-
ArtykułyNie żyje Alice Munro – pisarka, noblistka i mistrzyni krótkiej formyEwa Cieślik3
-
ArtykułyPierwszy zwiastun drugiego sezonu „Władcy Pierścieni: Pierścieni Władzy” i nie tylkoLubimyCzytać3
-
ArtykułyKocia Szajka na ratunek Reksiowi, czyli o ósmym tomie przygód futrzastych bohaterówAnna Sierant2
-
ArtykułyAutorka „Girl in Pieces” odwiedzi Polskę! Kathleen Glasgow na Targach Książki i Mediów VIVELO 2024LubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-05-12
2024-05-08
Myślę, że nie przesadzę wiele jeśli powiem, że nigdy wcześniej nie czytałam takich bajek jakie są w książeczce pt. Lisek Gon i inne baśnie. Przeważnie jest tak, że w imię ułatwienia zrozumienia wydawcy w przekładach z innych kultur decydują się na pewne zmiany w tekstach, zbliżenie skojarzeń do języka tłumaczenia, czasem nawet istotniejsze zmiany w treści, eliminujące przestarzałe czy nieodpowiednie w dzisiejszych czasach zwroty.
Wydawnictwo Kirin postanowiło jednak nie zmieniać nic. Za to dodali przypisy, żeby ułatwić rozumienie niektórych słów, specyficznych dla japońskiej kultury. Taki zabieg robi mega robotę, bo to właśnie drobne szczegóły mają zdolność przenoszenia. Czytając historyjki Nankichi Niimi znalazłam się w mitologicznym świecie, w którym prawie wszystko jest możliwe.
Zwierzęta mają emocje i intencje, lisy mogą zmieniać postać, są potężnymi stworzeniami, zdolnymi nawet opętać człowieka. Ludzie nie zawsze są życzliwi, dzieci za to zawsze są dziećmi. W tych bajkach można znaleźć melancholię, utratę, śmierć, ale i zmianę na lepsze, zyskanie przyjaciół, ciepło rodzinne, opowieści o odwadze.
🦊 O morał niełatwo
Niektóre bajki są absurdalne, jak ta o krabie, który założył salon fryzjerski. A niektóre okropnie smutne, jak tytułowy Lisek Gon. Wszystkie łączy zaś to, że nie są oczywiste. Czasami nie jest łatwo odnaleźć w nich morał. Lisek Gon i inne baśnie różnią się od bajek europejskich stylem i formą, oraz jeszcze czymś, czymś czego nie umiem dobrze nazwać, a dotyczy łagodnego stylu opowieści, obecnego zresztą także w innych książkach japońskich pisarzy. Bardzo mi się to podoba.
Bajki te w teorii powinny być zrozumiałe dla bardzo małych dzieci, jednak trudność mogą sprawiać japońskie wyrazy. Wydawnictwo Kirin zadbało jednak o krótkie przypisy wyjaśniające ich znaczenie. Książka nie tylko bawi, ale i uświadamia różnorodność świata.
W sumie ten tomik to szesnaście dość krótkich tekstów. Niektóre mają dosłownie kilka stron, niektóre kilkanaście. Każda historia ma przepiękną tytułową stronę z kaligrafiami i grafikami, bardzo w klimacie. Ten mały zbiór, króciutkich bajek dla dzieci, to instant przeniesienie do niesamowitego świata Japonii.
Myślę, że nie przesadzę wiele jeśli powiem, że nigdy wcześniej nie czytałam takich bajek jakie są w książeczce pt. Lisek Gon i inne baśnie. Przeważnie jest tak, że w imię ułatwienia zrozumienia wydawcy w przekładach z innych kultur decydują się na pewne zmiany w tekstach, zbliżenie skojarzeń do języka tłumaczenia, czasem nawet istotniejsze zmiany w treści, eliminujące...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-24
Problem z książką Ostatnie stadium mam taki, że za szybko się skończyła. Nie mówię tego często, ale czasami zdarza się, że historia i forma jej podania tak bardzo mi podpasuje, że wcale nie mam ochoty opuszczać wykreowanego świata. Bohaterka Niny Lykke jest jednak tak przekonująca, że z chęcią posłuchałabym znacznie więcej tego, co ma do powiedzenia.
Elin, bo tak ma na imię główna postać, to norweska pięćdziesięcioletnia lekarka pierwszego kontaktu. Wszystko to ma znaczenie, bo daje pogląd na stan emocjonalny w jakim kobieta się aktualnie znajduje. Jest sfrustrowana i wypalona w związku z mężem i ogólnie zmęczona życiem, hipokryzją ludzi, tym dokąd zmierza świat. Jej praca, czyli pacjenci także są przyczyną depresji, bo trudno sobie radzić z chciwymi i często głupawymi ludźmi, którzy przychodzą do lekarza, nie dlatego, że są chorzy, ale dlatego bo nie radzą sobie z życiem. A do tego są roszczeniowi.
🍷 Kryzys
Elin ewidentnie ma kryzys wieku średniego w szczytowym momencie. Kobietę poznajemy w trakcie jej epizodu depresyjnego, który bezpośrednio wynikł z faktu, że jej mąż dowiedział się o jej romansie. Spędzamy z Elin właściwie tylko jeden dzień, w którym retrospekcje, przemyślenia na temat swojego życia mieszają z ogólną oceną świata, którą czytelnik wyciąga z mniej lub bardziej wprost wypowiedzianych wniosków.
Ostatnie stadium w moim odczuciu jest formą ponurej komedii, przesączonej sarkastycznym humorem. Elin dotarła do swojej granicy wytrzymałości. Śpi w swoim gabinecie, w którym przyjmuje pacjentów, unika innych ludzi, przestała odpowiadać na wiadomości od bliskich.
Na dodatek zaczęła dyskutować z plastikowym szkieletem w jej gabinecie, który stał się formą jej alter-ego. Nazwała go Tore. Od niego właśnie dowiadujemy się, że Elin podświadomie zdawała sobie sprawę że decyzje, które popełniała były błędne. Tore absolutnie bezwzględnie docina jej, wyśmiewając jej próżność i motywacje. Jednocześnie paradoksalnie pomaga jej pozbierać się i zdać sobie sprawę z prawdziwych przyczyn tej sytuacji.
🍷 Wszędzie jest podobnie
Elin jest przenikliwa, sarkastyczna, ironiczna, momentami nawet złośliwa. Jest prawdziwa, wiarygodna i ludzka. Po wielu latach dawania sobie rady ze wszystkim zwyczajnie się załamała, każdy ma do tego prawo. Nawet w Norwegii, która w Polsce postrzegana jest jako kraina bogactwa i szczęścia. Jak się jednak okazuje to kraj, jak każdy inny, z uniwersalnymi problemami, które są także u nas.
Wiem, że Ostatnie stadium jest fikcją literacką, a jednak jest niepokojąco prawdziwe. Potrafię zrozumieć Elin, jako kobietę sfrustrowaną i zmęczoną życiem. Jej wnioski odnośnie życia i ludzi bardzo przypominają moje. To ta wiarygodność wpłynęła na to, że innym okiem spojrzałam na lekarzy – jako ludzi, którzy też oceniają i mają swoje gorsze momenty.
Książka Lykke jest powieścią, jakie chce się czytać. Ma lekki język, choć jest o tematach trudnych – wypaleniu, frustracji, popełnianych błędach, tym że rządzą nami maleńkie przypadki i czasami jeden SMS może być przyczyną zmiany całego życia. Lykke zostawia jednak po sobie nadzieję, że da się jakoś samemu wydostać z wieloletniego nawarstwienia cierpienia emocjonalnego i choć nie jest łatwo, to zawsze można zacząć od nowa.
Problem z książką Ostatnie stadium mam taki, że za szybko się skończyła. Nie mówię tego często, ale czasami zdarza się, że historia i forma jej podania tak bardzo mi podpasuje, że wcale nie mam ochoty opuszczać wykreowanego świata. Bohaterka Niny Lykke jest jednak tak przekonująca, że z chęcią posłuchałabym znacznie więcej tego, co ma do powiedzenia.
Elin, bo tak ma na...
2024-04-21
Dzieci czasu nie jest książką dla osób leniwych, a już na pewno nie takich, które mają wewnętrzny przymus sprawdzania detali każdej podanej informacji. Książka ta jest pewnego rodzaju kalendarzem. Trochę jak popularne kiedyś zrywki, tylko tu nie trzeba wyrywać stron, chociaż można.
Jedna strona to jeden dzień roku, do którego autor dobrał jakieś specyficzne wydarzenie, opisywane w krótkiej notce. Te informacje są bardzo ogólne i generalnie tylko zarysowują temat, który akurat chciał poruszyć autor. Najczęściej dotyczą one problemów społecznych Ameryki Południowej, niesprawiedliwości historycznych, czy krytyki cywilizacji opartej o kolonizację, kapitalizmu i innych kontrowersyjnych tematów.
⏲️ Specyficzna forma
Forma tej książki jest specyficzna. Nie da się przeczytać zbyt wielu dni na raz, bo człowiek chciałby trochę dłużej pokontemplować dany temat, zamiast od razu przeskakiwać do następnego. W związku z tym to taka lektura toaletowa. Idealnie nadaje się idealnie na krótkie momenty w samotności.
Dzieci czasu, mimo swojej specyfiki, niosą pewną korzyść. Autor pokazuje, jak wiele o świecie nie wiemy i raczej nigdy nie dowiemy. Uświadamia sporo faktów ze świata południowej Ameryki. Oni też mieli swój udział w kształtowaniu dzisiejszej rzeczywistości, chociaż powszechna wiedza o tym jest marginalna. Galeano pokazuje, że codziennie “coś” się dzieje. Dzisiaj, jutro i także pojutrze, gdzieś na świecie wydarzy się coś, co może zmienić świat, albo chociaż jednego człowieka. Tyle z plusów, niestety jest też trochę minusów.
⏲️ Tendencyjne
Dzieci czasu momentami są tendencyjne, nie ma w niej zbyt wielu dobrych „dni”. A szkoda. Sporo, jeśli nie większość z tych krótkich tekstów niesie w sobie złość i gniew, które rzadko kiedy są dobrym nośnikiem edukacji, czy sposobem ułatwiającym otwieranie oczu na szerszą perspektywę.
Trzeba też czytać te notki uważnie, bo choć wiele tu ciekawostek, to momentami można odnieść wrażenie, że autor ma skłonność do wiary w teorie spiskowe i obwinianie całego świata za przeróżne wydarzenia. Nie twierdzę, że świat jest miejscem idealnym, ale uważam, że otaczanie się poczuciem krzywdy i nasiąkanie złością przynosi więcej krzywdy niż pożytku.
Podsumowując, dziełko Galeano może się spodobać komuś, kto lubi takie krótkie zagajenia na trzy minuty czytania dziennie. Nie jest to nic specjalnego, ani pogłębionego, raczej pełne ciekawostek czytadło na posiedzenie w toalecie, czy na krótkie trasy komunikacją miejską.
Dzieci czasu nie jest książką dla osób leniwych, a już na pewno nie takich, które mają wewnętrzny przymus sprawdzania detali każdej podanej informacji. Książka ta jest pewnego rodzaju kalendarzem. Trochę jak popularne kiedyś zrywki, tylko tu nie trzeba wyrywać stron, chociaż można.
Jedna strona to jeden dzień roku, do którego autor dobrał jakieś specyficzne wydarzenie,...
2024-03-17
Lubię dobre opowieści, niestety często okazuje się, że te emocje, które sprawiają, że książka jest dobra, to cierpienie ich bohaterów. Drzewo tańca jest wręcz nim przepełnione.
Historia jest tak skonstruowana, że stosunkowo łatwo jest się zidentyfikować z główną bohaterką, której oczami widzimy bezlitosny, wręcz zły świat. Lisbeth, bo tak kobieta się nazywa, jest w upragnionej, zaawansowanej już ciąży, ale nie może się jeszcze cieszyć. Wszystkie poprzednie ciąże straciła i to napiętnowało ją wśród społeczności niewielkiej wsi.
Historia zaczyna się w momencie, gdy z siedmioletniej pokuty w klasztorze wraca siostra męża Lisbeth. Dziewczynę zesłali tam za grzech, o którym się nie mówi. Lisbeth targa wiele emocji, niepewność co do swojej sytuacji, pytania o przewiny szwagierki i strach o ciążę. Nosi w sobie też dużo złości z powodu gróźb odebrania jej rodzinie ukochanych uli, które nie tylko przynoszą zarobek, ale są też dla niej wielką radością. Opiekuje się pszczołami i jest dumna z tego, jak sobie z nimi radzi.
💃 Trudy życia w XVI wieku
Lisbeth, podobnie zresztą jak inne kobiety, ma trudne życie, ma pracować i rodzić. Oraz ma być posłuszna swojemu mężowi. Takie właśnie życie wiodły w większości kobiety w XVI wieku, w którym właśnie osadzona jest ta historia.
Ta bezsilność wobec losu i silniejszych, okrutnych ludzi, niekoniecznie tylko mężczyzn, pewnego dnia doprowadza do dziwnego wydarzenia. Jakaś kobieta zaczyna tańczyć, jakby w transie. Po pewnym czasie dołączają do niej kolejne. Tańczą cały czas. Nawet jeśli ktoś im przerwie, to po krótkim czasie odpoczynku wracają. Często też umierają z powodu wycieńczenia.
To wszystko sprawia, że Lisbeth jest coraz bardziej niespokojna, choć jednocześnie otwierają się jej oczy. Odkrywa mroczne tajemnice, których była do tej pory nieświadoma. Zszokowana dziewczyna dociera do granicy wytrzymałości i obojętności, co daje jej odwagę do podejmowania ryzykownych, ale wyzwalających decyzji.
💃 Wyzwolenie w tańcu
Tłem dla opowieści o bohaterce jest maniakalny taniec. Ruch wydaje się jedynym sposobem na wyrażenie bezradności, odreagowanie trudu życia w wiecznym znoju, braku możliwości podejmowania swoich decyzji, podległości i bycia zawsze w stanie poddańczym. Mania jest dla tańczących kobiet formą oporu i uzyskaniem pewnego rodzaju wolności, zatraceniem, zanurzeniem w pełni tu i teraz. Taniec w transie to porzucenie dbałości o przyszłość i pogodzenie się ze śmiercią.
Co ciekawe, takie wydarzenia faktycznie miały miejsce. Po raz pierwszy w 1518 roku w Strasburgu (patrz np. Wiki i J. Waller, A Time to Dance, A Time to Die) i jeszcze kilka razy w późniejszych wiekach. Drzewo tańca wykorzystuje je tylko, żeby wysnuć opowieść o cierpieniu, nadziei, wykluczeniu, grzechu, strachu i nienawiści.
Autorka zmienia jednak historyczny fakt, bo w jej książce tańczą tylko kobiety. Jednak z tego co wiadomo, w prawdziwych wydarzeniach w trans wpadali także mężczyźni. Warto to wiedzieć, jednak z punktu widzenia kluczowego w książce wątku cierpienia kobiety, nie ma to żadnego znaczenia. Drzewo tańca to w gruncie rzeczy uniwersalna opowieść o życiu, stratach, lękach i wyborach.
Lubię dobre opowieści, niestety często okazuje się, że te emocje, które sprawiają, że książka jest dobra, to cierpienie ich bohaterów. Drzewo tańca jest wręcz nim przepełnione.
Historia jest tak skonstruowana, że stosunkowo łatwo jest się zidentyfikować z główną bohaterką, której oczami widzimy bezlitosny, wręcz zły świat. Lisbeth, bo tak kobieta się nazywa, jest w...
2024-02-04
Białe łzy mnie zaskoczyły. Pozytywnie. Randomowo ściągnęłam ją z półki, jak zwykle, bez oczekiwań. A tu niespodzianka, bo dostałam książkę dobrze napisaną i przemyślaną. Co więcej Kunzru udało się stworzyć niesamowity mroczny klimat, który ze strony na stronę staje się coraz dziwniejszy.
Białe łzy są historią o dwóch przyjaciołach. Jeden z nich, Carter, jest bananowym chłopakiem z bogatej rodziny. Drugi, Seth, jego przeciwieństwem, nieudacznikiem, trochę z okoliczności, a trochę z wyboru. Łączy ich pasja do czystych dźwięków i niszowej muzyki bluesowej z lat dwudziestych. Chłopcy są młodzi i beztroscy, szczególnie, że bogata rodzina Cartera zapewnia im środki do życia bez pracy. Seth jest jak rzep na psim ogonie i zdaje sobie z tego sprawę. Ogółem nie podobały mi się ich decyzje i postępowanie, ani w ogóle sposób na życie. Współczułam im trochę ale i denerwowali mnie.
💦 Klątwa
W życiu bohaterów niby nie dzieje się wiele, a wszystko i tak jest skupione wokół muzyki i zdobywania kolejnych niespotykanych nagrań. Fabuła nie jest więc specjalnie dynamiczna, ale autor był w stanie tak to opowiedzieć, że trudno było się oderwać. Historia meandruje w jakieś mroczne, nieokreślone rejony. Z czasem robi się coraz dziwniej, szczególnie po tym, jak jeden z bohaterów nagrywa przypadkiem dziwną piosenkę. Ten jeden utwór ma jakby nadnaturalne możliwości. Jest jak zaklęcie czarnoskórego szamana bluesowego, który dźwiękami potrafił rzucić klątwę…
Kunzru opowiada swoją historię dość powolnym i jednostajnym rytmem. Toczy ją wolno, po swojemu, monotonnie. Zupełnie jak muzyka, której słuchają bohaterowie. Narracja wciąga i nadaje mroczny klimat. Przez dwieście stron jest to ciekawe, ale później niestety zaczyna odrobinę nużyć, a może nawet męczyć. Seth, który jest narratorem, ciągle gdzieś wędruje, jeździ, chodzi, poszukuje.
💦 Oko za oko
Okazuje się, że chłopak znajduje historię większą niż on sam, olbrzymią. Historię wyzysku, rasizmu, niesprawiedliwości, bezsilności i bezbronności wobec władzy i białych panów. Wraz z Sethem cofamy się do czasów, kiedy kolor skóry nadawał lub odbierał prawo do godności, wolności a nawet życia. A może to ta historia znajduje Setha?
Muzyka tworzona przez Czarnoskórych na początku XX wieku, w czasach bardzo silnej segregacji rasowej w Stanach, jest motywem przewodnim i elementem, który łączy wszystkich bohaterów i wątki w książce. Białe łzy to bardzo dobrze opisana opowieść, choć mocno przygnębiająca. Kunzru pozostawił mnie w nędznym nastroju, bo wnioski które pozwolił mi wyciągnąć nie są optymistyczne.
Nie jestem pewna, czy wymierzona zemsta jest rozwiązaniem jakiegokolwiek konfliktu. Podobnie z zamykaniem się na drugą stronę w słusznym gniewie za krzywdy wyrządzone w przeszłości. Trudne tematy, świetna historia z elementem historii rasizmu w Stanach. Wprawdzie bez jakiejś większej głębi, ale wciągająca.
Białe łzy mnie zaskoczyły. Pozytywnie. Randomowo ściągnęłam ją z półki, jak zwykle, bez oczekiwań. A tu niespodzianka, bo dostałam książkę dobrze napisaną i przemyślaną. Co więcej Kunzru udało się stworzyć niesamowity mroczny klimat, który ze strony na stronę staje się coraz dziwniejszy.
Białe łzy są historią o dwóch przyjaciołach. Jeden z nich, Carter, jest bananowym...
2024-01-28
Pożegnanie z bronią to było moje pierwsze spotkanie z prozą Hemingwaya. Zaczęłam od razu, z wysokiego C, ponieważ czytałam ją po angielsku. Być może to właśnie dlatego ciężko było mi się na początku wczuć. Ponad sto stron zajęło mi poznanie głównego bohatera na tyle, żeby jakoś bardziej zainteresować się jego opowieścią.
W wielkim skrócie jest to liryczna historia młodego chłopaka, Amerykanina, który podczas I Wojny Światowej służy we włoskiej armii w stopniu porucznika. Jednak poza sprawami militarnymi toczy się także zwykłe życie i Frederic Henry zaczyna się spotykać z pewną pielęgniarką.
🔫 Miłość i śmierć
Pewnego dnia porucznik zostaje ranny, co sprawia, że romans z Catherine przenosi się na wyższy poziom. Po wyleczeniu rany Frederic trafia znów na front, niestety okazuje się, że konflikt wszedł w etap konieczności wycofania się jego oddziałów. Porucznik, wraz z kilkoma swoimi żołnierzami próbuje przemknąć w bezpieczne miejsce, poza główną trasą odwrotu. Nie jest to łatwe, szczególnie, że zagrożeniem stają się sami Włosi strzelający do swoich.
Frederick w pewnym momencie właściwie cudem unika śmierci z rąk sojuszników i to sprawia, że chłopak ma już dość tego konfliktu. Dezerteruje i wraca do Catherine, żeby cieszyć się chwilą. Unika rozmów, a nawet myślenia o okropnościach wojny i niebezpieczeństwie odkrycia go przez wojsko, z którego uciekł. Szczęśliwie udaje im się wydostać z zagrożonego terenu, ale ich spokój nie trwa długo.
Pożegnanie z bronią jest formą pamiętnika, napisanego w pierwszej osobie. Frederick opisuje kolejne przeżycia, które wedle źródeł internetowych mają pewne pokrycie w rzeczywistości. Hemingway do ich opisania korzystał z własnych doświadczeń – on także został ranny w trakcie tej wojny, również we Włoskiej armii. Książka ta po raz pierwszy wyszła w 1929 roku.
🔫 Kobieta idealna?
Historia Frederica zaskoczyła mnie epizodem z wrogimi carabinieri, zabijającymi oficerów własnej armii w odwrocie. Zaskoczyło mnie też to, jak Hemingway opisał postać Catherine, czyli pielęgniarki, z którą związał się jego bohater.
Dziewczyna miała ciekawy charakter, ciągle szukała zapewnienia jego miłości, ale nie chciała ślubu. Nawet gdy pojawiła się ciąża, zadecydowała, że ze sformalizowaniem związku zaczeka aż odzyska dawną zgrabną figurę. Dziecko było o tyle przeszkodą, że miała poczucie utraty atrakcyjności. Ciągle też powtarzała, że jest dobrą żoną, jakby upewniając Frederica, że dobrze wybrał i że ona nie jest i nie będzie problemem. Catherine robiła wszystko czego on chce, była miła, niewymagająca za wiele i chcąca za wszelką cenę go zadowolić. Dziwna postać, pełna sprzeczności. Ciekawe, czy Hemingway opisał kogoś prawdziwego, czy to było tylko wyobrażenie idealnej partnerki.
🔫 Wydanie z 1971
Wgl wydanie, które czytałam jest ciekawe. To książka wydana w 1971 roku, w Leningradzie. Na stronie tytułowej jest informacja o przeznaczeniu do nauki angielskiego dla studentów kierunków pedagogicznych. Jej poprzedniemu właścicielowi wytrwałości do czytania wystarczyło tylko na pół pierwszej strony. Można to poznać po zanotowanych tłumaczeniach niektórych wyrazów.
Na końcu jest też informacja, że książka została nieznacznie skrócona w porównaniu do oryginału. Tego zresztą się bałam od początku, niestety trudno mi powiedzieć, które fragmenty wydawca zdecydował się uciąć i ile to “nieznacznie”. Wydanie w każdym razie jest dość oryginalne, zawiera przynajmniej jedno słowo “zakazane” przez dzisiejszą poprawność polityczną. Nawiasem mówiąc ówczesny poziom wiedzy medycznej też jest interesujący. Lekarz prowadzący ciążę radzi Catherine, która ma wąskie biodra, żeby była piwo. Wtedy dziecko będzie mniejsze i poród odbędzie się bez problemów. Aha.
🔫 Powojenne pokolenie
Pożegnanie z bronią to ciekawa historia o młodym człowieku, potężnie doświadczonym przez wojnę, która rzutowała na pierwsze lata jego dorosłego życia. Trudne przeżycia sprawiają, że chłopak traci ciekawość świata, czuje się zagubiony, zniechęcony, a na końcu także ukarany przez los. Hemingway pozostawia czytelnika z zamkniętą historią, ale otwartym i silnym poczuciem, że wojna jest czymś okrutnym i bezlitosnym.
Bohater utracił swoją niewinność i nie do końca wie, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Podejrzewam, że Hemingway chciał przekazać czytelnikowi właśnie to uczucie bezsilności wobec wojny i losu. I moim zdaniem udało mu się to świetnie.
Pożegnanie z bronią to było moje pierwsze spotkanie z prozą Hemingwaya. Zaczęłam od razu, z wysokiego C, ponieważ czytałam ją po angielsku. Być może to właśnie dlatego ciężko było mi się na początku wczuć. Ponad sto stron zajęło mi poznanie głównego bohatera na tyle, żeby jakoś bardziej zainteresować się jego opowieścią.
W wielkim skrócie jest to liryczna historia młodego...
2024-01-07
Gdybym miała tylko jednym słowem opisać książkę Gretkowskiej pt. Poetka i książę, to prawdopodobnie byłoby to słowo: egzaltowana.
Historia ta jest dość chaotyczna. Na pewno wiadomo, że autorka opisuje młodą Osiecką, dwudziestoletnią, która tymczasowo przebywa u rodziny w Londynie. Rzecz jest oparta o fakty i dzieje się w 1957 roku. Natomiast najprawdopodobniej prawdziwe są tylko niektóre elemeny: rok wydarzeń, to że Osiecka wyjeżdżała z Polski, była zaręczona z Hłaską, miewała relacje z innymi oraz miała przelotny “romans” z Giedroyciem.
Cała reszta, czyli jak te relacje dokładnie wyglądały, oraz co Osiecka czuła i myślała w związku z tym i co myśleli inni, to licentia poetica Gretkowskiej. Nawet jeśli, jak pisze autorka w posłowiu, miała dostęp do jej dokumentów i listów. Zresztą na pewno kiedyś to sprawdzę, bo w planach mam przeczytanie wszystkich tomów jej wydanych dzienników. Trudno mi uwierzyć, że poetka była taka, jak ją opisała Gretkowska: bardzo naiwna, grzeczna, płaczliwa, zbierająca cięgi, kluchowata i jakaś taka nijaka, bez charakteru.
👑 To nie jest książka o Osieckiej
Może się mylę, ale uważam, że nie udało się Gretkowskiej wiarygodnie opisać Osieckiej. Myślę, że w charakter bohaterki książki Poetka i książę wplątało się za dużo samej autorki. Szczególnie, że sama w posłowiu pisze, że “zna uczucie między starszym mężczyzną i dziewczyną”, a więc sugeruje, że część pisała z własnych doświadczeń.
Sporo tu jest też domorosłej psychoanalizy bohaterki. Dużo opowieści o ojcu, niedobrym, porzucającym, agresywnym, wymagającym, który w książce jest przyczyną samotności Osieckiej. Może tak właśnie było, ale czuję opór w tak prostym uzasadnieniu przyczyny jej emocjonalnego cierpienia. W ogóle Gretkowska pisze w poslowiu, że „znała” Osiecką, „była u niej raz czy dwa”. A więc właściwie wcale jej dobrze nie znała, co najwyżej poznała.
👑 Nic ciekawego
Ani wątek romansu z Giedroyciem nie jest ciekawy, ani jego okoliczności, czyli powojenne środowisko literatów Polski roku 1957, a więc zmagającej się z wieloma problemami i cenzurą. W moim odczuciu to jest książka o niczym. Autorce nie udało się stworzyć realistycznej, wciągającej historii. Postacie też nie przekonują.
Dokończyłam tę książkę tylko dlatego, że uwielbiam Agnieszkę Osiecką i chciałam do końca być świadkiem procesu jej masakracji przez autorkę. Gretkowska kopie Osiecką po kostkach cały czas, także nogami innych bohaterów. I choć lubię rozmontowywanie pomników pamięci wielkich osób, to tutaj proces jest zwulgaryzowany i nieprzyjemny. Co autorka chciała osiągnąć? Szokować? Udało się jej tylko mnie zniesmaczyć i zniechęcić (zużyty kondom jako zakładka w książce czy wszelkie gwałcenia i pogwałcenia Osieckiej, słowne czy odnoszące się do braku satysfakcji z życia intymnego i ich przyczyn, na szczęście głównie na początku książki).
Gretkowska ma niewątpliwie wierną rzeszę czytelniczek. Pewnie autorka ma jakieś niezłe teksty, natomiast w mojej ocenie Poetka i książę do nich nie należy. Nie podobała mi się, męczyłam ją. Prawdopodobnie mój osobisty stosunek do Osieckiej także wpłynął na ten negatywny odbiór.
Denerwował mnie chaotyczny styl, wtręty graniczące albo nawet będące grafomanią i drażniła niechęć autorki do swojej bohaterki. Uważam, że Gretkowska jej nie lubiła i być może zazdrościła. Szkoda czasu na tę książkę. Już pewnie lepiej poczytać u źródła i sięgnąć po Dzienniki.
Gdybym miała tylko jednym słowem opisać książkę Gretkowskiej pt. Poetka i książę, to prawdopodobnie byłoby to słowo: egzaltowana.
Historia ta jest dość chaotyczna. Na pewno wiadomo, że autorka opisuje młodą Osiecką, dwudziestoletnią, która tymczasowo przebywa u rodziny w Londynie. Rzecz jest oparta o fakty i dzieje się w 1957 roku. Natomiast najprawdopodobniej prawdziwe są...
2024-01-03
Niektóre książki doceniam dopiero po przeczytaniu do końca. Tak właśnie było z dziełem Anchee Min pt. Cesarzowa Orchidea. Autorka opowiada w niej historię prawdziwej postaci – XIX wiecznej cesarzowej chińskiej – Xiaoqin Xian Cixi. Cixi zapisała się w dziejach raczej jako osoba bezlitosna, żądna władzy, przekonana o własnej wyższości i nieomylności (źródło: Wiki).
Anchee Min postanowiła wykorzystać formę powieści, żeby spróbować pokazać tę postać od nieco innej strony – ludzkiej. Opisuje więc młodą dziewczynę, która nieco przypadkiem, wydobywa się z nędzy finansowej zostając nałożnicą cesarza. Niestety z tą pozycją wiązała się konieczność ponoszenia wielu wyrzeczeń i unikania zagrożeń, na co właśnie próbuje zwrócić uwagę Min.
⛩️ Próba samotności
Nałożnica, w książce opisana jako jedna z siedmiu żon cesarza, do tego ta mniej ważna, spędza dni samotnie, w oczekiwaniu na władcę. Jednak on rzadko albo nigdy jej nie odwiedza. Młoda kobieta cierpi więc w odosobnieniu, zamknięta w złotej klatce pośród dwulicowej służby. Oprócz samotności zmagać się musi także z zazdrością do innych nałożnic, z pałacowymi intrygami, swoją młodością oraz niezaspokojoną potrzebą miłości i dotyku.
Po pewnym czasie Orchidei udaje się jednak wejść w łaski cesarza, zwyczajnie przekupując głównego eunucha. Rodzi władcy dziecko – upragnionego syna, który daje jej przepustkę do stania się nie tylko nałożnicą, ale także jego prawą ręką. Żądzę władzy Cixi Anchee Min tłumaczy instynktami: przetrwania oraz desperacką matczyną próbą ochrony małego syna przed pałacowymi grami o tron. Przegrana oznaczałaby śmierć.
Nic dziwnego więc, że Orchidea musiała być twarda. W czasach gdy kobiety były tylko pięknymi dodatkami i nie znaczyły nic, ta, która chciała z władzy uczynić ochronę przed skrytobójstwem, musiała być o wiele bardziej bezwzględna niż mężczyźni.
⛩️ Portret kobiety rządzącej
Nie wiem na ile to subiektywne przeczucie, a na ile fakty, ale mam wrażenie, że kobietom, które zapisały się w historii często przypina się łatkę osób zimnych, bezwzględnych, żądnych władzy, dla samej władzy (np. Thatcher). Albo ich zasługi dyskredytuje się podkreślając np. życie prywatne (caryca Katarzyna II). Facetom tak się nie dostaje, nawet jeśli nie prowadzają się prosto. Doceniam więc, że książka Cesarzowa Orchidea próbuje pokazać nam nieco inną twarz kobiety na szczycie.
Motywacje bohaterki są prawdopodobne, nawet jeśli nie wszystkie elementy historii Anchee Min są zgodne z faktografią. Pisarka podkreśla głównie emocje i decyzje młodej matki, ambitnej dziewczyny chcącej żyć i cieszyć się życiem. Cieszę się, że ta książka próbowała zastanowić się nad tym, co Orchideą powodowało, nawet jeśli czyny były równie bezwzględne, co mężczyzn.
⛩️ Odrobinę nużąca
Mimo to opowieść Min zaczęłam doceniać dopiero pod koniec, bo choć sama historia fascynuje, to w tej formie jest zaskakująco jednostajna. Losy Cesarzowej Chin mnie ciekawiły, ale mało emocjonowały. Wszystkie silniejsze emocje były wyblakłe, jak słońce przebijające się przez papierową ścianę. Faktycznie, jak mówi opis na okładce, styl opowieści może przypominać ten Goldena z Wyznań gejszy, czyli historii snutej przez główną bohaterkę, ale jakby z boku. Po latach opisywane wydarzenia są lekko już przykurzone, przetrawione i pozbawione ekscytacji.
Nie zmienia to jednak faktu, że całościowo książka jest niezła i warta przeczytania. Zarówno forma powieści oraz pomysł na wytłumaczenie motywacji tej kobiety są ciekawym sposobem na poznanie fragmentu historii Chin i cesarzowej Cixi.
Niektóre książki doceniam dopiero po przeczytaniu do końca. Tak właśnie było z dziełem Anchee Min pt. Cesarzowa Orchidea. Autorka opowiada w niej historię prawdziwej postaci – XIX wiecznej cesarzowej chińskiej – Xiaoqin Xian Cixi. Cixi zapisała się w dziejach raczej jako osoba bezlitosna, żądna władzy, przekonana o własnej wyższości i nieomylności (źródło: Wiki).
Anchee...
2023-12-24
Rok, w którym nauczyłam się kłamać jest jedną ze stosunkowo niewielu książek jakie znam dla (starszych) dzieci, w których główną bohaterką jest dziewczynka. Dwunastoletnia Annabelle jest dobrym dzieckiem, żyje w szczęśliwej i kochającej się rodzinie. Ogólnie jest dobrze.
Pewnego dnia, do ich małego miasteczka, trafia nowa osoba, nieco starsza od reszty dzieci. Szybko okazuje się, że Betty, bo tak się nazywa ta nowa dziewczynka, jest okrutna. Annabelle przypadkiem staje się dla niej obiektem prześladowań.
🐺 Jak poradzić sobie z kłamstwem innych?
Sytuacja zaczyna być dość niebezpieczna. Ktoś traci oko trafiony kamieniem, ktoś inny ma więcej szczęścia i kończy tylko z rozbitym kolanem i rozciętą głową. W to wszystko zamieszany jest także okoliczny tułacz, który od pewnego czasu mieszkał w jednym z opuszczonych domów w pobliżu.
Pech chciał, że tułacz Toby widział dwa ataki Betty i dziewczynka postanowiła zrzucić na niego swoje czyny. Był dla niej idealnym kozłem ofiarnym. Jednak Annabelle zna prawdę i wie, że to wszystko wina Betty. Zna Tobiego na tyle, żeby wiedzieć, że nieco dziwny samotnik nie jest wcale niebezpieczny. Ale większość dorosłych wie swoje. Wierzą raczej Betty. Jedynie rodzice Anabelle chcą jej pomóc. Dwunastolatka przygotowuje więc skomplikowany plan obrony Tobiego. Chce sprawić by prawda o koleżance wyszła na jaw.
🐺 Źli i dobrzy ludzie
Rok, w którym nauczyłam się kłamać opisuje nie tylko przygody dziewczynek poszukujących satysfakcji w dwóch skrajnych drogach. Jedna chce zemsty i krzywdy, druga chce spokoju i sprawiedliwości. Lauren Wolk udało się sprawić, że bohaterki nie są czarno białe. Obydwie mają cechy dobre i złe, tak, jak w prawdziwym życiu. W ogóle wszystkie postacie mają ciekawe, różnorodne i wiarygodne charaktery.
Książka porusza także ważne tematy, np. przekonuje, że ludzie są różni, czasami dziwni, ale niekoniecznie przez to źli. Historia Annabelle rozważa też ideę sprawiedliwości, wiary dorosłych w dziecięce słowa, kwestie zaufania, czy wojny. Wprawdzie akcja toczy się w Stanach Zjednoczonych, ale w 1943 roku konflikt z Niemcami jest obecny w świadomości bohaterów.
Rok, w którym nauczyłam się kłamać to bardzo ładna historia. Zapewni parę emocjonujących godzin spędzonych w świecie, gdzie nawet niezbyt duże dziewczynki mają pewną sprawczość. Historia jest dość pogodna i pozwala chociaż na chwilę uwierzyć, że chociaż pewne rzeczy nie dzieją się tak, jak tego chcemy, to jednak może tak właśnie jest lepiej.
Rok, w którym nauczyłam się kłamać jest jedną ze stosunkowo niewielu książek jakie znam dla (starszych) dzieci, w których główną bohaterką jest dziewczynka. Dwunastoletnia Annabelle jest dobrym dzieckiem, żyje w szczęśliwej i kochającej się rodzinie. Ogólnie jest dobrze.
Pewnego dnia, do ich małego miasteczka, trafia nowa osoba, nieco starsza od reszty dzieci. Szybko...
2023-12-17
Są książki, które po przeczytaniu zostawiają człowieka z pustką w głowie i w duszy, zaskoczonego, że historia coś dała, ale i odebrała. Cudze słowa należą do tej kategorii. Nic mnie nie przygotowało na emocje, które wzbudzi we mnie zakończenie. Nic.
Pan Benedykt, Dycio, Rysio, Beno… to wiele imion tej samej osoby, której historię opowiadają najbliżsi. Konkretnie siedmiu ludzi na różnych etapach życia bliskie pewnemu chłopakowi/mężczyźnie, absolwentowi filozofii. Niezwykle zdolnemu i charyzmatycznemu człowiekowi, który przyciąga do siebie ludzi bez wysiłku ale i zbytniej zachęty.
Historia jego życia zbudowana jest z opowieści przyciągniętych. Niestety opowiedziana już po jego śmierci w wypadku samochodowym. Rysio jest człowiekiem mozaiką i to właśnie na podstawie dostarczonych elementów czytelnik buduje sobie jego obraz.
🙊🙈🙉 Każdy widział coś innego
Jest ulubionym studentem pewnego filozofa, przyjacielem z dzieciństwa chłopca, któremu parę razy pomógł, przyjacielem ze studiów, bogiem i postacią legendarną na wydziale. Jest także synem swojego ojca, ojcem dziecka swojej studenckiej miłości oraz partnerem młodej dziewczyny, z którą prowadzi restaurację. Ta restauracja, Isola, poniekąd jest jego główną sceną, najcenniejszą spuścizną po zdolnym filozofie. Miejscem, w którym rozegrały się ostatnie akty jego życia. Restauracja skrywa także pewną tajemnicę.
Która wersja tego człowieka jest najbliższa prawdy? Dycio? Pan Benedykt? Beno? Rysio? A może nie da się tego określić? Końcówka książki nie pomaga odpowiedzieć, każdy z opowiadających ma swoje racje i swoje prawdy. Każdy trochę koloruje. Są jeszcze tajemnice, których odkrycie zupełnie zmienia znaczenie prawie wszystkich informacji, jakie posiadają o nim inni.
🙊🙈🙉 Cudze słowa uwodzą
Szostak wspaniale zamknął swoją historię używając fantastycznej klamry. Nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam coś, gdzie ten zabieg był tak zręcznie użyty. W ogóle cała opowieść uwodzi, snuje się, meandruje, każe się składać kawałek po kawałku. A na końcu wali jak obuchem. Jak bardzo można nawet jednym słowem, czy zdaniem, zmienić sens całego życia bohaterów, tylko trochę poszerzając tekst i kontekst.
Cudze słowa kojarzą mi się trochę z filmem The Last Duel oraz pytaniami niektórych rekruterów w stylu „co powiedzieli by o tobie twoi znajomi”. Co jest prawdą o mnie? Kim jestem dla kogo? Jak ja siebie widzę, a jak widzą mnie inni? Jak w ogóle wcześniejsze doświadczenia, spostrzegawczość oraz umiejętność opisania tego co się widzi wpływają na opinie o ludziach? Tyle pytań, żadnych jasnych odpowiedzi.
A w ogóle, czy to opowieść tylko o tej jednej osobie, czy o nich wszystkich? Przecież to, co się mówi, więcej świadczy o tym, kto mówi, niż o tym, o kim mowa. I jakie wnioski właściwie można wyciągnąć? Niewątpliwie social proof jest potężny, a charyzma przyciąga jak płomień ćmy. I że każdy zwykle ma własne wnioski i wersję wydarzeń, ale one wcale nie muszą się pokrywać z innymi. Oraz, a może przede wszystkim, że coś niekoniecznie musi być takie, jakie się wydaje.
Są książki, które po przeczytaniu zostawiają człowieka z pustką w głowie i w duszy, zaskoczonego, że historia coś dała, ale i odebrała. Cudze słowa należą do tej kategorii. Nic mnie nie przygotowało na emocje, które wzbudzi we mnie zakończenie. Nic.
Pan Benedykt, Dycio, Rysio, Beno… to wiele imion tej samej osoby, której historię opowiadają najbliżsi. Konkretnie siedmiu...
2023-12-13
Debiuty czytam rzadko. Jeszcze rzadziej debiuty wydawane przez wydawnictwa vanity takie jak Novae Res, ale Apostatka zachęciła mnie pomysłem. Lubię historie o ludziach idących pod prąd i mających odwagę żyć po swojemu, nawet wbrew najbliższym.
Generalnie jest to książka o młodej dziewczynie, studentce, która decyduje się na odejście z sekty Świadków Jehowy. A co za tym idzie rezygnuje ze wszystkiego, co do tej pory znała. Także rodziny. Niezwykle ciężka decyzja i trudności w odnalezieniu się w świecie poza zamkniętymi ścianami organizacji powodują u niej depresję. Problemy oraz nieliczni znajomi sprawiają też, że Julka sięga po narkotyki i tak się z nimi zaczyna lubić, że przestaje móc bez nich żyć.
Pierwszy rozdział mnie zachęcił i dał pewną nadzieję, że może będzie ciekawie. Niestety nadzieja pozostała płonna. Książka ma pewne plusy, ale uważam, że gdyby w trakcie redagowania ktoś skutecznie poradził Vanitas, żeby przynajmniej poskracała niektóre wątki, byłoby znacznie lepiej. Apostatka jest za długa i wyłażą wszystkie braki warsztatowe autorki.
🕯️ Zbyt długo
Na przykład, słabo idzie autorce umieszczanie bohaterów w szerszej perspektywie. Opisy świata są nudnawe i niewiele wnoszą. Niestety jest też problem ze zrozumiałym odzwierciedlaniem dłuższych okresów. Wydarzenia następują bezpośrednio po sobie, są jakby zlepione. Tylko po szczegółach można rozpoznać, że pomiędzy nimi minęło sporo czasu.
Narrator też jest jakby pogubiony. Opowiada o Julii, która rozmawia z matką i nagle pyk, po linii telefonicznej przenosimy się do jej matki. Ale dlaczego, po co? O kim w końcu jest ta książka? Dawać mi tu więcej Julki, a nie jej nieciekawej i zadowolonej ze swojego losu matki.
🕯️ To debiut, ale…
Przewracałam momentami oczami, bo zdania w stylu „wtargnął w zakres intymnego dystansu”, „uporządkowała stertę uczonego papieru” (notatek) albo kilkustronicowe opisy propagandowego wykładu sekty (cytaty?) to nie dla mnie. Zdarzało mi się przerzucać kolejne strony po stwierdzeniu, że tam wciąż jest jakiś wywód świadków Jehowy. Większość dialogów jest drętwa. Bohaterowie są jednowymiarowi. Nie ma co się jednak „znęcać” nad warsztatem autorki, to debiut.
Jest jeszcze kwestia wątków autobiograficznych, które niewątpliwie w tej książce są. Nie wiadomo jednak które, ani jak bardzo. Ale to w sumie nie ma większego znaczenia, to przecież fikcja. Na pewno cały wątek związany z pobytem w sekcie brzmi wiarygodnie. Ciekawe są też szczegóły dotyczące obowiązków członków świadków Jehowy i relacje pomiędzy nimi. Przypuszczam, że mniej więcej tak to właśnie wygląda.
🕯️ Jest kilka plusów
Pod koniec książki robi się jakby trochę lepiej. Autorka wkłada w usta Julki kilka ciekawych i kontrowersyjnych wątków, np. poglądów dotyczących islamizacji Europy i granic pomiędzy pomocą humanitarną a zagrożeniem dla porządku. Szkoda, że są one tylko szczątkowe i brzmią niepewnie.
Apostatka to może być ciekawa książka, jeśli ktoś chce fabuły opartej o wiarygodne opisy życie w sekcie. Widać w niej jakiś zamysł, natomiast wykonanie w moim odczuciu niestety nie sprostało. Ta książka wygląda jak pierwsza wersja, jeszcze przed redakcją. Treści nie udało się przebić ponad formę.
Debiuty czytam rzadko. Jeszcze rzadziej debiuty wydawane przez wydawnictwa vanity takie jak Novae Res, ale Apostatka zachęciła mnie pomysłem. Lubię historie o ludziach idących pod prąd i mających odwagę żyć po swojemu, nawet wbrew najbliższym.
Generalnie jest to książka o młodej dziewczynie, studentce, która decyduje się na odejście z sekty Świadków Jehowy. A co za tym...
2023-12-10
Oto wpis z serii: nadrabiamy polską klasykę, bo niewątpliwie Znachora należy do niej zaliczyć. Po raz pierwszy wydana w 1937 roku książka jest przepiękną historią o miłości, rozpaczy, nadziei i szukaniu sensu w życiu. I o Polsce w dwudziestoleciu międzywojennym.
Większość zna fabułę tej książki ze starych ekranizacji telewizyjnych, czy zupełnie świeżej z 2023, nakręconej przez Netflix. Tadeusz Dołęga-Mostowicz opowiada historię pewnego znanego i świetnego chirurga warszawskiego, którego opuszcza ukochana żona zabierając ze sobą ich córkę. Jest to dla niego tak niespodziewane, że wywołuje szok. Kilka fatalnych przypadków później i jego dotychczasowe życie kończy się amnezją.
Profesor Wilczur zamienia się w Antoniego Kosibę i po wielu przejściach ląduje u pewnego młynarza, u którego przez przypadek odkrywa swoje zapomniane umiejętności leczenia. Staje się coraz bardziej znany, bo pomaga za darmo i robi to dobrze. To przyciąga wzrok nie tylko okolicznych chłopów, ale także zazdrośników. A to jak wiadomo zawsze przywołuje kłopoty.
W międzyczasie kolejny przypadek sprawia, że poznaje młodą dziewczynę, sierotę, sprzedawczynię w okolicznym sklepiku. Zaprzyjaźniają się bez świadomości, że wiąże ich ze sobą coś znacznie większego niż tylko ciepła i bezinteresowna znajomość.
🐺 Ona temu winna!
Tyle o samych wydarzeniach z książki, które sprawiają, że żal się robi ludzi o dobrych sercach. Natomiast Znachor to coś więcej niż sama wzruszająca fabuła.
Mega ciekawy jest wątek winy dziewczyny, która zbiera cięgi absolutnie za wszystko, nawet jeśli jest absolutnie niewinna. Języki prostych ludzi są bezwzględne. Dziewczyna obwiniana jest nawet za głupie zachowanie młodych mężczyzn, bo to przecież przez nią to wszystko. Nie ma, że każdy odpowiadaj za własne czyny. Ona temu winna!
🐺Realia ówczesnej Polski
Ciekawie są też opowiedziane realia ówczesnego życia. W mieście trzeba uważać, bo nie jest zbyt bezpiecznie i trzeba brać udział w wyścigu szczurów. Na wsi jest inaczej. Mentalność chłopów jest specyficzna, panuje powszechna bieda i zazdrość, jeśli się komuś lepiej powodzi.
W takiej rzeczywistości żyje człowiek, który jest ponad niskie dążenia jednego i drugiego świata, zachowując przy tym autentyczną skromność. Kosiba nie ma potrzeby się bogacić. Wielokrotnie zresztą wypowiada się z dystansem o potrzebie zdobywania pieniędzy. Bardzo podoba mi się, że główny bohater nie ma w życiu łatwo, ale jednocześnie kieruje się jakimś swoim wewnętrznym moralnym drogowskazem. Nie stara się być, po prostu jest sobą.
🐺 To profesor Rafał Wilczur.
A ludzie dookoła jak to ludzie. Są tacy i owacy. Jedni mają dobre serca, inni twarde. Jedni są życzliwi, inni podkładają kłody na drodze pod koła motocykli z zamiarem wyrządzenia krzywdy. Niektórzy są autentycznie ciekawi innych, nie zwracając uwagi na stan ich posiadania. A inni zadufani w sobie uważają, że wiedzą wszystko najlepiej i będą się upierać, że kradzież trzeba karać, nawet w sytuacji (udanego) ratowania życia.
Znachor Dołęgi-Mostowicza to przepiękna historia o życiu, wzlotach i upadkach. Książka wciąga i wywołuje spektrum emocji, nawet łzy. Warto po nią sięgnąć, uprzedzam tylko, że najlepiej zrobić to dogodnym do dłuższego czytania momencie. Trudno będzie się od niej oderwać.
Oto wpis z serii: nadrabiamy polską klasykę, bo niewątpliwie Znachora należy do niej zaliczyć. Po raz pierwszy wydana w 1937 roku książka jest przepiękną historią o miłości, rozpaczy, nadziei i szukaniu sensu w życiu. I o Polsce w dwudziestoleciu międzywojennym.
Większość zna fabułę tej książki ze starych ekranizacji telewizyjnych, czy zupełnie świeżej z 2023, nakręconej...
2023-12-06
Lubię eksperymenty literackie i niewątpliwie Pan Wyrazisty się do nich zalicza. I choć jest to historia ciekawa przez formę i treść, to nie umiem określić czy udana. Mam mieszane uczucia.
Opowieść graficzna wykonana przy współpracy Tokarczuk i Concejo jest na pewno ładna i intrygująca. Historia ma nieść przesłanie dotyczące współczesnego świata, tego co wmawia ludziom popkultura, do czego powinniśmy dążyć, jacy być i co jest miarą sukcesu społecznego i własnego dobrego samopoczucia.
🐒 Liczy się wyrazistość
Pan Wyrazisty mógłby być każdym, dla kogo wygląd jest najważniejszy. Bohater książki z biegiem czasu traci swoją urodę, a przynajmniej tak uważa. Decyduje się w końcu na nie do końca legalny przeszczep (?), za który płaci absolutnie wszystkim, co ma. Ta operacja ma mu przywrócić urok, tę wyrazistość. I tak się dzieje, jednak okazuje się, że choć efekt spełnia jego oczekiwania, to nie on jedyny miał taki pomysł. Ostatecznie bohater zupełnie się rozmywa w morzu innych wyrazistych.
Ta opowieść graficzna zadaje sporo aktualnych pytań, np. o kształtowanie potrzeb jednostek do bycia wyjątkowymi, wyróżniającymi się. Sugeruje także, że podążanie ścieżką bycia jakimś za wszelką cenę, zapewne nie skończy się dobrze. Bo w społeczeństwie, gdzie każdy jest jakiś, wszyscy są w pewnym sensie podobni. Dążenie do wyróżnienia się wyglądem spowoduje tylko cierpienie emocjonalne, bo niemożliwe jest osiągnięcie absolutnego wyodrębnienia się od innych. Zresztą kto ma to oceniać i jak? Dla kogo się tak starać? Świadomość złożoności i schematyczności świata, swojego w nim miejsca i bezcelowych starań o wyjątkowość jest na początku szokująca, później zaś można (trzeba) się przyzwyczaić.
🐒 Cudowne rysunki
Piękne rysunki, ciekawa forma i przesłanie książki są zaletami. Natomiast zabrakło mi tego czegoś, co sprawia, że treść przemówi do mnie dogłębnie. Mam wrażenie, że szczątkowy tekst, który wyjaśnia rysunki, jest za mało wyrazisty. Hehe. Nie wczułam się zupełnie w emocje bohatera, nie znalazłam żadnego haczyka, żeby się z tą postacią zidentyfikować.
Tokarczuk napisała bajkę dla dzieci, ale to nie jest książka dla dzieci. Świetne rysunki Concejo, ciekawy pomysł, forma książki nie wystarczają, żeby przykryć płaskość postaci i wydarzeń. A szkoda, bo wątki dotyczące problemów emocjonalnych związanych z „niewystarczającym” wyglądem są dzisiaj ważne i każda forma zmuszania do zastanowienia nad nimi daje ludziom okazję do zmierzenia się oraz narzędzia do walki z własnymi nierealnymi oczekiwaniami i trudnymi emocjami. Fajnie, że mogłam to wypożyczyć z biblioteki.
Lubię eksperymenty literackie i niewątpliwie Pan Wyrazisty się do nich zalicza. I choć jest to historia ciekawa przez formę i treść, to nie umiem określić czy udana. Mam mieszane uczucia.
Opowieść graficzna wykonana przy współpracy Tokarczuk i Concejo jest na pewno ładna i intrygująca. Historia ma nieść przesłanie dotyczące współczesnego świata, tego co wmawia ludziom...
2023-12-03
Książki Čapka biorę w ciemno! Poprzednie jego pomysły wyrwały mnie z butów. Księga apokryfów jest trochę inna, bo jest zbiorem króciutkich opowiadań inspirowanych różnymi znanymi wątkami, w których autor głównie narzeka na kondycję moralną ludzi. Ale robi to tak, że cały malutki tomik to złoto jest!
Opowiadanka te nawiązują do rożnych historii. Większość do filozofii starożytnej, postaci takich jak Archimedes czy Arystoteles, do historii państwa Rzymskiego czy nawet postaci i wydarzeń biblijnych. Ale pod koniec są także inspiracje nieco bardziej współczesne, jak Don Juan czy Hamlet.
📖 Żart z morałem
Przeróżne te wątki stały się dla Čapka iskrą do żartobliwego skomentowania np. wybierania dziesięciu sprawiedliwych z Sodomy i Gomory, czy zabawnych komentarzy żołnierzy greckich tuż przed atakiem na Troję. Albo legionistów Rzymskich spierających się przy winie o szczegóły dotyczące rożnych kampanii wojennych.
Generalnie, mimo lekkiego tonu tych przypowiastek, ich przesłanie jest ciężkawe. Čapek raczej nie ma wysokiego mniemania o ludziach. Są kłótliwi, żądni władzy i bogactw, uparci i zamknięci na innych, pyszni, dufni i w ogóle same przywary. To wszystko opisuje Księga Apokryfów, tylko nie wprost, a za pomocą historyjek z morałem, albo drugim dnem.
Te historyjki są ciekawe także dlatego, że Čapek próbuje nadać swoim historiom przyziemny charakter. Bohaterowie rozmawiają o codziennych sprawach i zwykłych rzeczach. Żony kłócą się z mężami, albo krzyczą na nich za ich postępowanie. Jak żona właściciela pewnej stajni w Betlejem, który przyjął pod dach parę nieznajomych włóczęgów, w tym kobietę w zaawansowanej ciąży. Jeszcze zacznie rodzić i będą kłopoty…
📖 Nowe spojrzenie
Čapek umie odkryć na nowo ograne tematy. Opisuje je oczami jakiejś postaci, nadaje konkretny punkt widzenia. To odświeżające podejście. Do tego pisarz robi to w absolutnie minimalistyczny acz kompletny sposób. Każdy tekst jest zupełną całością, mimo że mieści się na maksymalnie kilku stronach.
Księga apokryfów zawiera historyjki pisane w latach 1920 – 1938. Wydawnictwo było tak miłe, że przy każdym tekście podało także datę jego powstania. Ciekawe to dzieł(k)o i inspirujące. Impulsywnie wzięłam je z półki w bibliotece. Okazało się, że tym razem intuicja mnie nie zawiodła.
Książki Čapka biorę w ciemno! Poprzednie jego pomysły wyrwały mnie z butów. Księga apokryfów jest trochę inna, bo jest zbiorem króciutkich opowiadań inspirowanych różnymi znanymi wątkami, w których autor głównie narzeka na kondycję moralną ludzi. Ale robi to tak, że cały malutki tomik to złoto jest!
Opowiadanka te nawiązują do rożnych historii. Większość do filozofii...
2023-11-15
Coetzee staje się moim ulubionym pisarzem. Jak on składa słowa! Choć akurat Wiek żelaza to nie będzie moja najulubieńsza książka.
RPA, lata ’80. Starsza kobieta opisuje swoje życie w formie listu do dawno niewidzianej córki, która wyniosła się na inny kontynent. Pisze o codzienności w tym niebezpiecznym kraju, tym co widzi w telewizji, jak ją denerwują politycy i to co się dzieje dookoła.
🌍Czasy apartheidu
Rzeczywistość w RPA dla białych osadników nie jest jakoś wybitnie przyjemna. Bezimienna bohaterka opisuje m.in. włamanie do jej domu. Rabusie zabrali ile mogli, a całą resztę zwyczajnie zniszczyli. Oto sprawiedliwość społeczna w ich rozumieniu. Ale biali nie są lepsi, ciężko pracowali na nienawiść wśród czarnoskórej ludności.
Kobieta przypadkiem jest także świadkiem nieuzasadnionych ataków skrajnej agresji na czarnoskórych. To wszystko doprowadza ją do skrajnych emocji. Czuje bezsilność, złość, chęć pomocy, osamotnienie… Dodatkowo ważny jest fakt, że narratorka wie, że umiera na raka. Jest słaba i samotna, nie licząc włóczęgi, którego właściwie przygarnęła.
Wiek żelaza nie jest to historia, którą czyta się wygodnie. Rozkminy starszej, umierającej kobiety są przytłaczające i tchną bezradnością wobec brutalności otaczającego świata.
🌍 Quo vadis świecie?
Ale to nie jest książka tylko o rozliczaniu starej kobiety ze swoim życiem. W moim odczuciu Coetzee zadaje przez nią pytanie, dokąd zaprowadzi nas dzisiejsza rzeczywistość. Wiek żelaza to czas, w którym ludzie muszą być bezwzględni, twardzi jak żelazo. To też wiek, w którym dzieci przejmują pałeczkę walki o lepsze od swoich rodziców i robią to umierając. Szczególnie w RPA.
Niestety dzieci jeszcze nie wiedzą, co będzie na dłuższą metę dobre. Uzbrajają się w okrucieństwo i bezwzględność. Nie liczą się z niczym, a już najbardziej nie liczą się z osobami starszymi. Martwi to główną bohaterkę, bo skoro nie szanują doświadczenia innych, to czy będą w stanie szanować cokolwiek?
🌍 Sprawiedliwość społeczna
Jest tu też wątek niezbyt zawoalowanej nienawiści obydwu stron. Czarnoskórzy zachowują się wyzywająco w stosunku do starej białej kobiety, będącej idealnym celem do zemsty za ich bezradność wobec rzeczywistości – okrutnej polityki Afrykanerów, którzy każą policji strzelać nawet do dzieci.
Bohaterka słusznie czuje się wykorzystywana. Ci którzy to robią, czują, że mają do tego prawo w imię sprawiedliwości społecznej. Oskarżają staruszkę, jakby to ona była winna, albo jakby mogła jakoś naprawić ten świat. Nikt nie chce wnikać w to, co jest słuszne i sprawiedliwe. Ludźmi rządzi gniew i strach.
Wiek żelaza to nie jest ani ładna ani łatwa książka. Wiele tu przemyśleń na temat problemów społecznych południowej Afryki. Podejrzewam, że niektóre są wciąż aktualne, mimo że Coetzee napisał ją w latach ‘80.
Na pewno aktualne są te, które dotyczą “brzemienia białego człowieka” i jego skutków jaskrawo widocznych w krajach jak RPA. Warto jednak po to sięgnąć, bo autor jest mistrzem słowa. Nie ma wielu pisarzy, którzy umieją tak pisać o niezwykle skomplikowanych i delikatnych problemach.
Coetzee staje się moim ulubionym pisarzem. Jak on składa słowa! Choć akurat Wiek żelaza to nie będzie moja najulubieńsza książka.
RPA, lata ’80. Starsza kobieta opisuje swoje życie w formie listu do dawno niewidzianej córki, która wyniosła się na inny kontynent. Pisze o codzienności w tym niebezpiecznym kraju, tym co widzi w telewizji, jak ją denerwują politycy i to co...
2023-11-08
Niewiele jest książek, które robią na mnie takie wrażenie jak Chwile wieczności. Nie jestem pewna, czy to przez formę, czy treść. Niewiele w sumie trafiło do mnie do tej pory książek o późnej starości. Może to dlatego. A może przez to, że opowieść o starszej pani jest tak szczegółowa i plastyczna.
Brigitte kiedyś była jednym z najlepszych chirurgów serca w Nowym Jorku, prawdziwą pionierką, robiącą ważne i trudne rzeczy. Przepychającą się łokciami w zmaskulinizowanym jeszcze wtedy świecie medycznym.
A teraz jest tylko starszą panią. Człowiekiem, któremu ciało coraz bardziej odmawia posłuszeństwa. Umysł też już nie ten. Umierają kolejni znajomi, rodzina… Nawet znaleziona miłość jest naznaczona wymaganiami i ograniczeniami starości.
👵 Starość nie jest ładna
Odczuwałam dysonans czytając Chwile wieczności. Historia, którą opowiada Bridgitte jest niesamowicie wiarygodna, ale wiem, że napisała ją autorka, która nie jest wiele starsza ode mnie. Pisząc tę książkę na pewno była jeszcze grubo przed pięćdziesiątką. Jak ona mogła posiąść już wtedy taką wiedzę na temat życia w starości? A może wcale tak nie jest, a wykreowana postać przesadza?
Niektóre ze szczegółów na pewno przekazała jej wspomniana w podziękowaniach babcia. Niemniej wizja Anfinnsen jest niepokojąco prawdopodobna. Wszystkich żyjących długo czeka podobny los.
W ogóle dopiero po przeczytaniu dowiedziałam się, że niektórzy czytelnicy odebrali opowieść starszej pani jako marudzenie. A ja zupełnie nie. Dla mnie to były raczej zbliżone do prawdy opisy tego, jak faktycznie podeszły wiek będzie wyglądał. Minimum zrzędzenia.
👵 Nadzieja, że będzie inaczej
Mimo wszystko mam nadzieję, że moja starość taka nie będzie. Mam silne postanowienie, żeby ćwiczyć i zachować sprawność fizyczną aż do końca. Wiem, że jest to możliwe, bo widziałam osoby utrzymujące zdrowie i wigor do późnych lat. Ale czy będzie mi to dane? Mogę tylko mieć nadzieję.
Dobrze, że powstają książki jak Chwile wieczności. Są głębokim oddechem, światłem stop, chwilą zastanowienia nad tym, jak zbudowany jest świat i co nas kiedyś czeka. Dla mnie są dodatkowo momentem docenienia siebie tu i teraz, kiedy wciąż jestem młoda i niepomarszczona. Kjersti Anfinnsen przypomniała mi, żeby teraz cieszyć się pełnią życia, bo kiedyś może być (najprawdopodobniej będzie) to znacznie utrudnione.
Niewiele jest książek, które robią na mnie takie wrażenie jak Chwile wieczności. Nie jestem pewna, czy to przez formę, czy treść. Niewiele w sumie trafiło do mnie do tej pory książek o późnej starości. Może to dlatego. A może przez to, że opowieść o starszej pani jest tak szczegółowa i plastyczna.
Brigitte kiedyś była jednym z najlepszych chirurgów serca w Nowym Jorku,...
2023-10-24
Serial oglądałam już jakiś czas temu. Książkę przeczytałam dopiero teraz. I nawet się cieszę, że trochę odczekałam i zapomniałam fabułę, bo okazało się, że Gambit królowej w wersji serialowej jest dość wierną ekranizacją książki, poza niektórymi elementami bliżej końca. Czytając to teraz miałam momentami uczucie deja vu.
Lubię szachy. To niesamowita gra z ogromem możliwości. Jeszcze bardziej lubię wygrywać w szachy. Dobrze rozumiem, co czuła Beth Harmon, gdy pokonywała kolejnych przeciwników. Ale sama gra to nie jest jedyny, ani może nawet najważniejszy wątek książki. Gambit królowej oferuje o wiele więcej.
♟️ Zimna wojna i zielone pigułki
Akcja dzieje się w nieokreślonym dokładnie czasie, ale wywnioskować można, że osadzona jest w latach zimnej wojny pomiędzy USA i Rosją. Specyficzny to był okres. Dzieci w niektórych sierocińcach dostawały codziennie leki uspokajające i uzależniały się (tu można przeczytać o tym więcej). Dokładnie jak Beth, która trafiła do takiej placówki po śmierci swojej matki w wypadku.
Dziewczynka przypadkiem trafia na szachy rozstawione w kotłowni, u woźnego. Namawia go, żeby nauczył ją zasad. Od tego się zaczyna. A po krótkim czasie okazuje się, że ośmiolatka ma niewiarygodny talent oraz zapał do nauki. Godzinami potrafi grać ze sobą, w myślach przestawiając zwizualizowane pionki.
Na szczęście jest obok niej kilku dorosłych, którzy w nią wierzą i pozwalają Beth rozwinąć skrzydła. Efektem są zaproszenia na pierwsze turnieje, w których spektakularne wygrane otwierają dziewczynie drzwi do wielkiego świata szachów.
♟️ Męski świat
Szachy i niewiarygodny talent dziecka to główny wątek książki Gambit królowej. Jest tam także jego mroczna strona. Dziecko jest uzależnione od tabletek uspokajających, które na równi jej pomagają zmagać się ze stresem związanym z graniem z często o wiele starszymi mężczyznami, jak i niszczą, gdy bierze ich zbyt wiele. Później dziewczyna uzależnia się także od alkoholu.
To, że gra z mężczyznami jest ważne. Raz, że takie to były czasy – kobiety nadal miały mniejszą wolność społeczną. A dwa, że świat szachowy należał właściwie w całości do mężczyzn. Ona wkroczyła do niego jako dziecko i już wtedy rywalizowała na równi z innymi jego członkami. Czuła się tam intruzem, dlatego tabletki i alkohol uwalniający supeł stresu w brzuchu to istotny wątek. Na szczęście autor sztucznie go nie podbija. Jest on widoczny i znaczący, ale nie przejaskrawiony. Beth nie staje się symbolem walki o prawa kobiet, czy utraconych przez używki szans.
♟️ Stereotyp dziewczynki
Tevis wyzwala dziewczynę spod stereotypowego wizerunku dzierlatki. Beth wie czego chce i nie są to głupawe ploteczki z koleżankami, ani pierwsze flirty z chłopakami. Chce wygrywać w szachy i przy okazji zarabiać pieniądze. Prawie wszystko co robi, jest skupione na osiągnięciu tego celu. To dość niezwykłe podejście jak na młodą dziewczynę i bardzo mi się podoba taka bohaterka. Nawet bardziej, jeśli nie jest idealna.
Podobają mi się też bohaterzy męscy, którzy uczą ją wszystkiego co sami umieją, bo widzą w niej talent. Lubię gdy faceci potrafią jakoś sobie poradzić z tym, że kobieta może być od nich lepsza. W książce oddają całą swoją wiedzę, żeby jej pomóc niezależnie od tego, czy mają nadzieję osiągnąć jeszcze inne cele.
A Beth jak modliszka zjada kolejnych mężczyzn, którzy mogą jej jakoś pomóc w szachach. Wszystko i wszystkich traktuje przedmiotowo. Dopiero później dojrzewa do tego, żeby docenić i budować dobre relacje z innymi ludźmi.
♟️ Czy trzeba umieć w szachy?
Gambit królowej to nazwa własna zagrywki szachowej, naturalnie więc, że w książce o takim tytule będzie dużo szczegółowych opisów gry. Natomiast nie ma się co ich bać, nie trzeba ich rozumieć, ani rozgryzać. Można je “przelatywać” wzrokiem. Serio, nikt nie sprawdzi. Wystarczy wczuć się w emocje bohaterki, a te są napięte.
Natomiast przy okazji opisów poszczególnych partii warto zwrócić uwagę, jak Walter Tevis opisuje skupienie Beth. Świetnie, plastycznie i nie nudno. Moim zdaniem to jedne z najlepszych w literaturze opisów stanu flow, w którym zapomina się o wszystkim poza tym, co właśnie robimy.
Ostatecznie Gambit królowej to wielowątkowa powieść o samotności utalentowanej osoby, która ma hiper wysokie ambicje i której “przydarzyło się być kobietą” w nie do końca sprzyjających czasach. Książka to świetna i wciągająca, dająca do myślenia na temat tego, jak wiele pracy i wysiłku trzeba włożyć, żeby robić coś na poważnie i wygrywać. I to nie tylko wysiłku umysłowego. Odporność psychiczna i wytrzymałość fizyczna także mają duże znaczenie. Sam talent nie wystarczy i można łatwo go zniszczyć.
Serial oglądałam już jakiś czas temu. Książkę przeczytałam dopiero teraz. I nawet się cieszę, że trochę odczekałam i zapomniałam fabułę, bo okazało się, że Gambit królowej w wersji serialowej jest dość wierną ekranizacją książki, poza niektórymi elementami bliżej końca. Czytając to teraz miałam momentami uczucie deja vu.
Lubię szachy. To niesamowita gra z ogromem...
2023-10-11
Od książki Wyznania Gejszy zaczęła się moja fascynacja Japonią. Po raz pierwszy czytałam ją bardzo dawno temu, więc trochę zapomniałam już o tym, co w niej jest. Teraz na świeżo zestawiłam twór Goldena z Mineko Iwasaki, która była inspiracją dla jego bohaterów. Zdziwiłam się, jak bardzo Golden zmasakrował tradycje geiko z Gion.
Książka zaczyna się od wstępu od tłumacza wersji angielskiej, która wprowadza klimat, jakby to były prawdziwe wspomnienia faktycznie istniejącej osoby. Dopiero w posłowiu autor przyznaje się, że to wszystko fikcja literacka. Ale jak wiele osób czyta posłowia…
🎎 Droga gejszy
Jest to ważne, bo od początku toruje w czytelniku przekonanie, że tak faktycznie wyglądał świat gejsz. Trudno później pozbyć się tych stereotypów z głowy, a świat ten był u Goldena bezwzględny i brutalny. Jest to rzeczywistość, w której ojciec sprzedaje dwie córki do burdelu. Jedna z nich ma trzy lata. To główna bohaterka, mała Chio. Jej jednak pisany jest lepszy los.
Chio trafia do okiya, które chce ją wychować na gejszę, która u Goldena jest sprowadzona właściwie do luksusowej prostytucji. Jej siostrze przypada coś gorszego. Od razu trafia do totalnie podrzędnego burdelu, gdzie nie bawią się w wykwintny artyzm.
Chio na początku wierzy, że uda jej się odnaleźć siostrę i uciec razem z nią. Niestety fortel się nie udaje, a dziewczynka zaprzepaszcza swoją szansę na zostanie gejszą. Tylko przypadek w postaci pewnego człowieka sprawia, że Chio znów zaczyna się uczyć. Na szczęście jest zdolna i szybko nadrabia zaległości. Chio przemienia się w piękną i sławną Sayuri. Niestety ten przypadkowo spotkany człowiek, który zawraca bieg jej losu, także ciąży na jej przeznaczeniu. Cała książka to powolne, krok po kroku, przybliżanie się do celu, jakim jest mężczyzna.
🎎 Niezła, ale mocno spłyca zjawisko
Wyznania gejszy to nie jest zła książka. Kiedyś mi się bardzo podobała. Dzisiaj nadal doceniam warsztat pisarski, ale historię postrzegam już tylko w kontrze do opowieści Mineko Iwasaki. Nie podoba mi się na przykład to, że Golden gejsze opisał jako zabawiaczki mężczyzn. Nie że sztuka, kultura, tradycja i obydwie płcie. Tylko: „w herbaciarniach gejsze zabawiają mężczyzn”.
A gdzie się zapodziała ta sztuka ukryta w słowie „gei” w geiko? Gejsza? Golden wszystko spłacił. Denerwowały mnie takie wstawki i mam problem z tym, że ta historia udaje coś, czym nie jest. Autor wybrał ze wspomnień Iwasaki te elementy, które mu pasowały i okrasił to nieprawdziwymi plotkami.
🎎 Stereotypy i pomieszane znaczenia
Na przykład mizuage. Iwasaki we wspomnieniach dokładnie wyjaśnia jakie jest znaczenie tego słowa dla gejsz i że u nich wcale nie oznacza uroczystej defloracji. Iwasaki tłumaczy, że takie znaczenie miało tylko u prostytutek. Ale jak widać Goldenowi to nie robiło różnicy i z właścicielek okiya robi luksusowe sutenerki, a Sayuri sprzedaje swoje dziewictwo. Ale drogo!
Kilka innych rzeczy także mnie w tej książce rozśmieszyło, np. tłumaczenie młodej dziewczynie co to jest seks na przykładzie węża i jaskini. Well…
Czytać Wyznania gejszy należy więc z ostrożnością i mając świadomość, że to totalna, a do tego spłycona fikcja literacka. Gdzieś dzwonią dzwony, ale nie wiadomo w którym kościele.
Od książki Wyznania Gejszy zaczęła się moja fascynacja Japonią. Po raz pierwszy czytałam ją bardzo dawno temu, więc trochę zapomniałam już o tym, co w niej jest. Teraz na świeżo zestawiłam twór Goldena z Mineko Iwasaki, która była inspiracją dla jego bohaterów. Zdziwiłam się, jak bardzo Golden zmasakrował tradycje geiko z Gion.
Książka zaczyna się od wstępu od tłumacza...
2023-09-30
Książka Małe rączki może i należy do tych krótkich, ale za to ma potężną siłę rażenia. Raczej nie pozostawi czytelnika obojętnym. Jest tak dlatego, że to książka o traumie, dzieciach z sierocińca i wszystkim, co może pójść nie tak.
🚸 Dziecięca bezwzględność
Pewnego razu wydarzył się wypadek samochodowy. Dziewczynka traci rodziców i trafia do domu dziecka. Nie umie sobie do końca poradzić z traumą, która tkwi w niej, a może na niej, jak blizny po ranach odniesionych w wypadku. W sierocińcu niestety trafia do grupy, w której czuje się inna. Pozostałe dzieci także czują jej niedopasowanie i zazdroszczą tego, że przynajmniej poznała ciepło rodzinne i miała okazję zobaczyć z rodzicami rzeczy, o których one mogą tylko pomarzyć.
To wszystko sprawia, że sytuacja pomiędzy dziewczynkami staje się nieciekawa. Zazdrość i niechęć “starych” sierot mieszają się z chęcią bycia blisko nowej. Niestety Marina nie umie zjednać sobie koleżanek. Trochę nieświadomie próbuje, ale nie bardzo jej to wychodzi. W efekcie wspólne zabawy przybierają formy pasywnej i aktywnej agresji oraz okrucieństw takich, do jakich tylko dzieci są zdolne.
🚸 Eksperyment literacki
Króciutka nowela Andrésa Barby jest trochę opowieścią psychologiczną, a trochę magiczną. W moim odczuciu jest też eksperymentem literackim. Autor próbuje opisać zachowanie dzieci z ich punktu widzenia, jednocześnie będąc wszechwiedzącym narratorem.
Nie potrafię ocenić, czy jest to zabieg udany. Wprawdzie książka mnie wciągnęła, ale jest bardzo krótka, więc właściwie to nie tyle wciągnęła, co nie zdążyłam się nią zmęczyć. Oraz niestety chyba wybrałam zły moment na jej przeczytanie. Akurat byłam znużona poprzednimi trudnymi książkami i chyba zabrakło mi przestrzeni na właściwe docenienie kolejnej. Tak czasami bywa. Tę książkę trzeba czytać na świeżo.
W ogóle na końcu książki jest także posłowie Ewy Modzolewskiej-Kossowskiej, która wyjaśnia o czym jest książka i jak należy ją czytać. Moim zdaniem niepotrzebne. Chyba, że wydawca dołączył je po to, żeby książka miała więcej kartek. Ale i tak niepotrzebnie.
W każdym razie Małe rączki to interesujący eksperyment, który pokazuje że ładunek emocjonalny zależy nie od liczby stron, a od formy.
Książka Małe rączki może i należy do tych krótkich, ale za to ma potężną siłę rażenia. Raczej nie pozostawi czytelnika obojętnym. Jest tak dlatego, że to książka o traumie, dzieciach z sierocińca i wszystkim, co może pójść nie tak.
🚸 Dziecięca bezwzględność
Pewnego razu wydarzył się wypadek samochodowy. Dziewczynka traci rodziców i trafia do domu dziecka. Nie umie sobie...
Sugerując się tytułem spodziewałam się esejów. Jednak okazało się, że to powieść. Ale to właściwie dobrze. Być może możliwość utożsamienia się z bohaterką i dojścia razem z nią do wniosku, że lekka praca nie istnieje, jest nawet skuteczniejsze, niż nawet najmądrzejsza teoria. Uwaga, trochę spoiluję.
Książka Kikuko Tsamury to rodzaj pamiętnika. Autorka stworzyła napisaną w pierwszej osobie historię kobiety, która w wieku trzydziestu sześciu lat decyduje o rzuceniu pracy wykonywanej przez ostatnich kilkanaście lat. Wypalona i zrezygnowana narratorka potrzebuje odpoczynku, wraca więc do rodziców. Jednak po kilku miesiącach kończą się jej pieniądze, musi więc poszukać jakiegoś zajęcia.
🪁 Jak najmniej obowiązków
Kobieta decyduje się iść do pośredniaka, który w Japonii opisywanej przez Tsamurę działa na tyle dobrze, że raz za razem znajduje bohaterce prace. I to prace takie, które spełniają jej wymagania. Nasza bezimienna bohaterka wymaga tylko tego, żeby jej zajęcie było jak najlżejsze. Zero odpowiedzialności, jak najmniej trudności. Jakbym czytała o sobie parę lat temu.
Na początek dziewczyna dostaje pracę w rządowym monitoringu. Okazuje się jednak, że obserwowanie czyjegoś życia z założeniem, żeby odkryć jakąś tajemnicę, wcale nie jest takie proste. Ostatecznie narratorka rzuca tę pracę. Kolejne jej zajęcie to przygotowywanie reklam do autobusowych monitorów. Ta praca nawet jej się podoba, mimo tego, że jest nieco dziwna, momentami nawet ma posmak niesamowitości. Niestety gdy projekt się kończy, kończy się także zatrudnienie.
🪁 Prace niby łatwe, ale…
Poprzedni pracodawca załatwia jej kolejne zajęcie przy pisaniu krótkich tekstów na opakowania krakersów. Znów jednak okazuje się, że to zbyt duży ciężar na barkach naszej bohaterki. Rzuca także tę pracę. W międzyczasie zaczęłam nabierać przekonania, że kobiecie chodziło o coś, co podejrzewałam już od jakiegoś czasu, że to nie była kwestia samych obowiązków. Te wszystkie problemy wynikały ze specyficznego nastawienia narratorki, która sama sobie szkodziła.
Fakt ten staje się jeszcze bardziej oczywisty przy kolejnym zajęciu zaproponowanym jej przez urząd. W tej pracy musiała rozwieszać plakaty o akcjach społecznych. W teorii nic prostszego. A jednak, gdy okazuje się, że istnieje pewnego rodzaju wojna na plakaty z agresywnym stowarzyszeniem, bohaterka znów angażuje się za bardzo. Mimo to, zaczyna lubić tę pracę. Jednak i tym razem zatrudnienie kończy z projektem.
🪁 Lekka praca nie istnieje
Kobieta znów trafia do pośredniaka i dostaje chyba najprostsze zajęcie jakie można mieć. Musi przebywać w małej leśniczówce, w dużym parku narodowym. Do jej obowiązków należą spacery, odszukiwanie zaginionych osób, ale to rzadko, oraz perforowanie biletów, które drukarnia dostarczyła bez dziurek ułatwiających odrywanie.
Jak się można domyślać, dość szybko okazuje się, że także ta praca ma drugie dno i nasza bohaterka czuje wewnętrzny imperatyw do rozwiązania tej zagadki. Nawet jej się to udaje, a praca ostatecznie jej pasuje, mimo że nie jest najlepiej płatna. Jednocześnie zaczyna mieć poczucie, że odpoczęła psychicznie i odzyskała siły.
Niezaprzeczalnie okazuje się, że lekka praca nie istnieje. Narratorka przekonuje się, że każda będzie miała w sobie coś, jakiś stres, jakąś niepewność, niespodziewane wydarzenia, czy nawet specyficznych ludzi, którzy mogą napsuć krwi, mimo że samo zajęcie jest super proste. Jednak te wszystkie “łatwe” obowiązki pozwoliły jej odpocząć, przemyśleć swoje podejście, zdystansować się do swojego wypalenia. Ostatecznie kobieta rzuca także tę posadę, ale z pewną nadzieją na przyszłość, że jest gotowa rozważyć powrót do swojego stałego zajęcia, które poprzednio ją wyczerpało.
🪁 Prawdziwe życie
Nie jestem pewna, czy w prawdziwym życiu tak łatwo odpocząć po wypaleniu. Mi proces rekonwalescencji zajął o wiele dłużej niż parę miesięcy i wymagał o wiele więcej wysiłku włożonego w zmianę swojego podejścia. Może dlatego, że ja nie mogłam skorzystać ze wsparcia rodziców. A może stałam się za bardzo zgorzkniała. Bohaterka książki Lekka praca nie istnieje, nie jest jeszcze zgorzkniała. Co najwyżej zmęczona i zniechęcona. Cała historia zaś przekonuje (słusznie), że obowiązki w pracy są tylko jednym z elementów wpływających na wypalenie. Innym czynnikiem jest nasz charakter.
Jeśli ktoś ma skłonności do myślenia za dużo, przejmowania się za bardzo, angażowania emocjonalnego idącego za daleko, taka właśnie osoba prawdopodobnie będzie bardziej narażona na wypalenie. Tego typu skłonności ma bardzo wielu ludzi, jeśli nie większość. Szczególnie w dzisiejszym pokoleniu tych, którzy są bardzo świadomi swoich potrzeb, choć nie zawsze umieją sobie poradzić z emocjami, zwłaszcza, gdy nie dostają tego, czego chcą.
🪁 Jak lustro
Opisane wydarzenia jak w lustrze pokazują to, kim jest bohaterka. Dziewczyna, która trochę z przymusu trochę z wyboru pozwala, żeby praca zajęła jej cały czas i myśli. Nie ma żadnych hobby, które by ją odciagały, nawet nie próbuje ich mieć, wymawia się zmęczeniem. Nic dziwnego, że każde zajęcie ją męczy, skoro nie ma od nich wytchnienia. Prawdę mówiąc, momentami jej inercja mnie irytowała.
Spodziewałam się, że ta książka mnie porwie, zachwyci i powali na kolana. Nic takiego się nie stało, chociaż czyta się ją szybko i przyjemnie. Być może to kwestia tłumaczenia z języka angielskiego, a nie z japońskiego oryginału. A może wcale nie. Nie zmienia to jednak faktu, że możliwość nieprzedłużenia umowy o pracę i szukania czegoś innego, bardziej pasującego do potrzeb, jest wspaniałym uwalniającym uczuciem. Ważne jest także przekonanie, że tam gdzie można żyć (pracować), można żyć (pracować) dobrze.
Sugerując się tytułem spodziewałam się esejów. Jednak okazało się, że to powieść. Ale to właściwie dobrze. Być może możliwość utożsamienia się z bohaterką i dojścia razem z nią do wniosku, że lekka praca nie istnieje, jest nawet skuteczniejsze, niż nawet najmądrzejsza teoria. Uwaga, trochę spoiluję.
więcej Pokaż mimo toKsiążka Kikuko Tsamury to rodzaj pamiętnika. Autorka stworzyła napisaną w...