Najnowsze artykuły
- ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant1
- ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
- ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński18
- ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Andrzej Głowacki
1
4,6/10
Pisze książki: biografia, autobiografia, pamiętnik
Urodzony: 27.09.1958
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.plhttp://listydoemilki.pl
4,6/10średnia ocena książek autora
45 przeczytało książki autora
14 chce przeczytać książki autora
2fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Ten autor należy do naszej społeczności, ma 195 książek w swojej biblioteczce.Sprawdź co czyta autor
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Co czyta Andrzej Głowacki
Ten autor należy do naszej społecznościZobacz profil autora
Najnowsze opinie o książkach autora
Listy do Emilki Andrzej Głowacki
4,6
Na wstępie powiem, że od dawna żadna lektura tak mnie nie wzburzyła i od dawna żaden z książkowych bohaterów nie wzbudził tak dużej mojej antypatii. Książeczka jest krótka, ale moja wypowiedź będzie długa, bo też materiał w niej zawarty uważam za szokujący i godny głębszej analizy.
Bohater książki, Andrzej, jest dojrzałym, dobiegającym sześćdziesiątki mężczyzną, ze słabością do młodych kobiet (tfu, dziewczyn, to zawsze są młode „sympatyczne dziewczyny”). Tu zaczepi miłą dziewczynę zamiatającą ulice i w swojej głowie zaplanuje jej wyjazd za granicę, po uprzednim wręczeniu jej czekolady, tam poczeka pod piekarnią na miłą dziewczynę zza lady, bo ta ładnie się uśmiechnęła sprzedając mu pieczywo.
Głównym obiektem zainteresowania staje się dla niego jednak tytułowa Emilka, dziewczyna dziewiętnastoletnia i (a jakże) sympatyczna, która wraz z mamą i siostrą prowadzą stoisko na targu, na którym Andrzej jest stałym bywalcem. Te trzy kobiety są głównymi adresatkami tytułowych listów.
Bohater przez dwa lata cieszy się więc wśród tej rodziny statusem „stałego klienta”. Myślę, że każdy kiedyś przynajmniej raz w życiu cieszył się gdzieś statusem „stałego klienta” i wie, jakie profity się z tym wiążą. Można wówczas liczyć na lepszy poziom obsługi, miły uśmiech, jakiś gratis, zniżkę lub obsłużenie poza kolejką, często zaczynają się rozmowy bardziej prywatne. Nie jest to nic wyjątkowego. W przypadku bohatera „Listów…” dochodzi jednak do dużej nadinterpretacji. Uznaje on, że wyżej wymieniony status daje mu podstawy do wyznania uczuć tytułowej bohaterce, co jeszcze nie jest zbrodnią, chociaż skutki tego wyznania są łatwe do przewidzenia (dla każdego poza bohaterem oczywiście). Problem zaczyna się wraz z odrzuceniem przez zainteresowaną tych afektów i nieakceptacją przez bohatera odmowy. Rozpoczyna się seria tytułowych listów. Oraz trwa seria dziesiątek niechcianych prezentów.
Listy są w książce numerowane i datowane, co pozwala lepiej zrozumieć skalę dramatu, który nagle stał się udziałem wyżej wspomnianych przeze mnie kobiet. Dwa lata regularnych wizyt, po których następuje przełomowy list nr 1 datowany na początek roku 2017, list nr 72 (69! adresowany do Emilki) datowany na koniec roku 2019. W sumie kilka lat tej dziwnej historii.
Wnikliwy czytelnik od początku znajdzie szereg sygnałów świadczących o tym, że bohater nie był na targu tak mile widzianym gościem, jak mu się wydawało. Na sygnały te bohater postanowił pozostać jednak ślepy. Właściwie oczywiste jest, że prezenty były przyjmowane na odczepnego, dla świętego spokoju (czy noszenie warzyw i owoców na stoisko, na którym sprzedaje się warzywa i owoce nie jest jak noszenie drewna do lasu?). Bo też sugestie i prośby o nie przynoszenie fantów trafiają w próżnię:
„<mama> wyjawiła mi także, że jest Pani głupio, że otrzymuje ode mnie tyle prezentów. Chyba rozumie Pani, że po takich słowach nie mogłem nie odwiedzić Pani ponownie. Szykując się do czwartej wizyty, nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zabrać (…).”
Dziewczyna bez wahania odmawia spotkania na gruncie prywatnym, w rozmowach szybko pojawia się „chłopak Emilki”, jako kolejna sugestia i próba wyznaczenia kolejnej granicy, w czasie uciążliwych wizyt Emilka milczy i znudzona patrzy w tablet („nie wykazywała Pani zainteresowania moimi wizytami”),znajomi kobiet zaczynają „dziwnie się spoglądać”, w końcu sugerują udanie się z listami na policję, co narrator odbiera jako pomysł „absurdalny”.
Rzuca się w oczy protekcjonalne traktowanie przez bohatera obiektu swoich uczuć. I tak, tytułowa Emilka słyszy szereg „dobrych rad” (podobnie jak w przypadku listów i prezentów – są to rady niechciane i nieprowokowane). Według bohatera Emilka powinna: jeść masło, opalać się, nie robić tatuaży, a zamiast tego nosić do ozdoby biżuterię, nie farbować włosów, nie stosować makijażu, nie pracować na stoisku z chemią, oglądać wybrane przez bohatera filmy przyrodnicze, czytać przyniesione przez niego mądre książki i słuchać podarowanych jej płyt z muzyką klasyczną.
Emilka próbuje się buntować, książki nie przyjmuje, płyt i tak nie słucha, „bo to nie jej klimaty”, filmów nie ogląda, „bo nie ma czasu”, co zostaje powiedziane bohaterowi wprost, ku jego rozczarowaniu.
Jednak na tak jawny brak zainteresowania bohater ostatecznie znajduje wygodne wytłumaczenie, dla niego prawdopodobne, dla czytelnika absurdalne: Emilka odrzuca absztyfikanta, bo według niego jest zmanipulowana przez matkę i swojego chłopaka. Matka z kolei patrzy krzywo, bo pewnie sama miała w stosunku do Andrzeja pewne nadzieje, siostra zaś nie przekazuje jego wiadomości, bo czuje się zazdrosna i pominięta, czytelnicy krytykują, bo sami są zboczeni i mierzą własną miarą. Obrzydliwe są te insynuacje, które czytamy nawet nie między wierszami, a wyrażone są wprost:
„Nawiasem mówiąc, Pani zakaz narobił trochę zamieszania. Wpierw skłonił mnie do napisania do Małgosi, a ostatnio – do wysłaniu listu do Pani za pośrednictwem mamy. W rezultacie obie zablokowały mi dostęp do swoich profili. Teraz myślę, że moje postępowanie było trochę naiwne i mogło być w jakimś stopniu dla nich bolesne. Chyba nie doceniłem siły kobiecej zazdrości.”
Typowe dla całej książki, a widoczne dobrze w powyższym cytacie, jest również przerzucanie winy za zaistniałą sytuację na bohaterki. To one, według narratora, są sprawczyniami całego zamieszania.
Eskalacja konfliktu opisanego w książce następuje w rozdziale drugim, na etapie wiadomości wysyłanych na portalu społecznościowym. Oczywiście to bohater jest tym szukającym kontaktu, a nie odwrotnie („Wczoraj założyłem <konto> ponownie, aby – mówiąc pół żartem, pół serio – trochę się do Pani pozalecać”).
Tu zaczyna się istny cyrk i zabawa w chowanego, a tak naprawdę dramat. Bohater wypisuje naprzemiennie to do Emilki, to do jej matki, to do siostry, w zależności od tego, która z kobiet akurat go zbywa, i nie widzi w swoim zachowaniu nic niestosownego. Braku odpowiedzi nie uznaje on za odpowiedź. Agresywnie zaznacza swoją obecność, zostawiając „serduszka” i komentarze (usuwane) pod zdjęciami Emilki tam, gdzie tylko aktualnie ma możliwość. Ba, o powód usuwania komentarzy nie omieszka w końcu z pretensją zapytać w jednej z kolejnych wiadomości. Deklaracje o szanowaniu decyzji adresatek są pustym gołosłowiem, bo strumień tłumaczeń, żalów i korespondencji płynie nadal. Do ostatniego upadłego żołnierza, chciałoby się powiedzieć – do momentu, w którym zablokowany jest już wszędzie. Od tego momentu pisze podobno już tylko do szuflady.
Odpowiedzi adresatów możemy się głównie domyślać, ale domyślić się jest łatwo, że każda z zainteresowanych osób kazała Andrzejowi przynajmniej raz, delikatnie mówiąc, się odczepić („zamiast przeprosić, w krótkiej, oschłej wiadomości zabroniła mi Pani do siebie pisać i przynosić cokolwiek na targ”; „dostałem mało kulturalną wiadomość od Pani chłopaka”).
Bohater twierdzi, że nie miał innego wyjścia – po staniu się na targowisku persona non grata, pozostał mu już tylko kontakt na Facebooku – nazwiska nie znał, ale sobie poszukał wśród innych Emilek. Odpowiedzi nie dostał, ale napisał po rodzinie, najwidoczniej w myśl zasady, że „co w rodzinie, to nie zginie”. Trochę się poobrażał na oschłość, ale szybko wybaczył i pisał nadal. Myśl, że mógł nie pisać wcale, nie zaświtała w jego głowie jako opcja warta rozważenia.
Przejdę do kolejnego lejtmotywu, przy którym poczułam duży zgrzyt. Wiąże się on trochę ze wspomnianym już protekcjonalizmem głównego bohatera, lecz głównie świadczy o jego upodobaniach, powiedzmy, „estetycznych” w stosunku do kobiet.
Raziło mnie mianowicie nieustanne porównywanie kobiet do dzieci i małych zwierzątek. Każdy ma swoje preferencje, a w te konkretnie wnikać nie zamierzam, ale balansują one na granicy dobrego smaku. Problemem jest jakaś próba nadania im kształtu uniwersalnego. Według narratora, „każda kobieta chce wyglądać jak słodka, mała dziewczynka”, co chwilę bombardowani jesteśmy wyrażeniami typu: „śliczna dziewczęca buzia”, „rozczulająca delikatność”, „słodka dziewczęcość”, „milutka”, „delikatna i wrażliwa jak dziecko”, „wycałować rączki i nóżki”.
Wspominana w książce dawna miłość bohatera również wpisuje się w ten schemat - jest ona „niczym mała kaczuszka”, „niczym córeczka podążająca wszędzie za mamusią”, w zazdrości jest ona „jak dziecko, które nie chce, by ktoś choć przez chwilę bawił się jego ulubioną zabawką”. Przyznaję, że to nagromadzenie oddziecięcych i odzwierzaczkowych epitetów było dla mnie dziwne i deprecjonujące, ale i na to narrator znalazł pseudonaukowe wytłumaczenie.
Narrator tłumacząc się post factum z tych porównań, posługuje się terminem jakiejś uniwersalnej, teologicznej wręcz „Miłości”, ale chyba każdy przyzna, że miłość mężczyzny do kobiety różni się od miłości, którą rodzic obdarza dziecko, a miłość rodzica do dziecka różni się nawet od tej, którą babcia obdarza wnuczkę, a wszystkie te miłości różnią się jednak od tej, którą obdarzamy swoje zwierzęta domowe (przykłady podane bezpośrednio przez autora jako tożsame). Stosuje pojęcie „miłości”, aby za chwilę wycofać się rakiem i pisać już tylko o „sympatii”. Są to bardzo osobliwe, subiektywne teorie autora, które na znaną mi rzeczywistość się nie przekładają.
Narrator pyta również retorycznie, co w swojej sytuacji miał zrobić z tym swoim zakochaniem, „z którym nie można walczyć”. Sugeruje, że czytelnicy potencjalnie krytykujący go, nie znają mechanizmu nieszczęśliwego zakochania. Jestem pewna, że większość z czytelników zna niestety to doświadczenie z autopsji i mogłoby spokojnie poradzić, co w takiej sytuacji bohater powinien zrobić. Otóż bohater POWINIEN SIĘ WYCOFAĆ. Natychmiast, po źle przyjętym liście nr 1. A i tego listu nigdy nie powinien był wręczać. Powinien był się wycofać i to przeczekać, oddawać się swoim licznym zainteresowaniom, o których wspomina, Z DALA OD OBIEKTU SWOICH UCZUĆ.
Epilog pretenduje do miana naukowego, niestety jako naukowy przekreśla go brak podawania jakichkolwiek źródeł. Ulubione słowa autora to „instynkt” i „geny”, a także „nikt nie zaprzeczy”. Jest to bardziej zlepiony na szybko z elementów wiedzy mniej lub bardziej powszechnej światopogląd autora, podległy głównie tłumaczeniu nieakceptowanych społecznie zachowań bohatera, z którymi spotykamy się we wcześniejszych rozdziałach książki. Nie bardzo zrozumiałam jego celowość poza tym. Epilog nadal ma formę listów, ale już chyba tylko dla ciągłości stylistycznej. Czułam, jak gdyby autor chciał tak naprawdę wydać dwie książki w jednej, bo zabrakło materiału na porządne dwie.
Nie da się pewnej elokwencji autorowi odmówić, ale to potęgowało tylko moje poczucie niepokoju w trakcie lektury. Inteligencja i elokwencja stają się bronią narratora w deprecjonowaniu uczuć i działań adresatek wiadomości. Sprytnie odwraca on kota ogonem, obwiniając je za całe to „nieporozumienie”. Dochodzi do paskudnej, psychologicznej manipulacji, odwracają się w jego narracji role oprawcy i ofiary - bohater stawia się w sytuacji, w której to on udziela przebaczenia i „się nie gniewa”. Odmowę i urazę Emilki, jej mamy i siostry traktuje jako skutek skazy ich charakterów – braku życzliwości, doświadczenia, podatności na wpływy otoczenia. I głównie dlatego oceniam tę książkę najniżej, jak można.
Jeżeli w swoim założeniu książka miała być studium psychologicznym umysłu prześladowcy, to wyszło sprawnie. Niestety, mamy tu do czynienia z niebezpieczną tendencją wybielania opisanych działań. Czy skoro jakiś pan na wstępie kolejnej nachalnej wiadomości zwróci się do adresatki grzecznymi słowami „Szanowna Pani”, to już może pisać, co mu się podoba i kiedy mu się podoba, bo przecież jest kulturalnie i miło, i taka dziewczyna powinna z wdzięcznością przyjmować jego zainteresowanie? Otóż tak nie jest, bo cudze granice trzeba szanować. Wtedy dopiero jest kulturalnie i miło. Nasze granice kończą się tam, gdzie zaczynają cudze.
Listy do Emilki Andrzej Głowacki
4,6
Zacznę może od tego, że książka jest bardzo ładnie wydana. Twarda okładka, graficznie doskonała. Tekst wydrukowany na dobrej jakości, kremowym papierze.
Pod względem formy literackiej książka podobała mi się. Napisana jest w formie listów, pięknym, literackim językiem. Widać tu bez wątpienia duży talent literacki autora, umiejętność posługiwania się słowem pisanym i wszechstronną wiedzę autora z wielu dziedzin.
Jednak sama treść książki nie przypadła mi do gustu.
Tak jak już wspomniałam książka to zbiór listów. Ich autorem jest starszy pan, który zakochał się w młodziutkiej dziewczynie (tytułowej Emilce). Do niej pisze listy w których mówi o oczarowaniu jej dziewczęcą urodą, opisuje też swoje codzienne życie, udziela dziewczynie rad. Niektóre listy kierowane są również do matki i siostry Emilki.
Autor listów poznał Emilkę na targu. Wraz z matką i siostrą sprzedawała tam owoce i warzywa. Starszy pan był stałym klientem kobiet. Zakupy jednak najbardziej lubił robić u Emilki. Urzekła go młodość i uroda dziewczyny, jej skromność oraz miła aparycja. Starszy pan zaczął obdarowywać dziewczynę drobnymi prezentami, udzielał jej niechcianych rad. W pewnym momencie zachowania starszego pana zaczęły być dla Emilki uciążliwe. Dziewczyna starała się rozluźnić istniejącą relację ze starszym panem, czuła się osaczona, niepewna, przestraszona. Podobną postawę przyjmują matka i siostra Emilki. Również chłopak dziewczyny daje starszemu adoratorowi jasno do zrozumienia, żeby już się z nią nie kontaktował. Autor listów wiedział więc z kilku źródeł, że dziewczyna nie życzy już sobie kontaktów z nim, ani prezentów i listów.
I chociaż zakochany pan twierdzi, że nie można zabronić nikomu kochać i nie widzi nic złego w swoim nachalnym zachowaniu, ja doskonale rozumiem postępowanie dziewczyny i jej bliskich. Bardzo emocjonalnie odebrałam naganne dla mnie zachowanie zakochanego, który nie rozumie sprzeciwu młodej kobiety, słowa nie chcę, nie podoba mi się to... W żaden sposób nie potrafiłam zaakceptować takiego zachowania, które było dla mnie działaniem na granicy przestępstwa. A sama miłość, o której zapewniał starszy pan, wcale według mnie, nie była miłością, ale dziwnym zauroczeniem dziewczęcym urokiem i chęcią podporządkowania sobie skromnej dziewczyny. Chcę podkreślić, że nie razi mnie możliwość związku dwojga ludzi, których dzieli duża różnica wieku. Bardzo razi mnie natomiast narzucanie się drugiej osobie, udzielanie niepotrzebnych rad, namawianie do oglądania nielubianych filmów itp.
Swojego czasu czytałam powieść o związku dwojga ludzi, których dzieliła duża różnica wieku. Była to bardzo piękna książka, która wywarła na mnie duże wrażenie - „Spóźnieni kochankowie”. W tym związku dużo starsza od partnera była kobieta. Ale ich związek opierał się na wzajemnym uczuciu, fascynacji i szacunku. Nikt tu na nikogo nie wywierał nacisków, wszystko odbywało się za zgodą obojga partnerów.
Mimo wszystko książkę polecam ze względu na jej literacki język oraz kontrowersyjny temat.
Dziękuję autorowi za przesłanie bezpłatnego egzemplarza książki. Życzę wielu dalszych sukcesów literackich