-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
Każdy z nas przechodził w życiu etap zwątpienia w sens tego, co dzieje się wokół. Nie tylko w pracę i własne pragnienia, ale również, a może nawet przede wszystkim, w miłość. Colleen Hoover odnosi się właśnie do tego uczucia - miłości ze skazą. Miłości brzydkiej. Miłości, która nie powinna w ogóle zaistnieć i którą nie powinno się nikogo obdarowywać. "Ugly Love" - brzydka miłość, która po bliższym zapoznaniu wydaje się jedną z piękniejszych.
Kiedy Tate spotyka na swojej drodze Milesa, nic nie zapowiada się na to, by między tą dwójką miał kiedykolwiek wystąpić jakikolwiek romans. Różnią się jak woda i ogień, a i pierwsze spotkanie nie jest tym wymarzonym. Jednak nie przeszkadza to narastającemu napięciu i wyraźnie wyczuwalnej chemii. Gdy w końcu obydwoje odkrywają karty, zawierają układ. Zero uczuć, dużo seksu. I dopóki żadne z nich nie złamie dwóch zasad Milesa, dopóty obowiązuje ich umowa.
1. Nie pytaj o przeszłość.
2. Nie oczekuj przyszłości.
Czy skażona miłość może okazać się czymś pięknym? Czy ciała i dusze mogą zapłonąć od czegoś więcej niż czysta żądza?
Gdy po raz pierwszy zabierałam się za "Ugly Love" w oryginale w wakacje 2015, nie sądziłam, że kompletnie mnie pochłonie. Wiedziałam, że Colleen Hoover stworzyła coś fantastycznego, jednak nie byłam przygotowana na taką historię. Oczekiwałam erotyka w wydaniu młodzieżowym. Nie dajcie się zmylić - dostałam go. I to w pakiecie z feerią emocji, morzem łez i wzruszeń oraz przepiękną, choć skażoną, miłością. Przez całe wakacje nie udało mi się przeczytać żadnej książki, która tak by mnie poruszyła i zarazem rozbroiła emocjonalnie jak "Ugly Love" - po moim oryginalnym egzemplarzu książki widać troszeczkę, jak ją przeżywałam. W końcu niemal dosłownie tonęłam we łzach.
"Wszystko, co mówi Miles, wywołuje mój ból. Chyba ze względu na to, jak wspaniałe chwile przeżyliśmy razem, a także to, że moim zdaniem wszelkie złe chwile z łatwością by przeminęły, gdyby tylko chciał."
Hoover po prostu totalnie rozbraja. Już sam początek znajomości Milesa i Tate zapowiada przejażdżkę pełną mocnych wrażeń. Z każdą kolejną stroną czuć to niesamowite napięcie seksualne, dosłownie namacalną chemię, której nie sposób się oprzeć nawet jako osoba trzecia. Jestem pewna, że każda czytelniczka zapragnie zamienić się z Tate miejscami, byleby tylko doświadczyć namiętności z rąk Milesa. Tylko jest haczyk - pamiętajcie o dwóch zasadach podanych powyżej. I o tym, że Miles się nie zakochuje.
Książka przez wielu fanów porównywana jest do "Pięćdziesięciu twarzy Greya". Mogę Was jednak zapewnić, że różnic jest niesamowicie wiele. Będę miała dla Was specjalny wpis na ten temat, ale już teraz mogę nakreślić, że jedynym, co łączy obie powieści, jest duża ilość seksu oraz fakt, że główny bohater twierdzi, że nie uprawia miłości, tylko się pieprzy. Grey po prostu dosadniej to określa, ale myśl jest podobna.
Nie ma tematyki BDSM, nie ma uległej bohaterki. Jest za to zakochana kobieta, której na pewno nikt nie uzna za bierną w związku, oraz mężczyzna z przeszłością, od której nie może się uwolnić.
"– Każ mi wyjść – prosi. Czuję na szyi jego ciepły oddech. – Nie potrzebujesz tego. – Pokrywa pocałunkami moją szyję i przerywa tylko po to, by powiedzieć: – Po prostu nie mogę przestać cię pragnąć. Każ mi wyjść, a wyjdę. Nie mówię mu tego. Kręcę głową. – Nie mogę."
Mimo dużej ilości scen łóżkowych nie ma mowy, by "Ugly Love" nazwać erotykiem. Teaser zapowiadanego filmu (tak, tak, BĘDZIE EKRANIZACJA!) wyraźnie podkreśla ten wątek, ale moim zdaniem dość mocno krzywdzi fabułę i całe piękno historii, w której seks to tylko jeden z elementów. Powieść zdecydowanie należy do nurtu New Adult, z tym, że zawiera znacznie więcej emocji niż wiele obecnych na rynku pozycji. Dramaty nie są naciągane, uczucia wylewają się ze stron, a miłość ze skazą ukazana jest jako coś przepięknego.
Warto też podkreślić, że punkty widzenia głównych bohaterów przeplatają się ze sobą. Raz widzimy teraźniejszość oczami Tate, a kiedy indziej przeszłość od strony Milesa. Dzięki temu mamy wgląd w wydarzenia, które uczyniły chłopaka takim, jakiego poznała Tate. Nie spotkałam się jeszcze z takim zagraniem i między innymi dlatego ta książka mnie uwiodła. Widać, że profil psychologiczny Milesa został szczegółowo przemyślany i autorka nie potraktowała go na zasadzie "odwalenia" roboty.
"Miłość nie zawsze jest piękna, Tate. Czasami przez lata masz nadzieję, że okaże się czymś innym. Czymś lepszym. A potem, zanim się spostrzeżesz, wracasz do punktu wyjścia i zostajesz z niczym."
Ponadto wiem, że wiele osób krytykuje polską okładkę. Powiedziałabym Wam, dlaczego oryginalna również nie jest najlepsza, ale z pewnością zaspoilerowałoby to wydarzenia, więc wybaczcie, ale nic nie zdradzę. Przyznam jedynie, że sama z początku byłam rozczarowana naszą polską wersją, jednak dziś stwierdzam, że nie jest tak źle. Pewnie, napis razi w oczy na takim tle, ale jest ta tajemnicza atmosfera, a to najważniejsze.
Wątpię, że ktokolwiek ma w tej chwili wątpliwości, czy warto sięgnąć po "Ugly Love", gdy tylko ukaże się na polskim rynku 13 kwietnia. Moim zdaniem to jedna z najlepszych powieści Hoover - nie tylko pod kątem fabuły i pomysłu na bohaterów, ale również zawartych emocji.
Każdy z nas przechodził w życiu etap zwątpienia w sens tego, co dzieje się wokół. Nie tylko w pracę i własne pragnienia, ale również, a może nawet przede wszystkim, w miłość. Colleen Hoover odnosi się właśnie do tego uczucia - miłości ze skazą. Miłości brzydkiej. Miłości, która nie powinna w ogóle zaistnieć i którą nie powinno się nikogo obdarowywać. "Ugly Love" -...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Przypadki Callie i Kaydena" niezwykle mnie poruszyły. Czytałam je powoli i rozkoszowałam się każdą stroną, obawiając się zakończenia tak emocjonującej lektury. I słusznie się go bałam. Dlatego sięgnęłam po "Ocalenie Callie i Kaydena", jak tylko dostałam taką propozycję od Wydawnictwa Zysk i S-ka. I tym razem nie umiałam tak wolno czytać - musiałam jak najszybciej dowiedzieć się, jak wydarzenia z pierwszego tomu odbiją się na akcji drugiego. I nie zostałam rozczarowana - wręcz przeciwnie.
Callie nie może zapomnieć widoku Kaydena. Wyczekuje jakichkolwiek informacji od lekarzy, ale rodzina chłopaka ją odpycha. Nikt spoza nie może odwiedzać Kaydena, co boli nie tylko Callie, ale też ich przyjaciół - Setha i Luke'a. Razem jakoś sobie z tym radzą, wciąż kombinując, jak do niego dotrzeć i odkryć sedno tragicznych wydarzeń.
Kayden w tym czasie walczy sam ze sobą - nie wie, czy umie odciąć się od Callie, jednocześnie czując, że to byłoby dla niej najlepsze. Wizja powrotu do domu niczego mu nie ułatwia.
Gdy w końcu się spotykają, muszą ocalić siebie nawzajem. Tylko czy potrafią to zrobić, gdy cały świat jest przeciwko nim?
Na samym początku brakowało mi romansu Callie i Kaydena. Dzięki temu przypomniałam sobie jednak, jak wspaniałego przyjaciela mieli w Setcie oraz jak ważne było wsparcie Luke'a - osoby, która znała Kaydena najlepiej. Potem już na romans nie mogłam narzekać. Był jeden długaśny fragment, który mnie po prostu urzekł. Połączył dwie rzeczy, które lubię najbardziej, więc czytając te kilkanaście stron, cały czas się rozpływałam i cieszyłam się, że Callie ma Kaydena, a Kayden ma Callie. Nikt inny by do nich tak nie pasował.
Sprawą, co do której nie jestem pewna swoich odczuć, jest punkt kulminacyjny. Teoretycznie go po prostu nie ma. Finalne wydarzenia są troszkę rozciągnięte, po kolei opisując, jak doszło do ocalenia Kaydena i Callie. Owszem, nie są to byle jakie sytuacje, ale spodziewałam się jakiegoś wielkiego BUM!, którego nie dostałam. Nie uznaję tego jednak za minus, gdyż nie znam zamysłu autorki, a muszę przyznać, że takie powolne rozwiązywanie najtrudniejszych spraw jest odświeżające. W większości książek z nurtu New Adult punkt kulminacyjny trwa dziesięć stron i szybko zamyka się historię jakąś słodką, romantyczną sytuacją. Czytelnik przeżywa go przez chwilę i puszcza w niepamięć. W "Ocaleniu Callie i Kaydena" analizujemy wszystko razem z bohaterami. Zastanawiamy się nad najlepszym wyjściem z sytuacji i jesteśmy świadkami tego, jak starają się ocalić drugą połówkę, w międzyczasie nie zatracając siebie.
Muszę też wspomnieć o kontynuacji serii. Następne trzy tomy mają opowiadać o przyjacielu Kaydena, Luke'u i nieznanej nam jeszcze Violet. To jednak nie koniec historii Callie i Kaydena, ponieważ wracają... w szóstym tomie serii! Nie wiem, skąd taki dziwny zabieg u Jessiki Sorensen, jednak mam nadzieję, że się opłaci historii wszystkich par. Szczególnie że zakończenie drugiej części zostawia otwartą furtkę dla rozwinięcia przyjaźni Callie i Luke'a oraz poznania przeszłości chłopaka.
Aaa, i wiedzcie, że siódmym tomem jest historia Setha i jego chłopaka! Przekazuję to w razie, gdybyście zastanawiali się, dlaczego autorka ich pominęła. Jak widać po zamieszaniu w kolejności, ma ona ważne znaczenie.
Jestem niesamowicie zaskoczona "Ocaleniem Callie i Kaydena". Miłość Callie powala na kolana, oddanie Kaydena rozbraja, Seth odbiera mowę swoją odwagą, a Luke po prostu zapiera dech, gdy w końcu zaczynamy poznawać skrawki jego historii.
Jessica Sorensen najwyraźniej wszystko sobie przemyślała i drugą częścią "Przypadków" otworzyła drzwi dla poprowadzenia historii Luke'a w taki sposób, by za kilka tomów wrócić do Callie i Kaydena. Przeszłość jeszcze się o nich upomni, ale o tym już innym razem.
"Przypadki Callie i Kaydena" niezwykle mnie poruszyły. Czytałam je powoli i rozkoszowałam się każdą stroną, obawiając się zakończenia tak emocjonującej lektury. I słusznie się go bałam. Dlatego sięgnęłam po "Ocalenie Callie i Kaydena", jak tylko dostałam taką propozycję od Wydawnictwa Zysk i S-ka. I tym razem nie umiałam tak wolno czytać - musiałam jak najszybciej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przez kilka miesięcy odpoczywałam od wszelkiego rodzaju dystopii. Chciałam podejść do tematu na świeżo. W wakacje postanowiłam wrócić do gatunku. W ten sposób zainteresowałam się serią Program Suzanne Young. Wkrótce okazało się, że cała seria ma zostać wydana przez Wydawnictwo Feeria Young, które zaproponowało mi jedyny blogerski patronat. Przyjęłam go z przyjemnością, gdyż ta historia jest po prostu niesamowita. Rozkłada na łopatki i pokazuje, jak czasami najbliżsi sprawiają, że nie można się wygrzebać z problemów.
Cały świat objęty został epidemią samobójstw. Nastolatki są najbardziej narażone na zgubny wpływ, dlatego w Stanach wymyślono dla nich specjalny Program. Każda osoba z wyraźnymi symptomami choroby zostaje zabrana do jednej z placówek, w której poddana zostaje leczeniu. Problemem jest tylko to, że skuteczność leczenia opiera się na odebraniu chorym nastolatkom wspomnień.
Sloane ledwo się trzyma po utracie przyjaciółki na rzecz Programu. Ona, jej chłopak James oraz kumpel pocieszają się wzajemnie i dzielą złudną nadzieją, że w końcu coś się zmieni. Tylko w swoim towarzystwie Gdy ich kolega popełnia samobójstwo, James nie wytrzymuje. Sloane próbuje go chronić, ale w efekcie sama cierpi.
Jej rodzice stracili już jedno dziecko i zrobią wszystko, by ją ocalić. Włącznie z naprowadzeniem agentów i oddaniem córki Programowi.
Po pierwsze - klimat książki jest typowo dystopijny. Fabuła opiera się na szalonym pomyśle społeczeństwa i władz na usuwanie depresji przez kasację wspomnień, które rzekomo miały ją wywołać. Taka forma leczenia jest nazwana Programem. Jak to zwykle bywa w dystopiach, okazuje się, że w systemie są luki. I jestem pewna, że osoba odpowiedzialna za ukazanie luk w tym tomie pojawi się w kolejnych. Po prostu tak być musi, gdyż wątek tej postaci zostawia wiele możliwości kontynuowania historii.
Przeraziła mnie wizja rodziców, ślepo wierzących w słowa obcych ludzi i oddających własne dzieci w ręce, których te się boją. Jasne, rozumiem, strach przed utratą córki lub syna, ale wszystko ma swoje granice. Nie wyobrażam sobie, bym siedziała zamknięta na to, co moje dziecko czuje i oddawała je w ręce obcych ludzi, zamiast samodzielnie próbować pomóc. Tutaj rodzice zakażonych nastolatków zdawali się nie widzieć innej opcji.
Zastanawiam się, czy może być to efektem gdybania autorki, co by się stało, jeżeli przez obecną współcześnie technologię na stałe odwrócilibyśmy się od rodziny. W końcu telefony i komputery pożerają naszą uwagę i czas, który moglibyśmy poświęcić na rodzinne interakcje. Może wizja Suzanne Young i ten brak wiary rodziców we własne dzieci miałby wtedy prawo bytu. Jednak tutaj Sloane trzymała się blisko ze swoim bratem, kumplem i chłopakiem. Żyło jej się dobrze z rodzicami, dopóki jej brat nie popełnił samobójstwa i wszystko zaczęło się sypać. Dopóki własna rodzina nie trzymała jej non-stop pod lupą, niemal wyczekując pierwszych oznak depresji, przez co dziewczyna nie mogła być sobą.
Zastanawia mnie również, jak przerażająca musi być pustka w głowie po wszystkich utraconych wspomnieniach. Autorka bardzo dobrze ukazała zagubienie i desperację postaci. Nie wszyscy umieli stawić czoła temu, że mają luki w pamięci, a to, co w miejsce wspomnień wciskają im bliscy nie pasuje do pozostałych elementów układanki. Wiecie, z czym to się wiąże? Brak zaufania i szczerości ze strony rodziny i najbliższych to wspaniały wstęp do nawrotu depresji. A wykazanie objawów wymaga interwencji...
Wspaniałe błędne koło, nieprawdaż? Koło, które zostało tutaj zarysowane w tak emocjonalny sposób, że non-stop współczułam Sloanne zakłamania, w jakim przyszło jej żyć. Cokolwiek by się nie działo, miała tylko jedną osobę, z którą zawsze mogła być sobą. Wyobraźcie sobie, jak ciężka musi być taka egzystencja. Wyczekiwanie tych kilku minut każdego dnia, w których można sobie pozwolić na wolność i ucieczkę od podejrzliwych spojrzeń.
Z tych wszystkich powodów naprawdę doceniam Sloanne. Za jej wytrwałość w walce o swoje. Za to, że stara się zwalczyć system, który wydaje się być jednym wielkim spiskiem. Za odwagę, by kochać i bronić miłości. Za to, że docenia siłę przyjaźni. Za rozsądek i umiejętność ogarnięcia myśli w sytuacji, która wymaga szybkiego działania.
Nie mogę też poradzić nic na to, że bardzo polubiłam Jamesa. Za tę jego przewrotny sposób bycia. Za wszystkie wspomnienia Sloanne, w których powoli rozpoczynał swój flirt. Za całą seksowność, jaka się w nim kryła i naturę buntownika.
Lacey urzekła mnie w tych kilku chwilach. Miller z początku też, ale szybko niestety zmienił się w głupca.
O Realmie nie umiem Wam nic napisać, nie spoilerując. O Rogerze podobnie. Obu lubię i nienawidzę jednocześnie. Jeśli chcecie wiedzieć dlaczego, sięgnijcie po książkę.
Okładka również bardzo mi się podoba. Jest osamotnienie dziewczyny, jest biel symbolizująca Program i jest ta tytułowa plaga wysypująca się już z samego tytułu.
Podsumowując, gorąco polecam "Plagę samobójców" wszystkim, którzy szukają bardzo dobrej pozycji na powrót do dystopii. Polecam ją wszystkim lubiącym bohaterów, z którymi można się emocjonalnie zżyć. Polecam wszystkim, którzy mieli kiedyś samobójcze myśli lub stracili kogoś bliskiego. Polecam tym, którzy boją się zapomnieć.
Obiecuję, że się nie zawiedziecie.
PS. Przeczytałam tę książkę w dosłownie kilka godzin, w podróży znad polskiego morza do Warszawy. Wciąga!
Przez kilka miesięcy odpoczywałam od wszelkiego rodzaju dystopii. Chciałam podejść do tematu na świeżo. W wakacje postanowiłam wrócić do gatunku. W ten sposób zainteresowałam się serią Program Suzanne Young. Wkrótce okazało się, że cała seria ma zostać wydana przez Wydawnictwo Feeria Young, które zaproponowało mi jedyny blogerski patronat. Przyjęłam go z przyjemnością, gdyż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015
Koniec życiowych mądrości Wesa. Koniec szaleństwa Kiersten. Koniec troskliwego Gabe'a. Koniec wzruszające Sailor. I wreszcie koniec tajemniczej Lisy...
Chociaż nie, moment, dla nas i Lisy to tak naprawdę początek i koniec w jednym. "Wstyd" to opowieść właśnie o niej i walce z bolesną przeszłością.
Kiersten i Gabe - przyjaciele Lisy - ułożyli sobie życie ze swoimi partnerami, a teraz już nawet małżonkami. Została tylko ona. I do tego z rzeczywistością wywróconą do góry nogami. Babka od spraw studentów ma ją za wariatkę przez ciągle zmiany skrzynek pocztowych, przyjaciele próbują pomóc uwolnić się od przeszłości, a miłość...uderza w to, co niedozwolone. W końcu jak można zadurzyć się w okropnie sztywnym i aroganckim doktorze, prowadzącym zajęcia z psychologii emocji?
Tristan zna Lisę, mimo że nie osobiście. Jego przyrodni brat opisywał ją w dzienniku, który postanowił mu przekazać. W miarę czytania rozwiewa kolejne wątpliwości i zmienia stosunek do dziewczyny.
A największą zmianę obydwoje przechodzą w pewną magiczną noc z przepięknym balem. Gdyby tylko nie te maski...i próba porwania Lisy.
Z bólem serca rozpoczynałam lekturę, wiedząc, że jak już zacznę, to pochłonę ją w trymiga. To w końcu Rachel Van Dyken! Do tego od dawna wyczekiwałam tego tomu, gdyż zawiera jeden z moich ulubionych wątków romansowych, czyli związek między studentką a wykładowcą. Nie dbam tutaj o moralność i jakiekolwiek zasady. Jeśli dwójka ludzi się kocha, to powinna być ze sobą i zwalczyć przeszkody - i dlatego właśnie lubię sięgać po historie z taką zakazaną miłością. I przyznam Wam z ręką na sercu, że się nie rozczarowałam.
Lisa, mimo życia w ciągłym strachu i niepewności, umiała walczyć o swoje. Może nie zawsze podejmowała najmądrzejsze decyzje - przykładowo wiedząc, że ma zajęcia za kilka minut, biegła do biura spraw studenckich, by zmienić skrzynkę, co z góry można było uznać za czasochłonne. Przecież to norma nie tylko w polskich dziekanatach i DOSach (Działach Obsługi Studenta). Jednak miała głowę na karku...i dobre oko do męskich ciach. Wiecie, znajomość z Wesem Gabe'em, a teraz jeszcze Tristan... Muszę mówić coś więcej? :) W przeszłości miała jednak zbyt dużo pecha, który nie pozwala o sobie zapomnieć.
Tristan - nasz nowy przystojniak - wydaje się po części współczesną wersją słynnego bohatera "Dziejów Tristana i Izoldy". Nie do końca chce spełniać zachcianki rodziny i pod wpływem kilku zapisanych przez kogoś stron rusza na poszukiwania "dziewczyny z dziennika". I jest w tym tak czarujący i niebezpieczny, że dosłownie zapierało mi dech. Niemal czułam jego potęgę nad każdą studentką, która sięgnie po tę historię. Wierzcie mi, że takie ciacho obudziłoby w każdej ochotę na zakazany romans.
Raziła mnie tylko absurdalność niektórych momentów. Dawno domyśliłam się, kto stoi za podejrzanymi włamaniami i straszakami i zdziwiłam się, że pozostali tego nie rozgryźli, aczkolwiek Lisa nie dawała im zbyt wielu wskazówek i mogę zrozumieć, że po prostu starała się normalnie żyć. Od początku czułam te, co będzie momentem kulminacyjnym, ale gdy ten nadszedł, w ogóle nie byłam rozczarowana. Spodobało mi się zachowanie głównej bohaterki i byłam z niej po prostu dumna. I ostatni aspekt, który aż żal mi przyznawać - wykładowca zagląda do pokoju studentki w akademiku w godzinach wieczornych i przyłapuje ich tylko jedna osoba? W dodatku bez większego przejęcia zainteresowanych? To było absurdalne. I za to odjęłam ten jeden punkt, gdyż całą magię zakazanych związków dostrzegam w próbach spotkania się z dala od ciekawskich oczu.
W ogólnym rozrachunku seria Rachel Van Dyken "Zatraceni" (Utrata - Toxic - Wstyd) zdecydowanie wpisuje się w moich faworytów. Jestem dumna, że znalazła się pod patronatem Książkowego Kocha, Nie Kocha i będę polecała ją każdemu czytelnikowi, gdyż po prostu chwyta za serce. Ma w sobie tę naiwność, którą się lubi i przystojniaków, którzy skradają wyobraźnię.
Każdy tom wyzwolił we mnie niespodziewane emocje i wiem, że jeśli lubicie pośmiać się, popłakać i powzdychać do męskich ciach, to ta seria jest dla Was.
Koniec życiowych mądrości Wesa. Koniec szaleństwa Kiersten. Koniec troskliwego Gabe'a. Koniec wzruszające Sailor. I wreszcie koniec tajemniczej Lisy...
Chociaż nie, moment, dla nas i Lisy to tak naprawdę początek i koniec w jednym. "Wstyd" to opowieść właśnie o niej i walce z bolesną przeszłością.
Kiersten i Gabe - przyjaciele Lisy - ułożyli sobie życie ze swoimi...
Podbudowana reakcją na pierwsze rozdziały zmierzchowego fan-ficka "Master of the Universe", E.L. James postanowiła pisać dalej. Znam tę wersję Greya tylko do rozdziału 87, który w wydaniu książkowym jest równoznaczny z końcem tomu drugiego, czyli "Ciemniejszej strony Greya". Tomu, który nie wydawał mi się gorszy, gdy czytałam całość jednym ciągiem, a który przy ponownym przeczytaniu w papierowym wydaniu okazał się słabszy fabularnie. Mimo to wciąż pozostałam oczarowana.
Ana odeszła od Christiana. Nie umiała mu pomóc tak, by nie zatracić przy tym siebie. Zdążyła jednak się zakochać i poznać żar, który mógł ofiarować jej tylko jeden mężczyzna na ziemi. Grey też nie umie o niej zapomnieć. Wykorzystuje złożoną wcześniej obietnicę pomocy jako okazję do ponownego spotkania i rozmowy. Okazuje się, że płomień wcale nie zgasł, ale czy Ana da radę znowu zaufać Christianowi? Czy Grey otworzy się przed dziewczyną, która rozpaczliwie chce mu pomóc?
W porównaniu z drugim tomem Crossa mamy tu znacznie lepszą sytuację - fabuła nie opiera się jedynie na seksie, kłótni, powrocie do siebie, seksie, kłótni, etc. Mamy wyraźniej zaznaczony wątek kryminalny, pojawia się więcej sytuacji z szefem Any, który pozwala sobie na zdecydowanie zbyt dużo wobec pracownicy, i panią Robinson - pierwszą kobietą Greya. Autorka testuje parę, która dopiero co się pogodziła, rzucając im pod nogi kolejne kłody. Zazdrość ozdabia nie tylko charaktery zaborczych kobiet, ale i kilku mężczyzn. Niektórzy przekraczają granice, inni w końcu dają się poznać.
Dostaliśmy mieszankę mnóstwa emocji, od miłości i zmartwienia o drugą osobę, po pożądanie i strach przed tą drugą osobą. E.L. James stworzyła zarówno bohaterów czarnych, białych, jak i tych w kilku odcieniach szarości, nie zawsze pozwalając nam z góry ich osądzić.
Świetnym przykładem takiej postaci jest sam Grey. W tej części wreszcie dowiadujemy się więcej o jego przeszłości, stosunku do rodziny i do dzieciństwa. Poznajemy okoliczności, które sprawiły, że zdecydował się wkroczyć w świat BDSM i akceptuje w nim tylko jeden typ kobiet.
I tu zaczyna się prawdziwa gratka dla osób, które zaintrygował, wspominany przeze mnie przy recenzji pierwszego tomu, aspekt psychologiczny. Można było zrobić więcej i lepiej, ale i tak całość wyszła naprawdę bardzo dobrze. Z przyjemnością raz po raz analizowałam trylogię pod tym względem, zastanawiając się nad kolejnymi elementami układanki, które stworzyły tę fascynującą postać.
Również Anna uległa pewnej przemianie. Otworzyła się na przeszłość ukochanego i podjęła walkę o jego duszę. Starała się pokazać mu, że rzeczywistość nie jest tak zła, jak mu się wydaje i że warto dać jej szansę, zamiast zrażać się przez dawne doświadczenia i przykrości. W końcu przyjęła jego miłość i zrozumiała własne uczucia, pozwalając tej historii rozkwitnąć w prawdziwe love story.
Osoby, które obawiają się scen seksu, powinny martwić się jedynie o pierwszy tom. W drugim dostajemy ich mniej i to głównie w postaci powtórek z małymi dodatkami, jako że Christian próbuje udowodnić Anie, iż może żyć bez tysięcy ubarwień "w łóżku". Nie twierdzę, że sceny nie są gorące, gdyż są dobrze obmyślone i to mimo powielania pomysłów. Przeszkadzało mi tylko używanie tych samych fraz w opisie każdej z nich, jakby zarówno bohaterowie, jak i autorka nie znali żadnych innych wyrazów oddających w trakcie aktu.
Przygotujcie się też na momenty pełne wzruszenia. Co najmniej jeden rozbroił mnie emocjonalnie i naprawdę się cieszę z tego, jak bardzo odsłonił Greya przed czytelnikami. Były klimaty rodzinne, pełne humoru, jak i wywołujące oburzenie i gniew. Dzięki tym emocjom możemy aktywniej uczestniczyć w fabule, dosłownie nią żyć i niemal siedzieć w głowie narratorki, którą jest Ana. Całkiem niezła opcja - stać się wewnętrzną boginią bohaterki bestsellera z 2013 roku.
Krótko mówiąc, drugi tom Greya utrzymuje poziom pierwszego, tylko że więcej w nim emocji i psychologii niż samego seksu. Mnie w to graj, gdyż lubię każdy z tych czynników i zachowanie równowagi między kolejnymi częściami bardzo mi odpowiada. Tym, którzy w lekturze pierwszego tomu nie dostrzegli nic ciekawego polecam dać szansę "Ciemniejszej stronie Greya" - już nie powinniście denerwować się na autorkę. Wypadałoby raczej skierować gniew na książkowych villainów i przygotować się na więcej kłód rzucanych pod nogi bohaterom w tomie trzecim.
Podbudowana reakcją na pierwsze rozdziały zmierzchowego fan-ficka "Master of the Universe", E.L. James postanowiła pisać dalej. Znam tę wersję Greya tylko do rozdziału 87, który w wydaniu książkowym jest równoznaczny z końcem tomu drugiego, czyli "Ciemniejszej strony Greya". Tomu, który nie wydawał mi się gorszy, gdy czytałam całość jednym ciągiem, a który przy ponownym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Podobno na recenzje bestsellerów nigdy nie ma najlepszego momentu - gdy już mają metkę bestsellera, to zazwyczaj zdążyły je polecić tysiące osób. Czasem jednak okazuje się, że zbliża się ekranizacja tejże książki i znowu zrobi się o niej głośno. Sieć zapełni się nową falą pytań, czy warto, dla kogo i czemu tak źle. Dziś przychodzę opowiedzieć Wam, jak odebrałam bestseller 2012 roku autorstwa E.L. James. "Pięćdziesiąt twarzy Greya" zgarnęło pierwsze miejsca na listach najczęściej kupowanych i omawianych tytułów na całym świecie. Tabu zostało przełamane i kobiety zaczęły otwarcie mówić o swoich potrzebach, a ja równie otwarcie ocenię pomysł, który do tego doprowadził.
Anastasia Steele w ostatniej chwili zostaje poproszona o z pozoru niezbyt trudną rzecz. Jej współlokatorka i przyjaciółka, Kate Kavanagh, rozchorowała się i nie jest w stanie stawić się na wywiad z niejakim Christianem Greyem, jednym z najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Ana zgadza się i wyrusza na podbój Grey Enterprises Holdings Inc. Na miejscu jednak odbiera jej mowę. Pan Grey okazuje się być nieziemsko przystojnym, miłym, pełnym emocji, błyskotliwym, budzącym respekt mężczyzną, który zniewala Anę od pierwszego spotkania. Christian żywi podobną fascynację młodą studentką, która nie wie jeszcze, że Grey nie odpuszcza, dopóki nie dostanie tego, czego pożąda. Między tą dwójką rozwija się specyficzna relacja, która poza ogromnym zaufaniem i uczuciem będzie wymagała przekroczenia granic i zmiany dla drugiej osoby. Czy ten układ jest w stanie przetrwać?
Temat tabu, jaki przez długi czas stanowiła erotyka w książkach, próbowało przełamywać już wielu pisarzy. Słynne dzieła Markiza de Sade czy kontrowersyjne historie Anne Rice zebrały swoich fanów, którzy jednak nie otwierali się ze swoimi wrażeniami na świat. Podobnie osoby praktykujące BDSM (Bondage & Discipline, Domination & Submission, Sadism & Masochism) chowały się w cieniu, nie ujawniając pasji przed znajomymi. Trylogia E.L. James również przez pewien czas kryła się w postaci fan-fiction na podstawie "Zmierzchu" Stephenie Meyer, następnie została wydana jako e-book i dopiero po jakimś czasie zainteresowało się nią większe wydawnictwo. I poszło. Iskra zapłonęła, a książki w niedługim czasie obiegły cały świat. Prawa do ekranizacji sprzedano za 5 milionów dolarów i to w wyniku istnej walki wytwórni o możliwość przeniesienia trylogii na ekran. Od dawna nie słyszałam o takim szale na punkcie jakiejś historii. A tu kobiety na całym świecie zachwyciła powieść uważana za "porno dla gospodyń domowych".
Zamierzam Wam pokazać, nie tylko w tej recenzji, że to nie jest porno. I nie nadaje się tylko dla gospodyń domowych. Na kartach trylogii Greya kryje się przepiękna historia miłosna z pikanterią, dobrze obmyślonym portretem psychologicznym, thrillerem, kryminałem i elementami wspomnianego wyżej BDSM, które przełamało tabu i "uwolniło seks".
Zacznijmy więc od bohaterów. Na pierwszy rzut weźmy drugoplanowych. Kate Kavanagh z miejsca stała się moją ulubienic. Zabawna, spostrzegawcza, troskliwa i rozrywkowa dziewczyna była wspaniałym kontrastem dla Any, na której punkcie fioła miał pewien przyjaciel, Jose. Szkoda tylko, że odbierał ich relację jako początek czegoś więcej, a nie dobrą przyjaźń - not cool. Tutaj wypadałoby przejść do rodzeństwa Christiana. Mia była przesympatyczna, ale nie na tyle, bym naprawdę ją polubiła. Elliot również. Ot, byli - dobrze. Kochali Christiana - też dobrze. Jednak w jakiś dziwny sposób nie do końca dawali mu tę miłość odczuć.
A Grey mocno tego potrzebował, chociaż nie jestem pewna, czy umieściłby ten element choćby na trzecim miejscu listy najważniejszych rzeczy w życiu. Na pewno wyprzedziłyby go dwa inne punkty: Anastasia i seks. Christian - zabójczo przystojny, onieśmielający, zniewalający, budzący respekt - miał tę dziwną rzecz, że w życiu "łóżkowym" preferował brunetki. Przypominały mu o kimś z przeszłości, z kim nie wiązał dobrych wspomnień. Na co dzień otaczał się więc samymi blondynkami, ułatwiając sobie w ten sposób trzymanie się zasady, że nie uprawia seksu z pracownicami. Aż tu nagle pojawiła się ta specjalna brunetka - Ana - która wywróciła jego świat do góry nogami. Dziewczyna, która okazała się uosobieniem niewinności, cnoty, naiwności i romantyczności rodem z XIX wieku. Wdarła się do dzikiego życia Christiana Greya, odmieniając codzienność obydwojga. I wychodząc ze skóry szarej myszki.
To wyjście ze skorupy i otwarcie się na nowe doświadczenia sprawiło, że kobiety pokochały tę książkę. Ten nieziemsko wyglądający i szarmancki mężczyzna z tajemniczą, bolesną przeszłością okazał się bożyszczem większości damskiej populacji na ziemi. Christian rozkochał w sobie miliony, zaś Ana stała się przykładem kobiety odważnej i zarazem rozważnej, która postanawia zaufać ukochanemu mężczyźnie i w ten sposób pomóc nie sobie, a jemu i efektywnie pracować nad ich relacją. Nauczyć go, co to znaczy "kochać" i wskazać mu to, czego od lat nie umiał dostrzec.
Również świat nieco otworzył się na myśl, która do niedawna dla wielu ludzi była nie do zrozumienia. Istnieją dwudziestokilkuletnie dziewice i mają się dobrze. Nie lubią presji znajomych i środowiska, a jednocześnie zastanawiają się, kiedy nadejdzie ich kolej. I nie jest im wstyd! Normalnie żyją, koegzystują z płcią brzydką (ekhem, może nie w przypadku Christiana) i rozmawiają o relacjach damsko-męskich. Swobodnie rozwijają zainteresowania, korzystając z wolności związanej ze statusem singielki. I Grey to pokazał.
Jednak nie tylko o to poszło. Kobiety zaczęło pewniej rozmawiać z partnerami o tym, czego oczekują. Rozpoczęły wymianę zdań ze znajomymi, odważniej sięgają po rady i wypróbowują nowe elementy. Złamały pieczęć tabu i rozpuściły ją w ogniu. Wywołały liczne dyskusje o seksualności i podkręciły atmosferę w sypialni. Przestały przejmować się konwenansami i utartymi zwyczajami. Pozwoliły swojej kobiecości wypłynąć na wierzch i korzystają z jej dobrodziejstw.
I to wszystko za sprawą jednej książki. Historii, która jednak nie jest idealna.
Największą wadą jest język. Nie zazdroszczę tłumaczce pracy nad tekstem, gdyż nie mogła go uratować, bowiem poziom językowy samej autorki leży i kwiczy. Język jest prosty, wręcz ubogi, bohaterowie uwzięli się na dwa określenia na krzyż, a dialogi podczas seksu są dość monotonne (nie oczekuję epopei, ale czegoś głębszego od "dojdź dla mnie" etc. w każdej możliwej scenie).
Rzeczą, jak dla mnie, sporną jest wskazanie dominacji mężczyzny nad kobietą jako coś, co obydwojgu przynosi satysfakcję. Osobiście nie odbieram tego jako bardzo negatywną rzecz. Nie uznaję tego jednoznacznie za wadę, dopóki obie strony działają w tym układzie rozsądnie i z umiarem, nie widzę nic złego. Tutaj wszystko było w porządku, jednak wiem, że wiele osób jest wrażliwych w tematach feministycznych, do których ten z pewnością się zalicza, więc przestrzegam.
W kilku słowach - jest romantycznie, erotycznie i rozrywkowo, ale trzeba podejść do tej historii z pewnym dystansem. Jest ona swego rodzaju współczesną baśnią o Kopciuszku, która wreszcie spotyka swojego Księcia. A że tę parę łączy coś więcej niż płomienne uczucie, to chyba tym lepiej, prawda? Łamiemy kolejny schemat.
Podobno na recenzje bestsellerów nigdy nie ma najlepszego momentu - gdy już mają metkę bestsellera, to zazwyczaj zdążyły je polecić tysiące osób. Czasem jednak okazuje się, że zbliża się ekranizacja tejże książki i znowu zrobi się o niej głośno. Sieć zapełni się nową falą pytań, czy warto, dla kogo i czemu tak źle. Dziś przychodzę opowiedzieć Wam, jak odebrałam bestseller...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przyznaję, że rzadko sięgam po kryminały, jednak w przypadku "Niebezpiecznej gry" bardzo zaciekawił mnie opis. Bałam się, bo to debiut, a wiadomo, że wtedy styl autorki jest wielką niewiadomą, podobnie jak sposób kreowania bohaterów i fabuły etc. Tymczasem w przeciągu ostatniego miesiąca przeczytałam ją dwa razy. Pierwszy - w kwietniu, na spokojnie. Drugi - w podróży do Poznania, by dziś na spokojnie napisać dla Was recenzję i nie zapomnieć o żadnym szczególe.
Na wstępie powiem Wam już jedno - Wera, główna bohaterka "Niebezpiecznej gry" jest naprawdę fantastyczną babką. Bardzo ludzką, taką rzeczywistą i nieprzekombinowaną. Jej emocje i sposób radzenia sobie z dobrymi i złymi rzeczami w życiu wydają się wzięte z życia. Cała historia naprawdę mogłaby się wydarzyć, chociaż mam nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie. Chyba że w ekranizacji filmowej.
Pełna recenzja dostępna na blogu: https://www.ksiazkowe.pl/2019/05/akta-sledztwa.html
Przyznaję, że rzadko sięgam po kryminały, jednak w przypadku "Niebezpiecznej gry" bardzo zaciekawił mnie opis. Bałam się, bo to debiut, a wiadomo, że wtedy styl autorki jest wielką niewiadomą, podobnie jak sposób kreowania bohaterów i fabuły etc. Tymczasem w przeciągu ostatniego miesiąca przeczytałam ją dwa razy. Pierwszy - w kwietniu, na spokojnie. Drugi - w podróży do...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to