-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik264
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-04-03
2022-03-28
2021
Charmaine Craig niezwykle mnie rozczarowała swą przynudzającą opowieścią. Aczkolwiek z rozwleczeniem historii współgra sposób w jaki bohaterowie "wywnętrzają się", a to niepotrzebnie tylko obciąża narrację. Nie po to sięgam po powieść historyczną mającą nakreślić wyobrażenia o konflikcie w Birmie, żeby potykać się o bogate opisy przeżyć postaci kosztem opisów tego co ich spotyka.
Myślę,że nie ujrzałam w treści nawet połowy tego, co niektórzy czytelnicy dostrzegli, same oceny książki przemawiają za tym. Nic nie poradzę, że tak mało Birmy dostrzegłam na łamach tej historii. Równie dobrze można by mi wmówić, że byłam na Sri Lance. Za mało znamion ta historia nosi. I być może dlatego, że dla mnie to bynajmniej nie jest pierwsze zetknięcie z konfliktem w tamtym rejonie oceniam ją jako przeciętną, jedną z tych, na której traci się swój czas. Nie pomogła nawet świadomość, iż miałam tu do czynienia faktami, opisem historii, która naprawdę się wydarzyła. Trudno było mi odczuć grozę sytuacji, mimo iż tu i tam była mowa o torturach, zabijaniu. Wojna domowa została przygaszona przez scenariusz obyczajowy. Jednak saga tym tego też nie nazwała.
Sam wydźwięk konkursu, gdzie Craig na tronie miss sadza dziewczynę wywodzącą się z mniejszości etnicznej możemy chyba odczytać jako symbol wyzwolenia. Natomiast dla mnie to idealny finał rodem z Hollywood. "Miss Birmy" to nic innego, jak mydlany scenariusz filmowy.
Charmaine Craig niezwykle mnie rozczarowała swą przynudzającą opowieścią. Aczkolwiek z rozwleczeniem historii współgra sposób w jaki bohaterowie "wywnętrzają się", a to niepotrzebnie tylko obciąża narrację. Nie po to sięgam po powieść historyczną mającą nakreślić wyobrażenia o konflikcie w Birmie, żeby potykać się o bogate opisy przeżyć postaci kosztem opisów tego co ich...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka Notta przypomina pod pewnymi względami "Kruche życie" Stephena Westaby, profesora kardiochirurgii, fachowca w swojej dziedzinie, człowieka równie empatycznego co pomysłowego w udzielaniu pomocy w sytuacjach ekstremalnych, szczególnie tam gdzie inni nie znajdują rozwiązań. Zarówno jeden jak i drugi nie widzi barier, których nie da się przebić, żeby ratować życie człowieka. Jednak adrenalina pcha Notta dalej niż niejednego medyka. Ten żeby czuć się w pełni spełniony wyjeżdża na misje pomocowe, czy to w miejsca gdzie toczy się wojna, czy też tam, gdzie żywioł dokonał spustoszenia i gdzie setki rannych wymaga szybkiej interwencji chirurgicznej.
Niewiarygodne jest to do czego zdolny jest człowiek. Zarówno ten, który zadaje rany, jak i ten, który leczy.
Mocną stroną "Lekarza wojennego" jest dodawanie krótkiej charakterystyki polityki działań wojennych, jakie mają miejsce na terenie, ktore będzie opisywane. Chirurg zawsze wcześniej gromadził informacje o stronach konfliktu, przebiegu działań, szczególnie o sytuacji w miejscu docelowym, tak by móc realnie określić zagrożenie. Chodzi przecież o to by być użytecznym, czyli żywym, a nie stać się celem rebeliantów. Swoją drogą to jest niewyobrażalne, jak strony konfliktu wykorzystują swoja pozycję do ataków zupełnie bezbronnych ludzi i to nie tylko tych na ulicach, ale przede wszystkim w szpitalach, na które zrzuca się bomby. A w najlepszym razie ostrzeliwuje jedynie tych, którzy udają się po pomoc medyczną. Równie niewiarygodna jest dla mnie sytuacja, kiedy medyk raz po raz wyrusza z misją humanitarną, by bezinteresownie pomagać obcym ludziom. W tym wypadku nie chodzi tylko o Notta, bo takich kaskaderów jest więcej, co jednocześnie cieszy i przeraża. Wspaniale, że są tacy ludzie - przerażające, że są takie miejsca.
(...)
Całość: https://nakanapie.pl/recenzje/opowiesc-ktora-mimo-wszystko-daje-nadzieje-lekarz-wojenny-chirurg-na-linii-frontu
Książka Notta przypomina pod pewnymi względami "Kruche życie" Stephena Westaby, profesora kardiochirurgii, fachowca w swojej dziedzinie, człowieka równie empatycznego co pomysłowego w udzielaniu pomocy w sytuacjach ekstremalnych, szczególnie tam gdzie inni nie znajdują rozwiązań. Zarówno jeden jak i drugi nie widzi barier, których nie da się przebić, żeby ratować życie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy to zaledwie nostalgiczna powieść o tym co się zdarzyło między dwojgiem bohaterów? W pierwszej chwili wydawać by się mogło, że treść traktuje o nieszczęśliwej miłości i było by to krzywdzące dla książki. Tutaj przecież nie tyle idzie o samo zauroczenie sobą dwojga nastolatków, ale o fakt, że on - Chińczyk, ona - Japonka, a rzecz rozgrywa się w latach czterdziestych XX wieku w Stanach Zjednoczonych, gdy na pierwszy plan wychodzi walka z wrogiem, tak na polach bitewnych Europy czy Pacyfiku, jak i wewnątrz Stanów. Japonia podczas II wojny światowej, to wróg tego samego kalibru, co Niemiec i Włoch, dlatego ludności japońskiej mieszkającej w USA nie szczędzone są prześladowania, włącznie z internowaniem w odległych pustynnych rejonach. Kontakty z wrogimi nacjami, również wśród dzieci i młodzieży są źle widziane. Keiko, mimo iż urodzona w Ameryce nie ma prawa czuć się Amerykanką w obliczu tego, co się dzieje na świecie. Żyje w Ameryce, nie mówi nawet po japońcu i nie czuje więzi z krajem jej przodków, ale jest wrogiem, tak samo, jak ci którzy dopuszczają się przelewu krwi na polu walki. Henry jest Chińczykiem i podobnie jak dziewczyna, nigdy nie był w kraju swoich przodków, a choć zna kantoński zabrania mu się w domu mówić w rodzimym języku, bo przecież jest Amerykaninem. Zarówno Henry, jak i Keiko wychowywani w duchu nowej ojczyzny, mają w sobie pierwiastki azjatyckie, których nie mogą się wyrzec, a jednak im one bardzo ciążą. Wzajemna sympatia, która dzięki ich uporowi miała szansę przetrwać nawet na odległość, jest przez niektórych na tyle negatywnie odbierana,że zostaje zniszczona.
Przeplatanie losów bohaterów umiejscowionych w trudnych czasach wojennych i współcześnie, gdy Henry może z dystansu spojrzeć na swoje życie z tamtych lat, jak i dalszych wypadków rozgrywających się w jego dojrzalszym wieku, powoli odsłania karty historii. Nie tylko bliskości, jaka zrodziła się miedzy dwojgiem dwunastolatków, ale i nienawiści, jaką niektórzy ludzie pałają do siebie ze względu na przynależność do innej nacji. Opowieść nie jest płaska, nie dotyka jednego wątku, a odkrywa różne oblicza człowieczeństwa, relacji międzyludzkich w ogóle i tych przynależnościowych oraz kulturowych w szczególe. Tło historyczne znacząco buduje atmosferę. Nie powinno być nam trudno zrozumieć postawę Chińczyków względem Japończyków, bo jest tożsama z naszym podejściem do Niemców. Jedni i drudzy są okupantami, dlatego bez względu na miejsce, gdzie przychodzi im przebywać, solidarność narodowa pozostaje najważniejsza. W tym wypadku nie człowiek jest ważny i jego osobiste przekonania, a to po której stronie się znajduje.
Opowieść się toczy... Toczy się powoli, płynnie, a czytelnik może z zaciekawieniem wczytywać się w kolejne strony, popijając herbatę, od czasu spoglądając w dalszą perspektywę. Taka jest ta książka. Może nie wymaga od czytającego zbyt wiele, bo treść z łatwością zatrzymuje przy sobie i pozwala dojść do głosu wyobraźni, a jej klimat lekko kołysze nasze zmysły. Nie epatuje traumatycznymi obrazami z życia - zarówno pierwszo, jaki i drugoplanowych - bohaterów, mimo warunków w jakich kreślone są ich losy. Przemówiła do mnie ta lekkość i swoboda z jaką Autor porusza się po terenie dawnych wydarzeń. Można mieć zarzut, że jest zachowawczy, że nie dostatecznie skupił się na historycznej stronie zjawiska, ale ja uważam, ze w tej pozycji wszystko jest wyważone i na pewnym poziomie. Chociaż nie oceniam jej wyżej, nie oznacza to, iż nie jest godna polecenia. Po prostu prezentuje lekką wersję minionych zdarzeń, z którymi warto się zapoznać od rożnej strony. Dla kogoś, kto mało (albo i wcale) zna historię wojenną z perspektywy kontynentu amerykańskiego, będzie łagodnym wglądem w wydarzenia zza oceanem. Być może stanie się pierwszym stopniem w dalszym zgłębianiu relacji chińsko-japońskiej podczas wojny.
Czy to zaledwie nostalgiczna powieść o tym co się zdarzyło między dwojgiem bohaterów? W pierwszej chwili wydawać by się mogło, że treść traktuje o nieszczęśliwej miłości i było by to krzywdzące dla książki. Tutaj przecież nie tyle idzie o samo zauroczenie sobą dwojga nastolatków, ale o fakt, że on - Chińczyk, ona - Japonka, a rzecz rozgrywa się w latach czterdziestych XX...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niestety, "Pachinko" nie zapisze się w mej pamięci jako lektura godna polecenia, choć wyjątkowa pod względem poruszanego tematu (chyba na naszym rynku wydawniczym nie istnieje druga o podobnej tematyce). Momentami mnie usypiała; monotonny sposób prowadzenia narracji, wiele zdarzeń opisywana po łebkach, byle dalej z akcją. Trudno ujmować się za którąkolwiek z postaci, bo są tak nieznacząco zarysowane, bez pasji, bez determinacji, jakby stanowili jedynie dekorację. Tło wydarzeń najlepiej poznajemy z rozmów, czasem przytoczenia jakiegoś szczególnego momentu.
Na początku Hansu przybliża nieliczne fakty związane z toczącymi się wydarzeniami między Koreą a Japonią, a potem działaniami wojenno-obronnymi w obliczu II wojny, pokonaniem Japończyków przez siły amerykańskie i wszelkie konotacje w Kraju kwitnącej Wiśni dotyczące obcych.
Zamiast z bliska przedstawić sytuację, w jaki sposób są traktowani Koreańczycy po wojnie na terenach Japonii, Autorka wciąż tylko powtarza, że obcy nie są poważani przez tubylców. Są traktowani jak uchodźcy, ludzie drugiej kategorii, tyle sobie jesteśmy w stanie wyobrazić. Jednak nie po to czytam opowieść spisaną przez Koreankę, żeby domyślać się realiów, jakie doświadczył Jej naród, gdy byłam mocno zainteresowana zgłębieniem akurat tej części historii Dalekiego Wschodu.
Brak mi również w opowieści ciągłości w dokładnym ukazaniu losów trzech pokoleń spisanych jak prawdziwa saga, a nie rwących się w dowolnym miejscu historii dotyczącej poszczególnej postaci. Najpierw mamy koreańską wioskę rybacką i rodzinę, w której pojawi się młoda kobieta, żona ich syna. Wydając na świat córkę, tracąc męża i jego rodziców samotnie zmaga się z życiem. Potem Autorka powiedzie nas nieco barwniejszą drogą, jaką przebywa Sunja z mężem do Osaki, gdzie zaczyna się niełatwe życie Koreańczyków na obcej ziemi. Chwila skupienia uwagi na ich życiu, by zaraz potem oddać pole synom - Noa i Mozasu. Następnie na scenę wkracza Salomon, syn Mozasu. A reszta ginie w tle, gdzieś tam jeszcze w trakcie pojawiają się osoby żyjące ze starszego pokolenia, co nie oddaje tradycji harmonijnego życia wielopokoleniowego. Czyżby dla Koreańczyków nie miało żadnego znaczenia pielęgnowanie przeszłości, tradycji, szczególnie w obcym kraju? Nie wiem. W Chinach czy Japonii tego okresu ludzie żyli stadnie, mniej istotne, że na małych przestrzeniach, ważne że blisko dając sobie wsparcie. Ale dopuszczam możliwość, iż w przypadku Koreańczyków jest taka odmienność.
Nie sądzę, aby w tym wypadku zawiodło tłumaczenie, bo to ewidentnie kwestia budowania i postaci, i relacji między nimi, a przede wszystkim formy spisywania wydarzeń. Trochę kronikarskie, poszarpane. Dające ogólny zarys bez wchodzenia w kolejne warstwy, czy to w odniesieniu do strony moralnej, czy też motywów działania. Jednak najbardziej w całej historii oprócz mocniej zarysowanego podłoża kulturalno-społecznego, podkreślenia jak zdominowany naród czuje się na terenie okupanta, zabrakło mi emocji. Nie egzaltacji bohaterek, nie romantycznych gestów ze strony mężczyzn, ale tych prawdziwych, wywodzących się z kultury Azjatów. Pierwszy raz miałam do czynienia z powieścią, która sięgała obrazu Korei z początków XX wieku, więc nastawiłam się na nieznany mi dotąd obyczajowy wachlarz cech Koreanek i Koreańczyków zanim doszło do podziału ich narodu. Chciałam przyjrzeć się przemianom, jakim poddawany jest jeden naród azjatycki przez inny, kulturowo dość bliski. Niestety. Ani przybliżonego obrazu, jak mogły wyglądać wsie, tereny upraw, czy miejskie zagospodarowanie, ani konkretnych zachowań antykoreańskich. Za to nie szczędzi się nam sucho zdawanych krótkich opisów dotyczących, mniej więcej, bieżącej sytuacji w życiu bohaterów, bo nawet jeśli ktoś umarł, to go nie ma i koniec historii. Tak samo zresztą potraktowane zostają wszelkie elementy fabuły. A beznamiętnie prowadzona narracja zaważy na odbiorze konstrukcji wydarzeń i wynudzi przeogromnie.
Historia, mimo iż prowadzona linearnie to skonstruowana jest skokowo na zasadzie krótkich wzmianek, opisie pojedynczych zdarzeń, mniej lub bardziej oddających charakter ludzi i miejsc. Chociaż z tymi miejscami bym nie przesadzała, bo czy znajdowałam się wraz z bohaterami w Osace, w Tokio, czy Jokohamie było bez różnicy. Do tego skaczemy sobie, co 2-5 lat na osi czasu i przyglądamy się - bywało, że - mało istotnym wydarzeniom z życia bohaterów. Nie buduje to pełnego obrazu ani ich samych, ani nie pokazuje więzi między nimi. Prowadzenie wydarzeń w ten sposób nie przemawia do moich potrzeb zgłębiania tematu emigrantów z terenu Japonii w trudnym okresie lat zaraz po II wojnie światowej i przez następne dziesięciolecia. Czuję się oszukana treścią "Pachinko", tak ze względu na podejście historyczno-kulturowe, jak i opowieść o rodzinie.
Niestety, "Pachinko" nie zapisze się w mej pamięci jako lektura godna polecenia, choć wyjątkowa pod względem poruszanego tematu (chyba na naszym rynku wydawniczym nie istnieje druga o podobnej tematyce). Momentami mnie usypiała; monotonny sposób prowadzenia narracji, wiele zdarzeń opisywana po łebkach, byle dalej z akcją. Trudno ujmować się za którąkolwiek z postaci, bo są...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie sądzę by ktoś kiedykolwiek był w stanie opisać ludobójstwo w jednej książce. Stąd ważne, by na jego temat powstawało wiele publikacji. Chyba tylko w ten sposób uświadomi się ludziom jaką skale przybiera. Wojna nie skończyła się w latach 40-tych XX wieku, ona cały czas trwa wszędzie tam, gdzie dokonują się masakry na ludziach, gdzie przepędza się, jak bydło, z miejsca na miejsce całe osady, setki, tysiące ofiar, gdzie strach przyczepiony jest tuż pod skórą człowieka.
Bałam się kontaktu z tą książką. Bałam się zetknięcia z emocjami, jakie z niej wychylą się już prawdopodobnie od pierwszej strony. Jednak dla mnie ten sposób przedstawienia dramatyzmu ludzkich losów, podłości, jaką kolejny raz zgotował człowiek człowiekowi jest mało ekspresyjny.
Oglądałam kilka miesięcy wcześniej film na temat historii ludu Hutu i Tutsi, wstrząsające fragmenty wędrówki setek wypędzonych drogami wyściełanymi zamordowanymi rodakami, uciekających za granice do Konga, by ocaleć. Skąd, po paru miesiącach, będą musieli się znów ewakuować na teren Rwandy, gdyż teraz na Kongo dokonuje się inwazja oddziałów Ruandyjskiego Frontu Patriotycznego. Ten sam koszmar odżywa na nowo, masakryczny powrót, który nie przeżyje nawet połowa uchodźców Hutu kryjących się po lasach i bagnistych terenach. Nie musiałam zatem wizualizować sobie specjalnie zdarzeń z książki, bo to wszystko we mnie jeszcze tkwiło. Jednak sposób przekazu dokonany tu przez Hatzfeld'a nie trafił do mnie dość mocno, choć zawiera mocne słowa tych, którzy przeżyli. Wypowiedzi świadków obrazujące cały ten koszmar i będące w sumie osią dla publikacji są o różnym stopniu wnikliwości, podawane przez ludzi w różnym wieku, czasem chaotycznie, ale przede wszystkim jako skrawki przeżyć, tego co się zaobserwowało, usłyszało, co najbardziej utkwiło w pamięci tworząc raptem 2-3 stronicowe zapiski.
Jedno jest właściwe wszystkim narodom, wśród których dokonywały się akty ludobójstwa - strach. Towarzysz ludzi, którzy przeżyli traumę zabijania na swoich oczach i na każdym kroku, o każdej porze będą go odczuwać. To przemożne poczucie, że jest się ściganym i trzeba się stale oglądać za siebie. Tym ludziom do końca ich dni będzie towarzyszył strach, a czytającym "Nagość dnia" zapewne utkwią głęboko w pamięci krótkie przekazy świadków opisywanych tu zdarzeń.
Nie sądzę by ktoś kiedykolwiek był w stanie opisać ludobójstwo w jednej książce. Stąd ważne, by na jego temat powstawało wiele publikacji. Chyba tylko w ten sposób uświadomi się ludziom jaką skale przybiera. Wojna nie skończyła się w latach 40-tych XX wieku, ona cały czas trwa wszędzie tam, gdzie dokonują się masakry na ludziach, gdzie przepędza się, jak bydło, z miejsca na...
więcej mniej Pokaż mimo to
Uważam,że jest to jedna z tych publikacji, którą powinien przeczytać każdy kto interesuje się nie tylko polityką ale wszelkimi wiadomościami na skalę światową. Jeśli czegoś nie znamy to zaczynamy sie bać, dochodzi do tego również w tych momentach, gdy w naszej świadomości utrwalają się niewłaściwe obrazy. Bardzo łatwo też wzbudzić w człowieku niechęć do nieznanego przy pomocy nieobiektywnej interpretacji faktów.
Publikacja ta otworzy nam oczy na świat Bliskiego Wschodu, arabskiej dyktatury, konfliktów na linii Izrael-Palestyna i sytuacji zwykłych ludzi w tych miejscach. Pomoże stworzyć własne zdanie o rejonach gdzie dyktatura miesza ludziom tak w głowach, że traktują Zachód za jeszcze większy koszmar niż ten, w którym przyszło im żyć od dnia swych narodzin.
To relacja o kulisach pracy reportera. Kim tak naprawdę jest reporter, jak wygląda jego praca w terenie. Przy czym ów "teren" w krajach arabskich bardzo często ogranicza się do pokoju hotelowego, w którym poddaje się analizie dane ze stron internetowych największych prasowych agencji, publikacji ONZ, wiadomości przesłanych od wydawcy. A jako korespondent musi tylko to przetworzyć i sprzedać przed kamerą jako "świadek" z miejsca wydarzeń by nadać całości realizmu.
Autor zwraca uwagę przede wszystkim do jakich manipulacji dochodzi w mediach, gdzie niby-fakty w postaci newsów poparte obrazkami, maleńkimi wycinkami rzeczywistości upozowanej decydują o całokształcie.
"Zanim zostałem korespondentem, sądziłem, że newsy dotyczą tego, co na świecie najważniejsze. Ale po pół roku pracy w charakterze korespondenta pojąłem, że to nieporozumienie. Newsy to wiadomości o sprawach, które odbiegają od codzienności, są wyjątkami od reguły. A w wypadku nieznanego świata, takiego jak arabski, dochodzi wówczas do przekłamania." (s.45)
Uważam,że jest to jedna z tych publikacji, którą powinien przeczytać każdy kto interesuje się nie tylko polityką ale wszelkimi wiadomościami na skalę światową. Jeśli czegoś nie znamy to zaczynamy sie bać, dochodzi do tego również w tych momentach, gdy w naszej świadomości utrwalają się niewłaściwe obrazy. Bardzo łatwo też wzbudzić w człowieku niechęć do nieznanego przy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Publikacja Stefanickiego przedstawia relacje z trzech pobytów autora w Tybecie z kilkuletnimi przerwami. Choć czasowo są to okresy obejmujące XXI wiek i dotyczące naocznego obserwowania rozwoju sytuacji tamtejszych rejonów, to autor często robi odniesienia do historii i tradycji narodowej, by tym lepiej oddać przemiany, jakim władze komunistyczne poddały Tybet. By dać wgląd w cały proces przemian społecznych i politycznych począwszy od natarcia Armii Ludowo-Wyzwoleńczej w połowie XX wieku, aż po współczesne realia rządzące Tybetem, pokrótce udaje mu się również przedstawić historyczne motywy i wątki przenikania się mongolskich, indyjskich czy chińskich wpływów na tybetańską egzystencję w minionych wiekach.
Autor nie skupia się tutaj wyłącznie na najlepszych rzeczach, ani też nie epatuje tym wszystkim, co negatywne w życiu Tybetańczyków. Ma świadomość, że Tybet to nie tylko błogosławiony buddyzm i oddawanie się medytacjom, a sami przewodnicy duchowi nie są ludźmi wyzbytymi grzechu. Zatem Stefanicki odwołując się do historii wcale nie pokazuje Tybetu jako jaśniejącej plamy uduchowionej ludności żyjącej w równości i poszanowaniu praw. Wyraźnie zadbał o to, by czytelnik sam mógł sobie wyrobić zdanie i zobaczyć ten kraj takim, jakim naprawdę był zanim Chińczycy zaczęli przeprowadzać w nim rewolucję kulturalną, jakże katastrofalną w skutkach dla edukacji i języka. Trzeba będzie wielu lat, by tybetański powrócił jako język wykładowy (co też nie potrwa długo). A jak wyglądała sytuacja w kraju przed maoistycznym przejęciem? Tybet był krajem, w którym panował 70 procentowy analfabetyzm, wieśniacy byli wykorzystywani w celu płacenia danin, gdzie duchowni nie opiekowali się ludnością, ani nie dbali o rozwój, bo było im na rękę utrzymywanie w ciemnocie poddanych ich woli. Feudalny ustrój na pewno nie zapewniał człowiekowi wolności, ani godnego życia. Śmiało można powiedzieć, iż Tybet w pierwszej połowie XX wieku przypominał kraj wyjęty z średniowiecznych ksiąg. O czymś takim czyta się dziś z myślą, iż działo się tak dawno, że to już nie prawda, a tu zyskuje nowy wymiar.
Komunistyczne Chiny przekroczenie granic nazwały "wyzwoleniem", zmieniając nieodwracalnie panujący system. Ta inwazja i zniszczyła niemogący się obronić kraj i zdołała go zreformować, gdzie wcześniej ze względu na zbyt silny opór kleru nie miał szans na tego typu manewry. Dziś stykamy się tam z szeroko pojętą manipulacją ze strony okupanta względem tybetańskiej historii. Zaciera się istniejące ślady świętości i religii buddyjskiej o kształcie tybetańskim, odnoszącym się do duchowości i przeobrażeń mentalnych, a nie jak to odbierają Chińczycy w ramach zbawienia cielesnego. Czytając kolejne rozdziały "Czerwonego Tybetu" ma się nieodparte wrażenie, iż to co najcenniejsze Tybetańczycy bezpowrotnie utracili. Już tylko starsze pokolenia będą pamiętać ten kraj takim, jakim był. Podobno wśród młodych nie spotyka się dziś nabożności, podążają za obcymi trendami. Zatem to co uważane za tradycyjne odchodzi powoli wraz ze starszymi pokoleniami.
Przez treść stale przewija się pytanie ile Tybet stracił, a ile zyskał przez chińską interwencję. Czy skala zniszczeń rodzimej kultury i religii może być powetowana przez - wprowadzany na siłę i pod stałą kontrolą zwierzchnika - rozwój kraju?
Tożsamość kulturowa i duchowa Tybetu jest sukcesywnie zabijana. Folklor zostaje zdeptany, a najlepszych przypadkach pomieszany z chińskimi naleciałościami. Już dziś masowa turystyka z Chin, budowanie tam, hydroelektrowni, eksploatacja lasów zaburza ekosystem, którego konsekwencją będzie tragedia w postaci masowych wylewów wód i trzęsień ziemi. A każdy, kto decyduje się na wymianie handlową z Chinami przykłada się jednocześnie do wyzysku i niszczenia środowiska naturalnego Tybetu.
"Czerwony Tybet" dostarcza wielu ciekawych informacji odnośnie nie tylko bieżących stosunków jakie panują na linii z Chinami, ale informacji historycznych dotyczących sytuacji Tybetańczyków, strefy przejściowej utworzonej dla uchodźców w Nepalu oraz drugiej ojczyzny, jaką powoli dla Tybetańczyków stają się Indie. Pod uwagę wzięta jest też sytuacja gospodarcza i polityczna Nepalczyków i Indusów, będących niejako pod ostrzałem kontrolującej i wywierającej nań wpływy Republiki Chińskiej.
Nie miałam jeszcze do czynienia z tak bogato zaprezentowaną relacją z kraju, o którym pokutują głównie stereotypy. Nie byłam też świadoma pogarszającej się od lat sytuacji w Krainie Śniegu. Kraju, który staje się coraz bardziej izolowany przez Zachodem. Nie czyta się tego łatwo, ale uważam, ze to bardzo istotna lektura, obok której nie można przejść obojętnie.
Zdjęcia do książki http://stefanicki.eu/czerwony-tybet/zdjecia-do-ksiazki/
Publikacja Stefanickiego przedstawia relacje z trzech pobytów autora w Tybecie z kilkuletnimi przerwami. Choć czasowo są to okresy obejmujące XXI wiek i dotyczące naocznego obserwowania rozwoju sytuacji tamtejszych rejonów, to autor często robi odniesienia do historii i tradycji narodowej, by tym lepiej oddać przemiany, jakim władze komunistyczne poddały Tybet. By dać wgląd...
więcej mniej Pokaż mimo to
William Andrews w poruszający sposób przedstawia niechlubne losy Korei zarówno podczas II wojny światowej, jak i w trakcie ustalania polityki nowego podzielonego państwa oraz strefy wpływów. Znając już historie tego kraju, jego przeobrażeń geopolitycznych, jak i dążeń zewnętrznych mocarstw co do jego kształtu tym razem mogłam mocniej skupić uwagę na poszkodowanych Koreankach. Młode dziewczyny, a w zasadzie dzieci już dwunastoletnie, trzynastoletnie stały się towarem seksualnym dla japońskich żołnierzy okupujących Koreę. Do tej pory, te które miały siłę przeżyć miesiące gwałtów i nie zostały podczas wycofywania się okupanta rozstrzelane, walczą o odszkodowania oraz prawdziwe przeprosiny ze stron japońskich władz. Wszystko jest odwlekane w czasie, co jak się domyślamy może świadczyć o wyczekiwaniu na ostateczne odejście ofiar, bo nawet rząd Korei Południowej zamiata te okrucieństwa pod dywan. Ostatecznie dziś Korea Południowa i Japonia robią dobre interesy. Fakty oraz ofiary wojenne chce się wymazać z kart historii. Dzisiaj żyjemy w lepszym, bogatszym świecie, wszyscy upodobniamy się na modłę Zachodnią tak by było łatwiej i przyjemniej, czego nie da się pogodzić z pamięcią o niewygodnych zdarzeniach.
Czy to nam czegoś nie przypomina? Każda wojna, w dowolnym zakątku ziemi przebiega tak samo. Okupant nie pyta, a bierze co chce, przy okazji depcząc wokół wszystko, potem ktoś zwycięża, a pokonany w jakimś ułamku zostaje osądzony i ukarany. Co jest niewygodne, często dla obu stron konfliktu, zostaje odgórnie unieważnione i odesłane w niebyt.
Do "stref komfortu" trafiały wbrew swojej woli nie tylko Koreanki, ale również Chinki, Tajki. Jedyne o czym w takich warunkach mogły zadecydować było odebranie sobie życia lub przetrwanie pomimo wszystkich upokorzeń, chorób, kalectw, by w przyszłość choć część z nich mogło dać świadectwo tym praktykom.
Swoje bolesne wspomnienia przekazuje Hong Jae-hee wnuczce, którą ciekawość poznania korzeni sprowadza dziś do Korei. To bardzo emocjonalna podróż, w którą nie wszyscy chcą dać wiarę. Świadectwo jakie starsza kobieta przekazuje młodemu pokoleniu jest upamiętnieniem setek tysięcy kobiecych żyć. Trzeba o tym pamiętać i dalej rozpowszechniać by wraz z odejściem ostatniej zakładniczki "strefy komfortu" nie wymazano tego faktu z historii. Co może dziwić? Dla niektórych sposób odnoszenia się Azjatki względem różnych praktyk czy nawet samych oprawców. Ale narratorka jest kobietą Wschodu, więc trudniej byłoby mi się spodziewać agresywnego tonu rodem z amerykańskich lektur. To przeszłość, kultura w jakiej wzrastamy, sposób odnoszenia się do siebie buduje nas, tworzy ramy w jakich się poruszamy. Być może dla bohaterki również te cechy spowodowały, że chęć przetrwania stała się silniejsza.
Całość: https://nakanapie.pl/recenzje/narody-wojennym-murem-podzielone-corki-smoka
William Andrews w poruszający sposób przedstawia niechlubne losy Korei zarówno podczas II wojny światowej, jak i w trakcie ustalania polityki nowego podzielonego państwa oraz strefy wpływów. Znając już historie tego kraju, jego przeobrażeń geopolitycznych, jak i dążeń zewnętrznych mocarstw co do jego kształtu tym razem mogłam mocniej skupić uwagę na poszkodowanych...
więcej Pokaż mimo to