-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
Zatonąć.
Virginia Woolf przechadza się po brzegu, raz po raz sięgając do kieszeni sukienki i rzucając słowa w otchłań wody. Ale one nie toną, one z gracją wypływają na powierzchnię. Plączą się na granicach prądów poezji i prozy. Virginii nie interesuje schemat, dlatego "Fale" falują niebanalnie, niejednostajnie, zaskakująco. Ruchu wezbranych fal, tak jak potoku wezbranych słów, nie da się przewidzieć.
Susan, Jinny, Rhoda, Louis, Neville i Bernard (oraz tajemniczy, milczący Percival) wchodzą w kolejne fazy swojego życia. Najpierw wesoło biegają po piasku, by następnie powoli zanurzać się, a w końcu dać się porwać falom, które nieuchronnie zmierzają ku skałom. Poznajemy ich namiętności, sukcesy, problemy, przyjaźnie, rozczarowania; obserwujemy jak z chwili na chwilę wzrasta w nich coraz większy cynizm, poczucie porażki, znudzenie życiem i jednoczesna świadomość tego, że czasu nie da się zatrzymać, że "wszystko płynie". Ich słowa - niby-dialogi, niby-monologi - mają wydźwięk, który zdaje się wzmagać wiatr burzący spokojną taflę. I krajobraz nie jest już taki sam.
Chyba nie sposób nie zżyć się z którąkolwiek z postaci - są tak różne, że wielu mogłoby odnaleźć w nich kawałki siebie (kto wie, może nawet wierne odbicia). Susan targają sprzeczne emocje, wieczne wątpliwości. Rhoda to niepewna siebie samotniczka. Jinny jest silną, świadomą swoich zalet pięknością. Louis poszukuje akceptacji i sukcesu. Neville pragnie miłości. Bujający w obłokach Bernard nieustannie tworzy w swojej głowie historie.
Jeżeli miałabym wyłowić z tej wody siebie, to mam wrażenie, że na moją postać złożyliby się Rhoda i Bernard. Rhoda roztacza wokół siebie przyćmione barwy zmierzchu - woli nie wystawiać się na światło, bo nie lubi być oceniana, krytykowana. W pewnych sytuacjach (nawet, a może szczególnie w tych codziennych) nie wie, jak właściwie powinna się zachować, więc po prostu naśladuje innych. Widzi siebie jako beztwarzową, w pewien sposób eteryczną figurę, która przemyka pośród ludzi niezauważona. Czasem wydaje jej się, że może zawładnąć oceanem, kiedy indziej czuje się, jakby nie istniała. "Dlatego nie lubię luster, które pokazują moją prawdziwą twarz. Kiedy jestem sama, często spadam w pustkę. Muszę ostrożnie stawiać stopy, żeby nie spaść z krawędzi świata w nicość. Muszę uderzać ręką w jakieś twarde drzwi, żeby przywołać się z powrotem do ciała". Bernard tworzy i analizuje. Zawsze nosi ze sobą notatnik, w którym próbuje opisać rzeczywistość, zmieniać następujące po sobie zdarzenia w mający jakieś znaczenie łańcuch. Na początku słowa są dla niego wszystkim. Później, kiedy staje się dorosły, przestaje widzieć w nich sens. Wie, że prawda i tak gdzieś mu umyka i że świat jest zbyt złożony, by zmieścić go na kartce papieru. "Wymyśliłem tysiące opowieści. Zapełniłem niezliczone notatniki zdaniami, których miałem użyć, kiedy odnajdę prawdziwą opowieść, opowieść, do której się wszystkie te zdania odnoszą. Lecz nigdy jeszcze nie znalazłem tej opowieści. I zaczynam zadawać sobie pytanie: czy istnieją opowieści?".
Niezależnie od tego, czy czujemy potrzebę identyfikowania się z kimkolwiek, tę (o)powieść przeczytać warto. Nie dla fabuły (bo jej tu prawie nie ma), nie dla zwrotów akcji (bo ich tu prawie nie ma), lecz by poczuć na skórze krople wody. By poczuć dreszcze, kiedy kropli jest coraz więcej. A potem, zupełnie świadomie (tak jak Virginia, lecz nie dosłownie, a metaforycznie), zatonąć.
Zatonąć.
Virginia Woolf przechadza się po brzegu, raz po raz sięgając do kieszeni sukienki i rzucając słowa w otchłań wody. Ale one nie toną, one z gracją wypływają na powierzchnię. Plączą się na granicach prądów poezji i prozy. Virginii nie interesuje schemat, dlatego "Fale" falują niebanalnie, niejednostajnie, zaskakująco. Ruchu wezbranych fal, tak jak potoku wezbranych...
A r c y d z i e ł o literatury faktu.
Autor zastosował prostą, acz genialną technikę – zamiast dać się ponieść fali opisywanej histerii i, używając ociekającego patosem języka, ulec pokusie hiperboli (co dla większości autorów tego typu dzieł jest wyborem oczywistym i najłatwiejszym), swoją opowieść poprowadził z jednostajną (nie mylić z monotonną), doprawdy godną podziwu dyscypliną. Zastawienie swego rodzaju nonszalancji stylu z tak dramatyczną tematyką dało porażający efekt.
"Wydawało się nieprawdopodobne, że cokolwiek może zagrozić parowcowi. A mimo to znajdowali się przecież na oceanie, a statek tonął. Rozświetlony od dziobu do rufy, przypominał zapadający się pod własnym ciężarem tort urodzinowy".
A r c y d z i e ł o literatury faktu.
więcej Pokaż mimo toAutor zastosował prostą, acz genialną technikę – zamiast dać się ponieść fali opisywanej histerii i, używając ociekającego patosem języka, ulec pokusie hiperboli (co dla większości autorów tego typu dzieł jest wyborem oczywistym i najłatwiejszym), swoją opowieść poprowadził z jednostajną (nie mylić z monotonną), doprawdy godną podziwu...