-
ArtykułyZakładki, a także wszystko, czego jako zakładek używamy. Czym zaznaczasz przeczytane strony książek?Anna Sierant1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać318
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać7
Biblioteczka
2023-12-25
2023-12-18
Od kilku lat dowiadujemy się z mediów o odkrywaniu zapomnianych przez dekady, nieoznaczonych grobów uczniów i wychowanków szkół z internatami, które od lat 80. XIX w. powstawały w Konfederacji Kanady. Obecnie mówi się najczęściej o tym kraju, choć warto pamiętać, że tego rodzaju placówki działały także w USA i Australii.
Po powstaniu w 1867 r. Konfederacji Kanady, wchodzącej w skład Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, kolejne rządy tego kraju dążyły do asymilacji i europeizacji zamieszkującej tam jeszcze przed przybyszami ze Starego Kontynentu ludności autochtonicznej. Jedną z metod tej polityki było odbieranie dzieci rodzicom i wychowywanie ich oraz edukacja w placówkach z internatami. Większość szkół była prowadzona przez Kościoły chrześcijańskie, głównie przez Kościół protestancki i anglikański, ale również i Oblatów, którzy należą do Kościoła rzymskokatolickiego.
W szkołach stosowano system kar, w tym cielesnych, zmuszano do pracy, wykorzystywano seksualnie, a ich podopieczni często nie mogli długimi latami zobaczyć się z rodziną.
Wówczas panował model rozwoju społeczeństwa przez edukację i dyscyplinę, który zakładał, że, posługując się tymi narzędziami, można narzucić całym narodom, a zwłaszcza dzieciom i młodzieży, nową, rzekomo lepszą i bardziej zaawansowaną kulturowo tożsamość.
Takiej niewłaściwej i nie humanistycznej filozofii wychowania i edukacji uległy przed wiekiem także Kościół katolicki i inne Kościoły chrześcijańskie. Podejmując działania ewangelizacyjne i misjonarskie, często z założenia traktowano dzieci rdzenne jako kulturowo gorsze, upośledzone społecznie i intelektualnie.
Autorka dociera do wielu poszkodowanych osób; Henry'ego Pitawanakwata, Mariusa Tungilika, Chany'ego Wenjacka i przede wszystkim Toby'ego Obeda., który "umierał" za każdym razem, kiedy ktoś wbijał mu ostrze w duszę, czyli 27 razy.
Dociera, słucha, notuje i opisuje straszne historie tych ludzi. Opisuje ich przeszłość, pochodzenie, ale i teraźniejsze życie bardziej lub mniej poskładane. Urodzeni w przemocowych domach, bici i poniżani trafiali do szkół z internatem, gdzie byli jeszcze gorzej traktowani. Wychowani w przemocy i braku miłości nie potrafili często odnaleźć swojej drogi życiowej.
Reportaż jest rzetelnie i ciekawie napisany, choć ilością opisywanych osób i trudnych faktów przytłacza. Wstrząsające sceny, ból opowiadających osób, ich żal do państwa, do kościoła, do całego świata przygnębia człowieka. Tak trzeba pisać o takich wydarzeniach, trzeba czytać i przekazywać informacje dalej ale ich ilość zawarta w tym reportażu i powtarzające się sceny, fakty przydusiły mnie okropnie.
Sama autorka pisze na końcu książki, że napisała ją jako" próbę zrozumienia, nie tylko tego, co się w Kanadzie wydarzyło-ale i tego, co przyszło potem. Jak działają mechanizmy pozwalające jednych krzywdzić, a rozgrzeszać drugich? Kto i z jakiej przyczyny czynił zło, a kto się na to milcząco godził?"
Tak, problem traktowania ludności autochtonicznej w Kanadzie, którego tragicznym przejawem jest los wychowanków szkół rezydencjalnych, musi być przedmiotem rachunku sumienia elit i społeczeństw Zachodu, mających w swojej historii karty kolonizacji i ujarzmiania innych narodów. Rachunku sumienia, żalu za grzechy i zadośćuczynienia muszą również dokonać Kościół rzymskokatolicki i inne Kościoły chrześcijańskie biorące udział w systemie edukacji i wychowania.
Niektórzy już przepraszają...Przepraszają, proszą o wybaczenie, spuszczają głowę, współczują i płaczą razem z poszkodowanymi, pokrzywdzonymi. Przeprasza rząd Kanady, Oblaci, Prezbiterianie, Kościół anglikański.
Nie można ignorować tych czarnych kart historii, ale nie można również robić teraz na złość Kościołowi katolickiemu
(dewastowanie i podpalanie kościołów, po odkryciu grobów w Kanadzie)
Błędne jest stosowanie w tej tragicznej i bolesnej kwestii odpowiedzialności zbiorowej. Zwłaszcza zaś kultywowanie stereotypu tzw. „grzechu pokoleniowego”. Współcześni katolicy i inni chrześcijanie, zarówno duchowni, jak i świeccy, nie są moralnie winni wydarzeniom w Kanadzie kilkadziesiąt lub sto lat temu. Nie mogą więc być z tego powodu obiektami agresji i zbiorowej nagonki. Tylko stanięcie w prawdzie i wzajemnym przebaczeniu, nie unikającym odpowiedzialności i zadośćuczynienia, może być drogą wyjścia z tej traumy. Traumy, która nigdy nie powinna się była wydarzyć.
Od kilku lat dowiadujemy się z mediów o odkrywaniu zapomnianych przez dekady, nieoznaczonych grobów uczniów i wychowanków szkół z internatami, które od lat 80. XIX w. powstawały w Konfederacji Kanady. Obecnie mówi się najczęściej o tym kraju, choć warto pamiętać, że tego rodzaju placówki działały także w USA i Australii.
Po powstaniu w 1867 r. Konfederacji Kanady,...
2023-12-16
Słowo granica wiele znaczeń ma. Granica przyjaźni, możliwości, cierpliwości, granica jako linia podziału, jako miara czegoś, ograniczony zasięg, granica rzeczywista lub wyimaginowana. Można by długo tak wypisywać.
Granica jest również linią demarkacyjną rozgraniczająca dwie przestrzenie, dwa różne państwa i na tym terminie głównie skupiła się autorka reportażu "Rubież"
Trójstyk granic; Litwa, Polska, Rosja- biegun zimna. Stąd pani Ewa rozpoczęła swoją podróż w kierunku Bieszczad, w kierunku innej granicy.
Ponad 1000 km. pieszo. Podziwiam!
Umęczenie, potknięcia, słabości, lepki pot, brud, niewygodne noclegi w namiocie, niejednokrotnie łzy, ale i na pewno ciekawe przeżycia, których zabrakło mi w tym reportażu.
Biorą książkę do ręki oczekiwałam zupełnie innej literatury.
Myślałam, że podążając za Panią Ewą przeżyję ekscytującą przygodę, poznam ciekawych ludzi itp.
Owszem parę wzmianek, kilka drobnych rozmów było i nic poza tym. W książce dużo jest wiadomości zaczerpniętych z różnych źródeł dotyczących znaczenia słowa granica, o przekraczaniu granicy, wyznaczaniu granic itd. Przytaczane są słowa np. geografa prof. Jerzego Bańskiego, Lorda G. Curzona, profesora F. Pietkiewicza itd.
Ciekawe nie powiem, ale nie tego oczekiwałam sięgając po tą pozycję.
Rozczarowana, troszkę znużona zakończyłam podróż z autorką wzdłuż wschodniej granicy Polski.
Słowo granica wiele znaczeń ma. Granica przyjaźni, możliwości, cierpliwości, granica jako linia podziału, jako miara czegoś, ograniczony zasięg, granica rzeczywista lub wyimaginowana. Można by długo tak wypisywać.
Granica jest również linią demarkacyjną rozgraniczająca dwie przestrzenie, dwa różne państwa i na tym terminie głównie skupiła się autorka reportażu...
2023-12-13
Słowenia jest jednym z najbardziej zamożnych i rozwiniętych krajów Europy Środkowo-Wschodniej. To niewielki lecz bardzo interesujący i zróżnicowany kraj. Przepiękne góry, czyste jeziora, morze, senne, portowe miasteczka, jak i duże metropolie. Kraj, który ma bogatą, ale bardzo trudną historię. Ukochane miejsce Drago Jančara, który urodził się w Mariborze, w 1948 roku. Z powodu „szerzenia wrogiej propagandy” w 1974 roku został aresztowany. Poniżany, szykanowany, więziony, po uwolnieniu zdecydował przeprowadzić się do do Lublany, gdzie poznał wielu wpływowych artystów i intelektualistów, krytycznie nastawionych wobec restrykcyjnej polityki kulturalnej władz komunistycznych. Zajął się pisaniem scenariuszy, nowel, opowiadań.
"Spojrzenie anioła" to jedna z jego książek, w której podróżując po różnych zakątkach świata przedstawia historie życia różnych osób, z pochodzenia Słoweńców. Są to mniej lub bardziej znane postacie, ich dramaty i traumy. Każde opowiadanie ma inny charakter, ale każde utrzymane jest w bałkańskim klimacie. Smutne, trudne, czasami mrożące krew w żyłach, brutalne, ukazujące niesprawiedliwość i zło naszego świata, a przede wszystkim traktujące o śmierci.
Kolejne ciekawe spotkanie z literaturą bałkańską za mną. Troszkę inne bo formie opowiadań, a nie powieści, ale na pewno poznawcze i dość interesujące. Zmusiło mnie do pogrzebania w internecie i doczytania wielu faktów historycznych, o których wcześniej nie słyszałam. Ja tak lubię, to mój żywioł !
Słowenia jest jednym z najbardziej zamożnych i rozwiniętych krajów Europy Środkowo-Wschodniej. To niewielki lecz bardzo interesujący i zróżnicowany kraj. Przepiękne góry, czyste jeziora, morze, senne, portowe miasteczka, jak i duże metropolie. Kraj, który ma bogatą, ale bardzo trudną historię. Ukochane miejsce Drago Jančara, który urodził się w Mariborze, w 1948 roku. Z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-11
Victoria Solano wraz z mężem Herderem van Halenem przybywa z Nowego Yorku do Madrytu na pogrzeb swojego ukochanego przyjaciela Jana.
Victoria ma 46 lat jest 6 lat po ślubie i ma wszystkiego dosyć, a na pierwszym miejscu swojego męża, według niej zadufanego, egocentryka, imbecyla, niezdolnego zainteresować się kimkolwiek poza samym sobą. Herder ma aspiracje i dąży do tego by zostać senatorem.
Jan z wykształcenia dziennikarz, osiadł na stałe w Madrycie, kiedy musiał zająć się córką Solang i później drugą żoną Margą. Od tej pory prowadził małą księgarnię, którą urozmaicił gadżetami filmowymi. Tuż przed śmiercią zamówił na e-bayu kilka filmowych rekwizytów. Czemu to zrobił skoro wiedział, że umiera?
Po książkę sięgnęłam tylko dlatego, że od kilku lat leżakuje w mojej biblioteczce, a po ostatnich porządkach znalazła się na wylocie i ot wpadła w moje ręce. Jak szybko wpadła, tak szybko wypadła.
Literatura nie dla mnie. Przemęczyłam, momentami przekartkowałam i zapakowałam w siatkę z napisem "do oddania".
Nic mnie w niej nie urzekło. Sama bohaterka wprost okropna. Na męża narzekała, a sama była tak denerwująca, że nie miałam już siły czytać jej wywodów, przemyśleń. Zagadka mało interesująca, język powieści niczym mnie nie ujął, a infantylne dialogi są nudne i wkurzające.
Rzadko zdarza mi się tak nisko ocenić książkę.
Szkoda słów i szkoda czasu !
Victoria Solano wraz z mężem Herderem van Halenem przybywa z Nowego Yorku do Madrytu na pogrzeb swojego ukochanego przyjaciela Jana.
Victoria ma 46 lat jest 6 lat po ślubie i ma wszystkiego dosyć, a na pierwszym miejscu swojego męża, według niej zadufanego, egocentryka, imbecyla, niezdolnego zainteresować się kimkolwiek poza samym sobą. Herder ma aspiracje i dąży do tego...
2023-12-09
W dorosłości dochodzą do ściany niemocy, bo nie dostali tak podstawowej rzeczy, jaką jest miłość matki lub ojca. Czasem obojga. Ciężko jest im to zrozumieć i pogodzić się z traumą niekochania. Czują się słabsi, niedowartościowani, zbuntowani. Syndrom dziecka opuszczonego bo o tym mowa, a wspominam o nim ponieważ cierpiały na niego bohaterki powieści "Gdyby Nina wiedziała"
Trzy kobiety; Wera, Nina i Gilli, trzy kolejne pokolenia, trzy zupełnie odmienne charaktery, trzy zbuntowane jednostki, trzy poranione istoty i wszystkie pałające do siebie skrajnymi uczuciami. Nienawiść przechodząca w okruchy miłości. Miłość, która powoli z okruchów się odradza. Wszystkie trzy walczą z syndromem odrzucenia, próbują zrozumieć swoje uczucia względem siebie, wybaczyć doznane krzywdy.
Burza w szklance wody do której dołącza jeden mężczyzna; poczciwy Rafael, porzucony przez żonę.
Wera Novak to imigrantka z Jugosławii, żona, a raczej wdowa po Milośu, serbskim oficerze kawalerii marszałka Tity. Emigrowała po jego śmierci wraz z 16 letnią córką Niną do Izraela, gdzie poznała i została zoną Tuwii, agronoma nadzorującego gospodarstwa położone między Hajfą a Nazaretem.
Nina jako nastolatka poznała syna Rafaela, który stracił głowę dla dziewczyny. Stała się ona dla niego bóstwem, kobietą, dla której oddałby życie. Wspólnie wychowywali córkę Gilli. Niestety tylko przez 3,5 roku. Później Nina zniknęła.
Gilli ma 40 lat i jest w związku z dużo starszym od niej Meirem. Czy jest szczęśliwa?
"Gdyby Nina wiedziała" to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach. Historia, do spisania/ nagrania której dąży Gilli, najmłodsze ogniwo w rodzinie. Zabiera 90-letnią babcię Werę w podróż, podczas której chce jak najwięcej dowiedzieć się o swojej rodzinie, chce zrozumieć jakie wydarzenia miały wpływ na to, jak potoczyło się życie jej babci, mamy i skąd tyle bólu, tyle niezrozumiałych decyzji, które podejmowały podczas doczesnej wędrówki.
Trudna ta historia, pogmatwana, pełna zawiłości, ale ciekawie przedstawiona. Teraźniejszość miesza się z odległymi wspomnieniami, aby za chwilę wrócić na swoje tory. Książka, którą trudno jednoznacznie ocenić, bo czasami nie idzie się od niej oderwać, a czasami dłuży się i nuży.
Puzzle życia składają się w jeden wielki obraz, wspomnienia ranią, ale i w pewien sposób leczą zranione dusze, rodzinne zdrady zostają zaleczone przez kiełkującą miłość. Warto przenieść się wraz z bohaterami Grosmana do Izraela, na Goli Otok, warto przeżyć emocjonalną huśtawkę.
W dorosłości dochodzą do ściany niemocy, bo nie dostali tak podstawowej rzeczy, jaką jest miłość matki lub ojca. Czasem obojga. Ciężko jest im to zrozumieć i pogodzić się z traumą niekochania. Czują się słabsi, niedowartościowani, zbuntowani. Syndrom dziecka opuszczonego bo o tym mowa, a wspominam o nim ponieważ cierpiały na niego bohaterki powieści "Gdyby Nina...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-04
W 1943 r. na terenie Wołynia, a następnie na innych obszarach Kresów Południowo-Wschodnich II RP doszło do jednej z najokrutniejszych zbrodni II wojny światowej. Szacuje się, że w jej wyniku w latach 1943–1945 zamordowano ok. 100 tys. Polaków. Sprawcy Zbrodni Wołyńskiej – Organizacja Nacjonalistów Ukraińskich frakcja Stepana Bandery (OUN-B) oraz jej zbrojne ramię Ukraińska Armia Powstańcza (UPA) we własnych dokumentach planową eksterminację ludności polskiej określali mianem „akcji antypolskiej”. Apogeum zbrodni miało miejsce 11 lipca 1943 r.
Pogranka to była malutka wioska zamieszkała przez Polaków w rejonie lubomelskim, w obwodzie wołyńskim, niedaleko wsi Połapy, należącej do Ukraińców. Tylko dwa kilometry, taka mała odległość dzieliła mieszkańców, którzy mniej lub więcej pomagali sobie, lubili się, bądź tolerowali, odwiedzali, a nawet byli ze sobą spokrewnieni.
Tak było w przypadku głównych bohaterów czyli rodziny Zygmunta Wodzańskiego, lekarza przybyłego z Lublina. Jego marzeniem było osiąść w maleńkiej polskiej wsi z dala od zgiełku, wsi takiej z dziada, pradziada.
Marzenie owe ziściło się. Do tego Zygmunt pojął za żonę Ukrainkę, Wierę mieszkankę Połap. Był szanowanym, lubianym przez wszystkich człowiekiem. Na świat przyjął troje swoich dzieci; Lenkę, Marysię i Bogdanka.
Życie mimo wybuchu II wojny światowej i niemieckiej okupacji upływało w Pogrance w miarę spokojnie, dopóki na białym koniu w postaci kuriera banderowskiego przybyła do Połapy i okolicznych ukraińskich wiosek, idea wielkiej Ukrainy.
Polityczne pogadanki Hrihorija Zańczuka zasiewały nienawiść wśród Ukraińców, szczególnie tych młodych wobec wszystkich Polaków.
"Bo Lachy to nie są takie ludzie, jak tu na Ukrainie.
Naród jeden tylko na tej ziemi ostanie, jeden ukraiński naród nasz. I wszyscy w narodzie są zgodni, za naród oddadzą krew"
Cisza w Pogrance zawsze była. Tylko to była taka naturalna cisza, cisza błogości po całodziennym trudzie w pracy, cisza leniwie płynącego czasu, powszednia cisza zmęczonych ciał.
Jednak latem 1943 roku zapanował inny rodzaj ciszy wraz z dobiegającymi, niepokojącymi wiadomościami pochodzącymi z ościennych wiosek. Cisza, która zwiastowała tragedię, cisza bo ludzie bali się rozmawiać, bali mówić o tym co może nastąpić. Cisza zakłamania, która wzbudzała strach i lęk, niepokój o nadchodzący los. Cisza podczas której mieszkańcy obserwowali łuny nad horyzontem. Obserwowali i usprawiedliwiali ich pochodzenie.
Marcin Pilis powoli, dokładnie opisał życie mieszkańców ziemi wołyńskiej. Zwykłe, codzienne życie, wypełnione równie zwykłymi obowiązkami, przeplatane młodzieńczymi miłostkami, zazdrością. Życie toczyło się powoli i nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii, bo przecież człowiek ufał drugiemu człowiekowi bezgranicznie i do samego końca nie wierzył, że coś złego może się wydarzyć. Przecież sąsiad sąsiadowi krzywdy nie zrobi. Niestety nagle z ciszy wydobyła się śmierć, która nie oszczędziła prawie nikogo. Śmierć zadawana przez bliskie, znajome osoby.
Brutalna, przerażająca, smutna, ale na wskroś prawdziwa, taka jest opowieść pana Marcina. Przytłacza, przygniata, poraża.
Dodatkowo ciekawym zabiegiem jest nawiązanie autora do wspomnień Ołeny Taraszuk naocznego świadka rzezi wołyńskiej, a także wątek obejmujący bardziej współczesne czasy to jest 2003 rok. Wszystko razem stanowi, że powieść czyta się na jednym wdechu. Czyta i z niedowierzenia kręci się głową, a smutek panujący w duszy ma upust w postaci łez płynących po policzkach.
W 1943 r. na terenie Wołynia, a następnie na innych obszarach Kresów Południowo-Wschodnich II RP doszło do jednej z najokrutniejszych zbrodni II wojny światowej. Szacuje się, że w jej wyniku w latach 1943–1945 zamordowano ok. 100 tys. Polaków. Sprawcy Zbrodni Wołyńskiej – Organizacja Nacjonalistów Ukraińskich frakcja Stepana Bandery (OUN-B) oraz jej zbrojne ramię Ukraińska...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-01
"Czy powrót do przeszłości może być rozkoszą ?"
Mirko Kovać do przeszłości, do lat dzieciństwa wraca i to z wielką przyjemnością. Wraca również do książki, która dwadzieścia lat leżakowała, czekała na swój moment. Autor na krótko przed jej wydaniem, pod wpływem przemyśleń i emocji, wycofał ją z druku, aby po wielu latach wrócić do niej, nałożyć poprawki, i jak on mówi dopieścić ją w każdym calu.
Bodźcem do tego, była podróż , którą odbył w latach 70-tych ubiegłego wieku. Wtedy to, będąc w pracy, a dokładnie na planie w Dubrowniku, gdzie trwały przygotowania do filmu według jego scenariusza postanowił odwiedzić niedaleko położone Trebinije.
Trebinije- rodzinne strony bogate w powietrze, które leczy duszę. Miejscowość położona obecnie na pograniczu trzech państw bałkańskich( Bośni i Hercegowiny, Chorwacji i Czarnogóry), gdzie jeszcze nie tak dawno, do wielkich przyjemności należało dojenie i karmienie krów, wyprawa na targ, czy rozmowy z ukochana mamą. Z ojcem było gorzej, bo to był alkoholik, despota i niebywały ekscentryk. Jednak i o nim Mirko Kovać nie wypowiada się źle. Czasami tylko wspomina jak ciężko żyło się rodzinie u jego boku.
Powieść opowiada o przodkach autora, jego dziadku Moto, bogatym bydlarzu, który zostawił swojemu synowi dom w L.
(nazwa miejscowości nigdy nie została ujawniona)
oraz ojcu, który po ucieczce, po wybuchu I wojny światowej wraca do swoich ukochanych stron.
Tutaj zakłada rodzinę, żeniąc się z dwadzieścia lat młodszą Tugą, mamą Mirko Kovaćia.
Pobocznych bohaterów przez książkę przewija się wielu: wujków, cioć, kuzynów, znajomych. Każdy wnosi swoją historię życia, jakiś epizod, który łączy go z postacią autora.
Mirko Kovać snuje swoją opowieść niespiesznie, rozsmakowuje się w drobnych szczegółach, tych, które wspomina z wielkim rozrzewnieniem, ale i tych, które przysporzyły mu dużo strachu, bólu. Nie owija niczego w bawełnę. Zło nazywa złem, a dobro dobrem. Historii "złych" krewnych nie wybiela, nie oszukuje czytelnika, że i takich nie brakowało w jego rodzinie. Nie brakowało też nieodpowiedzialnych, okropnych decyzji, które pociągały za sobą konsekwencje.
Opowiada również o sobie młodym, dojrzewającym chłopcu, który poznaje co to jest bieda, miłość, niesprawiedliwość.
Do tego w tle klimat i historia, burzliwa historia krajów bałkańskich; II wojna światowa, czasy rządów komunistycznych.
Wszystko to razem wzięte plus wspaniała narracja czynią powieść niezwykle ciekawą, godną polecenia.
"Lustra, to żywe byty, jak woda, tak samo przemijające i bywają zmącone, jak mętna bywa rzeka. Pod wieczór ze szczytu najwyższego wzniesienia w L. w ułamku sekundy, gdy słońce dotykało krawędzi zachodniego wzgórza, można było ujrzeć w lustrze kontury Dubrownika., ulotny zarys miasta, który znika, gdy słońce się obniży.
Lustro pamięta wszystko, co się w nim odbija..."
"Czy powrót do przeszłości może być rozkoszą ?"
Mirko Kovać do przeszłości, do lat dzieciństwa wraca i to z wielką przyjemnością. Wraca również do książki, która dwadzieścia lat leżakowała, czekała na swój moment. Autor na krótko przed jej wydaniem, pod wpływem przemyśleń i emocji, wycofał ją z druku, aby po wielu latach wrócić do niej, nałożyć poprawki, i jak on mówi...
2023-11-27
Dobrze jest, jak jest!
Czy można coś zrobić, żeby było lepiej?
Czy to lepiej w rzeczywistości na dobre wszystkim wyszło, czy obróciło rzeczywistość do góry nogami, żeby w końcu uwiadomić, że trzeba było cieszyć się z tego co się miało.
Z drugiej strony patrzeć jak dzień za dniem mija w biedzie i nic z tym nie zrobić, nie podjąć prób zmiany swego życia, nie dążyć ku samorozwojowi.
Annie Proulx w kilku opowiadaniach przedstawia historie życia zwykłych ludzi. Farmerzy, górnicy, ranczerzy, myśliwi.
Różni ludzie zamieszkujący stan Wyoming.
Młodsi, starsi, pary, małżeństwa, dzieci. Mnóstwo różnorodnych postaci i jeden wspólny mianownik- BIEDA.
Akcja opowiadań toczy się w Trudnych czasach Wielkiego Kryzysu, latach 30 tych XX wieku, bądź jeszcze w dalszym okresie, bo roku 1885.
Autorka przedstawia amerykańska prowincję obdartą ze skóry. Nagą, surową, nie mającą litości dla zwykłego człowieka. Człowieka, który pragnie za wszelką cenę polepszyć swój byt, wyrwać się ze szponów biedy, żeby złapać choć odrobinę słodyczy i dobrego życia.
Dodatkowo do tego pięknie opisuje przyrodę tamtejszego stanu, gdzie Wielkie Równiny łączą się z Górami Skalistymi. Piękna, dzika jeszcze obfitująca w niezaludnione zakątki ziemia, po której beztrosko biegają mustangi.
Niestety książka jest mocno przytłaczająca, spowita mgłą śmierci. Śmierci, która wygląda z każdego opowiadania.
Nie polecam osobom wrażliwym, przechodzącym bardziej smutny czas w swoim życiu, osobom ze skłonnościami do depresji.
Dobrze jest, jak jest!
Czy można coś zrobić, żeby było lepiej?
Czy to lepiej w rzeczywistości na dobre wszystkim wyszło, czy obróciło rzeczywistość do góry nogami, żeby w końcu uwiadomić, że trzeba było cieszyć się z tego co się miało.
Z drugiej strony patrzeć jak dzień za dniem mija w biedzie i nic z tym nie zrobić, nie podjąć prób zmiany swego życia, nie dążyć ku...
2023-11-25
Samotność dotyka ludzi bez względu na wiek, pochodzenie, status ekonomiczny, edukacyjny lub społeczny. I chociaż trudno uwierzyć w to, że w tak dobrze połączonym komunikacyjnie świecie ludzie wciąż czują się samotni, to jednak tego stanu doświadcza coraz więcej osób. Samotność niejedno imię ma. Może być spowodowana bolesnymi doświadczeniami z przeszłości, może towarzyszyć również młodym ludziom, którzy nie potrafią nawiązywać trwałych i silnych relacji z rówieśnikami, może być wyborem, ale może też mieć poważne konsekwencje dla zdrowia psychicznego.
Mała, niepozorna, niebiesko-zielona książeczka, którą wzięłam w ubiegły piątek z biblioteczki domowej do ręki i wpisałam ją na półkę" czytamy w weekend" była przypadkowym wyborem. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy jak duży ładunek emocjonalny zawiera jej treść oraz to, że nie będę mogła przestać o niej myśleć.
Pani Marta Mazuś opisuje w niej kilka prawdziwych historii, zmieniając w niektórych dane bohaterów. Inspiracją do napisania książki, było spotkanie na wystawie malarskiej. Tam autorka poznała dwie kobiety ( Krystynę i Irenę)mające niebanalną przeszłość, które stały się między innymi bohaterkami jej książki.
Każda z historii to niby zwykła opowieść o zwykłych ludziach, przeciętnych mieszkańcach różnych zakątków Polski, ale każda porusza serce, wzbudza współczucie i nasuwa mnóstwo pytań ze słowem "Dlaczego ?" na czele.
Dlaczego tyle bólu, dlaczego zero współczucia, dlaczego brak empatii, dlaczego tak a nie inaczej potoczyły się losy bohaterów...
Piotruś, Krystyna, Irena, Józef, Grześ, Tomasz, Alicja, NN.
Samotność z wyboru jak w przypadku Grzesia i Alicji , oraz samotność przytłaczająca, doprowadzająca do skrajnych wydarzeń, którym może można było zapobiec. Samotni, ale nie wszyscy nieszczęśliwi. Samotni, ale nie samotni, bo mający Boga w duszy.
Samotność utopiona w kolejnych kieliszkach alkoholu, samotność w małżeństwie z ekscentrykiem, samotność utopiona w wierszach i bezdomności, samotność spowodowana złymi uczynkami syna, samotność powodująca niekontrolowane zachowania, samotność w swoich poglądach, samotność osadzonego w więzieni, samotność, która przybliża do Boga...
Do jednego z opowiadań odniosę się bezpośrednio tj. do opowiadaniu o "Człowieku o 1000 twarzach" ponieważ dopiero z tej książki dowiedziałam się o Panu Tomaszu Machcińskim, który przez wiele lat mieszkał wraz z żoną Irenką w tej samej miejscowości co ja. Wierzyć się nie chce, że nie nie spotkałam takiego ekscentryka, fotografa, performera na ulicy (być może nie zwróciłam po prostu uwagi na niego, a szkoda). Pan Tomasz zmarł w ubiegłym roku.
Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim książka przypadnie do gustu, niektórych pewnie będzie drażniła innych przytłoczy ogromem bólu, który z niej emanuje.
Mnie rozłożyła na łopatki. Do tego stopnia mną zawładnęła, że nie mogłam się od niej oderwać i nawet chciałam kończyć jej czytanie wczoraj w pracy (zatargałam ją w torebce, ale niestety nie udało się przeczytać ani strony)
Wspaniała, poruszająca, dająca dużo do myślenia, ale i ucząca, bo patrząc na błędy innych możemy pobierać lekcje i czynić inaczej w swoim życiu. Dająca duży zastrzyk wiary w Boga i energii do życia w przypadku kiedy czyta się historię Pani Krysi i jej syna Darka. ( Chciałabym poznać osobiście Panią Krysię z Wrocławia )
Mała, niepozorna, mądra. Dziękuję Pani Marcie za opisanie tych zwykłych niezwykłych historii !
Samotność dotyka ludzi bez względu na wiek, pochodzenie, status ekonomiczny, edukacyjny lub społeczny. I chociaż trudno uwierzyć w to, że w tak dobrze połączonym komunikacyjnie świecie ludzie wciąż czują się samotni, to jednak tego stanu doświadcza coraz więcej osób. Samotność niejedno imię ma. Może być spowodowana bolesnymi doświadczeniami z przeszłości, może towarzyszyć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-23
24 sierpnia 1991 rok to punkt przełomowy w wieloletnim procesie odzyskiwania ukraińskiej suwerenności. Rada Najwyższa ogłosiła niepodległości Ukrainy.
Mniej więcej w tym samym czasie na świat przychodzi Dominicius. Pies, pudel, biały, duży ze skołtunioną grzywą i mankietami na łapach. Dla najbliższych DOM.
Dom zmienia panów aż w końcu trafia do rodziny Ciłków mieszkającej we Lwowie przy ulicy Łepkiego. W tej samej kamienicy dzieciństwo spędził Stanisław Lem.
Ciłkowie to Ola, która nie wie skąd właściwie pochodzi, jej niewidoma córka Marusia borykająca się w dodatku ze słabą odpornością, mąż który wyemigrował do USA, ojciec pułkownik sił powietrznych jeszcze z czasów ZSRR, uwielbiający spędzać czas na działce, gdzie pielęgnuje to co trzyma pod wielką folią i nie są to pomidory ani ogórki, wiecznie niezadowolona Tamara, dwukrotnie rozwiedziona, alkoholiczka, jej córka Masza, Ba- żona pułkownika bojąca się wychodzić z domu i oczywiście DOM, pies, którego nie ma czym karmić, bo bieda wygląda z każdego kąta.
Dwa małe pokoje, sześcioro ludzi i tajemnicza skrzynia pośrodku mieszkania, która nie daje spokoju Marusi. Marusia od samego początku chce poznać jej zawartość, odkryć skarby, tylko nikt nie chce udostępnić jej klucza.
Wiktoria Amelina posłużyła się bardzo ciekawym sposobem narracji.
DOM czujnym okiem i czujnym nosem rejestruje wszystkie wydarzenia i opowieści, to co dzieje się w dysfunkcyjnej rodzinie, ale i również w Ukrainie, która przechodzi liczne zmiany. Rejestruje i opowiada ze zdziwieniem, brakiem zrozumienia o dyskryminacji ludzi innej narodowości niż Ukraińska, o tęsknocie ludzi za rodzinnym krajem, o niespełnionej miłości, niespełnionych marzeniach Ciłków.
Tak prze czternaście lat zachodzą zmiany na Ukrainie, lepsze i gorsze, zmiany wśród społeczności ukraińskiej, w rodzinie Ciłków, ale DOM pozostaje wciąż taki sam, jedynie jego włosy pokrywa siwizna.
Myślę, że Wiktoria Amelina nieprzypadkowo dała też psu imię DOM. Dom Ciłków był mimo wszystko dla DOMA przystanią, oazą, miejscem spokoju ( o czym się w trakcie psiego życia przekona), ale również i DOM był dla domu i jego mieszkańców radością, skarbonką ludzkich tajemnic, których nie brakowało wśród Ciłków, którzy nie umieli ze sobą rozmawiać, a wszystko odkrywali w swoich monologach przed dużym , kudłatym pudlem.
Powieść Ameliny jest prawie bezdialogowa, miejscami bardzo chaotyczna, często niedopowiedziana, skrywająca tajemnice między wierszami a zarazem wciągająca swoją odmiennością narracji, treścią, bohaterami.
"Dom jest tam, gdzie o Tobie pamiętają...Powietrze jest nasze póki jest w nas. Dom jest nasz póki jest w nas. A my wszyscy zawsze jesteśmy w tym domu-każdy na swej głębokości."
24 sierpnia 1991 rok to punkt przełomowy w wieloletnim procesie odzyskiwania ukraińskiej suwerenności. Rada Najwyższa ogłosiła niepodległości Ukrainy.
Mniej więcej w tym samym czasie na świat przychodzi Dominicius. Pies, pudel, biały, duży ze skołtunioną grzywą i mankietami na łapach. Dla najbliższych DOM.
Dom zmienia panów aż w końcu trafia do rodziny Ciłków mieszkającej...
2023-11-17
Johan Falkberget (właściwe nazwisko Lillebakken),był jednym z największych epików norweskich, najwybitniejszym pisarzem proletariackim starszej generacji.
Urodził się w 1879 roku w górniczej rodzinie i sam od ósmego roku życia pracował jako górnik. Kopalnię miedzi opuścił mając 27 lat i zrujnowane zdrowie. Od 1922 roku zajął się pracą pisarską, a tetralogia " Chleb nocy" uznana została za najwybitniejszą i dojrzałą artystycznie w całym jego dorobku pisarskim. Na polskim rynku dostępna jest tylko I część "An-Magritt"
Tytułowa bohaterka to 15-letnia dziewczyna córka Anny. Anna została poddana karze za nierząd uprawiany z żołnierzem Olem, którego owocem była An-Magritt. Nie wytrzymawszy kary narzuconej przez kościół rzuciła się do wodospadu Ea, a opiekę nad dziewczynką przejął dziadek zwany Wielkoludem.
Wspólnie osiedlili się w pobliżu doliny Guile, kupili byka i zaciągnęli do pracy. Właściwie to An-Magritt woziła rudę i węgiel do pobliskiej huty "Kornelia", a zimą wraz z dziadkiem wypalała w lasach węgiel drzewny w mielerzach.
Johan Falkberget na podstawie dokładnego przestudiowania historii siedemnasto i osiemnastowiecznej Norwegii opisał życie ówczesnych ludzi parających się ciężką pracą wozaków, szmelcarzy i węgielników . Pisarz umiejętnie wplótł w powieść autentyczne wydarzenia poparte źródłami historycznymi pomiędzy postacie i wydarzenia iście fikcyjne.
Poprzez życie zwykłych ludzi ukazał prawdziwe oblicze biedy, trudu życia codziennego, które upływało głównie na pracy w celu uzyskania marnych groszy, o które trzeba było wręcz toczyć walkę. W ten sposób autor chciał pierwociny norweskiego kapitalizmu, wyzysk, któremu był przeciwny.
Opisał sposób myślenia ubogich robotników, brak empatii wśród ludzi, napiętnowanie z powodu pochodzenia, ale i również z powodu swej majętności.
Autor "epik biedoty" był również psiarzem czułym na metafizyczne struny norweskiej, protestanckiej tradycji.
Dlatego religia jest obecna ciągle w życiu jego bohaterów.
Surowa, wymagająca, skłaniająca do refleksji nad losem człowieka, umożliwiająca wzloty duchowe, ale przynosząca również poczucie samotności, w której człowiek północy walcząc z surową przyrodą, uczył się równocześnie rozumieć prawdy moralne.
"Chleb nocy" czyta się ciężko. Sposób narracji, język nie przypadł mi do gustu. Surowość postaci nawet tych kobiecych spowodował, że nie potrafiłam ich polubić, przywiązać się do nich. Dodatkowo temat kopalni, wozaków, hutników to raczej mało kobiecy klimat, który również nie ujął mej duszy.
Kolejne doświadczenie literackie za mną, tym razem mniej satysfakcjonujące, lecz nie zniechęcające mnie do dalszej podróży po Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich.
Johan Falkberget (właściwe nazwisko Lillebakken),był jednym z największych epików norweskich, najwybitniejszym pisarzem proletariackim starszej generacji.
Urodził się w 1879 roku w górniczej rodzinie i sam od ósmego roku życia pracował jako górnik. Kopalnię miedzi opuścił mając 27 lat i zrujnowane zdrowie. Od 1922 roku zajął się pracą pisarską, a tetralogia " Chleb...
2023-11-14
Życie na co dzień nie jest podręcznikowe. Rzadko kiedy wszystko jest zgodne z definicjami. Tak samo jest z rodziną. Nie zawsze ich członkowie wywiązują się ze wszystkich swoich obowiązków, nie zawsze są zainteresowani pielęgnowaniem więzi rodzinnych. Bywa także tak, że dom, który miał być schronieniem, staje się pułapką, kiedy zaczyna w nim dochodzić do aktów agresji.
Hella ma 17 lat. Pochodzi z bogatej, dobrej żydowskiej rodziny. Tata jest uniwersyteckim profesorem.
Pewnego dnia w przedziwnych okolicznościach, na praskim Moście Karola dochodzi do incydentu podczas którego Hella poznaje Michaela Kobolda.
Krótka znajomość przeradza się w długotrwały związek, przypieczętowany szybkim małżeństwem. Związek małżeński, który był jednym wielkim piekłem dla Helli i jej trójki dzieci. ( córki i dwóch synów)
Kobold jak słusznie stwierdziła Cleopatrapl w komentarzu "czytamy w weekend", oznacza w języku niemieckim chochlika, ale nie tylko. To również monstrum, potwór, w które Michael przeistaczał się przekraczając próg domu. Ono drzemało w środku jego ciała, uśpione w obliczu innych ludzi, aby budzić się za każdym razem wobec swoich najbliższych.
Powieść złożona jest z dwóch części. "Woda" od której zaczęłam zagłębiać się w historię życia Helli, oraz "Ogień" historia życia Justyny, córki Kobolda z nieprawego łoża.
Początek powieści niesamowicie chaotyczny, przyprawiający o zawrót głowy. Zastanawiałam się momentami po co ja sięgnęłam po tą książkę i czy dam radę zmęczyć aż 460 stron ?
Moją wadą ( czasami zaletą) jest to, że szybko się nie poddaję i nie lubię odkładać książki na bok tylko dlatego, że coś mi na początku nie pasuje. Poza tym nie miałabym sumienia oceniać jej na LC.
Całe szczęście, że brnęłam dalej, bo po kilkudziesięciu stronach nie mogłam już jej odłożyć na bok.
Oczywiście chaos nadal panował, bo on dominuje w całej powieści, ale przestało mi to przeszkadzać. Autorka przeskakuje między różnymi historiami rodzinnymi , wplatając je w to co się aktualnie dzieje w rodzinie Koboldów. Przeskoki czasowe, przeskoki między różnymi wątkami, bohaterami, narratorami towarzyszyły mi aż do ostatnich stron powieści.
Im dalej w głąb tym bardziej powieść robi się tajemnicza, ciężka, mroczna, nieprzewidywalna i strasznie przygnębiająca. Jednakże równocześnie oplata myśli i nie daje od siebie odpocząć. Przyciąga jak magnes i nie chce wypuścić. Kiedy musiałam odłożyć książkę na bok już myślałam, kiedy będę miała chwilkę, żeby powrócić do czytania, i to zarówno jednej, jak i drugiej części.
Druga część opowiada o zmaganiach życiowych Justyny, która po śmierci męża samotnie wychowuje dziewięcioro dzieci. Córka Cyganeczki i Kobolda jest prześladowana z racji pochodzenia i biedy, która aż piszczy u nich w domu.
Ciekawą postacią wnoszącą dużo ciepła i miłości jest sąsiad Justyny, pracujący w zakładzie pogrzebowym.
Nie sposób również nie wspomnieć o wodzie, która aż wylewa się ze stron książki, przecieka między słowami. Topi i ratuje, przywołuje wspomnienia, ostrzega, irytuje, przyprawia o ból głowy, pochłania ludzkie życia. Woda to żywioł Kobolda! Woda to słowo, które występuje prawie na każdej stronie, a na niektórych nawet kilkukrotnie.
Ciekawym zabiegiem jest również wtrącanie przez autorkę w tekst swoich przemyśleń dotyczących współczesnego świata.
"Rozpad Cesarstwa Rzymskiego dokonuje się w epoce największego dobrobytu. Światem rządzą transgeje i kult zadbanych młodych ciał. Rozkosz wywołana torturą. Tortura wywołana nudą. Już wcześniej miałam wrażenie, że nadchodzi koniec świata"
Denemarková to dla mnie mistrzyni słowa, wspaniała obserwatorka ludzkich zachowań, zagłębiająca się w różne ludzkie dusze. Potrafi pisać zarówno o tych, którzy cierpią, którym zadaje się ogrom bólu, żeby za chwilkę opowiadać o samym oprawcy, o tym co dzieje się w jego umyśle. Nie pomija również przeżyć samych dzieci tkwiących w środku ogromnego zła. Ukazuje do czego doprowadza wychowanie i rozwój młodszego pokolenia w destrukcyjnej, dysfunkcyjnej rodzinie.
Zgadzam się z Awitą, że Denemarková to wspaniała pisarka. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze przeczytać kolejne jej powieści. Zgadzam się, że na dłuższą metę nie dla każdego będzie powieść "Kobold" Nie każdy wytrzyma ogrom przemocy, cierpienia, która dominuje w powieści. Innych może zniechęci wszechobecny chaos, wtrącanie zdań po niemiecku ( nie tłumaczonych pod tekstem)
Dla mnie była to uczta literacka, ale i powrót do wspomnień, powrót do dawnych czasów, do życia podobnego jakie miała Hella, choć nie aż tak okrutnego... Może dlatego ta książka tak opanowała mój umysł i duszę, może dlatego ciągle o niej myślę...
Życie na co dzień nie jest podręcznikowe. Rzadko kiedy wszystko jest zgodne z definicjami. Tak samo jest z rodziną. Nie zawsze ich członkowie wywiązują się ze wszystkich swoich obowiązków, nie zawsze są zainteresowani pielęgnowaniem więzi rodzinnych. Bywa także tak, że dom, który miał być schronieniem, staje się pułapką, kiedy zaczyna w nim dochodzić do aktów...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-11
Wędkowanie to hobby, które potrafi wciągnąć na całe życie. Dla wielu to najlepszy sposób na oderwanie się od codzienności, kontakt z naturą i prawdziwy relaks. Wędkarskie przygody to wspaniałe historie, które wzruszą nie tylko miłośników łowienia ryb. Żeby choć troszkę zrozumieć fenomen tego zajęcia, może trzeba przeczytać „Śmierć pięknych saren” Oty Pavela. Tylko czy każdy zachłyśnie się i złapie 'rybiego" bakcyla po zaznajomieniu się z powyższą lekturą ?
Pierwsza część książki to opowieść autora o jego rodzicach Hermince i Leonie Popper, gdzie oczywiście pierwsze skrzypce odgrywa Tatko, żydowski komiwojażer.
Uparty, bezczelny, ale oczywiście w granicach rozsądku. Przebojowy z milionem pomysłów w głowie, nie poddający się w żadnej sytuacji, nawet najbardziej krytycznej. Gdy go wyrzucali drzwiami właził z powrotem oknem. Jego mottem życiowym było wędkarstwo i handel, do czego nadawał się wyśmienicie.
Herminka miała z nim trzy światy.
Historie tatka pochłonęły mnie bez granic, czytałam je z zapartym tchem i już rozumiem co Apelajda Sękliwa w komentarzu do mojej wypowiedzi miała na myśli pisząc "Zostaw mi tatka. Mój Ci on"
Prostota przekazu, melancholijność przeplatana dobrym humorem urzekła mnie podczas czytania pierwszej części.
Niestety druga część powieści traktująca o samym autorze i jego zmaganiach z rybami, jego przygodach wędkarskich nie trafiła do mnie w ogóle. Męczyłam treść czytając w kółko o pstrągach, karpiach itp. Jeszcze początek, kiedy Ota był mały był dość ciekawy, ale im dalej tym zrobiło się coraz gorzej.
Rozumiem jednak przekaz autora. Chciał nam uświadomić, że łowienie ryb to w pewnym sensie wolność. Wolność od hałasu, zgiełku, telewizji, gazet, cywilizacji, problemów o których na moment zapominamy. To nauka cierpliwości, spokój, wyciszenie. To czego w życiu często nam brak.
Zaintrygowała mnie sama postać autora, który przez ostatnią część życia zmagał się z chorobą psychiczną. Dla którego lekarstwem i sensem życia było wędkowanie. Myślę o przeczytaniu jego biografii, która jest dostępna na rynku czytelniczym.
Mimo, że jako młodziutka dziewczyna miałam w życiu epizod wędkarski i nawet złapałam kilka ryb, to szczerze mówiąc nie pałam miłością do wędkowania. Owszem pociąga mnie cisza, spokój, poczucie jedności z naturą. W takich warunkach nie da się myśleć o problemach związanych z codzienną gonitwą, można dopiero odpocząć, odetchnąć, wyrównać myśli. Jednak sam proces łowienia ryb, przygotowania do wyjazdu, składanie wędki, przebieranie w haczykach to nie moja bajka. Wolałabym posiedzieć z książką nad wodą patrząc na tekst niż na spławik :)
Wędkowanie to hobby, które potrafi wciągnąć na całe życie. Dla wielu to najlepszy sposób na oderwanie się od codzienności, kontakt z naturą i prawdziwy relaks. Wędkarskie przygody to wspaniałe historie, które wzruszą nie tylko miłośników łowienia ryb. Żeby choć troszkę zrozumieć fenomen tego zajęcia, może trzeba przeczytać „Śmierć pięknych saren” Oty Pavela. Tylko czy każdy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-07
Latawiec to najstarszy i najprostszy konstrukcyjne przyrząd latający cięższy od powietrza. Tradycyjnie składa się ze szkieletu pokrytego płótnem lub papierem. Może mieć różny kształt, ale czy może coś więcej znaczyć niż tylko błaha zabawka, czy może coś symbolizować ?
Clery to malutka miejscowość w Normandii, we Francji, gdzie dziwak Ambroży Fleury tworzył swoje latawce. Każdy z nich był wytworem jego bujnej, fantazyjnej, szalonej wyobraźni. Każdy emanował świeżością, niewinnością, pięknem i przedstawiał czyjeś oblicze, fakty historyczne, życie codzienne. Ekscentryczny Ambroży, skromny listonosz, pacyfista konstruował i dopieszczał swoje latawce oddając im każdy skrawek swego serca, duszy i życia.
U boku Ambrożego, po stracie rodziców wychował się jego bratanek Ludo, który w powieści jest głównym narratorem.
Pewnego dnia Ludo spotkał na skraju łąki anioła w ludzkim ciele, który okazał się z krwi i kości człowiekiem, a dosłownie Lilą Bronicką, Polką z pochodzenia, wywodzącą się z bardzo bogatej, arystokratycznej rodziny.
Ludo stracił rozum dla Lily. Miłość stanowiła dla niego sens istnienia, pochłonęła całe jego jestestwo, ogarnęła każdy skrawek ciała. Rozmarzony, zagłębiony w otchłań miłości bujał i krążył między marzeniami i rzeczywistością. A co na to Lily ? Lily miała swój świat, inny świat i mnóstwo adoratorów.
Autor ciekawie opisał zderzenie dwóch światów. Skromnego chłopaka z wiejskiej rodziny, mającego niesamowita pamięć do liczb oraz dziewczynę i jej rodziców, arystokratów bujających w obłokach, dla których kolejne przyjęcia, gry hazardowe, podróże to cały sens i cel w życiu.
Oczami Luda obserwujemy wszystko, to co dzieje się w czasach przedwojennych jak i w trakcie II wojny światowej. Bohaterów w powieści nie brakuje. Jest ich cała plejada, poczynając od tych bardziej "sławnych" jak Gruber, Otton Abetzow do tych mniej znanych, ale mających ogromne znaczenie dla Francji i Francuzów, jak postać kucharza, właściciela lokalu Clos Joli- Marcelina Dupart, który gotując dla nazistów chciał zachować znakomitość Francji.
Język powieści urzeka. Dopieszczony w każdym calu, przeplatany jest licznymi ironicznymi stwierdzeniami, pięknymi, niespotykanymi porównaniami.
Przez początek i koniec powieści wręcz się płynie, mknie niczym latawiec pod niebem. Tylko środek troszkę nuży i usypia czujność czytelnika przed tym co autor zaserwuje mu w ostatniej części.
Latawce Ambrożego wzbijające się wysoko w górę i zapachy Marcelego unoszące się, i otaczające swym aromatem okolice goniły za błękitem i niosły ku niebu prawdziwe oblicze Francji, okupowanej ale walczącej na swój sposób o wolność. Chroniły przed tym, żeby Francuzi nie wyparli się swej duszy, żeby pamiętali o co walczą.
Moje ostatnie dwa dni to ciekawa podróż po nieznanych zakątkach Francji. Spotkanie z francuskością bijącą w oczy, różnorodnością postaci, z których każda była na swój sposób ciekawa, każda błądząca między marzeniami a światem rzeczywistym, a w końcu skupienie uwagi na latawcach. Dużych i małych, krążących pod chmurami, ulatujących ku niebu, unoszących nasze pragnienia, nadzieje, nowe idee i nowe spojrzenie na świat, niosących odnowienie i wreszcie oczyszczenie – uwolnienie od złego, od wszystkiego tego co nas obciąża i przytłacza.
Latawiec to najstarszy i najprostszy konstrukcyjne przyrząd latający cięższy od powietrza. Tradycyjnie składa się ze szkieletu pokrytego płótnem lub papierem. Może mieć różny kształt, ale czy może coś więcej znaczyć niż tylko błaha zabawka, czy może coś symbolizować ?
Clery to malutka miejscowość w Normandii, we Francji, gdzie dziwak Ambroży Fleury tworzył swoje latawce....
2023-11-02
Odgrzebana w zakątkach mojej przepastnej biblioteczki stara, zniszczona niegdyś kupiona w internetowym antykwariacie książka, która miała być podróżą w nieznane z opisem wspaniałych nieznanych zakątków świata okazała się powieścią dla dzieci bądź młodzieży (jeśli młodzież jeszcze czyta takie powieści)
Główny bohater 13-letni Rodrig jest sierotą. Pewnego dnia jego tata nie wrócił z połowu ryb, a mama zmarła z rozpaczy po jego śmierci.
Opiekę nad nim przejmuje stryj Pedro. Dzielny Rodrig pomaga mu w połowie ryb, które stanowią główne źródło utrzymania rodziny. Niestety połowy są coraz bardziej marne i Rodrig postanawia udać się do Palos w poszukiwaniu pracy.
Tam przez przypadek zaciąga się na statek, który ma odpłynąć pod wodzą Krzysztofa Kolumba by odkryć drogę do Indii.
Prosty język skierowany typowo do młodego pokolenia przeplatany zwrotami wyciągniętymi z języka hiszpańskiego
( wszystkie tłumaczone pod tekstem) sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko.
Jestem jednak już zbyt wiekowa, żeby owa książeczka wywarła na mnie ogromne wrażenie.
Polecam może tym, którzy mają dzieci lub wnuki w wieku szkolnym, które lubią podróże w nieznane okraszone dużą dawką przygód.
Odgrzebana w zakątkach mojej przepastnej biblioteczki stara, zniszczona niegdyś kupiona w internetowym antykwariacie książka, która miała być podróżą w nieznane z opisem wspaniałych nieznanych zakątków świata okazała się powieścią dla dzieci bądź młodzieży (jeśli młodzież jeszcze czyta takie powieści)
Główny bohater 13-letni Rodrig jest sierotą. Pewnego dnia jego tata nie...
2023-11-01
Pusta mapa, na której można tworzyć nową historię zarówno tą rodzinną jak i ogólnoświatową.
Kolejne pokolenia zaznaczają na niej swoje rysy, kolejni bohaterowie zapisują swoją historię życia a niektórzy ludzie nawet rysują nowe granice państw.
Ana i Anton Dvorak to najstarsze pokolenie występujące w powieści zamieszkująca ziemie czeskie, później czechosłowackie.
Tuż przed I wojną światową przenoszą się do miasteczka położonego na granicy Czech i Niemiec.
Dziadek Anton kocha książki i biblioteki, a swoje kolejne dzieci nazywa zgodnie z systemem alfabetycznym.
Życie ma trudne, a książki przynoszą mu zapomnienie i dają nadzieję, że gdzieś istnieje lepszy świat i lepsze życie.
Ana kocha kwiaty i plotki. Dziwi się, że męża interesują dawne wydarzenia i postacie, o których czyta w powieściach, skoro tyle ciekawego dzieje się dookoła na co dzień. ( jakbym słyszała swojego męża :))
Kolejne pokolenia reprezentuje córka Any i Antona- Alźbieta, oraz wnuczka Aneźka.
"Pusta mapa" to niezmiernie ciekawa historia trzech różnych pokoleń, a właściwie kobiet reprezentujących owe pokolenia.
To powieść o sile kobiet i ich miłości do mężczyzn, trudnej miłości, o wielkich ideałach, które często okazywały się mrzonką i wielką pomyłką, o problemach życiowych ludzi żyjących na pograniczu dwóch państw podczas toczących się dwóch wojen światowych i czasach kiedy panował komunizm.
Autorka nie skupia większej uwagi na historii, która jest tylko tłem, dopełnieniem całości. Całą uwagę skupia na bohaterach, których doskonale rozkłada na czynniki pierwsze. Analizuje ich problemy, wczuwa się w ich przeżycia.
Mało tu dialogów, dużo treści co w moim przypadku jest to dużym plusem. Lubię taką opowieść o wszystkim, o życiu i jego realiach, niż puste nic nie wnoszące do treści dialogi.
Dodatkowo autorka opisuje ciekawie stosunki czesko-niemieckie, które przed i po wojnie były trudne.
"Pusta mapa" jak dla mnie to kolejna bardzo ciekawa, życiowa proza. Książka, którą mimo braku czasu na czytanie pochłonęłam w ciągu dwóch dni. Każdą wolną minutę, chwilkę dnia kradłam na jej czytanie. I choć początek może mniej ciekawy, tak druga połowa powieści wciąga niesamowicie.
Pusta mapa, na której można tworzyć nową historię zarówno tą rodzinną jak i ogólnoświatową.
Kolejne pokolenia zaznaczają na niej swoje rysy, kolejni bohaterowie zapisują swoją historię życia a niektórzy ludzie nawet rysują nowe granice państw.
Ana i Anton Dvorak to najstarsze pokolenie występujące w powieści zamieszkująca ziemie czeskie, później czechosłowackie.
Tuż...
2023-10-28
Stan Waszyngton, a w nim małe miasteczko Roslyn. Na jego obrzeżach 60 metrów od jeziora Murdo Pond piękny dom zamieszkiwany przez Johna i Carol Henderson. Państwo Henderson mają dwóch synów 9- miesięcznego Tylora i 4-letniego Scotta.
Pewnego dnia spokój rodzinny przerywa nagłe zniknięcie Scotta. Zrozpaczeni rodzice znajdują go na pomoście nad jeziorem. Jednak ich radość z tego powodu trwa krótko, bo Scott nagle umiera.
Historia rodziny Hendersonów jest zagmatwana. Autor lawiruje między rzeczywistym światem wplatając w niego wątki nadprzyrodzone. Miałam wrażenie, że próbuje troszkę naśladować Kinga. Niestety marnie mu to wyszło. Wtrąca również wątki poboczne, które pewnie miały urozmaicić historię życia pana Hendersona, a w sumie są tak nudne, że szkoda czasu na ich czytanie. Lista postaci rośnie wraz z rozwojem akcji, co wzmaga jeszcze chaos podczas czytania.
Zmęczyłam, zamknęłam ostatnią stronę, odetchnęłam i stwierdziłam, że dawno nie czytałam tak kiepskiego thrillera.
Stan Waszyngton, a w nim małe miasteczko Roslyn. Na jego obrzeżach 60 metrów od jeziora Murdo Pond piękny dom zamieszkiwany przez Johna i Carol Henderson. Państwo Henderson mają dwóch synów 9- miesięcznego Tylora i 4-letniego Scotta.
Pewnego dnia spokój rodzinny przerywa nagłe zniknięcie Scotta. Zrozpaczeni rodzice znajdują go na pomoście nad jeziorem. Jednak ich radość z...
2023-10-25
Samotność nie dotyczy tylko osób starszych, nieśmiałych czy porzuconych, ale jak się okazuje również dzieci, osób aktywnych zawodowo, a nawet takich które są w związkach. Będąc z kimś w związku partnerskim, małżeńskim, może doskwierać nam samotność, będąc w licznym towarzystwie w pracy, również na co dzień możemy czuć się osamotnieni. Niektórzy uważają, że da się do niej przyzwyczaić, inni szukają nowych znajomych lub partnera, jeszcze inni zupełnie sobie z nią nie radzą.
Hana mieszka w Pradze wraz z 10-letnim Victorem komputerowym maniakiem. Wbrew opinii rodziców została aktorką, która z trudem pnie się po schodach kariery. Męża nigdy nie miała, za to partnerów wielu. Samotność jej doskwiera, choć przed innymi skrzętnie to ukrywa. Woli zajrzeć do kieliszka pełnego wina, kieliszka bez dna.
Victor nie zna swojego ojca. Jest małym, rezolutnym, ale strasznie nieznośnym chłopcem, który na każdym kroku broi. Ewidentnie widać, że w ten sposób pragnie zwrócić uwagę innych na siebie, szczególnie zajętej sobą mamy, która woli obsypać syna zabawkami niż spędzać z nim czas. Victor często jest smutny, a tak na prawdę w głębi samotny.
Hana w związku z tym, że nie potrafi sobie poradzić z synem, który kolejny raz nabroił w szkole postanawia zawieźć go na pewien czas do Rybnej, oddalonej 150 km. od Pragi małej miejscowości, w której mieszka Ewa, jej mama.
Eva po śmierci męża czuje się okropnie. Samotność doskwiera jej na każdym kroku. Wdziera się przez wszystkie drzwi i okna i osacza ją z każdej strony. Cieszy się z powodu przyjazdu Victora, który stanie się dla niej wypełnieniem jej pustych dni.
Historię rodziny obserwujemy z perspektywy trzech pokoleń, trzech osób. Evy, Hany i Victora. Każdy z nich ma masę problemów z którymi mniej lub bardziej sobie radzi, każdy przeżywa wzloty i upadki życiowe, które autorka opisuje w prosty, ale ogromnie fascynujący sposób.
Od tej powieści nie idzie się oderwać!!
Niby nic nadzwyczajnego w sobie nie ma. Ot rodzina jakich we współczesnym świecie jest wiele, bo myślę, że niejeden z nas odnajdzie w tej powieści problemy, z którymi również na co dzień się boryka. Samotność, też dopada czasami każdego z nas. A jednak autorka potrafi to przedstawić w tak niebanalny, a równocześnie prosty sposób, że nie mogę wyjść z podziwu, opisać trudne relacje panujące w rodzinie, gdzie kłótnie, pretensje, niedomówienia wylewają się strumieniami.
Powieść wzbudza mieszane emocje. Często złość, niezrozumienie, czasami uśmiech, a na końcu łzy. Płakałam, ale na szczęście niedługo bo musiałam szybko zbierać się do pracy, jednak przez cały dzień bohaterowie towarzyszyli mi w głębi duszy.
Victor i Eva skradli moje serce. Victora z chęcią bym przytuliła, z Evą napiła się kawy zjadła kawałek pysznego ciasta, które codziennie oprócz niedziel piekła z zapałem a Hana mnie tak wkurzała, że najchętniej wlałabym jej laczkiem po tyłku.
Jeśli ktoś z was lubi ot takie zwykłe życiowe powieści to na prawdę polecam z całego serca i nie dziwię się, że DAYBYDAY tak polecała mi ogólnie książki tej autorki za co jej dziękuję. Z całą pewnością przeczytam wszystkie!
Samotność nie dotyczy tylko osób starszych, nieśmiałych czy porzuconych, ale jak się okazuje również dzieci, osób aktywnych zawodowo, a nawet takich które są w związkach. Będąc z kimś w związku partnerskim, małżeńskim, może doskwierać nam samotność, będąc w licznym towarzystwie w pracy, również na co dzień możemy czuć się osamotnieni. Niektórzy uważają, że da się do niej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-23
Nicolas Vainer -francuski pisarz, podróżnik oraz reżyser. Urodził się 5 maja 1962 roku w Senegalu. Obecnie mieszka na farmie w Sologne.
Gigantyczna Syberia to kraina marzeń francuskiego podróżnika. Autor zawsze chciał wyjechać w tamtejsze rejony, aby świadczyć o wspaniałości gór, zakątków syberyjskich, przez które idąc tygodniami można nie spotkać wytyczonej drogi.
Chciał wziąć pod ochronę dzikie zwierzęta i ludzi, którzy żyją w harmonii z ziemią, do której zagrożenie puka ze wszystkich stron.
Setki pozwoleń, setki wykonanych połączeń telefonicznych, ciągłe trudności szczególnie ze strony jeszcze radzieckiego rządu nie zniechęciły podróżnika. W końcu stanął nogą na wymarzonej, dzikiej Syberii.
Konno, łodzią, ciągnięci przez psie zaprzęgi, kucyki, renifery, czółnami. Półtora roku w podróży wraz z ekipą pomocników.
Czy ta podróż była fascynująca ?
Dla samego autora nie wątpię, dla czytelnika troszkę gorzej.
Oczekiwałam fascynujących opisów przyrody, mijanych miejsc, ludności zamieszkujących przemierzane tereny, a otrzymałam ciągłe zmagania ekipy z poszukiwaniem żywności i naprawą sprzętu. Ewentualnie autor dorzucał swoje wewnętrzne przemyślenia głównie związane z niszczeniem planety.
Sięgając po książkę chciałam odpocząć i zagłębić się w tajniki odległej krainy a wymęczyłam się niemiłosiernie.
Nicolas Vainer -francuski pisarz, podróżnik oraz reżyser. Urodził się 5 maja 1962 roku w Senegalu. Obecnie mieszka na farmie w Sologne.
Gigantyczna Syberia to kraina marzeń francuskiego podróżnika. Autor zawsze chciał wyjechać w tamtejsze rejony, aby świadczyć o wspaniałości gór, zakątków syberyjskich, przez które idąc tygodniami można nie spotkać wytyczonej...
"Wyspa diabła", "Złota wyspa" i "Ziemia przyobiecana" ,tak brzmią tytuły trzech islandzkich powieści Einara Kárasona, które tworzą nieformalny cykl społecznej sagi. Są to pozycje obecnie kultowe i niemal bezcenne dla literatury tego niewielkiego wyspiarskiego kraju. Szacuje się, że pierwszą część przeczytał co ósmy mieszkaniec. "Wyspa diabła" doczekała się również filmowych i teatralnych ekranizacji.
Akcja powieści zaczyna się w latach powojennych. Islandię niebawem mają opuścić amerykańskie wojska, które stacjonują na wyspie już kilka lat. Na przedmieściach stolicy po żołnierzach pozostały baraki, które zaczęły pełnić funkcję mieszkalną dla osób z marginesu. Dzielnicę z owymi barakami nazywano Thulecampem. Pośrodku niej stanął Stary Dom, który nie był w cale stary, ale taką otrzymał nazwę, a zamieszkiwała go rodzina Tomassonów.
Einara Kárason snuje swoją opowieść o rodzinie Tomassonów, ich znajomych oraz o pobliskich mieszkańcach. Opisuje ich codzienność, radości, smutki ich wady, dysfunkcje, rodzinne skandale, zdrady, namiętności, choroby. Bieda, alkohol, przemoc wyglądają tutaj zza każdego zaułka.
Opowiada dość specyficznym językiem, budowa zdań czasami jest dość trudna i męcząca w odbiorze. Spotkamy w tekście pełno onomatopei, przejęzyczeń, nieumiejętnych zapożyczeń z angielskiego, tanich sloganów i wulgaryzmów.
Dodatkowo mnogość obco brzmiących imion, przy których idzie dostać oczopląsu i można połamać sobie język, próbując przeczytać je na głos nie sprawia, że powieść czyta się szybko i łatwo. Oprócz tego, że imiona są trudne, to autor jeszcze podmienia je przezwiskami/ skrótami i wtedy wszystko może się pomylić. Czasami zastanawiałam się o kim ja w końcu czytam. Męczyło mnie to niemiłosiernie i odwracało uwagę od sensu powieści.
"Wyspa diabła" to trudna, ale ciekawa powieść. Nowe doświadczenie literackie, które przybliżyło mi klimat tak mało mi znanej Islandii.
"Wyspa diabła", "Złota wyspa" i "Ziemia przyobiecana" ,tak brzmią tytuły trzech islandzkich powieści Einara Kárasona, które tworzą nieformalny cykl społecznej sagi. Są to pozycje obecnie kultowe i niemal bezcenne dla literatury tego niewielkiego wyspiarskiego kraju. Szacuje się, że pierwszą część przeczytał co ósmy mieszkaniec. "Wyspa diabła" doczekała się również filmowych...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to