-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać357
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
No jest to po prostu arcydzieło. Żeby w tak maluśkiej formie zawrzeć tyle treści. Takimi w sumie prostymi słowami.
No jest to po prostu arcydzieło. Żeby w tak maluśkiej formie zawrzeć tyle treści. Takimi w sumie prostymi słowami.
Pokaż mimo to
ja nie wiem. Mówili mi, że mam przeczytać Strout. Że wspaniała. I to było moje pierwsze podejście. Męczyć się nie męczyłam specjalnie, chociaż ten język raczej przezroczysty z pretensjami do wzniosłych momentów takich jak popatrzenie na liść albo zachód słońca.
Pastor zagubiony, dziecko zaburzone, żona umarła.
Całość powoli prowadzi do tego, że pastor odkrywa, że potrzebuje pomocy i odbywa się W KOŚCIELE moment wielkiego przełomu.
No i tyle.
Nic mi po tym nie zostało, z trudem przypominam sobie bohaterów i o co właściwie chodziło w książce.
Z utęsknieniem wracam do Zerui Shalev
ja nie wiem. Mówili mi, że mam przeczytać Strout. Że wspaniała. I to było moje pierwsze podejście. Męczyć się nie męczyłam specjalnie, chociaż ten język raczej przezroczysty z pretensjami do wzniosłych momentów takich jak popatrzenie na liść albo zachód słońca.
Pastor zagubiony, dziecko zaburzone, żona umarła.
Całość powoli prowadzi do tego, że pastor odkrywa, że potrzebuje...
No i miało zachwycać i nie zachwyciło. Wszyscy dookoła, że arcydzieło, że nic dziwnego że książka nie została napisana po polsku, że szokujące.
No nie wiem.
Po Sznajderman i Tuszyńskiej fakt, że ktoś dowiaduje się że jest Żydem a potem postanawia z pozostałych okruchów stworzyć historię rodziny, a historia ta okazuje się naszpikowana antysemityzmem istniejącym w latach 20stych naprawdę nie powinien szokować.
Jedyne co mnie w książce Bielawskiego bardzo zainteresowało, to opis szpitala psychiatrycznego i psychiatryczne nowatorstwo jego ojca.
W dodatku grzeszy ta książka opisami, w których autor wyobraża sobie co czuła jego babka, co czuła jego matka oraz co czuł jego ojciec i jeszcze co czuł dręczyciel jego ojca. Jakby tak wziąć ołówek to okazałoby się, że z tego wyobrażania sobie skonstruowana jest połowa książki. I to jest po prostu nieuczciwe wobec czytelnika.
Nikt tych zarzutów nie wysuwa wobec "Domu..." i jakoś mnie to martwi. Mam nadzieję, że to nie znaczy, że czytelnicy po raz pierwszy stykają się z opisem prześladowań, ukrywań i cudownych ocaleń Żydów. Bo tych narracji naprawdę jest sporo, coraz więcej.
Mam jeszcze problem z tym, że Bielawski chwilami postanawia okrasić tę opowieść prozą poetycką. Uwielbiam prozę poetycką, ale w tym wypadku autor jakoś nie daje rady, zamiast tego jego wtręty powodują u mnie grymas.
No i jak ma zachwycać skoro nie zachwyca.
Może zachwyciła kogoś, komu nie mówiono że ma zachwycać. Znam to uczucie. Trudno z nim polemizować.
No i miało zachwycać i nie zachwyciło. Wszyscy dookoła, że arcydzieło, że nic dziwnego że książka nie została napisana po polsku, że szokujące.
No nie wiem.
Po Sznajderman i Tuszyńskiej fakt, że ktoś dowiaduje się że jest Żydem a potem postanawia z pozostałych okruchów stworzyć historię rodziny, a historia ta okazuje się naszpikowana antysemityzmem istniejącym w latach...
Porządna rzecz, chociaż nie umywa się do "Był sobie chłopczyk", którą to pozycję uważam za po prostu genialną.
"Głosy" dobrze się zaczynają. "Dobrze" czyli mocno. Jest jakaś koszmarna zbrodnia opisana precyzyjnie, spokojnie, ze szczegółami. Ten opis daje nam znać, że to mogłoby się w sumie wydarzyć gdzieś niedaleko. Teraz. Ten opis jest blisko czytelnika.
Potem opisana jest sama wyspa. Dziwaczna. Zastała w kolonialnych czasach. Raj podatkowy. I miejsce emigracji. Dziwaczność Jersey.
No i potem wszystko się rozłazi. Rozłazi w słusznych skądinąd analizach socjologicznych, że emigranci, że źle, że nie ma pomocy. A potem okazuje się, że połowa tej książeczki to stenogram rozprawy sądowej. Pewnie ideą bylo ukazanie surowości materiału i on sam powinien zdaniem autorów robić na nas wrażenie, rozumiem to, ale ten uścisk, to ściśnięcie za grdykę które ma na początku ten tekst jakoś traci na sile. Czuję, że za mało dowiedziałam się o samych bohaterach a właściwie bohaterkach książki. Nie wiem dlaczego tak się stało, że są niewidoczne w tekście.
Czyta się to dobrze i szybko, ale zostaje niedosyt.
Porządna rzecz, chociaż nie umywa się do "Był sobie chłopczyk", którą to pozycję uważam za po prostu genialną.
"Głosy" dobrze się zaczynają. "Dobrze" czyli mocno. Jest jakaś koszmarna zbrodnia opisana precyzyjnie, spokojnie, ze szczegółami. Ten opis daje nam znać, że to mogłoby się w sumie wydarzyć gdzieś niedaleko. Teraz. Ten opis jest blisko czytelnika.
Potem opisana...
Dziesięć lat? Już ten "Szczygieł" powinien mnie jakoś ostrzec, po dziewiątek stronie drewnianego a chwilami naprawdę złego języka oraz fabule niczym z filmów Michaela Manna po prostu sobie odpuściłam, jednak wolę ten czas spędzić na lekturze nie wiem, jakiegoś poradnika o kotach z lat 60tych. Ale "Historię tajemną" zaczęłam wiele lat temu, jako nastolatka, pamiętałam jej okładkę z antycznym chłopakiem, który miał przewiązane oczy, pamiętam też, że miała być to książka wciągająca i przekraczająca wszelkie granice.
Wszelkie granice to chyba dobrego wychowania autorki, a właściwie sory - wydawnictwa - że takie coś po prostu wydało. Postanowiłam przeczytać całe. Tajemność historii wyjaśnia się mniej więcej w jednej trzeciej książki, nikt za bardzo nie wraca do tego co się wydarzyło a opisane jest to - zresztą jak wszystko w tym tekście - na poziomie pierwszego roku studiów polonistyki. Wszystkie ozdobniki w tej książce są nie wiadomo po co. Przez ozdobniki mam właściwie na myśli punkt wyjścia autorki. Te studia nad greką, ten profesor który niby ma być tajemniczy, ale dlatego, że ktoś go opisuje jako tajemniczego, kody z wysokiej kultury, które nie mają żadnego sensu i spełniają tylko formę zasłony dymnej.
No wiele moglabym napisać, bo to jest tak złe pod każdym względem że krew mi się burzy.
Dziesięć lat? Już ten "Szczygieł" powinien mnie jakoś ostrzec, po dziewiątek stronie drewnianego a chwilami naprawdę złego języka oraz fabule niczym z filmów Michaela Manna po prostu sobie odpuściłam, jednak wolę ten czas spędzić na lekturze nie wiem, jakiegoś poradnika o kotach z lat 60tych. Ale "Historię tajemną" zaczęłam wiele lat temu, jako nastolatka, pamiętałam jej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jestem szalenie zaskoczona. Tytuł okładka i tzw. premise nie wydawały mi się zachęcające, ale jakoś miałam nastrój na coś O MIŁOŚCI. Natomiast dostałam doskonałe skondensowane reportaże. Ktoś powinien smażyć się w piekle za źle stargetowaną pozycję
Jestem szalenie zaskoczona. Tytuł okładka i tzw. premise nie wydawały mi się zachęcające, ale jakoś miałam nastrój na coś O MIŁOŚCI. Natomiast dostałam doskonałe skondensowane reportaże. Ktoś powinien smażyć się w piekle za źle stargetowaną pozycję
Pokaż mimo to