Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Przez pewien czas zastanawiałam się, co powinnam napisać o tej książce. Zgodnie z decyzję powziętą kilka tomów temu, nie zagłębiam się już w fabułę. Szczególnie że od tomu siódmego zrobiło się dość przewidywalnie. Jednak w ósmej cześci Cornwellowi udało się znowu zaskoczyć, na szczęście pozytywnie, więc i ocena rośnie w górę!

Zachwyty nad ciągłym rozwijaniem bohatera i nowymi intrygami musiały jednak ustąpić miejsca rozczarowaniu. Wiecie bowiem, co jest głównym znakiem rozpoznawczym autora? Sceny batalistyczne. Nie wiem, co się zadziało w tym tomie, ale ich opisy nie miały żadnego polotu i sama się przy nich lekko umęczyłam.

Za to język jak zwykle piękny! Warsztat na 102! Po prostu sposób przedstawienia jego pomysłu na ten tom mnie nie przekonał.

Przez pewien czas zastanawiałam się, co powinnam napisać o tej książce. Zgodnie z decyzję powziętą kilka tomów temu, nie zagłębiam się już w fabułę. Szczególnie że od tomu siódmego zrobiło się dość przewidywalnie. Jednak w ósmej cześci Cornwellowi udało się znowu zaskoczyć, na szczęście pozytywnie, więc i ocena rośnie w górę!

Zachwyty nad ciągłym rozwijaniem bohatera i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznaję, że każdy kolejny tom serii "Wojen Wikingów" wprawiał mnie dotąd w obawy, kiedy doczekam się telenoweli. Mimo swojej miłości do tego gatunku serialu i tego, iż wiem, że autor pisze na wyższym poziomie, nie mogłam pozbyć się tej myśli z głowy. I chyba w siódmym tomie poniekąd się tego doczekałam.

Nie będę się zagłębiać w fabułę - jeśli poznaliście poprzednie tomy serii i czytacie tę recenzję, to zapewne i tak już domyślacie się wydarzeń tej części i podjęliście zdanie, że będziecie ją czytać. To przecież siódmy tom, kto przerwie w środku serii?

Problem w tym, że po raz pierwszy wszystko było dla mnie zbyt przewidywalne. Do tego miałam wrażenie, że autor nie miał pomysłu na ten tom. Chciał zrobić z niego "zapchaj dziurę"? Nie mam pojęcia, tak wyszło.

To wciąż dobra książka, niemniej na przestrzeni tej serii najsłabsza.

Przyznaję, że każdy kolejny tom serii "Wojen Wikingów" wprawiał mnie dotąd w obawy, kiedy doczekam się telenoweli. Mimo swojej miłości do tego gatunku serialu i tego, iż wiem, że autor pisze na wyższym poziomie, nie mogłam pozbyć się tej myśli z głowy. I chyba w siódmym tomie poniekąd się tego doczekałam.

Nie będę się zagłębiać w fabułę - jeśli poznaliście poprzednie tomy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To była chyba moja ostatnia przygoda z twórczością Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Jak dla mnie, podobnie jak w przypadku kilku ostatnich jej książek, które przedstawiałam Wam na profilu, zaczęła pisać wszystko na jedno kopyto. Randka z "Kastorem" była lepsza od moich tegorocznych spotkań z twórczością autorki, jednak zostawiła bardzo gorzki posmak na języku i woń rozczarowania.

„Chcę być twoim wsparciem, twoim przyjacielem i obrońcą̨. Nikt nigdy nie dotknie cię̨ wbrew twojej woli. Przysięgam. Inaczej zginie.”

Temat kobiet będących ofiarami przemocy i szukających pomocy można było lepiej ugryźć. Cieszę się, że został w ogóle poruszony, niemniej jego potencjał jest znacznie większy. Poza tym, gdy Colleen Hoover zabrała się za niego, to płakałam. Dosłownie łzy ciekły mi ciurkiem po twarzy. Tutaj emocje były, ale nie tak duże, jak bym chciała. A i tak miałam już zaniżone oczekiwania po lekturze "Zakrętów losu" czy "Randki z Hugo Bosym".

"- Gdzie ja cię znalazłem, mała?
- W piekle.
- Cholernie ciekawe miejsce, samych fajnych ludzi tam spotykam."

To była chyba moja ostatnia przygoda z twórczością Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Jak dla mnie, podobnie jak w przypadku kilku ostatnich jej książek, które przedstawiałam Wam na profilu, zaczęła pisać wszystko na jedno kopyto. Randka z "Kastorem" była lepsza od moich tegorocznych spotkań z twórczością autorki, jednak zostawiła bardzo gorzki posmak na języku i woń...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Seria "Wojny Wikingów" ma wiele plusów. Można by sporządzić całą listę, a i tak pewnie któraś z zalet by umknęła pamięci. Pozwólcie więc, że wymienię jedynie kilka z nich.

Pierwszą jest przepiękna oprawa graficzna - czarno-białe grzbiety, które swoją prostotą i surowością oddają klimat całego cyklu, oraz żółto-pomarańczowe barwy napisów na okładce, kojarzące się z ambicją i temperamentem Uthreda oraz przemijaniem (jak pory roku).

Drugą są niezwykle barwnie i soczyście opisane sceny batalistyczne. Cornwell na tym polu nie zawodzi i z tomu na tom podnosi poprzeczkę coraz wyżej. Gdy myślę, że nie da się już lepiej czegoś opisać, autor udowadnia mi, że jestem w błędzie.

Numer trzy to sam Uthred - postać, której rozwój obserwujemy z każdym tomem i która wciąż, mimo tak wielu znanych nam elementów charakteru i osobistej historii, pozostaje dla czytelnika zagadką. Ja wciąż nie umiem przewidzieć jego decyzji, choć zazwyczaj opiera je na porządnej logice, i nie mam pojęcia, po której stronie ostatecznie się opowie. A to naprawdę wciąga - ta niepewność, że nic nie jest przesądzone i wszystko może zmienić się w jednej chwili.

Sama książka p.t. "Śmierć królów" nie odstaje od innych z tej serii - pięknie kontynuuje historię! Mam tylko ten problem, że boję się już o niej pisać cokolwiek konkretniejszego, by nikomu przypadkiem nie zaspoilerować wydarzeń z poprzednich tomów.

Seria "Wojny Wikingów" ma wiele plusów. Można by sporządzić całą listę, a i tak pewnie któraś z zalet by umknęła pamięci. Pozwólcie więc, że wymienię jedynie kilka z nich.

Pierwszą jest przepiękna oprawa graficzna - czarno-białe grzbiety, które swoją prostotą i surowością oddają klimat całego cyklu, oraz żółto-pomarańczowe barwy napisów na okładce, kojarzące się z ambicją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejny, piąty już, tom przygód Uthreda w ramach "Wojen Wikingów" i kolejne rozważania na temat lojalności bohatera. Fabuła wciąż pcha go dalej, wplątując w coraz bardziej zawiłe sieci intryg... i niespodziewaną znajomość z wrogiem.

Można odnieść wrażenie, że "Płonące ziemie" to jeden gigantyczny opis batalistyczny. Cornwell pisze te sceny naprawdę fantastycznie, ale ja poczułam już przesyt. Wiem, że to saga wojenna, ba! sam tytuł o tym mówi. Niemniej oczekiwałam trochę większego wymieszania rodzajów scen, zamiast co i rusz kolejnych bitew.

Uthred za to dalej mnie intryguje. Tym, że ciężko przewidzieć jego kolejne ruchy i tym, że nie wiadomo, po której stronie ostatecznie się opowie. Widać, że jego lojalność jest chwiejna i zależy od różnych czynników zewnętrznych. Pozostaje jedynie pytanie, co stanie się dla niego ważniejsze - podążanie za głosem rozsądku czy kurczowe trzymanie się złożonej obietnicy.

Kolejny, piąty już, tom przygód Uthreda w ramach "Wojen Wikingów" i kolejne rozważania na temat lojalności bohatera. Fabuła wciąż pcha go dalej, wplątując w coraz bardziej zawiłe sieci intryg... i niespodziewaną znajomość z wrogiem.

Można odnieść wrażenie, że "Płonące ziemie" to jeden gigantyczny opis batalistyczny. Cornwell pisze te sceny naprawdę fantastycznie, ale ja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy zaczynałam serię "Wojny Wikingów", bałam się. Co prawda, nie jestem jedną z tych osób, które nawet na siłę wałkują serie do końca, choćby im się okropnie nie podobały - bez problemu odpuszczam lekturę kolejnych tomów, jeśli nie mam na nie ochoty. Tutaj jednak chciałam się z tą serią polubić. Bardzo chciałam. I jednocześnie miałam wobec niej duże oczekiwania, więc tym bardziej obawiałam się, czy uda się je spełnić.

W czwartym tomie Uthred, który poznał już smak zdrady z rak innych sam staje przed wyborem - zdradzić Wessex na rzecz Wikingów czy postawić na lojalność wobec króla Alfreda.

Uthred jest jedną z tych postaci, które z tomu na tom wyciągają coraz więcej lekcji z życia. Bohater dojrzewa wraz z kolejnymi częściami, na oczach czytelnika, dzięki czemu widać, że autor zaplanował rozwój jego charakteru, a wszelkie zmiany w nim poparte są różnymi wydarzeniami z kart powieści.

Jak zwykle, nie zawiodły mnie też sceny batalistyczne. Chociaż przyznam, że nie potrzebuję ich aż tyle w powieściach, to u Cornwella po prostu dobrze się je czyta.

Gdy zaczynałam serię "Wojny Wikingów", bałam się. Co prawda, nie jestem jedną z tych osób, które nawet na siłę wałkują serie do końca, choćby im się okropnie nie podobały - bez problemu odpuszczam lekturę kolejnych tomów, jeśli nie mam na nie ochoty. Tutaj jednak chciałam się z tą serią polubić. Bardzo chciałam. I jednocześnie miałam wobec niej duże oczekiwania, więc tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pozwólcie, że odpuszczę sobie zbędne wprowadzenia i opowieści, gdyż wierzę, że jeśli ktoś zagląda do recenzji kolejnych tomów serii, to zazwyczaj wie, co działo się w poprzednich i czy są to książki pasujące do jego gustu czytelniczego.

Powiem więc, że Cornwellowi trzeba przyznać jedno - wie, jak budować wielotomowe serie. W poprzednich częściach akcja goniła akcję, działo się niesamowicie dużo, więc jeśli czytelnik wpadł w wir wydarzeń, to potrzebował w końcu chwili wytchnienia. "Panowie Północy" idealnie sprawdzają się w roli takiego spokojnego przerywnika, przy lekturze którego czytelnik jednocześnie cieszy się z szansy na złapanie oddechu i wyczekuje dalszej akcji.

A wierzcie mi, że napięcie wciąż wisi w powietrzu. Uthred przysięga zemstę za wszystkie krzywdy, które spotkały jego i bliskie mu osoby. Postanawia odegrać się na tych, którzy zranili go najmocniej. Jednak wciąż los daje mu lekcję życia.

To wszystko okraszone jest pięknymi opisami, zręcznie wplecionymi w najróżniejsze sceny i nieraz przedstawiającymi niespotykane ciekawostki historyczne dotyczące średniowiecza, ówczesnej kultury i społeczeństwa.

Pozwólcie, że odpuszczę sobie zbędne wprowadzenia i opowieści, gdyż wierzę, że jeśli ktoś zagląda do recenzji kolejnych tomów serii, to zazwyczaj wie, co działo się w poprzednich i czy są to książki pasujące do jego gustu czytelniczego.

Powiem więc, że Cornwellowi trzeba przyznać jedno - wie, jak budować wielotomowe serie. W poprzednich częściach akcja goniła akcję, działo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Staram się nie oceniać książek po okładkach, skoro czasami nawet pod tymi niezbyt wdzięcznymi kryje się fantastyczna treść. Dlatego postanowiłam sięgnąć po "Sweetbitter". Kusiła mnie zapowiedź niesamowicie aromatycznej i smakowitej fabuły i pieprznych bohaterów.

I tak właśnie zapowiadała się historia młodej Tess, która bez krztyny odpowiedzialności i pomyślunku wyjeżdża do Nowego Jorku i znajduje pracę w znanej restauracji. Jest restauracja, więc pojawiają się też zwodzące zmysły, smakowite opisy. Niestety ktoś dosypuje do nich zbyt dużo soli, przez co każde kolejne bezmyślne zachowanie głównej bohaterki otwiera nową ranę, która zostaje posypana solą przez każdą kolejną libację i zbędne wątki.

Zaczęłam od okładki, więc na niej skończę. Ot, kieliszek z resztką wina na łososiowym tle. Czcionka od czapy. Okładka niczego sobą nie zapowiada. Dziś już wiem, że po prostu nie ma czego, gdyż "Sweetbitter" nic sobą nie prezentuje.

Staram się nie oceniać książek po okładkach, skoro czasami nawet pod tymi niezbyt wdzięcznymi kryje się fantastyczna treść. Dlatego postanowiłam sięgnąć po "Sweetbitter". Kusiła mnie zapowiedź niesamowicie aromatycznej i smakowitej fabuły i pieprznych bohaterów.

I tak właśnie zapowiadała się historia młodej Tess, która bez krztyny odpowiedzialności i pomyślunku wyjeżdża do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznaję, że rzadko sięgam po kryminały, jednak w przypadku "Niebezpiecznej gry" bardzo zaciekawił mnie opis. Bałam się, bo to debiut, a wiadomo, że wtedy styl autorki jest wielką niewiadomą, podobnie jak sposób kreowania bohaterów i fabuły etc. Tymczasem w przeciągu ostatniego miesiąca przeczytałam ją dwa razy. Pierwszy - w kwietniu, na spokojnie. Drugi - w podróży do Poznania, by dziś na spokojnie napisać dla Was recenzję i nie zapomnieć o żadnym szczególe.
Na wstępie powiem Wam już jedno - Wera, główna bohaterka "Niebezpiecznej gry" jest naprawdę fantastyczną babką. Bardzo ludzką, taką rzeczywistą i nieprzekombinowaną. Jej emocje i sposób radzenia sobie z dobrymi i złymi rzeczami w życiu wydają się wzięte z życia. Cała historia naprawdę mogłaby się wydarzyć, chociaż mam nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie. Chyba że w ekranizacji filmowej.

Pełna recenzja dostępna na blogu: https://www.ksiazkowe.pl/2019/05/akta-sledztwa.html

Przyznaję, że rzadko sięgam po kryminały, jednak w przypadku "Niebezpiecznej gry" bardzo zaciekawił mnie opis. Bałam się, bo to debiut, a wiadomo, że wtedy styl autorki jest wielką niewiadomą, podobnie jak sposób kreowania bohaterów i fabuły etc. Tymczasem w przeciągu ostatniego miesiąca przeczytałam ją dwa razy. Pierwszy - w kwietniu, na spokojnie. Drugi - w podróży do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Piękna okładka, orientalne klimaty, walka kobiet o swoje prawa, wolność i godność osobistą. Emily R. King poruszyła ważne tematy w pozornie niewinnej powieści, po której nie spodziewałam się aż tak konkretnych uwag do sytuacji społeczno-politycznej w niektórych krajach Orientu. Pod osłoną magii przemyciła coś znacznie ważniejszego w postaci silnej kobiecej bohaterki, która nie zna słowa „porażka” i walczy ze strachem. Akcja pędzi w bardzo wyrównanym, stałym tempie, a romans… Cóż, tutaj pojawia się problem.

"- Więc zasłużyła sobie na karę? Na to upokorzenie i rozerwanie na strzępy? Bo odważyła się zrobić to, czego pragnęła? Bo odważyła się kochać kogoś, kogo sama wybrała?"

"- Wiem, jak to jest, gdy musisz się ukrywać, ale nie możesz wiecznie tłumić tego, kim jesteś."


Jeśli zainteresował Cię ten wstęp, to zapraszam do lektury pełnej recenzji na blogu: https://www.ksiazkowe.pl/2019/05/harem-indyjskiego-radzy.html.

Piękna okładka, orientalne klimaty, walka kobiet o swoje prawa, wolność i godność osobistą. Emily R. King poruszyła ważne tematy w pozornie niewinnej powieści, po której nie spodziewałam się aż tak konkretnych uwag do sytuacji społeczno-politycznej w niektórych krajach Orientu. Pod osłoną magii przemyciła coś znacznie ważniejszego w postaci silnej kobiecej bohaterki, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Bestia straszliwa jest
By skryć się przed jej mocą
Bramę zamknij, inaczej bowiem
Ani chybi dopadnie cię nocą"

O Peternelle van Arsdale nie słyszałam aż do zapowiedzi „Bestii” – powieści dość krótkiej, jednak przeładowanej mrokiem i baśniową atmosferą grozy. Autorka na co dzień zajmuje się redakcją i pomysł na książkę wpadł jej do głowy dość niespodziewanie. Obecnie pracuje już nad trzecią książką, a to, czy zobaczymy coś więcej spod jej pióra niewątpliwie zależy od sukcesu debiutu na polskim rynku. Tylko czy „Bestię” można nazwać powieścią dobrą?

Historia „Bestii” zaczyna się w dniu, kiedy w pewnej wsi na świat przychodzą bliźniaczki, a wraz z ich narodzinami rozpoczyna się bezlitosna susza, doprowadzająca mieszkańców do głodu. Oba zdarzenia zostają powiązane i w wyniku tego dzieci wraz z matką zostają wygnane do lasu. Po latach bliźniaczki wracają, tylko już pod postacią bestii – pożeraczek dusz. Gdy doprowadzają niemal całą wieś do zagłady, jedynie pięcioro dzieci, w tym siedmioletnia Alys, pozostają nietknięte. Co tak specjalnego jest w Alys, która nie boi się bliźniąt i jednocześnie czuje dziwne przyciąganie do niebezpiecznego lasu? Czy Bestię da się powstrzymać?

Przede wszystkim, jeśli zastanawiacie się, kim jest tytułowa bestia i czy zdradzę jej tożsamość, z góry mogę zapowiedzieć, że nic takiego w tym tekście nie nastąpi. Wierzcie mi, że i tak nic nie jest w stanie przygotować Was na to, co autorka wymyśliła, a zarówno tytuł (chociaż tu pod wieloma względami dość niefortunny…), jak i opis książki może nieźle pod tym kątem zmylić. I w tym przypadku jest to dobry zabieg. Czytelnik zagłębia się w tę historię, grzebiąc w kolejnych tajemnicach i próbując rozwiać liczne wątpliwości, a Peternelle van Arsdale i tak zaskakuje.

Wspomniałam za to wcześniej o małej Alys, która jest naprawdę niezwykle rozsądna i dojrzała jak na swój wiek. Poznając ją na kartach książki, szybko dowiadujemy się, co ją tak ukształtowało i czemu bliźniaczki nie są dla niej zagrożeniem. Dziewczynka wyraźnie wyróżnia się pośród zróżnicowanego zestawu bohaterów.

Niemniej niech Was nie zmyli jej wiek – to, że Alys ma tylko siedem lat, nie znaczy, że „Bestia” to bajka dla dzieci. Wręcz przeciwnie. Historia jest mroczna i brutalna, ukazuje najczarniejsze fragmenty ludzkiej duszy i zdecydowanie nadaje się dla dorosłych. Klimat baśni tworzy tutaj - tylko i zarazem aż – kapitalna narracja. Jeśli dziadkowe kiedyś siadali w fotelu i opowiadali Wam bajki, to możecie sobie wyobrazić, jak można odebrać powieść van Arsdale. Po prostu do magii takiej opowieści dochodzi gęsia skórka, doza niepewności i różne elementy zaskoczenia, które wrażliwszym mogą zmrozić krew w żyłach.

"Noce sprzyjały im. Strach rośnie nocą. A że siostry żywiły się strachem, nigdy nie były głodne."

Niestety „Bestia” ma też jeden wyraźny minus – niewykorzystany potencjał. Stworzone przez autorkę uniwersum nadawało się na znacznie więcej. Historia z tej książki mogłaby być zaledwie prequelem lub nowelką do większej serii; taką przystawką do głównego dania, której początek kusi smakiem, by w dalszej części posiłku powalić na kolana. „Bestią” można by się rozkoszować znacznie bardziej, gdyby te ciarki, o które przyprawia, były jedynie zapowiedzią mrocznej baśni, aniżeli niezwykle upiorną baśnią samą w sobie. Po prostu ten pomysł ma jeszcze dużo potencjału, którego nie warto marnować.

Ponadto o ile jednak sposób narracji jest świetny, o tyle sam język „Bestii” jest bardzo prosty, co może razić. Mnie czasami psuł odbiór, ale zazwyczaj dawałam radę przymknąć oko.

Całościowo „Bestia” okazała się historią magiczną, ale niedopracowaną. Elementy, które budzą największą ekscytację są jednocześnie tymi, które nadają się na wprowadzenie do większego wątku, aniżeli bycie główną atrakcją. Mimo to „Bestia” pozostaje wartą uwagi – jednocześnie baśniową i upiornie mroczną – propozycją na wieczory, w których potrzebujecie poczuć lekki zastrzyk grozy.

"Bestia straszliwa jest
By skryć się przed jej mocą
Bramę zamknij, inaczej bowiem
Ani chybi dopadnie cię nocą"

O Peternelle van Arsdale nie słyszałam aż do zapowiedzi „Bestii” – powieści dość krótkiej, jednak przeładowanej mrokiem i baśniową atmosferą grozy. Autorka na co dzień zajmuje się redakcją i pomysł na książkę wpadł jej do głowy dość niespodziewanie. Obecnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do dzisiejszej recenzji podchodzę z pewną dawką ostrożności, wierząc, że być może brak spoilerów odnośnie pierwszego tomu serii Bernarda Cornwella o Wikingach pomoże niektórym upewnić się, że ta seria jest dla nich - albo też zaoszczędzić pieniądze i nie nabywać kolejnych części. W moich oczach byłaby to jednak porządna strata.

Bernard Cornwell, kontynuując losy dzielnego Uhtreda, który z brakiem przychylności króla Alfreda oraz długiem wobec Kościoła na karku musi stawić czoła kolejnym przeszkodom, ponownie zdobywa pełną uwagę czytelnika. Dzieje się tak nie tylko dzięki dobremu tempu akcji, która ani razu nie zwalnia na tyle, by zagrozić nudą, lecz także dzięki kształtowaniu głównego bohatera przez ukazywanie go w kolejnych problematycznych sytuacjach. Każda odmienia jego charakter jako wojownika i jako człowieka. Na szczególną uwagę zasługują również fascynująco i szczegółowo opisane sceny batalistyczne, których zawsze najbardziej się obawiam, nie będąc fanką takich wątków. W przypadku prozy Cornwella przepadłam.

Do dzisiejszej recenzji podchodzę z pewną dawką ostrożności, wierząc, że być może brak spoilerów odnośnie pierwszego tomu serii Bernarda Cornwella o Wikingach pomoże niektórym upewnić się, że ta seria jest dla nich - albo też zaoszczędzić pieniądze i nie nabywać kolejnych części. W moich oczach byłaby to jednak porządna strata.

Bernard Cornwell, kontynuując losy dzielnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po "Nikt nie idzie" sięgnęłam z polecenia jednej z blogerek książkowych. Nie znam innych książek Jakuba Małeckiego, więc to było moje pierwsze spotkanie z jego twórczością... i, jak się okazuje, z pewnością nie ostatnie.

Historia zachwyca swoją poetyckością w tak wyjątkowy sposób, że momentami ciężko było mi ją odłożyć, nawet wiedząc, że czeka na mnie praca (szefie, jeśli to czytasz, już wiesz, dlaczego w grudniu odpisywałam na maile po nocach).

Na kolejne spotkanie planuję lekturę "Rdzy" - książki, którą wielu uważa za najlepszą powieść tego autora. Na razie jestem zachwycona "Nikt nie idzie", więc jeśli "Rdza" ma ją przebić, to biorę w ciemno.
♡♡♡
"Im jestem starszy, tym więcej rzeczy mnie stresuje".
♡♡♡
"Czuł, że to chyba już za późno, że sobie nie poradzi. Że nie zdoła przeprosić jej za te wszystkie momenty, kiedy stchórzył...".
♡♡♡

Po "Nikt nie idzie" sięgnęłam z polecenia jednej z blogerek książkowych. Nie znam innych książek Jakuba Małeckiego, więc to było moje pierwsze spotkanie z jego twórczością... i, jak się okazuje, z pewnością nie ostatnie.

Historia zachwyca swoją poetyckością w tak wyjątkowy sposób, że momentami ciężko było mi ją odłożyć, nawet wiedząc, że czeka na mnie praca (szefie, jeśli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie byłam już od wielu tygodni w żadnym escape roomie, więc wróciłam do powieści "Zgadnij kto" Chrisa McGeorge'a, która jesienią zrobiła na mnie spore wrażenie. Nie byłam wtedy pewna, jak mi się spodoba i czy przemówi do mnie połączenie thrillera z pokojem ucieczki. Przyznaję więc, że sięgałam po nią z pewną dozą niepewności.

Na szczęście, wszelkie wątpliwości rozwiały się już po kilkunastu stronach, a ja kompletnie przepadłam w akcji i zabójczym napięciu thrillera osadzonego w konwencji escape roomu.

"Każda zagadka morderstwa potrzebowała trupa. A każdy trup był punktem wyjścia do nowej zagadki."

Teraz, wiedząc, że na zdobycie prawdziwego escape roomu chwilowo muszę poczekać, z przyjemnością sięgnęłam po tę powieść ponownie. Rzadko zdarza mi się wracać do książek tak, by czytać je od początku do końca po raz kolejny, ale tym razem dodatkową frajdę stanowiło wyłapywanie różnych wskazówek, nakierowujących na prawdziwego mordercę. Poprzednio kompletnie nie zwróciłam uwagi na kilka szczegółów, a dziś zastanawiam się, w jak dużym stopniu były one istotne dla rozwiązania zagadki w zamyśle autora.

Nie byłam już od wielu tygodni w żadnym escape roomie, więc wróciłam do powieści "Zgadnij kto" Chrisa McGeorge'a, która jesienią zrobiła na mnie spore wrażenie. Nie byłam wtedy pewna, jak mi się spodoba i czy przemówi do mnie połączenie thrillera z pokojem ucieczki. Przyznaję więc, że sięgałam po nią z pewną dozą niepewności.

Na szczęście, wszelkie wątpliwości rozwiały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wikingowie. Lud. Serial. Legendy. Obecnie również seria książek Bernarda Cornwella, której wznowienie z ramienia Wydawnictwa Otwartego zaczęło ukazywać się 16. stycznia 2019 roku. Pierwszy tom na dobry początek roku, wraz z podążającymi za nim comiesięcznymi premierami kolejnych części niesamowicie barwnej i przy tym jakże brutalnej historii Berdarda Cornwella, to pozycja idealna nie tylko dla fanów „Gry o tron” czy podań o mężnych Wikingach. Z pewnością odnajdą się też tutaj miłośnicy wciągających podróży w przeszłość. Tylko czy aby na pewno spodoba się akurat Tobie?

Poznaj kilkuletniego Anglika - Uthreda, który po utracie brata zostaje uznany za spadkobiercę swojego surowego ojca – ealdormana Northumbrii. Niestety los nie jest dla niego łaskawy i niedługo po tym, w wyniku najazdu wroga, chłopiec trafia do niewoli – ta jednak okazuje się nie być tak straszna, na jaką się zapowiadało, gdy dowodzący Wikingom Ragnar Nieustraszony bierze malca pod swoje skrzydła i przekazuje swoją kulturę, sprawiając, że ten coraz bardziej oddala się od korzeni. Wciąż nie zapomina jednak o rodzinnej Anglii. Gdy w końcu nadejdzie właściwy moment, będzie musiał zdecydować, po której stronie lepiej walczyć.

Jeśli czekałeś, Drogi Czytelniku, na powieść, która zmiecie śnieg z „Gry o tron”, a regały z książkami splami kroplami potu z walki o wznowienie pierwszych pięciu tomów, by kolejne pięć w końcu ujrzało światła polskiego rynku książkowego, to dobrze trafiłeś. W mojej opinii jedynie „Zimowy monarcha”, czyli poprzednia trylogia autora wydana przez Wydawnictwo Otwarte, mógłby przebić historię Uthreda pod kątem ogólnego wrażenia, jakie udaje się Cornwellowi wywrzeć na mnie niemal bez żadnego wysiłku przy każdym spotkaniu

Jego bohaterowie są zbudowani z krwi i kości. Nie wiedzą, czym jest nijakość, walczą o swoje ideały, o przetrwanie, o obronę własnych przekonań. Mimo że to dopiero początek przygody czytelnika z odkrywaniem ich burzliwych losów, już teraz nie można odmówić tej serii emocji, wciągającej akcji i wiarygodności historycznej. A wierzcie mi, że research, który autor wykonuje, przygotowując się do każdej powieści, jest naprawdę imponujący i dokładny. Trudno złapać go na jakiejkolwiek nieścisłości i nawet gdy zdarzały się momenty, w których myślałam, że zapomniał czegoś wyjaśnić, kilka stron później okazywało się to celowo opóźnioną informacją.

Nie ukrywam, że dla mnie Bernard Cornwell jest po prostu solidną marką. Nie zapomnę lektury „Zimowego monarchy” i kolejnych dwóch tomów arturiańskiej trylogii, która zachwyciła mnie niesamowicie głęboko opracowanymi bohaterami, wartką akcją i naprawdę bardzo dokładnym researchem, co po prostu czuło się podczas lektury. Nie inaczej było w przypadku „Ostatniego królestwa”, czyli pierwszego tomu serii o dzielnych Wikingach, która bez problemu mogłaby służyć za fabularyzowany podręcznik o kulturze tego ludu. Autor pisze z rzadko spotykają lekkością i mimo niełatwej tematyki, sprawia, że czytelnik płynnie przemierza kolejne strony nawet najgrubszych cegieł książkowych. Nie znajdziecie u niego zbędnych dłużyzn jak w powieściach George’a R.R. Martina ani niepotrzebnych wątków. W „Ostatnim królestwie” każdy element prowadzi do kolejnych, buduje napięcie i rozwija charaktery głównych bohaterów.
Oprawa graficzna nowego wydania zachwyca. W porównaniu z poprzednimi wydaniami najnowsze jest po prostu prześliczne i zdecydowanie zajmie honorowe miejsce na mojej półce.

Jestem przekonana, że Bernard Cornwell oczaruje każdego, kto odważy się sięgnąć po jego twórczość, nawet osoby, które nie są fanami powieści historycznej. To właśnie dzięki takim pisarzom ludzie nabierają ciekawości na tematy zawarte w powieściach i zaczynają dostrzegać, że ciekawą postacią jest ta, która jednocześnie ma cechy, za które łatwo jest pokochać i równie łatwo znienawidzić.

Wikingowie. Lud. Serial. Legendy. Obecnie również seria książek Bernarda Cornwella, której wznowienie z ramienia Wydawnictwa Otwartego zaczęło ukazywać się 16. stycznia 2019 roku. Pierwszy tom na dobry początek roku, wraz z podążającymi za nim comiesięcznymi premierami kolejnych części niesamowicie barwnej i przy tym jakże brutalnej historii Berdarda Cornwella, to pozycja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli ktoś by mnie spytał, czy mam w tym roku książkę, która idealnie wpasowała się w moje poczucie świąt, to wskazałabym na „Dynię i jemiołę” Anety Jadowskiej, czyli najnowszy zbiór opowiadań, łączący klimat Halloween z Gwiazdką. Podtytuł głosi, że mamy przed sobą dość nietypowe historie świąteczne ze świata Thornu, a ja mogę jedynie dodać, że są one również pozytywnie zwariowane i nawet trochę nieprzewidywalne! Dla mnie to idealna pozycja w tym przedzimowym okresie, która wyróżnia się na tle licznych obyczajówek i romansów z Mikołajem w tle (a czasem nawet w roli głównej).

Jeśli tęskniliście za Dorą Wilk, którą autorka zadebiutowała na polskim rynku, Witkacym, który zawojował serca wielu czytelniczek czy Nikitą, która aż tak nie dała nam o sobie zapomnieć – w końcu premiera „Diabelskiego młynu” była nie tak dawno temu, to z pewnością spodobają Wam się ich nowe perypetie w takim „odświętnym” wydaniu. Niemniej nawet osoby, które dopiero chciałyby rozpocząć przygodę z twórczością autorki, nie powinny mieć problemu z połapaniem się, kto jest kim i jaką pełni funkcję – mam wręcz wrażenie, że te opowiadania pięknie zbudują Waszą sympatię do ich bohaterów i zachęcą do lektury odpowiednich serii autorki.

Nie zaskoczę chyba nikogo, kto od jakiegoś czasu mnie zna, jeśli powiem, że lekturę zbioru zaczęłam od opowiadania „50 twarzy Baala” – nawiązanie jest jasne jak słońce i po prostu musiałam zacząć od tej historii. A potem skakałam już jak pszczeli Casanova po kwiatkach i zachwycałam się każdym kolejnym coraz bardziej, jednocześnie dawkując sobie lekturę, by zbyt szybko jej nie skończyć. W planach było dotrwanie do świąt… Jak widać, nawet nie skończył się listopad, a ja cały zbiór mam za sobą. Jednak z pewnością przed świętami jeszcze do niego wrócę.

Ach, nie mogę nie wspomnieć o ilustracjach i okładce, które są wprost przepiękne! Magdalena Babińska i Wydawnictwo SNQ spisali się na medal. Jestem po prostu zakochana w tym wydaniu, w każdej jego cząstce!

Jeśli ktoś by mnie spytał, czy mam w tym roku książkę, która idealnie wpasowała się w moje poczucie świąt, to wskazałabym na „Dynię i jemiołę” Anety Jadowskiej, czyli najnowszy zbiór opowiadań, łączący klimat Halloween z Gwiazdką. Podtytuł głosi, że mamy przed sobą dość nietypowe historie świąteczne ze świata Thornu, a ja mogę jedynie dodać, że są one również pozytywnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wojenna Burza. Czwarty i zarazem finalny tom serii i zarazem piąta (gdyż do zestawu dołączyła cienka nowelka) książka z historią, którą Victoria Aveyard podbiła polski rynek. Po trzech poprzednich częściach, chociaż z mieszanymi wrażeniami po trzeciej, miałam nadzieję na wybuchowy finał…który okazał się niestety trochę zbyt przegadany.

Mare okazała się Czerwoną i teraz musi stanąć do walki z wrogiem. W grze pojawiają się niespodziewane sojusze, porywające uczucie…i poświęcenie.
I mogłabym się o tej fabule rozpisywać i rozpisywać, ale autorka napisała już dość mocno zbytecznych treści, a ja nie mam zamiaru iść w jej ślady. Więc przejdźmy do sedna.

„Wojenna burza” miała być dla mnie pięknym zamknięciem serii, którą naprawdę polubiłam. Nie należała co prawda nigdy do moich ulubionych, ale dawała mi tak potrzebny odpoczynek umysłowy od codzienności. Miałam nadzieję na podobną ucieczkę z najnowszą część, jednak niestety autorka trochę za bardzo się rozpisała. I nie, nie mam nic przeciwko grubym książkom – czytam obecnie gigantycznego Kinga i jest dobrze -, ale nienawidzę historii, które są po prostu przegadane czy też „przelane wodą”. Na pewno w szkole wszyscy Wam mówili, byście nie lali wody, gdyż to nie popłaca – autorka chyba zapomniała o tej zasadzie przy ostatniej książce.

Dziś, po kilku dniach od zakończenia lektury, mam w głowie dużo pytań. Autorka zostawiła dość otwarte zakończenie, jednak podczas zamkniętego spotkania z nią w Krakowie poza targami książki, przyznała, że na razie bierze się za coś zupełnie innego i musi odpocząć od świata Mare. Jednakże tym tomem zostawiła sobie otwartą furtkę na powrócenie do nowelek w wykreowanym uniwersum, kiedy tylko zechce i mam wrażenie, że niestety lepiej byłoby, by takowe nie powstały. Mimo że chciałabym poznać dodatkowe historie, boję się po prostu, że miałyby w sobie równie dużo lania wody co „Wojenna burza”, która zamiast ponad 700 stron mogłaby mieć z 400 maksimum. Wystarczyłoby tylko skrócić powyciągane jakby na siłę opisy walk i przyrody (niczym inspiracja „Nad Niemnem”, żeby było lepiej.

Z bólem przyznaję, że wspomniane dłużyzny popsuły trochę płynność czytania. Były fragmenty, od których nie mogłam się oderwać, a były takie, które przeleciałam wzrokiem, bo szukałam jakiejś akcji i konkretów.

Na szczęście książkę uratowali jej bohaterowie oraz liczne perspektywy na wydarzenia mające miejsce w książkach. Z początku najbardziej ciekawiła Mare, ale z czasem inne okazały się równie fascynujące. Pozostaję fanką opisywania wydarzeń z punktów widzenia osób, które znamy z wcześniejszych tomów z jednego prostego powodu – mogę obserwować w ten sposób ich rozwój oraz ocenić pomysł autorki na kreację postaci. Tutaj rozwój ich charakterów jest wyraźnie widoczny i dodaje ogromnego plusa całości. Czytałam tę książkę głównie dla nich i jestem zadowolona z mnogości punktów widzenia.

Okładka pięknie pasuje do serii, więc jako okładkowa sroka jestem usatysfakcjonowana.
Poziom przekładu też jest dobry, zatem przekazuję gratulacje dla tłumaczki.

Finał jak finał – szału nie było, fajerwerków nie widziałam, ale mogę zaklaskać – w końcu mimo minusów i tak całkiem nieźle się bawiłam.

Wojenna Burza. Czwarty i zarazem finalny tom serii i zarazem piąta (gdyż do zestawu dołączyła cienka nowelka) książka z historią, którą Victoria Aveyard podbiła polski rynek. Po trzech poprzednich częściach, chociaż z mieszanymi wrażeniami po trzeciej, miałam nadzieję na wybuchowy finał…który okazał się niestety trochę zbyt przegadany.

Mare okazała się Czerwoną i teraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przemyślana kreacja Margo sprawiła, że współczułam jej podczas lektury i wszystko wspólnie z nią przeżywałam. Rozumiałam te emocje, chociaż nigdy nie miałam takiej sytuacji w domu – na całe szczęście. Czułam jej ból, gdy musiała wracać do matki lub bała się o własne zdrowie w związku z jej chorymi pomysłami na karanie córki za to, że np. w ogóle chciała się wykąpać. I cieszyłam się, gdy spotkała Judah. Widziałam, że ten chłopak na pewno zaskoczy jeszcze czytelnika, podobnie jak sama Margo. Nie powiem Wam, czy te emocje się zmieniły wraz z czytaniem, gdyż za bardzo zaspoilerowałoby to dalsze wydarzenia, niemniej wierzcie mi, że tutaj Tarryn Fisher poszła na całość i przyszykowała nieco psychodeliczny rollercoaster emocji.

Do tego ta okladka! Po prostu cudo! Kolory, zagmatwanie esów-floresów na wysokości głowy dziewczyny… Mega dobry pomysł. Chociaż oryginalna podoba mi się bardziej pod kątem wykonania.

Podsumowując, „Margo” to jak dotąd moja ulubiona książka autorstwa Tarryn Fisher, dzięki której już wiem, że będę sięgać po kolejne.

Przemyślana kreacja Margo sprawiła, że współczułam jej podczas lektury i wszystko wspólnie z nią przeżywałam. Rozumiałam te emocje, chociaż nigdy nie miałam takiej sytuacji w domu – na całe szczęście. Czułam jej ból, gdy musiała wracać do matki lub bała się o własne zdrowie w związku z jej chorymi pomysłami na karanie córki za to, że np. w ogóle chciała się wykąpać. I...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy, kto zobaczył tę książkę i pomyślał "O, to coś idealnego dla mnie!" - łapka w górę! Macham do Was z daleka, gdyż tak właśnie było ze mną. "Zakazane życzenie" to mieszanka "Alladyna" oraz "Baśni tysiąca i jednej nocy". Mamy tu magicznego dżina, sprytnego złodziejaszka, akcję frunącą jak latający dywan oraz życzenia. Tylko że tutaj kazde życzenie ma swoją cenę - tak jak w Once Upon A Time: "All magic comes with a prize" 💫
Pokochałam Zahrę z jej wszelkimi rozterkami. Współczułam jej, gdy musiała się ukrywać i rozumiałam dylemat, przez którym postawił ją okropny Nardukha. I mówcie, co chcecie, ale podobało mi się rozwiązanie historii Zahry i Alladyna oraz cały wątek wojny między ludźmi i dżinami.

Każdy, kto zobaczył tę książkę i pomyślał "O, to coś idealnego dla mnie!" - łapka w górę! Macham do Was z daleka, gdyż tak właśnie było ze mną. "Zakazane życzenie" to mieszanka "Alladyna" oraz "Baśni tysiąca i jednej nocy". Mamy tu magicznego dżina, sprytnego złodziejaszka, akcję frunącą jak latający dywan oraz życzenia. Tylko że tutaj kazde życzenie ma swoją cenę - tak jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szalenie spodobał mi się pomysł na swoiste przekształcenie powiedzenia "przez żołądek do serca". Tytułowy "Basza smaku" to mistrz sztuki kulinarnej, który swoimi potrawami potrafi wpływać na każdą emocję i życie jedzącego. Brzmi fascynujaco, prawda? I tak jest! A dodajcie do tego jeszcze skomplikowaną intrygę... I mamy cudo :) Dałabym co prawda jakieś 7.5/10, ale wierzcie mi, że czyta się fantastycznie. Po prostu znam już lepsze historie, więc nie mogę ocenić tej wyżej.

Szalenie spodobał mi się pomysł na swoiste przekształcenie powiedzenia "przez żołądek do serca". Tytułowy "Basza smaku" to mistrz sztuki kulinarnej, który swoimi potrawami potrafi wpływać na każdą emocję i życie jedzącego. Brzmi fascynujaco, prawda? I tak jest! A dodajcie do tego jeszcze skomplikowaną intrygę... I mamy cudo :) Dałabym co prawda jakieś 7.5/10, ale wierzcie...

więcej Pokaż mimo to