-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
Jeszcze nigdy nie było takiej sytuacji, bym tak się zachwycała książką o Czechach napisaną przez Polaka.
Jak Boga kocham, nigdy.
A jest czym się zachwycać.
W telegraficznym skrócie: Mariusz Surosz może nie rozprawia się ze steretypem Pepików, ale w mistrzowski sposób przedstawia skrót najważniejszych wydarzeń, które miały miejsce na terenach obecnego państwa czeskiego na przestrzeni minionego stulecia.
Polecam, warto - zarówno w ramach rozpoczęcia przygody z literaturą o Czechach, jak i uzupełnienia wiedzy.
Dłuższa opinia tutaj: ---> https://czechozydek.wordpress.com/2016/01/10/mariusz-surosz-pepiki-dramatyczne-stulecie-czechow/
Jeszcze nigdy nie było takiej sytuacji, bym tak się zachwycała książką o Czechach napisaną przez Polaka.
Jak Boga kocham, nigdy.
A jest czym się zachwycać.
W telegraficznym skrócie: Mariusz Surosz może nie rozprawia się ze steretypem Pepików, ale w mistrzowski sposób przedstawia skrót najważniejszych wydarzeń, które miały miejsce na terenach obecnego państwa czeskiego na...
Co tu dużo opowiadać...
Na polskim rynku pojawiła się kolejna publikacja o Czechach, tym razem traktująca o kobietach. Czeszkach oraz przedstawicielkach innych narodów, których życia były w jakiś sposób związane z Czechami lub Czechosłowacją.
Nie znajdziecie tu wielu celebrytek. Wśród bohaterek znalazły się także kobiety, które moglibyśmy uznać za zwyczajne, prowadzące normalne, mniej lub bardziej spokojne życie.
Je wszystkie coś jednak łączy. Są wyjątkowe. Zwłaszcza ich losy.
Polecam, warto.
Dłuższa opinia tutaj: ---> https://czechozydek.wordpress.com/2016/01/14/mariusz-surosz-ach-te-czeszki/
Co tu dużo opowiadać...
Na polskim rynku pojawiła się kolejna publikacja o Czechach, tym razem traktująca o kobietach. Czeszkach oraz przedstawicielkach innych narodów, których życia były w jakiś sposób związane z Czechami lub Czechosłowacją.
Nie znajdziecie tu wielu celebrytek. Wśród bohaterek znalazły się także kobiety, które moglibyśmy uznać za zwyczajne, prowadzące...
Zabrałam się za tę książkę niedługo przed wyjazdem do Białegostoku (w celach turystycznych). Chciałam zobaczyć, o co w niej tak naprawdę chodzi, dlaczego zbiera takie a nie inne recenzje. No i dlaczego białostoczanie reagują na nią dość nieciekawie*.
Powiem szczerze, po przeczytaniu ponad połowy "Białej siły, czarnej pamięci" nie byłam zbyt pozytywnie nastawiona do Białegostoku, momentami odechciewało mi się tam jechać. Z reportaży Kąckiego wynika, że Białystok to miasto pełne skinów, antysemitów, ksenofobów i generalnie ludzi, którzy na cokolwiek niezwiązanego z ich rodzinnym krajem reagują wrogością, momentami nienawiścią.
Tymczasem Białystok okazał się być miastem może nie tyle przyjaznym, co... zwykłym. Nie spotkała mnie tam żadna krzywda, nie działo się absolutnie nic, co sprawiłoby, że chciałabym stamtąd uciec. Tyle dygresji.
Obserwowałam białostoczan, rozmawiałam z przedstawicielami lokalnej ludności, porównywałam to, co słyszę z tym, co pisze Marcin Kącki. Autor "Białej siły..." ma poniekąd dużo racji. Z jednej strony można się denerwować, wściekać, mówić, że autor kłamie, że Białystok wcale nie jest antysemicki/ksenofobiczny/zacofany/niepotrzebne skreślić. Z drugiej jednak sama widziałam, jak mieszkańcy dziwili się na wieść, że w ich rodzinnym mieście tu i tu stała synagoga, a tu znajduje się pomnik upamiętniający największą z nich.
Być może problem z Białymstokiem polega na tym, że trawi go ta sama choroba, co inne polskie miasta - chęć zapomnienia o wielu rzeczach, a także niedopuszczania do siebie ich istnienia...
Ciekawa, wciągająca lektura, ale nie wpływa zbyt zachęcająco na tych, co chcieliby pojechać w tamte okolice.
Dłuższa opinia tutaj: ---> https://czechozydek.wordpress.com/2016/04/24/marcin-kacki-bialystok-biala-sila-czarna-pamiec/
*badania własne autorki opinii na kilkuosobowej grupie białostockich blogerów, niedługo po wydaniu książki
Zabrałam się za tę książkę niedługo przed wyjazdem do Białegostoku (w celach turystycznych). Chciałam zobaczyć, o co w niej tak naprawdę chodzi, dlaczego zbiera takie a nie inne recenzje. No i dlaczego białostoczanie reagują na nią dość nieciekawie*.
Powiem szczerze, po przeczytaniu ponad połowy "Białej siły, czarnej pamięci" nie byłam zbyt pozytywnie nastawiona do...
Od dłuższego czasu fascynują mnie biografie tworzone na podstawie urywków informacji, nielicznych dokumentów, kilku fotografii. Tworzenie takiej biografii nie jest rzeczą łatwą, wymaga wielu poświęceń (najczęściej poświęca się czas i cierpliwość), poza tym nigdy nie wiadomo, czy praca nad czyimś życiorysem przyniesie jakiekolwiek efekty, o spodziewanych nawet nie wspomnę.
Autorce udało się nie dość, że zebrać sporo materiałów dotyczących życia i pracy Stefanii Wilczyńskiej, ale także złożyć je w zgrabną całość, którą dobrze się czyta. Wielkim zaskoczeniem był dla mnie sposób narracji, który zmieniał się wraz z omawianymi okresami życia pedagożki (młodość, początki pracy z Korczakiem, lata trzydzieste, wreszcie druga wojna światowa, getto i śmierć w Treblince). Materiały pod postacią listów, artykułów oraz zdjęć skonfrontowane zostały ze wspomnieniami ostatnich żyjących wychowanków Domu Sierot, co pozwoliło chociaż trochę dopełnić obraz kobiety, która poświęciła swoje życie pracy z dziećmi.
Jest to biografia potrzebna, zwłaszcza, że do tej pory o Wilczyńskiej pisano niewiele (nie to, co w przypadku Janusza Korczaka).
Od dłuższego czasu fascynują mnie biografie tworzone na podstawie urywków informacji, nielicznych dokumentów, kilku fotografii. Tworzenie takiej biografii nie jest rzeczą łatwą, wymaga wielu poświęceń (najczęściej poświęca się czas i cierpliwość), poza tym nigdy nie wiadomo, czy praca nad czyimś życiorysem przyniesie jakiekolwiek efekty, o spodziewanych nawet nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Uwielbiam Stasiuka za to, jak potrafi opowiadać o rzeczach na pozór zwyczajnych.
Cóż bowiem magicznego czy wzniosłego może być w zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu blisko granicy polsko-słowackiej? Przecież tam jest tylko bieda (zarówno materialna, jak i umysłowa), alkoholizm, bezrobocie i ogólna nędza.
Na pierwszy rzut oka nic ciekawego.
A jednak dałam się porwać (już po raz drugi - za pierwszym podejściem czytałam, za drugim już słuchałam audiobooka) Stasiukowi i przeniosłam się na czas trwania nagrań właśnie do Galicji, do miejsc zwyczajnych aż do bólu, gdzie teoretycznie nic nie ma i ptaki zawracają.
Podczas słuchania przypomniały mi się lata dziewięćdziesiąte, lata mojego dzieciństwa. W przestrzeni opisywanej przez Stasiuka ten okres (ba, nawet jeszcze wcześniejsze) został zachowany - podróż do małych przygranicznych miejscowości to także podróż w czasie.
Coś niesamowitego. Zostawia niedosyt. Polecam.
Uwielbiam Stasiuka za to, jak potrafi opowiadać o rzeczach na pozór zwyczajnych.
Cóż bowiem magicznego czy wzniosłego może być w zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu blisko granicy polsko-słowackiej? Przecież tam jest tylko bieda (zarówno materialna, jak i umysłowa), alkoholizm, bezrobocie i ogólna nędza.
Na pierwszy rzut oka nic ciekawego.
A jednak dałam się porwać (już...
Nie udało mi się podejść do "Sprawiedliwych zdrajców" w sposób inny niż ten, w jaki podchodzę do kolejnych i kolejnych opracowań i reportaży dotyczących Holokaustu. Starałam się, ale mi to po prostu nie wyszło.
Być może nie pomógł mi sposób narracji, kładący nacisk na spotkania z ludźmi - autor podszedł do tematu nie z poziomu statystyki (chociaż ta pod postacią liczby zamordowanych w poszczególnych wsiach pojawiała się raz na jakiś czas), a z poziomu nazwisk, chodzenia od drzwi do drzwi, snucia opowieści z perspektywy kilku różnych osób.
Jest to reportaż niezwykle wciągający, stopniujący napięcie - niby wiedziałam, co się na Wołyniu wydarzyło (po premierze filmu "Wołyń" prawdopodobnie więcej niż połowa Polaków uważa się za ekspertów w tej dziedzinie, taka nasza przywara narodowa), ale podczas czytania coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że tak naprawdę nie wiem nic, bo okrucieństwo Ukraińców było nie do końca przewidywalne.
Co szczególnie mi się podobało - wzmianka o gettach i Trochimbrodzie (kurczę, co źródło, to trafiam na inny wariant nazwy tego sztetla. Osobiście najbardziej podoba mi się ta wersja, jest bliska nazwie miejsca, wokół którego działa się akcja "Wszystko jest iluminacją", czyli Trachimbrodu), a co za tym idzie, nieskupianie się tylko i wyłącznie na ofiarach polskiego pochodzenia. W czasie wojny mógł zginąć każdy i skupianie się tylko na Polakach moim zdaniem byłoby krzywdzące dla pamięci o żydowskich mieszkańcach Wołynia.
"Sprawiedliwi zdrajcy" to wbrew pozorom nie publikacja traktująca o tym, jak Ukraińcy mordowali Polaków. To dobry przykład tego, że okrucieństwo jest nie w konkretnym narodzie, a po prostu (i aż) w człowieku. To nie jeden naród zabijał. To zabijali przedstawiciele danego narodu.
Zresztą, co tu dużo mówić - na Wołyniu płonęły stodoły z Polakami, podpalone przez Ukraińców. U nas zapłonęła inna...
Bardzo polecam, warto.
Inna opinia tutaj: ---> http://czechozydek.pl/2016/12/18/witold-szablowski-sprawiedliwi-zdrajcy-sasiedzi-z-wolynia/
Nie udało mi się podejść do "Sprawiedliwych zdrajców" w sposób inny niż ten, w jaki podchodzę do kolejnych i kolejnych opracowań i reportaży dotyczących Holokaustu. Starałam się, ale mi to po prostu nie wyszło.
Być może nie pomógł mi sposób narracji, kładący nacisk na spotkania z ludźmi - autor podszedł do tematu nie z poziomu statystyki (chociaż ta pod postacią liczby...
Momentami troszkę chaotyczna, ale mimo wszystko świetna biografia. Do tego bardzo potrzebna - o Schulzu napisano wiele, o jego narzeczonej zaś... Jeśli już coś powstało, to nie mówi się o tym zbyt głośno.
Tuszyńska po raz kolejny pokazała, że wychodzi jej opisywanie życia innych ludzi. Polecam.
Momentami troszkę chaotyczna, ale mimo wszystko świetna biografia. Do tego bardzo potrzebna - o Schulzu napisano wiele, o jego narzeczonej zaś... Jeśli już coś powstało, to nie mówi się o tym zbyt głośno.
Tuszyńska po raz kolejny pokazała, że wychodzi jej opisywanie życia innych ludzi. Polecam.
To nie jest książka na jedno posiedzenie. Na dwa też nie. Prędzej na... Kilkanaście.
Mi osobiście zeszło się z tym nieco ponad dwa miesiące.
I nie chodzi o to, że jest to ciężka, trudna w odbiorze powieść. Powiedziałabym prędzej, że jest tu tyle wątków, tyle postaci, tyle zagadnień, że nie da się przeczytać więcej niż kilkadziesiąt stron dziennie.
Jestem szczerze zachwycona. Nigdy wcześniej nie czytałam powieści Tokarczuk, teraz wiem, że stanie się ona jedną z moich ulubionych pisarek. Wielkie, wielkie brawa! Autorka zasłużyła sobie na nie swoją ciężką, wieloletnią pracą.
To nie jest książka na jedno posiedzenie. Na dwa też nie. Prędzej na... Kilkanaście.
Mi osobiście zeszło się z tym nieco ponad dwa miesiące.
I nie chodzi o to, że jest to ciężka, trudna w odbiorze powieść. Powiedziałabym prędzej, że jest tu tyle wątków, tyle postaci, tyle zagadnień, że nie da się przeczytać więcej niż kilkadziesiąt stron dziennie.
Jestem szczerze...
Moja ocena książki nie wynika z treści w niej zawartych, bo treściowo tom wspomnień Putramenta jest naprawdę ciekawy. Chodzi mi o styl. Putrament pisze w taki sposób, że się tego po prostu nie da czytać.
Nie wiem, czy to ja jestem jakaś dziwna czy co, ale te nieco ponad trzysta stron było dla mnie drogą przez mękę. Udało mi się zmusić do przebrnięcia przez wspomnienia pisarza tylko dlatego, że raz na jakiś czas trafiałam na perełkę - wzmiankę o kimś, o kim czytałam lub kogo czytałam. W tym osoby żydowskiego pochodzenia, co szczególnie mnie interesuje, aczkolwiek Putrament jakoś nie przesadzał ze wzmiankowaniem o czyimś żydowskim pochodzeniu. Niewiele tego było.
W każdym razie było ciężko. Raz, że są to wspomnienia pisarza zaangażowanego w polityczne życie PRL-u, silnie komunizującego (aczkolwiek raz na jakiś czas zdarzało mu się kogoś niezwiązanego z reżimem bronić, co mnie i zaskoczyło, i zaciekawiło), dwa, że Putrament był ciężkim przypadkiem zarówno człowieka, jak i pisarza. Z tego jednego tomu wspomnień wypływa, że łatwy we współżyciu to on raczej nie był.
Cóż, dobre toto jako ciekawostka i poznanie warszawskiego i ogólnopolskiego środowiska literackiego lat pięćdziesiątych z innej perspektywy. Jakoś mało moim zdaniem mówi się o perspektywie osób zaangażowanych partyjnie i politycznie (po myśli partii oczywiście), a porównanie takiego punktu widzenia i tego, jak postrzegała rzeczywistość szeroko pojęta opozycja, nie jest takim złym pomysłem.
Moja ocena książki nie wynika z treści w niej zawartych, bo treściowo tom wspomnień Putramenta jest naprawdę ciekawy. Chodzi mi o styl. Putrament pisze w taki sposób, że się tego po prostu nie da czytać.
Nie wiem, czy to ja jestem jakaś dziwna czy co, ale te nieco ponad trzysta stron było dla mnie drogą przez mękę. Udało mi się zmusić do przebrnięcia przez wspomnienia...
Muszę zaznaczyć, że "Dziennik 1954" przeczytałam zaraz po skończeniu jednego z tomów wspomnień Jerzego Putramenta, który opisywał peerelowską rzeczywistość z perspektywy osoby, że tak to ujmę, siedzącej w komunistycznym reżimie po uszy. Tyrmand jest tego przeciwieństwem - bikiniarz, kobieciarz, artysta, jakich mało i jakich ten biedny kraj potrzebował i potrzebuje.
"Dziennik 1954" jest o tyle tworem nietypowym, że obejmuje zaledwie trzy miesiące z życia autora "Złego". Bynajmniej treść nie kończy się na kwartale z powodu śmierci Tyrmanda, nie - pisarz właśnie po trzech miesiącach mógł zabrać się za pisanie "Złego", co dało światu znakomitą powieść, ale zabrało też wszystkie wspomnienia Tyrmanda, które mogły zostać opisane, a nie zostały. Szkoda. Coś za coś.
Uwielbiam sposób narracji Tyrmanda. Nie sili się on na język oficjalny, drwi z terminologii, którą posługiwano się w latach pięćdziesiątych, ocenia, porusza, rozśmiesza. Chociaż jest to śmiech przez łzy.
Pozycja obowiązkowa.
Muszę zaznaczyć, że "Dziennik 1954" przeczytałam zaraz po skończeniu jednego z tomów wspomnień Jerzego Putramenta, który opisywał peerelowską rzeczywistość z perspektywy osoby, że tak to ujmę, siedzącej w komunistycznym reżimie po uszy. Tyrmand jest tego przeciwieństwem - bikiniarz, kobieciarz, artysta, jakich mało i jakich ten biedny kraj potrzebował i potrzebuje....
więcej mniej Pokaż mimo to
Od razu zaznaczam, że czytałam czeski przekład. Czytanie Urbana po czesku to naprawdę ciekawe i odprężające zajęcie, polecam.
Generalnie co do samej treści - zewsząd słyszę, jak to ludzie czepiają się Urbana i tego, co on sam robi i co się wokół niego dzieje. Nie wiem, nie znam się, tym bardziej się nie wypowiadam. Trudno mu jednak odmówić tego, że jest spostrzegawczy - przynajmniej był wtedy, kiedy publikował teksty zamieszczone w tym zbiorze. "Wszystkie nasze ciemne sprawy" są cennym źródłem informacji odnośnie tego, jak wyglądało życie zwykłych ludzi w PRL-u; w momencie, kiedy nie uwzględni się wszystkich kryminalnych wątków, z artykułów wyłania się obraz rzeczywistości w Polsce lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, tego, co ludzie robili, jedli, nosili, kupowali. No i jak kombinowali, by ich życie miało trochę lepszy standard w dobie, kiedy w sklepach nie było praktycznie nic. Dla mnie była to fascynująca lektura, wiele razy odnajdywałam w niej opowieści moich rodziców.
Polecam.
Od razu zaznaczam, że czytałam czeski przekład. Czytanie Urbana po czesku to naprawdę ciekawe i odprężające zajęcie, polecam.
Generalnie co do samej treści - zewsząd słyszę, jak to ludzie czepiają się Urbana i tego, co on sam robi i co się wokół niego dzieje. Nie wiem, nie znam się, tym bardziej się nie wypowiadam. Trudno mu jednak odmówić tego, że jest spostrzegawczy -...
Nie powiem, dla mnie była to miejscami dość ciężka lektura. Nie ze względu na treść, ale na styl i coś, co ja uważam za brak porządnego przedstawienia czytelnikowi, w jakim czasie mniej więcej dzieje się akcja danego rozdziału. Moim zdaniem granice między jednym a drugim momentem w powojennej historii Pucki są praktycznie niewidoczne, dopiero po jakichś kilkunastu stronach orientowałam się, że mowa już o innym etapie życia dziewczyny.
Gdybym ostatnimi czasy nie czytała innych rzeczy traktujących o PRL-u, potraktowałabym główną bohaterkę jako postać kompletnie wymyśloną i dziwnie się prowadzącą. natomiast udało mi się wcześniej sięgnąć po parę tytułów dotyczących życia w poprzednim ustroju. Zaskakująco wiele rzeczy dzięki "Pucce" zaczęło mi się układać w zgrabną całość.
Warto znać, zwłaszcza, że jest to naprawdę ciekawa opowieść o Żydówce, której przyszło dorastać w kraju, który z roku na rok coraz bardziej nie życzył sobie jej obecności.
Nie powiem, dla mnie była to miejscami dość ciężka lektura. Nie ze względu na treść, ale na styl i coś, co ja uważam za brak porządnego przedstawienia czytelnikowi, w jakim czasie mniej więcej dzieje się akcja danego rozdziału. Moim zdaniem granice między jednym a drugim momentem w powojennej historii Pucki są praktycznie niewidoczne, dopiero po jakichś kilkunastu stronach...
więcej mniej Pokaż mimo to
By móc się porządnie wgryźć w tę powieść należy mieć chociaż odrobinę empatii. I wrażliwości. Bez tego nie da rady zrozumieć, co autorka miała na myśli, rozpisując losy swoich bohaterów.
Czas akcji to tak naprawdę niedługi okres, wydaje się jednak, że trwa on wieki dzięki licznym retrospekcjom, powrotom do przeszłości zarówno samej Chemdy, jak i jej rodziców, przy czym te retrospekcje nie są suche i pozbawione emocji. To nie jest zwykłe streszczanie faktów, jakie ma często miejsce przy opisywaniu tego, co się przydarzyło naszym przodkom przed wielu, wielu laty, kiedy w planach nie było nie tyle nas, co naszych rodziców.
Ale, popełniam dygresję. Wrażliwość. Ciężko by było bez niej zrozumieć, czemu bohaterowie postępują tak a nie inaczej, co ich ukształtowało, co czyni ich ludźmi z krwi i kości. Tutaj nikt nie jest szablonowy, każda postać ma swój oddzielny charakter, złożony i skomplikowany jak życie każdej z nich. To mnie najbardziej urzekło w tej powieści - że każdy niesie swój bagaż doświadczeń i że ten bagaż go kształtuje, czyni go ludzkim. Każdego w inny sposób.
Gdybym miała streścić "Co nam zostało" w kilku zdaniach, napisałabym, że to książka o życiu właśnie. O rozterkach, o tym, że każdy z nas tak naprawdę ma w sobie cały czas coś z dziecka (mowa o lękach, strachach, przekonaniach, barierach), nawet, kiedy ma już własne dzieci i czterdziestkę na karku. I wreszcie jest to książka o tym, że każde ludzkie życie jest wyjątkowe - chociaż czasem niewiele na to wskazuje.
Polecam.
By móc się porządnie wgryźć w tę powieść należy mieć chociaż odrobinę empatii. I wrażliwości. Bez tego nie da rady zrozumieć, co autorka miała na myśli, rozpisując losy swoich bohaterów.
Czas akcji to tak naprawdę niedługi okres, wydaje się jednak, że trwa on wieki dzięki licznym retrospekcjom, powrotom do przeszłości zarówno samej Chemdy, jak i jej rodziców, przy czym te...
Pierwsze spotkanie z twórczością Nadine Gordimer uważam za udane. :)
Pierwsze spotkanie z twórczością Nadine Gordimer uważam za udane. :)
Pokaż mimo to
Ta książka była mi absolutnie niepotrzebna w życiu. Szkoda słów - ileż to razy chciałam złapać za czerwony długopis i zacząć podkreślać błędy logiczne, rzeczy wyssane z palca, nierealne w świecie warszawskiego getta...
Słabo się robi. Wiem, co mówię, pisałam pracę magisterską o prostytucji w czasie Holokaustu. Pani Nurowska, coś pani uczyniła temu światu, pisząc tę "powieść"...
Chociaż muszę powiedzieć, konstrukcja (forma listów) akurat mi się spodobała.
Serio, nie warto, nie sięgajcie po to.
Ta książka była mi absolutnie niepotrzebna w życiu. Szkoda słów - ileż to razy chciałam złapać za czerwony długopis i zacząć podkreślać błędy logiczne, rzeczy wyssane z palca, nierealne w świecie warszawskiego getta...
Słabo się robi. Wiem, co mówię, pisałam pracę magisterską o prostytucji w czasie Holokaustu. Pani Nurowska, coś pani uczyniła temu światu, pisząc tę...
Bóg wysłuchał moich modlitw, które słałam w Jego kierunku podczas czytania "Pamięci krwi". Modliłam się o to, by drugi tom okazał się być lepszym od pierwszego, bo kolejnej takiej powieści przeczytanej w tak krótkim odstępie czasu od poprzedniej bym nie zdzierżyła.
(zainteresowanych odsyłam do mojej opinii o "Pamięci krwi", gdzie znęcałam się nad wszystkim, co tylko znalazłam w tej książce)
Stwórca wysłuchał mnie i moich próśb. Nie musiałam ani uciekać, ani bronić się przed treścią, jak ostatnio.
Po kolei jednak.
Milena jest już wampirzycą na pełen etat, czeka na swoją Inicjację. W międzyczasie poznaje innych przedstawicieli wampirzej społeczności. Oczywiście, co było do przewidzenia, nagle wokół niej zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a bohaterka wpada w wir zdarzeń, z którego czasami wychodzi na moment poobijana, by potem zostać sponiewieraną jeszcze bardziej.
Do tego można sprowadzić fabułę.
Tym razem jednak język powieści jest o wiele lepiej strawny. Aż byłam w szoku, jak to czytałam. Autorka bardzo się poprawiła - nie dość, że Milena jest bardziej zrównoważona psychicznie, to jeszcze część jej zachowań wreszcie nabrała jakiejkolwiek logiki. Do tego inni bohaterowie - zarówno ci starzy, jak i pojawiający się dopiero w drugim tomie - są lepiej opisani, nie wieje od nich sztampą i schematem w takim stopniu, jak w "Pamięci krwi". Styl się mocno ustabilizował, moje porównanie do sinusoidy traci rację bytu.
Szczecin jako miejsce akcji pojawia się coraz rzadziej - a szkoda, mogłoby z tego wyjść fajne urban fantasy (gdzie mu do Thornu i Torunia z powieści Jadowskiej).
Nie ma sensu, bym się rozpisywała, więc powiem tak - warto przebrnąć przez pierwszy tom dla drugiego, bo - uwaga, uwaga - JEST LEPIEJ. Jak tak dalej pójdzie i jeśli światło dzienne ujrzy trzeci tom (o którym jakoś nic nie mogę znaleźć w Internecie, ale kto wie, może autorka nad nim pracuje?), to z chęcią i dużą dozą ciekawości na pewno po niego sięgnę.
Natomiast absolutnie nie polecam czytania "Krew to nie wszystko" (swoją drogą nie kumam, skąd ten tytuł) bez znajomości pierwszego tomu, bo takie działanie kompletnie nie ma sensu. Nie idzie się połapać w fabule.
Bóg wysłuchał moich modlitw, które słałam w Jego kierunku podczas czytania "Pamięci krwi". Modliłam się o to, by drugi tom okazał się być lepszym od pierwszego, bo kolejnej takiej powieści przeczytanej w tak krótkim odstępie czasu od poprzedniej bym nie zdzierżyła.
(zainteresowanych odsyłam do mojej opinii o "Pamięci krwi", gdzie znęcałam się nad wszystkim, co tylko...
Rzecz, która kompletnie mi umknęła, jeżeli chodzi o opublikowane w Polsce teksty z literatury jidysz. Na szczęście nadrobiłam to w ostatnie święta.
"Żydowskie bajki z Czerniowców" to zbiór ślicznych językowo krótkich tekstów dla dzieci, które - mimo tego, iż powstały dawno temu - nie straciły moim zdaniem na aktualności i z powodzeniem mogą być czytane nawet stuprocentowo polskim dzieciom. Podczas lektury w niektórych momentach kręciła mi się w oku łezka wzruszenia, ponieważ przypominały mi się baśnie, które czytałam jako małe dziecko.
Wielkie brawa dla pani Belli Szwarcman-Czarnoty za tłumaczenie - nie umiem powiedzieć, na ile jest zgodne z oryginałem, bo nie znam jidysz, ale te bajeczki czyta się naprawdę świetnie i płynnie. Zachwycałam się językiem autora cały czas (dobrze, że mnie nikt nie widział, na pewno by się śmiał), lektura była bardzo przyjemna.
Polecam - kupujcie, czytajcie sami i swoim dzieciom. Ten zbiór jest fajnym wstępem do zgłębiania literatury pisanej w języku jidysz.
Rzecz, która kompletnie mi umknęła, jeżeli chodzi o opublikowane w Polsce teksty z literatury jidysz. Na szczęście nadrobiłam to w ostatnie święta.
"Żydowskie bajki z Czerniowców" to zbiór ślicznych językowo krótkich tekstów dla dzieci, które - mimo tego, iż powstały dawno temu - nie straciły moim zdaniem na aktualności i z powodzeniem mogą być czytane nawet stuprocentowo...
Naprawdę przyzwoicie napisana powieść dla młodzieży, której bohaterką jest Natasha Romanoff - znana szerszej publiczności jako Czarna Wdowa, członkini grupy superbohaterów zwanej Avengers.
Na "Na zawsze czerwoną" (auć. Tłumaczenie boli. Nie, żeby było złe, tego nie dało się inaczej przetłumaczyć... Niemniej jednak boli. Niektóre rzeczy powinno się zostawiać w języku oryginału) trafiłam przypadkiem, nie wiedząc nawet, że coś podobnego mogło kiedykolwiek ujrzeć światło dzienne. Podeszłam do lektury z ciekawością, zwłaszcza, że autorka jest współodpowiedzialna za "Piękne istoty" (powieść, która do mnie kompletnie nie trafiła) - chciałam dać jej kolejną szansę.
Muszę przyznać, że ta książka jest nie dość, że przyzwoicie napisana (Natasha ma charakter, który co prawda nie do końca pokrywa się z tym filmowym, ale może to i lepiej, bo jest lepiej opisany), to jeszcze wciągająca i totalnie odrywająca od rzeczywistości. Nie ma nic, do czego mogłabym się przyczepić od strony fabularnej. Nie jest to literatura najwyższych lotów, ale podsunęłabym ją każdemu napotkanemu nastolatkowi, który lubi wszystko ze stajni Marvela, a chciałby zacząć czytać książki.
Niestety, bolało mnie kilka spraw technicznych. Zapis fonetyczny rosyjskich słów i całych zdań - od kiedy używa się przy tym czeskich znaków diakrytycznych? Z tego, co się orientuję, tekst pisany po rosyjsku transliteruje się w Polsce w inny sposób - może się mylę i może jest przyjęta inna metoda, niech mnie ktoś oświeci. Jednakże mnie, osobę znającą czeski dość dobrze, strasznie to drażniło. To była prędzej transliteracja na czeski niż na polski.
Nie jestem jakimś wielkim ekspertem od angielskiego, ale momentami czułam, że tłumaczenie kuleje. Niektóre teksty bohaterów były... Kalką? Momentami dosłownym tłumaczeniem niedającym sensu? Spokojnie, całość jest spójna i naprawdę znośna w czytaniu, niemniej jednak czasem odnosiłam wrażenie, że autorka w oryginale miała na myśli coś zupełnie innego, niż tłumacz. Nie podważam kompetencji osoby przekładającej, moim zdaniem jednak przekład był robiony na szybko i bez dokładnego sprawdzenia. Takie odniosłam wrażenie.
Podsumowując - fajna, przyjemna lektura, z którą uwinęłam się w dwa dni mimo pokaźnych rozmiarów. Dla nastolatków obojga płci. Idealny prezent dla młodego geeka.
Naprawdę przyzwoicie napisana powieść dla młodzieży, której bohaterką jest Natasha Romanoff - znana szerszej publiczności jako Czarna Wdowa, członkini grupy superbohaterów zwanej Avengers.
Na "Na zawsze czerwoną" (auć. Tłumaczenie boli. Nie, żeby było złe, tego nie dało się inaczej przetłumaczyć... Niemniej jednak boli. Niektóre rzeczy powinno się zostawiać w języku...
Dobry Boże, co tu się dzieje. Wszystko! Są anioły, diabły, cuda wianki, tu strzelają, tu coś robią, chcą kogoś zabić... A wszystko to przeplata nabierający rumieńców (ekhm) wątek silnie erotyczny.
CO ja mogę powiedzieć - no podoba mi się.
Twórczości Jadowskiej nie można nazwać guilty pleasure. To naprawdę świetnie skonstruowane powieści, trzymające w napięciu, bawiące, kiedy trzeba, zasmucające, wytrącające z równowagi. Przepisywałabym cały cykl o Dorze Wilk wszystkim tym, którzy są zmęczeni zalewem kiepsko napisanej literatury z nadprzyrodzonymi wątkami. To lekarstwo na "Zmierzch"!
Dobry Boże, co tu się dzieje. Wszystko! Są anioły, diabły, cuda wianki, tu strzelają, tu coś robią, chcą kogoś zabić... A wszystko to przeplata nabierający rumieńców (ekhm) wątek silnie erotyczny.
CO ja mogę powiedzieć - no podoba mi się.
Twórczości Jadowskiej nie można nazwać guilty pleasure. To naprawdę świetnie skonstruowane powieści, trzymające w napięciu, bawiące,...
Dla mnie pamiętnik Janusza Korczaka był lekturą wstrząsającą, czymś, na co nie byłam przygotowana. Na przestrzeni ostatnich kilku lat przeczytałam olbrzymią liczbę książek dotyczących Holokaustu, ale to przerosło moje pojęcie.
Nawet nie ze względu na opisy tego, jak umierały dzieci w warszawskim getcie, jak wielka bieda tam panowała. Chociaż to też było straszne.
Największym wstrząsem było dla mnie ujrzenie prawdziwego, ludzkiego oblicza Korczaka. Dopiero po przeczytaniu pamiętnika i pism powstałych w getcie dotarło do mnie, że utarło się u nas mocno szkodliwe dla postaci tego pedagoga przekonanie o jego bohaterskim czynie, o jego poświęceniu i oddaniu dzieciom; gloryfikuje się go za to, że nie zostawił swoich wychowanków i pojechał z nimi na pewną śmierć do obozu zagłady w Treblince. Z tego, co zauważyłam, postać Korczaka kojarzona jest głównie z jego ostatnią, heroiczną decyzją, czasem z jego twórczością literacką.
Tymczasem z pamiętnika wyłania się obraz ciężko chorego, starszego mężczyzny, pracującego ponad siły i bez chwili wytchnienia. Korczak absolutnie nie był ani świętym, ani ideałem (do czego sam się przyznawał), aczkolwiek starał się być lepszym. Wielokrotnie miał dość warunków, w jakich żyje, swojej pracy, dzieci, wojny, wszystkiego.
Od momentu odłożenia książki na półkę wielokrotnie nawiedzała mnie myśl o tym, czy decyzja o niepozostawieniu dzieci była aktem heroicznym, czynem wynikającym z poczucia obowiązku czy też aktem rezygnacji, bo po prostu zabrakło sił. Nigdy się tego nie dowiem.
Warto.
Dla mnie pamiętnik Janusza Korczaka był lekturą wstrząsającą, czymś, na co nie byłam przygotowana. Na przestrzeni ostatnich kilku lat przeczytałam olbrzymią liczbę książek dotyczących Holokaustu, ale to przerosło moje pojęcie.
więcej Pokaż mimo toNawet nie ze względu na opisy tego, jak umierały dzieci w warszawskim getcie, jak wielka bieda tam panowała. Chociaż to też było...