Biblioteczka
Okoliczności zabójstwa 35. prezydenta Stanów Zjednoczonych elektryzują do dziś. Nawet po latach, wciąż mnożą się niejasności, pojawiają nowe pytania. Biorąc do ręki tę książkę należy dokładnie wczytać się w tytuł. Nie brzmi on bowiem: "kto, jak i dlaczego zabił JFK". Czytelnicy spodziewający się jednoznacznych odpowiedzi będą niepocieszeni.
Trzeba być człowiekiem kompletnie pozbawionym pokory i bujającym gdzieś w chmurach (albo po prostu chcącym zarobić), by stwierdzić, że oto rozwiązało się zagadkę zamachu na Kennedy'ego (ma to miejsce w dużej części publikacji na ten temat). Naprawdę miło jest poczytać Forestiera, który nie robi z siebie wszechwiedzącego znawcy wszystkiego (podobnie Stephen Hunter, autor powieści "Trzecia kula", którą gorąco polecam - oznajmił, że będzie pisał tylko o tym, na czym się zna, czyli o broni, i tak zrobił).
Autor nie próbuje niczego narzucać, zamiast tego – sugeruje, czasem bardzo delikatnie, pewne rzeczy, i tylko od nas zależy, czy ów sugestie wyłapiemy (jako osoba zafascynowana tą tematyką, potrafiłam je dostrzec, a także docenić). Każe myśleć samodzielnie i to jest ogromna zaleta.
Choć nie podoba mi się sposób omówienia niektórych zagadnień (miejscami autor być może przesadził z patosem, gdzie indziej, zdaje się, troszkę za dużo dodał od siebie, jeszcze gdzie indziej mógłby pogrzebać nieco głębiej) i mimo tego, że pewne kwestie zostały pominięte, uważam, iż jest to jedna z bardziej trzeźwych książek na temat zabójstwa Johna Fitzgeralda Kennedy'ego. Napisana zręcznie i z pomysłem. A nawet szczyptą humoru.
Brawa należą się za genialnie skonstruowane, choć jakże krótkie, posłowie, stanowiące doskonałe zwieńczenie historii. A także za Lee Harveya Oswalda, który, mam wrażenie, nie mógł zostać przedstawiony bardziej trafnie.
PS. Osobom zainteresowanym szerszym i bardziej wnikliwym spojrzeniem na sprawę polecam dokument "JFK to 9/11. Everything Is a Rich Man's Trick". Możecie znaleźć go na YouTube.
Okoliczności zabójstwa 35. prezydenta Stanów Zjednoczonych elektryzują do dziś. Nawet po latach, wciąż mnożą się niejasności, pojawiają nowe pytania. Biorąc do ręki tę książkę należy dokładnie wczytać się w tytuł. Nie brzmi on bowiem: "kto, jak i dlaczego zabił JFK". Czytelnicy spodziewający się jednoznacznych odpowiedzi będą niepocieszeni.
Trzeba być człowiekiem...
Jedna z niewielu książek, z których aż bije szczerość. Pochłaniająca od pierwszej do ostatniej strony. Może i męcząca, ale taka właśnie jest depresja. Męcząca.
Elizabeth przez cały czas ma poczucie, iż nikt nie zainteresuje się nią na poważnie, póki sobie czegoś nie zrobi. Nie jest ani 'normalna', ani na tyle chora, by trafić do szpitala. Pozostaje więc zawieszona gdzieś pomiędzy. I tonie w tym bagnie zdana wyłącznie na siebie samą. Na szczęście na jej drodze staje mądry lekarz. No i prozac.
Uderzyło mnie, jak wiele wspólnego mam z Ellie - nie tylko dlatego, że również cierpię na depresję, ale też w kwestii problemów (rozbita rodzina, toksyczne związki, używki), spojrzenia na świat, stosunku do codzienności i związanych z nią prozaicznych spraw, a nawet preferencji muzycznych i literackich.
W zasadzie dopiero podczas lektury tej książki uświadomiłam sobie w pełni, jak podstępna jest depresja, jak potrafi omotać człowieka, który za jej sprawą staje się cwanym manipulatorem: choroba jest nie tylko chorobą, ale i lekiem na rzeczywistość, wymówką na wszystko. Nienawidzimy jej, by zaraz potem za nią tęsknić. I tak w kółko, aż do odwiecznego pytania, gdzie w tym wszystkim nasze prawdziwe 'ja'.
"Czasem myślę, że gdybym potrafiła wziąć się w garść, wszystko byłoby znowu w porządku. Myślę, że sama wpędzam się w chorobę psychiczną, ale przysięgam, przysięgam na Boga, to jest silniejsze ode mnie. (…) To tak, jakby demony opanowały mój mózg. I nikt mi nie wierzy. Wszyscy uważają, że wyzdrowiałabym, gdybym tylko chciała. A ja nie mogę (…) być już sobą. To znaczy, właśnie teraz jestem naprawdę sobą i to właśnie jest tak przerażające".
Jedna z niewielu książek, z których aż bije szczerość. Pochłaniająca od pierwszej do ostatniej strony. Może i męcząca, ale taka właśnie jest depresja. Męcząca.
Elizabeth przez cały czas ma poczucie, iż nikt nie zainteresuje się nią na poważnie, póki sobie czegoś nie zrobi. Nie jest ani 'normalna', ani na tyle chora, by trafić do szpitala. Pozostaje więc zawieszona gdzieś...
SZOK. Nie jestem w stanie opisać słowami, jak wielki zawód sprawiła mi Kim Gordon. Nie jestem w stanie pojąć, jak mogła stworzyć coś takiego... Jeden wielki wyrzut i jeden wielki wrzód. W skrócie: "mój mąż mnie zdradził, zobaczcie, jakim dupkiem jest wielki Thurston Moore"! Zdaje się, że to był główny powód napisania tej książki. Acha, no i jeszcze chęć wyszczególnienia, kogo sławnego Kim może zaliczyć do grona swoich znajomych, plus – jak bardzo jest alternatywna. Podczas lektury czułam niesmak, miejscami wręcz obrzydzenie. Na końcu zrobiło mi się zwyczajnie przykro. Żałuję, że to przeczytałam i nie polecam nikomu, w szczególności fanom Sonic Youth.
SZOK. Nie jestem w stanie opisać słowami, jak wielki zawód sprawiła mi Kim Gordon. Nie jestem w stanie pojąć, jak mogła stworzyć coś takiego... Jeden wielki wyrzut i jeden wielki wrzód. W skrócie: "mój mąż mnie zdradził, zobaczcie, jakim dupkiem jest wielki Thurston Moore"! Zdaje się, że to był główny powód napisania tej książki. Acha, no i jeszcze chęć wyszczególnienia,...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Zadałam członkowi ekipy SWAT pytanie:
– 'Czy mój syn nie żyje?'
– 'Tak' – odparł.
Gdy tylko to powiedział, zorientowałam się, że ja już znałam prawdę.
– 'Jak umarł?' – zapytałam. To było ważne. Czy Dylan został zabity przez policję, czy przez jednego ze strzelców? Czy sam odebrał sobie życie? Miałam taka nadzieję. Przynajmniej wiedziałabym, że chciał umrzeć. Później żałowałam tej nadziei tak gorzko, jak nie żałowałam w życiu niczego.
Członek ekipy SWAT potrząsnął głową.
– 'Nie wiem' – odpowiedział.
Odwrócił się i zostawił mnie samą".
Wyobraź sobie, że jesteś matką Dylana Klebolda, zabójcy-samobójcy z Columbine. Jak b a r d z o niedorzecznie brzmi to zdanie? Choćbyśmy chcieli, nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić. Niedługo po zamachu Sue wybrała się do psychologa, a kiedy wyznawała mu swoją historię, ten tylko patrzył na nią w milczeniu. Gdy skończyła mówić, stwierdził: "Nie mogę pani pomóc".
Jak żyć z faktem, że nasze dziecko zamordowało inne dzieci i popełniło samobójstwo? Jak zaakceptować to, kiedy tydzień wcześniej naszym największym zmartwieniem był chory kot? Jak żyć ze świadomością, że jako rodzic ponieśliśmy porażkę, co więcej, nie byliśmy w stanie dostrzec oznak zbliżającej się tragedii? U kogo szukać zrozumienia? Jak to jest być obwinianym za czyny naszej pociechy; pociechy, którą kochaliśmy całym sercem? Jak to jest nie mieć prawa opłakiwać własnego dziecka?
Nie przypominam sobie, kiedy ostatnim razem z taką niecierpliwością (i podenerwowaniem) wyczekiwałam na premierę książki. Była to dla mnie premiera niezwykła z trzech powodów: ponieważ jestem książkoholikiem; ponieważ uwielbiam biografie i wspomnienia; ponieważ Columbine. Jako wygłodniały książkoholik, potrzebuję swojej dawki niczym ćpun, a ostatnimi czasy ciężko było o dobry towar. Jako zagorzała fanka biografii i wspomnień (czy to biografia Davida Bowie, czy wspomnienia kobiet pracujących przy projekcie Trinity), lubię przyglądać się ludzkim życiorysom, wchodzić w obce umysły i szukać w nich lekcji dla siebie. Wreszcie jako osoba zainteresowana Columbine, nawet po tylu latach wciąż wyczekuję nowych informacji, choćby strzępków czegoś, co być może lepiej pozwoli zrozumieć wydarzenia z 20 kwietnia 1999.
Pierwsze dwie potrzeby zostały zaspokojone z nadwyżką. Książka Sue Klebold to towar uzależniający, ogłuszający i oślepiający, nie pozwalający skupić się na niczym innym; to wspomnienia porażające szczerością, a że mam nader rozwiniętą empatię (stwierdzone przez lekarzy!), musiałam uważać, żeby nie przedawkować; to lektura wyjątkowa – bo ileż mamy okazji poznać najskrytsze myśli matki zabójcy-samobójcy?
"Jednego byłam pewna. Nie ma możliwości, by Dylan miał broń. Tom i ja byliśmy zdecydowanie przeciwni posiadaniu broni, do tego stopnia, że rozważaliśmy przeprowadzkę z Colorado, ponieważ złagodzono prawo do posiadania". Sue boleśnie przekonała się, że już nigdy niczego nie będzie w swoim życiu pewna.
Książka podzielona jest na dwie części. W pierwszej, "The Last People On Earth", Sue ze szczegółami opisuje swoje przeżycia, począwszy od 12:05 tamtego dnia, kiedy otrzymała od męża telefon z informacją, iż w Columbine dzieje się coś strasznego, skończywszy na dniu, w którym zobaczyła Basement Tapes. Momentami (opis pogrzebu Dylana czy wizyty Kleboldów w bibliotece) zmuszona byłam przerywać czytanie, ponieważ rozpacz ziejąca ze słów Sue obezwładniała.
Sue ofiarowuje nam masę wspomnień na temat Dylana, który już jako brzdąc zadziwiał inteligencją i samodzielnością (w wieku 10 lat poprosił matkę, żeby pokazała mu, jak się robi pranie; nie musiała powtarzać mu tego ponownie). Uwielbiał skomplikowane origami, trudne układanki oraz zagadki, nad którymi siedział nad tak długo, aż je rozwiązał. Niemożność poradzenia sobie z jakąś zagadką wprawiała go najpierw w irytację, później w przesadny smutek i surowość wobec siebie. Z biegiem czasu ujawnił się także jego niemal paniczny strach przed publicznym upokorzeniem. Często czuł się upokorzony w sytuacjach, w których inni zareagowaliby śmiechem: pewnego razu rodziny Kleboldów i Brownów wybrały się razem na piknik. Dylan i Brooks, obaj w wieku 8 lat, łapali raki w strumyku. Nagle Dylan potknął się i upadł z pluskiem w wodę. Według Sue, jej syn wyglądał, jakby zaraz miał dostać furii, a jego stan pogorszył jeszcze fakt, że wszyscy wokół się śmiali. "Staraliśmy się pomóc mu zrozumieć komiczność tej sytuacji – nasz syn Byron po takim upadku zapewne podniósłby się i efektownie ukłonił – ale Dylan pobiegł do samochodu i przestał się odzywać".
Sue przybliża nam nieco także odczucia brata Dylana, Byrona, oraz ojca jej dzieci, Toma, którego z Dylanem łączyła szczególna więź. "Tom powiedział, że spróbuje dostać się do wnętrza szkoły. Krzyknęłam: 'Nie! Oszalałeś? Możesz zginąć!'. Spojrzał na mnie spokojnie i powiedział: 'No i co z tego?'". W pierwszych dniach po zamachu ojciec Dylana powtarzał: "Szkoda, że nie zabił i nas". Jak dowiedzieliśmy się niedawno, Sue i Tom rozwiedli się w 2014 roku. Parę rozdzielił smutek, który "popchnął ich w przeciwne kierunki".
W drugiej części książki, "Toward Understanding", Sue bierze pod lupę przeszłość, charakter i zachowania Dylana, by znaleźć w tym wszystkim znaki ostrzegawcze i własne błędy. Znajduje je. Wielokrotnie z żalem stwierdza, że w pewnych sytuacjach powinna była postąpić inaczej. Z perspektywy czytelnika ów sytuacje, jeśli zebrać je wszystkie i przeanalizować, wywołują wrażenie, że Sue chwilami bywała bardzo naiwna. Zauważyłam jeszcze jedną rzecz. Otóż zdaje się, jakby zarówno Byronowi, jak i Dylanowi Sue z góry przypisała określone role w rodzinie. Dylan był jej "golden child", tym uzdolnionym, tym, którego czekała świetlana przyszłość, a więc jego wady i złe decyzje bywały przez nią zwyczajnie lekceważone. Lekki szok wywołało u mnie np. stwierdzenie (cytat z pamiętnika Sue na krótko po projekcji Basement Tapes): "Okazało się, że nasz perfekcyjny chłopiec wcale nie był taki perfekcyjny". Perfekcyjny chłopiec? Dylanowi daleko było do perfekcji: miał złe oceny, problemy w szkole, wahania nastroju, popełnił przestępstwa! Sue to wszystko oczywiście w swojej książce odnotowuje, ale zacytowane wyżej zdanie pokazuje, iż jak rodzic niektórych rzeczy chyba świadomie nie przyjmowała do wiadomości, gdyż nie pasowały do jej obrazu idealnej rodziny z przedmieść. Owszem, z wypowiedzi członków rodziny, sąsiadów i znajomych Dylana ze szkoły wynika, że Sue i Tom byli zatroskanymi i kochającymi rodzicami. I mamy potwierdzenie w książce: rodzice Dylana i Byrona interesowali się tym co w wolnym czasie robią ich synowie, jakie bajki czy filmy oglądają, sprawowali kontrolę nad tym, z kim spędzają wolny czas, spotykali się z innymi rodzicami, chodzili na wywiadówki, dbali o to, by młodzi chłopcy prawidłowo się odżywiali… A jednak. "Nie ma trudniejszej prawdy dla rodzica i jest to prawda, której żaden rodzic nie poznał tak, jak ja – miłość nie wystarczy". Sue przyznaje, że nie miała pojęcia, jak właściwie wyglądał dzień Dylana w Columbine.
Sue z całą stanowczością obala kilka mitów, które wciąż jeszcze żyją i mają się dobrze. Dylan nie był satanistą, jego czarny płaszcz był po prostu płaszczem. Dylan nie był samotnikiem, miał grupkę znajomych i przyjaciół, wychodził z domu, chodził na prywatki, na kręgle. On i Eric nie byli dwoma wyrzutkami spędzającymi czas tylko w swoim towarzystwie. Według niej, najbliższym przyjacielem Dylana był Nate Dykeman. Wszakże dzięki wspomnieniom Sue staje się jasne, że Erica i Dylana już w gimnazjum połączyła silna więź.
Sporo uwagi poświęca Sue, rzecz jasna, depresji. Tak, Dylan miał depresję, która doprowadziła go do samobójstwa (nie zapominając przy tym ani na chwilę o ofiarach, co Sue za każdym razem podkreśla). Tak, to był dla niej wstrząs. Jednocześnie głośno i wyraźnie, wielokrotnie akcentuje: depresja nie usprawiedliwia tego, czego się dopuścił. Skupia się raczej na tym, żeby uświadomić innym rodzicom: przyjrzyjcie się swoim dzieciom. Ich wesołe buzie być może są tylko maską. Szukajcie, pytajcie, próbujcie. Nie dawajcie za wygraną. Podaje taki przykład: "Wielu moich znajomych i kolegów zmieniło sposób wychowywania dzieci za sprawą naszej historii. W niektórych przypadkach ich interwencje miały dramatyczny rezultat, tak jak w przypadku naszej znajomej, która zauważyła, iż jej 13-letnia córka staje się coraz bardziej wyobcowana. Mając w pamięci Dylana, nasza znajoma zaczęła naciskać (i naciskać, i naciskać). W końcu jej córka przyznała, że nieznajomy zgwałcił ją, kiedy wymykała się z domu, by zobaczyć się z kolegą. Dziewczyna wpadła w głęboką depresję, czuła się zawstydzona i przestraszona i poważnie rozważała odebranie sobie życia. Moja znajoma zdołała pomóc swojemu dziecku, ponieważ zauważyła zachodzące w nim zmiany i nie przestawała zadawać pytań. Moje serce raduje się na myśl, że do szczęśliwszego zakończenia doszło dzięki naszej historii i wierzę w to, że im więcej ludzi ja pozna, tym lepiej". Czytałam mnóstwo recenzji książki Sue i rzeczywiście, wielu rodziców dzięki niej wybrało się do pokoju swojego dziecka, by spróbować szczerze z nim porozmawiać. To jest chyba najważniejsze, najbardziej doniosłe przesłanie tego dzieła. Ona nie napisała go, by błagać o wybaczenie ("Wybaczyć Dylanowi? Moją walką jest wybaczyć samej sobie. To ja zawiodłam JEGO, a nie odwrotnie"), lecz by pomóc innym otworzyć oczy. Skoro to już się dzieje, niech jej będą wiekuiste dzięki, iż po tylu latach zdecydowała się zabrać głos. Niektórzy rodzice dopiero po lekturze tej książki uświadomili sobie, że dwóch chłopców-zamachowców popełniło samobójstwo.
W eseju pt. "Nigdy nie dowiem się, dlaczego", opublikowanym w 2009 roku w "O, The Oprah Magazine", Sue napisała: "Wychowując Dylana, nauczyłam go, jak ochronić się przed wieloma niebezpieczeństwami: błyskawicą, ukąszeniami węża, urazami głowy, rakiem skóry, paleniem, piciem, chorobami przenoszonymi drogą płciową, uzależnieniem od narkotyków, nierozważną jazdą autem, a nawet zatruciem tlenkiem węgla. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że najgroźniejsze niebezpieczeństwo – dla niego i, jak się okazało, wielu innych – może przyjść od wewnątrz". Tutaj tkwił jej, jak stwierdza w książce, największy błąd i tego najbardziej żałuje – że nie drążyła, kiedy w późniejszych latach Dylan zamykał się w sobie, wpadał w gniew czy był zwyczajnie smutny. Głęboko w środku chował ciemną stronę, o której nie miał pojęcia prawdopodobnie nikt. Od dziecka przekonany, iż z każdym problemem potrafi poradzić sobie sam, zapewniał rodziców, że wszystko gra, a oni jego zmienne nastroje tłumaczyli sobie tak, jak tłumaczy to sobie większość rodziców: trudny wiek. "Wiele czasu spędziłam, rozmyślając o tym, dlaczego Dylan odczuwał potrzebę przekonywania siebie i innych o tym, iż ma nad wszystkim kontrolę. To była część niego, którą zauważyliśmy już w dzieciństwie. Kiedy był mały, mieliśmy to za zaletę, ale chyba niesłusznie. Ponieważ kiedy Dylan pod koniec swojego życia naprawdę potrzebował pomocy, nie wiedział, jak o nią poprosić".
Na zakończenie chciałabym zająć się sposobem, w jaki Sue przedstawia Erica (nieświadomie sprawiając, że dotarła do mnie jedna bardzo ważna rzecz, która do tej pory jakoś mi umykała, albo też byłam na nią zwyczajnie ślepa, ale o tym za chwilę). Przyznaję, że mam z tym problem. Po pierwsze, Sue poświęca mu zaskakująco mało uwagi. Jestem w pełni świadoma, iż mogło dojść do jakichś ustaleń między nią, a Harrisami, którzy być może nie życzą sobie naruszania ich prywatności. Niech i tak będzie, w końcu to książka o Dylanie. Jednak mam jeszcze jedno wielkie ale. Otóż moim zdaniem Sue nie jest w swoich ocenach sprawiedliwa – i właśnie tutaj coś do mnie dotarło. Już tłumaczę. Sue (oraz wielu innych autorów książek czy psychologów) analizuje depresję Dylana wzdłuż i wszerz, analizuje każde słowo z jego pamiętnika (notabene, Sue twierdzi, że po Dylanie pozostało ok. pół cala – 1,27 cm – zapisanych kartek; czy pamiętnik udostępniony przez JeffCo nie zdaje się Wam jakiś taki… za chudy?), analizuje czynniki wewnętrzne, zewnętrzne, jakie tylko się da, analizuje każdy najmniejszy szczegół. Żałuje (i my żałujemy) tego dobrego, zdolnego chłopca Dylana, który tak bardzo cierpiał (aczkolwiek podaje też kilka przykładów na to, że momentami potrafił być bezczelny i z powodzeniem kłamał w żywe oczy nawet wtedy, gdy nie musiał). Skąd się właściwie wzięło to cierpienie? Czy można było uratować Dylana? ALE. Czy ktokolwiek chciałby uratować Erica? Ilu z nas zadaje sobie pytanie: skąd wzięło się j e g o cierpienie? Przecież Eric kiedyś też był małym chłopcem, przecież też miał kiedyś nadzieje i plany na przyszłość. Kiedy czytałam opowieści Sue o przygodach z dzieciństwa Dylana, za każdym razem pojawiała się u mnie myśl: ileż bym dała, by móc poznać takie historie z dzieciństwa Erica, ileż mogłoby to nam wyjaśnić, uczłowieczyć Erica dla tych, w których oczach jest jedynie potworem. Dlaczego nie moglibyśmy jemu też dać szansy? Mam wrażenie, że zbyt wielu ludzi traktuje go jako zatwardziałego kryminalistę-degenerata, zapominając, że w chwili zamachu był zaledwie kilka tygodni po swoich 18 urodzinach. Wszyscy zgodzimy się, że depresja wymaga leczenia, że to choroba, że wywołuje ona nie tylko smutek, ale często też skłonność do irytacji i agresji, i że nie powinniśmy obwiniać za to chorego. Proszę bardzo, nazwijmy Erica psychopatą – ale dlaczego naszej złości nie kierujemy na specjalistów, którzy nie pomogli Ericowi, tylko na nastoletniego chłopca, który gubił się we własnych myślach? Czy naprawdę był straconym przypadkiem? Czy, jak pisał Cullen, urodził się, by zostać masowym mordercą? Dlaczego złości nie kierujemy na policję, która nie wypełniła swoich obowiązków, kiedy jeszcze nie było za późno? Eric szczerze wyznał swoje problemy w ankiecie wypełnionej na potrzeby programu juvenile diversion, dlaczego więc nie złościmy się na wychowawców, którzy do porządku dziennego przeszli nad faktem, że Eric zaznaczył w ankiecie, iż miewa myśli o zabijaniu ludzi? Sue w swojej książce pisze: "Czytamy naszym dzieciom bajki uczące, że są dobrzy ludzie i źli ludzie. Teraz nigdy bym tego nie zrobiła. Teraz powiedziałabym, że każdy z nas posiada w sobie zdolność bycia dobrym i zdolność podejmowania nietrafnych decyzji". Przez moment Sue zajmuje się pamiętnikiem Erica, ale jej wnioski to jakby żywe kopie opinii ekspertów, w tym Cullena. Pozwólcie, że użyję teraz słownictwa, którego tak często używa się wobec Erica. Otóż sądzę, iż Cullen (i nie tylko) mógł "zarazić" Sue "patologicznym wirusem" skrajnie negatywnego postrzegania Erica. Czy Sue choćby raz usiadła i spróbowała wejrzeć poza m a s k ę chłopca, u boku którego jej syn postanowił zakończyć życie? Czy choć raz zastanowiła się: "Co właściwie stało się z chłopcem, którego znałam i który zawsze był dla mnie taki miły?". Niestety, nic na to nie wskazuje. I to jest dla mnie największy zawód. Sue tyle uwagi poświęca samobójczej śmierci Dylana, a zdaje się w ogóle nie zauważać, że Eric również popełnił samobójstwo. Analizując Basement Tapes, Sue najzwyczajniej w świecie pomija "Reb's Tape", na której Eric się wzruszył.
Czy powyższy akapit wygląda jak krucjata w obronie Erica? Cóż mogę powiedzieć. Może to ja jestem zbyt naiwna.
Pamiętam dzień, w którym umarł mój dziadek. Umarł nagle, niespodziewanie, bezsensownie. I kiedy chwilę po tym, jak odjechała karetka, zobaczyłam moją babcię, nie umiałam spojrzeć jej w oczy. Chyba bałam się, co w nich zobaczę. Po prostu patrzyłam w podłogę. Cierpienie babci było dla mnie niepojęte i nie chciałam go pojąć. Nie jestem pewna, czy byłabym w stanie spojrzeć w oczy Sue Klebold, gdyby stanęła przede mną.
Nie istnieją słowa, którymi mogłabym opisać, jak bardzo współczuję tej kobiecie. Wyznania Sue niosą w sobie tak wielki ładunek emocjonalny, że czytanie jej książki doszczętnie wyczerpuje psychicznie. Wszak nie żałuję ani chwili z nią spędzonej, ponieważ były to chwile na wagę złota i wierzę, że wielu z Was (po)czuje podobnie. Sue jest niesamowicie silną osobą i podziwiam ją za to, że odważyła się pokazać twarz całemu światu.
"A Mother's Reckoning: Living in the Aftermath of Tragedy" to nie jest pomnik dla Dylana. A przynajmniej nie dla Dylana-mordercy. To opowieść cierpiącej matki o ukochanym synu. Sue otworzyła dla nas serce. Podobnie jak Erica, nigdy nie uważałam Dylana za potwora, w moich oczach od zawsze był człowiekiem, jednak dzięki jego matce stał się dla mnie jeszcze bardziej ludzki. Czy jego psychika i motywy stały się bardziej zrozumiałe? Rzekłabym, że wręcz przeciwnie, ale tego właśnie się spodziewałam. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie oczekiwał od Sue prostych odpowiedzi. Czy w przypadku sprawców masakry w Columbine istnieją proste pytania?
Po skończeniu lektury naszła mnie drętwa refleksja: gdyby tak można było cofnąć czas… To pragnienie aż przebija z chwytającej za gardło dedykacji:
"Wszystkim, którzy czują się samotni, bezradni i zdesperowani –
nawet w ramionach tych, którzy ich kochają".
Czasu cofnąć się nie da. Ale człowiek uczy się na błędach. Sue Klebold może być bezcenną nauczycielką dla tych, którzy zechcą jej posłuchać.
columbinepolska.wordpress.com
"Zadałam członkowi ekipy SWAT pytanie:
– 'Czy mój syn nie żyje?'
– 'Tak' – odparł.
Gdy tylko to powiedział, zorientowałam się, że ja już znałam prawdę.
– 'Jak umarł?' – zapytałam. To było ważne. Czy Dylan został zabity przez policję, czy przez jednego ze strzelców? Czy sam odebrał sobie życie? Miałam taka nadzieję. Przynajmniej wiedziałabym, że chciał umrzeć. Później...
A r c y d z i e ł o literatury faktu.
Autor zastosował prostą, acz genialną technikę – zamiast dać się ponieść fali opisywanej histerii i, używając ociekającego patosem języka, ulec pokusie hiperboli (co dla większości autorów tego typu dzieł jest wyborem oczywistym i najłatwiejszym), swoją opowieść poprowadził z jednostajną (nie mylić z monotonną), doprawdy godną podziwu dyscypliną. Zastawienie swego rodzaju nonszalancji stylu z tak dramatyczną tematyką dało porażający efekt.
"Wydawało się nieprawdopodobne, że cokolwiek może zagrozić parowcowi. A mimo to znajdowali się przecież na oceanie, a statek tonął. Rozświetlony od dziobu do rufy, przypominał zapadający się pod własnym ciężarem tort urodzinowy".
A r c y d z i e ł o literatury faktu.
więcej Pokaż mimo toAutor zastosował prostą, acz genialną technikę – zamiast dać się ponieść fali opisywanej histerii i, używając ociekającego patosem języka, ulec pokusie hiperboli (co dla większości autorów tego typu dzieł jest wyborem oczywistym i najłatwiejszym), swoją opowieść poprowadził z jednostajną (nie mylić z monotonną), doprawdy godną podziwu...