miał być ostry seks, ale to, co się tutaj działo, przeszło nawet moje najśmielsze fantazje.
Ważnym punktem w książce są prowadzone badania nad kobiecym orgazmem i tym, jak rzekomo czerpiemy przyjemność z seksu. Rany, z jakimi to ja rzeczami na ten temat się już nie spotykałam. Niemniej to, co dzieje się u Indigo Bloom w ramach tych eksperymentów jest po prostu chore i niebezpieczne dla zdrowia. Szczególnie finał tych badań przekroczył moje najśmielsze oczekiwania. Serio, NIGDY nie sądziłam, że ktokolwiek wpadłby na taki pomysł. Co więcej, sądzę, że jedynie sadomasochistki bez kompletnie żadnych lęków przystałyby na doświadczenie tego, co bohaterka poznała na kilkudziesięciu ostatnich stronach.
Ja na pewno nie chciałabym przeżyć podobnych eksperymentów. Jeremy odbiera jej wzrok i możliwość zadania jakichkolwiek pytań na pełne dwie doby. W tym czasie robi z nią dosłownie, co chce. Nie pozwala kobiecie przerwać eksperymentu, mimo że ta o to prosi i to nie raz. Traktuje ją dosłownie jak własną zabawkę. Owszem, rozkosz jest jej, nie jego. Ale to niczego nie zmienia. Zabiera Alexę z jednego miejsca do drugiego, przyszykowuje ją do kolejnych "zabaw" i testów... Na miejscu bohaterki (pomijając, że w ogóle nie zgodziłabym się na taki układ między dwójką przyjaciół) już po kilku pierwszych godzinach obiecałabym sobie, że nigdy więcej się do gościa nie odezwę, a po minięciu pełnych dwóch dób skopałabym go i posłała w diabły.
Mimo że eksperymenty seksualne są momentami naprawdę dziwne i wzięte z kosmosu, główna postać - Alexandra - wykreowana jest niezwykle dobrze. Poznajemy jej rozterki, obawy, tęsknoty, siedzimy jej po prostu w głowie. Nie wierzę tylko, że kobieta mająca doktorat z psychologii zgodziłaby się na coś takiego. Odebrało to trochę realności postaci i to niestety obniżyło też moją sympatię do niej.
Trzeba przyznać, że książka naprawdę wiele zyskuje na języku autorki. Jest on niezwykle plastyczny i barwny, czym nadrabia niedoskonałości fabuły. Nawet opisy tych wszystkich dziwactw napisane są tak, że jeśli się je pominie, żałuje się tego. Od dawna nie spotkałam się z czymś takim.
Okładka nawiązuje prosto do Greya. Mamy czerwoną tasiemkę na czarnym tle - wyraźna aluzja do szarego krawata na tle bardziej granatowym, jednak tutaj mamy większy kontrast, co niewątpliwie przyciąga uwagę. Kolorystyka też zapowiada pikantność i dużą dawkę erotyzmu.
Jak wspomniałam we wstępie, polecam tę lekturę jedynie osobom, którym ekstremalne eksperymenty bardziej i mniej łóżkowe nie są straszne. Seks w "Przeznaczonej do gry" odbywa się w mrocznej atmosferze, co nadaje powieści wyjątkowego dreszczyku. Końcówka zaś sprawia, że czytelnik koniecznie chce wiedzieć, co się stanie dalej. A przynajmniej ja chcę. Nie mogę się doczekać, co stanie się z Alexandrą w "Przeznaczonej, by czuć", po którą sięgnę na sto procent mimo niewielkiej obawy o dziwaczność kolejnych doświadczeń. Może któreś z nich pozytywnie mnie zaskoczy?
http://heaven-for-readers.blogspot.com/2013/08/przeznaczona-do-gry-indigo-bloom.html
Pamiętam, jak nieco ponad rok temu po raz pierwszy sięgnęłam po erotyczną trylogię Anne Rice o Śpiącej Królewnie. Już wtedy zaczęłam więcej czytać o podobnych seksualnych eksperymentach, ot tak, z dzikiej ciekawości. Nie była to jednak moja pierwsza przygoda z literaturą erotyczną. Szaleństwo na Greya pojawiło się długo po opublikowaniu w Internecie o wiele gorętszych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pierwszy tom erotycznej serii Viny Jackson udało się wydać zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Polsce w takim okresie, że popłynął on na fali ekscytacji Greyem. W chwili ukazania się książki na polskim rynku prawa do publikacji kupili już wydawcy w 14 krajach. Nie można więc powiedzieć, że autorzy – pod pseudonimem kryje się bowiem duet pisarski - nie odnieśli sukcesu. Z pewnością wiedzieli, o czym należy wspomnieć – a przynajmniej powinni byli, gdyż on specjalizuje się w tematach związanych z erotyką, a ona znana jest w londyńskich kręgach sado-maso. Jednak czy ich obeznanie w temacie odbiło się pozytywnie na jakości historii? Czy zasłużyli na taki rozgłos? Czy „Osiemdziesiąt dni żółtych” jest warte lektury?
Opis na tylnej okładce mówi, że będziemy mieć do czynienia z romantyczną powieścią erotyczną wypełnioną akcją i muzyką klasyczną – główna bohaterka, Summer, jest niespełnioną w związku skrzypaczką grywającą wieczorami w metrze. Pewnego wieczora jej skrzypce zostają zniszczone… i wtedy z pomocą przychodzi przystojny i bogaty nieznajomy, Dominik. Oferuje, że kupi jej nowy i lepszej klasy instrument, jeżeli tylko spełni jedno życzenie – zagra dla niego prywatny koncert w ustalonym przez niego miejscu i na jego warunkach, których liczba wzrasta z kolejnymi spotkaniami. Tak rozpoczyna się erotyczna podróż obojga, która początkowo zdaje się być jedynie mroczną fascynacją z niewielkimi szansami na prawdziwe uczucie.
Zabrałam się za tę pozycję niedługo po skończeniu Greya. Wydawnictwo reklamowało ją jako pikantniejszą wersję Greya. Może dlatego miałam wobec niej tak wysokie wymagania i może właśnie dlatego czuję się tak zawiedziona. ......
Po pełną recenzję zapraszam na http://heaven-for-readers.blogspot.com/2013/02/osiemdziesiat-dni-zotych-vina-jackson.html
Pierwszy tom erotycznej serii Viny Jackson udało się wydać zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Polsce w takim okresie, że popłynął on na fali ekscytacji Greyem. W chwili ukazania się książki na polskim rynku prawa do publikacji kupili już wydawcy w 14 krajach. Nie można więc powiedzieć, że autorzy – pod pseudonimem kryje się bowiem duet pisarski - nie odnieśli sukcesu. Z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Czy to ma znaczenie, co ktokolwiek z nas czuje? - mruknął pod nosem. - Jeśli połączę się z Heleną, znowu wybuchnie wojna. I żadne pragnienia tego nie zmienią.”
Nie pamiętam dnia, gdy po raz pierwszy stwierdziłam, że uwielbiam mitologię grecką. Wiem natomiast, że to uwielbienie nigdy mi do końca nie przeszło. Nie można się więc dziwić, że gdy tylko na półce w Empiku dostrzegłam tytuł „Spętani przez bogów”, nie wahałam się ani chwili przed sięgnięciem po niego. W następnej chwili stałam przy kasie, by już na drugi dzień mieć książkę przeczytaną. Zabierałam się za nią jeszcze w kwietniu lub maju 2012 roku, o ile dobrze pamiętam, ale jako że w ciągu najbliższych miesięcy ma ukazać się trzeci tom z tej serii, postanowiłam zrecenzować obie części. Dziś skupię się na pierwszej, czyli wspomnianych przeze mnie „Spętanych przez bogów”.
Helena Hamilton jest szesnastolatką, która od urodzenia czuła, że nie pasuje do swojego otoczenia. Charakteryzuje ją nadzwyczajna siła i piękno, którego nie potrafi sama zauważyć. Nie tylko to czyni ją jednak wyjątkową. Helena każdej nocy śni koszmary, w których chodzi po bezkresnej pustyni… by rano obudzić się pokryta potem, krwią i pyłem.
Żeby tego było mało, właśnie rozpoczyna się rok szkolny, a do miasta sprowadza się nowa rodzina – Delosowie. Część z nich uczęszcza do tej samej szkoły co Helena, ale nikt nie spodziewa się, że przy pierwszym spotkaniu dziewczyny z Lucasem oboje będą od razu chcieli… pozabijać się nawzajem! Dlaczego tak się dzieje? Co do tego doprowadziło? Cóż, może wraz z Heleną wybierzemy się na herbatkę do Delosów… o ile tylko wszyscy z nich pozbędą się na nienawiści do bohaterki. I o ile to w ogóle możliwe, czego dowiecie się, czytając tę historię.
Przyznaję się bez bicia, że jestem tą książką zachwycona od pierwszego zdania. Opis na okładce mówi o romansie na miarę Romea i Julii. Jak dla mnie to kłamstwo – było o wiele lepiej (a ja uwielbiam Szekspira, więc to wielka pochwała w moich ustach!). Pamiętam, że zabrałam się za „Spętanych przez bogów” w okresie, gdy brakowało mi książki, która potrafiłaby poruszyć nawet te najgłębsze zakamarki duszy i serca i ta książka wypełniła mi tę pustkę. Jest tu namiętność, zakazane i jakże mocne uczucie, zapisana w gwiazdach nienawiść… Jeszcze chyba nie czytałam historii, gdzie główni bohaterowie chcieliby się pozabijać przy pierwszym spotkaniu bez wyraźniejszego powodu… a że dzieje się to, gdy Helena nie jest jeszcze niczego świadoma, to czytelnik, mimo trzecioosobowej narracji, również trwa w błogiej niewiedzy i odkrywa wszystko wraz z bohaterką.
.........................
Cała recenzja dostępna tutaj: http://heaven-for-readers.blogspot.com/2013/02/spetani-przez-bogow-josephine-angelini.html
„Czy to ma znaczenie, co ktokolwiek z nas czuje? - mruknął pod nosem. - Jeśli połączę się z Heleną, znowu wybuchnie wojna. I żadne pragnienia tego nie zmienią.”
Nie pamiętam dnia, gdy po raz pierwszy stwierdziłam, że uwielbiam mitologię grecką. Wiem natomiast, że to uwielbienie nigdy mi do końca nie przeszło. Nie można się więc dziwić, że gdy tylko na półce w Empiku...
Podbudowana reakcją na pierwsze rozdziały zmierzchowego fan-ficka "Master of the Universe", E.L. James postanowiła pisać dalej. Znam tę wersję Greya tylko do rozdziału 87, który w wydaniu książkowym jest równoznaczny z końcem tomu drugiego, czyli "Ciemniejszej strony Greya". Tomu, który nie wydawał mi się gorszy, gdy czytałam całość jednym ciągiem, a który przy ponownym przeczytaniu w papierowym wydaniu okazał się słabszy fabularnie. Mimo to wciąż pozostałam oczarowana.
Ana odeszła od Christiana. Nie umiała mu pomóc tak, by nie zatracić przy tym siebie. Zdążyła jednak się zakochać i poznać żar, który mógł ofiarować jej tylko jeden mężczyzna na ziemi. Grey też nie umie o niej zapomnieć. Wykorzystuje złożoną wcześniej obietnicę pomocy jako okazję do ponownego spotkania i rozmowy. Okazuje się, że płomień wcale nie zgasł, ale czy Ana da radę znowu zaufać Christianowi? Czy Grey otworzy się przed dziewczyną, która rozpaczliwie chce mu pomóc?
W porównaniu z drugim tomem Crossa mamy tu znacznie lepszą sytuację - fabuła nie opiera się jedynie na seksie, kłótni, powrocie do siebie, seksie, kłótni, etc. Mamy wyraźniej zaznaczony wątek kryminalny, pojawia się więcej sytuacji z szefem Any, który pozwala sobie na zdecydowanie zbyt dużo wobec pracownicy, i panią Robinson - pierwszą kobietą Greya. Autorka testuje parę, która dopiero co się pogodziła, rzucając im pod nogi kolejne kłody. Zazdrość ozdabia nie tylko charaktery zaborczych kobiet, ale i kilku mężczyzn. Niektórzy przekraczają granice, inni w końcu dają się poznać.
Dostaliśmy mieszankę mnóstwa emocji, od miłości i zmartwienia o drugą osobę, po pożądanie i strach przed tą drugą osobą. E.L. James stworzyła zarówno bohaterów czarnych, białych, jak i tych w kilku odcieniach szarości, nie zawsze pozwalając nam z góry ich osądzić.
Świetnym przykładem takiej postaci jest sam Grey. W tej części wreszcie dowiadujemy się więcej o jego przeszłości, stosunku do rodziny i do dzieciństwa. Poznajemy okoliczności, które sprawiły, że zdecydował się wkroczyć w świat BDSM i akceptuje w nim tylko jeden typ kobiet.
I tu zaczyna się prawdziwa gratka dla osób, które zaintrygował, wspominany przeze mnie przy recenzji pierwszego tomu, aspekt psychologiczny. Można było zrobić więcej i lepiej, ale i tak całość wyszła naprawdę bardzo dobrze. Z przyjemnością raz po raz analizowałam trylogię pod tym względem, zastanawiając się nad kolejnymi elementami układanki, które stworzyły tę fascynującą postać.
Również Anna uległa pewnej przemianie. Otworzyła się na przeszłość ukochanego i podjęła walkę o jego duszę. Starała się pokazać mu, że rzeczywistość nie jest tak zła, jak mu się wydaje i że warto dać jej szansę, zamiast zrażać się przez dawne doświadczenia i przykrości. W końcu przyjęła jego miłość i zrozumiała własne uczucia, pozwalając tej historii rozkwitnąć w prawdziwe love story.
Osoby, które obawiają się scen seksu, powinny martwić się jedynie o pierwszy tom. W drugim dostajemy ich mniej i to głównie w postaci powtórek z małymi dodatkami, jako że Christian próbuje udowodnić Anie, iż może żyć bez tysięcy ubarwień "w łóżku". Nie twierdzę, że sceny nie są gorące, gdyż są dobrze obmyślone i to mimo powielania pomysłów. Przeszkadzało mi tylko używanie tych samych fraz w opisie każdej z nich, jakby zarówno bohaterowie, jak i autorka nie znali żadnych innych wyrazów oddających w trakcie aktu.
Przygotujcie się też na momenty pełne wzruszenia. Co najmniej jeden rozbroił mnie emocjonalnie i naprawdę się cieszę z tego, jak bardzo odsłonił Greya przed czytelnikami. Były klimaty rodzinne, pełne humoru, jak i wywołujące oburzenie i gniew. Dzięki tym emocjom możemy aktywniej uczestniczyć w fabule, dosłownie nią żyć i niemal siedzieć w głowie narratorki, którą jest Ana. Całkiem niezła opcja - stać się wewnętrzną boginią bohaterki bestsellera z 2013 roku.
Krótko mówiąc, drugi tom Greya utrzymuje poziom pierwszego, tylko że więcej w nim emocji i psychologii niż samego seksu. Mnie w to graj, gdyż lubię każdy z tych czynników i zachowanie równowagi między kolejnymi częściami bardzo mi odpowiada. Tym, którzy w lekturze pierwszego tomu nie dostrzegli nic ciekawego polecam dać szansę "Ciemniejszej stronie Greya" - już nie powinniście denerwować się na autorkę. Wypadałoby raczej skierować gniew na książkowych villainów i przygotować się na więcej kłód rzucanych pod nogi bohaterom w tomie trzecim.
Podbudowana reakcją na pierwsze rozdziały zmierzchowego fan-ficka "Master of the Universe", E.L. James postanowiła pisać dalej. Znam tę wersję Greya tylko do rozdziału 87, który w wydaniu książkowym jest równoznaczny z końcem tomu drugiego, czyli "Ciemniejszej strony Greya". Tomu, który nie wydawał mi się gorszy, gdy czytałam całość jednym ciągiem, a który przy ponownym...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to