-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2022-10-31
2022-05-03
W ostatnim spotkaniu z prozą Marka Krajewskiego w styczniu tego roku, w powieści “Pomocnik kata” zgłębiałam tajniki zamachu na ambasadora ZSRR, Piotra Wojkowa w Warszawie, w 1927 roku. Teraz autor przeniósł mnie na ulice Wolnego Miasta Gdańska, tytułowego Miasta szpiegów, do lat 1933-34.
Ten kolejny już w dorobku Krajewskiego kryminał szpiegowski jest trzynastą pozycją jego autorstwa, jaką miałam przyjemność przeczytać. Bo to, co bezwzględnie wyróżnia go w masie innych twórców powieści sensacyjnych jest przepiękny, dopracowany, dopieszczony, niemal literacki język, którym zawsze się delektuję i niezmiennie podziwiam. Okraszony łacińskimi sentencjami zawsze przyciąga moją uwagę jako absolwentce liceum o profilu humanistycznym i słuchaczce lektoratu z łaciny niegdyś na studiach historycznych na UJ.
Oprócz języka detalicznie odtworzona jest zawsze topografia przedwojennych miast, tym razem Lwowa, Gdańska, Sopotu i Sztumu. Do tego perfekcyjnie zbudowany klimat retro właściwy dla ówczesnych warstw nie tylko tych wyższych, ale też prostego pospólstwa. Ekskluzywne kawiarnie i podmiejskie mordownie, damy w wieczorowych toaletach i przaśne, rumiane służące i praczki, wyszukane menu z owocami morza i zapach rynsztoka, wille i portowe zaułki, luksus i nędza nikogo już w powieściach Krajewskiego nie dziwią. W każdej z tych scenerii fabuła jest do bólu wiarygodnie odtworzona i prawdziwa. Bohater serii, Edward Popielski, mimo upływu lat wciąż pozostaje czuły na uroki kobiet, dlatego i w tym tomie znajdziemy uwodzicielską platynowowłosą piękność.
Gdańsk targany wojną wywiadów: polskiego i niemieckiego oraz ukraińskiej OUN zaczyna być miejscem nieprzyjaznym dla mieszkających tam Polaków. Z każdym kolejnym miesiącem, po dojściu Hitlera do władzy, przybywa aktów przemocy ze strony Niemców. Bestialski motyw wyrżnięcia swastyki na piersi polskiego marynarza czy pobicie polskich uczennic, przywołane w powieści przez autora i umiejętnie wplecione w fabułę, to w rzeczywistości jedne z wielu udokumentowanych historycznie aktów hitlerowskiego terroru w tamtych latach. Nie można nie pochwalić przy tym kreacji rzeczywistości politycznej i gospodarczej Wolnego Miasta Gdańska.
W tej fatalnej atmosferze nasilającego się niemieckiego szowinizmu i rosnącej pogardy wobec polskich Gdańszczan Popielskiemu przyjdzie się zmierzyć z szefem niemieckiej Abwehry w Gdańsku, co niemal okupi utratą życia...Co zaś mają wspólnego badania profesora biologii na Uniwersytecie Lwowskim Rudolfa Weigla i wykorzystywane przez niego wszy z bohaterem powieści musicie przeczytać sami...
Polecam miłośnikom przedwojennej historii i pasjonatom książek szpiegowskich. Moja fascynacja piórem Krajewskiego trwa. Brawa!
W ostatnim spotkaniu z prozą Marka Krajewskiego w styczniu tego roku, w powieści “Pomocnik kata” zgłębiałam tajniki zamachu na ambasadora ZSRR, Piotra Wojkowa w Warszawie, w 1927 roku. Teraz autor przeniósł mnie na ulice Wolnego Miasta Gdańska, tytułowego Miasta szpiegów, do lat 1933-34.
Ten kolejny już w dorobku Krajewskiego kryminał szpiegowski jest trzynastą pozycją...
2022-01-11
Ostatnie spotkanie z prozą Krajewskiego w maju 2019 po lekturze „Dziewczyny o czterech palcach” było bardzo udane. Autor dalej idzie tą linią, tworząc kryminał szpiegowski z okresu międzywojennej Polski. Kanwą wydarzeń jest zamach na ambasadora ZSRR, Piotra Wojkowa, dokonany 7 czerwca 1927 roku w Warszawie. Sporo autentycznych faktów miesza się z literacką fikcją, co oczywiście autor splata ze sobą sprytnie i bezbłędnie.
Nie znalazłam tu jednak tego rozmachu, jaki dostrzegłam w „Dziewczynie..”, a może to kwestia wyboru mniej znaczących wydarzeń. Popielski w samym oku szpiegowskiego cyklonu musi stawić czoła wielu trudnym wyborom, złamać dane słowo zaprzysiężone krwią i narazić swe sumienie na dręczące wyrzuty.
Kreacja rzeczywistości politycznej, obyczajowej i gospodarczej roku 1927 jak zwykle na najwyższym poziomie. Precyzyjna topografia ówczesnych miast, nie tylko Warszawy czy Lwowa ale i mniejszych ośrodków na Wołyniu budzi podziw. Wydarzenia płyną wartko, czasem mocno dramatycznie, nierzadko wprawiają w zdziwienie.
Przyznam jednak, że dla czytelników nie mających rozeznania w ówczesnej skomplikowanej sytuacji geopolitycznej, zwłaszcza w aspekcie stosunków polsko – sowieckich, w związku z traktatem ryskim czy układem w Rapallo oraz w odniesieniu do koncepcji federalistycznych Piłsudskiego, lektura może wydać się pogmatwana, skomplikowana i mało wciągająca. Laik może pogubić się kto jest kim w tej powieści – Polakiem, Białorusinem czy Rosjaninem. A jeśli Rosjaninem to białym czy czerwonym?
Zdecydowanie najlepszy jest początek powieści. Dobre wychwycenie aspektu karalności pedofilii w przedwojennej Polsce i sama geneza zamachu na Wojkowa.
Historia skomplikowana, może aż nazbyt, retro genialne, chociaż Lwowa mało, a szpiegów aż w nadmiarze – to dostaniecie w tej książce. Do tego świetny język, mocne sceny i Popielskiego w dobrej formie.
Całość 7/10. Niestety, tyle musi wystarczyć.
Ostatnie spotkanie z prozą Krajewskiego w maju 2019 po lekturze „Dziewczyny o czterech palcach” było bardzo udane. Autor dalej idzie tą linią, tworząc kryminał szpiegowski z okresu międzywojennej Polski. Kanwą wydarzeń jest zamach na ambasadora ZSRR, Piotra Wojkowa, dokonany 7 czerwca 1927 roku w Warszawie. Sporo autentycznych faktów miesza się z literacką fikcją, co...
więcej mniej Pokaż mimo to
No dobrze, dam siedem gwiazdek. Dwie dodaję za absolutnie mistrzowskie odtworzenie życia akademickiego z początków XX wieku oraz brak tym razem nadmiernego zawsze, u tego autora, epatowania okrucieństwem i zwierzęcym seksem.
Poza tym, jak na kryminał, mało tu kryminału, a morderstwo profesora Uniwersytetu we Wrocławiu ma bardzo łatwego do ustalenia przez czytelnika, sprawcę.
Opisy intryg profesorskich na uniwersytecie, funkcjonowania studenckich korporacji i pojedynków w łonie braci studenckiej wypełniają , moim zdaniem, zbyt dużo fabuły.
Eberhard Mock w 1905/1906 roku jest studentem świetnym, aspirującym do szybkiego doktoratu, ale jeszcze lepszym współpracownikiem prywatnego detektywa. Doktoratu nie robi, Wergiliusza i Plauta porzuca, a oddaje się karierze policyjnej. Trochę mało chronologicznie pisze Pan Krajewski, ale biografia Mocka jest coraz pełniejsza i z tego wielbiciele tej postaci powinni być bardzo zadowoleni.
Reasumując: bez fajerwerków, ale i bez zniesmaczenia, za to z pochyleniem czoła za dogłębny research.
No dobrze, dam siedem gwiazdek. Dwie dodaję za absolutnie mistrzowskie odtworzenie życia akademickiego z początków XX wieku oraz brak tym razem nadmiernego zawsze, u tego autora, epatowania okrucieństwem i zwierzęcym seksem.
Poza tym, jak na kryminał, mało tu kryminału, a morderstwo profesora Uniwersytetu we Wrocławiu ma bardzo łatwego do ustalenia przez czytelnika,...
2018-09-08
Lektura "W otchłani mroku" Krajewskiego nie dała mi takiej satysfakcji jak "Śmierć w Breslau". Wgłębiłam się nieco w historię twórczości Marka Krajewskiego i odkryłam, że jest to właściwie debiut pisarza z 1999 roku i jednocześnie początek serii z Eberhardem Mockiem. W takim razie Krajewski zaczął naprawdę w wielkim stylu.
Z wszystkich kryminałów retro, jakie dotąd czytałam, ten uważam za najlepszy. I nie tylko z racji perfekcyjnego prowadzenia czytelnika przez ulice przedwojennego Wrocławia, ale za błyskotliwy wątek kryminalny biorący swój początek w ..XIII wieku.
Czego tu nie mamy! Autor prowadzi nas od wrocławskich knajp i przybytków uciech, przez salony przeklętych von Maltenów, kazamaty gestapowskich mordowni aż po pustynne piaski Sahary. To wszystko w atmosferze rozwijającego się szybko nazizmu, w aurze zgnilizny i zepsucia moralnego. Świat wyuzdania, rozpusty, okrucieństwa i hazardu a w tle zemsta po siedmiu wiekach z egzotycznymi skorpionami.
Dla erudytów autor zamieszcza wstawki ze starożytnych pism i cytaty dawnych filozofów jak na filologa klasycznego przystało. Wulgaryzmy oszczędne, czyli tak jak lubię. Czego chcieć więcej?
Jak zwykle jestem spóźniona w lekturze, ale polecam wszystkim, którzy jeszcze nie czytali.
Lektura "W otchłani mroku" Krajewskiego nie dała mi takiej satysfakcji jak "Śmierć w Breslau". Wgłębiłam się nieco w historię twórczości Marka Krajewskiego i odkryłam, że jest to właściwie debiut pisarza z 1999 roku i jednocześnie początek serii z Eberhardem Mockiem. W takim razie Krajewski zaczął naprawdę w wielkim stylu.
Z wszystkich kryminałów retro, jakie dotąd...
2018-09-09
Moja trzecia odsłona Krajewskiego i drugi przeczytany tom z Eberhardem Mockiem w roli głównej. Tym razem mało chronologicznie, bo po lekturze Śmierci w Breslau z 1933 roku wracam do tego samego Wrocławia, ale wcześniej o 20 lat.
Mock pracuje od paru lat w policji, jest wachmistrzem, ale daje się już poznać jako logiczny, racjonalny i bystry umysł. Przy tym ogromnie ambitny i łasy na awanse. Naturalnie już wtedy nie wylewa za kołnierz i gustuje w szerokiej ofercie wrocławskich domów uciech.
Zbrodnia znów jest bardzo wymyślna i przerażająca. Śledztwo trudne, a Mock rozdarty między masonami a pangermanistami usiłuje wniknąć w symbolikę masońską i odświeża przy tym znajomość greckiego. Zaskakujący morderca (trzynastoletni gimnazjalista) ma w sobie więcej nienawiści niż niejeden dorosły.
Znów winszuję autorowi wyobraźni w kreacji okoliczności morderstwa, a także chylę czoła przed detalicznym prowadzeniem czytelnika po przedwojennym Wrocławiu. Miasto odsłonięte jest w pełni zwłaszcza od strony półświatka, przesiąknięte zgnilizną moralną i hipokryzją oficjeli. Widzę, że to nieodłączny element książek Krajewskiego, ale nie krytykuję, bo to przecież sama prawda.
Nabieram przekonania, że Krajewski będzie niedługo moim mistrzem kryminałów retro, ale jeszcze trochę go poczytam. Na półce leży Głowa Minotaura.
Moja trzecia odsłona Krajewskiego i drugi przeczytany tom z Eberhardem Mockiem w roli głównej. Tym razem mało chronologicznie, bo po lekturze Śmierci w Breslau z 1933 roku wracam do tego samego Wrocławia, ale wcześniej o 20 lat.
Mock pracuje od paru lat w policji, jest wachmistrzem, ale daje się już poznać jako logiczny, racjonalny i bystry umysł. Przy tym ogromnie...
2018-09-12
Maraton z Krajewskim muszę zakończyć. Przynajmniej na chwilę. Przeczytałam w kilka dni trzy powieści i na razie pasuję. Muszę odpocząć. Od nadmiaru zła.
Głowa Minotaura jest najbardziej mroczna i brutalna. Zbyt dużo zdegenerowania, zbyt dużo rozpusty i rozpasania. A nadmiar szkodzi, bo skądinąd te świetnie osadzone w realiach przedwojennych powieści, stają się dla mnie coraz bardziej niesmaczne.
Bestia, która brutalnie gwałci, dusi i wyrywa zębami policzki dziewicom, nie może być obojętna czytelnikowi. Tym bardziej,że zło dosięga córki prowadzącego śledztwo lwowskiego komisarza Popielskiego.
Denerwuje mnie jedynie częsty brak chronologii w poszczególnych fragmentach. Krajewski z uporem maniaka pisze zawsze miejsce akcji, dokładną datę i godzinę. Ale niejednokrotnie jest to w ujęciu niechronologicznym i trzeba mocno śledzić przebieg wypadków w czasie, najczęściej wracając do poprzednich nagłówków.
Prologi i epilogi także są wizytówką autora. Te pierwsze mają nas wprowadzać w akcję, ale w rzeczywistości tylko mieszają w głowach.
Za to w oddaniu klimatu lat 30-tych Krajewski nie ma sobie równych. Jego retro jest naprawdę perfekcyjne, a książkę można czytać z planem przedwojennych miast.
Maraton z Krajewskim muszę zakończyć. Przynajmniej na chwilę. Przeczytałam w kilka dni trzy powieści i na razie pasuję. Muszę odpocząć. Od nadmiaru zła.
Głowa Minotaura jest najbardziej mroczna i brutalna. Zbyt dużo zdegenerowania, zbyt dużo rozpusty i rozpasania. A nadmiar szkodzi, bo skądinąd te świetnie osadzone w realiach przedwojennych powieści, stają się dla mnie...
2018-09-23
Czwarta lektura pióra Krajewskiego, którą przeczytałam. W zasadzie pochłonęłam. Zdecydowanie najlepsza.
A obiecałam dłuższą przerwę od tego autora. Nic z tego, koleżanka znowu mi go pożyczyła. Od roku mam ograniczoną możność poruszania się, odkąd potrącono mnie na pasach. Przez 18-latka nie mogę już krążyć między półkami i delektować się ich zawartością. Biorę, co dają.
Ale tą powieścią Krajewskiego jestem po prostu zachwycona. I ani zepsucie moralne wszechobecne w jego książkach, ani zwulgaryzowany język wcale mi tym razem nie przeszkadzały.
Majstersztyk!! Wielkie brawa!
Czwarta lektura pióra Krajewskiego, którą przeczytałam. W zasadzie pochłonęłam. Zdecydowanie najlepsza.
A obiecałam dłuższą przerwę od tego autora. Nic z tego, koleżanka znowu mi go pożyczyła. Od roku mam ograniczoną możność poruszania się, odkąd potrącono mnie na pasach. Przez 18-latka nie mogę już krążyć między półkami i delektować się ich zawartością. Biorę, co dają....
2019-05-04
Znalazłam się w gronie szczęśliwców, którzy za przesłanie wydawnictwu Znak jednej recenzji książki Krajewskiego otrzymali egzemplarz przedpremierowy jego najnowszej powieści.
To, co otrzymałam przerasta swoim rozmachem wszystkie dotychczasowe przeczytane przeze mnie książki autora. Rozmach ten widoczny jest zarówno w ogromnym obszarze, na jakim rozgrywa się akcja powieści, w ilości nagromadzonych postaci, z których kilka to pierwszoligowi gracze polskiej polityki, a wreszcie w mistrzowsko poprowadzonej intrydze szpiegowskiej obfitującej w kilka nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Bo, pomimo dwóch nieboszczyków, nie jest to kryminał, a pierwsza w karierze Krajewskiego powieść szpiegowska. Osadzona, a jakże, w czasach przedwojennych, które autor umiłował sobie szczególnie, o czym pewnie wszyscy jego czytelnicy wiedzą. I nadal głównym bohaterem pozostaje Edward Popielski, 36-letni śledczy w stopniu porucznika. Cofamy się do wydarzeń listopada i grudnia 1922 roku, w samo oko cyklonu związanego z wyborem i zabójstwem pierwszego prezydenta Gabriela Narutowicza. Poruszamy się między rodzinnym miastem Popielskiego - Lwowem, a Gdańskiem, między Równem na Wołyniu a Warszawą. Tak, tak, akcja wiedzie nas od jednego do drugiego krańca Rzeczypospolitej.
Popielski powołany do wyjaśnienia samobójstwa kapitana Bronisława Buki, skądinąd zaufanego człowieka samego Marszałka Piłsudskiego, wpada w sam środek sowieckiej agentury szpiegowskiej działającej w Warszawie i w Wolnym Mieście Gdańsku. Pracuje nad rozszyfrowaniem meldunków szpiegowskich, a kluczem do szyfru są szachy i nieśmiertelna partia Anderssen kontra Kieseritzky. Dla Popielskiego szachy w czasach studenckich były chlebem powszednim i bardzo mu się te umiejętności przydają. Ale nie tylko te. Jak zwykle nie zawodzi go intuicja i umiejętność logicznego myślenia, bo przecież logika jest częścią jego klasycznego wykształcenia. Popielski nie spocznie, dopóki nie rozwiąże wszystkich zagadek, nawet wbrew poleceniom przełożonych. Zdaje sobie sprawę, że rozwiązuje sprawy o najwyższej wadze dla kraju i wymaga to z jego strony wszystkich możliwych poświęceń. Dewizą Popielskiego stają się słowa Marka Aureliusza: „Jesteś zapaśnikiem w największych zmaganiach, niech nie pokona cię żadna słabość i żaden afekt”.
Krajewski mistrzowsko kreuje rzeczywistość w tej książce. A wpleść fikcję w autentyczne wydarzenia nie jest łatwo. W posłowiu autor pisze, że powieść została skonsultowana przez historyków, znawców historii agentury, policji czy medycyny sądowej. Chwali swojego współpracownika odpowiedzialnego za research. I jest za co. Mamy tu doskonale zarysowaną topografię przedwojennych miast, chodzimy po precyzyjnie opisanych pomieszczeniach instytucji takich jak m.in. Komisariat Generalny RP w Wolnym Mieście Gdańsku, siedzimy przy stolikach warszawskich restauracji w hotelu Bristol czy w Adrii. Jako historyk z wykształcenia jestem pełna podziwu.
I na koniec pragnę wszystkich zapewnić, że jest tu wszystko to, do czego nas Krajewski przyzwyczaił. Znakomity klimat retro, doskonale odtworzony nie tylko obraz nocnego przedwojennego życia pospólstwa, ze smakiem śledzia w occie, ciepłej kaszanki i zapachu rynsztoka, ale i obraz salonowego blichtru z paniami w kapeluszach i z długimi fifkami w ręku. Jest sporo łacińskich sentencji i odwołań do nieśmiertelnej klasycznej filozofii. W końcu jest sporo kobiet, które Popielski pasjami podziwia i uwodzi.
Pierwsza szpiegowska powieść Krajewskiego przerosła moje oczekiwania. To majstersztyk literacki. Przypadnie do gustu nie tylko miłośnikom autora, ale także pasjonatom historii i książek szpiegowskich.
Przeczytajcie koniecznie.
Jeszcze raz dziękuję wydawnictwu Znak za możliwość przedpremierowej lektury.
Znalazłam się w gronie szczęśliwców, którzy za przesłanie wydawnictwu Znak jednej recenzji książki Krajewskiego otrzymali egzemplarz przedpremierowy jego najnowszej powieści.
To, co otrzymałam przerasta swoim rozmachem wszystkie dotychczasowe przeczytane przeze mnie książki autora. Rozmach ten widoczny jest zarówno w ogromnym obszarze, na jakim rozgrywa się akcja...
2019-10-27
Krajewskiego sposób na zaciekawienie czytelnika: matematyka i filologia klasyczna. Albo na odwrót jak kto woli. Łacina, greka czy inny hebrajski wciągnie, bo niewielu czytelników miało szansę oddać się nauce tych języków. A Krajewski jako rasowy filolog klasyczny umie pokazać takie kombinacje, związki i tajemnice, które niemal w każdej powieści urastają do epokowych odkryć
Tu raczy nas niejaką gematrią. Wciąga w otchłanie cyfrowych tajemnic Biblii. Pod hebrajskimi literami w imionach i nazwiskach ofiar ukryte są cyfry, które dają wspólne wyniki. Ba, nawet profesje zabitych powtarzają te same wartości. Jest liczba wróżki - zamordowanej starej astrolożki Luby Bajdyk. Jest liczba nierządnicy - młodej, aroganckiej prostytutki Lii Kochówny, a w końcu jest liczba mędrca - doktora matematyki i filozofii. Wywody literowo- cyfrowe wsparte magicznymi kwadratami (nie proście mnie o nawet próbę tłumaczenia!) prowadzą do stworzenia jednego uniwersalnego wzoru na określenie daty śmierci każdego człowieka - tytułowych liczb Charona. W tym wypadku nazwa jest logicznie uzasadniona - to mityczny przewoźnik przez Styks.
Edward Popielski, bezkompromisowy śledczy, doktor filologii klasycznej, znawca matematyki, odkrywa, nie bez pomocy kilku bardziej i mnie pobożych Żydów, wszystkie tajemnice...Przy okazji przywraca znajomość ze swą dawną maturzystką, ale to okazuje się drogą donikąd...
W każdym razie "Liczby Charona" wciągają bez reszty. Te wywody naukowe naprawdę aspirują do rangi światowych odkryć.
Pięknie odmalowany Lwów 1929 roku i jego rozległe żyzne, zielone okolice. Klimat oddany z detalami.
Ale jest w tej powieści coś, co powoduje, że w drugiej połowie książki, w pewnym momencie poczułam znużenie. Nie chciałam więcej i niemal zmusiłam się do dokończenia lektury. Wszystko przez wszechobecną odrazę. Bo niby wszystko jest uzasadnione. Prostytucja, morderstwa, ale za dużo tu zezwierzęcenia, za dużo zwyrodnialstwa, za dużo ludzkich zboczeń i sadyzmu...Za to właśnie odejmuję gwiazdki.
Nie da się czytać Krajewskiego często.
Polecam jedynie raz na miesiąc.
Krajewskiego sposób na zaciekawienie czytelnika: matematyka i filologia klasyczna. Albo na odwrót jak kto woli. Łacina, greka czy inny hebrajski wciągnie, bo niewielu czytelników miało szansę oddać się nauce tych języków. A Krajewski jako rasowy filolog klasyczny umie pokazać takie kombinacje, związki i tajemnice, które niemal w każdej powieści urastają do epokowych...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-16
Krajewski "popełnił" książkę. W mojej ocenie najgorszą, jakie czytałam dotąd, a które wyszły spod jego pióra.
Owszem, jest wiernie oddany topograficznie przedwojenny Wrocław, są ekwilibrystyki myślowe o naturze filozoficznej, odwołania do wiecznych poetów greckich, starożytne sentencje. Jednym słowem wszystko, czym Krajewski mnie rozkochał.
Ale tylko to. Reszta to wydumany (chociaż ponoć oparty na faktach) i rozwleczony na 400 stron proceder tworzenia ludzko-małpich hybryd. Jęki, kwilenia i wrzaski w podziemiach Wrocławia, taplanie się w smrodach kloacznych przyprawiające czytelnika o dreszcze i odruchy wymiotne, a potem nie wiem czym uzasadniona wyprawa Mocka do niemieckiego Kamerunu. I znów pląsanie w brudnych wodach pełnych węży i łażenie po wilgotnej dżungli. Pchły piaskowe, suszona szarańcza na deser...Brrr!!
Czytanie tej powieści to dance macabre!!
Kilka razy miałam szczery zamiar odłożyć, ale skończyłam szybko bez szczególnego wnikania w treść i analizowania wypadków.
Panie Krajewski nie pisz Pan dla wstrętu, a dla przyjemności!!!
Krajewski "popełnił" książkę. W mojej ocenie najgorszą, jakie czytałam dotąd, a które wyszły spod jego pióra.
Owszem, jest wiernie oddany topograficznie przedwojenny Wrocław, są ekwilibrystyki myślowe o naturze filozoficznej, odwołania do wiecznych poetów greckich, starożytne sentencje. Jednym słowem wszystko, czym Krajewski mnie rozkochał.
Ale tylko to. Reszta to...
2018-06-09
Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, czy czytałam dotąd jakąkolwiek książkę Marka Krajewskiego, więc uznaję,że to pierwsze moje spotkanie z jego twórczością. Raczej udane. Tylko raczej, bo nie będę ukrywać,że fajerwerków tu nie będzie, wbrew wielu zachwytom czytelników zawartych w ich opiniach... Siódma gwiazdka za mistrzowskie zakończenie powieści, bo moja mało błyskotliwa głowa nie pojęła, że nauczyciel Murawski i późniejszy profesor marksizmu Zinowiew to jedna i ta sama osoba. Na pewno Pan Krajewski tworzy wartościową literaturę, na pewno genialnie przedstawia ponurą rzeczywistość pierwszych lat po wojnie, na pewno aż do bólu prawdziwie odmalowuje bestialstwo sowieckich żołnierzy - bandytów, szumnie zwanych wyzwolicielami Polski. Doskonale rozprawia się z zawiłościami naukowymi filozofii, z wielką erudycją wprowadza nas w tajniki prac wybitnych, także niemieckich, filozofów. Jak przystało na rasowego filologa klasycznego, okrasza to wszystko celnymi łacińskimi sentencjami. Jego powieść przeraża bestialstwem, cynizmem, hipokryzją i wyrachowaniem, to prawdziwa tytułowa "otchłań mroku", w której człowiek to prawdziwe zwierzę. Ale jednak wątek kryminalny jest słaby, wszystko rozpracowane na talerzu, śledztwo Popielskiego nieco monotonne. A przekleństw zbyt dużo...Nadmierne wulgaryzowanie zawsze powoduje,że wartość książki zdecydowanie u mnie spada. I jednak na koniec myślę, że ta książka zbyt długo w mej pamięci nie zagości. Ale nie znaczy to, że nie skorzystam z innych pozycji autora, jeśli trafię na nie w bibliotece. Z szacunku dla erudycji i dobrego pióra autora.
Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, czy czytałam dotąd jakąkolwiek książkę Marka Krajewskiego, więc uznaję,że to pierwsze moje spotkanie z jego twórczością. Raczej udane. Tylko raczej, bo nie będę ukrywać,że fajerwerków tu nie będzie, wbrew wielu zachwytom czytelników zawartych w ich opiniach... Siódma gwiazdka za mistrzowskie zakończenie powieści, bo moja mało błyskotliwa...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-11-11
Wrocław, 1956 i 2013 rok. Zagadka Belmispara - tytułowego władcy liczb. Demona, jak chcą niektórzy, czy żywego człowieka. Zagadka z zaświatów, czy jak najbardziej racjonalnie dające się wytłumaczyć zdarzenia. Czy morderstwo pięciu osób dokonane w latach 50 -tych, w imię Belmispara, ma sens? Głowi się nad tym siedemdziesięcioletni doktor Edward Popielski i nie rozwikławszy śledztwa umiera w 1975 roku, przekazując ją w spadku synowi. Nie ma Belmispara, nie ma demona, jest zwykły śmiertelnik, choć szalony i przeżarty magią liczb. Trzeba było czekać do 2013 roku, by się o tym dowiedzieć.
Czy dziś jest dzień Belmispara? Jeśli tak, to ktoś niechybnie popełni samobójstwo...
Nie wariujcie jednak, nie sprawdzajcie wschodu i zachodu Słońca, to bardzo mylące.
Ale sam pomysł na motyw morderstw jest genialny. Matematyka, mitologia i magia. Czym jeszcze zaskoczy mnie Krajewski, gdy znów sięgnę po jego następne powieści?
Wrocław, 1956 i 2013 rok. Zagadka Belmispara - tytułowego władcy liczb. Demona, jak chcą niektórzy, czy żywego człowieka. Zagadka z zaświatów, czy jak najbardziej racjonalnie dające się wytłumaczyć zdarzenia. Czy morderstwo pięciu osób dokonane w latach 50 -tych, w imię Belmispara, ma sens? Głowi się nad tym siedemdziesięcioletni doktor Edward Popielski i nie rozwikławszy...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-20
Krajewski w najlepszym wydaniu! Jest łacina, Cyceron, historia pierwszych lat powojennych, chociaż tym razem nad polskim morzem, w Darłowie.
Jest zagadka kryminalna, w mig rozwiązana, jest zagadka ponoć autentyczna z dzieła włoskiego humanisty (piszę ponoć, bo ani humanista, ani jego dzieło nie istnieje), nad którą syn Popielskiego długo się trudzi.
I jest wreszcie ogromna dawka makabry. Tak mrocznego i odrażającego spektaklu upodlenia człowieka jeszcze chyba u Krajewskiego nie widziałam.
Ale jeśli autorem owego spektaklu jest UB i Sowieci, to jakoś wcale mnie to nie dziwi i staje się niemal stuprocentowo wiarygodne.
Szkoda tylko, że tym wynaturzeniom poddany był Popielski.
Na koniec naturalnie jeszcze raz chylę czoła za lekkie pióro pisarza, bo jego powieści się nie czyta, ale połyka. Te 300 stron mija jak z bicza trzasł. To bardzo dobry autor i na rynek polski i na eksport.
Krajewski w najlepszym wydaniu! Jest łacina, Cyceron, historia pierwszych lat powojennych, chociaż tym razem nad polskim morzem, w Darłowie.
Jest zagadka kryminalna, w mig rozwiązana, jest zagadka ponoć autentyczna z dzieła włoskiego humanisty (piszę ponoć, bo ani humanista, ani jego dzieło nie istnieje), nad którą syn Popielskiego długo się trudzi.
I jest wreszcie ogromna...
Po kilku miesiącach przerwy powróciłam do Marka Krajewskiego. “Czas zdrajców” to moje czternaste spotkanie z piórem autora, a dziewiąte z bohaterem jego serii – lwowskim policjantem Edwardem Popielskim.
Książki Pana Krajewskiego zawsze czytam z ogromną przyjemnością. Jest w nich to wszystko, co lubię: perfekcyjnie oddany klimat retro, fikcja osadzona w autentycznej historii dwudziestolecia międzywojennego, sporo łacińskich sentencji i odwołań do nieśmiertelnej klasycznej filozofii (moja edukacja klasyczna trwała przez pięć lat – w liceum i na I roku studiów zgłębiałam tajniki łaciny i przyznam, że zostało z tego co nieco w głowie, bo byłam i jestem absolutnie zakochana w tym martwym języku).
Tym razem akcja osadzona jest w 1935 roku, a 49-letni Popielski zostaje wysłany z misją wywiadowczą do Wrocławia i Bydgoszczy. W wydarzenia uwikłana jest, a jakże, piękna kobieta, Ormianka z pochodzenia, obywatelka Niemiec i mieszkanka Wrocławia - Aurelia Inglisjan, primo voto Teichert. Pianistka, poliglotka, obdarzona ponadprzeciętną pamięcią … i urodą. Kobieta, wypisz wymaluj, idealna na szpiega, chociaż faktycznie szpiegiem nie jest, lecz z uwagi na posiadane materiały nawiązuje kontakt z wywiadem. Kontakt, który mocno ją poturbuje. To z nią połączy Popielskiego krótki, ale bardzo intensywny i brutalnie przerwany romans.
Autor zgrabnie wplótł fikcyjne wydarzenia w realia całkiem poważnej pracy polskiego wywiadu umiejscawiając w powieści wielu autentycznych asów tego wywiadu, jak choćby Jan Henryk Żychoń. Nie brakło nawet samego Marszałka Piłsudskiego, wówczas już mocno chorego.
Całość tworzy zgrabną historię miejscami romantyczną, miejscami brutalną (zwłaszcza kiedy obnaża się perfidię przesłuchań), nieprzewidywalną, ale bardzo wiarygodną. Znakomity materiał na film.
Polecam miłośnikom historii, książek szpiegowskich, wielbicielom Łyssego i wszystkim, którzy tak jak ja, celebrują pióro Pana Krajewskiego.
Po kilku miesiącach przerwy powróciłam do Marka Krajewskiego. “Czas zdrajców” to moje czternaste spotkanie z piórem autora, a dziewiąte z bohaterem jego serii – lwowskim policjantem Edwardem Popielskim.
więcej Pokaż mimo toKsiążki Pana Krajewskiego zawsze czytam z ogromną przyjemnością. Jest w nich to wszystko, co lubię: perfekcyjnie oddany klimat retro, fikcja osadzona w autentycznej...