-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-02-18
2024-02-11
Nie będę ukrywać. Po Friends, Lovers, and the Big Terrible Thing: A Memoir sięgnęłam po nagłej, choć niezupełnie zaskakującej śmieci jej autora. Nie oglądałam serialu Friends, niespecjalnie też znałam dokonania Matthew Perryego pomyślałam więc, że jak nie teraz, to pewnie nigdy. Mimo wszystko chciałam tę książkę przeczytać, bo ludzie zaczęli wrzucać interesujące fragmenty. Musiałam się przekonać sama, czy ta autobiografia zasługuje na tyle pochwał i uwagi.
Z jednej strony, jest to dobrze napisana historia – jest szczera, sprawna literacko, budzi emocje, czasami nawet parsknięcie śmiechu. W końcu Perry był komikiem. Z drugiej strony, jednak nie polubiłam autora, chociaż naprawdę starałam się powstrzymywać od ocen. Uzależnienie wiele wyjaśnia, ale nic nie usprawiedliwia. Szczególnie, że sam Perry z dwa albo trzy razy wspomina, że wg. terapeutów to jego skłonności do robienia dram (hehe) były jedną z przyczyn tak silnego uzależnienia. Aktor jednak nie był do końca przekonany do tej tezy, a ja naprawdę nie cierpię ludzi w typie drama queen, którzy na dodatek wypierają.
🎭 Pamiętniki aktora
Friends, Lovers, and the Big Terrible Thing: A Memoir to jak sam tytuł wskazuje pamiętnik. Przypadkiem stał się on przedśmiertną autobiografią autora, jednego z najsławniejszych ludzi na świecie, który utonął w swojej wannie w wieku 54 lat. Człowieka głęboko nieszczęśliwego i silnie uzależnionego od alkoholu i leków. Późniejsze badania wykazały, że w chwili śmierci Perry był pod wpływem kodeiny, zaś nieco później jeden z jego bliskich przyznał, że aktor nigdy nie był naprawdę czysty…
Perry przyczyn swoich problemów doszukiwał się w dzieciństwie. Trudne relacje z rodzicami, nadwrażliwość na nastroje innych, poczucie porzucenia i potrzeba akceptacji, bycia wesołkiem… To wszystko wpływało na niego na tyle destrukcyjnie, że za wszelką cenę poszukiwał ulgi. Myślał, że gdy zdobędzie sławę i pieniądze, to one przyniosą upragniony spokój. Niestety, jak można się domyślać, tak się nie stało, a pieniądze umożliwiły tylko coraz głębsze popadanie w uzależnienia.
🎭 Młodość
W młodości aktor był jak Piotruś Pan, nie dbał o nic i nikogo. Do tego uważał, że bycie sławnym to rozwiązanie na wszystko. Tak go znielubiłam, że czytając dalej liczyłam, że nastąpi w końcu katharsis i przemiana bohatera, że Perry odkryje, że jego postawy są puste i egoistyczne. Ale w moim odczuciu, nawet gdy trochę wydoroślał, nie nauczył się zbyt wiele, bo serio, kto dojrzały w taki sposób żartuje z najsympatyczniejszego aktora, jakim jest Keanu Reeves? (Tu więcej o całej sprawie)
Perry w ogóle nikogo raczej nie oszczędza. O swojej matce najczęściej pisze niezbyt sprawiedliwie, że nie pytała go o zdanie, że dużo pracowała i nigdy jej w domu nie było. Że każdego z jej partnerów traktował jak ojca i bał się porzucenia. Jego ulubione słowo to unaccompanied. Łączy się ono z historią jest samotnej podróży samolotem w wieku pięciu lat i miałam wrażenie, że to właśnie wydarzenie jest kluczem do całego dramatu.
Później pisze, że gdy wyjeżdżał do ojca w wieku 15 albo 16 lat, to matka i bliscy mówili mu, ze łamie im serca. A on pisze, że był „złamany”. Silny jest też wątek celebrycki. Rozpoznawalność w kilku przypadkach bardzo mu pomogła utrzymać się przy życiu. Lekarz ratujący go z zapaści stwierdził, że Chandler nie umrze na jego zmianie.
🎭 Nie mógł sobie pomóc
Mniej więcej po około 70% zaczęła mnie ta opowieść już męczyć. Ileż można… Tylu ludzi zranił, zachowywał się jak głupek. Zdradzał kolejne kobiety. Nie mógł sobie pomóc, jakby wcale nie chciał. Nie był w stanie utrzymać się w pionie na dłużej. Ale przynajmniej szczerze opisuje co się z nim działo, chociaż pod koniec czytałam to z poczuciem okropnej przykrości.
Kumam traumy z dzieciństwa, sama mam kilka, jednak zrzucanie na nie całej winy za dorosłe decyzje wydaje mi się pójściem na łatwiznę. Bardzo trudno jest w tym przypadku odciąć się od subiektywnych ocen. Perry w moim odczuciu stylizuje się na ofiarę. Niby tłumaczy na początku książki, że nie pisze tego, żeby wzbudzać współczucie, tylko dlatego, że to prawda.
🎭 Cykl życia
Ogólnie mam mieszane uczucia. Z jednej strony biedny (bogaty) chłop, całe życie w pogoni za czymś, co okazało się ułudą. Ciągle ten sam scenariusz życia. Od 26 roku życia cykl: używki, detoks, trzeźwość przez chwilę i praca, a później złamanie trzeźwości i znów zjazd w używki. Straszne. Perry popełnił wiele naprawdę fatalnych decyzji.
Trudno mi się pozbyć wrażenia, że Friends, Lovers, and the Big Terrible Thing: A Memoir jest kolejną historią o tym, jak showbiznes pomógł zniszczyć człowieka. Perry był młody, nieprzygotowany na cienie sławy, do tego miał stosunkowo poważne problemy psychiczne. To się nie mogło skończyć dobrze.
Nie będę ukrywać. Po Friends, Lovers, and the Big Terrible Thing: A Memoir sięgnęłam po nagłej, choć niezupełnie zaskakującej śmieci jej autora. Nie oglądałam serialu Friends, niespecjalnie też znałam dokonania Matthew Perryego pomyślałam więc, że jak nie teraz, to pewnie nigdy. Mimo wszystko chciałam tę książkę przeczytać, bo ludzie zaczęli wrzucać interesujące fragmenty....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-10
Oto wpis z serii: nadrabiamy polską klasykę, bo niewątpliwie Znachora należy do niej zaliczyć. Po raz pierwszy wydana w 1937 roku książka jest przepiękną historią o miłości, rozpaczy, nadziei i szukaniu sensu w życiu. I o Polsce w dwudziestoleciu międzywojennym.
Większość zna fabułę tej książki ze starych ekranizacji telewizyjnych, czy zupełnie świeżej z 2023, nakręconej przez Netflix. Tadeusz Dołęga-Mostowicz opowiada historię pewnego znanego i świetnego chirurga warszawskiego, którego opuszcza ukochana żona zabierając ze sobą ich córkę. Jest to dla niego tak niespodziewane, że wywołuje szok. Kilka fatalnych przypadków później i jego dotychczasowe życie kończy się amnezją.
Profesor Wilczur zamienia się w Antoniego Kosibę i po wielu przejściach ląduje u pewnego młynarza, u którego przez przypadek odkrywa swoje zapomniane umiejętności leczenia. Staje się coraz bardziej znany, bo pomaga za darmo i robi to dobrze. To przyciąga wzrok nie tylko okolicznych chłopów, ale także zazdrośników. A to jak wiadomo zawsze przywołuje kłopoty.
W międzyczasie kolejny przypadek sprawia, że poznaje młodą dziewczynę, sierotę, sprzedawczynię w okolicznym sklepiku. Zaprzyjaźniają się bez świadomości, że wiąże ich ze sobą coś znacznie większego niż tylko ciepła i bezinteresowna znajomość.
🐺 Ona temu winna!
Tyle o samych wydarzeniach z książki, które sprawiają, że żal się robi ludzi o dobrych sercach. Natomiast Znachor to coś więcej niż sama wzruszająca fabuła.
Mega ciekawy jest wątek winy dziewczyny, która zbiera cięgi absolutnie za wszystko, nawet jeśli jest absolutnie niewinna. Języki prostych ludzi są bezwzględne. Dziewczyna obwiniana jest nawet za głupie zachowanie młodych mężczyzn, bo to przecież przez nią to wszystko. Nie ma, że każdy odpowiadaj za własne czyny. Ona temu winna!
🐺Realia ówczesnej Polski
Ciekawie są też opowiedziane realia ówczesnego życia. W mieście trzeba uważać, bo nie jest zbyt bezpiecznie i trzeba brać udział w wyścigu szczurów. Na wsi jest inaczej. Mentalność chłopów jest specyficzna, panuje powszechna bieda i zazdrość, jeśli się komuś lepiej powodzi.
W takiej rzeczywistości żyje człowiek, który jest ponad niskie dążenia jednego i drugiego świata, zachowując przy tym autentyczną skromność. Kosiba nie ma potrzeby się bogacić. Wielokrotnie zresztą wypowiada się z dystansem o potrzebie zdobywania pieniędzy. Bardzo podoba mi się, że główny bohater nie ma w życiu łatwo, ale jednocześnie kieruje się jakimś swoim wewnętrznym moralnym drogowskazem. Nie stara się być, po prostu jest sobą.
🐺 To profesor Rafał Wilczur.
A ludzie dookoła jak to ludzie. Są tacy i owacy. Jedni mają dobre serca, inni twarde. Jedni są życzliwi, inni podkładają kłody na drodze pod koła motocykli z zamiarem wyrządzenia krzywdy. Niektórzy są autentycznie ciekawi innych, nie zwracając uwagi na stan ich posiadania. A inni zadufani w sobie uważają, że wiedzą wszystko najlepiej i będą się upierać, że kradzież trzeba karać, nawet w sytuacji (udanego) ratowania życia.
Znachor Dołęgi-Mostowicza to przepiękna historia o życiu, wzlotach i upadkach. Książka wciąga i wywołuje spektrum emocji, nawet łzy. Warto po nią sięgnąć, uprzedzam tylko, że najlepiej zrobić to dogodnym do dłuższego czytania momencie. Trudno będzie się od niej oderwać.
Oto wpis z serii: nadrabiamy polską klasykę, bo niewątpliwie Znachora należy do niej zaliczyć. Po raz pierwszy wydana w 1937 roku książka jest przepiękną historią o miłości, rozpaczy, nadziei i szukaniu sensu w życiu. I o Polsce w dwudziestoleciu międzywojennym.
Większość zna fabułę tej książki ze starych ekranizacji telewizyjnych, czy zupełnie świeżej z 2023, nakręconej...
2023-08-06
Łukjanienko znany jest przede wszystkim z Nocnej i Dziennej straży, moim zdaniem jednak Spektrum jest lepsze. Pomysł jest ciekawszy, świat jest zbudowany z większym rozmachem i jest też to, co lubię, czyli odrobina filozofowania.
Główny bohater i ma na imię Martin. Choć nie jest to typowo rosyjskie imię, jest on niewątpliwie stereotypowym Rosjaninem, który załatwia wszystko “po męsku”. Martin żyje w ciekawych czasach. Teoretycznie to mniej więcej współczesność, choć trudno określić dokładnie kiedy. Świat ten jednak ma jedną zasadniczą różnicę – na Ziemi są kosmici.
🌟 Klucznicy i Wrota
Klucznicy, dziwne stworzenia, pewnego dnia po prostu wylądowali w kilkunastu miastach na całym świecie. W zamian za możliwość pozostania przynieśli nowe technologie, ale przede wszystkim udostępnili Wrota. Wrota to brama do innych światów, fantastyczne narzędzie, które umożliwia natychmiastowe podróże na inne planty zamieszkałe przez inteligentne formy życia. Ale podróże te nie są za darmo. Opłatą jest opowieść i to Klucznicy uznają, czy jest wystarczająca. Jeśli nie jest, można próbować opowiedzieć kolejne.
Martin jest świetnym gawędziarzem, cały czas udaje mu się przechodzić przez Wrota. Dzięki temu przyjmuje zlecenia prywatnego detektywa i na tym zarabia. Pewnego dnia dostaje zlecenie odszukania pewnej młodej dziewczyny, która uciekła z domu na inną planetę. Poszukiwania zleca jej ojciec.
Martin przyjmuje zadanie, jednak mimo jego pozornej prostoty, wyczuwa w tej historii coś dziwnego. Detektyw odkrywa, że dziewczyna przez przypadek wplątała się w skomplikowaną historię rodem z powieści przygodowo – szpiegowskiej.
🌟 Kryminał sci-fi
Spektrum to właściwie kryminał osadzony w sci-fi. Ale kryminał w moim odczuciu niezwykły. Z tej książki dowiedziałam się, że każda opowieść może być ważna z jakiegoś powodu dla kogoś innego, nawet jeśli ja jej nic w niej ciekawego nie widzę. Otworzyła mi też oczy na formę, że można coś opowiadać i OPOWIADAĆ.
Ale Spektrum ma też minusy. Np. czuć momentami szowinizm, autor swoje bohaterki traktuje z góry, z pobłażaniem. Mówi o kobietach jako niestałych i humorzastych, niegodnych niektórych zawodów. Łukjanienko prezentuje nam świat silnie patriarchalny, rosyjskocentryczny, w którym to mężczyźni rozwiązują wszystkie problemy. Kobiety mają tam miejsce tylko poboczne.
🌟 Różnorodny
Nie chcę jednak tego świata jednoznacznie oceniać, bo jednocześnie jest on bardzo różnorodny pod kątem światów jak i inteligentnych istot. Do tego a książka jest dość stara, a i fabuła jest świetnie zawiązana. Cały czas coś się dzieje. Ciągle, kroczek po kroczku, zbliżamy się do rozwiązania zagadki. Dlaczego to Martin? Skąd się wzięli Klucznicy? Jaki jest sens życia?
Ta książka także otworzyła mi oczy na pytanie, czy lepiej nie myśleć i przyjmować świat takim jakim jest, czy lepiej myśleć i cierpieć katusze niepewności, strachu czy zwątpienia.
🌟 Trudno się oderwać
Po raz pierwszy czytałam Spektrum wiele lat temu, teraz sięgnęłam po raz drugi ciekawa, czy nadal będzie mi się podobać. I tak, wciąż uważam, że jest to książka ciekawa. Może nie aż tak błyskotliwa, jak ją zapamiętałam, ale wciąż interesująca i dość przyjemna w czytaniu.
Jednocześnie już dawno nie widziałam książki tak niechlujnie wydanej. Kilka literówek to pikuś, bo na 502 stronie jest ewidentnie wycięty cały jej fragment. Trudno określić jak długi. Wydaje mi się, że raczej krótszy, ale na pewno trochę “się usunęło”, bo Martin odpowiada na pytanie Irinie, ale na jakie, to trudno powiedzieć, bo poprzednie zdanie jest urwane w pół słowa. Dosłownie…
Nie zmienia to faktu, że na kanwie opowieści detektywistycznej autor zadaje interesujące pytania, czym jest cel w życiu i czy umiejętność myślenia jest darem, czy też jest przekleństwem. Myślę, że pomimo użycia pewnych klisz i uproszczeń, Spektrum to książka, po którą warto sięgnąć.
Łukjanienko znany jest przede wszystkim z Nocnej i Dziennej straży, moim zdaniem jednak Spektrum jest lepsze. Pomysł jest ciekawszy, świat jest zbudowany z większym rozmachem i jest też to, co lubię, czyli odrobina filozofowania.
Główny bohater i ma na imię Martin. Choć nie jest to typowo rosyjskie imię, jest on niewątpliwie stereotypowym Rosjaninem, który załatwia...
2023-07-12
Czwarta część cyklu Opowieści rodu Otori mnie zaskoczyła. Spodziewałam się łagodności, tymczasem Krzyk czapli zaoferował coś innego. I dobrze.
Nie mogłam przeżyć emocji, gdy ulubieni bohaterowie po czternastu latach dobrobytu i pokoju na swoich ziemiach, musieli znów zmagać się z zagrożeniem. Przez te lata trochę się pozmieniało w rządzonych przez nich krainach i sam cesarz zainteresował się bogactwem. I zaniepokoił ich potęgą.
Jakby tego było mało, Takeo i Kaede na własnej piersi wyhodowali węże. Pomimo bliskiego pokrewieństwa członkowie ich rodziny chcieli zniszczyć pokój w imię żądzy władzy i pieniędzy. Oraz zemsty, bo jak się okazało wszyscy tam są pamiętliwi i cierpliwi.
Historia kołem się potoczyła. Takeo przez wiele lat rządów narobił sobie wielu przyjaciół, ale i kilku potężnych wrogów. Ten klan i w ogóle wszyscy wojownicy mieli agresywne i popędliwe natury, więc wystarczyła mała iskra, żeby podpalić wszystko dookoła.
⚡ Tajemnica i natura wojowników
Okazało się także, że tajemnica Takeo trzymana przez wiele lat w ukryciu, przez przypadek wyszła na jaw w obecności wrogów. A oni nie zawahali się użyć jej tak, żeby wyrządzić jak największe straty, nie patrząc na nic poza swoją korzyścią.
Jaka jest natura ludzka? Czy natura bohaterów tej sagi jest skazana na nieustanną walkę pomiędzy sobą, której nie złagodzą nawet więzy krwi? Jak zachodnia kultura z jej bronią palną i ciągłym dążeniem do bogacenia wpłynęła na kulturę opartą o zupełnie inne wartości? W końcu, jakie są konsekwencje utrzymywania tajemnic przed bliskimi? Zawsze złe, bo tajemnice lubią się wymykać w najbardziej nieodpowiednim momencie…
⚡ Zakończenie losów Takeo i Kaede
Krzyk czapli, czyli czwarty tom, zamykający rozdział Takeo i Kaede ma niestety nieco słabszy początek. Autorka musiała zwięźle opowiedzieć kilkanaście lat pomiędzy poprzednim tomem, a wydarzyło się wiele. Do tego Lian Hearn zależało na włożeniu w opowieść epickości, żeby dorównać poprzednim częściom. Tego nie dało się pogodzić i pierwsze rozdziały wyszły płasko.
W poprzednich tomach polityka, akcja i przestrzeń czasowa są lepiej wybalansowane. W Krzyku czapli za dużo się dzieje, zbyt wiele lat jest opisane za pomocą kilku zdań przejściowych, wyjaśniających, że akcja przesuwa się o kilka miesięcy lub lat. Ale moim zdaniem to nie przekreśla tej książki. Szczególnie, że Krzyk czapli rozkręca się szybko i dalsze rozdziały przynoszą emocje podobne do tych z poprzednich tomów.
⚡ Trochę inaczej
W czwartym tomie zmienia się też sposób narracji. O ile w poprzednich częściach widzieliśmy tylko punkt widzenia Takeo i Kaede, bo rozdziały opowiadały albo jej, albo jego opowieść. O tyle teraz narracja toczy się z punktu widzenia wielu osób, także córek Takeo oraz ich przeciwników. Poszerza to perspektywę czytelnika na wydarzenia, jednak historia traci trochę swój kameralny klimat.
Nie zmienia to faktu, że fani Opowieści rodu Otori Krzyk czapli przeczytać muszą, choćby po to, żeby dowiedzieć się, jak skończyła się historia wielkiej i zakazanej miłości, która przyniosła pokój i dobrobyt ziemiom rodu Otori i Maruyama.
Czwarta część cyklu Opowieści rodu Otori mnie zaskoczyła. Spodziewałam się łagodności, tymczasem Krzyk czapli zaoferował coś innego. I dobrze.
Nie mogłam przeżyć emocji, gdy ulubieni bohaterowie po czternastu latach dobrobytu i pokoju na swoich ziemiach, musieli znów zmagać się z zagrożeniem. Przez te lata trochę się pozmieniało w rządzonych przez nich krainach i sam...
2023-01-25
Mars, podobnie jak Księżyc, od lat jest planetą wzbudzającą wielkie zainteresowanie. Czerwona planeta wielokrotnie inspirowała twórców, jako potencjalne miejsce, w którym człowiek mógłby jakoś zaistnieć.
Wizja Rafała Kosika to dwie główne historie i jedna króciutka, wprowadzająca we właściwie standardowy motyw użyty w wielu dziełach sci-fi. Autor ukazuje rzeczywistość, w której Ziemia jest przeludniona i w terraformowanym Marsie widzi rozwiązanie swoich problemów.
🪐 Niebezpieczna polityka
W głównej historii poznajemy młodą dziewczynę, która dostaje pracę marzeń. Jednak zajęcie okazuje się niebezpieczną grą polityczną. Jeden z włodarzy Marsa, zatrudnia ją do pewnego niewdzięcznego zadania związanego z nielegalnym procesem wspomagającym terraformację. Dziewczyna jest idealistką, do tego nie ma zbyt wiele doświadczenia w przenikaniu politycznych zależności, więc próbuje wypełnić swoje obowiązki wraz z pomocą pewnego nowoprzybyłego na Marsa chłopaka.
Druga część dzieje się kilkadziesiąt lat później i jest znacznie ciekawsza. Efekty poprzednich działań terraformacyjnych okazały się dramatyczne w skutkach. W efekcie tego oraz sytuacji politycznej, na planecie brakuje wody.
Pewien zdolny geolog, poszukiwacz wody na Marsie, dostaje nietypowe zlecenie. Przy okazji jego wypełniania znajduje kilka tajemniczych szkieletów oraz ostrzeżenie, żeby pilnował własnego nosa i porzucił poszukiwania ich właścicieli. Zagadka kryminalna jednak zbyt go kusi, więc mimo zagrożenia brnie coraz dalej w tajemnice i odkrywa wielki polityczny spisek.
🪐 Technologia u władzy
Kosik wykreował ciekawy pomysł na wirtualny świat, który dzieje się bezpośrednio w głowie człowieka. Taki odbiór wirtualnej rzeczywistości umożliwiły wszczepy chipowe, tzw. komplanty. To one obsługiwały całe życie ludzi na Marsie, bez nich człowiek był w tym świecie jak ślepy. Dzięki technologii możliwe było także wynajmowanie swojego ciała do fizycznej pracy i ucieczka do lepszego świata stworzonego w swojej własnej głowie. To było poniżające, ale wielu się na to decydowało, bo Mars wykreowany przez Kosika to nie było przyjemne miejsce.
Autor bardzo fajnie opisuje zagrożenia związane z instalowaniem śmieciowego oprogramowania w głowie, którego efektem jest elektryczna schizofrenia. Zresztą jest tam więcej tego typu pomysłów. Autor opisał także życie w fazie snu, w której można wszystko, nawet tworzyć światy jak SIMsy, którymi się można bawić przyspieszając bądź zwalniając czas. Ale cała książka jest właściwie o czymś innym.
🪐 Polityka to zło
Kosik ustami swoich bohaterów prowadzi rozważania na temat polityki i jej znaczenia dla życia ludzi. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że autor książki nie ma najlepszego zdania o politykach i tego, co trzeba robić, żeby politykę uprawiać.
Sporo jest także wątków o ekologii i o społeczeństwie, które przedłoży wygodę tu i teraz, niż dalekosiężne plany na poprawę. W ogóle idea tej książki nie jest jakoś specjalnie oryginalna. Ot, ludzkość wyżyna siebie wzajemnie. Są też inspiracje pomysłami podobnymi do Dänikena, że ludzie już kiedyś znajdowali się w stanie wysokiej cywilizacji, albo Ziemianie są ich potomkami itd.
Mars jest sprawnie napisanym kryminałem sci-fi, z elementami filozoficznych rozkmin na temat ludzkich słabości. Książka na parę godzin rozrywki, dobrze poprowadzonej fabuły, ciekawych postaci i wystarczającej głębi, żeby po lekturze zostało coś w głowie na dłużej.
Mars, podobnie jak Księżyc, od lat jest planetą wzbudzającą wielkie zainteresowanie. Czerwona planeta wielokrotnie inspirowała twórców, jako potencjalne miejsce, w którym człowiek mógłby jakoś zaistnieć.
Wizja Rafała Kosika to dwie główne historie i jedna króciutka, wprowadzająca we właściwie standardowy motyw użyty w wielu dziełach sci-fi. Autor ukazuje rzeczywistość, w...
2020-02-26
Patoinfluencerzy, patostreamingi i inne pato to dość modne ostatnio określenia. Ja dodam (nadam?) kolejne, którego jeszcze nie słyszałam – patopisarstwo, bo Bukowski to moim zdaniem patopisarz. W umyśle czytelnika wizualizuje życie oparte o seksualne przygody swojego literackiego alter-ego Henry’ego Chinaskiego. Te zaś przygody są pół-autobiograficzne, jak mówi angielska wikipedia. Acz nie wiem, czy to wiarygodne źródło skoro piszą, że to książka o kolejnych rozczarowaniach każdą kobietą, którą spotkał (“dissatisfactions Chinaski faced with each new woman he encountered”), tymczasem to książka o zagubieniu, apatii, lenistwie, wygodnictwie, niestałości, niedbałości, depresji, a pewnie pasowałoby jeszcze kilka innych “ciekawych” określeń.
Dobrze się to czyta, bo język pisany jest łaskawy i łagodzi te jego historie do poziomu, który czytelnik jest sobie w stanie wyobrazić. Ale choć są to historie ekscytujące, to momentami są też zwyczajnie okropne – głównym bohaterem jest czterdziestoparoletni seksoholik i alkoholik, po którym widać już nałogi. Jak sam autor opisuje, Chinaski to dość odpychający typ z olbrzymim ego, który nawet sam przyznaje, że nie wie, co w nim te wszystkie niesamowite laski widzą.
Chinaski najpierw prowadza się dość frywolnie, żeby nie rzec, że łajdaczy/kurwi się, po czym opisuje to i wydaje, a następnie jeździ i czyta swoje utwory na spotkaniach autorskich, za które dostaje pieniądze, za które znów pije i się łajdaczy. I tak w kółko. W międzyczasie nie trzeźwieje i non stop bzyka co rusz to inną laskę. Nie umie dochować wierności, sprasza fanki, nie szanuje nikogo, nie ma żadnej świętości, czasami nawet posuwa się do wymuszenia zgody na sex (jak to w ogóle brzmi?), jakby każda tylko czekała żeby rozłożyć przed nim nogi. Brzmi to jak mokre sny erotomana gawędziarza, ale innej fabuły tu nie ma. To po prostu mniej lub bardziej chaotyczny opis pewnego okresu czasu z życia naszego bohatera spędzonego na chlaniu, seksie, spotkaniu nowych kobiet i wyścigach. Wieczna impreza.
Sam Chinaski pisze o sobie, że po prostu pozwala się nieść życiu. Jest w swojej ocenie “zapijaczonym, zepsutym, przegniłym palantem” i myślę, że jest to wierny wizerunek osobnika ukazanego w książce.
Wciąga, ale…
Kobiety Bukowskiego to specyficzna lektura, wciągająca, ale jednak monotonna. Ileż można czytać o kolejnych podbojach łóżkowych i kobietach, którym się to podobało. Jest też przy tym wulgarna, mało tam subtelności i empatii. Sam Chinaski zauważa, że nie chciałby być tak traktowany jak on traktuje kobiety, ale to przyznanie się do tego nie sprawia, że przestaje to robić. I tak mu życie upływa na korzystaniu z życia, właściwie bezrefleksyjnym, a jeśli nawet jakaś refleksja się pojawia (w dosłownie kilku miejscach na całą książkę), to zaraz jest zabijana przez kolejną przygodę seksualną.
Bukowski ma swoich fanów i choć ja w ich szeregach nie stoję w pierwszym szeregu, to muszę przyznać, że jego opowieści są plastyczne i interesujące, a przynajmniej do pewnego momentu. Ale Kobiety polecam raczej tym, którzy znają już (i lubią) inne książki autora i jego styl.
Patoinfluencerzy, patostreamingi i inne pato to dość modne ostatnio określenia. Ja dodam (nadam?) kolejne, którego jeszcze nie słyszałam – patopisarstwo, bo Bukowski to moim zdaniem patopisarz. W umyśle czytelnika wizualizuje życie oparte o seksualne przygody swojego literackiego alter-ego Henry’ego Chinaskiego. Te zaś przygody są pół-autobiograficzne, jak mówi angielska...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-08
Już dawno nie czytałam książki tak niepokojącej, mrocznej i plastycznej jak Grona gniewu. Steinbeck napisał dzieło o biedzie, bezradności wobec natury i innych ludzi, ale i o nadziei pchającej człowieka do przodu pomimo wszystko.
Historia zaczyna się niepozornie. Mamy lata trzydzieste XX wieku. Tom, dwudziestoparoletni chłopak, wychodzi z więzienia i wraca do swojego domu rodzinnego, na farmę w Oklahomie. Jednak po przyjeździe okazuje się, że ziemia jest opuszczona. Sąsiadów także nie ma, poza jednym, od którego dowiaduje się, gdzie i dlaczego przenieśli się jego bliscy.
Okazuje się, że przez cztery lata, gdy Tom siedział za zabójstwo, jego rodzina wpadła w długi i bank zajął ich ziemię. Musieli uciekać. Tom dołącza do swoich i wraz z nimi rusza na wyprawę za godnym życiem, w którym dużą rolę odgrywają żółte ulotki. Jaskrawe ogłoszenia mówią o Kalifornii, krainie mlekiem i miodem płynącej, w której poszukiwani są pracownicy.
🌾 Podróż pełna wyzwań
Żeby dostać się do celu muszą jednak przejechać połowę Stanów Zjednoczonych, czyli ponad 2,5 tysiąca km. To jakby cztery razy przejechać z Gdańska do Zakopanego, tylko w upalnym lecie i częściowo przez pustynię. Rodzina Jaedów wprawdzie ma sprawne auto, ale jest ono przeciążone i stare, więc nietrudno o usterkę, a przy ich ograniczonym budżecie jest to ogromne wyzwanie. Ale nie mają wyjścia. Nie mają do czego wracać, mogą tylko patrzeć w niepewną przyszłość…
Tom po wyjściu z więzienia jest już inny, utracił młodzieńczą naiwność. Razem z przypadkowo spotkanym byłym kaznodzieją, który kaznodzieją już nie jest, zaczyna filozofować o ludziach i życiu. Są to spostrzeżenia uniwersalne i zasadniczo prawdziwe. Np. snują rozważania o różnych rodzajach ludzi. Takich, którzy się nad sobą użalają i myślą za dużo o swoim losie oraz takich, którzy chcą tylko robić krok za krokiem i nie planować zbyt daleko. Tom właśnie tak by chciał, myśleć tylko o teraz, jednak nie udaje mu się to pomimo prób.
🌾 Nadzieja umiera ostatnia
Grona gniewu to opowieść o bezsilności i bezwzględności kapitalizmu: o wyzysku banków i bezmyślnej automatyzacji oraz o bogaczach, którzy mają więcej niż inni i boją się to utracić. Historia jest pełna goryczy, beznadziei, złamanych żyć ludzi, którzy za bezcen musieli wyprzedawać dorobek całego życia. Ale jest w tej książce także niezabijalna nadzieja na nowe życie w Kalifornii, nadzieja, że jeszcze będzie lepiej.
Steinbeck pisze o niesamowicie silnym instynkcie przetrwania, oraz o potrzebie życia stadnego, które zapewnia stabilizację i bezpieczeństwo. Pisze o zaletach byciu przyzwoitym dla innych i wzajemnym szacunku. O dzieleniu się jedzeniem z głodnymi o tym, że w obozach dla wygnańców bogatsi musieli się wstydzić tego, że np. jedzą lepiej niż reszta.
🌾 W sercach rosną grona gniewu
Grona gniewu opisują przekrój społeczny ubogich Amerykanów, którzy przez suszę w latach ‘30 stracili swoje ziemie i domy. Książka pełna jest rozważań o biedzie, pieniądzach, poczuciu bogactwa, wyzysku i wszelkich kapitalistycznych złach tego świata i ludzi.
Czasami ta historia być może jest nawet zbyt czarno biała. Wynika z niej, że obszarnicy Kalifornijscy i większość poza Oklahomą to źli ludzie, tylko Ci biedacy dobrzy, chociaż też nie do końca. Za mało mi było odcieni szarości, ale zapewne to właśnie przez to książka jest depresyjna, mroczna i przejmująca.
Jedna myśl mi pozostanie po tej książce na dłuższy czas – żyjemy w nieustannie polepszających się czasach i w takim regionie, że mamy względne bogactwo i wolność dla każdego. W większości stać nas na w miarę wygodne życie, ciepłe jedzenie, ubrania i jakiś dach nad głową. Ta książka przypomniała mi o tym, że warto to docenić, bo to nie jest stan domyślny dla wszystkich ludzi.
Już dawno nie czytałam książki tak niepokojącej, mrocznej i plastycznej jak Grona gniewu. Steinbeck napisał dzieło o biedzie, bezradności wobec natury i innych ludzi, ale i o nadziei pchającej człowieka do przodu pomimo wszystko.
Historia zaczyna się niepozornie. Mamy lata trzydzieste XX wieku. Tom, dwudziestoparoletni chłopak, wychodzi z więzienia i wraca do swojego domu...
2023-01-04
Przysięga złota zaczyna się dość dramatycznie. W trzecim tomie czynów Paksenarrion towarzyszymy jej w ostatecznym, desperackim czynie. Bohaterka wiedziona przypadkiem trafia do Miasta Piwowarów, w którym kiedyś wykonywała jedno zadanie. Miała tam samych przyjaciół, a jednak w tym stanie ducha nie chciała od nich pomocy.
Jedynym przyjacielem, któremu była w stanie zaufać jest Mistrz Oakhollow, potężny mag związany z niepokojącymi siłami natury. Zawsze się wzruszam, gdy Paksenarrion do niego dociera. Dziewczyna jest wyczerpana, a kuakganin zaczyna ją leczyć, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
🥇 Czym jest odwaga
Magowi „od drew” udaje się dotrzeć do emocji młodej wojowniczki i przepracować z nią traumy i lęki. Dzięki temu dziewczyna trafia do drużyny łowców pilnujących lasów przed fizycznymi emanacjami demonów magicznych puszcz. Współpraca z nimi przekonuje ją ostatecznie, że choć już nigdy nie będzie taka jak kiedyś, znów jest w stanie skutecznie stawiać czoła światu. Paksenarrion staje się też super paladynką i dostaje swoje pierwsze wezwanie do walki z potężnym złem…
Przysięga złota to opowieść o odwadze i emocjach, o zwykłych ludziach, o dumie i poniżeniu, pokonywaniu siebie i przekraczaniu granic lęku. To także historia o mądrych ludziach, którzy umieją zadawać właściwe pytania i słuchać odpowiedzi, o zaufaniu, żeby przyjąć od nich pomoc. Cały cykl jest historią o poznawaniu siebie i braniu odpowiedzialności za decyzje i słabości, a także o akceptacji siebie, bez “tarzania się w poczuciu winy”.
🥇 Odwaga by marzyć
Te trzy tomy cyklu pt. Czyny Paksenarrion są piękną opowieścią o córce prostego hodowcy owiec z małej wsi, jaką jeszcze można czasem spotkać. Dziewczyna ta miała odwagę marzyć, ale podjęła też próbę spełnienia tych marzeń. Jeśli użyjemy współczesnego języka, to jest to także książka o walce z impostor syndrome oraz o strachu przed nieznanym i niepewnością.
Po lekturze tej książki zawsze mam naładowane baterie i przez pewien czas silnie wierzę, że ciężka praca przynosi sukcesy. Nieco szczęścia albo życzliwości bogów też się przyda. W końcu siły nadprzyrodzone czasem przesyłały Paksenarrion fizyczne znaki ostrzegające przed niebezpieczeństwem, ratowały od kuszy, dawały odporność na magię, czy umiejętność leczenia.
🥇 Comfort story
Przysięga złota to kulminacja wspaniałej opowieści, która jest moim comfort story – czuję się w niej absolutnie bezpiecznie. Nie jest to jakoś wybitnie oryginalna książka. Są w niej ślady biblii, Szninkla, uniwersum Narnii, czy Tolkiena. Siłą tej książki jest ładna historia, język oraz ciekawie zarysowane postacie. Nie jest to dzieło wybitne, raczej odprężająca przygodówka dla młodzieży. A jednak zaliczam ją do moich ulubionych książek, które mam ochotę czytać raz za razem.
🥇🥇🥇
Tytuł recenzji: Paladyni, dobro i zło
Subiektywna ocena: 8/10
Tytuł: Przysięga złota
Tytuł oryginału: Oath of gold
Autor: Elizabeth Moon
Tłumaczenie: Jerzy Marcinkowski
Wydawnictwo: ISA
Data wydania: 2004 (pierwsze wydanie: 1989)
ISBN: 9788388916700
Liczba stron: 512
Przysięga złota zaczyna się dość dramatycznie. W trzecim tomie czynów Paksenarrion towarzyszymy jej w ostatecznym, desperackim czynie. Bohaterka wiedziona przypadkiem trafia do Miasta Piwowarów, w którym kiedyś wykonywała jedno zadanie. Miała tam samych przyjaciół, a jednak w tym stanie ducha nie chciała od nich pomocy.
Jedynym przyjacielem, któremu była w stanie zaufać...
2022-12-28
Drugi tom cyklu o czynach Paksenarrion, czyli Podzielona wierność, podejmuje losy głównej bohaterki od razu po wydarzeniach z tomu pierwszego. Wojowniczka, która przez parę lat stała się weteranką i nauczyła świetnie walczyć, odkrywa w sobie powołanie do czegoś większego.
Okazuje się, że jacyś bogowie nad nią czuwają i raz po raz ratują ją z opresji, bądź pomagają przy walce z demonami i złymi mocami. W pierwszej części Paksenarrion udaje się czynnie przysłużyć w pościgu mrocznego maga i wroga jej dowódcy, Siniavy. Traci przy tym swoich przyjaciół, ale zyskuje przekonanie, że kampania księcia Phelana to tylko początek jej drogi.
💔 To tylko początek
W tomie drugim pt. Podzielona wierność dowódca zwalnia ją ze służby w swoim wojsku i poleca do treningu na rycerza w bractwie Girda, czyli świętego patrona wojowników. Paksenarrion zostaje przyjęta i rzuca się w wir nauki. Dostępuje również zaszczytu szkolenia na paladyna, o czym zawsze marzyła, choć nigdy nie wierzyła, że otrzyma taką szansę.
Niestety w trakcie tego szkolenia, gdy wojowniczka jest najbardziej podatna na działanie zła, zostaje porwana przez sługi mrocznych czcicieli. Zmuszona walczyć w nieludzkich okolicznościach, karmiona, pojona i leczona magicznymi naparami, zatruwa się wewnętrznie przez złą magię.
Wyznawcy Girda i elfy próbują ją wyleczyć, niestety nie do końca się to im udaje. W efekcie dziewczyna wpada w PTSD, jakbyśmy dzisiaj nazwali ten stan i ma ataki lękowe. Zawsze się wzruszam przy tych opisach, bo bardzo lubię tę postać i wcale nie chcę, żeby jej się działa taka krzywda.
💔Wzrost i upadek
Podzielona wierność to część, w której towarzyszymy Paksenarrion w jej niesamowitych przygodach. Dzieje się tu dużo i intensywnie. Autorka świetnie kreuje rozwój postaci, jak i jej upadek. Moon potrafi zaciekawić tym, co się stanie dalej, gdzie ta ścieżka zaprowadzi naszą wojowniczkę.
Autorka wcale swojej bohaterki nie oszczędza i nie idealizuje. Paksenarrion jest porywcza, ale umie się szybko opanować. Fajnie jest opisane, jak denerwuje się szybko, a później tłumaczy sobie różne rzeczy i równie szybko się uspokaja. Jakoś się z nią identyfikuję… ;P
Ta część kończy się cliffhangerem. Nie przepadam za takimi rozwiązaniami fabularnymi, ale nie przeszkadza mi to tutaj jakoś bardzo ponieważ ten cykl nie jest nową książką i już dawno jest zakończony. Trochę szkoda, że w Polsce wydano tylko trzy tomy, z chyba siedmiu. Na szczęście stanowią one główną i zamkniętą opowieść, więc można czytać bez obaw, że historia się urwie.
Od razu można zacząć trzecią część i dowiedzieć się, co dalej działo się z Paksenarrion, która nie mogła już walczyć.
Drugi tom cyklu o czynach Paksenarrion, czyli Podzielona wierność, podejmuje losy głównej bohaterki od razu po wydarzeniach z tomu pierwszego. Wojowniczka, która przez parę lat stała się weteranką i nauczyła świetnie walczyć, odkrywa w sobie powołanie do czegoś większego.
Okazuje się, że jacyś bogowie nad nią czuwają i raz po raz ratują ją z opresji, bądź pomagają przy...
2022-12-21
Są takie książki, które totalnie człowieka pochłaniają. Zajmują mu głowę w stu procentach, że nie zostaje miejsca na inne myśli. Taki jest właśnie cykl o czynach Paksenarrion, którego pierwszy tom nazywa się Córka owczarza.
W pierwszej części poznajemy wykreowany przez autorkę świat heroic fantasy i główną bohaterkę. Paksenarrion to młoda dziewczyna, która tuż po swoich osiemnastych urodzinach ucieka z domu, bo ojciec chce ją wydać za mąż. Ona jednak inaczej wyobrażała sobie swoje życie.
⚔ Najemniczka ze wsi
Dziewczyna zaciąga się do wojska i tu zaczynają się jej przygody, choć pierwszy tom jest trochę rozbiegówką. Jest dużo opisów – poznajemy głównie świat, w którym jest magia, bogowie, a święci angażują się w życie ludzi. Są paladyni w lśniących zbrojach, elfy, orki, pełno magicznych przedmiotów. Fantasy pełną gębą.
Razem z Paksenarrion i kompanią najemników księcia Phelana, w której wojowniczka służy, pokonujemy kolejne kilometry dróg w trasie do kolejnych bitew i przeciwników, walcząc z kolejnymi przeciwnościami i ucząc się nowych rzeczy o świecie i wojaczce.
⚔ Od zera do bohatera
Mega mi się podoba sposób wyjaśniania świata jakiego używa Elizabeth Moon. Główna bohaterka książki na początku niewiele wie, pochodzi z dalekiej wsi i musi się wiele nauczyć. Zwykle przełożeni wszystko jej tłumaczą, bez kpin, przekąsów i patrzenia z góry, że niedoświadczona.
Wraz z kolejnymi wydarzeniami okazuje się, że Paksenarrion nie do końca jest zwykłą, choć ambitną dziewczyną ze wsi. Być może siły wyższe mają wobec niej jakieś większe plany.
⚔ Prosta ale ładna fabuła
Córka owczarza ma w gruncie rzeczy bardzo prostą fabułę, ale zręcznie napisaną. Bohaterowie nie są jacyś bardzo pogłębieni, ale też nie są płytcy. Znamy ich motywacje i wraz z kolejnymi przygodami poznajemy je coraz lepiej. Jak na książkę rozrywkową, którą można przyporządkować jako young adult, to w zupełności wystarczy.
Elizabeth Moon wykreowała przyjemny świat. Wszyscy są równi, nie ma żadnych płciowych przepychanek, a kobiety mogą tak samo walczyć i żyć jak mężczyźni i przy odpowiednim treningu być tak samo dobre. Zło jest namacalne, ale dobro zwykle zwycięża. To miły i przyjemny świat, w którym chce się przebywać. Pierwszy tom może bywa momentami przegadany, ale tylko zajawia, co się wydarzy dalej i tam już jest ciekawiej.
Są takie książki, które totalnie człowieka pochłaniają. Zajmują mu głowę w stu procentach, że nie zostaje miejsca na inne myśli. Taki jest właśnie cykl o czynach Paksenarrion, którego pierwszy tom nazywa się Córka owczarza.
W pierwszej części poznajemy wykreowany przez autorkę świat heroic fantasy i główną bohaterkę. Paksenarrion to młoda dziewczyna, która tuż po swoich...
2022-08-31
Mam mieszane uczucia po lekturze książki pt. Pupilla. Jej podtytuł brzmi Metamorfozy figury drapieżnej dziewczynki w wyobraźni symbolicznej XX wieku. Tematyka jest kontrowersyjna, ale mimo to książka dostała nominację do nagrody Nike w 2015 roku. To w pewien sposób sygnał na istniejącą wolność słowa, choć książka była krytykowana.
Katarzyna Przyłuska-Urbanowicz na czynniki pierwsze rozkłada kilka charakterystycznych postaci nimfetek obecnych w kulturze. Na paru najważniejszych przykładach próbuje rozwiać tajemnice siły tych „stworzeń”. Omawia m.in. kreacje Lulu Franka Wedekinda, obrazy Balthusa oraz dzieło Nabokova – Lolitę.
🐍 Siła nimfetki
Najciekawszy był tekst o Lolicie. Autorka wyjaśnia, że przyczyny uczucia do nimfetki leżały w dzieciństwie narratora i niespełnionej miłości z dzieciństwa, a skoro to z dzieciństwa, to jest niewinne i OK. Nie bardzo mnie jednak przekonuje taka narracja, choć Lolitę Nabokova dawno temu czytałam i wtedy nawet mi się podobała.
Przyłuska-Urbanowicz rozbija postać Lolity na części pierwsze, jako dziewczynki przebiegłej, okrutnej i bezwzględnej, która wykorzystuje swoją władzę nad mężczyzną. Może i tak, ale gdyby spłycić tę historię, można by powiedzieć, że od tego się jest dorosłym, żeby umieć trzymać swoje żądze pod kontrolą, niezależnie od wszystkiego, a dziecko, to zawsze dziecko. Ale jak wiemy, życie jest trochę bardziej skomplikowane.
🐍 Larwa samicy
Autorka na początku zadaje ciekawe pytanie: w czym tkwi siła małych lolitek, larw samic, przed przepoczwarzeniem się w wersję dorosłą. Czy w ich niewinności? One jeszcze nie wiedzą, że ludzie są źli i nie trzymają swoich popędów na wodzy. Ci źli ludzie mogą je skrzywdzić.
Z drugiej strony dzieci to mali ludzie, którzy jeszcze nie wiedzą jak się zachowywać oraz nie interesują ich konsekwencje swoich działań. Bywają okrutne i bezwzględne w dążeniu do swoich celów. Tak jak postacie drapieżnych “pupill”.
Przy okazji są tu rozważania o sytuacji społecznej dzieci pod koniec XIX wieku. Sprzedaż dzieci i ich prostytuacja były realnymi, powszechnie dyskutowanymi problemami. Dopiero pod koniec XIX wieku podniesiono granicę pełnoletności z 13 do 16 lat.
🐍 Dziewczynka – pupilla – symbol
Czytając te czasami nie do końca zrozumiałe wyjaśnienia motywu dziewczynki, jako symbolu przeróżnych zjawisk, np. konsumpcjonizmu (ekonomia pożądania), przedmiotowości a zarazem podmiotowości, zła i jednocześnie niewinności, trudno mi było nie pomyśleć, że to górnolotne wyjaśnienia w celu wytłumaczenia facetów, którzy pisali książki, bo próbowali dać ujście swoim pedofilskim żądzom. Choć z dwojga złego, lepiej tak, niż w realnych czynach.
Być może zbytnio upraszczam. A z drugiej strony niepokoi mnie możliwość przyjęcia rozerotyzowanych obrazów, czy książek jako sztuki, i choćby minimalnego przyzwolenia na seksualizację dzieci.
Z jeszcze innej strony myślę, że ograniczanie sztuki wchodzi w zakres wolności słowa. Jej przeciwieństwem jest tabuizacja pewnych tematów i ucinanie dyskusji o nich, które moim zdaniem może przynieść więcej złego, niż dobrego. A Przyłuska-Urbanowicz dyskutuje na wysokim poziomie, choć w kilku miejscach zastanawiają mnie jej słowa. Najbardziej gdy autorka pisze na temat obrazu “Lekcja gry na gitarze” Balthusa i twierdzi, że homoerotyczny charakter sceny wyklucza przemocowość sceny. Ekhm, no nie.
🐍 Dogłębna interpretacja
Kontrowersyjność tematu nie zmienia faktu, że Przyłuska-Urbanowicz ma potężną wiedzę. Odsłania całe mnóstwo dyskretnych analogii, sugestie skojarzeń nazw, języka, wymowy, brzmienia, optyki i wielu innych. Czasami odnosi się też do innych kultur, np. japońskiego kawaii. Przytacza również postać artystki Sally Mann, która zasłynęła z pokazywania bardzo charakterystycznych zdjęć swoich dzieci. Jedna z jej fotografii zdobi okładkę tej książki. Dziewczynka z cukierkowym papierosem (“Candy cigarette”) dobrze wizualizuje, o czym przeczytamy w książce.
Wydaje się jakby Przyłuska-Urbanowicz chciała pomiędzy słowami powiedzieć, że znaczenia nadaje obserwujący. A wzrok artystów był niewinny, przedstawiający niewinne istoty nieświadome jeszcze tego, że ktoś na nie patrzy. W ogóle motyw optyki jest bardzo szeroko omówiony. Ciekawe są wyjaśnienia dotyczące wzroku i patrzenia, jako czynności, dzięki której można posiadać coś lub kogoś, ale też bywa pułapką dla patrzącego.
Forma książki pt. Pupilla trochę mi się skojarzyła z omawianiem znaczenia wierszy i prozy na języku polskim w liceum. Tylko Przyłuska-Urbanowicz serwuje nam omówienie o wiele bardziej dogłębne i szczegółowe. Jej książka niewątpliwie poszerza horyzonty, ale zostawia też niepokój, dysonans poznawczy. Raczej nie ze względu na to, co pisze, ale na temat rozważań, który wywołuje bardzo wiele różnych emocji i stawia wiele pytań. Na pewno nie jest to książka dla każdego.
Mam mieszane uczucia po lekturze książki pt. Pupilla. Jej podtytuł brzmi Metamorfozy figury drapieżnej dziewczynki w wyobraźni symbolicznej XX wieku. Tematyka jest kontrowersyjna, ale mimo to książka dostała nominację do nagrody Nike w 2015 roku. To w pewien sposób sygnał na istniejącą wolność słowa, choć książka była krytykowana.
Katarzyna Przyłuska-Urbanowicz na...
2022-07-10
Książki filozoficzne często pozostawiają we mnie mieszane uczucia. Nie inaczej było z tytułem Ekstazy kobiece napisanym przez Jean-Noël Vuarneta. Z jednej strony temat, który autor wziął na warsztat jest ciekawy, a z drugiej, wybór “warsztatu” do obróbki tego tematu nie przekonuje.
Nie wiem dlaczego, ale mam wpojone przekonanie, że książki filozoficzne muszą być mądre (przemądrzałe?) i napisane górnolotnie. To nieprawda, bo są też wspaniałe, napisane bardziej niż bardzo przystępnym stylem, np. Szczeliny istnienia. Ale generalnie mam przeczucie, że czytanie “czegoś o filozofii” będzie katorgą. A w ogóle to nie mam co po nie sięgać, bo i tak mało ze swoją skromną wiedzą zrozumiem.
Jednak w przypadku książki pt. Ekstazy kobiece mam wrażenie, że trudno mi było zrozumieć autora nie tyle przez moje małe rozeznanie w temacie, co przez chaos jego myśli i niefrasobliwe podejście do ułożenia treści.
🧠 Luźne rozważania
Ekstazy kobiece to dość luźne rozważania i opowieści o mistyczkach chrześcijańskich, które jak sugeruje autor wprowadziły do kultury kobiecą cząstkę mądrości, za pomocą zsyłanego przez Boga rodzaju transu. Na przestrzeni wieków takich kobiet było wiele i krok po kroku wydeptały sobie ścieżkę do uznania zmysłowości kobiecej jako czegoś interesującego i nie tak bardzo kontrowersyjnego, skoro pochodziło od Boga.
Mimo ewidentnych skojarzeń z erotyką, temat był na tyle “bezpieczny”, że został zaakceptowany jako wartościowy i godny utrwalenia w historii, także kościoła. Autor stara się przybliżyć ten temat ogólnie oraz rzucić światło na pewne szczególne elementy tego misterium. Rozważa np. rolę powierników i powierniczek kobiecych ekstaz, czy też przybliża biografie co ciekawszych mistyczek.
🧠 Fascynujące historie
I tu właśnie zaczęłam mieć z tą książką problem, ponieważ jest nierówna. Vuarnet niektóre postacie, traktuje bardziej szczegółowo, a o innych, np. Hadewijch, wspomina, że też ciekawe, ale głównie odchodzi w jakieś swoje dalekie od tematu dygresje i przemyślenia.
Albo święta Katarzyna z Aleksandrii, z opowieści autora wydaje się być fascynującą postacią. Z historii wynika, że została skazana na śmierć przez tortury za to, że dyskutowała z mężczyznami o filozofii. Ale nie wiadomo tego na pewno, nie wiadomo nawet kiedy żyła, bo autor akurat w tym przypadku nie uznał za stosowne tego podać, choć przy innych postaciach te daty bywają.
🧠 Temat ciekawy
Nigdy nie wiadomo, co nas spotka w kolejnym rozdziale. A szkoda, bo niektóre z przytoczonych biografii robią smak na więcej, mimo że kwiecisty styl zdań oraz czasami przesadna poetyckość trochę tę chęć ograniczają.
To, że autor stawia pytania, ale na nie nie odpowiada nie jest jeszcze problemem. Vuarnet rozważa np. czy mistycyzm jest tylko dla osób religijnych, a jeśli ktoś jest ateistą, to już tylko kontempluje. Natomiast to, że jego przekaz w większości jest mętny, okraszony zbyt wieloma niezbyt konkretnymi odniesieniami do kultury i sztuki, to już był dla mnie pewien problem. Trudno z tej książki cokolwiek zapamiętać. Choć muszę przyznać, że reprodukcje obrazów mistyczek pomagają w wyobrażeniu sobie tego zjawiska i przesłania, które autor zdaje się formułować.
🧠 „gwałtowny afekt erotyczny przeniesiony na życie religijne”
Jest coś niepokojącego w tym zjawisku. Raz, że część z przywołanych cytatów brzmi dziwnie w zestawieniu w sakralnym pochodzeniem, bardzo seksualnie. Autor zresztą poświęca sporo miejsca na rozważanie tego wydźwięku. Wydawało mi się to nieco absurdalne, bo po co Bóg, który może wszystko (no może poza stworzeniem kamienia, którego sam nie może unieść, hehe) miałby ukazywać się jakimś kobietom, mówić im, że są jego oblubienicami i zsyłać na nie prawie seksualne ekstazy?
Jest w tym coś więcej i chyba to chciał przekazać Vuarnet, natomiast nie do końca mu się to udało. Ekstazy kobiet niewątpliwie zajawiają temat. Na końcu książki jest spis najważniejszych ekstatyczek, więc ktoś chcący pogłębić wiedzę może z niego skorzystać. Z chęcią przeczytałabym więcej o samych kobietach, ale z bardziej ułożonym, historycznym podejściem.
Książki filozoficzne często pozostawiają we mnie mieszane uczucia. Nie inaczej było z tytułem Ekstazy kobiece napisanym przez Jean-Noël Vuarneta. Z jednej strony temat, który autor wziął na warsztat jest ciekawy, a z drugiej, wybór “warsztatu” do obróbki tego tematu nie przekonuje.
Nie wiem dlaczego, ale mam wpojone przekonanie, że książki filozoficzne muszą być mądre...
2021-09-08
Zaczynając książkę pt. Profesor Stoner nie do końca wiedziałam na co się porywam. Tytuł oddaje idealnie opowieść, którą snuje autor. Jest to książka o nauczycielu akademickim; o jego całym życiu, właściwie od urodzenia aż po śmierć. Brzmi nudno? I trochę jest. To jest jednocześnie słabość i siła tej książki.
Słabość
Jak bardzo fascynujące może być życie kogoś, kto jest nauczycielem? Oczywiście może, ale większe szanse są, że będzie ono zwyczajne i nudnawe. I poza kilkoma nielicznymi wyjątkami, takie właśnie jest życie głównego bohatera.
Momentami jest bezbarwne do bólu, jakby toczyło się gdzieś trochę poza nim, a on podążał dalej tylko siłą inercji. Tak się dzieje, gdy profesor odpuszcza swojej żonie jej gierki oraz nagłe zwroty w wychowaniu ich jedynej córki. Tak dzieje się też, gdy okazuje się, że nadepnął na stopę swojemu zwierzchnikowi. Przełożony był złośliwą i pamiętliwą bestią i zastopował mu dalszy rozwój w temacie, który Stoner kochał najbardziej.
Siła
Ale czy książka jest nudna? Tego nie mogę powiedzieć, bo niesie ze sobą mnóstwo sprzecznych emocji. Dokładnie takich, jakie towarzyszą nam w naszym własnym życiu. Czasami jest to ostrożne szczęście, najczęściej nuda i stagnacja, rzadko małe triumfy.
Styl Williamsa również nadaje nudnemu życiu Stonera nieco żywsze barwy. Autor wyciągnął z niego wszystko, co było możliwe. Udowodnił, że nawet największy marazm można opisać całkiem interesująco.
Te emocje…
Profesor Stoner to książka również o tym, co może “odebrać” kiepsko wybrana żona. Jest tu o wyborach życiowych i o głupocie młodości. Znajdzie się tu także kilka refleksji o społeczeństwie początku XX wieku (akcja dzieje się tuż przed II Wojną Światową) i konwenansach, w które ludzie byli uwikłani, zarówno żony jak i mężowie. Są wątki dotyczące relacji rodzinnych, niedopowiedzianych i nieprzepracowanych traum, zemstach matek na swoich mężach i dzieciach oraz zemstach dzieci na własnych rodzicach.
Jest także sporo o władzy kobiet i o inercji mężczyzn, ale też o ich bezsilności wobec okrutnych zagrywek kobiet. Chciało mi się płakać, gdy czytałam o tym co czuł, jak jego żona wyrzuciła go z gabinetu i zepchnęła jego książki i pracę w kąt. Wcisnęła jego pracę do małej komórki, a później nawet tam nie dawała mu spokoju, niszcząc celowo jego notatki, choć wciąż utrzymywała pozory kochającej żony.
Okropnie smutno
W pewnym momencie czułam się oblepiona bezsilnością Stonera wobec jawnej niesprawiedliwości, która go dotyka. Osaczony z każdej strony, w domu przez żonę, a pracy przez szefa, któremu się postawił. Byłam kiedyś w podobnej sytuacji, być może właśnie dlatego ta książka dotknęła mnie do żywego.
W życiu trafiamy na złych ludzi i tylko od nas zależy, jak wobec postąpimy gdy na jaw wyjdzie ich złośliwość. Stoner nie umiał się ugiąć i przez to cierpiał wiele lat. Musiał nauczyć się czerpać przyjemność z drogi, a nie z osiągnięć. Karierę miał skutecznie zablokowaną. Stracił także jedyne prawdziwe uczucie, które przypadkiem znalazł. Choć w to akurat i tak była wpisana tymczasowość.
Ale nawet wtedy się uczymy
Ostatecznie jednak nawet smutne życie, pełne niesprawiedliwości czegoś uczy. Także Stonera. Tylko ja nie odkryłam w tej powieści niczego, o czym bym już nie wiedziała. Od dawna jestem pogodzona z tym, że życie w większości nie jest spektakularne. Rodzimy się, żyjemy i umieramy. Bywają momenty szczęścia, o wiele częściej bywają momenty stagnacji i porażki. Tak to po prostu wygląda.
Jeśli ktoś by mnie zapytał, czy mi się ta książka podobała, odpowiedziałabym, że niespecjalnie. Dość mam własnych trudnych emocji w życiu. Ale jeśli ktoś jednak zapyta, czy jest dobra, to niewątpliwie muszę przyznać, że Profesor Stoner ma coś w sobie, a na pewno pozostawia osad emocjonalny.
Zaczynając książkę pt. Profesor Stoner nie do końca wiedziałam na co się porywam. Tytuł oddaje idealnie opowieść, którą snuje autor. Jest to książka o nauczycielu akademickim; o jego całym życiu, właściwie od urodzenia aż po śmierć. Brzmi nudno? I trochę jest. To jest jednocześnie słabość i siła tej książki.
Słabość
Jak bardzo fascynujące może być życie kogoś, kto jest...
2022-07-03
Książka Love. Inne historie miłosne to chyba największe zaskoczenie ostatniego czasu. Nie wiedziałam wcześniej nic o jej treści, więc wnioskując po okładce (hehe) spodziewałam się lekkich opowieści, o najbardziej standardowych przejawach tego uczucia.
Elżbieta Turlej zafundowała tu jednak chyba te najbardziej niestandardowe historie w oryginalnym wydaniu. Autorka porównuje ten zbiór do tablicy z przyczepionymi notatkami i trochę tak właśnie to wygląda. Każdy mikro reportaż ma początkową notatkę z mediów, później właściwy tekst, na końcu zaś jeszcze krótki komentarz autorki.
💘 Miłość o wielu wymiarach
Każdy tekst jest o czymś innym, trochę inny i moim zdaniem niekoniecznie mówi o miłości, choć niewątpliwie w każdej z tych historii można odnaleźć okruchy uczuć. Na pewno zaś znajdziemy tu opowieści inne niż: ona poznała jego, i po jakichś przelotnych problemach żyli długo i nie/szczęśliwie.
Turlej pisze o oszustce onkologicznej żerującej na współczuciu (Koniec), o trudnej namiętności do kogoś innego poza mężem/żoną (W słodkiej niewoli liczb, Mistrzu i Małgorzata, Zdradzający i zdradzani), o uczuciu do ojczyzny i zagubieniu młodzieży (Pistolet, ten najmłodszy), o miłości do dzieci, źle pojętej i bez granic (Święta rodzina), o uczuciach w zakładach karnych (Na zawsze razem, chociaż osobno), oraz o wielu innych ciekawych i nieoczywistych formach emocji.
💘 Rzecz o ludziach
Choć emocje/miłość to temat przewodni tej książki, to tak naprawdę jest to książka o ludziach i czasach, w których żyją. Czy to ludzie kształtują czasy, czy czasy kształtują ludzi? Czym jest miłość dzisiaj, z możliwościami, które daje zaawansowana cywilizacja oraz względne bogactwo społeczne?
Bohaterami Love. Inne historie miłosne, czyli zbioru mikro reportaży Turlej są współcześni Polacy, więc to jest to historia także o naszym własnym podwórku. Czy może raczej o mało znanych, zaciemnionych miejscach tego podwórka.
💘 Nie oceniaj po okładce?
Mówią nie oceniaj książki po okładce, ale jeśli nie wiadomo o niej nic więcej, to zostaje tylko ona. Środek często zaskoczy, czasami nawet bardzo pozytywnie, tak jak w przypadku tego zbioru tekstów.
💘💘
Rozdziały:
- W słodkiej niewoli liczb
- Pistolet, ten najmłodszy
- Mistrzu i Małgorzata
- Zdradzający i zdradzani
- Święta rodzina
- Na zawsze razem, chociaż osobno
- Pościelówy
- Uwiąd
- Nieboska matka Polka
- Ewangelia według Łukasza
- Chodź, zaczaruj mi świat
- Kobieta z kangurem w torebce
- Love
- Och, Karol
- Wyskok z wiadra
- Na ołtarzu miłości albo życia
- Gdy słowa zamilkną, przemówią kamienie
- Koniec
Książka Love. Inne historie miłosne to chyba największe zaskoczenie ostatniego czasu. Nie wiedziałam wcześniej nic o jej treści, więc wnioskując po okładce (hehe) spodziewałam się lekkich opowieści, o najbardziej standardowych przejawach tego uczucia.
Elżbieta Turlej zafundowała tu jednak chyba te najbardziej niestandardowe historie w oryginalnym wydaniu. Autorka porównuje...
2022-06-26
Nie miałam wielkich oczekiwań w stosunku do książki Marka Vadasa. Po prostu tytuł Uzdrowiciel wydał mi się na tyle ciekawy, żeby kompulsywnie kliknąć okładkę na Kindlu i zacząć czytać. Jakim zaskoczeniem była dla mnie treść, szczególnie, że autorem jest Słowak.
Uzdrowiciel to zbiór krótkich opowiadań z Afryki, umiejscowionych gdzieś w okolicy Kamerunu. Miejsce to odległe, egzotyczne i fascynujące, bo mało znane. Wydawało się znajdować na pograniczu światów. Vadas wykorzystuje to wrażenie niesamowitości i je pogłębia.
🧙♂ Poza czasem
Te krótkie opowiadania są osadzone niby w aktualnej rzeczywistości, a trochę trudno to do końca sprecyzować. Są przecież takie miejsca, w których czas się jakby zatrzymał, nie docierają tam za bardzo nowinki technologiczne, a ludzie żyją w rytmie z naturą. Autor właśnie tam nas zabiera.
Ale nie są to zwykłe opowiadania z życia mieszkańców Kamerunu. Czy też raczej życie tych mieszkańców nie jest zwykłe. W tle czają się magia, podstępne demony, Orisha o ludzkich słabościach, klątwy, duchy i wiele innych niepokojących i niewytłumaczalnych zjawisk.
🧙♂ Magiczne istoty i dziwne wydarzenia
Spotykamy chłopca, który wziął się z książki, oraz śmierć pijącą obok ludzi w knajpie. Są też klasyczne czarownice, szamani, uzdrowiciele, prorocze sny, niezwykle śmierci i inne niepokojące historii z pogranicza snu.
Marek Vadas pokazuje nam ciekawy punkt widzenia, zupełnie odmienny od racjonalnego, twardego stąpania po ziemi, a także zupełnie odmienny od historii, których można spodziewać się po mieszkańcu Europy. Przez chwilę można poczuć gęsią skórkę, czytając o niewytłumaczalnych zbiegach okoliczności, które wcale zbiegami okoliczności nie są.
🧙♂ Krótko, ale sprawnie
Wszystkie opowiadania wydrukowane w zbiorze pt. Uzdrowiciel, są bardzo krótkie. Ale to Vadasowi wystarcza, żeby stworzyć gęsty klimat niesamowitych opowiastek wprowadzających w niepokojący świat bożków afrykańskich, tajemniczych obrzędów i wydarzeń. Ciekawa książka.
Nie miałam wielkich oczekiwań w stosunku do książki Marka Vadasa. Po prostu tytuł Uzdrowiciel wydał mi się na tyle ciekawy, żeby kompulsywnie kliknąć okładkę na Kindlu i zacząć czytać. Jakim zaskoczeniem była dla mnie treść, szczególnie, że autorem jest Słowak.
Uzdrowiciel to zbiór krótkich opowiadań z Afryki, umiejscowionych gdzieś w okolicy Kamerunu. Miejsce to odległe,...
2022-06-19
Choć 7EW to książka z typu cegieł, to bardzo mi się podobała. Żal mi było porzucać bohaterów i świat wykreowany przez autora, a rzadko mi się to zdarza. Zwykle, w przypadku tak długich historii jestem zmęczona. Tu było inaczej, głównie ze względu na emocje, które wzbudzała we mnie ta historia.
🚀 Zagłada Ziemi
Pewnego dnia księżyc trafia coś, co go rozbija na kilka kawałków. To oczywiście prowadzi do zaburzenia ekosystemu Ziemi, ale co ważniejsze naukowcy zdają sobie sprawę, że ogromna ilość odłamków zmierza w kierunku planety. Ogrzeją one atmosferę tak, że wszystko na Ziemi spłonie. Ludzie muszą uciekać, ponieważ powszechnie panuje opinia, że nie da się nigdzie schronić przed skutkami deszczu meteorytów.
Neal Stephenson stworzył zaskakująco pełny i szczegółowy świat z wieloma dokładnymi opisami elementów i wyposażenia statków, stąd książka jest dość długa, ale przez to bardzo wiarygodna, mimo wszystko ciekawa i wcale nie nuży.
7EW to Space Opera pisana wielkimi literami. Historia wielu setek lat walki o przetrwanie, oczywiście ze skrótami. Dwie pierwsze części książki dotyczą pokolenia „naszego”, pokolenia ucieczki, a trzecia wydarzeń wiele lat po katastrofie.
🚀 Nowy Świat
Neal Stephenson wykreował interesującą konwencję nowego świata stworzonego na zgliszczach starego. „Nowi” ludzie nie chcieli powtarzać starych błędów, stworzyli więc własny system oparty na pewnych zmianach genetycznych potomków. I stworzyli swoją własną przestrzeń do popełniania nowych błędów.
Np. jedna z nowo powstałych ras posiada zdolność do epigenetyki, czyli, jak to autor nazwał, to rasa ludzkich „szwajcarskich scyzoryków” , którzy w pewien sposób potrafią pod wpływem doświadczeń wpływać na to, które markery DNA uaktywnią, a które uśpią.
🚀 Świat ludzi
W książce 7EW jest dużo interesujących pomysłów. Autor np. porusza problem odwiecznej rywalizacji rządowych inicjatyw z prywatnymi. Okazuje się, że bogate prywatne firmy są w stanie organizować misje kosmiczne z o wiele większym rozmachem, oryginalnością i skutecznością niż rząd. Jak oni śmią! Parweniusze.
Autor sięga także po konwencje rozgrywek politycznych na Ziemi i w kosmosie. Łącznie z groźbą kradzieży prywatnych zasobów, zwaną dość dyplomatycznie konfiskatą. Bo przecież co gównażeria będzie podskakiwać tym, którzy w rządowych strukturach zęby zjedli na misjach kosmicznych.
🚀 Psychologia tłumów
Stephenson odrobił też lekcję z socjologii i psychologii. Porusza problematykę tego, jak ważne jest psychiczne zdrowie i poczucie celu, jakiejś nadziei, sensu życia. I dotyczy to tak jednostek, jak i całych społeczeństw.
Dochodzimy do smutnych wniosków, że oszukiwanie ludzi, mówienie im tego, co chcą usłyszeć, a przemilczanie niewygodnych faktów, to skuteczny sposób na zarządzanie tłumem.
Gdzie są ludzie, tam jest i polityka oraz dążenie do władzy. Szczególnie wśród tych, którzy już wcześniej jej posmakowali. Są też gierki, inne poglądy, czasami drastycznie inne, powodujące różne konflikty.
Super ciekawie jest opisana plemienność – każda rasa jako oddzielne plemię, które dąży do swojego. Niektóre plemiona są nastawione na współpracę, a inne nie i okazują wrogość i walkę o władzę po trupach.
🚀 Potężna fabuła
7EW ma też kilka słabostek dotyczących głównie luk fabularnych, ale przy skali historii zupełnie mnie to nie dziwi. Np. brakuje informacji o pewnym znaczącym zderzeniu z meteorytem. Dowiadujemy się o nim jakby przypadkiem, z dalszej części wydarzeń, które wynikają właśnie z tego zderzenia. Ale rozumiem, że książka i tak jest długa, więc jakieś skróty musiały być wprowadzone.
Nie przeszkadza to jednak na tyle, żeby wpłynęło na odbiór całości historii. Ale końcówka aż się prosi o dokładniejsze rozpisanie tego, co się wydarzyło z niektórymi bohaterami i w ogóle co było dalej. Nie chcę przez to napisać, że 7 Ew nie ma zakończenia, bo ma. Natomiast kontynuacja byłaby wskazana bardziej niż bardzo. Niewiele książek, szczególnie cegieł, robi na mnie takie wrażenie.
Choć 7EW to książka z typu cegieł, to bardzo mi się podobała. Żal mi było porzucać bohaterów i świat wykreowany przez autora, a rzadko mi się to zdarza. Zwykle, w przypadku tak długich historii jestem zmęczona. Tu było inaczej, głównie ze względu na emocje, które wzbudzała we mnie ta historia.
🚀 Zagłada Ziemi
Pewnego dnia księżyc trafia coś, co go rozbija na kilka...
2022-05-15
Jeśli komuś podobał się Marsjanin, to Projekt Hail Mary także mu się spodoba. Najnowsza książka Andyego Weira jest pod pewnymi względami bardzo podobna do historii z Czerwonej Planety. Samotny kosmonauta – naukowiec próbuje rozwiązać skomplikowany problem, tylko tym razem stawką nie jest jedynie jego życie, ale także życie przynajmniej połowy naszej planety.
Fabuła wciąga od razu, bo jak w tym horrorze, budzimy się, w nieznanym pomieszczeniu z gościem, który w ogóle nie pamięta kim jest. Zaczynamy więc poznawać historię na równi z głównym bohaterem. Dr Grace, bo o nim mowa, to zdolny naukowiec, który po pewnym incydencie zrezygnował z kariery naukowej i zajął się uczeniem w liceum.
Przeznaczenie jednak go dopada gdy pewnego dnia w jego sali lekcyjnej pojawia się tajemnicza Eva Stratt i zmienia jego życie. Jeszcze nie wiadomo tylko czy na gorsze, czy na lepsze. Okazuje się, że Stratt jest prawie wszechwładną szefową projektu Hail Mary, czyli jedynej nadziei na uratowanie Ziemi przed katastrofą ekologiczną. Grace jest im potrzebny, z powodu badań, które prowadził w przeszłości.
Nasz zbuntowany naukowiec wraz z kolejnymi odkryciami dotyczącymi projektu, coraz bardziej angażuje się w jego działania, aż pewien plot twist (o którym dowiadujemy się na końcu) sprawia, że jego zaangażowanie staje się “ostateczne”.
🪐 Nauka i rozrywka
Projekt Hail Mary to jest bardzo dobra historia. Raz, że postacie są nieoczywiste i wielowymiarowe, a fabuła ma odcienie szarości, nie jest czarno biała (Weir jest sprawnym pisarzem). A dwa, że książka jest pełna odniesień do przeróżnych osiągnięć naukowych np. fizyki, chemii, biologii, matematyki, kosmologii, astronautyki i wielu innych ciekawych nauk i rzeczy, które warto wiedzieć o świecie. Poszczególne wątki bardzo dobrze się kleją i widać, że techniczny redaktor, który wspierał autora w uczynieniu tej książki “tak bardzo zgodnej z wiedzą naukową, jak się da”, zrobił niezłą robotę.
W treści widać też inspiracje i odniesienia do innych ciekawych książek i filmów. Np. do świetnego Arrival, filmu lub książki, ale książki nie czytałam (jeszcze), więc nie wiem czy do niej też. Weir nawiązuje do sposobu nauczania wzajemnej komunikacji oraz do imion nadanych obcym, czyli Abbott i Costello. To są moje dwa ulubione wątki w tamtej historii i mega się cieszę, że Weir także je zauważył.
🪐 Nie tylko akcja
Oprócz zgrabnej fabuły i ciekawych postaci dostajemy jednak jeszcze coś więcej. Weir wprowadza kilka plot twistów, które inicjują pojawienie się pewnych pytań. Np. o to, czy w imię ratowania całej ziemi, jesteśmy w stanie zaprzepaścić dotychczasowy klimat?
Czy w imię ratowania ludzi można posunąć się do absolutnie wszystkiego? Albo czy można przedłożyć dobro ludzkości ponad dobro (i prawo) jednostki do samostanowienia? Czy w imieniu większego dobra można komuś odebrać wolność?
🪐 To nie jest noir
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że coś mi uwiera w tej książce. Przez pewien czas wszystko szło gładko. Aż za gładko. Ale natychmiast zdałam sobie sprawę, że w sumie to podoba mi się takie podejście, bo wolę cieszyć się historią, niż stresować się, że astronauci mają jakieś problemy. Tylko o tym pomyślałam i wtedy zaczęła się akcja na całego.
Pomimo tego, że Projekt Hail Mary niesie sporo emocji, to raczej są one pozytywne. Nie ma tu wielkich dramatów, załamań psychicznych i skrajnych zachowań. Historia jest napisana w klimacie optymizmu, że wszystko się uda. Może to jest delikatnie sztuczne, ale mi się podoba.
🪐 Ach ta nauka!
Bardzo mi się podobało, że w tej książce Weir pokazuje jak powstaje nauka i kolejne odkrycia. Proces ten jest żmudny i wymagający wielu dostosowań, czy jakbyśmy dzisiaj powiedzieli “pivotów”. Dowiadujemy się kolejnych rzeczy. Badamy kolejne elementy i puzzel po puzzlu układamy główny obrazek i przekształcamy wiedzę na wnioski i późniejsze działanie. Dobrze, że autor o tym przypomina, bo mam ostatnio wrażenie, że w dobie internetu i specjalistów od lewoskrętnej witaminy C oraz innych siewców “prawdy”, coraz bardziej jest to zapominane.
Projekt Hail Mary czytałam w oryginale i choć generalnie nie miałam problemu z językiem, niektóre bardziej techniczne słówka sprawiały mi trudność. Sporo było słownictwa specjalistycznego, chemicznego, fizycznego i mechanicznego, ale generalnie ze słownikiem wbudowanym w Kindla, można sobie z tym poradzić.
Andy Weir po raz kolejny zaproponował nam książkę, która nie tylko przemyca wiedzę, ale także taką, która opowiada ciekawą historię i jest również świetną rozrywką.
Jeśli komuś podobał się Marsjanin, to Projekt Hail Mary także mu się spodoba. Najnowsza książka Andyego Weira jest pod pewnymi względami bardzo podobna do historii z Czerwonej Planety. Samotny kosmonauta – naukowiec próbuje rozwiązać skomplikowany problem, tylko tym razem stawką nie jest jedynie jego życie, ale także życie przynajmniej połowy naszej planety.
Fabuła wciąga...
2022-04-17
Współlokatorzy nie do końca oddają znaczenie oryginalnego tytułu, ale z drugiej strony trudno to słowo przetłumaczyć inaczej. Flatshare w tej książce to coś więcej niż tylko mieszkanie razem, to współdzielenie tego mieszkania. Różnica jest subtelna, ale jest, szczególnie, że to właśnie na niej opiera się cała fabuła książki O’Leary.
Dziwnie wyglądająca wysoka dziewczyna rozstaje się z facetem i musi się od niego wyprowadzić. Ma satysfakcjonującą pracę, ale mało jej płacą, więc musi poszukać taniego mieszkania. Ale Londyn nie należy do tanich miast… Tiffy zgadza się więc na dziwny układ dzielenia mieszkania (i łóżka) z kimś, kto jest w nim tylko od 9 do 17, ona i tak jest wtedy w pracy. Dziewczyna ma więc dla siebie mieszkanie po południu oraz w weekendy. Układ, choć dziwny, wydaje się idealny. Oczywiście, do czasu… 😉
💘 Książka dla młodzieży
Ewidentnie czuję, że dorosłość mi wchodzi. Problemy głównej bohaterki, Tiffy, były dla mnie już jakby nie do końca zrozumiałe. Rzucił ją facet, a ona biedna nadal na niego czeka. Jedno przypadkowe spojrzenie parę miesięcy po rozstaniu wciąż potrafi ją rozwalić na kawałeczki. Trudno było mi się wczuć w jej poszarpane emocje.
Nie umiałam wzbudzić wystarczającej empatii wobec jej problemów. Najchętniej powiedziałabym jej to, co mówią jej przyjaciele: zostaw go i zajmij się sobą. Trochę później dopiero wyjaśnia się skąd to emocjonalne przywiązanie do “ex”, a fabuła staje się odrobinę mroczniejsza. Ta nutka mroku sprawia, że opowieść nabiera rumieńców.
💘 Dobre skonstruowana historia
Współlokatorzy to kolejna książka w tym roku, którą przeczytałam w oryginale. Muszę przyznać, że O’Leary ma fajny młodzieżowy styl. Używa trochę idiomów oraz współczesnych określeń i zwrotów oraz ma bogate słownictwo.
O ile bardzo często mam tak, że lekkie powieści obyczajowo-romantyczne męczą mnie przez płycizny charakterów bohaterów i wszelkie inne “skróty” fabularne. Książka O’Leary większości z tych niedoróbek nie ma.
W istocie to jest bardzo przyjemna powieść new adult, z kilkoma ciekawymi zwrotami akcji i kilkoma romantycznymi momentami. Zdecydowane cukierkowe zakończenie pozostawia w dobrym nastroju. Czegóż więcej chcieć od książki?
💘💘💘
Współlokatorzy nie do końca oddają znaczenie oryginalnego tytułu, ale z drugiej strony trudno to słowo przetłumaczyć inaczej. Flatshare w tej książce to coś więcej niż tylko mieszkanie razem, to współdzielenie tego mieszkania. Różnica jest subtelna, ale jest, szczególnie, że to właśnie na niej opiera się cała fabuła książki O’Leary.
Dziwnie wyglądająca wysoka dziewczyna...
2022-03-27
Po raz kolejny upewniłam się, że wymyślanie tytułów książek jest sztuką, która czasami udaje się lepiej, czasami gorzej. W przypadku książki pt. Zła mowa. Jak nie dać się propagandzie pierwsza część tytułu jest OK, ale druga nijak ma się do zawartości książki.
Podtytuł sugeruje, że książka ma treść poradnikową, ale tak nie jest. To raczej słownik z hasłami i krótkimi lub dłuższymi komentarzami do nich. Nie ma w nich rad, choć autor dość szeroko wyjaśnia prawdziwe znaczenia kryjące się za “zwykłymi” słowami.
🗨 Notatki z szuflady
Głowiński swoje notatki pisał przez wiele lat. Większość, jeśli nie wszystkie teksty są z momentu publikacji owej “złej mowy” w mediach tamtych czasów, a więc od lat sześćdziesiątych do 1989 roku i upadku komunizmu. Autor pisał do szuflady, wiadomo. Natomiast okazuje się, że o zgrozo, jego spostrzeżenia są nadal całkiem aktualne.
Obecni politycy nie odważą się (mam nadzieję) urabiania rzeczywistości, aż tak, jak za czasów PRL. Chociaż po ostatnich latach tego, co dzieje się w publicznej telewizji i radiu, to nie mam co do tego przekonania. Pożyjemy, zobaczymy. Tym bardziej warto sięgnąć po książkę Zła mowa, żeby w ogóle otworzyć swoją głowę na wieloznaczność komunikacji i zobaczyć, jak kreatywni w jej tworzeniu potrafią być politycy.
🗨 Wielowymiarowa mowa
Czasami okazywało się, że propagandą są zupełnie pospolite słowa, jednak ustawione w odpowiednim kontekście znaczą o wiele więcej, np. “atak zimy”, “umowa społeczna”, “administracja”, “oni”, “lewacki”, czy “miniony okres”. Dobór właściwego określenia narzuca interpretację tego, co ono opisuje.
Politycy PRL rozumieli mechanizmy komunikacji i potrafili je wykorzystać, żeby przekazywać społeczeństwu pewne idee celowo w sposób nie do końca dla nich zrozumiały. Oraz robić to za pomocą słów, które miały ustawiać informacje we właściwym świetle – my dobrzy, reszta źli; jeśli nie jesteś z nami, jesteś przeciw nam… itp.
🗨 Kalendarz propagandy
Teksty Głowińskiego są krótsze albo dłuższe i uszeregowane datami. W pewien sposób oddaje to specyfikę każdego ujętego roku i zwraca uwagę na to, co wtedy się działo. Przy odrobinie skupienia możemy dostrzec wiele ciekawych perspektyw. Na przykład nigdy się nie zastanawiałam nad tym, jak rozumieć skrót PRL, i że należy go rozróżniać słowa Polska, bo obydwa słowa występowały w odmiennych kontekstach.
Ciekawe są fragmenty o języku i słowach normalizujących, czyli takich, które wprowadzają język obowiązujący (propagandowy). Obecnie też mamy normalizację, na przykład przy słowach powszechnie uważanych za obraźliwe czy rasistowskie.
🗨 Słownik propagandy
Prawdę mówiąc spodziewałam się czegoś innego po tej książce. Głowiński podaje trochę ciekawostek, trochę oczywistości, czasem te notatki wymagałyby pogłębienia, lub są przeintelektualizowane.
Natomiast to są w gruncie rzeczy drobnostki, bo książka Zła mowa daje ciekawe spojrzenie na język, komunikację, politykę i kształtowanie społecznego odbioru informacji. Autor uświadamia, że język kreuje rzeczywistość, wyczula na słowa kluczowe i odsłania ich prawdziwe znaczenie.
📣 „Propaganda często nie czuje śmieszności języka, którym się posługuje”.
Po raz kolejny upewniłam się, że wymyślanie tytułów książek jest sztuką, która czasami udaje się lepiej, czasami gorzej. W przypadku książki pt. Zła mowa. Jak nie dać się propagandzie pierwsza część tytułu jest OK, ale druga nijak ma się do zawartości książki.
Podtytuł sugeruje, że książka ma treść poradnikową, ale tak nie jest. To raczej słownik z hasłami i krótkimi lub...
Ballada o dobrym dresiarzu to jeden z najstarszych e-booków, które miałam wgrane na Kindle. To znaczy, że na swoją kolej czekał z sześć lat. Zupełnie nic o nim nie wiedziałam.
Okazało się, że książka jest antologią krótkich opowiadań o Polakach. Autor postanowił opisać krajan o nie wysublimowanych gustach żywieniowych, prowadzących zwyczajne rozmowy i proste życie, żyjących od pierwszego do pierwszego. Przeważnie nie byli bogaci, brakowało im także kapitału społecznego i kulturalnego. Często byli poszkodowani przez los, bez perspektyw lub bez ambicji.
🫵 Ludzie śmieszno – straszni
Bohaterowie Marka Kochana przyjechali do Warszawy w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Choć są fikcyjni, to niektóre ich zachowania mogłyby być prawdziwe. Niestety, mnie to jakoś nie przekonało. Postacie bywały irytujące, za wszelką cenę próbujące, niezbyt inteligentne, w sumie realistyczne. Niestety nie były jakoś specjalnie dobrze opisane, bez rozwiniętych charakterów czy motywacji.
Niektórzy byli tylko śmieszni, inni śmieszno-straszni, rzygali z balkonu i się z tego śmieli, chcieli kupić cukiernicę “po babci”, bo aspirowali do bycia Warszawiakami od pokoleń, czy dążyli do kariery za wszelką cenę i nie myśleli za wiele o konsekwencjach własnych czynów. Wielu z nich jest fałszywych, lub zwyczajnie zagubionych. Sporo też jest o młodzieży eufemistycznie mówiąc, szukającej zwady.
🫵 Kilka perełek
Ale kilka opowiadań spodobało mi się, niektóre z nich nawet zrobiły na mnie wrażenie. Muzyka supermarketów opowiada o młodym kompozytorze robiącym research do nowego zlecenia. Pech chce, że w jednym z osiedlowych marketów spotyka się z ochroniarzem, który koniecznie chce się wykazać. Ich przypadkowe zderzenie kończy się bardzo źle.
Ciekawe jest także opowiadanie o gościu, który miał fioła na punkcie Jamesa Bonda i przypadkiem przeżył przygodę zupełnie jak z filmu, tylko w polskich warunkach. Najlepsza jest jednak tytułowa Ballada o dobrym dresiarzu. To historia chłopaka wychowanego w blokowisku wśród łysych, napakowanych gości bez wyszukanych ambicji. I ten chłopak odkrywa w sobie talent pisarski.
🫵Ballada o dobrym dresiarzu
Jego nauczycielka zachęca go do spróbowania swoich sił w pisaniu tekstów do różnych gazet i magazynów. Z czasem staje się recenzentem teatralnym znanym z bardzo ostrych krytyk. Atakuje bez przebierania w słowach, co bardzo się podoba zarówno wydawcom jak i czytelnikom.
Chłopak zatraca się w tym i odkleja od rzeczywistości do tego stopnia, że mieszają mu się światy: pisany z realnym. Jego ostrość wychodzi poza słowa, budzi się natura wcale nie tak dobrego dresiarza, co ostatecznie skutkuje m.in. sprawą karną za pobicie.
🫵 Klimat szarej Polski
Ogólnie od wszystkich tych historii promieniuje beznadzieja i brak perspektyw, niektóre teksty wyglądają jak niedokończone i byle jakie. Czytelnik często jest porzucany samemu sobie i generalnie cały czas miałam poczucie niewykorzystanego potencjału.
Niektóre z tych historyjek były pomysłowe, inne nawet sprawnie napisane. Natomiast cała książka nie robi jakiegoś specjalnie dobrego wrażenia, tyle, że jest krótka i ma momenty.
Ballada o dobrym dresiarzu to jeden z najstarszych e-booków, które miałam wgrane na Kindle. To znaczy, że na swoją kolej czekał z sześć lat. Zupełnie nic o nim nie wiedziałam.
więcej Pokaż mimo toOkazało się, że książka jest antologią krótkich opowiadań o Polakach. Autor postanowił opisać krajan o nie wysublimowanych gustach żywieniowych, prowadzących zwyczajne rozmowy i proste życie,...