-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2021-01-18
2016-01-26
Jest to pierwsza część cyklu J.Chmielewskiej o przygodach przebojowego rodzeństwa i ich psa Chabra (który odgrywa niebagatelną rolę w toczącej się akcji). Z Janeczką i Pawełkiem miałam przyjemność zapoznać się już wcześniej, w wieku lat m/w 11-12, teraz z przyjemnością sięgnęłam po "Nawiedzony dom"- pierwszą część cyklu o sympstycznym rodzeństwie. Pomimo upływu ponad 20 lat nie zawiodłam się.
"Nawiedzony dom" czyta się rewelacyjnie, strony właściwie przewracają się same. Być może intryga kryminalna nie jest tutaj szczegolnie skomplikowana, ale w żadnym wypadku nie jest nudno. Cały czas coś się dzieje, jeśli dodać do tego charakterystyczny styl pisania naszej najlepszej Autorki kryminałów- książka nie potrzebuje dodatkowej reklamy.
Oczywiście cykl o przygodach Janeczki i Pawełka jest skierowany do młodszych nastolatków, zaczynających swoją przygodę z twórczością Joanny Chmielewskiej, co nie znaczy, że dorosły Czytelnik nie odnajdzie czegoś dla siebie w książkach opisująch przygody rodzeństwa i ich niesamowitego psa- Chabra. Dla mnie obecnie była to relaksująca lektura, która dosłownie "połknęłam", a w dzieciństwie- czytałam pozostałe części z wypiekami na twarzy. Mogę jedynie polecić- oczywiście mając na uwadze wszystko, o czym wcześniej napisałam.
Jest to pierwsza część cyklu J.Chmielewskiej o przygodach przebojowego rodzeństwa i ich psa Chabra (który odgrywa niebagatelną rolę w toczącej się akcji). Z Janeczką i Pawełkiem miałam przyjemność zapoznać się już wcześniej, w wieku lat m/w 11-12, teraz z przyjemnością sięgnęłam po "Nawiedzony dom"- pierwszą część cyklu o sympstycznym rodzeństwie. Pomimo upływu ponad 20 lat...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11
Najbardziej kompetentne i zarazem właściwie obecnie jedyne czasopismo poswięcone w całości ptakom egzotycznym. Nr 5/2015 od razu zwrócił moją uwagę artykułem na temat kanarków kędzierzawych północnoholenderskich, które w zeszłym roku kupiłam i zaczynam hodować. Ciekawy jest także artykuł o marketingowym podejściu do hodowli- w końcu wszyscy hodowcy mają "nadwyżki hodowlane" (ptaki własnej hodowli, których nie zamierzają sobie zostawiać) i czasem problem jest ze sprzedażą ich w dobre ręce (choć, bądźmy szczerzy, nie dla każdego akurat to jest priorytetem). Tymczasem Autor proponuje całkiem niekonwencjonalne rozwiązania wyhodowania krzyżówek- dokładnie czerwonych turkotów, czyli kanarków harceńskich, skrzyżowanych z kanarkami czerwonymi (które należą do grupy kanarków kolorowych). Miałoby to na celu podnieść atrakcyjność sprzedawanych ptaków, ale z drugiej strony trzeba mieć świadomość, że hodowcy z dłuższym stażem mogliby sceptycznie podejść do pomysłu- nie byłyby to prawdziwe kanarki harceńskie, z charakterystyczną dla nich melodią śpiewu. Ciężko więc byłoby reklamować je sloganem "czerwone turkoty"- i to bez względu na to, które z rodziców byłoby ojcem, a które ojcem- wd badań które dotąd zostały opublikowane, kanarki dziedziczą predyspozycje do melodii śpiewu w proporcji 2:3 od matki i tylko 1:3 od ojca. Jednak najczęściej to właśnie ojciec uczy młode samczyki pierwszych tur- lub tzw "nauczyciel". Rzecz jest jak najbardziej wykonalna, ale czyste czerwone harceny uzyskalibyśmy dopiero po kilku sezonach hodowli i selekcji hodowlanej (a o tym już Autor nie wspomina, przedstawiajac pomysł nie na polepszenie czy uatrakcyjnienie rasy, a na szbką sprzedaż wyhodowanych ptaków).
Ponadto jak zwykle w czasopiśmie znajdziemy piękne zdjęcia papug i rady dla ich hodowców (w tym numerze artykuły o rozelli czarnogłowej, księżniczce słonecznej i rudosterce krótkodziobej), oraz opisy innych egzotycznych ptaków (pekińczyk, pawie, bażanty, gołębie egzotyczne). Pomocny jest dział "chorobowy", gdzie możemy się dowiedzieć jak zapobiegać chorobom naszych ptaków, oraz co robić w przypadkach różnych schorzeń (choć nic nie zastąpi weterynarza o specjalizacji chorób ptasich, gdy mamy do czynienia z poważną chorobą, wymagającą leczenia czy jakichkolwiek zabiegów). Niestety przeciętny weterynarz o leczeniu ptaków egzotycznych nie ma pojęcia i bywa, że nawet się tego nie podejmuje. Dodatkową zaletą gazety jest wkładka pośrodku, gdzie czytelnicy mogą zamieszczać swoje ogłoszenia.
Jak najbardziej polecam miłośnikom i hodowcom ptakow egzotycznych. Jak już na początku wspominałam, obecnie jest to jedyne czasopismo o takiej tematyce i można jedynie cieszyć się, że prezentuje tak wysoki poziom. Osobiście od kilku lat prenumeruję "Nową Exotę", i mam całe roczniki tej gazety. Często wracam do starszych numerów, gdyż w tych gazetach zawarta jest kopalnia wiedzy- to są wąskie aspekty hodowli różnych gatunków papug, astryldów, kanarków i innych hodowanych przez nas ptaków.
Najbardziej kompetentne i zarazem właściwie obecnie jedyne czasopismo poswięcone w całości ptakom egzotycznym. Nr 5/2015 od razu zwrócił moją uwagę artykułem na temat kanarków kędzierzawych północnoholenderskich, które w zeszłym roku kupiłam i zaczynam hodować. Ciekawy jest także artykuł o marketingowym podejściu do hodowli- w końcu wszyscy hodowcy mają "nadwyżki...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-09
Książeczka dla najmłodszych, z obrazkami i historią która przewija się przez kolejne strony, z twardego papieru, do czytania dziecku, można też dać książkę maluchowi, by pociecha sama oglądała obrazki- konstrukcja książki jest mocna (porwać maluch jej nie da rady, ale już przy ząbkowaniu może ucierpieć).
Mała myszka szuka swojego przyjaciela. Czy go znajdzie? Na pewno maluch będzie zainteresowany, a my możemy "przemycić" kilka mądrych słów po zakończeniu książeczki, na podstawie jej zakończenia- i w ten sposób nawiązać z dzieckiem rozmowę (ma więc także walor dydaktyczny). Podstawowym problemem oczywiście jest tutaj, dlaczego myszka tak długo szukała przyjaciela...
Książeczka dla najmłodszych, z obrazkami i historią która przewija się przez kolejne strony, z twardego papieru, do czytania dziecku, można też dać książkę maluchowi, by pociecha sama oglądała obrazki- konstrukcja książki jest mocna (porwać maluch jej nie da rady, ale już przy ząbkowaniu może ucierpieć).
Mała myszka szuka swojego przyjaciela. Czy go znajdzie? Na pewno...
2016-06-16
Przyznam, że miałam kilkuletnią przerwe pomiędzy częścią drugą cyklu "Czarne kamienie" ("Dziedziczka cieni") a "Królową ciemności". Być może to było powodem, że z początku miałam trudności z odnalezieniem się w świecie Krwawych, wszystko wydawało mi się jakieś takie zbyt sielankowe. "Miłą" odmianą była tutaj krótka wizyta rodziny Jeanelle, która przyjechała poznać Panią Czarnego Dworu. Akcja może nie powalała do pewnego momentu, choć podobały mi się momenty opisujące "podchody" Jeanelle i Deamona do siebie. Nic dziwnego, że wszyscy mieszkańcy dworu Ebon Askavi obserwowali parę przez cały czas. Jeanelle wydoroślała, stała się piękną kobietą i Czarownicą. O ile w poprzednich tomach mogliśmy przeczytać to i owo o Czarownicy, tutaj wreszcie poznamy, kim w rzeczywistości jest "żyjące marzenie, a marzycieli było wielu...". Pojawiła się także jedna z moich ulubionych bohaterek- Surreal. To kobieta z charakterem, nie wstydząca się tego, czym kiedyś się zajmowała, a wręcz przeciwnie- to z jej ust padają w książcenajzabawniejsze i najśmielsze komentarze (zachowanie tej Czarownicy jest też najbardziej charyzmatyczne i niepozbawione humoru- ten koktajl składa się na bardzo nietuzinkową postać). Podobały mi się także scenki z Szarym Kłem- Krewniakiem, który właśnie w Surreal odnalazł swoją... no właśnie... Jeżeli już jestem przy Krewniakiem (zwierzętach posiadających Moc i noszącym Kamienie), muszę przyznać, że wyjątkowo podoba mi się ten wątek w cyklu. Pomimo iż zwierzęta mają Kamienie i mają łączność z ludzkimi Krwawymi, często nie rozumieją zachowania ludzi, z czego Anne Bishop wykreowała kilka zabawnych sytuacji. Nie personifikowała na siłę zwierzaków, co wyszło dobrze. Myślę, że bez zwierzęcych krewnych książka dużo by straciła (nie wspominając nawet o roli Krewniaków w rozwoju akcji, a w efekcie- w finale).
Czytało się całkiem nieźle, może bez tych emocji, które towarzyszyły lekturze dwóch pierwszych części, ale nie narzekam. Jednak końcówka uratowała książkę- ostatnie 100 stron było napisane świetnie, nie mogłam się oderwać od książki. Z resztą i na początku były takie przykuwające uwagę momenty, szkoda że całość nie była bardziej wyrównana. Było także kilka rzeczy, których było mi "za mało" (choćby wątek Draki i Lorna, choć kiedyś już została opowiedziana ich historia, mam przeczucie, że stare smoki jeszcze kiedyś obudzą się na dobre lub w inny sposób zaznaczą swoją obecność). Inne z kolei mnie trochę denerwowały- jedyne używane "przekleństwo": "O matko noc!" - które w pewnym momencie zaczęło mnie bawić. Jeśli dodać tu, jak Lucivar i Deamon zwracają się do siebe ("fiucie" i "bękarcie"- co jest także ich pieszczotliwym zdrobnieniem) możnaby uznać, że słownictwo jest nieco ograniczone. Ale warsztatu czepiać się nie wypada, gdy samemu można pomarzyć o tworzeniu takich dzieł, jak książki pani Bishop.
Na pewno nie jest to moja ulubiona część "Czarnych kamieni", choć w książce działo się dużo. Zakończenie od razu sugeruje że będzie dalszy ciąg (choć pierwotnie miała to być trylogia), więc nawet gdyby "Serce Kealeer" już nie czekało w kolejce na regale, nietrudno byłoby się domyślić, bo zbyt wiele wątków zostało niedopowiedzianych. Z przyjemnością będę kontynuowała cykl "Czarnych kamieni" pomimo uwag jakie miałam, jeśli chodzi o tę część. Z niecierpliwością czekam na rozwój wydarzeń, gdyż po spektakularnym finale wiele się zmieniło- pytaniem jest, jak wiele trzeba było poświęcić?
Przyznam, że miałam kilkuletnią przerwe pomiędzy częścią drugą cyklu "Czarne kamienie" ("Dziedziczka cieni") a "Królową ciemności". Być może to było powodem, że z początku miałam trudności z odnalezieniem się w świecie Krwawych, wszystko wydawało mi się jakieś takie zbyt sielankowe. "Miłą" odmianą była tutaj krótka wizyta rodziny Jeanelle, która przyjechała poznać Panią...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-02-14
Świetny poradnik dla wszystkich posiadaczy aparatów cyfrowych. Nawet posiadacze zwykłych "kompaktów" znajdą tutaj zarówno mnóstwo rad, które pozwoli im lepiej wykorzystywać potencjał aparatu (dużo osób robi zdjęcia w trybie "auto", a o ile lepsze by byly, gdyby ustawić odpowiednie parametry? Tego można się nauczyć korzystając z tego poradnika). Im więcej możliwości oferuje sam aparat, tym więcej stwarza nam okazji do zrobienia jak najlepszego zdjęcia. Z przewodnikiem, który tutaj mamy, nauczymy się wykorzystywać wszystkie dostępne dotąd opcje, w które wyposażone są aparaty cyfrowe (szczegolnie lustrzanki, które mają więcej udogodnień- np wymienne obiektywy itp). Jednak nawet najlepszy aparat nie "zrobi" dobrego zdjęcia, jeżeli osoba fotografująca nie będzie miała pojęcia jak ustawić parametry- światło, ostrość, nie mówiąc o bardziej szczegółowych ustawieniach.
Na pewno wielkim plusem tego opracowania jest duża przystępność przy czytaniu i nauce fotografii. Nie trzeba właściwie umieć dużo, wystarczy otworzyć menu w aparacie i popatrzeć, jakie nasz model oferuje opcje- a później wybierając odpowiednie rozdziały, uczyć się fotografii doskonałej "od A do Z"- od podstaw zrobienia dobrego zdjęcia z wykorzystaniem odpowiednich ustawień aż po najlepszą możliwą obróbke zdjęcia (każdy aparat ma program retuszu zdjęcia, choć są one rożne w poszczególnych modelach, generalnie zasady są takie same- oczywiście chodzi mi o parametry takie jak poprawienie ostrości, jasność fotografii itp- retusz typu "upiększanie" zdjęcia to już raczej funkcja dla amatorów, pozwalająca bardziej wyeksponować kolory itp- jednak wszystko to robione jest "na jedno kopyto"- albo bardziej nasycone wszystkimi kolorami, albo mniej). O ile piękniej wyglądają zdjęcia ze wzmocnionym kolorem głównym, i lekko "wyciszonymi" kolorami w tle? Jednak do tego trzeba już umieć obrabiać zdjęcie ręcznie.
Zdecydowanie polecam tę książkę (i od razu dodam, że pozycja ta ma wielkość średniej cegły, nie należy się tym jednak zniechęcać- w końcu z początku nie będą nas interesowały zagadnienia dla bardziej zaawansowanych fotografów). Nie czytałam jaśniej i lepiej napisanego poradnika o robieniu zdjęć.
Świetny poradnik dla wszystkich posiadaczy aparatów cyfrowych. Nawet posiadacze zwykłych "kompaktów" znajdą tutaj zarówno mnóstwo rad, które pozwoli im lepiej wykorzystywać potencjał aparatu (dużo osób robi zdjęcia w trybie "auto", a o ile lepsze by byly, gdyby ustawić odpowiednie parametry? Tego można się nauczyć korzystając z tego poradnika). Im więcej możliwości oferuje...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-01
Od dawna miałam chęć odprężyć się przy tzw. "starej Chmielewskiej" i muszę stwierdzić, że czytając "Boczne drogi" to mi się udało. Wcześniej nie czytałam tej książki, nie nastawiałam się więc na nic i nie mogę powiedzieć bym się zawiodła. Chmielewska umiała pisać jak mało kto- np. rodzinne śniadanie było pełne świetnych gagów- to trzeba Jej przyznać. Chyba właśnie ze względu na tę rodzinną atmosferę podobała mi się ta książka. A że humor u tej Autorki to jej znak firmowy, nie muszę chyba dodawać, że i tutaj go nie zabrakło.
W "Bocznych drogach" mamy okazję poznać całą rodzinę książkowej Joanny z przyległościami (muszę przyznać, że od jakiegoś czasu zastanawia mnie, jak bardzo Joanna Chmielewska jest podobna do pani Ireny Kuhn, a rodzina literackiej Joanny do rodziny pani Ireny. Liczę na znalezienie odpowiedzi po przeczytaniu "Autobiografii"). Z Kanady przylatuje ciotka Teresa. Rodzina ma w planach- ze względu na wizytę Teresy- objechać niemalże całą Polskę dookoła, wybierając przy tym mało uczęszczane, boczne drogi. Pojawiają się jednak coraz dziwniejsze osoby i zdarzenia...
Brakowało mi tutaj może mocniejszego wątku kryminalnego, ale przecież nie po to sięgałam po Chmielewską, by delektować się zawiłym śledztwem itd.- chodziło mi o język, wyrażenia, klimat, a to wszystko dostałam. Jeśli chodzi o wyżej wymieniony wątek kryminalny, jest on obecny, jednak wyrazista "rodzinka z piekła rodem" (według mnie bardzo sympatyczna) przysłania działania podejrzanych jednostek i są one istotne o tyle, o ile mają związek z rodziną naszej bohaterki (a tak się składa, że w jakiś sposób- jak to u Chmielewskiej- są powiązane niemal od początku).
Czytywałam lepsze książki Joanny Chmielewskiej, ale tej nie można odmówić uroku.
Od dawna miałam chęć odprężyć się przy tzw. "starej Chmielewskiej" i muszę stwierdzić, że czytając "Boczne drogi" to mi się udało. Wcześniej nie czytałam tej książki, nie nastawiałam się więc na nic i nie mogę powiedzieć bym się zawiodła. Chmielewska umiała pisać jak mało kto- np. rodzinne śniadanie było pełne świetnych gagów- to trzeba Jej przyznać. Chyba właśnie ze...
więcej mniej Pokaż mimo to1993-08
1991-08
1993-01-01
2015-02
Znakomity kryminał, wciągający od pierwszej do ostatniej strony. Pełen "ślepych uliczek", tropów, na które Czytelnik sam by nie wpadł- fabuła jest naprawdę świetnie skonstruowana.
Honor Gillette jest młodą wdową po zmarłym policjancie, wychowującą samotnie 4-ro letnią córeczkę. Ich życie od śmierci męża Honor i ojca Emily przebiega dość jednostajnie, zupełnie jakby utknęlo w martwym punkcie. Ten poranek, kiedy w pobliżu domu Emily dostrzega rannego mężczyznę i biegnie zawiadomić o tym Honor, zmieni wszystko w dotychczasowym życiu głównej bohaterki.
Sandra Brown stworzyła doskonałą intrygę. Historię, gdzie ludzie, których pozornie znamy dobrze i dlugo, okazują się mieć swoje drugie oblicze, a ci, których najmniej o to by się podejrzewało, mają swoje alter ego. Książka nie raz i nie dwa razy zaskoczy czytelnika, choć wątek główny- relacje pomiędzy Honor a mężczyzną, który jest oskarżony o zabicie kilku osób, może po zakończeniu wydać się dość sztampowy (czego jednak podczas lektury jakoś się nie zauważa). W książce jest momentami aż duszno od emocji- mamy tutaj wątek romantyczny, akcję, trzymającą w napięciu, sylwetki bohaterów- szczegolnie tych złych- nakreślone są ze sporym rozmachem (choć przyznam, że zabrakło mi uzasadnienia takiej dwulicowości pewnych bohaterów- o ile jeszcze w przypadku Bukmachera mogę zrozumieć motywy postępowania, to juz w przypadku innych postaci, jakby zabrakło mi kawałka układanki). Jednak są to niuanse, które w nie przeszkadzaly mi w odbiorze historii, być może dlatego, że w książce naprawdę dużo dzieje.
Ze swojej strony mogę jedynie polecić tę pozycję.
Znakomity kryminał, wciągający od pierwszej do ostatniej strony. Pełen "ślepych uliczek", tropów, na które Czytelnik sam by nie wpadł- fabuła jest naprawdę świetnie skonstruowana.
Honor Gillette jest młodą wdową po zmarłym policjancie, wychowującą samotnie 4-ro letnią córeczkę. Ich życie od śmierci męża Honor i ojca Emily przebiega dość jednostajnie, zupełnie jakby utknęlo...
2015-11-21
Pierwsza książka Jarosława S. "Masy", pierwszego świadka koronnego w procesach przeciwko przestępczości zorganizowanej. Wiele słyszałam o samym Masie, jak i o pobudkach, które nim kierowały- byłam ciekawa, jak wygląda ta opowieść z pierwszej ręki, opowiedziana publicznie. Co w tej książce może dziwić? Fakt, że Masa, jako świadek koronny, według rozpowszechnionych dotąd wyobrażeń, powinien być odcięty od swojego dawnego środowiska (w końcu sprzedał tych, z którymi kiedyś "latał"- słynne hasło "milion za głowę Masy" też krążyło...). Po drugie- powinien odczuwać- przynajmniej publicznie- skruchę, tymczasem w tej książce, po którą sięgnęłam z czystej ciekawości, ciągle czytam o nawiązaniach do "słodkich, gangsterskich czasów", kiedy mamona płynęła jak manna z nieba, laski były na skinęcie palca, a on i chłopaki z jego grupy-trzęśli połową "miasta" a przy tym byli przystojni, bogaci- jednym słowem-nie było dziewczyny, która by się im oparła. Im dłużej czytałam (chcąc w końcu dotrzeć do tytułowych "kobiet mafii"), tym bardziej byłam zniesmaczona samozachwytem Masy nad sobą (i to po wszystkim co zrobił- jeśli gangster, to też nawalił, sprzedając kolegów- tym bardziej nie rozumiałam powodów tego samozadowolenia...), opisami imprez z jakimiś dziewczętami na jedną noc, które często "robiły to" przymuszane (wizją utraty pracy chociażby), opisami jego stanu majątkowego, tego, co miał i mógł- i tak do znudzenia (nawet dziennikarz i współautor- Artur Górski- nie dawał rady naprowadzać ex-gangstera na właściwy tor opowieści, która ma charakter rozmowy). W końcu pojawiły się ONE- "kobiety mafii"- dwie, może trzy, którym poświęcono po aż jednym rozdziale i kilka o których wspominałam się jak o bohaterach trzeciego planu. Monika S., była żona Słowika (ponoć jednego z najgorszych wrogów Masy) i Inka, ta sama, która wystawiła Jacka Dębskiego, ministra sportu, na strzał. Oceniać tych pań nie będę, gdyż nie mnie to pisane. Za to Masie wyraźnie zaimponowały "życiową zaradnością"- jak to określił. Cóż, zwał, jak zwał. Były też małe wzmianki o znacznie ciekawszych postaciach- choćby pewnej Półce, która po śmierci męża, członka włoskiej mafii, zajęła jego miejsce w jej szeregach (i to gdzieś na samej "górze"). Jednak wd pana Sokołowskiego nie była to na tyle ciekawa postać, by opowiedzieć o niej więcej- podejrzewam , że w tej opowieści zabrakłoby miejsca dla jego osoby.
Co mnie dziwi w tej książce? To, że Masa, po tym kiedy sprzedał dawnych kompanów, "skazał" siebie na status świadka koronnego, co ponoć wiąże się z odosobnieniem, zerwaniem z dawnym życiem itp. nie odczuwa żadnej skruchy. W stosunku do nikogo. Co dziwniejsze, w tej książce co i raz spotykamy dawnych znajomych Jarosława S.- a to na grillu, a to na wódeczce na działce... Wnioski? Że ta głośna sprawa z "pierwszym świadkiem koronnym" to jeden wielki kit.
Chciałam z początku przeczytać także inną książkę Masy: "O pieniądzach polskiej mafii", ale jeśli tutaj jest tyle przechwałek, niedomówień, i jak podejrzewam- przekłamań, to co dopiero w książce o temacie, jakim są pieniądze? I to bardzo duże pieniądze? Tak więc raczej sobie odpuszczę dalszą lekturę.
Jeszcze kilka słów n.t. samego tytułu. Jak wiadomo, losy kobiet czyta się chętniej niż mężczyzn (Panowie wybaczcie), szczególnie, jeśli mężczyźni tutaj nie są szczególnie ciekawymi postaciami, natomiast ich kobiety- owiane pewną mgiełką tajemnicy, niektórym kojarzą się z żonami i kochankami gangsterów z filmów amerykańskich. Ale nie zapominajmny, że u nas jest Polska. Te nasze "Kobiety mafii" są tutaj jedynie wabikiem dla potencjalnego czytelnika, gdyż o nic samych jest bardzo mało (bo chyba ciężko nazwać "kobietą mafii" prostytutkę z podrzędnej agencji czy barmankę, która "w obowiązku" ma świadczenie usług seksualnych "szefowi" i jego kolegom? Czy dziewczęta biorące udział w konkursach Miss Polski (w których warunkiem udziału była zgoda na seks)? Wszystkie te kobiety zostały przedstawione w sposób niezbyt ciekawy, gdybym miała je oceniać przez pryzmat książki, nie wzbudziłby mojej sympatii, ani nawet zainteresowania (a może chodzi o to, że ci nasi gangsterzy też jacyś tacy niezbyt ciekawi? Chciałoby się dodać: "bo to Polska, nie elegancja Francja"- jak można usłyszeć w jednym hip-hop-owym "kawałku"). Wiele razy, czytając te "słodkie wspomnienia gangstera" czułam się zniesmaczona, jeśli nie zbrukana, i nie odniosłam wrażenia, by Jarosław S., pomimo upływu lat i pewnych negatywnych przeżyć, zmądrzał... Choć ile z tego, co napisane jest w książce, a ile wydarzyło się w istocie jest prawdą, wie pewnie sam "Masa"- a może już i jemu rzeczywistość pomieszała się z przerośniętym ego, rzucającym cień na wspomnienia?
Kilka razy zmieniałam ilość "gwiazdek"- począwszy od 7-dmiu prosto po lekturze, po kilku dniach i przemyśleniu książki jako całości- do ledwie trzech. Wypadałoby więc dać gdzies po środku- czyli 5 na 10 gwiazdek. A dodatkowy punkt za to, że książka momentami mnie bawiła pewnym niezamierzonym humorem sytuacyjnym...
Pierwsza książka Jarosława S. "Masy", pierwszego świadka koronnego w procesach przeciwko przestępczości zorganizowanej. Wiele słyszałam o samym Masie, jak i o pobudkach, które nim kierowały- byłam ciekawa, jak wygląda ta opowieść z pierwszej ręki, opowiedziana publicznie. Co w tej książce może dziwić? Fakt, że Masa, jako świadek koronny, według rozpowszechnionych dotąd...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-03
Książka ta pokazuje, jak długo czasem trzeba płacić za czyny, których dopuszcza się w wieku dziecięcym. Oczywiście zabójstwo to bardzo poważny czyn, nie mniej widać tutaj, jak różnie mogą potoczyć się losy dwóch dziewczynek- Annabelle Oldacre i Jade Walker w tej samej sytuacji- że tak ujmę- na starcie.
Akcja powieści toczy się dwutorowo- mamy czas teraźniejszy, w którym każda z nich ma życie zbudowane z wielkim trudem na kłamstwie, z nowymi personaliami i szeregiem reguł, które mogą kobiety zaprowadzić z powrotem za kraty (jedna z nich brzmi, że nie wolno im się nigdy więcej spotkać). Co pewien czas pojawiają się również retrospekcje do dnia, kiedy zginęła Chloe. Czy Bel i Jade faktycznie bezdusznie zabiły młodszą dziewczynkę? Odpowiedź na to pytanie poznajemy na końcu książki. Przyznam, że było mi smutno, kiedy przeczytałam jak było naprawdę, współczułam rzecz jasna małej Chloe, jak i dwóm jej "oprawczyniom"...
Niestety książka wciągnęła mnie dopiero w drugiej połowie (oraz na samym początku). Myślę, że jako debiut jest całkiem udana, lecz wyjąwszy opis początku dnia kiedy Bell i Jade się poznają, później, kiedy Autorka przechodzi do opisu życia Amber, akcja zaczyna się dłużyć, choć mamy materiał na świetny kryminał. Poznajemy również niemal idealne życie Kristy, w porównaniu z tym, jak żyje Amber różnica jest jeszcze bardziej wyrazista. Oprócz tych dwóch kobiet, związanych ze sobą na dobre i złe wbrew swojej woli, mamy tutaj całą galerię podłych typków, od Nadmorskiego Dusiciela poczynając po osobowości takie jak Martin Bagshawe, których chore skłonności ujawniają się w sprzyjających warunkach. Zastanawiałam się, ilu takich ludzi chodzi pośród nas bezkarnie i wypatruje ofiary... Wnioski do jakich doszłam wcale nie podniosły mnie na duchu. Książka ta ma jedną wadę- nierówne tempo akcji, czy może, jako książka debiutantki, niezbyt umiejętnie jest tutaj rozłożone napięcie, co sprawiło, że mniej więcej w połowie musiałam zrobić sobie przerwę i wrócić do lektury po pewnym czasie. Jednak im bliżej końca, tym lepiej, aż do kulminacyjnej sceny na molu...
Może świadczy to o szybkim postępie, jeśli chodzi o warsztat literacki Alex Masterwood?
Książka ta ponadto pozwala na zastanowienie nad zagadnieniemi ofiara- kat (czy z czasem ofiarą nie staje się kątem i odwrotnie) oraz odwieczną walką na linii dobro i zło, a także, co zawsze ściśle jest związane z tym problemem- co jest słuszne, a co nie, wd ludzkiego pojęcia dobra i zła. Szczególnie dobrze widać ten pęd do samosądu w momencie, kiedy motłoch ściga Amber.
Mam nadzieję, że książka ta zapoczątkował karierę nowej autorki dobrych kryminałów. "Dziewczyny, które zabiły Chloe" mają niewątpliwie ogromny potencjał i dobre wykonanie. Z tych powodów chociażby warto sięgnąć po tę lekturę.
Książka ta pokazuje, jak długo czasem trzeba płacić za czyny, których dopuszcza się w wieku dziecięcym. Oczywiście zabójstwo to bardzo poważny czyn, nie mniej widać tutaj, jak różnie mogą potoczyć się losy dwóch dziewczynek- Annabelle Oldacre i Jade Walker w tej samej sytuacji- że tak ujmę- na starcie.
Akcja powieści toczy się dwutorowo- mamy czas teraźniejszy, w którym...
Czytałam wiele książek z tzw. literatury obozowej i dotyczącej II W. Ś. i najbardziej cenię relacje z pierwszej ręki. Tej książce także nie można odmówić realizmu, jednak- na szczęście dla Autorki- z Nią samą życie obeszło się łagodniej, niż z innymi Żydami podczas okupacji. Cała książka to relacja z życia w getcie, z dodatkiem powojennych losów Ireny. Autorka wspomina dodatkowo młodzieńczą miłość. Być może to moja subiektywna opinia, ale we wspomnieniach Pani Ireny z getta brakowało mi jakiejś grozy, ukazania odrobiny własnych uczuć, choć wiem, że nie mogę oceniać kogoś, kto przeżył takie piekło.
Dla mnie największym szokiem był teren, jaki zajmowało getto- wstyd przyznać, ale nigdy dokładnie się nie zastanawiałam, jak duże ono było.
Można przeczytać, ale są lepsze książki o tematyce holokaustu.
Czytałam wiele książek z tzw. literatury obozowej i dotyczącej II W. Ś. i najbardziej cenię relacje z pierwszej ręki. Tej książce także nie można odmówić realizmu, jednak- na szczęście dla Autorki- z Nią samą życie obeszło się łagodniej, niż z innymi Żydami podczas okupacji. Cała książka to relacja z życia w getcie, z dodatkiem powojennych losów Ireny. Autorka wspomina...
więcej Pokaż mimo to