Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Po pierwszej przeczytanej książce Autorki wiedziałam, że będę kontynuować tę smakowicie rozpoczętą przygodę, mimo iż lektury Magdaleny Zimniak nie należą do lekkich, banalnych konstrukcji. Dawno jej u mnie nie było i zatęskniłam za tym co znajome i dobre. Z zaciekawieniem podchodzę do kolejnej, zastanawiając się czym tym razem zaskoczy, w jaki sposób uwikła swoich bohaterów i czy będzie autentycznie?

(...)

Przerabianie przez bohaterkę scen z życia, gdy była nastolatką daje początkowo fragmentaryczny obraz jak wyglądała ta przeciętna rodzina z Nasielska. Jak zaburzony rodzic wpływa na kształtowanie się młodego człowieka i do czego jest zdolny w swym obsesyjnym egoizmie. Jak choroba psychiczna może zdominować umysł i przejąc władzę nad poczynaniami człowieka. Kluczowe są tu rozważania Bianki nad sytuacją w jakiej się obecnie znalazła i kto może za tym stać. Praktycznie każda z wymienianych postaci może być tym zamaskowanym porywaczem, zarówno kobieta jak i mężczyzna. Czy to desperacja otumanionej kobiety podpowiada jej takie scenariusze? czy realnie każdy z podejrzanych mógłby dokonać takiego czynu i odgrywać grę, która przywodzi tyle wspomnień?

Teraźniejszość przeplatana jest ze zdarzeniami z przeszłości. I teraz i przedtem wypełniają tajemnice oraz niedopowiedzenia, a po tragicznych przeżyciach zacierają się pewne wspomnienia, które z czasem upomną się o ujawnienie. Wygląda na to, że należałoby przechowywać w pamięci ciągłość zdarzeń, by uchronić się przed kolejnymi kryzysami.

Zimniak umiejętnie prowadzi grę z czytelnikiem podsuwając osoby do kręgu podejrzanych, to znów negując ich udział. To za łatwe, tamto zbyt oczywiste. Ale przecież tak właśnie może być. Najczęściej to najbliżsi stoją za zniknięciami kogoś z rodziny. To ci zaufani, okazujący pomoc, przychylność, a nawet miłość, są zdolni do niewiarygodnych czynów. Przyjaciel w każdej chwili może stać się wrogim, więc komu zaufać?

W tym wypadku proponuję zaufać dobrej, wciągającej lekturze i podarować sobie wieczór na rozwikłanie psychologicznej zagadki. Trzymająca w napięciu fabuła, narracja współtworzona przez każdego z bohaterów zdarzeń, kompilacja ich przemyśleń odkrywająca stopniowo początkowo niejasny, rozmyty obraz przeszłości. Każdy ma coś na sumieniu i każdy mógłby okazać się winnym, ale tu do końca nic nie będzie oczywiste.

Całość: https://nakanapie.pl/recenzje/rozpocznijmy-te-gre-nasza-prywatna-gra

Po pierwszej przeczytanej książce Autorki wiedziałam, że będę kontynuować tę smakowicie rozpoczętą przygodę, mimo iż lektury Magdaleny Zimniak nie należą do lekkich, banalnych konstrukcji. Dawno jej u mnie nie było i zatęskniłam za tym co znajome i dobre. Z zaciekawieniem podchodzę do kolejnej, zastanawiając się czym tym razem zaskoczy, w jaki sposób uwikła swoich bohaterów...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pocałuj mnie pod jemiołą Renata Kosin, Dorota Milli, Krystyna Mirek, Agnieszka Olejnik, Alek Rogoziński, Joanna Tekieli, Karolina Wilczyńska
Ocena 7,5
Pocałuj mnie p... Renata Kosin, Dorot...

Na półkach: , , , ,

Dla mnie opowiadania w większości bardzo dobre, spójnie zawiązują się wokół osi, którą jest schronisko Pod Jemiołą w czasie Bożego Narodzenia.

Pokrótce opisują to, co rzutuje na naszą spokojną codzienność, a mianowicie: stresy, niekomfortowe sytuacje, nawarstwiające się konflikty z bliskimi. A z uwagi na czas, w którym poznajemy bohaterów obserwujemy te zdarzenia w okresie tuż przedświątecznym, nieco magicznym, a z drugiej strony ostatecznym do podejmowania decyzji przed końcem roku. Z takich czy innych względów osoby trafiają do schroniska w górach by odpocząć, nabrać dystansu lub po prostu cieszyć się chwilą z kimś wyjątkowym. Sytuacje, które przybrały w ostatnich miesiącach ich życia niepomyślny obrót w czasie Bożego Narodzenia mogą ujrzeć w innym świetle, w końcu podejmą wiążące decyzje, nie zawsze w duchu "żyli długo i szczęśliwie".

Najbardziej mistyczna w tej opowieści jest jemioła wraz z całą swą symboliką narosłą od stuleci. Spaja ludzi tak, jak opowieści różnych autorów w tym tomie.

Dla mnie opowiadania w większości bardzo dobre, spójnie zawiązują się wokół osi, którą jest schronisko Pod Jemiołą w czasie Bożego Narodzenia.

Pokrótce opisują to, co rzutuje na naszą spokojną codzienność, a mianowicie: stresy, niekomfortowe sytuacje, nawarstwiające się konflikty z bliskimi. A z uwagi na czas, w którym poznajemy bohaterów obserwujemy te zdarzenia w okresie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Śmiertelni nieśmiertelni" to wyjątkowa pozycja zarówno pod kątem ujęcia tematu przewodniego jakim jest choroba nowotworowa, a też z uwagi na konstrukcję. Formalnie przypomina pamiętnik, wspomnienia pisane z punktu chorującej Terry oraz Kena będącego osobą wspierającą na tym wyboistym szlaku. Tej książki nie łykasz, a poddajesz kontemplacji każde jej słowo.

Oto książka, którą odczytać można na rożnych poziomach, a trafi do czytelnika w zależności od stopnia jego wrażliwości. Uważam, że nie ma znaczenia czy wywodzimy się z kultury Zachodu i jesteśmy przypisani do religii chrześcijańskiej, bo możemy czerpać z różnych kultur by rozwijać swego ducha. Zdarzało mi się usłyszeć, że oddając się rozważaniom nad innymi religiami zdradzamy naszego Boga. Skąd takie pojmowanie? Ucząc się, poznając i doświadczając nowego zgłębiamy przy okazji własną wiarę, przyglądamy się kulturze, w której wzrastamy, nie pozostając jedynie w sztywnych ramach nakreślonych ideologicznie, kulturowo czy społecznie, a sięgamy dalej i dalej. Ta książka Wilbera pokazuje, że poszukiwanie, medytowanie, transcendencja, odwoływanie się do innych kultur, metod i wierzeń nas nie zabija, a przeciwnie, buduje pełny obraz rzeczywistości i rozwija naszą świadomość. Wszelkie systemy mogą być sprzymierzeńcem w walce z wrogiem, który nas bezpośrednio atakuje. Książka powinna uświadomić nam, że tu gdzie żyjemy duch nie istnieje bez ciała, ale i cielesność stanowi integralność z duszą, więc gdy coś psuje się w ciele nie można tylko skupiając się na cielesnej postaci choroby. Jeśli mamy silną motywację do przeżycia, którą być może dają nam najbliżsi, ich zaangażowanie i szczere oddanie albo wcześniej założony cel do osiągnięcia, a może wiara tak nas buduje, że pokonujemy przeszkody, a szczęśliwcy mogą mieć to wszystko razem i jeszcze więcej, gdy przychodzi im zmierzyć się z nieuleczalną chorobą, to już jesteśmy wygrani bez względu na ostateczny wynik.

W ujęciu Kena Wilbera dostajemy szeroki szeroki plan, w którym rozgrywa się najtrudniejsze pięć lat jego życia jako osoby wspomagającej podczas choroby jego żony Terry. Niezwykle emocjonujące i dramatyczne mierzenie się w walce z nowotworem poprzez sięganie do chemioterapii, naświetleń, leków przeciwnowotworowych oraz różnych alternatywnych metod skutecznego oddziaływania na guzy, jak wzmacniająca dieta, witaminy, ruch, medytacja, wizualizacja, odwiedzanie różnych miejsc i ludzi mogących pomóc, ale nie skupianie się tylko na guzie. A w tym wszystkim postawa i przemiana Terry, która w swoje czterdzieste urodziny przyjmuje imię Treya (wybór nie bez znaczeni), która wsłuchuje się w siebie, podejmuje decyzje, walczy, zmienia się jej świadomość, postrzeganie pewnych prawideł, bo znajduje w tym wszystkim to, co daje jej siłę, co ostatecznie ukierunkowuje jej ducha.

Dzięki tej książce zahaczymy o różne teorie, m.in tę zbudowana przez Levensona, o sensie której rozmyśla zarówno Treya, jak i Ken z punktu widzenia swojego życia, a która głosi:
"ludzie są bardziej podatni na raka, jeśli jako dorośli mają trudności w kontaktach z ludźmi, przejawiają tendencje do hiperindywidualizmu, zbyt są skupieni na sobie, nigdy nie proszą o pomoc, zawsze usiłują wszystko robić na własną rękę. Stres, który się w nich gromadzi, nie uwalnia się w związkach z innymi ludźmi, kiedy prosi się o pomoc czy uzależnia się od kogoś. Ten skumulowany stres nie ma więc żadnego ujścia i dlatego tacy ludzie, jeżeli mają genetyczne skłonności do raka, pod wpływem napięcia mogą zachorować." (s.296)

Natomiast "Nowa szkoła psychoneuroimmunologii znalazła przekonywujące dowody na to, że myśli i emocje wywierają bezpośredni wpływ na układ odpornościowy.(...) Udowodniono zwłaszcza, że wyobraźnia i wizualizacja są najważniejszymi składnikami tego "niewielkiego, ale istotnego" wpływu umysłu na ciało i układ odpornościowy." (s.323/324). To podkreśla, jak istotne jest spojrzenie na człowieka jako całość, co przez cały czas robią bohaterowie.

Jednak najwyższą wartością tej publikacji jest ukazanie zarówno świata Trey, jej walki fizycznej oraz przemyśleń przelanych na papier, a jednocześnie pokazanie, jak funkcjonuje partner, osoba wspierająca, która również cierpi, zmaga się z wysokim stresem na co dzień, a która przez innych może być postrzegana jako ta, która nie ma prawa do użalania się, bo to nie jego zabija nowotwór. A przecież przezywanie głębokiego cierpienia jest równie destrukcyjne i rujnujące zdrowie. Przy czym Kena rzeczywiście w pewnym momencie dopada nieznana choroba, czemu ten przypisuje znamiona depresji, jednak ta ustępuje wraz z prawidłowo postawioną diagnozą.

Czytając pewien rodzaj książek mamy szczególną predyspozycję do oceniania postaw bohaterów, gdy nie zgadzamy się z ich decyzjami, bo my byśmy tak nie postąpili, bo to niemądre, bo tak nie można, przemawiał przez nią/niego egoizm i tak dalej. Uważam, że po przeczytaniu "Śmiertelnych nieśmiertelnych" takich głosów pojawiła się znikoma ilość. Nie wiemy na pewno jakich decyzji możemy spodziewać się po sobie, nawet jeśli w tej chwili mamy ugruntowane podejście do zasadniczych spraw. A jeśli nadal z całym przekonaniem wierzymy, że w danej sytuacji postąpilibyśmy w określony sposób, to prawdopodobnie nie zrozumieliśmy treści tej książki.

"Śmiertelni nieśmiertelni" to wyjątkowa pozycja zarówno pod kątem ujęcia tematu przewodniego jakim jest choroba nowotworowa, a też z uwagi na konstrukcję. Formalnie przypomina pamiętnik, wspomnienia pisane z punktu chorującej Terry oraz Kena będącego osobą wspierającą na tym wyboistym szlaku. Tej książki nie łykasz, a poddajesz kontemplacji każde jej słowo.

Oto książka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

(...)

Spokojny tok narracji, bez męczącego powtarzania punktów śledztwa, wiadomych, sprawdzonych informacji czy rozbierania na czynniki pierwsze wszystkich kwestii. Zawrotnej akcji brak. Szaleńcze pościgi czy nieprzemyślane decyzje względem prowadzonej sprawy tutaj się nie pojawią.To dobrze skrojony kryminał, w którym policjanci - wydawać by się mogło - nieco miotają się pomiędzy poszczególnymi podejrzanymi, pewne informacje, podejrzenia prowadzą w ślepe zaułki jednak nie tracą z oczu najważniejszego - motywu. Wisting nie będzie mógł oprzeć się wrażeniu, iż wydarzenia, niejako dziejące się w tle, mają ten sam czynnik wyzwalający, Kajse Berg. Ale czy zaginięcie sportsmenki albo kota można łączyć z serią włamań i kradzieży? Jedna zaginiona, a trafiają się przy okazji inne ofiary. Czy, w którymś z wykopanych grobów, znajdą w końcu dziewczynę?

(...)

Gdybym miała określić powieść "Jedną jedyną" przy pomocy jednego słowa to było by to - zrównoważona. Taka właśnie jest ta powieść. Wyważenie na polu zawodowym, dochodzenie prowadzone bez nerwów w dużym skupieniu, materiał dowodowy poddawany zarówno analitycznym jak i intuicyjnym umiejętnościom Wistinga. Życie prywatne stonowane, bez większych załamań, nienarzucająca się podczas akcji Lin i gdzieś tam żona. Dochodzenie też nie przechodzi poważnych ewolucji, po prostu jest prowadzone skrupulatnie i pomimo wpadania - od czasu do czasu - na ścianę nie zamiera, posuwa się na przód dając odczucie, że podążamy w odpowiednim kierunku. Przyjemnie śledzi się poczynania bohaterów, aż nie chce się pochłaniać całości w jeden wieczór tylko dawkować sobie po trochu przez kolejne dni.

Całość:https://nakanapie.pl/recenzje/wszyscy-maja-cos-do-ukrycia-jedna-jedyna

(...)

Spokojny tok narracji, bez męczącego powtarzania punktów śledztwa, wiadomych, sprawdzonych informacji czy rozbierania na czynniki pierwsze wszystkich kwestii. Zawrotnej akcji brak. Szaleńcze pościgi czy nieprzemyślane decyzje względem prowadzonej sprawy tutaj się nie pojawią.To dobrze skrojony kryminał, w którym policjanci - wydawać by się mogło - nieco miotają się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Książka Rebekki E. Kidger to kompendium prawdziwych historii o duchach." Prawdopodobnie chodziło o podkreślenie, iż zamieszczone w zbiorze historie są prawdziwe, jednak jak sprawdzić i potwierdzić wiarygodność istnienia duchów? Czy to, że niektórzy z nas odczuwają obecność bezcielesnych to fakt czy mit? Na ile duchowość może być namacalna? Poruszanie się w tym kręgu może być ciekawe, nawet jeśli takie dywagacje byłyby wydumaną mrzonką, ale.. Autorka skupia się na przeglądzie miejsc na terenie Anglii, które objęła swoimi badaniami. Czyli dostajemy mapę z wytyczonym szlakiem punktów dotkniętych zjawiskami nadprzyrodzonymi, ale nie ma rozważań na nurtujące tematy przy poruszanej problematyce.

Z definicji kompendium przedstawia temat w sposób skrótowy podając to co najistotniejsze. I jest skrótowo począwszy od ilości stron publikacji po naszpikowanie jej krótkimi opowiastkami o nawiedzanych przez duchy miejscach. I pewnie to zgubiło Autorkę, bo zamiast ciekawie rozwinąć nieco historie daje tylko zarys bazując na historycznych podstawach danego obszaru, budynku czy pól bitewnych.

Relacje z paranormalnych doświadczeń nie są podane w sposób zachęcający. Niektóre budzą szczególną wątpliwość, jak i sens ich zamieszczania. Poza tym po przeczytaniu kilku z nich pozostałe zaczynają zlewać się w całość. Podobno treść miała rzetelne podstawy, mamy do czynienia z badaczką, a nie uzyskujemy żadnych konkretnych przemyśleń. Książka nie posiada znamion pracy badawczej. Jest jedynie jałową papką dla niewymagającego czytelnika.

"Książka Rebekki E. Kidger to kompendium prawdziwych historii o duchach." Prawdopodobnie chodziło o podkreślenie, iż zamieszczone w zbiorze historie są prawdziwe, jednak jak sprawdzić i potwierdzić wiarygodność istnienia duchów? Czy to, że niektórzy z nas odczuwają obecność bezcielesnych to fakt czy mit? Na ile duchowość może być namacalna? Poruszanie się w tym kręgu może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Komedię kryminalną "Nieszczęścia chodzą trójkami" oceniłam kiedyś dobrze. Tam pewne sceny bawiły, na coś się czekało, a w przypadku "Kołysanki" mam odczucie, jakby pisała je młodsza, mniej doświadczona literacko osoba. To prosta historyjka łącząca motywy, które pojawiły się w wielu istniejących książkach innych autorów, co oznacza że nie pojawi się nic nowego co by czytelnika miało zaskoczyć. Podobnie z inspiracjami idącymi w kierunku klasyki, czyli baśni, chociaż w tym wypadku nadaje to jakiegokolwiek smaczku opowieści. A wszystko ujęte dość topornie i jak na książkę o magii - nazbyt statycznie i mdło. Brakuje tej historii charakteru, podobnie jak jej bohaterom. Można na lata zapamiętać fabułę dzięki postaciom, które były nie tylko jakieś, ale prezentowały chwytliwą manierę, miały bogatą osobowość i albo oczarowały, albo tak irytowały swym sposobem bycia, że nie sposób zapomnieć.

Parę wątków bez rozwinięcia, coś tam porzucone i końca nie widać (może w kolejnych tomach?). Łatwo wyłapać tez powtórzenia, wracanie do tego samego i nie mam tu na myśli przeszłości, odwołań do przodków, mimo iż wydaje się jakby na tym oparła się cała historia - historia zemsty. Zemsta jaka jest każdy widzi, a co do walki mocy zdecydowane rozczarowanie wieńczące to dzieło.

Moją uwagę zwróciło tez to, że główna bohaterka zachowuje się niekonsekwentnie. Raz jest pewną siebie i swych czarownych mocy kobietą, która nie ulega męskim zaczepkom, a to znów robi to co inni jej mówią. Jakby cierpiała na zmienność nastrojów rzucając się od złości, a nawet furii po popadanie w przygnębienie. Takie przebiegunowanie na zawołanie, co wytrąca czytelnika z rytmu i każe zastanawiać się o co chodzi, bo przecież nie było powodu. Za to jest na tyle sprytna i genialna, że potęga wroga kłania się do jej stóp, co wypada nieszczególnie przekonująco w opisywanej scenerii zdarzeń.

Po lekturze łatwo odnieść wrażenie, że nie tyle śledztwo było ważne, a roztrząsanie historii rodzin władających magią, ich hierarchia oraz zaszłe konflikty. Za to niewielkie skupienie na ukazaniu rzeczywistości magicznej, miejsc, postaci. Wyszło zaskakująco banalnie. Nie jestem znawczynią tego typu historii, urban fantasy gdzieś tam zagościło u mnie parę razy, ale to nie znaczy, że teraz zadowolę się byle czym, co będzie choćby miernym nośnikiem "czarownej" fabuły. Liczyłam na dobrą zabawę, z humorem potraktowaną opowieścią, lekką, ale wciągającą. A takie składowe jak: czarownice, magia, miejsce wydarzeń, sięganie do korzeni daje skojarzenie, że będzie słowiańsko. Niestety, nie wyczułam takich klimatów, tak samo jak większych emocji.

Komedię kryminalną "Nieszczęścia chodzą trójkami" oceniłam kiedyś dobrze. Tam pewne sceny bawiły, na coś się czekało, a w przypadku "Kołysanki" mam odczucie, jakby pisała je młodsza, mniej doświadczona literacko osoba. To prosta historyjka łącząca motywy, które pojawiły się w wielu istniejących książkach innych autorów, co oznacza że nie pojawi się nic nowego co by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nad ranem

Obudziłam się
W mrocznym świecie
Jutra-pojutrza
Wokół mojej nie-jaźni
Krążyli ludzie-nieludzie
Z niemym krzykiem
Na zaciśniętych ustach

Nie podchodź do mnie za blisko

Powiew
Lodowej cywilizacji
Świat zimnych automatów
Z ochronną warstwą
Pola siłowego

Nie dotknij przypadkiem
(s.9)

Oto książeczka, która przeleżała u mnie kilka lat wciśnięta miedzy inne, zapomniana. Taka niepozorna, a przepełniona mocą oddziaływań, choć w subtelną formię ubrana. Nawet nie znając autora wczytując się w jego wiersze dostrzega się dojrzałość płynącą z metaforyki słów. Może stoi za tym doświadczenie, przeżycia i gdy tworzy się w późniejszym okresie życia ma się wszystko racjonalnie poukładane i zaczyna przeżywać się chwilę, jej wyjątkowość w specyficzny sposób.

Łapię chwile radości
Kroplami rozsypane w powietrzu
Zgarniam w linię serdeczną dłoni
Nawlekam na nić pajęczą
Migotliwe kolory tęczy
Zamknięte w owal deszczu
Wtulam blisko zziębniętego serca
(...) s.61

Czy poezję można nazwać wyważoną? Dla mnie liryka Krzyżańskiej okazała się harmonijna, bez zbędnych słów, a te które się pojawiają na kartach "Nie dotknij przypadkiem" doskonale ujmują przekaz, celnie pobudzają czytelniczą refleksyjność. Im mniej słów Krzyżańska zawiera w wierszu tym więcej dostrzeżemy w nim metaforycznych obrazów.

PUSTKA

Patrzę
Na swoje odbicie
W lustrze
Stoisz za mną
Trzymasz rękę
Na moim ramieniu
Czuję jej ciepło

Po tej stronie
Pustka
(s.44)

Poetka wielokrotnie odnosi się do funkcji marzeń w życiu, jakby chciała podkreślić, że nie samym chlebem i pracą człowiek żyje. Jesteśmy bytami o wiele bardziej spragnionymi duchowej strawy, kontemplacji i odurzenia marzeniami niż chcemy przyznać na co dzień. Co prawda coraz częściej zatracamy się w chłodnej przestrzeni wirtualnej, ale każdy tak samo jest spragniony ciepła ludzkiej dłoni. Jedni będą uważać takie zachowanie za stratę czasu, inni chętnie przeznaczą swój czas na przyjemne odrealnienie z poezją, własnymi przemyśleniami oraz skupieniem się na marzeniach.

Tęsknić to znaczy marzyć
Widzieć oczami duszy
Ukochaną twarz
Dotykać jasnych oczu
Wilgotnych warg
Obejmować ustami usta
Rękami
Dotykać gorącego ciała
(...)s.41

Ten niewielki tomik zaskoczył mnie swą niepowtarzalnością. Różnorodny tematycznie przechodzi od rzeczy oczywistych, prozaicznych do lirycznych westchnień, uczuć stęsknienia i wyrażania pragnień cielesno-zmysłowych, odurzeń chwilą, nastrojem płynącym z wyczekiwania. Jednocześnie zagłębia się w strefę marzeń mając na uwadze zmiany technologiczne i brutalną izolację ludzi w dzisiejszym świecie. Można mieć złudzenie, że podmiot liryczny igra sobie z czytelnikiem nasuwając pewne skojarzenia, ale póki nie odczyta się wiersza po ostatnie słowo nasza interpretacja zdaje się być błędna. Po prostu oślepiono nas warstwowością metaforyki.
"Nie dotknij przypadkiem" to piękna przygoda, niczym nie wymuszona podróż w głąb siebie i drugiego człowieka.

Nad ranem

Obudziłam się
W mrocznym świecie
Jutra-pojutrza
Wokół mojej nie-jaźni
Krążyli ludzie-nieludzie
Z niemym krzykiem
Na zaciśniętych ustach

Nie podchodź do mnie za blisko

Powiew
Lodowej cywilizacji
Świat zimnych automatów
Z ochronną warstwą
Pola siłowego

Nie dotknij przypadkiem
(s.9)

Oto książeczka, która przeleżała u mnie kilka lat wciśnięta miedzy inne,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niektórzy "Wróć przed zmrokiem" nazwą taką sobie opowieścią z pogranicza grozy i sensacji. Rzeczywiście opowieść Sagera jest historią podszytą grozą umiejętnie dozowaną i wypełniającą kondygnacje posiadłości Baneberry Hall. Magia takich miejsc przyciąga i tutaj stary dom ponownie zwabia Maggie, córkę ostatnich właścicieli. Wydarzenia jakie od początku towarzyszą posiadłości mają prawo ujrzeć światło dziennie wychodząc na pierwszy plan teraźniejszych zdarzeń.

I tak w klimacie owianym duchami dochodzi do odkrycia realnych wydarzeń sprzed lat. Atmosferę wyczekiwania i niepokoju dodatkowo podsyca sposób w jaki została zbudowana opowieść przeplatana wątkami sprzed dwudziestu pięciu lat i tego co ma miejsce dziś. Główna bohaterką obu planów jest dziewczyna, najpierw pięcio-, potem trzydziestoletnia Maggie Holt. Wszystko przemawia za tym, by nie wracała do posiadłości, jednak czy łatwo odciąć się od przeszłości, która tak mocno odcisnęła się na życiu bohaterki? Powrót, przywrócenie posiadłości do stanu bezpiecznego użytkowania i jej sprzedaż to jedno, a uporanie się z lękami i podejrzeniami to drugie, co chce osiągnąć podczas tej wizyty. Jako że panna Holt to pragmatyczne stworzenie trudno będzie jej uwierzyć w nadprzyrodzone siły dręczące stare domostwo. I tak jak nie wierzy w treść książki napisanej przez swego ojca o nawiedzeniu Baneberry Hall, tak nie chce się poddać sugestii dźwięków, trzasków i znikaniu przedmiotów jakie zaczynają mieć miejsce po jej przyjeździe.

Może i byłaby ta opowieść nudna, gdyby nie to jak ciekawie została zaaranżowana. Gdy zaczynamy się zastanawiać: czy aby na pewno? to akurat zostaje podrzucony jakiś trop. Jeśli nie dajemy wiary duchom mamy odkrytą sensacyjną zagadkę. A jeśli był trup musiał być i sprawca, a jeśli ten jest postacią realną, to zastanawiamy się kim był i czy aby na pewno jest to możliwe. A może jednak maczały w tym place duchy przebrzydłe. Drzwi szafy same się otwierały/zamykały czy istniał inny mechanizm? Czy Pan Cień to jedynie wyobrażenie pięcioletniego dziecka czy coś wiece? Rzeczy po prostu same znikają, zostają przeniesione przez jakąś siłę, a może dostał się do domu włamywacz? Niemalże każdą sytuację możemy rozpatrywać w kilku wariantach, potem eliminować niektóre i wybierać najbardziej prawdopodobne jako sceny budujące pełną oprawę zdarzeń.

Istnieją zalety, są tez wady. "Wróć przed zmrokiem" byłoby dużo lepsze gdyby nie przyspieszone tempo w końcowym etapie, które zwija się z szybkością zapalonego lontu. Niestety, wszystko układa się zbyt idealnie, w odpowiednim czasie następują po sobie zdarzenia jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I to właśnie zakończenie jest najbardziej niewiarygodne w całej treści. Ujmuje lekkości prowadzonej historii, jak i wszelkiego napięcia, a nawet odbiera zaciekawienie.

Za mną multum książek o podobnej tematyce, wielu nie pamiętam ani tytułu, ani nie potrafiłabym już przypisać autora, ale spotkania z Sagerem w tym wydaniu nie uważam za czas stracony, choć bardzo żałuję tej nieznośnej kumulacji zdarzeń w fazie końcowej. W pewnych momentach było świetnie. Moja wyobraźnia wznosiła się pod wysoki sufit i bujała na wciąż oświetlonym żyrandolu, czasem jakiś nerw został szarpnięty jak dzwonek pociągany za stary sznurek przypisany do danego pokoju Baneberry Hall. Magia chwil została odnotowana. Jednak czy to co dobre jest w stanie przykryć dość oczywiste potknięcia Autora? Powinno się pamiętać, że w tak delikatnym temacie jak stare domu, duchy i nawiedzenia pewnych faktów nie powinno się podawać czytelnikowi na tacy, bo albo się przesyci albo zniesmaczy.
Ostatecznie nie było tak źle, żebym nie chciała sięgnąć po kolejną książkę Rileya Sagera.

Niektórzy "Wróć przed zmrokiem" nazwą taką sobie opowieścią z pogranicza grozy i sensacji. Rzeczywiście opowieść Sagera jest historią podszytą grozą umiejętnie dozowaną i wypełniającą kondygnacje posiadłości Baneberry Hall. Magia takich miejsc przyciąga i tutaj stary dom ponownie zwabia Maggie, córkę ostatnich właścicieli. Wydarzenia jakie od początku towarzyszą posiadłości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Powieść jest przemyślanie zaprojektowana w polskim wydaniu. Brak zewnętrznej okładki, za to zewnętrzne szwy zbierają te setki stron w bardzo łatwo obsługiwaną księgę, która się nie posypie nawet przy N-tym czytaniu. Zaraz pod tytułem na lekko usztywnionej okładzinie znajduje się początek fabuły, nic się nie marnuje. Błyskotliwy styl, dbałość o formę wypowiedzi, lekkość, a nawet odpowiednia dawka humoru plasuje książkę wysoko, a gawędziarski styl przekona na pewno niejednego czytelnika. Pod tymi względami bardzo przyjemnie obcuje się z "Gentlemanami".

Jeszcze zanim przystąpiłam do lektury wydawał mi się interesujący czas w jakim rozgrywają się wydarzenia. Ukazanie Szwecji w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku rozbudziło moje oczekiwania. Zabieg w stworzeniu postaci narratora, który jest zarówno bohaterem, jednocześnie Autorem książki spowodował od razu uśmiech na twarzy i tym większą ciekawość, w jakim kierunku rozwinie się historia. Bracia Morgan powinni zostać w pamięć i kojarzyć się z dziełem Östergrena. Jednak nie wszystko było tu tak interesujące, jak się zapowiadało.

Rzemieślniczo świetna, to od razu czytelnik wyczuwa, jednak pod względem fabularnym - mordęga. Gdzieś na blogu czytałam, że jej treść jest mocno spójna z kontynuacją w postaci "Gangsterów" i by w pełni zrozumieć sens "Gentlemanów" trzeba zapoznać się przynajmniej z początkiem tamtej. Dla mnie nie jest to pomocne, gdyż opowieści dotyczące kolejnych postaci są dla mnie o tyle istotne, o ile odkrywają jak wyglądała i zmieniała się Szwecja, a co działo się z nimi samymi już dużo mnie.

Powieść jest przemyślanie zaprojektowana w polskim wydaniu. Brak zewnętrznej okładki, za to zewnętrzne szwy zbierają te setki stron w bardzo łatwo obsługiwaną księgę, która się nie posypie nawet przy N-tym czytaniu. Zaraz pod tytułem na lekko usztywnionej okładzinie znajduje się początek fabuły, nic się nie marnuje. Błyskotliwy styl, dbałość o formę wypowiedzi, lekkość, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lubię czasami zgłębić się w psychodelicznym świecie pisarskich fantazji. Dla mnie to dobry przerywnik resetujący emocje między mocniejszymi treściami dramatycznymi literatury pięknej czy literatury faktu, czy nawet thrillerami. Co prawda trzeba przyznać, że niektórzy prawdziwej traumy doświadczają pomiędzy stronami rażącymi grozą (albo co gorsze jej brakiem w przypadku literatury do tego stworzonej) niż podczas zapoznawania się z faktami dotyczącymi prawdziwych wydarzeń.

Tym razem książka nowicjusza na polu literackim, natomiast temat koneserom dobrze znany. Oto mamy bliżej nie określoną wieś i jej zaskakującą społeczność żyjącą na pograniczu życia i śmierci, snu i jawy, wszystko stare, zaniedbane, jak z innej epoki i perełka, czyli nie byle jaka posesja. Cel podróży dwóch przyjaciół i naszej przygody. Nie ważne ile by było horrorów w temacie domów z historią zawsze chce się sięgną po kolejną z niecierpliwością oczekując nowego smaczku. Tomasz Kozioł też daje odczuć ten szczególny dreszcz emocji na początku swojej książce. Jednak to co się dzieje z opowieścią gdzieś około połowy zaczyna działać na niekorzyść całej przemyślanej inscenizacji.

Zbyt wiele przemyśleń dwóch mężczyzn, którzy tu praktycznie wypełniają kadry najważniejszych scen. Pewne informacje są powielane, ponieważ Mirek co jakiś czas reasumuje zdarzenia. Niby ma to dawać oparcie i poczucie realności przyjacielowi, ale dla odbiorcy staje się nużącym filozofowaniem na tematy związane z zaświatami, chęcią spokojnego spoczynku lub dokonania zemsty zza grobu. Przekombinowane, bo tak naprawdę nie ma czego odkrywać, jakieś dziewięćdziesiąt procent jest jasne na początku. Należało postawić na zbudowanie klimatu, a nie urzeczywistnianie duchowo-fizycznego nawiedzania. Przebieg akcji rozczarowuje, tak samo jak dialogi prowadzone przez dwudziestoparolatków.

Natomiast dobrym punktem może być dobranie bohaterów, historia lekarza, jego psychicznie chorej córki i prowadzonych eksperymentów, a nawet siły, która zatrzymuje od lat mieszkańców we wsi i każdego dnia dokłada bólu ich egzystencji. Tragedia, jaka nawiedza miejscowość, kara spływająca na każdego jego mieszkańca, a nawet finał, do którego należało wciągnąć jeszcze kogoś z zewnątrz, niewtajemniczonego. Tyle, że pomiędzy tymi elementami brak sensownego wypełnienia dającego oczekiwany klimat, nastrój oraz napięcie, które dręczyło by nie tylko zmysły bohaterów, ale przede wszystkim czytelnika.

Nie wyszło. Fabuła rozłazi się na przeciągających rozmyślaniach bohaterów na temat co może uratować sytuację oraz tłumaczenia sobie wszystkich zaistniałych zdarzeń. To tak jakbyśmy jako widzowie obserwowali spektakl, a bohaterowie jeszcze to opisują ze swojego punktu widzenia. Spokojnie można było ograniczyć się przy tej historii o jakieś sto stron i wtedy być może powstałaby ciekawa esencjonalna treść, którą czytelnik zapamiętałby na długo, a tak pomiędzy pewnymi dobrymi klikami w opowieści hula nuda. A jak wiemy nuda i groza nie mają spójnych celów.
Ogromny żal, że tak to się potoczyło. Może następnym razem panie Kozioł?

Lubię czasami zgłębić się w psychodelicznym świecie pisarskich fantazji. Dla mnie to dobry przerywnik resetujący emocje między mocniejszymi treściami dramatycznymi literatury pięknej czy literatury faktu, czy nawet thrillerami. Co prawda trzeba przyznać, że niektórzy prawdziwej traumy doświadczają pomiędzy stronami rażącymi grozą (albo co gorsze jej brakiem w przypadku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Wiem, że "Dlaczego,mamo?" miało skupiać uwagę na ważnej kwestii problemów emocjonalnych przeżywanych przez młode matki. Czy to chwilowe załamanie emocji, rozczarowanie, przemęczenie rolą, czy poważniejsze jak baby blues, depresja poporodowa, to poważne kwestie dotykające kobiet po urodzeniu dziecka. Jednak chodzi o to, że to co ważne zamglone jest przez tkliwości, maślane oczy wpatrujące się w dziewczynę maskujące jej emocje oraz irytujące powtarzanie bohatera, że jest tuż obok i zawsze wysłucha, a jak się ostatecznie okaże nie do końca zrozumiał problem.

Niemalże za każdym razem, gdy bohaterka próbuje dojść skąd biorą się jej lęki, to uczynni bliscy wyręczają w tym albo wplatane są teksty o tym, jak doktorek marzy o byciu częścią tej rodziny. Na końcu miałam wrażenie graniczące z pewnością, że więcej uwagi poświęciło się w lekturze trudnym przeżyciom z dzieciństwa Arka niż bieżącym troskom głównej bohaterki. Do tego język jakim posługuje się zarówno matka, jak i córka nie wykazują cech charakterystycznych dla wieku i przeżytego doświadczenia. Tak jedna jak druga, a nawet pan doktor posługują się jednakowym stylem wypowiedzi, co odbiera im charakter, jak i po części wiarygodność zdarzeniom.


(...)

Na koniec zaskoczenia w postaci ostatecznego rozwiązania, ponieważ nic go nie przepowiada w zachowaniu bohaterki oprócz tego, że może być przy nadziei. Skoro wcześniej w treści czytamy o wyzwoleniu się z lęków, poczynionych planach to gdzie konsekwencja? Do tego taki suprajsik w postaci określenia czaso-przestrzeni. Wszystko zaczyna się w 2010 roku, dramatyczna akcja rozgrywa się latem 2016, a w epilogu wrzesień 2017 czytam, ze minęło kilka lat i obecnie szesnastoletnia Amelia obchodzi urodziny.

Książka reprezentuje tak naiwne podejście do problemu, że to aż denerwuje. Wydaje się, że powinna stanowić jakąś podpowiedź dla kobiet w podobnej sytuacji, przy okazji dać otuchę, być krzykiem "Hej! nie jesteś sama. Z takimi problemami mierzą się setki tysięcy kobiet na całym świecie. Nie zwariowałaś!" Przy czym trzeba szukać pomocy, a nie wmawiać sobie ,że da się radę, bo "jestem z tych silnych" i "samo mi przejdzie".

Całość: https://nakanapie.pl/recenzje/dlaczego-tak-plytko-o-istotnym-problemie-dlaczego-mamo

Wiem, że "Dlaczego,mamo?" miało skupiać uwagę na ważnej kwestii problemów emocjonalnych przeżywanych przez młode matki. Czy to chwilowe załamanie emocji, rozczarowanie, przemęczenie rolą, czy poważniejsze jak baby blues, depresja poporodowa, to poważne kwestie dotykające kobiet po urodzeniu dziecka. Jednak chodzi o to, że to co ważne zamglone jest przez tkliwości, maślane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Czego się spodziewałam? Zażartości między opcjami hetero-homo! I w pewnym stopniu ona występuje jako starcie odmiennych postaw życiowych pokazanych przez Szczygielskiego - niestety - stereotypowo, a liczyłam w tym szczególnym aspekcie na powiew świeżości. Jednak Autor podszedł do tematu łagodnie ubierając historie pani Anny i jej sąsiada Pawła w konwencję humorystycznej opowiastki, na pewne kwestie przymykając oko, z innych ironizując, a jeszcze inne uwypuklając, sięgając w głąb problemu, nierzadko odzierając z prywatności, bawiąc się w psychoanalizę.

"Berek" jest niestandardowo spisaną opowieścią, która włada ironią, ale też pozwala przyjrzeć się dość realistycznym aspektom naszego życia. Czy koniecznie trzeba być gejem, by czuć się zaszczutym przez sąsiada? Takie zachowanie może odnieść się do każdego odmiennie postępującego człowieka, reprezentującego niewygodne poglądy, a nawet nonszalancko afiszującego się swoim dobrostanem. Można zarzucić Szczygielskiemu brak racjonalności w pewnych punktach, czy nawet odlotu (dosłownie i w przenośni) fantazyjnego, filozoficznej głębi konfliktu między jednostkami o różnym spojrzeniu. Ale ta bajka ma swój morał: nie oceniaj po okładce, bo jednych nie docenisz, a na innych się przejedziesz.

Czego się spodziewałam? Zażartości między opcjami hetero-homo! I w pewnym stopniu ona występuje jako starcie odmiennych postaw życiowych pokazanych przez Szczygielskiego - niestety - stereotypowo, a liczyłam w tym szczególnym aspekcie na powiew świeżości. Jednak Autor podszedł do tematu łagodnie ubierając historie pani Anny i jej sąsiada Pawła w konwencję humorystycznej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Publikacja Anny Kamińskiej traktuje o dorosłych osobach, które w dzieciństwie trafiły do adopcji, a jako dorosłe postanowiły odszukać swoją rodzinę biologiczną. Poznajemy koleje losów kilkunastu osób, gdzie historie niektórych zazębiają się z innymi, tworząc pokruszony obraz rodzeństwa odnajdujących się po kilkudziesięciu latach, bądź dopiero poznających się jako dorosłe osoby, jedynie przeczuwających, że gdzieś tam jest jeszcze ktoś dla nich bardzo ważny.

Jedni przyjmują tę wiadomość bez większych emocji, inni mają lekkie kłucie w sercu, bo zawsze podskórnie coś tam czuli. Niektórzy odczuwają lekki zawód, ze dowiedzieli się późno albo, że to ktoś obcy im o tym "doniósł". Różni ludzie - różne reakcje.

Występujący w książce adoptowani nie są wyjątkowymi czy znanymi osobami. Po prostu zdecydowali się podzielić swoimi przemyśleniami i emocjami związanymi z poszukiwaniem biologicznych rodzin. Znamienne jest to, że nawiązują bliższe więzi nie z matką czy ojcem biologicznym, ale swoim rodzeństwem. Zawsze czuli, że jest ktoś jeszcze w ich życiu, działo się to poza ich świadomością, a tak mocno oddziaływało, że gdy już się odnaleźli mogli w końcu odetchnąć, przyszło uspokojenie i radość, poczucie bycia "kompletnym".

"To może wydać się absurdalne, ale nosząc przez lata zdjęcie siostry w portfelu i wiedząc, że ją mam, naprawdę za nią tęskniłem. Dziwne, prawda? Nie znasz człowieka, a o nim myślisz.. i jest to bliski człowiek. Jesteś tego świadom. Brakuje ci go. Kochasz go. To naprawdę tak jest." (s.275)

Myślę, że publikacja ważna i dla oswojenia uczuć każdego adoptowanego człowieka, jak i dla rodziców adopcyjnych, by lepiej zrozumieli potrzeby dziecka, przemyśleli decyzję o informowaniu o tym fakcie zarówno bliskich jak i swoje adoptowane dzieci.

Gdy pierwszy raz sięgnęłam do niej, to nie był dobry czas na takie retrospekcje bohaterów i odłożyłam, by się tym historiom dobrze przyjrzeć i podarować im tyle czasu ile potrzebują. To był słuszny krok. Teraz, gdy czytałam o silnych przeżyciach, którymi bohaterowie byli targani przez lata, często nie będąc świadomi skąd pochodzą, potrafiłam oddać się tylko tym zwierzeniom. Myślę, że dzięki temu wywarła na mnie większe wrażenie i zapadnie mi głębiej w pamięć.

Publikacja Anny Kamińskiej traktuje o dorosłych osobach, które w dzieciństwie trafiły do adopcji, a jako dorosłe postanowiły odszukać swoją rodzinę biologiczną. Poznajemy koleje losów kilkunastu osób, gdzie historie niektórych zazębiają się z innymi, tworząc pokruszony obraz rodzeństwa odnajdujących się po kilkudziesięciu latach, bądź dopiero poznających się jako dorosłe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

(...)

Opowiedziane losy mieszkańców Korei Północnej przeplatane są sporą dawką wydarzeń historycznych rozgrywających się na półwyspie koreańskim i mających wpływ na ich mieszkańców po dzień dzisiejszy (pracę nad książką Demick ukończyła w 2009r.) Przy okazji podkreśla korelacje na linii Korea Północna - Rosja, Korea Północna - Chiny. I o ile pozostałe dwa komunistyczne państwa wyrosły na potęgę, to Korea oprócz stworzenia obozów, głodzenia społeczeństwa, pozostawienia ich w ciemności (dosłownie) oraz ciemnocie i wcielania w ich życie pustych sloganów coraz bardziej podupadała gospodarczo, stała się niewydolna ekonomicznie Mimo iż ci, którzy tym zarządzali czuli się dobrze, bo mieli to czego potrzebowali. To co było odbierane głodującej masie szło na zbrojenia nuklearne. Ideologia ponad wszystko. Nie ma jedzenia? nasyćcie się reżimem Kim Ir Sena i Kim Dzongila. Rządząca od 1949 roku rodzina Kimów niepodzielnie sprawuje rolę ojca narodu, któremu należy się najwyższy szacunek, miłość i oddanie. Stworzenie komunistycznego raju na terenie Korei Północnej nie ma sobie równego.

O tym jak to wygląda od wewnątrz możemy dowiedzieć się z książki Barbary Demicki dzięki zebranym materiałom uzyskanym za sprawą uciekinierów. Na marne idzie podróż do kraju, gdzie wszystko jest inwigilowane przez szczelne aparaty państwowe, gdzie również wyżsi urzędnicy są pilnowani przez odpowiednie służby. Na każdego oprowadzanego cudzoziemca przypada dwóch przydzielonych jego opiece Koreańczyków, którzy poza tym iż mają dobrze odegrać rolę w teatrze Kima, to muszą się jeszcze wzajemnie pilnować. Autorka z tej perspektywy mogła ujrzeć jedynie fasadę, dobrze zorganizowane przedstawienie i nic poza tym. Rozmówcy, którzy latami doświadczali indoktrynacji, a potrafili przeżyć i uwolnić się z tego bagna, stają się bezcenni, jak Mi Ran, Jun-Sang, Oak-hee. Momentami trudno uwierzyć w ich opowieści, bo graniczą z absurdem, są niewyobrażalne, szczególnie dla człowieka Zachodu, który rości sobie prawo do wolności i poszanowania jego wyborów nawet, gdy znajdzie się w krajach, gdzie panują nieco inne zasady.

Zmierzenie się z niewyobrażalnym jest możliwe dzięki książce "Światu nie mamy czego zazdrościć". Co mnie najbardziej w tym przeraża? To, iż nie są to np lata trzydzieste czterdzieste XX wieku, ale na dobre wpadliśmy w tory XXI wieku, a tam - nie tak znowu daleko od Polski - społeczeństwo działa w rytm ideologii, jest uszlachetniane na modłę szaleńca, ludziom odbiera się prawo do wszystkiego i tylko przyglądamy się temu. Oczywiście gdzieś tam zastanawiają się inni wielcy, co z tego wyniknie, jaka przyszłość może być udziałem pozostałych krajów w wyniku nieopatrznych działań reżimu, ale jaki zysk czerpią z tego mieszkańcy Korei Północnej? Co im daje to, że inni o nich myślą, a mało kto zna i mierzy się z realiami tej sytuacji, zarówno po jednej, jaki po drugiej stronie.

Całość: https://nakanapie.pl/recenzje/spiewajmy-piesn-pochwalna-swiatu-nie-mamy-czego-zazdroscic

(...)

Opowiedziane losy mieszkańców Korei Północnej przeplatane są sporą dawką wydarzeń historycznych rozgrywających się na półwyspie koreańskim i mających wpływ na ich mieszkańców po dzień dzisiejszy (pracę nad książką Demick ukończyła w 2009r.) Przy okazji podkreśla korelacje na linii Korea Północna - Rosja, Korea Północna - Chiny. I o ile pozostałe dwa komunistyczne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Hakawati w kulturze Wschodu to nie byle kto. Jest opowiadaczem ciekawych historii, czarodziejem, mistrzem słowa. Żyje z tego, że potrafi swą opowieścią uwieść i zatrzymać przy sobie słuchaczy przez wiele godzin, dni albo tygodni, kiedy to zainteresowani codziennie wracają na dalszy ciąg opowieści bądź są przy nim stale do ukończenia historii, słuchają, robiąc przerwy na posiłek i sen. Uwodziciel i hipnotyzer w jednym.

U Alameddine wspomina się historię rodziny nawiązując do dalekiej przeszłości, stosując przy tym przeskoki między pokoleniowe. I tak raz opowieść dotyczy ojca rodu zaraz potem pradziada i znów wraca do ojca, potem kolej na dziadka i pradziadka - dowolne konfiguracje, a opowieść trwa dalej. To nieco miesza odbiorcy wątki, musi być czujny. Jest to tym bardziej wymagające uważności, że pomiędzy te realne historie wplatane są epizody baśniowe, w których toczą się inne opowieści opowiadane przez różne postaci. Wygląda to tak, że w danej opowieści ktoś opowiada historie o kimś, kto opowiada jakąś historię. Taki ciąg zdarzeń kojarzy mi się z matrioszką, gdzie z jednej wyciągamy następną, potem kolejną i kolejną... W Hakawatim historia kolejnych pokoleń jest taką lalką jedną z wielu tworzącą spójną całość. Dlatego momentami opowieść jest hipnotyzująca, naprawdę trudno się od niej oderwać, a po jakimś czasie może nużyć i przychodzi zastanowienie czy warto kontynuować? Ostatecznie i tak wracamy, bo chcemy poznać losy rodziny Osamy. On wrócił do Bejrutu, by pożegnać umierającego ojca, a my chcemy kontynuować opowieść zarówno tę z przeszłości Libańczyka, jak błyskotliwej, elokwentnej egipskiej niewolnicy Fatimy.
Zakończenie jakieś płynne, brakowało mi konkretnego, mocnego finału. Takiego magicznego stempla: tak to tu kończy się cała opowieść!

Zdecydowanie "Hakawati" odnosi się do tradycji. Można powiedzieć, że jest typową powieścią ze Wschodu. Dzięki niej przeżyjemy wielowymiarową podróż po egzotycznej tradycji i kulturze, w której realia trwają nierozerwalnie z mitem, magią, wiarą w niewyobrażalne. Czytając zderzymy Zachodni umysł ze Wschodnim postrzeganiem świata i niekoniecznie będzie to dla nas łatwa ścieżka.

Hakawati w kulturze Wschodu to nie byle kto. Jest opowiadaczem ciekawych historii, czarodziejem, mistrzem słowa. Żyje z tego, że potrafi swą opowieścią uwieść i zatrzymać przy sobie słuchaczy przez wiele godzin, dni albo tygodni, kiedy to zainteresowani codziennie wracają na dalszy ciąg opowieści bądź są przy nim stale do ukończenia historii, słuchają, robiąc przerwy na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nie Ma kogo, Nie Ma czego - felietony o brakach, o czyimś odejściu, o pożegnaniu się z przeszłością. Motyw bardzo ciekawy, jednak wykonanie mnie nie przekonuje. Są to zarówno króciutkie historyjki, rozmowy-wywiady, jak i przemyślenia Autora, a wszystko jakieś takie rozmyte, niedoprecyzowane, niektóre teksty nie wiadomo po co się tutaj znalazły i czemu miały służyć.
Może temu zbiorowi zaszkodziło to, że teksty były zbierane przez kilka lat? A może to jak mówi Hanna Krall w "Najkrótszym wykładzie o Nie Ma":
"- Wszystko musi mieć swoją formę, swój rytm, panie Mariuszu. Zwłaszcza nieobecność" (s.309). Tutaj tego mi brakuje. Rytm zaczyna się gubić, gdy treść przyjmuje różnorodną formę. Może się stać również niezrozumiałe, gdy estetyka słowa zamienia się w manierę. Szczygieł raz się nad tematem zgrabnie pochyla, innym razem produkuje łzawe historie. Może to mocniej podkreśla charakter felietonu? Może jest mistrzostwem takie skakanie od sasa do lasa? Nie wiem. Dla mnie publikacja nie ma mocnego akordu, nie ma w niej tekstu, który by oszołomił, sprawił, że będę chciała zachować go w pamięci na długie lata.
Sięgnęłam do tej pozycji ze względu na entuzjastyczne recenzje innych czytelników, a dziś czuję się rozczarowana i traktuję "Nie Ma" jako wydmuszkę.

Nie Ma kogo, Nie Ma czego - felietony o brakach, o czyimś odejściu, o pożegnaniu się z przeszłością. Motyw bardzo ciekawy, jednak wykonanie mnie nie przekonuje. Są to zarówno króciutkie historyjki, rozmowy-wywiady, jak i przemyślenia Autora, a wszystko jakieś takie rozmyte, niedoprecyzowane, niektóre teksty nie wiadomo po co się tutaj znalazły i czemu miały służyć.
Może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tolkien w roli świętego Mikołaja pisze listy do własnych dzieci intrygująco opowiadając przeróżne historie z Bieguna Północnego. Korespondencja nie były jednorazowym zdarzeniem, takie listy powstawały przez lata od 1920 do 1943roku i stanowią formę kontaktu zapracowanego ojca-pisarza z potomstwem. Z listów wynika, że stanowią odpowiedź na wcześniej spisane listy dzieci, ale te niestety, nie są załączone.
"Listy Świętego Mikołaja" są prostą formą stanowiącą przekaz do najmłodszych, opisują między innymi zmagania Mikołaja i sztabu pomocników z przygotowaniem prezentów, tłumaczą braki przy realizacji wszystkich dziecięcych marzeń, odkrywają rąbka tajemnicy o życiu na Biegunie, zawierają historyjki jak to rozrabiają gobliny i jakim niezdarnym pomocnikiem może okazać się Niedźwiedź Polarny. Elf przecież nigdy nie zgubiłby z utęsknieniem oczekiwanych podarków. No nie! nie mógłby. Co innego taki jegomość jak Niedźwiedź.

Biorąc pod uwagę czasy, w jakich powstają listy wyobraźnia Autora ratuje święta, niweluje rozczarowania dzieci z powodu braku wyczekiwanych rzeczy. Ostatecznie to sam Mikołaj tłumaczy im, co mogło pójść nie tak, tyle dzieci czeka, a przepracowani pomocnicy mają po drodze różne przygody, przy tylu zamówieniowych coś się pomiesza itd. Mikołaj przecież nie obarczy dzieci problemami związanymi z brakiem czegokolwiek na rynku, nie będzie pisał o trudach dnia powszedniego i że wojna odbiera nadzieję. Mikołaj jest ze świata baśni i tak powinien wykreować świat swych opowieści by poczuło się magię i wyjątkowość bożonarodzeniowych chwil.

W książce podoba mi się wszystko. Począwszy od ciekawych historii zapisanych w listach do dzieci, rysunki obrazujące przeżycia bohaterów po zadbanie o dołączenie całego arsenału reprodukcji wraz z kopertami, znaczkami, a wszystko to świadczy o bogatej pomysłowości Autora.
Książka rewelacyjna - do czytania, podziwiania, obdarowania bliskich.

Tolkien w roli świętego Mikołaja pisze listy do własnych dzieci intrygująco opowiadając przeróżne historie z Bieguna Północnego. Korespondencja nie były jednorazowym zdarzeniem, takie listy powstawały przez lata od 1920 do 1943roku i stanowią formę kontaktu zapracowanego ojca-pisarza z potomstwem. Z listów wynika, że stanowią odpowiedź na wcześniej spisane listy dzieci, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Zaczyna się pięknie, idyllicznie. Malowniczo oddana sceneria dworu, smakowicie zaprezentowane sylwestrowe menu. Każdy szczegół opisany w sposób, który oddaje atmosferę, czujemy więź z biesiadującymi, wirujemy wśród rozbawionych par, słyszymy szelest krynolin i szmery rozmów. Pośród tych zabaw osierocona Nina żyjąca na łasce i nie łasce swojego wujostwa niby uczestniczy, a bardziej przygląda się temu wszystkiemu. Po konfiskacie dóbr rodzinnych, śmierci rodziców, a będąc już w odpowiednim do tego wieku nie może liczyć na starającego się o nią kawalera z wyższych sfer. A do tego jej oczarowanie hrabią, młodzieńczy zachwyt i zapał mogą ściągnąć na nią problemy.

Lektura Erban jest jak obraz nostalgią malowany. Tęsknota, którą miała w sercu Nina to ta za dawnym życiem, w ramy konwenansów zamknięte, ale w stosunku do obecnych czasów - proste, niespieszne, gdzie życie smakuje się, a nie łyka. A w sercach każdego Polaka rośnie główne marzenie o wolnym narodzie.
Dość udane połączenie wątków historycznych, nastrojów politycznych oraz pierwszych miłości, romansu. Twarda rzeczywistość okresu przed powstaniem styczniowym, protesty na ulicach, wystąpienia przeciw caratowi, pogromy Polaków umiejętnie wplecione w obyczajowość dworską, przyjęcia, bale i rozterki młodziutkiej Niny i jej przyjaciół. Na każdym kroku zderzenie z brutalną rzeczywistością boli, ale jak inaczej wydorośleć?

Pierwszy tom wielotomowej sagi to preludium do przyszłych wydarzeń, ale już teraz obserwujemy, jak dojrzewa Janina Nałęczowska, a jak niespokojna historia Polski wpłynie na jej losy będzie można śledzić w dalszych tomach. Pierwszy tom rozbudził we mnie chęć przyjrzenia się dalszym losom zarówno głównych bohaterów ich przyjaciół, jak i rozwojowi sytuacji w zaborach, ludzkim losom i nastrojom. Z historii znamy wszystkie fakty, ale mając w ręku książkę, która te zdarzenia traktuje jako tło wysuwając na plan pierwszy losy kilku bohaterów fascynuje nas ta opowieść z uwagi na różne charaktery dominujące w powieści, gdzie nie jesteśmy przytłoczeni jedynie narodowymi wydarzeniami.
Zaciekawiona chętnie przyjrzę się dalszym zmaganiom Niny w prowadzaniu dworu w Makowie, relacjom hrabiego Aleksandra Klonowieckiego i Pauli Klonowieckiej, być może usłyszę jeszcze o Wieleninie i okaże się czy Woroncew zaprzestał zalotów w stosunku do panny Nałęczowskiej.

Zaczyna się pięknie, idyllicznie. Malowniczo oddana sceneria dworu, smakowicie zaprezentowane sylwestrowe menu. Każdy szczegół opisany w sposób, który oddaje atmosferę, czujemy więź z biesiadującymi, wirujemy wśród rozbawionych par, słyszymy szelest krynolin i szmery rozmów. Pośród tych zabaw osierocona Nina żyjąca na łasce i nie łasce swojego wujostwa niby uczestniczy, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mało przekonująca historia. Zarówno treść dotycząca historii obrazu Anny Dale, zatrudnienie Morgan Christopher do restaurowania zniszczonego ogromnego płótna i wydobycie spod tony brudu oryginalnego malowidła w tak krótkim czasie, jak wszelkie niuanse zachodzące pomiędzy bohaterami. Wszyscy są tacy akuratni, kochający, pomagający...
Tytuł, który tak naprawdę może być hasłem reklamowym, żeby czytelnik dopatrywał się tajemnic, czegoś co się nie pojawia. Niedorzeczne to wszystko i ponad miarę nudne. Gdybym czytając nie wiedziała kto jest autorem, nie zorientowałabym się, że to Diane Chamberlain popełniła taki bubel.

Mało przekonująca historia. Zarówno treść dotycząca historii obrazu Anny Dale, zatrudnienie Morgan Christopher do restaurowania zniszczonego ogromnego płótna i wydobycie spod tony brudu oryginalnego malowidła w tak krótkim czasie, jak wszelkie niuanse zachodzące pomiędzy bohaterami. Wszyscy są tacy akuratni, kochający, pomagający...
Tytuł, który tak naprawdę może być hasłem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O zgrozo! ileż bardziej spodobały mi się recenzje czytelników niż sama treść "Pottsville"!
Czyta się szybko, czego zasługą są krótkie rozdzialiki, zwięźle traktowana treść oraz dobry konstrukt dialogów, natomiast humor zaprezentowany przez Jima Thompsona oraz postać szeryfa już do mnie nie trafiają.
Takie - yhym, można sobie czytnąć w wolnej chwili.

O zgrozo! ileż bardziej spodobały mi się recenzje czytelników niż sama treść "Pottsville"!
Czyta się szybko, czego zasługą są krótkie rozdzialiki, zwięźle traktowana treść oraz dobry konstrukt dialogów, natomiast humor zaprezentowany przez Jima Thompsona oraz postać szeryfa już do mnie nie trafiają.
Takie - yhym, można sobie czytnąć w wolnej chwili.

Pokaż mimo to