Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytelnicze nawyki: najpopularniejsze, najdziwniejsze, zakazaneAnna Sierant236
- ArtykułyCosy crime, czyli kryminał kocykowy: 7 książek o bezkrwawych zbrodniachAnna Sierant67
- ArtykułyCzytamy w weekend. 11 października 2024LubimyCzytać453
- ArtykułyNoc Bibliotek już dzisiaj! Sprawdź, jakie atrakcje czekają na odwiedzających!LubimyCzytać2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Tadeusz Kostecki
Znany jako: Krystyn T. WandZnany jako: Krystyn T. Wand, Krystyn T. Wand, Tadeusz Kryswan, W.T. Christine
23
6,7/10
Urodzony: 25.05.1905Zmarły: 30.05.1966
Polski pisarz, twórca powieści sensacyjnych, detektywistycznych i młodzieżowych. Zadebiutował w roku 1938 publikując pod pseudonimem powieści przygodowe utrzymane w konwencji westernu: Krwawy szlak pogranicza i Żółtodziób.
Trzy powieści napisane w okresie okupacji: Droga mężczyzny, Plamy na słońcu i Sługa boży zaginęły bezpowrotnie – rękopisy spłonęły w powstaniu warszawskim. Niektóre z jego powieści doczekały się wydania w formacie dźwiękowym.
Trzy powieści napisane w okresie okupacji: Droga mężczyzny, Plamy na słońcu i Sługa boży zaginęły bezpowrotnie – rękopisy spłonęły w powstaniu warszawskim. Niektóre z jego powieści doczekały się wydania w formacie dźwiękowym.
6,7/10średnia ocena książek autora
288 przeczytało książki autora
272 chce przeczytać książki autora
6fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Maska Śmierci Tadeusz Kostecki
7,0
Zdziwiłem się pozytywnie.
Po przeczytaniu jakiegoś gniota tego autora (o statku) byłem mile zaskoczony.
Morderstwo. Jeden podejrzany. Ale czy na pewno?
Milicja jak zawsze poszła po najmniejszej linii oporu, zaś doktor Kostrzewa rozwiązał zagadkę morderstwa.
Bez dłużyzn i dywagacjii. Kryminał z lat 60. Jak ktoś lubi takie klimaty - polecam
Zaułek mroków Tadeusz Kostecki
6,3
Jedna z najlepszych polskich powieści sensacyjnych ever. Z pewnością najlepsza przed – trwającą do dziś – falą, którą zapoczątkował Zygmunt Miłoszewski „Uwikłaniem” z 2007 roku. Prace Heleny Sekuły, Jerzego Edigeya, Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego oraz pomniejszych gwiazd PRL-owskiej powieści milicyjnej wyglądają przy „Zaułku mroków” Tadeusza Kosteckiego niczym szkolne wypracowania. Powstały w tym samym okresie (cztery lata wcześniej) „Zły” Leopolda Tyrmanda jeszcze wyraźniej tchnie fałszem, oportunizmem i infantylizmem, ordynarnym wręcz podlizywaniem się ówczesnej władzy. Tchnie fałszem i oportunizmem jeszcze wyraźniej, choć ów fałsz i oportunizm jest także wszechobecny w „Zaułku…”. Tyle, że Kostecki nie robił z siebie wielkiego mentalnego opozycjonisty, niezależnego intelektualisty żyjącego w systemie opresyjnym. On po prostu parał się rozrywką i starał robić to jak najlepiej w, dozwolonych wówczas, ramach.
Ten wszechobecny w jego powieści fałsz oraz oportunizm to dzielni i szlachetni ubecy poświęcający zdrowie oraz życie w walce ze złem zagrażającym naszemu krajowi. Oczywiście, choć nie jest to tutaj nachalnie podawane, przed złem kierowanym i, przede wszystkim, finansowanym z Zachodu. Co ciekawe, nie jest tu też podkreślana – nie ma na ten temat choćby jednego zdania – wyższość socjalizmu nad kapitalizmem. Nie ma ani słowa o szlachetności PRL-u i zgniliźnie moralnej systemu zachodniego.
„Zaułek…” to pozbawiona przymiotników opowieść o walce dobra ze złem. Historia fascynująca fabularnym rozmachem, śmiałością rozwiązań i wyprzedzającym epokę językowym nowatorstwem. Jasne, ten język chwilami może wydać się naiwny, ale tak się wtedy pisało, tak wtedy mówili ludzie. Jednak Kostecki starał się rozpychać obowiązujące schematy. Stosował środki, które i dziś robią wrażenie, jak choćby dostosowanie języka do postaci. Tu każdy z bohaterów dostających okazję do partii solowej używa innych słów, posługuje się inną frazeologią. Ale siła „Zaułku…” tkwi przede wszystkim gdzie indziej.
Za kanoniczny miks prozy noir i akcji lat pięćdziesiątych uznaje się powszechnie powieści Iana Fleminga o Jamesie Bondzie. Oczywiście bardzo często mówią o tym ludzie, którzy przygody agenta 007 znają tylko z kina, jednak pozostaje faktem, że Fleming uchodzi za klasyka, a jego prace – za żelazny kanon. Czytając Kosteckiego te Bondy cały czas powracały. Jednak nie dlatego, że „Zaułek…” ma z nimi coś wspólnego. Nie ma nic. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale on jest po prostu fabularnie i dramaturgicznie lepszy. Jednak, co czytelniczo najważniejsze – trzyma się bardziej ziemi i jest zdecydowanie bardziej dynamiczny. Proza Fleminga jest przy Kosteckim niczym trójkołowy rowerek dziecięcy przy Ferrari lub lambo. Jest w „Zaułku…” kilka scen, które można jednoznacznie nazwać sekwencjami akcji – jasne, nie w tempie kolejnej odsłony „Szybkich i wściekłych”, ale ze „Speed – niebezpieczna szybkość” z połowy lat dziewięćdziesiątych mogą już się ścigać. W polskiej prozie czy kinie – nawet tych współczesnych – scen napisanych w tak zawrotnym tempie, a jednocześnie trzymających w napięciu próżno szukać.
Jednocześnie „Zaułek…” to klasyczna powieść noir. Oczywiście na miarę możliwości kolesia, który robił piórem na przełomie czasów stalinowskich i epoki Gomułki. Miasto, Warszawa – choć nie jest to tutaj wyraźnie dopowiedziane – jest mroczna i niebezpieczna. To labirynt ruin, w których łatwo zbłądzić lub stracić życie. Blisko jej do komiksowego „Sin City” pełnego podejrzanych typów z bronią palną w rękach, dla których zabicie kogoś nie stanowi większego problemu. To miasto szemranych interesów i mrocznych tajemnic, w którym niechętnie odpowiada się władzom, a jeżeli już – to kłamie lub nagina prawdę.
Jasne, chciałoby się, żeby bohater dobry nie był tak krystaliczny, żeby w jego słowach/myślach pojawił się jakiś błyskotliwy cyniczny bon mot w stylu Marlowe’a, a bohaterowie negatywni nie byli aż tak groteskowo źli. Jednak i tak to, co dostajemy jest wystarczająco dobre – trudno się od tej historii oderwać.
Oprócz tego, że jej lektura jest emocjonującą przyjemnością, powieść Kosteckiego powinna być lekturą obowiązkową dla współczesnych rzemieślników parających się retro. Facet działał w epoce, przetwarzał na litery to, co widział. A to, co opisywał nie ma nic wspólnego z tym, co nasi rzemieślnicy od retro produkują. No, może oprócz płaszczy i kapelutków u kolesi oraz pończoch u kobiet. Jego obraz jest zdecydowanie wiarygodniejszy. A przy nim ich prace to jednak landszafty.