-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2021-01-24
2016-12-18
2005
Książka jest dowodem na to, że prostota i szczerość są bajecznie pociągające.
W książce nie ma ani ciekawych zdarzeń, ani nic nadzwyczajnego, nie ma żadnych fajerwerków, a mimo to poruszyła i wzruszyła do głębi setki ludzi.
Ludzie boja się być małymi i prostymi, bo mylą to z naiwnością, która jest zwykłą głupotą. A proste, szczere podejście do świata nie ma kompletnie nic wspólnego z głupotą.
podobnie ludzie czasem próbują czarować iluzjami na swój temat, grać pozorami, udają, boją się odkryć prawdę o sobie, nawet przed sobą samym. Świat skąpany truciźnie kłamstwa, ułudy potrzebuje ludzi jak mała Tereska, która będąc mistrzynią prawdy i prostoty pokazuje w swoich słowach jak piękne są osoby, których myśli są proste i czyste i które kochają prawdę, a nienawidzą pozorów nawet kłamstwa.
Książka jest dowodem na to, że prostota i szczerość są bajecznie pociągające.
W książce nie ma ani ciekawych zdarzeń, ani nic nadzwyczajnego, nie ma żadnych fajerwerków, a mimo to poruszyła i wzruszyła do głębi setki ludzi.
Ludzie boja się być małymi i prostymi, bo mylą to z naiwnością, która jest zwykłą głupotą. A proste, szczere podejście do świata nie ma kompletnie nic...
2016-11-11
Nigdy wcześniej żadna książka podróżnicza tak mną nie wstrząsnęła. Czytałam w napięciu do ostatniego zdania przez połowę nocy. Pozostałą część do rana tłukłam się z myślami i nie mogłam zasnąć.
Mimo, że wiele razy czytałam o głodzie, sztuce przetrwania, obozach zagłady i mimo pewnego oswojenia z tego typu literaturą, to uczestniczenie w tej jednak śmierci wyjątkowo mną wstrząsnęło.
Nie będę streszczać treści. Powiem tylko, że z pewnością polecam osobom, lubiącym literaturę podróżniczą. Dla mnie "Zielone piekło" stało się z marszu jedną z najważniejszych pozycji z tego gatunku.
Cały czas myślę jak Raymond umarł; jak to było?
Jedno jest pewne - autor żebrzący o pieniądze za życia, dopiero po śmierci stał się sławny. Jego zaginięcie było wielkim prasowym wydarzeniem. Dopiero ono spowodowało szalone zainteresowanie czytelników, spekulacje. Obie "książki" Raymonda wydano dopiero po jego śmierci. Gdyby ten strumień gotówki, zrodzony na bazie zainteresowania zaginięciem, popłynął wcześniej może autor by nie przepadł? Brak gotówki dosłownie na wszystko, bezskuteczna żebranina i pragnienie odbycia podróży mimo tego porażają z tej książki...
Podróż wszyscy mu odradzali, przestrzegali, że idzie na pewną śmierć. Nie słuchanie innych było nie logiczne. Pytanie: czy taki brak logiki podlega ocenie? Niektórym się udaje (Nowak). Innym nie jak Christopher McCandless. W ogóle te dwie postaci są podobne.
Kogo wzruszył film Into the wild o Ch. McCandless niech koniecznie przeczyta "Zielone piekło".
Raymond zginął wpędzając rodziców niemal w obłęd. W 1952 r. ojciec Raymonda Maufrais wyruszył na poszukiwanie swego jedynego dziecka. Zrezygnował z pracy, pieniądze czerpał z zysków ze sprzedaży obu pamiętników podróżniczych Raymonda, wydał też własną książkę o próbach odnalezienia syna. Podczas 12 długich wypraw przemierzył całą Gujanę i Amazonię, pokazywał zdjęcia Raymonda w każdej wiosce i przystani, zostawiał dla niego wiadomości w butelkach, na ścianach jaskiń, na pniach drzew. Trzej koledzy z oddziału spadochroniarzy w 1956 r. również wyprawili się do puszczy w Gujanie, aby znaleźć dawnego towarzysza, lecz nie natrafili na żaden jego ślad. Edgar Maufrais zrezygnował z poszukiwań dopiero w 1964 r., gdy żandarmi znaleźli go w gujańskiej wiosce, chorego, wyczerpanego, głodnego. Zrozpaczony starzec powiedział: Jestem tylko starym człowiekiem, który stracił syna. W 1951 r. w Tulonie powstało Stowarzyszenie Przyjaciół Podróżnika Raymonda Maufrais (L’Association des Amis de l’Explorateur Raymond Maufrais), którego celem było pomaganie Edgarowi Maufrais, ojcu zaginionego eksploratora, w sfinansowaniu wypraw poszukiwawczych. Działalność wznowiło w 1990 r. – poprzez stronę www.maufrais.info stara się, by świat nie zapomniał o francuskim podróżniku. Znajduje się na niej m.in. biografia Raymonda Maufrais i lista publikacji (od 1949 r.) – zarówno jego autorstwa, jak i jemu poświęconych.
http://www.national-geographic.pl/wywiady/raymond-maufrais
Nigdy wcześniej żadna książka podróżnicza tak mną nie wstrząsnęła. Czytałam w napięciu do ostatniego zdania przez połowę nocy. Pozostałą część do rana tłukłam się z myślami i nie mogłam zasnąć.
Mimo, że wiele razy czytałam o głodzie, sztuce przetrwania, obozach zagłady i mimo pewnego oswojenia z tego typu literaturą, to uczestniczenie w tej jednak śmierci wyjątkowo mną...
2016-10-15
Zapis trzyletniej, pieszej podróży małżonków Poussin przez Afrykę. Szli sami, to znaczy bez wsparcia, kamerzystów, ekipy w samochodach (przynajmniej w tym I tomie). Narażeni na spotkania z lwami, słoniami, skorpionami, wężami, borykający się z głodem, pragnieniem, zmęczeniem, upałem, komarami, muchami tse tse, posilający się tym, co jedli tubylcy - stanowią idealny temat książki podróżniczej. Z narracji wynika radość życia, radość podróżowania, radość bycia razem.
Tym co odróżnia "AFRYKĘ TREK" od innych pozycji jest nastawienie nie tyle na pobicie rekordu ile na spotkanie z innym człowiekiem. Podróż jest niespieszna. Gdy małżonkowie spotykają ciekawą rodzinę, misję, miejsce - zatrzymują się kilka dni, zaprzyjaźniają się, żyją życiem ludzi poznanych i przytaczają ich punkt widzenia, ich poglądy. Dzięki temu książka nie tyle daje obraz Afryki z perspektywy poglądów autorów, ile obraz Afryki, jaki wyłania się z dialogów z tubylcami. Tak - z dialogów. Bo to taka dziwna literatura podróżnicza, gdzie jest masa dialogów, ocen i stanowisk spotykanych ludzi. Można powiedzieć, że książka ta oddaje głos tubylcom.
Wielkim plusem "AFRYKI TREK" jest to, że autor jest mi bliski światopoglądowo. Nie jest może katolikiem, ale w czasie podróży dochodzi do wniosku, że nie ma lepszych ludzi na świecie niż katolickie zakonnice na misjach. Jak pisał w każdej napotkanej misji sióstr katolickich spotkali ogromną życzliwość, bezinteresowną miłość drugiego człowieka, wyrażającą się w ciężkiej pracy ale też wielkiej radości życia.
Minusem jest według mnie to, że książka momentami za mało jest o podróżowaniu przez Afrykę, a za dużo w niej miejsca zajmują poglądy spotkanych ludzi. Cały początek (RPA) był przez to dla mnie nudny, choć rozumiem zamysł autora i nie neguję go; po prostu ja wolałabym trochę inne proporcje. Druga połowa I tomu jednak jest świetna i w pełni rekompensuje mi dłużyzny z RPA.
"AFRYKA TREK" została świetnie wydana, co dla książek podróżniczych ma według mnie duże znaczenie. W treść wkomponowane zostały mapki trasy (całej i jej fragmentów), przez co każdy etap podróży można znakomicie łatwo umiejscowić. Do tego opis wyprawy został wzbogacony wieloma kolorowymi fotografiami, dzięki czemu łatwiej można sobie wyobrazić piękno trasy.
Książkę bardzo polecam i dla zachęcenia odsyłam do filmów o niej:
https://www.youtube.com/watch?v=JVSSIxleL80
https://www.youtube.com/watch?v=JVSSIxleL80
Ja zamierzam teraz oglądać po kolei dostępne filmy o wyprawie, żeby móc pożyć jeszcze trochę tą podróżą. Trochę szkoda było zakończyć czytanie, zwłaszcza, że pobiłam tu rekord i czytałam książkę ponad 2 miesiące (przez ten czas można się zżyć).
Drugi tom zostawię sobie na później. Szkoda tak od razu przeczytać wszystko. Sądzę jednak, że może być jeszcze lepszy niż pierwszy, skoro druga połowa jest znacznie przyjemniejsza od pierwszej.
Zapis trzyletniej, pieszej podróży małżonków Poussin przez Afrykę. Szli sami, to znaczy bez wsparcia, kamerzystów, ekipy w samochodach (przynajmniej w tym I tomie). Narażeni na spotkania z lwami, słoniami, skorpionami, wężami, borykający się z głodem, pragnieniem, zmęczeniem, upałem, komarami, muchami tse tse, posilający się tym, co jedli tubylcy - stanowią idealny temat...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-10
Zgadzam się z Wami drodzy użytkownicy! Dla mnie również ta książka to najlepszy reportaż, jaki przeczytałam w życiu.
Autor pokazał co to znaczy pełen profesjonalizm. Świdruje rzeczywistość, prześwietlając ją oczyma jak rentgenem, nie daje się zwodzić pozorom, dociera do centrum zdarzeń, diabelnie ryzykuje.
Do tego pracując dla bogatych redakcji posiada takie zaplecze, że jest w stanie dotrzeć do centrum zdarzeń.
Książka po kolei przedstawia różne kraje arabskie. Diagnozy, opisy i prognozy, zebrane w publikacji dają większe rozeznanie niż kilka lat oglądania non stop dokumentów na temat świata arabskiego.
To wszystko podane bez uprzedzeń, z szacunkiem, racjonalnie ale prawdziwie.
Dodam, że wiele prognoz od publikacji w 2013 roku już się sprawdziło jak np. ta dotycząca Syrii.
Jeżeli kogoś interesuje temat, to moim zdaniem powinien odłożyć wszystko inne i sięgnąć po Ummę.
Dla mniej zainteresowanych tematem radzę nie zniechęcać się na pierwszym rozdziale, ponieważ na tle książki jest jakiś taki nudny.
Książka zrobiła się rewelacyjnie ciekawa chyba od Libii. Autor funduje genialne sceny z udziałem al-Kaddafiego, by skończyć na dotarciu do tych, którzy go zabili.
Rozdział o Palestynie to po prostu czad! Nie czytałam jeszcze nigdy TAK napisanego reportażu o wojnie. Reportażu, po którym człowiek wstaje rano i normalnie boi się bombardowania. Ten rozdział mnie wchłonął, przetrawił i wypluł zupełnie zmierzwioną i ledwo żywą.
Jej, jak ja doceniam od przeczytania tej części, że mieszkam w kraju, gdzie trwa pokój!
Chciałabym zacytować fragment: "Bombardowania są nieludzkie. [...] To najgorsza rzecz, jaka nas może spotkać. [...] Wszyscy moi przyjaciele dziennikarze zabici podczas wojny zginęli od bomb, nie od kul. Lęk i bezsilność, które można czasem poczuć podczas wielkiego bombardowania, mają w sobie coś pierwotnego, niemal zwierzęcego. [...] Gdy bomby ważą tonę, nie ma najmniejszych szans, by wyjść z tego cało. Brakuje mi słów, aby opisać horror, jaki przeżywamy pod ogniem nowoczesnej armii. [...] Walka przeciwko lotnictwu, artylerii dronom i czołgom wielkiej zachodniej armii przekracza ludzkie wyobrażenie. GDY WYJEŻDŻAŁEM ZE STREFY GAZY MIAŁEM 30 LAT I SIWE WŁOSY NA GŁOWIE".
Siwe włosy na głowie; a facet na wojnie był wcześniej nie raz...
A pośród tego całego piekła małe dzieci, poupychane w piwnicach, kryjące się jak szczurki, bez światła, jedzenia. Rano wychodzi się ze swojej nory i się patrzy kto z sąsiadów przeżył, a po czyim domu i czyjej piwnicy / schronie został lej po bombie i porozrzucane drobiny ludzkich szczątków.
W rozdziale o Iraku od strony 411 autor snuje na kilka stron genialne wprost rozważania na temat gniewu w francuskich przedmieściach Tuluzy. Ciężko to wszystko przytaczać, zresztą każde zdanie jest ważne. Nie wiadomo co wybrać.
Rozdział o Egipcie pozwala zrozumieć napastowanie w czasie Sylwestra w Niemczech:
"Wraz z wolnością słowa w przestrzeni publicznej zagościła anarchia. Poziom przestępczości, dotychczas niemal nieznanej, nagle gwałtownie wzrósł. Uliczne rozboje, bójki, włamania, a nawet okradanie samochodów stojących na czerwonym świetle stały się codziennością. Ale w gorączkowym zamęcie rewolucji szybko rozpowszechnił się też inny rodzaj przestępstw: na tle seksualnym. Stare demony Egiptu (a pewnie też całego świata arabskiego): seksualna frustracja i jej następstwo - mizoginia - znajdowały teraz swobodne ujście. [...] Większość kobiet molestowana jest niemal codziennie".
Do tego mamy zarysowaną sytuację społeczno- gospodarczą, biedę, brak perspektyw w niektórych krajach arabskich, które zanurzają ludzi w nędzy i każą im iść po lepsze jutro do Europy. Rozmawiamy z rodzicami uchodźców, którzy snują się nad morzem, rozpytując o syna, który odpłynął 2 lata temu. Nikt głośno takiemu nie powie, że 2 lata to za długo. Znaczą, ze nie dotarł, gdzie zmierzał.
Opis amerykańskich marines w Afganistanie - czad! Moment, kiedy można się nieźle pośmiać przy żołnierskich dialogach. Struktura zaś żołnierzy amerykańskich bezbłędna. Wszystko się genialnie układa z tym obrazem, jaki mam w głowie.
Nie da się o tej książce napisać wszystkiego. Jedno jest pewne: trzeba ją przeczytać, żeby lepiej orientować się w świecie arabskim.
Autor jest dla mnie geniuszem, a książka jest dla mnie genialna. Nie jest to jednak rzecz dla kogoś, kto nie ma cierpliwości. Praca jest bardzo drobiazgowa, rzetelna, nie jest to felieton o niczym. Książka dla czytelnika uważnego, nie nużącego się łatwo i żądnego poznania. Na pewno nie przyjemność na 2 popołudnia. Wymaga czasu, uwagi i chęci poznania.
Zgadzam się z Wami drodzy użytkownicy! Dla mnie również ta książka to najlepszy reportaż, jaki przeczytałam w życiu.
Autor pokazał co to znaczy pełen profesjonalizm. Świdruje rzeczywistość, prześwietlając ją oczyma jak rentgenem, nie daje się zwodzić pozorom, dociera do centrum zdarzeń, diabelnie ryzykuje.
Do tego pracując dla bogatych redakcji posiada takie zaplecze, że...
2016-08-28
Mimo wielu zalet, jak na przykład:
1. najlepszy na świecie, wprost genialny opis wykonywania średniowiecznej kary śmierci poprzez spalenie na stosie, obfitujący w szczegóły wizualne, zapachowe, odczucia ofiar, reakcje widzów, prezentujący etap zajmowania się ogniem, spalania oraz płonięcie po śmierci i zapadanie się stosu. Dopiero po przeczytaniu tej książki byłam w stanie zobaczyć oczyma wyobraźni jak ten proceder wyglądał.
2. pikantne wątki obyczajowe;
3. dbałość o prawdę historyczną znaną z podręczników historii;
4. rzetelne przedstawienie warunków życia i obyczajów, reakcji tłumu oraz partykularnych interesów;
6. świetne odtworzenie klimatu narad królewskich i procesu podejmowania decyzji;
7. poruszenie arcyciekawego wątku Templariuszy, którzy do dziś rozbudzają wyobraźnie i stanowią temat teorii spiskowych
całość nie zachwyciła mnie.
Poszczególne części składowe są na naprawdę bardzo wysokim poziomie ale połączone one zostały tak, że "Król z żelaza" nie wciągnął mnie, nie trzymał w napięciu, nie sprawił, że stałam się częścią opisywanych zdarzeń, nie pochłonął mnie doszczętnie. Postaci obserwowałam przez czas czytania jakby przez grube szkło, a ich los do końca był mi obojętny.
Dobra książka, wspaniała lekcja historii, ale jednak zaliczam ją do literatury, którą czyta się do snu. Nie trzeba się bać, że człowieka rozbudzi i że nie będzie można jej skończyć przed ranem.
Polecam z uwagi na rzetelność historyczną mimo, że literacko pozostawiła u mnie pewien niedosyt.
Mimo wielu zalet, jak na przykład:
1. najlepszy na świecie, wprost genialny opis wykonywania średniowiecznej kary śmierci poprzez spalenie na stosie, obfitujący w szczegóły wizualne, zapachowe, odczucia ofiar, reakcje widzów, prezentujący etap zajmowania się ogniem, spalania oraz płonięcie po śmierci i zapadanie się stosu. Dopiero po przeczytaniu tej książki byłam w stanie...
2016-06-20
Okropna.
A niosąc ją do domu byłam pewna świetnej lektury, bo i temat rewelacyjny i autor noblista. Książka podróżnicza o bajecznym rejonie świata: nie dość że pięknym, to mało mi znanym. O Oceanii. Napisana przez docenionego literata. Cóż można chcieć więcej?
Taszcząc "Ragę" snułam sobie słodkie marzenia jak to będzie przyjemnie czytać ciekawą książkę podróżniczą napisaną pięknym językiem.
Skąd mogłam przypuszczać w swoich mrzonkach, że ślepy los pcha mnie w objęcia książki, napisanej przez jednego z owych podróżników, co to raz pojadą gdzieś i od razu piszą o tym książkę. Bez poznania, bez analizy, bez zgłębienia dogłębnego. Ot książka o NICZYM.
Autor nie poznał wyspy, przeszedł po niej z przewodniczką. Potem znalazł w domu trochę pisaniny o rejonie.
Warstwa formalna, jak na noblistę, okropna. Język ładny, ale konstrukcyjnie jedna wielka plątanina. Jest trochę fikcji, trochę sprawozdania z wycieczki z przewodnikiem, trochę innych źródeł pisanych, trochę wierzeń, trochę historii od przewodniczki. To wszystko się zazębia, przeplata, sąsiaduje ze sobą. Wielki kocioł z nawrzucanym wszystkim, co się da bez ładu i składu.
No i to całe bajdurzenie na pół książki tubylczych legend i zachwyty nad nimi. Np. o powstaniu świń.
Świnie drodzy państwo powstały tak, że człowiek wszedł na drzewo, zranił się z jądra i z tych jąder powstały wszystkie gatunki świń: czerwona, czarna, szara, biała i z opadającymi uszami. Świetne.
Autor bezkrytycznie wielbi dzikie plemiona, współczuje im i uznaje wszystko co z nimi związane za najlepsze na świecie i wartościowe. I tak np. mamy komentarz autora, że historia powstania świń nie jest dla niego bardziej dziecinna od arki Noego i gorejącego krzaka. Dla mnie jednak jest. Widziałam film i czytałam trochę o Arce Noego, ale nie pamiętam, żeby była ekranizacja powstania świni z jąder, ani teksty naukowe na ten temat. Nawet jeżeli obie historie byłyby bajkami, to ta świńska trochę chyba jest prostsza. I krótsza.
A jakby tego mało, to jeszcze ta obłędna poprawność polityczna. Toż to jakiś obłęd tych Francuzów opętał! O nie Europejczyku nie można powiedzieć złego słowa, a ludy plemienne trzeba wybielać toną wapna. Trzeba dorabiać filozofie, biadolić, współcierpieć, płakać nad czasami kolonializmu. Ubierzmy się my wszyscy biali w wory pokutne i zrzućmy się ze skał. Może to ukoi nieskończone poczucie winy poprawnego politycznie białego człowieka, który tak źle traktował ludy plemienne, stanowiące wyższy sort ludzkiego rodzaju.
Są podróżnicy jak Kapuściński, którzy podchodzili do plemion tubylczych z szacunkiem ale zdołali je poznać i przedstawić w prawdzie. Szacunek do innych nacji nie powinien być mylony z wybielaniem ich. Jeżeli kogoś razi nierzetelność, a w książkach podróżniczych szuka prawdy, to niech sobie daruje tę pozycję.
Okropna.
A niosąc ją do domu byłam pewna świetnej lektury, bo i temat rewelacyjny i autor noblista. Książka podróżnicza o bajecznym rejonie świata: nie dość że pięknym, to mało mi znanym. O Oceanii. Napisana przez docenionego literata. Cóż można chcieć więcej?
Taszcząc "Ragę" snułam sobie słodkie marzenia jak to będzie przyjemnie czytać ciekawą książkę podróżniczą...
2016-05-29
Wspaniała, prawdziwa, mądra. Jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam.
"Wyznania zakonnicy" to, jak sama nazwa wskazuje, rodzaj wspomnień czy raczej spowiedzi z życia sławnej siostry zakonnej, Francuski, która mieszkała z nędzarzami i prowadziła działalność o profilu i skali podobnej do dokonań Matki Teresy z Kalkuty. Ale nie to jest w tej książce najlepsze. Najwartościowsza jest ta genialna PRAWDA. To słowo chciałoby się wykrzyczeć. Nie znam bowiem książki prawdziwszej. "Wyznania" to taka forma spowiedzi, niezwykle intymnej, osobistej, w której Siostra przyznaje się do grzechów, do jakich ja chyba bym się przyznać wstydziła, nawet kilka lat po śmierci. Autorka staje w prawdzie, publikuje swoje słabości, ale to wcale nie jest deprymujące. Przeciwnie. Książka pokazuje, że każdy człowiek, nawet największy święty miewa pokusy, a czasem też miewa upadki, o które powszechnie duchownych się nie podejrzewa. Książka pokazuje czym tak naprawdę jest świętość. Bo świętość to wcale nie oczy w słup i zero grzechów. To Miłość dla której człowiek chce walczyć z sobą samym, wydawać wojnę temu co we mnie niszczące i budować dobro.
Sam obraz siostry jest świetny. Ukończyła Sorbonę, filozofka, przyjaciółka masy vipów na całym świecie, pełna energii i zapału, pełna życia, szanująca wszystkich i wszystko, nie potępiająca i nie oceniająca. Kobieta z krwi i kości. Żadna mimoza.
Książka jest świetnym remedium dla tych, którzy swoją wiedzę o zakonach czerpią z czegoś jak "Zakonnice pochodzą po cichu". Tu we "Wspomnieniach" mamy bowiem świetny opis życia zakonnego. Życia zakonnego, które wcale nie jest łatwe, jak łatwe nie jest często życie z żoną/ mężem, ale życia które można kochać całą sobą i za które co dzień można dziękować, o ile ma się powołanie. W życiu tym są chwile lepsze i gorsze - jak w naszym, codziennym życiu. Są domy zakonne z przełożonymi, których się kocha jak rodzinę, a zdarzają się przełożone jak tak, która po kłótni z s. Emanuelle wylądowała w szpitalu z zawałem serca i o której s. Emanuelle w pierwszej chwili odwiedzin w szpitalu pomyślała "Trochę szkoda, że nie umarła; miałabym spokój".
Cudowna książka. Czegoś tak genialnie mądrego nie czytałam wiele lat. Piękne życie i piękny przekaz. Książka, która bardzo wiele daje.
Na koniec dwie drobne uwagi:
1. Przez pokorę siostry książka nie opisuje jej dzieł, raczej jej wady. Jest takim chichotem samej z siebie, spowiedzią. Jeżeli ktoś chce poznać skale dzieł siostry, jej siłę rażenia w dobrym trochę musiałby doczytać z innych źródeł.
2. Nie polecam jednak na wakacje / podróże i przy chwilowym zapotrzebowaniu na lekką rozrywkę; sama czytałam długo. Przy takiej lekturze pośpiech nie jest wskazany. To książka do przeżycia, a nie do zaliczenia.
Wspaniała, prawdziwa, mądra. Jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam.
"Wyznania zakonnicy" to, jak sama nazwa wskazuje, rodzaj wspomnień czy raczej spowiedzi z życia sławnej siostry zakonnej, Francuski, która mieszkała z nędzarzami i prowadziła działalność o profilu i skali podobnej do dokonań Matki Teresy z Kalkuty. Ale nie to jest w tej książce najlepsze....
Z PUNKTU WIDZENIA PRAKTYKUJĄCEGO KATOLIKA – MOIM ZDANIEM WARTO
1. CZEGO SIĘ SPODZIEWAĆ?
Dla tych, którzy zastanawiają się, czy sięgnąć po tę książkę powiem, że to nie jest rzecz o pedofilii w kościele, ani opis nadużyć seksualnych w tej instytucji. To jest potężne, prawie 1000 stronicowe, studium o homoseksualizmie w kościele, napisane przez ateistę i czynnego homoseksualistę. Dużą część książki stanowią rozważania teoretyczne o homoseksualizmie oraz analizy podejścia Kościoła i jego hierarchów do tego zagadnienia. O pedofilii prawie nic nie ma, natomiast niezwykle ciekawe śledztwa w zakresie czynnego homoseksualizmu wśród duchownych są jakimś dodatkiem, ale na pewno nie stanowią 100 % treści. Dlatego osoby, które szukają tylko ww. smaczków muszą wiedzieć, że będą przerzucać kartki tej potężnej cegły i ciekawe kwestie znajdą na co którejś stronie.
2. NA MARGINESIE – GRZECHY KOŚCIOŁA MOIM ZDANIEM
Przechodząc do tematu: od zawsze było tak, że w Kościele na najwyższych stanowiskach były osoby, które teoretycznie stanowiły ważne osobistości Kościoła, a w rzeczywistości były z synagogi szatana, jak to ładnie ujmuje Pismo Święte. Judasz, jeden z pierwszych księży kradł i cudzołożył, a świecki morderca, umierający z Jezusem na krzyżu został za życia kanonizowany przez samego Boga. To norma, zawsze tak było i będzie, że bycie hierarchą kościelnym nie wyklucza wylądowania w piekle, podobnie jak bycie prostytutką za życia nie wyklucza nieba. Wszyscy święci mistycy pisali o wielu duchownych w płomieniach piekielnych. Wielu księży niestety nie ma nic wspólnego z Kościołem mistycznym, a stanowią Go osoby, o których nikt w ten sposób by nie pomyślał. Takie życie: prawdziwa szlachetność często jest tam, gdzie jej nikt nie szuka, a to co na pozór święte jest w rzeczywistości samą zgnilizną i jak mówił Jezus o współczesnych mu wysokich rangą duchowych - grobami pobielanymi, pełnymi obrzydlistwa.
Wiele lat temu zdziwiłam się, gdy zetknęłam się z pewnym bardzo wysoko postawionym hierarchą kościelnym, który nie pozwolił swoim bratankom wstąpić do seminarium duchownego, twierdząc że te szlachetne osoby w stanie duchownym mogą stracić nie tylko wiarę ale i wszelkie zalety i szlachetność. Zastanawiało mnie też, że uważał on biskupów za najbardziej zdemoralizowaną część duchowieństwa. Myślałam wtedy, że może ma jakiś problem sam z sobą, dopiero po latach zaczęły mi się te rzeczy odsłaniać. Teraz, kiedy sama zobaczyłam pewne rzeczy, współczuję świętym księżom, którzy niewątpliwie w Polsce są, że muszą w swoim powołaniu taplać się w całym tym kościelnym bagnie, często bardziej zepsutym niż świat ludzi świeckich. Nie wszyscy mają niestety głębokich, żyjących Słowem Bożym przełożonych jak np. mój ulubieniec Ryś, a użeranie się z zepsutymi biskupami musi być katorgą (przychodzi na myśl biedaczek Popiełuszko, który najbardziej przeżywał jak jest traktowany przez „swoich szefów” a nie przez komunistów).
Skala grzechu w Kościele instytucjonalnym jest ogromna. Niestety wielu księży i biskupów dawno straciło wiarę, jeśli ją miało w ogóle, a poza wiarą również jakąkolwiek przyzwoitość i uczciwość. Ze względu zaś na pewne schematy, które rozwijały się przez wiele lat i duże wady w doborze i formacji duchownych pewne grzechy kościoła jako instytucji stały się wręcz systemowe i nie wiadomo jak je teraz zlikwidować: chyba tylko przez odwołanie wszystkich hierarchów i powołanie ich od nowa, ale na to nikt nie będzie miał odwagi. Nie boję się jednak o Kościół mistyczny, ten przetrwa wszystko, nie mam wątpliwości.
Z PUNKTU WIDZENIA PRAKTYKUJACEGO KATOLIKA:
Mimo, że jestem katolikiem praktykującym, to nie mam problemu z czytaniem książek piętnujących kościół jako instytucję, ponieważ sama wiele widziałam. Wiele razy pisałam o moich bliskich stosunkach z zakonnicami. Kiedyś jeden z moich ukochanych zakonów żeńskich miał wielki problem z księdzem, który mieszkał na ich posesji. Ksiądz był całkowicie niewierzący i bardzo grzeszny. W dodatku nienawidził sióstr, uważał je za głupie służące, a traktował tak, że w cywilnym życiu za takie zachowanie groziłoby mu kilka spraw sądowych. (Na marginesie czasem w publikacjach np. księdza prof. Oko o grzechach kościoła pojawia się wątek, że homoseksualni księża mają jakąś wściekłą nienawiść do sióstr zakonnych i coś w tym niestety jest…). Co zrobił biskup, gdy siostry poszły na skargę, bo już nie wytrzymywały udręczenia? Rozważał poważne kroki co do zakonu. Księdza nigdy nie ukarał. Po latach, po przejściu na emeryturę biskupa, jego następca dokonał zmiany proboszcza na normalnego, ale tamtego zwyrodnialca przeniósł „w nagrodę” na najlepszą parafię w mieście. W kościele instytucjonalnym nie ma ani sprawiedliwości ani normalności, nie ma uczciwości, są za to jakieś chore układy i relacje między księżmi. Życie duchowieństwa to nie jest życie anielskie, jak wielu katolików zwykło twierdzić, a zamykanie oczu i zaklinanie rzeczywistości, że jest inna niż jest to głupota. Egzystencja ta dotknięta jest wieloma patologiami, które dla normalnego człowieka są całkowicie niedopuszczalne (kradzieże, oszczerstwa, kłamstwa, agresja oraz nie radzenie sobie ze swoją seksualnością). Oczywiście znam świętych księży i jeszcze więcej naprawdę szlachetnych i świętych sióstr zakonnych, jak i wielu wspaniałych świeckich katolików i taki Kościół kocham całym sercem, ale na bazie tej miłości nie zamykam oczu, żeby nie widzieć patologii.
Patrząc z tej perspektywy to, co wynika z „Sodomy” ani nie dziwi ani nie martwi. W książce jest dużo prawdy, choć przedstawionej z zupełnie innej niż moja perspektywy i opisanej całkowicie bez zrozumienia czym jest Kościół, przez osobę, która nie czuje wiary. Jednak trudno od ateisty wymagać myślenia katolickiego – zatem to nie minus.
3. OCENA KSIĄŻKI
A) DUŻY PLUS ZA WIELKI WYSIŁEK NA ETAPIE GROMADZENIA DANYCH I ŚLEDZTWA DZIENNIKARSKIE
Przechodząc do oceny książki - za duży plus uważam wielki wysiłek autora, który na etapie gromadzenia danych przeprowadził porządną pracę dziennikarsko-wywiadowczą, poznał dziesiątki ludzi w wielu państwach, odbył wiele podróży, spotkań i zebrał porządny materiał. Rzadko kiedy dziennikarz wkłada aż tyle energii i zaangażowania w rozpoznawanie tematu. Za to ogromne docenienie z mojej strony. Tak się powinno drążyć temat!
B) KSIĄŻKA TO WIZJA AUTORA ATEISTY I HOMOSEKSUALISTY – ZA POGLĄDY NIE OCENIAM
Kwestia tego, że autor jest ateistą i czynnym homoseksualistą jest mi obojętna, ponieważ za poglądy autorów nie oceniam książek. Autor zresztą stawia sprawę jasno, to nie podręcznik dla katolików ale spojrzenie ze strony ateisty. Zresztą sam ksiądz Oko docenił wielokrotnie śledztwa z „Sodomy”. Myślę, że katolik może docenić tę książkę, choć musi wiedzieć, że spojrzenie będzie inne niż jego.
C) FORMA - MINUS ZA POTWORNY CHAOS I ZA TO, ŻE ROZDZIAŁY SĄ SZALENIE NIERÓWNE (NIEKTÓRE REWELACYJNE, A INNE NIE DO PRZECZYTANIA). SZKODA, ŻE JAKIŚ UPORZĄDKOWANY LITERAT NIE PRZEREDAGOWAŁ TEJ KSIĄŻKI, NIE WYCIĄŁ FRAGMENTÓW O NICZYM I NIE USUNĄŁ POTWORNEGO CHAOSU I SZALONEGO PRZESKAKIWANIA Z TEMATU NA TEMAT
duży minus za chaos i to, że rozdziały są szalenie nierówne. Na przykład: pierwszy rozdział moim zdaniem jest rewelacyjny, super ciekawy, a drugi to już katastrofa. Sama nie wiem o czym on jest (opis spotkań, z których nic nie wynika, wnioski na zasadzie ksiądz idzie z tęczową parasolką to pewnie gej, skakanie z tematu na temat co trzeci akapit itp). Sądzę, że problemem tej książki jest to, iż autor wkładając ogromny wysiłek w zbieranie danych nie umiał zrezygnować z pracochłonnych tropów, które okazały się puste. Moim zdaniem powinien tę okropnie długą książkę skrócić o połowę i zająć się tylko tropami, które doprowadziły go do ciekawych odkryć (a takich śledztw było kilka i stanowiły niezwykle ciekawe fragmenty „Sodomy”). On jednak pisał o wszystkim i czasem mamy wiele stron opisów spotkań, z których kompletnie nic nie wynika, nieciekawe rozmowy o niczym, wywody o strojach duchownych czy wyposażeniu ich gabinetów.
Infantylne są też niektóre wnioski i domysły. Dziennikarz, który wykonał TAKĄ tytaniczną pracę śledczą powinien wstydzić się pewnych dziecinnych wniosków i uogólnień, ponieważ one umniejszają jego dzieło.
Na minus też oceniam potworny chaos. W związku z ogromnym zainteresowaniem książką na świecie myślałam, że mam do czynienia ze światowej sławy dziennikarzem, który umie sprawnie posługiwać się piórem i pisać w sposób uporządkowany i klarowny. Niestety skala chaosu w niektórych rozdziałach jest kosmiczna. Czasem co akapit inny temat, a przy tym wiele wątków jest zupełnie o niczym. Wraz z liczbą stron trochę się przyzwyczaiłam do tego pisarstwa, ale na początku przeszkadzało mi to do tego stopnia, że kilka razy miałam ochotę przestać czytać, ponieważ to było potworne udręczenie. Dobrze jednak, że nie przerwałam lektury, ponieważ niektóre rozdziały np. rozdział pierwszy, część o Janie Pawle II, niektóre fragmenty o kościele na kontynentach amerykańskich, rozdział o męskich prostytutkach we Włoszech, czy niektóre fragmenty o Benedykcie moim zdaniem były niesamowicie zajmujące i stanowiły dla mnie bardzo ciekawe treści.
OCENA
Przechodząc do punktacji – mam problem jak ocenić książkę tak kosmicznie nierówną, gdy były fragmenty, które przez chaos i brak treści omijałam, ponieważ całkowicie nie byłam w stanie przez nie przebrnąć, a były takie, które czytałam po dwa razy (np. rozdział pierwszy, wątek o Dziwiszu, o męskich włoskich prostytutkach, karierach duchownych z kontynentów amerykańskich itp.)?
Trudno mi ocenić, ponieważ etap zbierania materiałów zasługuje na duże docenienie, ale połowa książki jest o niczym i to opisana tak okropnie chaotycznie, że nie do przebrnięcia. Z 8 * (maximum w tej kategorii) odcinam dwie * za chaos i słabe rozdziały o niczym i do wyniku dodać jedną * za porządną pracę źródłową, czyli wychodzi 7 *. Nie żałuję lektury, choć momentami było ciężko.
Z PUNKTU WIDZENIA PRAKTYKUJĄCEGO KATOLIKA – MOIM ZDANIEM WARTO
więcej Pokaż mimo to1. CZEGO SIĘ SPODZIEWAĆ?
Dla tych, którzy zastanawiają się, czy sięgnąć po tę książkę powiem, że to nie jest rzecz o pedofilii w kościele, ani opis nadużyć seksualnych w tej instytucji. To jest potężne, prawie 1000 stronicowe, studium o homoseksualizmie w kościele, napisane przez ateistę i czynnego...