-
ArtykułyKrólowa z trudną przeszłościąmalineczka740
-
ArtykułyPrzeczytaj fragment książki „444” Macieja SiembiedyLubimyCzytać2
-
Artykuły„Wisława Szymborska jest najczęściej czytaną poetką w naszym kraju”. Nie chodzi o PolskęAnna Sierant9
-
Artykuły„Ślady nocy”: sztuka przetrwania wg najmłodszej autorki nominowanej do Nagrody BookeraSonia Miniewicz4
Biblioteczka
2024-04-21
2024-04-21
Dzieci czasu nie jest książką dla osób leniwych, a już na pewno nie takich, które mają wewnętrzny przymus sprawdzania detali każdej podanej informacji. Książka ta jest pewnego rodzaju kalendarzem. Trochę jak popularne kiedyś zrywki, tylko tu nie trzeba wyrywać stron, chociaż można.
Jedna strona to jeden dzień roku, do którego autor dobrał jakieś specyficzne wydarzenie, opisywane w krótkiej notce. Te informacje są bardzo ogólne i generalnie tylko zarysowują temat, który akurat chciał poruszyć autor. Najczęściej dotyczą one problemów społecznych Ameryki Południowej, niesprawiedliwości historycznych, czy krytyki cywilizacji opartej o kolonizację, kapitalizmu i innych kontrowersyjnych tematów.
⏲️ Specyficzna forma
Forma tej książki jest specyficzna. Nie da się przeczytać zbyt wielu dni na raz, bo człowiek chciałby trochę dłużej pokontemplować dany temat, zamiast od razu przeskakiwać do następnego. W związku z tym to taka lektura toaletowa. Idealnie nadaje się idealnie na krótkie momenty w samotności.
Dzieci czasu, mimo swojej specyfiki, niosą pewną korzyść. Autor pokazuje, jak wiele o świecie nie wiemy i raczej nigdy nie dowiemy. Uświadamia sporo faktów ze świata południowej Ameryki. Oni też mieli swój udział w kształtowaniu dzisiejszej rzeczywistości, chociaż powszechna wiedza o tym jest marginalna. Galeano pokazuje, że codziennie “coś” się dzieje. Dzisiaj, jutro i także pojutrze, gdzieś na świecie wydarzy się coś, co może zmienić świat, albo chociaż jednego człowieka. Tyle z plusów, niestety jest też trochę minusów.
⏲️ Tendencyjne
Dzieci czasu momentami są tendencyjne, nie ma w niej zbyt wielu dobrych „dni”. A szkoda. Sporo, jeśli nie większość z tych krótkich tekstów niesie w sobie złość i gniew, które rzadko kiedy są dobrym nośnikiem edukacji, czy sposobem ułatwiającym otwieranie oczu na szerszą perspektywę.
Trzeba też czytać te notki uważnie, bo choć wiele tu ciekawostek, to momentami można odnieść wrażenie, że autor ma skłonność do wiary w teorie spiskowe i obwinianie całego świata za przeróżne wydarzenia. Nie twierdzę, że świat jest miejscem idealnym, ale uważam, że otaczanie się poczuciem krzywdy i nasiąkanie złością przynosi więcej krzywdy niż pożytku.
Podsumowując, dziełko Galeano może się spodobać komuś, kto lubi takie krótkie zagajenia na trzy minuty czytania dziennie. Nie jest to nic specjalnego, ani pogłębionego, raczej pełne ciekawostek czytadło na posiedzenie w toalecie, czy na krótkie trasy komunikacją miejską.
Dzieci czasu nie jest książką dla osób leniwych, a już na pewno nie takich, które mają wewnętrzny przymus sprawdzania detali każdej podanej informacji. Książka ta jest pewnego rodzaju kalendarzem. Trochę jak popularne kiedyś zrywki, tylko tu nie trzeba wyrywać stron, chociaż można.
Jedna strona to jeden dzień roku, do którego autor dobrał jakieś specyficzne wydarzenie,...
2024-04-15
W tomie trzecim Saga o Potworze z Bagien zmienia nieco dynamikę historii. Artyści jeszcze bardziej wykorzystują potencjał innych postaci, dzięki którym historia Aleca przemienionego w żywiołaka nabiera znacznie większej głębi.
Ta część zaczyna się intensywnie. Do tej pory pokojowo nastawiony i spokojny Potwór wpada w szał po aresztowaniu jego ukochanej Abby. Wątek kobiety oskarżanej o niemoralne zachowanie, wgl jest tutaj ciekawy i pogłębiony. Znów Moore zdaje się odnosić do problemów społecznych związanych z emancypacją kobiet.
🪐 Potwór w Gotham
W każdym razie, po aresztowaniu Abby Gotham wpada w prawdziwe tarapaty. Batman próbuje z Potworem najpierw rozmawiać, a później walczyć. Swamp Thing okazuje się jednak potężniejszy. Niestety i na niego wynaleziono kryptonit. Choć Abby zostaje uwolniona od zarzutów, to ciało Potwora zostaje zniszczone, a jego przeprogramowana istota zaczyna wędrować po wszechświecie w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłby się odrodzić.
Alec trafia w przedziwne miejsca, fabuła jest poprowadzona równie dość …oryginalnie. Takie podejście może się nie do końca podobać, bo autorom totalnie odjeżdża peron. Ale nie można im odmówić odwagi w prowadzeniu wątku.
🪐 Forma dająca wiele możliwości
Niektóre z tych przygód po drodze są naprawdę dziwaczne. Jeden z najbardziej oryginalnych epizodów dotyczy jego przypadkowego przechwycenia przez inteligentną planetę – maszynę, częściowo biologiczną. Jak to jest narysowane i jak wymyślone! W latach osiemdziesiątych, gdy Saga o Potworze z Bagien powstawała, komiks ten musiał być prawdziwym objawieniem. Jak pojemna jest to forma i jakie treści potrafi nieść!
Fascynujące jest to, ze ten komiks operuje wieloma różnymi gatunkami, przechodzi z fantasy, w horror, a czasami nawet w sci-fi. Szczególnie w drugiej części, w której Moore i inni odpływają totalnie w abstrakcyjne wyobrażenia o podróży kosmicznej Potwora. Świetne są też te epizody, w których obrazowane są psylocybinowe odloty bohaterów.
Saga o Potworze z Bagien to klasyka komiksu, która nadal zachwyca podejściem do opowiadanej historii i złożonością charakterów postaci. Zazdroszczę wszystkim, którzy jeszcze tej historii nie znają i będą ją dopiero czytać. Alan Moore wraz z rysownikami zapewnili parę ładnych godzin fantastycznej przygody w świecie inteligentnego i życzliwego potwora, niebezpiecznego żywiołaka.
W tomie trzecim Saga o Potworze z Bagien zmienia nieco dynamikę historii. Artyści jeszcze bardziej wykorzystują potencjał innych postaci, dzięki którym historia Aleca przemienionego w żywiołaka nabiera znacznie większej głębi.
Ta część zaczyna się intensywnie. Do tej pory pokojowo nastawiony i spokojny Potwór wpada w szał po aresztowaniu jego ukochanej Abby. Wątek kobiety...
2024-04-10
Drugi Tom komiksu pt. Saga o Potworze z Bagien to kontynuacja historii Aleca Hollanda z tomu pierwszego i zaczyna się z grubej rury.
Na pierwszy ogień idzie Nuklearny Pysk i wyrażone przez niego lęki przed zabiciem natury za pomocą radioaktywnych odpadów. Nawet potężny żywiołak im ulega. Jednak jego symboliczna śmierć, przynosi także wiedzę. Okazuje się, że ciało Potwora można zniszczyć, ale nie można zabić jego istoty.
🌳 Potwór i Constantine
W tym tomie zaczyna się także znajomość Potwora z Jonem Constantinem (wgl ta postać po raz pierwszy pojawia się właśnie tu). Constantine zwodzi Aleca obietnicą wiedzy na temat jego istoty. To jest też początek głównego wątku będącego bazą dla wielu kolejnych epizodów. Skuszony obietnicą Potwór będzie walczył z podwodnymi wampirami, obserwował śmierć wilkołaka, czy też pomagał zdjąć klątwę z pewnego kolonialnego domu. Constantine pokaże Alecowi także Parlament Drzew, posiadający prawdę, której Potwór tak poszukuje. Niestety okazuje się, że żywiołak nie jest jeszcze na nią gotowy.
W tym tomie zaczyna się także poszerzenie wątku psychodelicznych owoców, które Potwór potrafi na sobie wyhodować. Dla jednych są trutką, a dla innych karmą, jak śpiewa klasyk. Zresztą wgl motywy psychodeliczne przewijają się w komiksie Saga o Potworze z Bagien dość często. I są naprawdę dobrze przedstawione.
To jest też tom, w którym Moore wprowadza Potwora z Bagien w uniwersum świata DC pełnego innych superbohaterów.
🌳 Wspaniała rozrywka
O ile epizody w tomie pierwszym przedstawiają świat i postaci, o tyle w drugim tomie zaczyna się jatka. Momentami jest nawet strasznie. Wielka bitwa w ostatnim epizodzie tego tomu rozwiązuje wątek Constantine’a i prawdy poszukiwanej przez Potwora.
Tutaj rozpoczyna się też wyraźniejszy wątek Abby i jej relacji zarówno ze swoim ukochanym żywiołakiem, jak i z otoczeniem, które tę miłość potępia. Holland może się nie interesować światem, ale świat zaczyna się interesować nim.
Wszystkie historie dotykają różnych problemów społecznych, emancypacji kobiet, rasizmu, niewolnictwa, zanieczyszczenia środowiska, czy seksizmu. To naprawdę niezwykłe jak autorzy osadzili te nieoczywiste historie, na takich drażliwych wątkach i zdołali uniknąć przesady, patosu czy sztuczności.
🌳 Dobry a świetny komiks
Zasadnicza różnica pomiędzy dobrymi komiksami a bardzo dobrymi jest taka, że w tych bardzo dobrych autorzy nie boją się nieco odejść od głównego bohatera. Moore się tego nie obawia. Często buduje fabułę wokół czegoś innego, np. historii o nawiedzonym domu, przypominającej nieco Lśnienie Kinga. Przypadkiem ten dom stoi niedaleko bagien Potwora i zielona istota, chcąc nie chcąc, angażuje się w oczyszczenie go ze złych duchów.
Każdy epizod ma w sobie tyle treści, że trzeba sobie dawkować czytanie żeby na dłużej starczyło. Ale też żeby właściwie docenić każdy smaczek tych historii, a jest ich dużo. Z dwóch przedmów do każdej części, wynika, że Alan Moore czerpał z pojedynczych pomysłów współpracowników. Sklejał je w całość, dodawał coś od siebie i w ten sposób właśnie powstawała Saga o Potworze z Bagien. Niewątpliwie jest to dzieło wyjątkowe.
Drugi Tom komiksu pt. Saga o Potworze z Bagien to kontynuacja historii Aleca Hollanda z tomu pierwszego i zaczyna się z grubej rury.
Na pierwszy ogień idzie Nuklearny Pysk i wyrażone przez niego lęki przed zabiciem natury za pomocą radioaktywnych odpadów. Nawet potężny żywiołak im ulega. Jednak jego symboliczna śmierć, przynosi także wiedzę. Okazuje się, że ciało Potwora...
2024-04-07
Czarodziejka z Księżyca była moją ulubioną kreskówką. Żeby oglądać kolejne odcinki, opuszczałam pierwszą lekcję geografii w czwartki… Teraz jestem już duża, ale nadal urzeka mnie postać czternastoletniej dziewczynki, która przemienia się w wojowniczkę w marynarskim mundurku i walczy ze złem.
Pierwszy tom nowego wydania, czyli Eternal Edition, zawiera siedem epizodów. W sumie, to prawie 300 stron przygód czterech czarodziejek, a wszystkich tomów będzie dziesięć. Natomiast dowiedziałam się przypadkiem, że w wydaniu poprzednim jest mnóstwo dodatków, np. komentarzy autorki. Żałuję, że go nie widziałam, bo zwykle punkt widzenia autorki udostępnia nową płaszczyznę odbioru dzieła. A Sailor Moon niewątpliwie dziełem jest.
🪄 Uniwersalna opowieść
Czarodziejka z Księżyca to nieśmiertelna i uniwersalna historia young adult, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli. Opowiada o przygodach zupełnie przeciętnej dziewczyny, naiwnej, trochę leniwej, bez żadnych większych zainteresowań (poza graniem w gry na automatach). Ale za to miłej, sympatycznej i pozytywnej.
Pewnego dnia Usagi spotyka kotka, który ma na czole śmieszną “łysinkę” w kształcie księżyca. Od tego momentu zaczyna się przygoda dziewczyny, jej dojrzewanie jako wojowniczki, kobiety oraz liderki. Szuka swojego ja, mając sporo archetypów postaci kobiecych w jednej bohaterce. Do tego są jeszcze trzy inne czarodziejki – mądra, silna i kapłanka. Razem dają komplet, z którym może się identyfikować każda czytelniczka.
🪄 Jedna z pierwszych animacji japońskich
Powstała w latach dziewięćdziesiątych postać, była o ile się nie mylę, jedną z pierwszych tak rozpowszechnionych animacji inspirowanych kulturą japońską, a do tego jeszcze skierowaną stricte do dziewczynek. Ponadczasowe combo dobrych pomysłów. I jakby tego było mało, to była na podstawie mangi.
Jak się okazuje, stosunkowo niewielu ludzi miało mangę w ręku. Można by wiele mówić o tym specyficznym gatunku, ale najbardziej zaskakujące jest to, że czyta się ją od prawej do lewej. Nie tylko stronami, ale także obrazkami. Ludziom przyzwyczajonym do pisma od lewej, na początku trudno się przyzwyczaić. Mi na początku każdej mangi mózg się lasuje i przestawia. Raz po raz łapię się na tym, że zaczynam od lewej, zupełnie od końca kadru. Chcę wierzyć, że czytanie inaczej niż zwykle jest nie tylko ciekawym doświadczeniem, ale też buduje w mózgu nowe połączenia nerwowe, co mi ułatwia patrzenie na różne zagadnienia z różnych perspektyw.
🪄 Walor edukacyjny
Czarodziejka z Księżyca ma niewątpliwie walor edukacyjny. Pokazuje przemianę bohaterki, którą lubimy i z którą częściowo się utożsamiamy. Np. pierwszy kadr całego komiksu jest totalnie o mnie, tylko zamiast szkoły nie chcę iść do pracy. Beksą też nie jestem, ale lubię sobie poczarnowidzieć. Reszta ideolo ja.
No i czarodziejskie długopisy i diademy, przemiany, „make up!” xD Oraz przystojny i opiekuńczy Mamoru, czyli Tuxedo Mask. Całość jest okropnie naiwna, ale wciąż urzekająca. Po wielu latach ponowny powrót do świata Czarodziejek nadal sprawia ogromną przyjemność, nawet jeśli obiektywnie jest się już bardzo dorosłym człowiekiem.
Czarodziejka z Księżyca była moją ulubioną kreskówką. Żeby oglądać kolejne odcinki, opuszczałam pierwszą lekcję geografii w czwartki… Teraz jestem już duża, ale nadal urzeka mnie postać czternastoletniej dziewczynki, która przemienia się w wojowniczkę w marynarskim mundurku i walczy ze złem.
Pierwszy tom nowego wydania, czyli Eternal Edition, zawiera siedem epizodów. W...
2024-04-03
Zupełnie się nie spodziewałam, że Saga o Potworze z Bagien to będzie TAKA historia! Wprawdzie Alana Moore’a znam z jego innych dzieł i nigdy nie narzekałam na jakość jego pomysłów, a jednak wydaje mi się, że Swamp Thing w pewnym sensie przewyższa wszystko, co do tej pory od niego przeczytałam. Po części jest to zapewne sprawa fabuły, która jest niby dość prosta, a jednak przedstawia złożone problemy i skomplikowane charaktery bohaterów. Jest to też kwestia samej fantastycznej głównej postaci – Potwora z Bagien, po której spodziewałam się znacznie bardziej stereotypowych, jak na potwora, czynów.
👾 Fabuła i postacie
Prościej być nie mogło. Alec Holland to naukowiec badający specyficzne chemikalia. Holland ginie w pożarze. Po jakimś czasie następuje “jego” zmartwychwstanie w innej formie – ciele, które powstało w nadnaturalny sposób z mieszanki chemii i ziemi. Powstaje Potwór z Bagien, który posiada wspomnienia Aleca. Ale jeśli nie czytaliśmy poprzednich tomów jeszcze tego nie wiemy. Szczegółów dowiadujemy stopniowo.
Najpierw Potwór jest uśpiony i schwytany. Później eksperymenty na nim ujawniają niewiarygodną prawdę. Wcale nie jest tym, za kogo się do tej pory uważał. W szoku ucieka z więzienia i zaczyna swoją wędrówkę po wiedzę i prawdę.
👾 Saga o Potworze z Bagien
Żeby dobrze zrozumieć kontekst trzeba wiedzieć, że to nie Moore stworzył postać Potwora. Zanim rysownik zabrał się do tworzenia swojej części jego historii, podłoże pod jego dzieło stworzyli Len Wein i Bernie Wrightson, którzy wymyślili całą tę historię. Moore ją “tylko” pociągnął dalej. Nie czytałam wcześniejszych komiksów, ale potrafię sobie wyobrazić mniej więcej, o czym są. W pewnym momencie zaczęły tracić popularność i wtedy cały na biało wszedł Moore.
Rysownik stworzył historię tak, że żeby pojąć jego wizję, nie trzeba znać tomów poprzednich oryginalnych twórców świata bagien. Moore meandruje, zwodzi i opowiada historię Hollanda poniekąd na nowo. Proponuje coś świeżego. Zachęca do wsiąknięcia w proponowaną historię. Nie wydaje się ona ani wtórna, ani plastikowa, czy sztuczna.
Moore wykorzystuje wątek dramatycznego poszukiwania swojego ja, rozszczepienia osobowości człowieka i potwora, niezwykle inteligentnej i samo-świadomej istoty. Opowieść wzbudza emocje porównywalne do najlepszych powieści, czy filmów.
👾 Życzliwy żywiołak
Najbardziej zaskoczyło mnie to, że ten “potwór” jest istotą o życzliwych intencjach. W żadnym wypadku nie jest zły. Nie chce krzywdzić, wręcz przeciwnie, pomaga ratować. Co więc czyni człowieka człowiekiem? Ludzkie ciało, czy ludzkie postawy?
Nawiasem mówiąc Swamp Thing był potężny! Władał żywiołem ziemi (żywiołak) i był w stanie zejść do piekła, o czym opowiada jeden z epizodów. Po starciu ze swoim największym wrogiem – Arcanem, Potwór schodzi tam żeby uratować kobietę, którą kocha, Abby.
Moore zdecydowanie wiedział jakie popularne motywy wykorzystać w swoich historiach. A przede wszystkim jak to zrobić. Jego wizja nieba, czyśćca, czy piekła… To, jak pisał Gaiman we wstępie, to była podróż Dantego.
👾 Rysunek za 1000 słów
Treść to jedno, ale są jeszcze rysunki. I to jest dopiero forma! Czasami wystarczy jeden rysunek za tysiąc słów. Tak właśnie jest tutaj. Wspaniałe, kreatywne kadry, zaskakujące. Końcowa scena, gdy Abby po raz pierwszy zjada “owoc miłości” jest wspaniała, symboliczna, plastyczna, jak prawdziwy trip po halucynogenach.
Pozostałe postacie także są cudowne – wspaniale mówiący rymem demon uważający się za pół-człowieka, czy strażnik wejścia do piekła, który wpuszcza ulubieńca mimo zasad…
Trochę żałuję że kobiety tu są tak słabo zarysowane, ale pal to licho. Nie wszystkie historie koniecznie muszą być inkluzywne, chociaż jak na tamte czasy Moore i tak miał w sobie dużo współczesnej wrażliwości. Bo warto pamiętać, że Saga o Potworze z Bagien Moore’a zaczęła powstawać w 1983, a więc na trochę przed modą na silne postaci kobiece.
To jeden z pierwszych komiksów, który wykorzystuje znane motywy, przerabiając je na swój sposób. Dante, Abel i Kain, piekło, żywiołak, czy piękna i bestia. Pierwszy tom to wspaniała przygoda i doskonała zachęta do przeczytania kolejnych, które wcale jej nie ustępują.
Zupełnie się nie spodziewałam, że Saga o Potworze z Bagien to będzie TAKA historia! Wprawdzie Alana Moore’a znam z jego innych dzieł i nigdy nie narzekałam na jakość jego pomysłów, a jednak wydaje mi się, że Swamp Thing w pewnym sensie przewyższa wszystko, co do tej pory od niego przeczytałam. Po części jest to zapewne sprawa fabuły, która jest niby dość prosta, a jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-31
Zajdel jest jednym z moich ulubionych autorów, a jego talent pisarski uważam za jeden z największych, z jakimi miałam do czynienia. Między innymi dlatego Paradyzja długo stała na półce w oczekiwaniu na swoją kolej. Takie książki zostawiam sobie na deser i czytam je tylko w momentach, kiedy mam ochotę na coś naprawdę dobrego.
W sumie fabuła nie mogłaby być prostsza. Jest to historia pisarza, Rinaha Devi, który leci na ekstremalnie niedostępną kolonię orbitalną, żeby zrobić tam reportaż i przybliżyć życie ich mieszkańców ludziom spoza tego zamkniętego środowiska. Kolonia ta, czyli Paradyzja, jest tworem zupełnie sztucznym. Stworzona tylko po to, żeby utrzymywać mieszkalne zaplecze dla Tartaru, planety głównej, wprawdzie niezdatnej do zamieszkania, ale będącej źródłem zasobów mieszkańców tego układu.
🚀 Tajna misja
Rząd Paradyzji jest ekstremalnie wyczulony na punkcie bezpieczeństwa. Boją się zniszczenia kolonii przez wrogów, dlatego zarówno sama kolonia, jak i planeta jest właściwie niedostępna dla osób spoza. Taka izolacja utrzymuje od stu lat. Nikt jej nigdy nie widział na własne oczy. Dostępne są tylko zdjęcia. Niewiele osób tam było, nikt nie wie gdzie ona się dokładnie znajduje…
Pod przykrywką pisania reportażu, Rinah ma jeszcze jedną misję, tajną. Ma dowiedzieć się jak najwięcej o prawdziwym życiu mieszkańców kolonii i odkryć jak bardzo różni się od tego, co mówi ich propaganda.
🚀 Cenzura i inwigilacja
Gdy pisarz trafia do kolonii okazuje się, że inwigilacja i cenzura jest właściwie wszędzie. Wystarczy mały moment nieuwagi, żeby trafić do ciężkich i niebezpiecznych robót w kopalniach na Tartarze. Rinah przekonuje się też, że mieszkańcy Paradyzji są trudni do zrozumienia. Składa to na karb izolacji od innych światów. Jednak gdy trochę przyzwyczaja się do sytuacji okazuje się, że to ludzie tacy jak inni, a ich “dziwność” wynika z daleko posuniętej ostrożności.
Paradyzjańczycy nauczyli się po prostu jak obchodzić wszędobylską cenzurę w postaci algorytmów przesiewających każde zdanie, pod kątem niedozwolonej treści. Sposobem na ominięcie był język ezopowy, oparty na głębokiej aluzyjności, momentami niezwykle poetycki. Dzięki odkryciu “wytrycha” do ich zrozumienia, Rinah przekonuje się, że Paradyzja skrywa potężną tajemnicę, która faktycznie może zniszczyć status quo tego społeczeństwa…
🚀 Niepozorna książka
Fabuła to jedno, ale ten ezopowy język, który Zajdel stworzył dla Paradyzjańczyków jest mistrzowski. Cały ten plot to perełka. Zajdel napisał to ś w i e t n i e. Na przykład:
Pijana gra mych pustych fraz,
kiedy na lutni z rana gram,
ja na gramatykę nie baczę!
Ja nagram wiersz, ty jeszcze raz
przesłuchaj taśmę, a na gram
sensu w nim nie licz, ani znaczeń.
A-NA-GRAM. ❤ Cudo!
🚀 Komentarz do komunistycznej Polski
Ja wiedziałam, że Paradyzja będzie świetna. Nie sądziłam jednak, że w całości skradnie moje serce. Szczególnie, że to nie jest tylko jakaś historia sci-fi. To jest książka – komentarz dotycząca ówczesnych wydarzeń w Polsce (lata ‘80, końcówka komunizmu, który pod wieloma względami przypominał sytuację na Paradyzji).
To, że cenzura puściła wtedy Zajdla to chichot losu. Nawiasem mówiąc na końcu tego wydania jest także komentarz Macieja Parowskiego wyjaśniający, że Zajdel miał zacięcie do czynienia z swoich utworów manifestów politycznych. Oczywiście pomiędzy słowami, natomiast tak wyraźnie, że dla większości czytelników ten podprogowy niejako przekaz, był (jest) zupełnie jasny.
Paradyzja jest wspaniałą książką także dlatego, że jest cienka. Zajdel udowadnia, że można skutecznie tworzyć przekonujące i kompletne światy bez pisania wielotomowych space oper. Autorowi, do opowiedzenia tej przejmującej historii wystarczyło niespełna dwieście stron. Jest to fascynująca umiejętność narracyjna, ale i pewna wada. Prawdę mówiąc, to z ogromną przyjemnością przeczytałabym kolejnych dwieście stron, a nawet więcej…
Zajdel jest jednym z moich ulubionych autorów, a jego talent pisarski uważam za jeden z największych, z jakimi miałam do czynienia. Między innymi dlatego Paradyzja długo stała na półce w oczekiwaniu na swoją kolej. Takie książki zostawiam sobie na deser i czytam je tylko w momentach, kiedy mam ochotę na coś naprawdę dobrego.
W sumie fabuła nie mogłaby być prostsza. Jest to...
2024-03-27
Tytuł tej książki jest bajtowy, a ja dałam się złapać na haczyk. Kto nie chciałby znać odpowiedzi na pytanie: Czy naprawdę schamieliśmy? Odpowiedź może być różna, w zależności od człowieka, ale aż kusi, żeby się (nie)zgodzić. Nie powiem, ten tytuł zapalił mi czerwoną lampkę, ale ostatecznie kupiłam i przeczytałam. W końcu to nieznane szerzej teksty Orwella. Czy żałuję?
Trzeba przyznać, że Orwell pisał publicystykę naprawdę dobrze. Niestety niektóre eseje dotyczą bardzo specyficznych spraw dla Wielkiej Brytanii lat trzydziestych i czterdziestych. Tak specyficznych, że bez przypisów, czasami na pół strony, nie byłyby zrozumiałe. Natomiast chwała wydawnictwu, że wgl podjęła trud wyjaśniania nazwisk, czy specyficznych aluzji spoza naszej kultury, do których odnosi się autor.
🐏 Randomowe teksty
Niby podtytuł sugeruje z jakim zbiorem będziemy mieli do czynienia, natomiast w pełni dotarło to do mnie dopiero podczas lektury. Te teksty są randomowe. Dotyczą tego i owego. Jest tu trochę publicystyki, jakieś wprawki publikowane w gazetkach szkolnych itp. Miszmasz. Spoko dla fana Orwella, czy osoby zainteresowanej sytuacją polityczną w latach trzydziestych. Ja to tak średnio, ale dość miło się czytało, bo talentu autorowi odmówić nie można.
To wszystko jednak nie znaczy, że Orwell nie poruszał kwestii ciekawych. Ewidentnie przebija się z tych treści niechęć do klasy wyższej, imperializmu czy zwykłej ludzkiej hipokryzji. Sporo pisze o ówczesnym społeczeństwie, jego podejściu do wojny, o różnicach klasowych, o dyktaturze, socjalizmie.
🐏 Klasizm, wojna i socjalizm
W Czy naprawdę schamieliśmy? jest dużo wątków o klasizmie w kontekście wojska i wojny, że konieczność np. organizacji lotnictwa “poskutkowała poważnym naruszeniem naszego [angielskiego] systemu klasowego”.
Jeden z fragmentów, które zapadły mi w pamięci z Czy naprawdę schamieliśmy? dotyczy wyrównania standardów poziomu życia. Zwykło się twierdzić, że lepiej “równać w górę”, Orwell zaś twierdzi, że lepiej, żeby pewnym luksusowych dóbr nie miał nikt, niż mieli nieliczni. O ile rozumiem, o co autorowi chodziło, że to wynikało z jego mało roszczeniowego, ideologicznego podejścia do świata, które tu prezentuje, o tyle się z nim nie zgadzam. Luksus to chyba zbyt złożone zjawisko, żeby go zbyt pochopnie wyrzucać do kosza.
🐏 Orwell i jego czasy
Podsumowując, Czy naprawdę schamieliśmy? to ciekawostka dla fanów Orwella, albo entuzjastów historii, czy publicystyki z lat II Wojny Światowej. Mnóstwo tu smaczków wszelakich na różne tematy, przyjemnie się to czyta. Stabilna polecajka na tramwajowy zabijacz czasu, w drodze do biura.
Niewątpliwie zbiór ten przybliża postać Orwella i jego poglądy. Myślę, że ta świadomość może wpłynąć na nieco inny, może nieco bardziej pogłębiony odbiór innych utworów tego klasyka.
Tytuł tej książki jest bajtowy, a ja dałam się złapać na haczyk. Kto nie chciałby znać odpowiedzi na pytanie: Czy naprawdę schamieliśmy? Odpowiedź może być różna, w zależności od człowieka, ale aż kusi, żeby się (nie)zgodzić. Nie powiem, ten tytuł zapalił mi czerwoną lampkę, ale ostatecznie kupiłam i przeczytałam. W końcu to nieznane szerzej teksty Orwella. Czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-24
Przemieszczenie przede wszystkim przyciąga wzrok. Design stylizowany na paszport w pewnym sensie sugeruje, o czym jest ta książka. A jednak tylko w pewnym sensie, bo choć Jakowienko napisała powieść o imigrantce i to wątek nostalgii wydaje się być najważniejszy, to dla mnie wyraźniejsze są inne, bardziej uniwersalne motywy związane z relacjami rodzinnymi, poszukiwaniem siebie i radzeniem sobie z emocjami.
Zapewne z punktu widzenia osób, które tęsknią za swoim krajem, ta książka robi większe wrażenie. Do “właściwego” odbioru niezbędna jest odpowiednia perspektywa, przeżyte doświadczenie emigracyjne. Zresztą autorka sama pisze, że “emigranta może zrozumieć tylko inny emigrant”. Mi tej perspektywy zabrakło.
🗺️ Z własnego doświadczenia
Nie umiałam wczuć się w emocje dziewczyny, która miała jednak aż dwadzieścia lat na to, żeby się zadomowić w nowym kraju. Ale może nie ma takiego czasu, który by złagodził tęsknotę i zasklepił obcość? Być może. Na pewno jednak w pewnym momencie książki staje się jasne, że na emocje bohaterki ma wpływ nie tylko samo przemieszczenie do innego kraju.
Daria Kowalenko Petrowa, czyli narratorka książki Jakowienko ewidentnie potrzebuje pomocy. Sama nawet to przyznaje. Jednocześnie przyznaje też, że nie umie o tę pomoc poprosić czy z niej skorzystać. Bohaterka ostatecznie musi podjąć drastyczne decyzje, podjąć desperacką wyprawę do korzeni, żeby się ze swoich lęków i blokad wyzwolić.
🗺️ Wiele wątków
Przemieszczenie to wielowarstwowa książka nie tylko o emigracji zza ściany wschodniej, ale też o awansie klasowym, wykluczeniu, o poświęceniu rodziców dla dzieci. Jakowienko porusza wątki piętna oczekiwań nakładanych na te dzieci, które muszą się starać co najmniej tak bardzo jak rodzice, bo jeśli nie, to cała ich ciężka praca pójdzie na marne.
Ta książka być może jest próbą rozliczenia się ze swoją nostalgią, która może być poważnym problemem, nawet jak PTSD. Chociaż trudno powiedzieć jak bardzo autorka pisała o swoich emocjach, mimo że niewątpliwie korzystała ze swoich doświadczeń, jak można dowiedzieć się z krótkiego bio. W każdym razie efektem nieradzenia sobie z nostalgią jest wieczna ucieczka narratorki, trudności z ustabilizowaniem się, a nawet większe problemy psychiczne i depresja.
🗺️ Pytania o wartości
Co znaczy: być obywatelem? Czy to paszport, uczucie w sercu, a może jeszcze coś innego? Ile tęsknimy sami, a ile to tęsknota wpojona przez rodziców? Czym jest dziedzictwo? Jakowienko zadaje te pytania, ale nie daje odpowiedzi. Czytelnik musi sam je znaleźć, korzystając ze swoich dotychczasowych doświadczeń, lub wytężając empatię, jeśli nigdy nie miał potrzeby wynieść się, choćby na mniejszą skalę, np. do innego miasta.
Przemieszczenie jest dość krótką książką, ale wypełnioną emocjami. Formułuje pytania, na które właściwie każdy powinien sobie odpowiedzieć. Niekoniecznie po to, żeby poradzić sobie z nostalgią, ale mocniej osadzić siebie w rzeczywistości i dowiedzieć czegoś nowego o swoim charakterze. Być może nawet poradzić sobie z problematycznymi pozostałościami po brakach z dzieciństwa. Bardzo dobry debiut, dobra książka.
Przemieszczenie przede wszystkim przyciąga wzrok. Design stylizowany na paszport w pewnym sensie sugeruje, o czym jest ta książka. A jednak tylko w pewnym sensie, bo choć Jakowienko napisała powieść o imigrantce i to wątek nostalgii wydaje się być najważniejszy, to dla mnie wyraźniejsze są inne, bardziej uniwersalne motywy związane z relacjami rodzinnymi, poszukiwaniem...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-20
Wiedźmin: Ballada o dwóch wilkach to już siódmy tom z serii komiksów, które zaczęły wychodzić “po grze”. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się po nim niczego specjalnego. Ot odrobiny rozrywki. A jednak autorzy mnie bardzo pozytywnie zaskoczyli.
Po pierwszym rzucie oka na rysunki myślałam, że będą ok, ale bez większych zachwytów. Jednak doceniłam je, gdy wpatrzyłam się w szczegóły. Siła detali jest naprawdę duża. Wyróżnia się mimika postaci, szczególnie Jaskra.
I te wizualizacje muzyki. Miki Montlló miał cudowny pomysł, jak graficznie przedstawić ballady Jaskra i od razu przekazać w jakim stylu są skomponowane. W skrócie, Montlló wykorzystał design podobny do memów o “smacznej kawusi”. Wynika z nich, że styl Jaskra był dość chodnikowy. Bard w tej części to taki Zenek Martyniuk Temerii. Bardzo mi się spodobała taka wizja. Parę razy prychłam.
🎸 Wiedźmin i postacie ze znanych baśni
Bartosz Sztybor także jest w świetnej formie. Opowiada niby zwykłą historię, bardzo typową dla wiedźmina. Geralt otrzymuje zlecenie zabicia wilkołaka. Jednak ten jeszcze nikogo nie zabił, więc Geralt postanawia puścić go wolno i wtedy właśnie pojawia się trup. Geralt przeczuwa jednak, że coś w tej historii jest nie tak i że wszyscy kłamią, a on chce, jak zwykle, dokonać słusznego wyboru.
Sztybor bardzo fajnie łączy różne historie. Są tu ślady inspiracji znanych baśni o Czerwonym Kapturku i Trzech Świnkach (siostry Schwinke, hehe). Występują nawet sami bracia Grimm. Do tego znajdziemy doskonale znane elementy świata stworzonego przez Sapkowskiego. Są klątwy, dopplery, wilkołaki i nekkery. Doskonała mieszanka zapewniająca świetną rozrywkę.
🎸 Wiedźmińskie eksperymenty
Mam wrażenie, że cała ta seria na tyle okrzepła, że każda kolejna część jest coraz odważniejsza. W Wiedźmin: Ballada o dwóch wilkach jest wyraźnie więcej Jaskra niż zwykle – dużo wizualizacji jego ballad. Ale watki są sprytnie połączone, tak, że to nawet dodaje smaczku i popycha fabułę do przodu.
Mam nadzieję, że kolejne epizody z tego cyklu będą jeszcze bardziej odważne i poeksplorują także inne postacie i motywy, których przecież w tym świecie nie brakuje. Jako wierna fanka naprawdę na to liczę i czekam z niecierpliwością na kolejne historie.
Wiedźmin: Ballada o dwóch wilkach to już siódmy tom z serii komiksów, które zaczęły wychodzić “po grze”. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się po nim niczego specjalnego. Ot odrobiny rozrywki. A jednak autorzy mnie bardzo pozytywnie zaskoczyli.
Po pierwszym rzucie oka na rysunki myślałam, że będą ok, ale bez większych zachwytów. Jednak doceniłam je, gdy wpatrzyłam się w...
2024-03-17
Lubię dobre opowieści, niestety często okazuje się, że te emocje, które sprawiają, że książka jest dobra, to cierpienie ich bohaterów. Drzewo tańca jest wręcz nim przepełnione.
Historia jest tak skonstruowana, że stosunkowo łatwo jest się zidentyfikować z główną bohaterką, której oczami widzimy bezlitosny, wręcz zły świat. Lisbeth, bo tak kobieta się nazywa, jest w upragnionej, zaawansowanej już ciąży, ale nie może się jeszcze cieszyć. Wszystkie poprzednie ciąże straciła i to napiętnowało ją wśród społeczności niewielkiej wsi.
Historia zaczyna się w momencie, gdy z siedmioletniej pokuty w klasztorze wraca siostra męża Lisbeth. Dziewczynę zesłali tam za grzech, o którym się nie mówi. Lisbeth targa wiele emocji, niepewność co do swojej sytuacji, pytania o przewiny szwagierki i strach o ciążę. Nosi w sobie też dużo złości z powodu gróźb odebrania jej rodzinie ukochanych uli, które nie tylko przynoszą zarobek, ale są też dla niej wielką radością. Opiekuje się pszczołami i jest dumna z tego, jak sobie z nimi radzi.
💃 Trudy życia w XVI wieku
Lisbeth, podobnie zresztą jak inne kobiety, ma trudne życie, ma pracować i rodzić. Oraz ma być posłuszna swojemu mężowi. Takie właśnie życie wiodły w większości kobiety w XVI wieku, w którym właśnie osadzona jest ta historia.
Ta bezsilność wobec losu i silniejszych, okrutnych ludzi, niekoniecznie tylko mężczyzn, pewnego dnia doprowadza do dziwnego wydarzenia. Jakaś kobieta zaczyna tańczyć, jakby w transie. Po pewnym czasie dołączają do niej kolejne. Tańczą cały czas. Nawet jeśli ktoś im przerwie, to po krótkim czasie odpoczynku wracają. Często też umierają z powodu wycieńczenia.
To wszystko sprawia, że Lisbeth jest coraz bardziej niespokojna, choć jednocześnie otwierają się jej oczy. Odkrywa mroczne tajemnice, których była do tej pory nieświadoma. Zszokowana dziewczyna dociera do granicy wytrzymałości i obojętności, co daje jej odwagę do podejmowania ryzykownych, ale wyzwalających decyzji.
💃 Wyzwolenie w tańcu
Tłem dla opowieści o bohaterce jest maniakalny taniec. Ruch wydaje się jedynym sposobem na wyrażenie bezradności, odreagowanie trudu życia w wiecznym znoju, braku możliwości podejmowania swoich decyzji, podległości i bycia zawsze w stanie poddańczym. Mania jest dla tańczących kobiet formą oporu i uzyskaniem pewnego rodzaju wolności, zatraceniem, zanurzeniem w pełni tu i teraz. Taniec w transie to porzucenie dbałości o przyszłość i pogodzenie się ze śmiercią.
Co ciekawe, takie wydarzenia faktycznie miały miejsce. Po raz pierwszy w 1518 roku w Strasburgu (patrz np. Wiki i J. Waller, A Time to Dance, A Time to Die) i jeszcze kilka razy w późniejszych wiekach. Drzewo tańca wykorzystuje je tylko, żeby wysnuć opowieść o cierpieniu, nadziei, wykluczeniu, grzechu, strachu i nienawiści.
Autorka zmienia jednak historyczny fakt, bo w jej książce tańczą tylko kobiety. Jednak z tego co wiadomo, w prawdziwych wydarzeniach w trans wpadali także mężczyźni. Warto to wiedzieć, jednak z punktu widzenia kluczowego w książce wątku cierpienia kobiety, nie ma to żadnego znaczenia. Drzewo tańca to w gruncie rzeczy uniwersalna opowieść o życiu, stratach, lękach i wyborach.
Lubię dobre opowieści, niestety często okazuje się, że te emocje, które sprawiają, że książka jest dobra, to cierpienie ich bohaterów. Drzewo tańca jest wręcz nim przepełnione.
Historia jest tak skonstruowana, że stosunkowo łatwo jest się zidentyfikować z główną bohaterką, której oczami widzimy bezlitosny, wręcz zły świat. Lisbeth, bo tak kobieta się nazywa, jest w...
2024-03-13
Po pierwszym epizodzie w zbiorczym wydaniu komiksu Conan z Cymerii trudno było się nie zrazić. ALE drugi epizod jest dobry, a trzeci bardzo dobry. Ogólnie więc jestem zadowolona. Ten tom to świetna rozrywka i do tego mega fajnie wydana.
Postać Conana znam od dawna. Jeszcze w szkole średniej zaczytywałam się w opowiadaniach Howarda. Uwielbiałam prostotę, odwagę i bezkompromisowość tego bohatera. To takie typowe przygodówki, sporo się dzieje. Cymeryjczyk trafia w różne światy, także pełne demonów i magii, a więc jest wszystko to, co lubię.
⚔️ Dobrze napisane przygody
Howard umie w opisywanie relacji damsko-męskich bez zbytniego patosu. Belit, z pierwszego epizodu w tym komiksie, a szóstego opowiadania, jest silną kobieta, która wie, czego chce i wie czego potrzebuje. Z Conanem łączy ją pożądanie, a nie romantyczne uniesienia. Bandytka choć pragnie bogactwa, to nie w zupełnym zaślepieniu.
I to właśnie mi najbardziej przeszkadzało w pierwszym epizodzie obrazującym opowiadanie pt. Królowa Czarnego Wybrzeża. Scenariusz napisał Jean-David Morvan i jego interpretacja tej postaci jest specyficzna, sprzeczna z tym, co napisałam wyżej. Belit, silna i niezależna kobieta przedstawiona jest płytko i stereotypowo. Lekceważy niebezpieczeństwa, oraz na sam widok Conana miękną jej nogi i poddaje się mu bezwzględnie. Jest też zresztą kilka innych nadinterpretacji. (Nie mówiąc już, że rysunki Pierra Alaryego także mi się nie podobały, uważam, że są niechlujne).
Aż sięgnęłam jeszcze raz po opowiadanie, żeby przypomnieć sobie, czy u Howarda też taka jest. Nie jest. Po przeczytaniu absolutnie nie zgadzam się z wizją autorów tego komiksu. Wkurzyła mnie. Ale cóż… Na szczęście nie poddałam się i dobrze, bo okazało się, że drugi epizod na podstawie opowiadania Czarny Kolos zrobili inni ludzie.
⚔️ Czarny Kolos i Za Czarną rzeką
Vincent Brugeas i Ronan Toulhoat zdecydowali się sięgnąć po opowiadanie Czarny Kolos. Rysunki są zupełnie inne, ale i Conan i jego towarzysze są inni. Tu bohaterka jest księżniczką Shevatas – świata wzorowanego na starożytnym Egipcie. Jest kobieca, ale nie żałosna, jak w epizodzie poprzednim. Ale nieważne, bo tu Conan jest krwawy, taki jaki powinien być. Latają odcięte kończyny i wyprute flaki. Rysunki mi się podobały. To ciekawa przygoda.
Trzecia zaś historia, Za Czarną rzeką, to coś zupełnie innego. Nie ma tu słabych, ani silnych kobiet, w ogóle właściwie ich nie ma. Conan jest osadzony w świecie przypominającym XV albo XVI wiek, w Ameryce niedługo po “odkryciu”. Klimat jest bardzo amerykański, chociaż Howard jako wrogów wykorzystuje plemiona Piktów, które historycznie zamieszkiwały Brytanię.
⚔️ Coś więcej niż komiks
Żeby wyjaśnić konteksty wszystkich historii, wydawcy zdecydowali się dodać także krótkie artykuły z omówieniem. Te teksty nadają głębszego znaczenia nie tylko samym epizodom, ale także okolicznościom, w którym Howard je wydawał. W latach trzydziestych XX wieku fantastyczne historie w tym stylu dopiero zyskiwały popularność.
Stąd też wiem, że celem Howarda w Za Czarną rzeką było właśnie oddanie czasów i sytuacji społecznej pierwszych Europejczyków osaczonych przez dzikie plemiona Indian. Autor dodał do tego jeszcze czarownika władającego potężną magią przywołującą demony. Ten epizod jest jeszcze bardziej krwawy i jeszcze lepiej narysowany. Mathieu Gabella i Anthony Jean zrobili dobrą robotę.
W całości Conan z Cymerii jest świetny. Ciekawa postać wojownika – barbarzyńcy oraz dodatkowe materiały w postaci pogłębiających tekstów oraz galerii innych rysowników zapewniły mi parę godzin świetnej rozrywki.
Po pierwszym epizodzie w zbiorczym wydaniu komiksu Conan z Cymerii trudno było się nie zrazić. ALE drugi epizod jest dobry, a trzeci bardzo dobry. Ogólnie więc jestem zadowolona. Ten tom to świetna rozrywka i do tego mega fajnie wydana.
Postać Conana znam od dawna. Jeszcze w szkole średniej zaczytywałam się w opowiadaniach Howarda. Uwielbiałam prostotę, odwagę i...
2024-03-10
Dobrze, że Jarmark sensacji poprzedza wstęp Mariusza Szczygła, u którego zresztą po raz pierwszy przeczytałam o Kischu. Odniosłam wrażenie, że Szczygieł wypowiada się o tym Czeskim reporterze niemieckiego pochodzenia z pewną fascynacją, ale i dystansem. Kisch był z charakteru raczej trudnym człowiekiem, a do tego już później redagował swoje stare reportaże, dodając silniejszego komunistycznego wydźwięku. Jest też jednym z pierwszych przedstawicieli kontrowersyjnego nurtu reportażu literackiego.
Czytałam już kilka książek Kischa, ale teraz mam ochotę sięgnąć po nie raz jeszcze i przeczytać pod kątem ideologii oraz wiedząc nieco więcej o samym autorze, bo Jarmark sensacji zawiera teksty poniekąd autobiograficzne. Szczygieł nazywa to “autoreportażem”. Na pewno nie wolno wierzyć we wszystko, co jest tu napisane, ale wydaje się, że całkiem nieźle oddają one to, kim był człowiek, który “na początku XX wieku podniósł reportaż do rangi literatury”.
Kisch opisuje siebie samego jako dręczonego ciągłą niezaspokojoną ciekawością. To z niej wynikało prawie wszystko, co go w życiu spotkało. Oraz z tego, że już od dzieciństwa kręciła go ta branża i bawił się w wydawanie i pisanie. Później to zajęcie zaczęło być pracą, choć chyba tak naprawdę nigdy nie przestało być zabawą.
🪁 Sytuacja społeczna Czech
W ogóle Jarmark sensacji jest ciekawy może nawet bardziej przez inne wątki obecne w tej książce, poza autobiograficznymi. Sporo jest tu o sytuacji społecznej w Czechach na przełomie XIX i XX wieku, o podziale na “Niemców” i “Czechów” oraz o właściwie zupełnym rozdziale ich życia kulturalnego. Czesi niemieckiego pochodzenia generalnie nie wypadają w jego opowieściach bardzo pozytywnie.
Dużo jest także anegdot o rzeczywistości pracy dziennikarzy tamtych czasów. Jak inaczej wtedy wyglądał cykl publikacji gazety, czy skład gazet. Szczególnie ciekawie wyglądało pozyskiwanie i wymiana informacji. Reporterzy chodzili po szpitalach i komendach policji. Były nawet giełdy, gdzie wymieniano się swoimi newsami w zamian za inne. Niektóre historyjki są śmieszno-tragiczne, jak ta o pewnym reporterze z gazety religijnej, który nie mógł pisać o samobójstwach, których było dużo. Modlił się więc o więcej morderstw i innych zbrodni.
🪁 Prawda czy fakt?
W pierwszym samodzielnym zadaniu Kisch miał za zadanie opisać pożar. Nie udało mu się zdobyć żadnych ciekawych informacji na miejscu wydarzenia, więc całą relację zwyczajnie zmyślił. Poznał wtedy prawdę o sile kłamstwa i pisania po to, żeby było ciekawe, a niekoniecznie, bo faktycznie tak się wydarzyło. W całej książce jest kilka bardzo ciekawych rozkmin odnośnie siły kłamstwa, prawdy i tym, co czyni tekst interesującym i poczytnym. I o tym, że “fantazja sprzyja prawdzie”.
Jak to czytałam, cały czas miałam w głowie dyskusję wokół Kapuścińskiego i jego podchodzenia do faktów. Oraz o całej dyskusji o “polskiej szkole reportażu”. Wygląda na to, że Kisch był jednym z pierwszych wykorzystujących takie “lekkie” podejście do prawdy.
Ogólnie Jarmark sensacji to bardzo interesujący zbiór tekstów z początku XX wieku na temat ówczesnych Czech, dziennikarstwa oraz istoty reportażu. Są świetnie napisane, z przynoszącym ciekawe informacje wstępem. Tłumaczą poniekąd skąd wzięło się silne zaparcie ideologiczne Kischa. Jest tu kilka tekstów o wojnie, w której autor walczył, i która go zmieniła. Autoreportaże te rzucają wiele światła na fascynującą postać reportera zdolnego wyskoczyć ze statku, żeby wejść na brzeg Australii i zrobić wiele szalonych rzeczy: zaspokoić swoją ciekawość, a później to wszystko opisać.
Dobrze, że Jarmark sensacji poprzedza wstęp Mariusza Szczygła, u którego zresztą po raz pierwszy przeczytałam o Kischu. Odniosłam wrażenie, że Szczygieł wypowiada się o tym Czeskim reporterze niemieckiego pochodzenia z pewną fascynacją, ale i dystansem. Kisch był z charakteru raczej trudnym człowiekiem, a do tego już później redagował swoje stare reportaże, dodając...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-10
Takie mamy czasy, że wszelkiego rodzaju encyklopedie, słowniki i inne drukowane vademecum, zupełnie wyszły z użycia. Jest internet. Ale wydana w latach osiemdziesiątych encyklopedia O książce wychodzi poza ramy swoich czasów i nadal jest interesująca. Szczególnie taka ilustrowana przez Butenkę.
Ja wiem, że jestem trochę nienormalna, że przeczytałam tę encyklopedię od deski do deski. Ale nie potrafiłam wymyślić innego łatwego klucza na sprawdzenie co jest w absolutnie każdym uwzględnionym zagadnieniu. A jest tam wiele rzeczy bardzo ciekawych i trochę mniej ciekawych, ale jako całość ta książka to sporo czytelniczej przyjemności.
📖 Szeroko o książce
Autorzy, a jest ich wielu, wybrali zagadnienia bardzo szeroko poświęcone książkom, czytaniu, wydawaniu, historii i technologii druku. Na początku, we wstępne, umieszczony jest indeks zagadnień z podziałem na tematykę. Później hasła są oczywiście w układzie alfabetycznym. Z założenia każda, albo prawie każda strona jest także ilustrowana, bądź komentowana przez Butenkę. Jest też wiele reprodukcji i innych “materiałów wizualnych”.
O książce to prawdziwe źródło wszelkiej wiedzy, zebranej razem. Niestety, jak można się domyślać, momentami “nieco” nieaktualne. Choć, z punktu widzenia dzisiejszego, zupełnie innego świata, jest to przeciekawy dowód na to, jak wyglądało życie jeszcze czterdzieści lat temu (data wydania: 1987 rok). Jak wiele się od tego czasu zmieniło. Nikt nie przypuszczał nawet, że pojawi się coś takiego jak internet.
📖 Jak powstał druk?
Część informacji to faktycznie od dawna przestarzałe ramotki. Ale część informacji się nie przeterminuje. Tak jest np. z szeroką wiedzą historyczną na temat pierwszych pism, powstania druku, składu czcionek ruchomych, pierwszych wydanych książek w Polsce i po polsku. Czy też dużą ilością informacji o technologii aktualnej dla lat osiemdziesiątych XX wieku, czyli jeszcze sprzed rewolucji cyfryzacyjnej.
O książce uświadamia jak dużo wyrazów w języku polskim wzięło się z greki, czy łaciny. Wgl całe zagadnienie druku w Polsce jest super opracowane. Pierwszy tytuł wydrukowany w naszym kraju to kalendarz na rok 1474.
📖 Ciekawa perspektywa
Te wszystkie historyczne informacje, dają ciekawą perspektywę. Uświadamiają jak stosunkowo niedawno nikt nie myślał nawet o kolorowym druku! Już nie mówiąc o ebookach dostępnych w każdym momencie, czy malutkich czytnikach z podświetlanym ekranem, które mogą pomieścić tysiące tytułów. To tylko jedno pokolenie… Ja naprawdę doceniam książki, które przypominają, że świat zmienia się bardzo szybko. Warto o tym pamiętać, bo to trochę zmienia spojrzenie i podejście do rzeczy, które wydarzają się teraz, do FOMO i social mediów oraz wszelkich informacji o stanie świata.
Ciekawostką, bardzo charakterystyczną dla książek wydawanych za PRL są mniej lub bardziej subtelne pochwały ówczesnego ustroju. W encyklopedii O książce są rozsiane i obecne, ale nie są jakoś specjalnie nachalne. Oraz, uświadomiły mi, że i komunizm miał swoje “osiągnięcia”. To przecież w tym ustroju wprowadzono powszechne nauczanie, które zminimalizowało analfabetyzm. W latach sześćdziesiątych powstała ustawa o bibliotekach publicznych, umożliwiająca dostęp do książek właściwie dla każdego.
📖 Ciekawostka
Wtedy nawet niszowe książki miały wysokie nakłady. Można to zresztą łatwo sprawdzić, bo w ówczesnych wydaniach, każda książka miała podaną taką informację. Wahają się od 10 do nawet kilkuset tysięcy jednorazowo. Pokażcie mi dzisiaj wydawnictwo inne niż ArtRage, które chwali się oficjalnie nakładami, albo książkę, która ma w chwili wydania nakłady po kilkaset tysięcy! Minęło kilkadziesiąt lat, a tak wiele się zmieniło.
Może i O książce to lekko trącąca myszką ciekawostka, ale jest ładnie wydana i wręcz fantastycznie dopracowana. Np. kolejne litery oznaczone są na różnych fontach, zapisanych w encyklopedii pod hasłem „Antykwa”, bo font to słowo świeże, w 1987 roku nie używane. Rysunki Butenki też dodają smaczku, choć są tylko małym dodatkiem do właściwej treści. Myślę, że ta encyklopedia zostanie na mojej półce na stałe.
Takie mamy czasy, że wszelkiego rodzaju encyklopedie, słowniki i inne drukowane vademecum, zupełnie wyszły z użycia. Jest internet. Ale wydana w latach osiemdziesiątych encyklopedia O książce wychodzi poza ramy swoich czasów i nadal jest interesująca. Szczególnie taka ilustrowana przez Butenkę.
Ja wiem, że jestem trochę nienormalna, że przeczytałam tę encyklopedię od deski...
2024-03-03
Z moich poprzednich doświadczeń wiedziałam, że cokolwiek Sontag napisała, będzie dobre. Tym razem padło na wywiad z nią o cudownym tytule: Myśl to forma odczuwania. To jest dosłowny cytat z jej wypowiedzi, która w szerszym kontekście odnosi się do słów o literaturze z perspektywy płci. Jej przemyślenia wybiegają o wiele dalej niż proste stwierdzenie, że literatura może się różnić, ale nie musi, w zależności od tego, kto ją pisze. Sontag wyjaśnia też dlaczego, że to przez kwestie społeczne i kulturalne, a nie różnice biologiczne.
Kontekstów w tej rozmowie jest o wiele więcej. Jonathan Cott zadaje pytania ciekawe i szerokie. Wywiad pierwotnie opublikowano w magazynie Rolling Stone w 1978 roku, ale nie cały. Dopiero w książce znalazły się kompletne wypowiedzi autorki, które w tej formie po raz pierwszy ukazały się w 2013 roku.
🤔 Rozmowa o życiu i umieraniu
Rozmowę zaczynają od jej esejów o chorobie. Czasami wspominają także inne jej teksty, czasami zaś rozmawiają po prostu. Sporo jest o tym, jak Sontag pisze – o jej nawykach, o postrzeganiu feminizmu. Ciekawe są rozważania o rozłącznym traktowaniu uczuć i myśli, do czego, jak wspominałam, nawiązuje tytuł tej książki.
Podoba mi się jak mówiła o agresji, która jest “wpisana w rytm życia”, a jednak dzisiaj postrzegana jako coś złego. Podoba mi się też, że mówiła o sobie, że: “czyta jak inni oglądają telewizję”. Sontag pozwalała literaturze pracować w nieświadomości. Nie nadawała czynności czytania jakichś magicznych, czy patetycznych właściwości. Sobie zresztą też nie. Mówi: “wiem dużo mniej, niż wielu ludzi sądzi”.
Jest też o nihilizmie, o innym odbieraniu literatury w zależności od momentu, w którym się ją czyta, o tym, jak się myśli i że książka jest formą przestrzenną.
🤔 Od nieformalnej strony
Forma wywiadu sprawia, że poznajemy autorkę prawdziwą, od nieformalnej strony. Nie wystylizowaną w tekstach, nie zredagowaną. Przy czym, w obszernym wstępie z krótką biografią i kilkoma wspomnieniami autora wywiadu dowiadujemy się, że Sontag mówiła bardzo precyzyjnie, całymi akapitami. To musiała być niezwykła osoba, fascynuje nawet po latach.
Myśl to forma odczuwania to jedna z książek, przy których czytaniu zauważam, jak wiele jeszcze się muszę nauczyć, przeczytać. Ile rzeczy lepiej kojarzyć, odważniej łączyć kropki oraz pogłębić myślenie i podejście.
Wywiad z Sontag sprzed kilkudziestu lat, niby nie nowy, a jednak świeży i aktualny. Niby krótki, a jednak porusza wiele zagadnień, które zostaną ze mną na dłużej.
Z moich poprzednich doświadczeń wiedziałam, że cokolwiek Sontag napisała, będzie dobre. Tym razem padło na wywiad z nią o cudownym tytule: Myśl to forma odczuwania. To jest dosłowny cytat z jej wypowiedzi, która w szerszym kontekście odnosi się do słów o literaturze z perspektywy płci. Jej przemyślenia wybiegają o wiele dalej niż proste stwierdzenie, że literatura może się...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-28
Cieszę się, że ktoś zrealizował to, o czym myślałam, czyli komiks, który dokładnie odwzorowałby opowiadania Sapkowskiego o Geralcie. W 2022 roku wyszło Ziarno prawdy. Rok później pojawiło się Wiedźmin: Mniejsze zło, czyli zeszyt z drugim opowiadaniem z tomu.
Jest bez większego zaskoczenia. Tekst i wydarzenia 1:1 wzięte z książek robią tę historię. To jest to opowiadanie, w którym Geralt spotyka Stregobora chowającego się w wieży w obawie przed zamachem. Czarownik proponuje wiedźminowi zabicie zagrażającej mu Renfri, Renfri z kolei proponuje Geraltowi zabicie czarownika. Wiedźmin wybiera “mniejsze zło” i staje się Rzeźnikiem z Blaviken.
⚔️ Ograny wątek
To opowiadanie było ogrywane już wielokrotnie i prawdę mówiąc mam już nim lekki przesyt. Do tego zdałam sobie sprawę, że wcale nie lubię tej historii. Nie podoba mi się, że Geralt daje się oszukać i wodzić za nos, że miesza się w taki bezmyślny sposób w nie swoją walkę. Ale teraz, przy okazji czytania komiksu uświadomiłam sobie jeszcze coś innego. Sapkowski zrobił “to” Geraltowi specjalnie.
To opowiadanie idealnie ustawia białowłosego wiedźmina w kontrze do świata i innych postaci. Geralt jest może i narwany, ale o dobrym sercu, chce dobrze. Niestety umie tylko dobrze zabijać, a prości ludzie widzą tylko efekty – rzeź. Zwykli mieszkańcy Blaviken nie znają motywacji i przyczyn, nie wiedzą, że ta krew leje się w ich obronie.
⚔️ Odrzucony
Ludzie odrzucają Geralta jako mordercę. Ten świat go nie rozumie. Czytelnik za to przekonuje się, że wiedźmin bywa naiwny i łatwy do manipulowania. Sapkowski daje mu miękkie serce. Mniejsze zło to ważne opowiadanie, bo dzięki niemu poznajemy lepiej zarówno Geralta, jak i świat, w którym przyszło mu żyć.
Swoja drogą ciekawa jestem, jak wygląda tłumaczenie Sapkowskiego na angielski, czy język i dialogi brzmią chociaż porównywanie dobrze, jak w oryginale i oddają plastykę polskiego.
⚔️ Wersja komiksowa
Kreska mnie niestety nie porwała, ale też nie odrzuciła. Adam Gorham narysował Geralta zupełnie poprawnego. Za to bardzo podobały mi się obydwie okładki stworzone przez Kai Carpentera. Nawiasem mówiąc poprzedni komiks rysował Jonas Scharf. Ciekawe, czy kolejne części także będą miały innych artystów. Mam nadzieję, że tak i że komiksowe adaptacje będą miały wszystkie opowiadania z obydwu tomów. Ja zwyczajnie lubię przebywać w świecie wiedźminów walczących z potworami.
Cieszę się, że ktoś zrealizował to, o czym myślałam, czyli komiks, który dokładnie odwzorowałby opowiadania Sapkowskiego o Geralcie. W 2022 roku wyszło Ziarno prawdy. Rok później pojawiło się Wiedźmin: Mniejsze zło, czyli zeszyt z drugim opowiadaniem z tomu.
Jest bez większego zaskoczenia. Tekst i wydarzenia 1:1 wzięte z książek robią tę historię. To jest to opowiadanie, w...
2024-02-25
Tytuł tej książki, Zaufanie czyli waluta przyszłości, teoretycznie jest intuicyjnie zrozumiały: zaufania nie da się kupić za pieniądze, samo staje się środkiem płatniczym, benefitem. Dzięki niemu sklepy i usługodawcy zdobywają stałych klientów. Jednak dopiero po przeczytaniu można zrozumieć, co autor tak naprawdę miał na myśli. Nie tylko to, że zaufaniem można za coś zapłacić, czy zyskać. A to, że zaufanie jest kapitałem, którego zdobycie dopiero daje podstawy do zbudowania sukcesu. I to nie zaufanie klienta do “sprzedawcy”, a sprzedawcy do samego siebie.
Michał Szafrański to autor bardzo popularnego bloga Jak Oszczędzać Pieniądze. W swojej kolejnej książce, czyli Zaufanie czyli waluta przyszłości, opisuje kompleksowo cały proces decyzyjny poprzedzający utworzenie tego bloga, wszystkie działania, a później także sposoby, w jakie autor go rozwijał.
🤌Blogowanie na etat
Szczegółowo opisuje swoje doświadczenia, na których oparł pomysł na blogowanie, także w kontekście dokładnych rozliczeń finansowych, dających mu poczucie względnego bezpieczeństwa w okresie, gdy blog na siebie jeszcze nie zarabiał. Było to ważne, bo Szafrański podjął decyzję o rezygnacji z pracy, żeby zostać blogerem na cały etat i z tego się utrzymywać.
Wydawać by się mogło, że to gruba decyzja. Niewiele w tym przesady, chociaż jeszcze parę lat temu internet wyglądał nieco inaczej. Wartościowych treści nie było aż tak dużo. Z dobrym pomysłem można było się wybić. Myślę, że dzisiaj jest trudniej, ale nadal się da. Tylko trzeba do tego dużo samozaparcia i wytrwałości. Oraz naprawdę dobrego pomysłu, który zainteresuje ludzi masowo, bo walutą bloga jest przecież duży ruch.
🤌 Kumulowanie doświadczeń
Zaufanie czyli waluta przyszłości to dobry przykład tego, że sukces, to jest praca przez całe życie, a nie osiągnięcie overnight. To także świetny dowód, że zdobywane doświadczenia sumują się, a porażki uczą o wiele więcej niż to, co się udało.
Szanuje Szafrańskiego za transparentność i dojrzałość. Np. pisze o dzieciństwie, jak dorabiał na sprzedaży kwiatów i emocjach jakie wtedy czuł: wstydzie, strachu, przerażeniu ale i euforii, gdy ktoś kupił wiązankę. W ogóle w całej książce jest sporo emocji, bo one są bardzo ważne. Nie da się być dojrzałym i ich ignorować.
🤌 Zaufanie do siebie
Autor pisze faktycznie dużo o zaufaniu, ale przede wszystkim zaufaniu do siebie, które ma być podstawą do tego, żeby zaufali nam także inni. Jest ono też barierą ochronną przed krytyką czy kosztem emocjonalnym porażek. W końcu, bez wiary w swoje możliwości trudno jest zaryzykować i zaangażować się w coś, co budujemy sami, od początku.
To wszystko jest to bardzo zbieżne z moimi doświadczeniami. Dopiero gdy nabrałam zaufania, że poradzę sobie choćby nie wiem co, oraz, co jest bardzo ważne, zbudowałam poduszkę pieniężną, żeby czuć się bezpiecznie także materialnie, dopiero wtedy udało mi się realnie ocenić własną pozycję na rynku pracy i odnieść własne sukcesy.
🤌 Konkretne rady
Zaufanie czyli waluta przyszłości jest upakowane jest też merytoryką. Jest mnóstwo konkretnych rad, gdzie, co, jak i z czym zaczynać tworzenie treści. Powiedziałabym nawet, że to kompletny podręcznik, jak zabrać się do zarabiania na tworzonych treściach, mimo, że nie da się jego doświadczeń wziąć 1:1.
Szafrański daje mnóstwo ciekawych spostrzeżeń, np, że popularność w mediach nie szła w parze z większymi zarobkami. Mega fajnie podkreśla rolę małych incydentów, „przypadkowych sekwencji zdarzeń”, jak napisanie do kogoś krótkiego maila, pochwalenie się sukcesem we właściwym czasie. Albo poznanie kogoś, kto w przyszłości może nas poznać z kimś, kto za jakiś czas okaże się kamyczkiem przeważającym szalę na naszą korzyść.
Podsumowując, Zaufanie czyli waluta przyszłości to świetna historia. Nie tylko merytorycznie, ale także jako autobiografia człowieka, który zdobywał latami doświadczenia. Nazbierał ich mnóstwo i przekuł je w konkrety liczące kilka milionów złotych.
Tytuł tej książki, Zaufanie czyli waluta przyszłości, teoretycznie jest intuicyjnie zrozumiały: zaufania nie da się kupić za pieniądze, samo staje się środkiem płatniczym, benefitem. Dzięki niemu sklepy i usługodawcy zdobywają stałych klientów. Jednak dopiero po przeczytaniu można zrozumieć, co autor tak naprawdę miał na myśli. Nie tylko to, że zaufaniem można za coś...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-21
Na początku myślałam, że książka Mój ojciec Pablo Escobar to próba odcinania kuponów po swoim ojcu, słynnym kolumbijskim baronie narkotykowym. Zapewne trochę tak jest, ale Juan (Sebastián Marroquín) możliwość opisania tej dramatycznej historii potężnie okupił. Opisane wydarzenia pozostawiły mnie z pytaniem, czy dzieci powinny ponosić odpowiedzialność za czyny swoich rodziców?
Juan miał siedemnaście lat gdy jego ojciec został zamordowany (1993). Był jeszcze dzieciakiem, choć już bardzo świadomym niebezpieczeństwa, jakie zaciskało się wokół niego. Najpierw wrogowie chcieli go użyć, żeby dostać się do ojca. Po śmierci Escobara zaś chcieli Juana zabić prewencyjnie, żeby uniknąć zemsty oraz zapobiec odnowienia się imperium narkotykowego pod rządami syna. Juan wielokrotnie był w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, z wycelowanymi lufami karabinów. Parę razy o włos uniknął też porwania. Poczucie zagrożenia towarzyszyło mu przez całe właściwie życie, co zresztą dokładnie opisuje.
🌨️ Czy było warto?
Juanowi na szczęście udało się uniknąć wrogów. Zawsze towarzyszyło mu wielu ochroniarzy, często jego fizyczna wolność była ograniczana. Po zabójstwie ojca, on, jego siostra i matka względne bezpieczeństwo od karteli okupili rozgrabieniem nielegalnie zdobytego majątku i oddaniem go wierzycielom, których było całe mnóstwo. Niektórzy słusznie domagali się zadośćuczynienia, a niektórzy po prostu chcieli wykorzystać moment i dorobić się na wysuwaniu nieprawdziwych roszczeń.
Juan jednak największy żal ma do swojej rodziny, która wręcz okradała ich bezczelnie kłamiąc. Nie mówiąc już o tym, że według niego oni także zdradzili jego ojca i przyczynili się do jego śmierci. Było im jednak ciągle mało. Obrzydliwa jest taka chciwość. To kolejna historia potwierdzająca zasadę, że z rodziną najlepiej na zdjęciu.
🌨️ Kochający okrutnik
Portret ojca namalowany przez syna pokazuje człowieka kochającego swoją rodzinę, ale egoistycznego, nie słuchającego nikogo, a w pewnym momencie nawet odklejonego od rzeczywistości. Nie liczył się z nikim i niczym, a zlecanie morderstw było codziennością. Escobar wierzył, że dzięki pieniądzom może absolutnie wszystko. I poniekąd było to zgodne z prawdą, tylko na krótko.
Juan opisuje niewyobrażalne wręcz zbytki, olbrzymie hacjendy o powierzchni kilku tysięcy metrów, np. Napoles, w którym wybudował ogromne zoo pełne rzadkich zwierząt. Nie ograniczali się w niczym, droga biżuteria, zegarki, kwiaty czy hamburgery z dostawą helikopterami… Pieniądze płynęły jak rzeka.
🌨️ Dwie strony medalu
Z drugiej strony, po tym, jak Escobar rozkręcił wojnę z kartelem i rządem, a morderstwa oraz porwania były masowe, często nie mogli już korzystać z luksusów. Ukrywali się w obawie przed sicarios czy depczącą im po piętach policją. W pewnym momencie dostęp do pieniędzy zaczął być znacznie utrudniony.
Książka Mój ojciec Pablo Escobar to zapis nieprawdopodobnej historii. Trudno uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Mnóstwo jest tu smaczków przeróżnych. W mojej ocenie jest to raczej przestroga przed prowadzeniem nielegalnej działalności. Żadne pieniądze świata nie są przydatne po śmierci, czy nawet w ukryciu. Ale nie ten wątek wydał mi się najważniejszy. Bardziej zainteresowało mnie poczucie sprawiedliwości społecznej.
🌨️ Czym jest rodzina?
Może i miłość dziecka nie jest bezgraniczna, ale jest bezwarunkowa. Co z tego, że Juana ukształtowały ciągłe poczucie niebezpieczeństwa, fale terroru, wielokrotne aresztowania policji, która traktowała go jako środek do osiągnięcia celu, jakim był jego ojciec. Piętnastolatek opisuje jak policjanci trzymali go na muszkach karabinów. Takich traum się nie zapomina, ale ojciec to ojciec.
Po śmierci Escobara nie było kraju, ani miejsca, które przyjęłoby jego rodzinę. Dzieci nie były niczemu winne, a jednak zapadł na nie zaoczny wyrok wszystkich dookoła. Karali je za winy ojca. Czy tak właśnie powinno być? Nie wiem. Nie wydaje się to sprawiedliwe, ale zapewne wszyscy Ci, którzy stracili bliskich zamordowanych z polecenia ojca Juana powiedzą inaczej. Śmierć samego padre nie wystarczyła żeby załagodzić ich żal.
W książce Mój ojciec Pablo Escobar natura ludzka pokazana jest z kilku stron – bezwzględności narkotykowego terrorysty, bezwarunkowej miłości do bliskich oraz poczucia sprawiedliwości pokrzywdzonych ludzi. Można się spierać co do roli i odpowiedzialności krewnych Escobara i ich relacji, ale jedno jest pewne. Rodziny się nie wybiera.
Na początku myślałam, że książka Mój ojciec Pablo Escobar to próba odcinania kuponów po swoim ojcu, słynnym kolumbijskim baronie narkotykowym. Zapewne trochę tak jest, ale Juan (Sebastián Marroquín) możliwość opisania tej dramatycznej historii potężnie okupił. Opisane wydarzenia pozostawiły mnie z pytaniem, czy dzieci powinny ponosić odpowiedzialność za czyny swoich...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-18
Ballada o dobrym dresiarzu to jeden z najstarszych e-booków, które miałam wgrane na Kindle. To znaczy, że na swoją kolej czekał z sześć lat. Zupełnie nic o nim nie wiedziałam.
Okazało się, że książka jest antologią krótkich opowiadań o Polakach. Autor postanowił opisać krajan o nie wysublimowanych gustach żywieniowych, prowadzących zwyczajne rozmowy i proste życie, żyjących od pierwszego do pierwszego. Przeważnie nie byli bogaci, brakowało im także kapitału społecznego i kulturalnego. Często byli poszkodowani przez los, bez perspektyw lub bez ambicji.
🫵 Ludzie śmieszno – straszni
Bohaterowie Marka Kochana przyjechali do Warszawy w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Choć są fikcyjni, to niektóre ich zachowania mogłyby być prawdziwe. Niestety, mnie to jakoś nie przekonało. Postacie bywały irytujące, za wszelką cenę próbujące, niezbyt inteligentne, w sumie realistyczne. Niestety nie były jakoś specjalnie dobrze opisane, bez rozwiniętych charakterów czy motywacji.
Niektórzy byli tylko śmieszni, inni śmieszno-straszni, rzygali z balkonu i się z tego śmieli, chcieli kupić cukiernicę “po babci”, bo aspirowali do bycia Warszawiakami od pokoleń, czy dążyli do kariery za wszelką cenę i nie myśleli za wiele o konsekwencjach własnych czynów. Wielu z nich jest fałszywych, lub zwyczajnie zagubionych. Sporo też jest o młodzieży eufemistycznie mówiąc, szukającej zwady.
🫵 Kilka perełek
Ale kilka opowiadań spodobało mi się, niektóre z nich nawet zrobiły na mnie wrażenie. Muzyka supermarketów opowiada o młodym kompozytorze robiącym research do nowego zlecenia. Pech chce, że w jednym z osiedlowych marketów spotyka się z ochroniarzem, który koniecznie chce się wykazać. Ich przypadkowe zderzenie kończy się bardzo źle.
Ciekawe jest także opowiadanie o gościu, który miał fioła na punkcie Jamesa Bonda i przypadkiem przeżył przygodę zupełnie jak z filmu, tylko w polskich warunkach. Najlepsza jest jednak tytułowa Ballada o dobrym dresiarzu. To historia chłopaka wychowanego w blokowisku wśród łysych, napakowanych gości bez wyszukanych ambicji. I ten chłopak odkrywa w sobie talent pisarski.
🫵Ballada o dobrym dresiarzu
Jego nauczycielka zachęca go do spróbowania swoich sił w pisaniu tekstów do różnych gazet i magazynów. Z czasem staje się recenzentem teatralnym znanym z bardzo ostrych krytyk. Atakuje bez przebierania w słowach, co bardzo się podoba zarówno wydawcom jak i czytelnikom.
Chłopak zatraca się w tym i odkleja od rzeczywistości do tego stopnia, że mieszają mu się światy: pisany z realnym. Jego ostrość wychodzi poza słowa, budzi się natura wcale nie tak dobrego dresiarza, co ostatecznie skutkuje m.in. sprawą karną za pobicie.
🫵 Klimat szarej Polski
Ogólnie od wszystkich tych historii promieniuje beznadzieja i brak perspektyw, niektóre teksty wyglądają jak niedokończone i byle jakie. Czytelnik często jest porzucany samemu sobie i generalnie cały czas miałam poczucie niewykorzystanego potencjału.
Niektóre z tych historyjek były pomysłowe, inne nawet sprawnie napisane. Natomiast cała książka nie robi jakiegoś specjalnie dobrego wrażenia, tyle, że jest krótka i ma momenty.
Ballada o dobrym dresiarzu to jeden z najstarszych e-booków, które miałam wgrane na Kindle. To znaczy, że na swoją kolej czekał z sześć lat. Zupełnie nic o nim nie wiedziałam.
Okazało się, że książka jest antologią krótkich opowiadań o Polakach. Autor postanowił opisać krajan o nie wysublimowanych gustach żywieniowych, prowadzących zwyczajne rozmowy i proste życie,...
2024-02-14
Komiks pt. Niepamięć absolutna kupiłam po okładce. Zaintrygował mnie zarówno tytuł, rysunek i kolory. Oraz jest to komiks polskich twórców, a rodzimą twórczość trzeba wspierać. Okazało się, że to niezła historia i okładka słusznie mnie skusiła.
Serkowski i Pitura zapraszają do świata, w którym roboty przejęły od ludzi absolutnie wszystkie niewdzięczne zajęcia. Nawet policja jest obsługiwana automatycznie, bo nie ma morderstw ani poważnych przestępstw. Wprawdzie zostało jeszcze kilku żywych funkcjonariuszy, ale ich działalność ogranicza się do zlecania działań maszynom. Wystarczy wcisnąć guzik i nic nie trzeba robić.
🤖 Zmechanizowany świat przyszłości
Jednak pewnego dnia dzieje się rzecz niespotykana w tym idealnym świecie. Ktoś umiera z winy maszyn. Sprawę podejmuje ambitny policjant, który nie ma zamiaru oddawać jej robotom. Jego losy już się kiedyś z nimi skrzyżowały i tym razem nie zamierza im ani trochę ufać. Przejmuje śledztwo we własne ręce, po czym okazuje się, że sytuacja komplikuje się na tyle, że zaczyna być niebezpiecznie.
Serkowski i Pitura stworzyli ciekawą wizję świata przyszłości. Bohaterowie są jacyś, mają historię i charaktery rozbudowane na tyle, żeby lektura komiksu sprawiała prawdziwą przyjemność. Poznajemy motywacje postaci i dość dokładnie świat, w którym żyją. Na niespełna stu stronach autorom udało się zbudować kompletną historię, której niczego nie brakuje. Dobrze to przemyśleli!
🤖 Chcę więcej
Naprawdę chciałabym, żeby Niepamięć absolutna była dłuższa i pociągnęła kilka mniejszych wątków, żeby autorzy nieco bardziej szczegółowo wprowadzili nas do wymyślonego przez siebie świata. Ale i bez tego historia wciąga i jest dobrze zaplanowana. Do zrozumienia tej opowieści nie potrzeba nic więcej, a końcówka jest zaskakująca, co jest ogromną zaletą.
W ogóle rysunki są ciekawe, kolory stonowane, jak lubię, dialogi zabawne i niosące emocje. Interesujący jest też temat, który oprócz sci-fi zawiera także nutkę nadprzyrodzoności oraz przemyślenia na temat przyszłości ludzkości w rozwijającej się zrobotyzowanej cywilizacji. Bardzo bym chciała, żeby tak dobrych komiksów powstawało w Polsce więcej.
Komiks pt. Niepamięć absolutna kupiłam po okładce. Zaintrygował mnie zarówno tytuł, rysunek i kolory. Oraz jest to komiks polskich twórców, a rodzimą twórczość trzeba wspierać. Okazało się, że to niezła historia i okładka słusznie mnie skusiła.
Serkowski i Pitura zapraszają do świata, w którym roboty przejęły od ludzi absolutnie wszystkie niewdzięczne zajęcia. Nawet...
Dzieci czasu nie jest książką dla osób leniwych, a już na pewno nie takich, które mają wewnętrzny przymus sprawdzania detali każdej podanej informacji. Książka ta jest pewnego rodzaju kalendarzem. Trochę jak popularne kiedyś zrywki, tylko tu nie trzeba wyrywać stron, chociaż można.
Jedna strona to jeden dzień roku, do którego autor dobrał jakieś specyficzne wydarzenie, opisywane w krótkiej notce. Te informacje są bardzo ogólne i generalnie tylko zarysowują temat, który akurat chciał poruszyć autor. Najczęściej dotyczą one problemów społecznych Ameryki Południowej, niesprawiedliwości historycznych, czy krytyki cywilizacji opartej o kolonizację, kapitalizmu i innych kontrowersyjnych tematów.
⏲️ Specyficzna forma
Forma tej książki jest specyficzna. Nie da się przeczytać zbyt wielu dni na raz, bo człowiek chciałby trochę dłużej pokontemplować dany temat, zamiast od razu przeskakiwać do następnego. W związku z tym to taka lektura toaletowa. Idealnie nadaje się idealnie na krótkie momenty w samotności.
Dzieci czasu, mimo swojej specyfiki, niosą pewną korzyść. Autor pokazuje, jak wiele o świecie nie wiemy i raczej nigdy nie dowiemy. Uświadamia sporo faktów ze świata południowej Ameryki. Oni też mieli swój udział w kształtowaniu dzisiejszej rzeczywistości, chociaż powszechna wiedza o tym jest marginalna. Galeano pokazuje, że codziennie “coś” się dzieje. Dzisiaj, jutro i także pojutrze, gdzieś na świecie wydarzy się coś, co może zmienić świat, albo chociaż jednego człowieka. Tyle z plusów, niestety jest też trochę minusów.
⏲️ Tendencyjne
Dzieci czasu momentami są tendencyjne, nie ma w niej zbyt wielu dobrych „dni”. A szkoda. Sporo, jeśli nie większość z tych krótkich tekstów niesie w sobie złość i gniew, które rzadko kiedy są dobrym nośnikiem edukacji, czy sposobem ułatwiającym otwieranie oczu na szerszą perspektywę.
Trzeba też czytać te notki uważnie, bo choć wiele tu ciekawostek, to momentami można odnieść wrażenie, że autor ma skłonność do wiary w teorie spiskowe i obwinianie całego świata za przeróżne wydarzenia. Nie twierdzę, że świat jest miejscem idealnym, ale uważam, że otaczanie się poczuciem krzywdy i nasiąkanie złością przynosi więcej krzywdy niż pożytku.
Podsumowując, dziełko Galeano może się spodobać komuś, kto lubi takie krótkie zagajenia na trzy minuty czytania dziennie. Nie jest to nic specjalnego, ani pogłębionego, raczej pełne ciekawostek czytadło na posiedzenie w toalecie, czy na krótkie trasy komunikacją miejską.
Dzieci czasu nie jest książką dla osób leniwych, a już na pewno nie takich, które mają wewnętrzny przymus sprawdzania detali każdej podanej informacji. Książka ta jest pewnego rodzaju kalendarzem. Trochę jak popularne kiedyś zrywki, tylko tu nie trzeba wyrywać stron, chociaż można.
więcej Pokaż mimo toJedna strona to jeden dzień roku, do którego autor dobrał jakieś specyficzne wydarzenie,...