-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2023-09-02
2023-08-14
Toskania – magiczna kraina pełna wzgórz usianych winnicami, gajami oliwnymi, polami, stawami i wijącymi się, pomiędzy starymi domami i cyprysami, zakurzonymi drogami. Na jednym z tych wzgórz, w okolicy miasteczka Montepulciano znalazł swoje miejsce autor – pisarz węgierskiego pochodzenia z żoną malarką.
Pod koniec lat osiemdziesiątych Candace i Ferenc Máté opuścili Nowy Jork, aby osiedlić się w starym gospodarstwie na wzgórzach Toskanii. Swą życiową przygodę rozpoczęli bez znajomości języka włoskiego, mając zaledwie cztery tygodnie na znalezienie wymarzonego domu. Z dnia na dzień dwójka śmiałków coraz więcej dowiaduje się o Toskanii - o wzgórzach, słońcu, sztuce, jedzeniu i winie oraz, co najważniejsze, o zwykłych, pełnych pasji i rozkochanych w życiu ludziach. Niemal wbrew sobie Candace i Ferenc uczą się cieszyć z życia tak jak Toskańczycy, a na dokładkę na nowo odkrywają siebie nawzajem i nowe życie w zaczarowanej i malowniczej Toskanii.
Powieść oparta na osobistych przeżyciach pełna jest zauroczenia tamtymi krajobrazami, architekturą i ludźmi. Impuls do intensywnego poszukiwania domu na toskańskich wzgórzach przyniosły włoskie wakacje i chęć zakotwiczenia w tej cudownej krainie na stałe po wielu latach w ciągłych podróżach. Wspomnienia napisane są barwnie i plastycznie, nie ma suchych , encyklopedycznych faktów, nie ma przepisów kulinarnych (tych znajdziecie naprawdę sporo w powieści Frances Moyes “Pod słońcem Toskanii) a oparcie tekstu na własnych doświadczeniach czyni tę pozycję bardzo wiarygodną i emocjonalną.
Perypetie związane z poszukiwaniem i kupnem domu spowodowały, że w trakcie czytania błądziłam palcem po mapie, szłam uliczkami odwiedzanych przez małżonków miasteczek, oglądałam średniowieczne kościoły, podziwiałam panoramy ( po co są w końcu google maps i google street?), aż w końcu zawędrowałam do ich nowego domu – La Marinaia.
Ferenc i Candace z wielkim pietyzmem wyposażają i upiększają dom, rozkoszują się leniwym życiem prowincji, zgodnie z dewizą Toskańczyków: piano, piano, con calma, chłoną piękno miejscowych zabytków, poznają coraz to inne smaki, zapachy, a przy okazji uczą się intensywnie języka włoskiego i odkrywają, z pomocą sąsiadów, tajniki produkcji wina. Z miesiąca na miesiąc stają się częścią miejscowej społeczności, żyją zgodnie z rytmem przyrody i kalendarzem prac gospodarskich.
Wbrew pozorom książka mnie nie znudziła. Okazała się pasjonującym zamiennikiem realnej podroży w tamte miejsca, które, ilekroć oglądam, powodują mój niekłamany zachwyt i szybsze bicie serca.
Imponujący ładunek włoskiego klimatu, słońca i temperamentu w sam raz na wakacje.
Toskania – magiczna kraina pełna wzgórz usianych winnicami, gajami oliwnymi, polami, stawami i wijącymi się, pomiędzy starymi domami i cyprysami, zakurzonymi drogami. Na jednym z tych wzgórz, w okolicy miasteczka Montepulciano znalazł swoje miejsce autor – pisarz węgierskiego pochodzenia z żoną malarką.
Pod koniec lat osiemdziesiątych Candace i Ferenc Máté opuścili Nowy...
2020-03-15
Wędrówka po peryferiach Europy Środkowo-Wschodniej, po prowincjach dawnych sowieckich demoludów. Słowacja, Węgry, Rumunia, Mołdawia, Albania…
Itinerarium po miejscach, gdzie mimo radykalnych przemian gospodarczych i ustrojowych, czas jakby się zatrzymał. Na pastwiskach krowy, na wzgórzach owce, na ulicach stada gęsi. W domach pędzi się samogon, na placach handluje czym się da, a wyposażenie domów przypomina najlepsze czasy realnego socjalizmu. Obok zwiastunów nowego – szklanych biurowców i zagranicznych aut – złomowiska i rupieciarnie. Rozchwiane społeczeństwa. Starsze pokolenia z nostalgią wspominające Stalina i Ceausescu, za których przecież „była równość i karano złodziei” i te nowe, urodzone po 89 roku, nastawione na konsumpcję, łatwy zarobek i gloryfikujące Zachód pod postacią komórek i podrabianych ciuchów.
Tu melancholia, nędza i beznadzieja tkwią od wieków i nie ma (?) szans na zmianę. Europa z przeszłością, ale czy z przyszłością? Autor wydał te zapisy z podróży w 2004 roku, ale śmiem twierdzić, że w większości są one nadal aktualne.
Zdecydowanie najbardziej ujmujące są relacje z Albanii, bo nawet dla przeciętnego Polaka wychowanego w komunie, jak ja, wymykają się one racjonalnym tłumaczeniom.
Czyta się to świetnie, opisy są bardzo plastyczne i niemal poetyckie, chociaż autor potrafi dosadnie określić to i owo. Najlepiej czytać z rozłożoną obok mapą. Ci, którzy lubią zwiedzać z rozmachem, w luksusowych hotelach i nastawieni są na światowej sławy zabytki, mocno się rozczarują.
Dla mnie to także podróż sentymentalna, bo dobrze znam polski Beskid Niski, do którego wielokrotnie nawiązuje autor, bo tam mieszka i tworzy. Tak, zaiste to cicha, spokojna, zielona okolica z malowniczymi wzgórzami, w której czas tkwi i niemal niezauważalnie poddaje się zmianom.
Wygrzebałam te książkę w szkolnej bibliotece, choć bez entuzjazmu, a dała mi tyle przyjemności.
Wędrówka po peryferiach Europy Środkowo-Wschodniej, po prowincjach dawnych sowieckich demoludów. Słowacja, Węgry, Rumunia, Mołdawia, Albania…
Itinerarium po miejscach, gdzie mimo radykalnych przemian gospodarczych i ustrojowych, czas jakby się zatrzymał. Na pastwiskach krowy, na wzgórzach owce, na ulicach stada gęsi. W domach pędzi się samogon, na placach handluje czym...
2020-06-14
"Szlakiem umarłych" to obrazek z podróży autora po Włoszech, a konkretnie z pobytu w Wenecji. Pochodzi z tomu prereportaży "Obrazki weneckie", który ukazał się po raz pierwszy w 1896 roku, a potem znalazł się w tomie "Pokłosie" z 1912 roku, zbiorze krótkich form Gomulickiego, wydanym na trzydziestolecie jego pracy pisarskiej. Wersję elektroniczną udostępnia chmuraczytania.pl.
Wiktor Gomulicki relacjonuje swoją podróż gondolą na wyspę cmentarną San Michelle położoną na lagunie weneckiej. Odkrywa dla czytelnika wrażenia z pobytu na cmentarzu, funkcjonującym od 1812 roku, a także w tamtejszym kościele przy klasztorze franciszkanów.
To całkiem inne spojrzenie na Wenecję, pełne zadumy i zamyślenia nad życiem. Widać, że autor nie przepada za Włochami, którzy są - według niego -zbyt leniwi i gadatliwi. W samej Wenecji nie odczuwa ducha radości, karnawału i miłości (wszak z tym kojarzymy to miasto, prawda?). Dopada go tam raczej znużenie, wszędzie widząc "czeredę obieżyświatów", zaś same gondole są na równi atrakcją dla turystów, jak i karawanem dla miejscowych.
Wenecja jest miejscem, dzie sacrum miesza się z profanum, gdzie Madonny wyrzeźbione są na wzór mitologicznej Diany, Maria Magdalena przypomina Wenus, a Chrystus Apollina...To miejsce łączące w sobie architekturę piękną, za którą autor uznaje choćby np. Logiettę Sansovina - "najmisterniejszy klejnot" i brzydotę zaułków i przesmyków oraz ruder zabitych deskami.
"Szlakiem umarłych" to obrazek z podróży autora po Włoszech, a konkretnie z pobytu w Wenecji. Pochodzi z tomu prereportaży "Obrazki weneckie", który ukazał się po raz pierwszy w 1896 roku, a potem znalazł się w tomie "Pokłosie" z 1912 roku, zbiorze krótkich form Gomulickiego, wydanym na trzydziestolecie jego pracy pisarskiej. Wersję elektroniczną udostępnia...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-20
Opowiadanie wydane po raz pierwszy w "Gazecie lwowskiej" w 1892 roku. Udostępnione na chmuraczytania.pl
Autorka opowiadania w 1885 roku wyszła za mąż za podróżnika i badacza Afryki, Stefana Szolc-Rogozińskiego. Wyjechała z nim do Afryki, na wyspę Fernando Poo (obecnie Bioko), na której prowadzili plantację. Tam spotkała bohaterkę utworu - misjonarkę w Nigerii (Calabar) pochodzącą z Walii Lilian Aimley, która podówczas już od trzydziestu lat pracowała na misji.
W opowiadaniu autorka z dużym dystansem i odrobiną sarkazmu pokazuje, że wyjazd młodych kobiet na misje mógł być nie powołaniem i poświęceniem dla innych, ale ucieczką z powodu rozczarowania perspektywą atrakcyjnego zamążpójścia.
Niegdyś bowiem w pięknej główce dwudziestodwuletniej miss Lilian zrodziła się, niczym nie poparta, szansa na małżeństwo z sir Hugo Heatonem, a potem szybko zgasła, bo nadzieja była wyjątkowo płonna. To rozczarowanie pchnęło ją do wyjazdu na misje. I chociaż bardzo ciężko przeszła aklimatyzację w tamtejszych rejonach świata, okupioną kilkukrotną ciężką febrą, postanowiła pozostać.
Wyjazd na misje traktowała jedynie jako okazję do wywyższenia się, do zaspokojenia swoich ambicji "bycia ponad" całą resztą rodziny i znajomych.
Autorka z dużą rezerwą wypowiada się o działalności misji w Afryce, o ich marnych efektach, czego doświadczyła nawet tytułowa bohaterka, którą okradł były podopieczny.
Warto poczytać, bo to rzadko poruszany w literaturze polskiej temat. Afrykę z XIX wieku znamy zapewne tylko z sienkiewiczowskiej "W pustyni i w puszczy".
Opowiadanie wydane po raz pierwszy w "Gazecie lwowskiej" w 1892 roku. Udostępnione na chmuraczytania.pl
Autorka opowiadania w 1885 roku wyszła za mąż za podróżnika i badacza Afryki, Stefana Szolc-Rogozińskiego. Wyjechała z nim do Afryki, na wyspę Fernando Poo (obecnie Bioko), na której prowadzili plantację. Tam spotkała bohaterkę utworu - misjonarkę w Nigerii (Calabar)...
2018-04-08
Pozycja, która wywarła na mnie największe wrażenie od bardzo, bardzo dawna. Dość długo czekała na półce, bo spodziewałam się w niej raczej suchej relacji ze wspinaczki, okraszonej pustą i niezrozumiałą dla mnie terminologią techniczną. Owszem, jest to szczegółowy zapis wejścia i zejścia z Everestu, ale bez narzucania się ze znajomością techniki i nie mający w sobie nic, wbrew tematyce, z zimnej, bezdusznej narracji. To bardzo emocjonalny reportaż o istocie człowieczeństwa, o pokonywaniu własnych ograniczeń, balansowaniu między życiem a śmiercią. Sława, rozgłos, chęć pochwalenia się w towarzystwie, zarobienia grubych pieniędzy, a może pokonanie własnych słabości i realizacja dziecięcych marzeń? Czym kierują się himalaiści? Czy człowiek musi ciągle pokonywać kolejne bariery wysokości i przestrzeni? Nie znajdziemy tu oczywistych odpowiedzi, bo ich nie ma. Dla mnie nierozwiązane zostaje też najważniejsze pytanie, czy warto. Odmrażać dłonie, stopy i nosy, tracić zdrowie albo bić się do końca życia z poczuciem winy,że nie dało się rady pomóc umierającemu obok przyjacielowi. Po to, by osiągnąć szczyt i pobyć na nim 5 minut, bo brak tlenu w butli zmusza do szybkiego zejścia. Znamienny tytuł pokazuje,że dla wielu osób wejście na "dach świata" jest faktycznie wszystkim - wszystkim, co mogli górze ofiarować, bo oddali jej to, co najcenniejsze - życie. Lektura wstrząsająca, zmuszająca do przemyśleń, którą chłonie się szybko, bez przerwy aż do końca. Nawet jeśli w tematyce wspinaczkowej jest się totalnym laikiem jak ja. Polecam gorąco!
Pozycja, która wywarła na mnie największe wrażenie od bardzo, bardzo dawna. Dość długo czekała na półce, bo spodziewałam się w niej raczej suchej relacji ze wspinaczki, okraszonej pustą i niezrozumiałą dla mnie terminologią techniczną. Owszem, jest to szczegółowy zapis wejścia i zejścia z Everestu, ale bez narzucania się ze znajomością techniki i nie mający w sobie nic,...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-29
Najpierw zachwyciło mnie przede wszystkim piękne wydanie tej książki. Dobry papier, twarda oprawa, olbrzymia ilość fachowych fotografii ilustrujących codzienność Indii. I te czynniki zdecydowały o tym, że tuż po wypożyczeniu z biblioteki dosłownie rzuciłam się na tę lekturę. Książka napisana jest z niewątpliwie dużą elokwencją, pięknym, czasem aż poetyckim językiem. Autorka skupia się na wielu aspektach życia na terenie subkontynentu indyjskiego. Bombaj, Delhi, Kalkuta, Koczin, albo Bangalur. Wiele miejsc, wiele obrazów. Odtwarza rzeczywistość, jaką widziała na tamtejszych ulicach, we wnętrzach domów, świątyń, czy w wagonach hinduskich pociągów. Doskonale opisuje detale tamtejszych zwyczajów, zawierania małżeństw, kuchni, religii, a nawet codzienne rytuały higieniczne. Usiłuje wskazać kontrasty materialne i kulturowe w Indiach oraz ogromne różnice majątkowe między Hindusami, sygnalizuje rosnący dobrobyt klasy średniej, nowoczesnej i nastawionej na sukces. Ale opisuje jednak głównie wszechobecną biedę i beznadzieję ludzkiego istnienia. Hinduska bieda i bezdomność - milionowe istnienia leżące na ulicy i myjące się na widoku publicznym, niektóre pogodzone z losem, niektóre jeszcze walczące o przetrwanie. Taki obraz zostawi ta książka w mojej pamięci. Jest interesująco i przejmująco,ale chyba zbyt jednostronnie. Polecam przeczytać i rozważyć.
Najpierw zachwyciło mnie przede wszystkim piękne wydanie tej książki. Dobry papier, twarda oprawa, olbrzymia ilość fachowych fotografii ilustrujących codzienność Indii. I te czynniki zdecydowały o tym, że tuż po wypożyczeniu z biblioteki dosłownie rzuciłam się na tę lekturę. Książka napisana jest z niewątpliwie dużą elokwencją, pięknym, czasem aż poetyckim językiem. Autorka...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-30
Tytuł brzmiał zachęcająco i dlatego skusiłam się na lekturę, wzmocniona dodatkowo zachętą koleżanki-bibliotekarki. Parę lat temu przeczytałam „Pod słońcem Toskanii” Frances Mayes i do dziś pamiętam zapachy toskańskie. Liczyłam więc na taki sam albo lepszy ładunek włoskiego klimatu, słońca i temperamentu.
Tym razem swoje miejsce na Ziemi znalazła we Włoszech Polka. Dlatego historia od razu staje się bliższa sercu. Ta powieść to oparta na osobistych przeżyciach relacja z włoskich wakacji, zauroczenia tamtymi krajobrazami, architekturą i ludźmi, co poskutkowało intensywnym poszukiwaniem dla siebie wymarzonego domu. Myślę, że w tym obszarze autorka ma się czym poszczycić. Relacje napisane są barwnie i plastycznie, nie ma suchych , encyklopedycznych faktów, nie ma przepisów kulinarnych, a oparcie tekstu na własnych przeżyciach czyni tę pozycję bardzo wiarygodną i emocjonalną.
Rzeczywiście lektura mnie wciągnęła. Perypetie związane z poszukiwaniem i kupnem kamienicy spowodowały, że w trakcie czytania błądziłam palcem po mapie, szłam uliczkami odwiedzanych przez nią miast ( po co jest w końcu google street? ) , aż w końcu zawędrowałam do jej nowego domu w Sansepolcro. Kto więc poszukiwał będzie włoskich klimatów pewnie je w tej pozycji znajdzie.
Gwiazdki odejmuję jednak po pierwsze za zbytnie nadużywanie wulgaryzmów. Rozumiem, że autorka chciała być bardziej autentyczna i „życiowa”, rozumiem, że wszyscy dziś przeklinają od profesorów wyższych uczelni na gospodyniach domowych kończąc, ale w wielu sytuacjach opisanych w tej książce przekleństwa są zbyteczne i nijak się mają do wypowiadanych słów. Po drugie za zbytnie nadużywanie słowa „seks’. Jakoś mnie to nie bawiło. Seks i k…a. Zbyt przedobrzone. Zbyt na siłę.
A poza tym fajna lektura akurat na wakacje.
Tytuł brzmiał zachęcająco i dlatego skusiłam się na lekturę, wzmocniona dodatkowo zachętą koleżanki-bibliotekarki. Parę lat temu przeczytałam „Pod słońcem Toskanii” Frances Mayes i do dziś pamiętam zapachy toskańskie. Liczyłam więc na taki sam albo lepszy ładunek włoskiego klimatu, słońca i temperamentu.
Tym razem swoje miejsce na Ziemi znalazła we Włoszech Polka....
2017-06-14
Wypożyczyłam z niezłą rekomendacją zaprzyjaźnionej bibliotekarki.Najpierw dla mojej mamy. Ale po kilku stronach moja rodzicielka stwierdziła,że dalej nie czyta.Bo rzeczywiście nie jest to konwencjonalna pozycja - ani typowe wspomnienie z podróży, ani typowy przewodnik. To raczej zbitek własnych, subiektywnych praktycznych doświadczeń autorki w otoczce znanych wszystkim wiadomości o Japonii.
Ja przeczytałam, chociaż było trudno zaakceptować wiele rzeczy. Nie zetknęłam się dotąd z manierą bezpośredniego pisania do czytelnika.Nie zliczę, ile razy musiałam przeczytać "Wyobraź sobie", "Popatrz" itp. Jakoś to do mnie nie dociera. Nużące do bólu są też relacje z restauracji i barów japońskich oraz lament autorki nad brakiem wegetariańskich potraw. Dużo powtarzalności, niemal tych samych fragmentów i dużo wyolbrzymiania niektórych sytuacji obiera urok tej pozycji. Wartościowe dla przyszłych turystów z Polski są na pewno wstawki pod hasłem - "Japonia, informacje praktyczne".
Ale konkludując myślę, że warto (po oswojeniu się ze stylem autorki) wtopić się w tę lekturę, by wniknąć w klimat i specyfikę niektórych aspektów życia przeciętnego Japończyka.
Wypożyczyłam z niezłą rekomendacją zaprzyjaźnionej bibliotekarki.Najpierw dla mojej mamy. Ale po kilku stronach moja rodzicielka stwierdziła,że dalej nie czyta.Bo rzeczywiście nie jest to konwencjonalna pozycja - ani typowe wspomnienie z podróży, ani typowy przewodnik. To raczej zbitek własnych, subiektywnych praktycznych doświadczeń autorki w otoczce znanych wszystkim...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-29
Rutynowa podróż służbowa polskiego statku transportowego wzdłuż wybrzeży Afryki urozmaicona pobytem egzotycznej pasażerki. Tytuł bardzo adekwatny do treści. Dla zabicia czasu.
Rutynowa podróż służbowa polskiego statku transportowego wzdłuż wybrzeży Afryki urozmaicona pobytem egzotycznej pasażerki. Tytuł bardzo adekwatny do treści. Dla zabicia czasu.
Pokaż mimo to2020-12-07
Gwiazdkę, podobnie jak przy wcześniejszych tomach tej serii, dodaję za wydanie książki - gładki, błyszczący papier i mnóstwo rewelacyjnych, przepięknych zdjęć. Najpiękniejsze to zdecydowanie ostatnie ze zdjęć w książce - Martyna tuląca młode oranguciątko z Borneo, jedno z bohaterów ostatniego reportażu.
Pani Martyna zawsze pisze bardzo ciekawie, wplatając fakty geograficzne i historyczne o odwiedzanych terenach, dane statystyczne zjawisk i problemów, które opisuje. Jej książki, a to moja trzecia pozycja z tej serii, zawsze mają bardzo duży walor informacyjny.
O kobietach z różnych zakątków świata pisze ciepło i od serca, chociaż, nawet i ona jako prawdziwy światowiec, potrafi się czasem zadziwić. No bo któż zabawia się z hipopotamicą w salonie, albo w wieku 23 lat stylizuje się na dziewczę z niższych klas podstawówki? Ale cóż - jedna z kobiet w RPA znalazła w hipopotamie swoją córkę, której nie ma i dobrego kompana do oglądania "Mody na sukces", a inna ulega trudnej do ogarnięcia japońskiej modzie i jest z tego dumna.
W tym tomie są historie smutne i zabawne, niebanalne i zwariowane. Mamy kobiety piękne i wykształcone, poświęcające się wychowaniu zwierząt w odległych zakątkach świata, albo wykonujące typowo męskie zawody. Mamy żyjące w niewyobrażalnej biedzie, skazane na kalectwo i takie, które żyjąc w bogatych społeczeństwach uległy presji mody i konsumpcjonizmu.
Jak zwykle warto poczytać! To świetna namiastka podróży do krańców świata.
Gwiazdkę, podobnie jak przy wcześniejszych tomach tej serii, dodaję za wydanie książki - gładki, błyszczący papier i mnóstwo rewelacyjnych, przepięknych zdjęć. Najpiękniejsze to zdecydowanie ostatnie ze zdjęć w książce - Martyna tuląca młode oranguciątko z Borneo, jedno z bohaterów ostatniego reportażu.
Pani Martyna zawsze pisze bardzo ciekawie, wplatając fakty...
2019-02-09
Gwiazdkę dodaję za wydanie książki - gładki, błyszczący papier i mnóstwo rewelacyjnych, przepięknych zdjęć. Pani Martyna pisze bardzo ciekawie, wplatając fakty geograficzne i historyczne o odwiedzanych terenach, dane statystyczne zjawisk i problemów, które opisuje. Jej książki, bo nie jest to moje pierwsza pozycja z tej serii, zawsze mają bardzo duży walor informacyjny.
A o kobietach z różnych zakątków świata pisze ciepło i od serca.
Kiedy jednak czytam te wszystkie smutne historie o kobietach wyrzucanych z domów w Ghanie, z powodu rzekomej magii, albo o tych Hinduskach, które usługują szczurom cieszę się,że żyje w Polsce.
Wojciechowska opisuje kobiety z różnych stron świata, a tam hołdowanie wynaturzonym i hańbiącym, z naszego punktu widzenia, tradycjom to święta powinność.
W innych rozwiniętych regionach (tu Australia) odważne kobiety mają mnóstwo możliwości, by rozwijać swoje pasje, czasem bardzo ekstremalne.
Warto poczytać!
Gwiazdkę dodaję za wydanie książki - gładki, błyszczący papier i mnóstwo rewelacyjnych, przepięknych zdjęć. Pani Martyna pisze bardzo ciekawie, wplatając fakty geograficzne i historyczne o odwiedzanych terenach, dane statystyczne zjawisk i problemów, które opisuje. Jej książki, bo nie jest to moje pierwsza pozycja z tej serii, zawsze mają bardzo duży walor informacyjny.
A...
2020-01-06
Kiedy otrzymałam książkę pocztą od autora od razu zwróciło moją uwagę jej doskonałe, bogate wydanie. Najpierw barwne okładki z wyrysowaną mapą południowo – wschodniej Azji, notką biograficzną autora ze zdjęciem, a potem wewnątrz książki cztery serie pięknych, kolorowych zdjęć na gładkim papierze. Każdy rozdzialik odznaczony został gwiazdką i ma wytłuszczony tytuł. Naprawdę muszę o tym napisać, bo coraz mniej na rynku takich przejrzystych i starannie wydanych pozycji.
Nie miałam pojęcia o czym będzie ta książka. Tytuł, przyznaję, był dla mnie abstrakcyjny. Jestem młodsza od autora o jedenaście lat, więc kiedy on „przewalał” elektronikę w Indiach, ja chodziłam do liceum. Autor pisze jednak tak plastycznie i tak interesująco, że książkę tę praktycznie się pochłania, a nie czyta. Narracja dwutorowa przeplata wspomnienia z czasami współczesnymi. Zamysł, który się sprawdził. Bo dokonując swojej „spowiedzi” starszy o trzydzieści lat Han Solo przemierza stare utarte szlaki, wędruje po znanych sobie indyjskich ulicach, odwiedza hotele i lotniska, na których bywał kiedyś jakże częstym gościem. Wątek przemytniczy jest przyczynkiem do opowieści o sobie samym. Autor robi rozrachunek z przeszłością i pyta jaki wpływ miały tamte wydarzenia na jego późniejsze losy.
Ja zasiedziała w kraju, skromna nauczycielka, czytam o przemycie. New Delhi, Bombaj, Katmandu, Singapur – dla mnie czysta egzotyka, a dla bohaterów książki stałe trasy przemytnicze pokonywane kilka razy w tygodniu. Czytam, nie dowierzam, ale i ogromnie zazdroszczę. Bo ci młodzi polscy dwudziestoparolatkowie, rzutcy i wykształceni na uniwersytetach lekarze, inżynierowie i przyszli naukowcy, mieli w sobie niesamowite pokłady odwagi i wyobraźni. W tamtych czasach, kiedy wprawdzie PRL chylił się ku upadkowi, ale nikt nie wiedział, jak to się zakończy można rzec, że Han Solo i jego koledzy byli pionierami kapitalizmu. Ale zysk nie przesłaniał im tego, co najważniejsze i o czym autor szczerze pisze - wzajemnego zaufania, solidarności i pomocy, gdy ktoś mniej czy bardziej świadomie dał się zamknąć w „sanatorium”.
Myliłby się jednak ten, kto założyłby z góry, że to nudna książka o robieniu przewałów, o kursach walut i cenach, może nawet jakiś suchy instruktaż i opis tras podróży. Autor rzeczy poważne okrasza jednak tak dużą ilością anegdot i scen, które utkwiły mu z różnych powodów w pamięci, że nie ma przy tej lekturze czasu na nudę.
Jest to przy tym doskonały opis Indii ówczesnych z przełomu lat 80-tych i 90 –tych oraz tych współczesnych. Ciekawostki historyczne, religijne, obyczajowe, kulinarne, a nawet dendrologiczne są lepsze niż niejeden przewodnik. Lepsze, bo we wszystkich miejscach autor był, widział, smakował i czuł. To bardzo osobista książka, ciepła, pełna wrażeń i emocji.
Jeśli Pan Cezary jest debiutantem, to jest to debiut wysokich lotów i z całego serca gratuluję mu tej pozycji. Jego „spowiedź” niesamowicie wciąga, działa na wyobraźnię. I uważam, że kilkuletni pobyt w tamtej części świata, jakże odmiennej kulturowo od naszej, wymaga kolejnych tomów.
Czekam na nie z utęsknieniem.
Wszystkim gorąco polecam, bo to bardzo emocjonująca książka.
Autorowi jeszcze raz dziękuję za egzemplarz książki z podpisem.
Kiedy otrzymałam książkę pocztą od autora od razu zwróciło moją uwagę jej doskonałe, bogate wydanie. Najpierw barwne okładki z wyrysowaną mapą południowo – wschodniej Azji, notką biograficzną autora ze zdjęciem, a potem wewnątrz książki cztery serie pięknych, kolorowych zdjęć na gładkim papierze. Każdy rozdzialik odznaczony został gwiazdką i ma wytłuszczony tytuł. Naprawdę...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-03-29
Nie wiem jaki cel przyświecał autorce tej powieści. Pomijając jej niezdrowe i niezrozumiale wybory tak książka to jeden wielki opis podróżowania przez busz i żucia miraa przez Lketingę. W zasadzie niewiele więcej. Gdyby to był chociaż miarodajny obraz Kenii w końcówce lat 80-tych,ale nie jest. Autorka opisuje tylko te miejsca, gdzie bywała.
Nudnawo i bez większych emocji.
Dobrze przynajmniej,że poszła po rozum do głowy, choć spóźniła się ze trzy lata.
Nie wiem jaki cel przyświecał autorce tej powieści. Pomijając jej niezdrowe i niezrozumiale wybory tak książka to jeden wielki opis podróżowania przez busz i żucia miraa przez Lketingę. W zasadzie niewiele więcej. Gdyby to był chociaż miarodajny obraz Kenii w końcówce lat 80-tych,ale nie jest. Autorka opisuje tylko te miejsca, gdzie bywała.
Nudnawo i bez większych emocji....
2020-05-23
"Zaraza głupiej chciwości przenikała to wszystko jak trupi zapach".
Kolonializm w samym sercu Afryki. Kongo to tytułowe "jądro ciemności" i jądro zgrozy . Opowiadanie wydane drukiem po raz pierwszy w 1899 roku. Trzeba docenić, że jak na utwór z ponad 120 letnim stażem wypada nieźle, chociaż, w mojej opinii, arcydziełem nie jest.
Czy jednak dostajemy tu dużą dawkę okrucieństwa i szaleństwa? Tak, ale trochę między wierszami. Conrad pisze dość wymownie, że "śmierć i handel wiodły wesoły taniec" w tej dzikiej, nieprzystępnej dżungli, a tubylcy to "czarne cienie choroby i głodu". Ale spragnieni krwi i okrucieństwa mocno się zawiodą. Ten utwór nie epatuje krwawymi opisami rzezi i egzekucji, bo jego głębia dotyczy psychiki białego człowieka, który w tamte strony się zapuszczał. Rzucała go tam nieokiełznana chciwość, chęć szybkiego wzbogacenia się, dobrobytu i sławy. Ta eskapada nie nadawała się dla ludzi uczciwych, wrażliwych i "ludzkich", tu robili karierę wszyscy pozbawieni własnego sumienia, jakiejkolwiek wiary i moralności. Wyzbyci lęków i wszelkich zahamowań.
Takim był Kurtz, chociaż bliscy widzieli w nim anioła. Ten człowiek w oczach Marlowa to "rzezany w starej kości słoniowej żywy wizerunek śmierci". Czy można zaprzedać duszę za kość słoniową, chustki z perkalu i paciorki? Tak. Oczywiście. Kolonializm w Kongu jest pretekstem do pokazania, jak ciemna może byc dusza każdego z nas jeśli nią zawładnie jedna mroczna idea.. A pieniądz zawsze jest kuszący..
Klimat tego opowiadania odzwierciedla treści. Duszne, ciężkie powietrze, unoszące się nad rzeką mgły, ciemna, niemal czarna ściana lasu. Niemniej w opisach przyrody zbyt dużo jest dłużyzn, co licealistów, którzy się mierzą z tą lekturą w szkole może odstręczać i nudzić.
Przekaz utworu jest genialny, czy jednak dla wszystkich przekonujący?
Czegoś mi tutaj zabrakło..
"Zaraza głupiej chciwości przenikała to wszystko jak trupi zapach".
Kolonializm w samym sercu Afryki. Kongo to tytułowe "jądro ciemności" i jądro zgrozy . Opowiadanie wydane drukiem po raz pierwszy w 1899 roku. Trzeba docenić, że jak na utwór z ponad 120 letnim stażem wypada nieźle, chociaż, w mojej opinii, arcydziełem nie jest.
Czy jednak dostajemy tu dużą dawkę...
“Niech Pan popatrzy na te winnice. Natura ubrała się w swoje najpiękniejsze stroje”
To ostatnia pozycja mojego wakacyjnego maratonu czytelniczego. Trzydziesta licząc od początku wakacji, a sześćdziesiąta szósta od początku roku. Intensywne czytanie latem to moja tradycja kultywowana od dekad. Dwa miesiące robią statystykę pięciu. Ale tak mój rok wygląda. Od ćwierćwiecza (w tym tygodniu przypadł jubileusz 25-lecia mojej pracy zawodowej) dysponuję dwoma (prawie) miesiącami, które mogę wypełnić niemal w całości tylko przyjemnościami. Jedną z priorytetowych pozostaje od lat czytanie.
Więc na koniec wakacji zanurzyłam się w klimat prowansalskiej prowincji widziany oczami Petera Mayle’a, Anglika, który wraz z małżonką porzucił kraj i osiadł tamże na stałe. Fascynacja urokami krajobrazu tej części Francji, ciepłym klimatem, jakże odmiennym od angielskiego i zauroczenie, niemal miłość od pierwszego wejrzenia, pewnym dwustuletnim kamiennym domem zrobiły swoje. Angielski dom nie wygrał konkurencji i został sprzedany.
“Dom stał ponad gościńcem, biegnącym pomiędzy dwiema pamiętającymi średniowiecze, położonymi na wzgórzach wioskami Ménerbes i Bonnieux, na końcu polnej drogi wśród winnic i sadów czereśniowych". Czegóż chcieć więcej?
Razem z małżonkami Mayle (a także google maps) poruszałam się po prowansalskich miasteczkach i wsiach, zaglądałam do restauracji i karczm, na stragany kupieckie, do piekarni, tłoczni oliwy, sklepów rzeźników i handlarzy starociami. Przysłuchiwałam się wykładom francuskich rzemieślników wykonujących niekończące się z ich winy, bo ciągle odkładane, ku irytacji właścicieli, prace remontowe i instalacyjne. Towarzyszyłam polowaniu, winobraniu i ceremonii przyjęcia do bractwa producentów win.
Prowansalczykom trochę się dostało, ale mimo wszystko opisani zostali z dużą dozą dowcipu i życzliwej ironii. Biurokracja, nieterminowość fachowców i różne dziwactwa sąsiadów, a także nieustające wizyty znajomych z Anglii i konieczność ich goszczenia nie wpłynęły wcale na zmianę decyzji. Piękno krajobrazu, słoneczne dni, lokalne atrakcje turystyczne i gastronomiczne rozkochały w sobie przybyszów na dobre.
Całość napisana lekko i subtelnie, polana obficie winem i skropiona oliwą.
Idealna na lato czytelnicza wycieczka.
“Niech Pan popatrzy na te winnice. Natura ubrała się w swoje najpiękniejsze stroje”
więcej Pokaż mimo toTo ostatnia pozycja mojego wakacyjnego maratonu czytelniczego. Trzydziesta licząc od początku wakacji, a sześćdziesiąta szósta od początku roku. Intensywne czytanie latem to moja tradycja kultywowana od dekad. Dwa miesiące robią statystykę pięciu. Ale tak mój rok wygląda. Od ćwierćwiecza...