-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus9
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
Biblioteczka
1999
2006
Byłam już dość wyrośniętym podrostkiem, kiedy po raz pierwszy przekroczyłam drzwi magicznej szafy, za którą ukrywała się Narnia. Najpierw był film, a że od najmłodszych lat zdradzam słabość do takich bajek, oczywiście sięgnęłam też po wersję papierową.
Magiczna kraina, w której od lat trwa niekończąca się zima, zaczyna czuć powiew wyczekiwanej wiosny. Straszna czarownica, której czary skuły Narnię lodem, najbardziej obawia się spełnienia przepowiedni o przybyciu dwóch Synów Adama i dwóch Córek Ewy. Gdy pewnego dnia wejście do Narnii otwiera się przed Łucją Pevensie, w magicznym świecie nastąpią wielkie zmiany. Łucja bowiem ma dwóch braci i starszą siostrę - to nie może być przypadek.
Bajka o walce dobra ze złem, o potędze dobrych uczuć i wartości poświęcenia - takie rzeczy są w cenie, jeżeli mówimy o literaturze dla najmłodszych. Chociaż może nie dla całkiem najmłodszych, bo nie da się ukryć, że niektóre momenty serii są dość brutalne jak na dzisiejsze standardy.
Byłam już dość wyrośniętym podrostkiem, kiedy po raz pierwszy przekroczyłam drzwi magicznej szafy, za którą ukrywała się Narnia. Najpierw był film, a że od najmłodszych lat zdradzam słabość do takich bajek, oczywiście sięgnęłam też po wersję papierową.
Magiczna kraina, w której od lat trwa niekończąca się zima, zaczyna czuć powiew wyczekiwanej wiosny. Straszna czarownica,...
2017-09-22
"Była sobie kiedyś mała dziewczynka, która nazywała się Tracy Beaker. Ale głupio to brzmi, jak początek jakiejś ckliwej bajki. Nie znoszę bajek. Wszystkie są takie same. Jeżeli jesteś bardzo dobrą i bardzo piękną dziewczynką i masz długie złociste loki, to wystarczy pozamiatać kilka razy popiół albo zdrzemnąć się przez sto lat w zasnutym pajęczynami pałacu, i od razu pojawi się książę, z którym będziesz żyła długo i szczęśliwie. Wszystko pięknie, jak jesteś chodzącym aniołkiem, na dodatek prześlicznym. Ale jeżeli jesteś złą i brzydką dziewuchą, nie masz żadnych szans".
Jak pokazuje przytoczony przeze mnie fragment, Tracy Beaker to dziewczynka z zaskakująco rozsądnym podejściem do życia. Żadnych tam dziewczęcych marzeń o księciu na białym koniu, szczególnie jeżeli nie posiada się obowiązkowych długich złocistych loków.
Chyba nie jestem już w odpowiednim wieku do czytania tych książek, ale w końcu udało mi się zdobyć kilka książek Jacqueline Wilson, które widnieją na liście 100 BBC, więc zabrałam się za nadrabianie zaległości.
Mam problem z oceną, bo szczerze mówiąc nie jestem zbyt zachwycona historią Tracy. Nie czuję się jednak na siłach, by krytykować w jakikolwiek sposób tę opowieść, gdyż nie mam pojęcia jakie powinny być książki dla dziewcząt. Ja w podstawówce zachwycałam się "Chłopami", ale to chyba nie jest standardowe podejście do tematu. Muszę jednak uczciwie przyznać, że momentami ta złośliwa dziewucha potrafiła mnie rozbawić:
"Justine w końcu udało się załapać, w czym rzecz. Naprawdę nie wiem, dlaczego nazywa się Littlewood - mały las. Powinna się raczej nazywać Little brain - mały mózg, co pasowałoby do niej o wiele bardziej".
Tylko nie byłam do końca przekonana, czy tak właśnie powinna wyglądać książka dla dzieci.
"Była sobie kiedyś mała dziewczynka, która nazywała się Tracy Beaker. Ale głupio to brzmi, jak początek jakiejś ckliwej bajki. Nie znoszę bajek. Wszystkie są takie same. Jeżeli jesteś bardzo dobrą i bardzo piękną dziewczynką i masz długie złociste loki, to wystarczy pozamiatać kilka razy popiół albo zdrzemnąć się przez sto lat w zasnutym pajęczynami pałacu, i od razu pojawi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09-24
"Książki angielskiej pisarki Jacqueline Wilson na listach bestsellerów znajdują się tuż za cyklem J.K. Rowling o Harrym Potterze. [...] Pisze o problemach dorastania, kłopotach rodzinnych i sercowych w sposób prawdziwy, a jednocześnie daleki od moralizatorstwa".
O ile fenomen Pottera rozumiem, to Jacqueline Wilson zupełnie nie czuję. "Podwójna rola" to trzecia przeczytana przeze mnie książka autorki i trzecie rozczarowanie. Jeżeli w prawdziwym życiu dziesięcioletnie smarkule wyjeżdżają sobie samodzielnie pociągiem do dużego miasta na casting do serialu i to pomimo wyraźnego zakazu rodzica - mam nadzieję, że nigdy nie skosztuję uroków macierzyństwa. I jeszcze zupełnie niezrozumiała dla mnie (może dlatego, że nie mam siostry bliźniaczki) dramatyczna sprawa wyjazdu jednej z sióstr do szkoły z internatem. Dziesięciolatka śmiga sobie sama pociągiem (na casting!), a nie potrafi zrozumieć, że nie można wiecznie ubierać się tak samo i trzymać się za rączkę ze swoją bliźniaczką? I z tego powodu koniecznie musi sobie coś udowodnić, najlepiej obcinając swoje długie włosy? Szkoda, że nie zrobiła sobie tatuażu na pół pleców, po castingu mogła się przecież wybrać do salonu.
Zaczynam się robić złośliwa. Dobrze, że zostały mi jeszcze do przeczytania tylko dwie książki autorki.
"Książki angielskiej pisarki Jacqueline Wilson na listach bestsellerów znajdują się tuż za cyklem J.K. Rowling o Harrym Potterze. [...] Pisze o problemach dorastania, kłopotach rodzinnych i sercowych w sposób prawdziwy, a jednocześnie daleki od moralizatorstwa".
O ile fenomen Pottera rozumiem, to Jacqueline Wilson zupełnie nie czuję. "Podwójna rola" to trzecia przeczytana...
2017-09-27
"Magda ma na sobie nowiuteńką czerwoną kieckę, a jej usta, pomalowane nową błyszczącą szminką, wyglądają po prostu niesamowicie, jak łuk Amora".
"Upudrowała twarz na biało, a oczy obwiodła czarną kredką. Ciemnofioletowa szminka na jej ustach wydaje się czarna, tak samo lakier na paznokciach. W czarnej spódniczce, czarnej ażurowej bluzce i butach ze spiczastymi czubkami Nadine robi niesamowite wrażenie".
Czyżby Jacqueline Wilson przerzuciła się na trochę starsze dziewczyny? Nie, to tylko trzynastolatki wybierają się na zabawę urodzinową do swojej koleżanki. Ale nie martwcie się, w klubie na imprezie też były. I pewnie też podobnie odstawione, przecież seksowne rozcięcia spódnicy są w ubiorze trzynastolatek elementem obowiązkowym!
I co ja mam powiedzieć? Że w wieku trzynastu lat bardziej interesowały mnie ogniska z gitarą i marsze na azymut niż chodzenie po klubach? Zupełnie nie ogarniam tej dzisiejszej młodzieży. Ani książek, które są dla nich dedykowane.
Nie wiem co autorka musiała zrobić, żeby aż cztery jej książki dostały się na listę 100 BBC. A Dostojewski na niej jest tylko jeden. Widzisz Fiodor, trzeba było pisać głupoty o nastolatkach!
"Magda ma na sobie nowiuteńką czerwoną kieckę, a jej usta, pomalowane nową błyszczącą szminką, wyglądają po prostu niesamowicie, jak łuk Amora".
"Upudrowała twarz na biało, a oczy obwiodła czarną kredką. Ciemnofioletowa szminka na jej ustach wydaje się czarna, tak samo lakier na paznokciach. W czarnej spódniczce, czarnej ażurowej bluzce i butach ze spiczastymi czubkami...
2010
"Od kobiet wymagano uległości i podporządkowania, skromności i pokory. Ten apodyktyczny młody mężczyzna traktował jako osobistą zniewagę, że Ayla nie kuliła się ze strachu, gdy przechodził w pobliżu. To zagrażało jego poczuciu męskości".
Nic dziwnego, że neandertalczycy wyginęli. Chociaż czasami obserwując otoczenie, mam wrażenie, że jednak nie do końca jest to gatunek wymarły. Niektórzy panowie zachowali pewne cechy z dawnych lat świetności, w których kobiety nie miały prawa do niczego.
Teraz już bez żartów :)
Nigdy się nie spodziewałam, że opowieść o jaskiniowcach wciągnie mnie do tego stopnia. Ta historia o Klanie neandertalczyków, do którego przypadkiem trafi dziewczynka z gatunku Homo sapiens, nie dawała mi czasem szansy na oddech. Kto by pomyślał, że z takiej opowieści można wycisnąć tyle emocji, że nie mogłam spać, nie poznawszy dalszych losów Ayli. Bo musicie wiedzieć, że Ayla miała duże problemy w dostosowywaniu się do reguł panujących w Klanie, a ja jej przez całą książkę kibicowałam, bo również nie mogłam się pogodzić z zasadami, do których próbowano ją nagiąć.
"Kobiety potrzebowały rządów silnej ręki - były bezwolnymi, upartymi istotami, niezdolnymi do tego, by zdobyć się na samokontrolę, jaką charakteryzowali się mężczyźni. Kobiety pragnęły, żeby mężczyźni rozkazywali im, trzymali je w ryzach po to, by mogły być produktywnymi członkami klanu i przyczynić się do jego przetrwania".
Aha, tak bardzo pragnęły, że jednak nie przetrwał. W tym szaleństwie nie ma metody, na szczęście. Nigdy nie uważałam się za feministkę, ale gdybym trafiła przypadkiem w okolice Klanu Niedźwiedzia Jaskiniowego - wystrzelałabym z procy wszystkich maczo-samców, którzy próbowaliby mnie namówić do podporządkowania się ich regułom.
"Od kobiet wymagano uległości i podporządkowania, skromności i pokory. Ten apodyktyczny młody mężczyzna traktował jako osobistą zniewagę, że Ayla nie kuliła się ze strachu, gdy przechodził w pobliżu. To zagrażało jego poczuciu męskości".
Nic dziwnego, że neandertalczycy wyginęli. Chociaż czasami obserwując otoczenie, mam wrażenie, że jednak nie do końca jest to gatunek...
2012
Pewnie znów załapię czytelniczego minusa, ale nie lubię "Wichrowych wzgórz". To powieść, z której sączy się jad, a mrok przeszywa do szpiku kości. Czytałam ją w swoim życiu dwa razy i za każdym razem miałam podobne odczucia. Działa ona na mnie depresyjnie i chyba już nigdy w życiu po nią nie sięgnę.
Heathcliff to socjopata, który kojarzy mi się tylko z gniewem i pogardą dla drugiego człowieka, a Katarzyna Linton to rozpieszczona, apodyktyczna małpa. Szczerze mówiąc to ja w ogóle nie wierzę w tę całą "miłość", która ich rzekomo łączyła. "Wichrowe wzgórza" to dla mnie absolutnie nie jest książka o miłości. To prędzej studium toksycznego związku i pokaz ludzkiej zawziętej złośliwości. Wcale mnie nie dziwi, że w Polsce w 1929 roku wydano tę powieść pod tytułem "Szatańska miłość".
Zapewne i takie książki są ludzkości potrzebne, w końcu to klasyka literatury światowej, ale bywam odporna na argumenty, jak już mi się coś nie spodoba.
Pewnie znów załapię czytelniczego minusa, ale nie lubię "Wichrowych wzgórz". To powieść, z której sączy się jad, a mrok przeszywa do szpiku kości. Czytałam ją w swoim życiu dwa razy i za każdym razem miałam podobne odczucia. Działa ona na mnie depresyjnie i chyba już nigdy w życiu po nią nie sięgnę.
Heathcliff to socjopata, który kojarzy mi się tylko z gniewem i pogardą...
2002
"Zaczęło się od tego, że Marley umarł. To nie ulegało wątpliwości. Świadectwo zgonu podpisali: ksiądz, urzędnik, grabarz i właściciel zakładu pogrzebowego. Scrooge, wspólnik Marleya, także je podpisał, a jego nazwisko było cenione, cokolwiek by podpisał".
Tak właśnie zaczyna się "Opowieść wigilijna", zimowo-świąteczna bajeczka z morałem. Początek ma dość makabryczny, chociaż i dalej będzie momentami mrocznie, ale o tym później. Zostałam do poznania tej klasyki literatury zmuszona, gdyż omawialiśmy ten utwór w szkole. Biorąc pod uwagę, że nie jest to najobszerniejsze dzieło autora, żadna większa krzywda mi się nie stała, chociaż te duszyska z łańcuchami potrafiły za dzieciaka trochę przestraszyć.
Zresztą chyba taki był zamysł autora, żeby napędzić stracha nie tylko zimnemu Ebenezerowi Scrooge, ale również każdemu, kto sięgnie po tę książkę. Przesłanie jest bowiem bardzo proste i obrazowo przedstawione. Musisz być dobry dla bliźnich, bo inaczej marnie skończysz, a na zmianę nigdy nie jest za późno. Nic szczególnego i jak dla mnie to bardzo uproszczona wizja naszego świata, z którą chyba nie do końca się zgadzam, ale to nie miejsce na moje wątpliwości.
Mi po ponownym przeczytaniu nasunęła się myśl, że jeżeli to co powiedział Marley o naszych ziemskich obowiązkach wobec bliźnich jest prawdą, to prawdopodobnie powinnam zacząć szukać sobie gustownego łańcuszka.
"Zaczęło się od tego, że Marley umarł. To nie ulegało wątpliwości. Świadectwo zgonu podpisali: ksiądz, urzędnik, grabarz i właściciel zakładu pogrzebowego. Scrooge, wspólnik Marleya, także je podpisał, a jego nazwisko było cenione, cokolwiek by podpisał".
Tak właśnie zaczyna się "Opowieść wigilijna", zimowo-świąteczna bajeczka z morałem. Początek ma dość makabryczny,...
2018-12-08
Tytuł zobowiązuje?
Nie, nie mam już żadnych nadziei związanych z Karolem Dickensem. Pogodziłam się z losem, potraktowałam kolejną porcję prozy autora jak gorzkie lekarstwo, które trzeba zażyć. Raz, dwa i po krzyku.
Historia głównego bohatera to kolejna opowieść o dorastaniu i "radzeniu" sobie w życiu. Gdy okazało się, że Pip w cudowny sposób uzyskał sponsora, dzięki któremu zamiast uczciwie zarabiać na życie w kuźni będzie mógł zostać dżentelmenem (co w tym wypadku oznaczało po prostu "bywanie" w towarzystwie za czyjeś pieniądze), to wiedziałam już, że bez względu na dalsze jego losy, książka ta nie otrzyma więcej niż 5 gwiazdek na 10. Nie obchodzi mnie, że to ceniona powszechnie pozycja, że Dickens wielkim autorem był. Ja wysiadam. Już dawno nie zdarzyło się, żeby mnie tak denerwowały zwykłe powieści społeczno-obyczajowe.
Tytuł zobowiązuje?
Nie, nie mam już żadnych nadziei związanych z Karolem Dickensem. Pogodziłam się z losem, potraktowałam kolejną porcję prozy autora jak gorzkie lekarstwo, które trzeba zażyć. Raz, dwa i po krzyku.
Historia głównego bohatera to kolejna opowieść o dorastaniu i "radzeniu" sobie w życiu. Gdy okazało się, że Pip w cudowny sposób uzyskał sponsora, dzięki...
2018-11-30
"Opowieść o dwóch miastach" nie przejechała po mnie walcem jak poprzednie książki autora, z czego niezmiernie się cieszę. Czytanie przebiegło prawie bezboleśnie, ale co 600 stron to nie ponad 1300! Przy takim okrojeniu historii nawet styl Dickensa jest do strawienia.
Sama opowieść, jak sam tytuł wskazuje o dwóch miastach (z gilotyną w tle), może nie jest ogromnie wciągająca, akcja na pewno nie jest wartka, ale będzie tajemnica, będzie zwrot akcji i znajdzie się również miejsce na patetyczne zakończenie. Przynajmniej nikt nie dostanie spadku lub nie spotka bogatej ciotki, która mu ufunduje życie.
Na chwilę obecną "Opowieść o dwóch miastach" to dla mnie najciekawsza, najmniej bolesna do przebrnięcia i tym samym najlepsza książka Karola Dickensa, jaką miałam "przyjemność" przeczytać. Krwista okładka mojego wydania również na plus.
"Opowieść o dwóch miastach" nie przejechała po mnie walcem jak poprzednie książki autora, z czego niezmiernie się cieszę. Czytanie przebiegło prawie bezboleśnie, ale co 600 stron to nie ponad 1300! Przy takim okrojeniu historii nawet styl Dickensa jest do strawienia.
Sama opowieść, jak sam tytuł wskazuje o dwóch miastach (z gilotyną w tle), może nie jest ogromnie...
2018-11-23
Nie spodziewałam się, że przeczytanie książek z listy BBC będzie aż takim wyzwaniem. Nieudane spotkanie z Jacqueline Wilson uznałam za wypadek przy pracy, autorka była mi zupełnie nieznana, do tego tworzy raczej dla nastolatek, a ja już tego zacnego miana używać nie mogę. Gdyby ktoś zapytał mnie jeszcze pół roku temu, czy przeczytanie książek Karola Dickensa będzie dla mnie trudne i meczące, odpowiedziałabym uczciwie, że nie wydaje mi się, żeby tak było. Pomyliłabym się i to bardzo.
"Samotnia" to już kolejna książka autora, którą zmęczyłam (nie oszukujmy się, trochę mi wstyd, że to piszę, ale taka jest prawda). Po raz pierwszy od lat w trakcie czytania poczułam się jak uczniak zmuszany do przeczytania lektury w szkole, a szczerze mówiąc nie jest to uczucie warte przypomnienia. Biorąc pod uwagę ogólny zachwyt jaki wywołują książki autora, zaczynam wątpić w siebie, ale już wolę wyjść na ignoranta, niż zachwycać się czymś, co mnie zupełnie nie porusza.
Wydawało mi się, że nigdy czegoś takiego nie powiem, że to prawie świętokradztwo, ale gdyby ktoś podjął się okrojenia "Samotni", to wyszłoby to tej książce na dobre, a przynajmniej mi, bo nie brnęłabym przez nią tyle czasu. Przykro mi, ale chyba nie trawię stylu Dickensa. Świadczyć o tym może to, iż zalety tej historii dostrzegłam dopiero oglądając serial na podstawie książki (naprawdę napisałam to publicznie??).
Pocieszające jest tylko to, że pozostałe dwie książki Dickensa, które jeszcze na mnie czekają, nie mają 1300 stron.
P.S. Przepraszam wszystkich, których obraża moja ignorancja w temacie angielskiej klasyki. To nieuleczalne, pozostaje mi tylko współczuć.
Nie spodziewałam się, że przeczytanie książek z listy BBC będzie aż takim wyzwaniem. Nieudane spotkanie z Jacqueline Wilson uznałam za wypadek przy pracy, autorka była mi zupełnie nieznana, do tego tworzy raczej dla nastolatek, a ja już tego zacnego miana używać nie mogę. Gdyby ktoś zapytał mnie jeszcze pół roku temu, czy przeczytanie książek Karola Dickensa będzie dla mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-01
Na "Paragraf 22" natknęłam się przypadkiem ucząc się na 4 roku studiów do... egzaminu z pediatrii. Zakuwałam właśnie objawy zespołu Di George'a i szukając jakiegoś ułatwienia natrafiłam na akronim CATCH-22 (dla ciekawskich: C = cardiac defects A = abnormal facies, T = thymic hypoplasia, C = cleft palate, H = hypocalcemia from parathyroid aplasia, 22 = mikrodelecje 22 chromosomu).
Z dopiskiem, że w sumie nie powinno się używać tego akronimu, bo ma pejoratywny wydźwięk, gdyż tytuł "Paragraf 22" jest określeniem sytuacji bez wyjścia. Cóż mogło mnie bardziej zainteresować tematem niż fakt, że nie powinno się tej nazwy używać? Zamiast uczyć się do strasznego egzaminu, pobiegłam więc w podskokach do biblioteki po książkę Josepha Hellera, żeby przekonać się czym jest ten Paragraf 22.
Pierwsza połowa książki bawiła mnie ogromnie. Zadziałał element zaskoczenia, tego to ja się po tej książce nie spodziewałam! Specyficzne poczucie humoru autora, doprawione szczyptą sarkazmu i dużą dozą ironii, bardzo przypadło mi do gustu. Absurd gonił absurd, wyszedł taki bezsens wojny w pigułce. Ryczałam momentami ze śmiechu, utrudniając życie współlokatorce, również zakuwającej do egzaminów.
"Paragraf 22" jest bowiem przepełniony osobliwymi, charakterystycznymi postaciami. Zaczynając od głównego bohatera Yossariana, którego kluczowym zajęciem jest wymigiwanie się od uczestniczenia w kolejnych lotach bojowych, po biednego doktora, którego uśmiercono papierologicznie mimo jego fizycznej i namacalnej obecności w jednostce. To jednak dopiero początek! Poznacie przedsiębiorczego Milo Minderbindera i uwielbiającego parady Scheisskopfa, oraz kilku innych, oczywiście niezmiernie ciekawych osobników.
Po połowie jednak trochę otrzaskałam się ze stylem autora, emocje opadły i zaczęłam zauważać powtarzalność schematu. Zrobiło się mniej zabawnie, bardziej nudnawo. Dokończyłam jednak książkę bez większych problemów i mimo wszystko polecam ją każdemu, bo warta jest poświęcenia jej kilku chwil.
Na "Paragraf 22" natknęłam się przypadkiem ucząc się na 4 roku studiów do... egzaminu z pediatrii. Zakuwałam właśnie objawy zespołu Di George'a i szukając jakiegoś ułatwienia natrafiłam na akronim CATCH-22 (dla ciekawskich: C = cardiac defects A = abnormal facies, T = thymic hypoplasia, C = cleft palate, H = hypocalcemia from parathyroid aplasia, 22 = mikrodelecje 22...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11-12
"To poruszająca do głębi opowieść o niełatwym życiu prostego chłopaka w XIX-wiecznej Anglii od narodzin aż do wieku dojrzałego.
Bezpieczeństwo i ciepło rodzinnego domu młodego Dawida zostaje zburzone z chwilą powtórnego wyjścia jego matki za mąż. Od tego czasu dorastanie bohatera naznaczone jest przemocą, biedą i samotnością".
Jasne. Naznaczone "samotnością" jakieś 40 stron, bo później poznaje swoich szkolnych kumpli, a "biedą" kolejne 40, bo jak już trafi pod opiekę bogatej ciotki, to żadna większa krzywda mu się nie stanie.
Współczuję głównemu bohaterowi straty ojca i matki, ale to jeszcze nie największa tragedia, jaka mogła go w życiu spotkać, bo nie każdy żyjący rodzic jest dla swojego dziecka wzorem i oparciem. Współczuję mu również, że musiał iść jako dziecko do pracy żeby zarabiać na życie, ale mnie od dziecka uczono pracy fizycznej i żadna krzywda mi się nie stała. Chociaż i tak "najlepsze" cierpienia zaczynają się później:
"Rozkosz to była nie lada posiadać własny kącik i wiedzieć, że jak Robinson Crusoe ze swą fortecą, tak i ja, raz drzwi zamknąwszy, byłem nietykalny.
Rozkosz to była, idąc przez miasto, czuć w kieszeni klucze od własnego mieszkania i wiedzieć, że mogę zaprosić każdego, kto mi się podoba, nie oglądając się na nikogo, własnych tylko radząc się chęci".
Faktycznie, straszliwie ciężkie trudy musiał znosić nasz bohater! Mieszkanie wynajęła mu ciotka, w cenie wynajmu gospodyni domu otoczyła chłopaka matczyną troską zapewniając wikt i opierunek, doprawdy koszmarne warunki! Jak dobrze, że teraz mamy lepiej, musiałam tylko w wieku 19 lat uwiązać się kredytem studenckim, żeby móc mieszkać w pięć osób w dwupokojowym mieszkaniu! No luksusy takie, że ho ho! Ale brzdęk kluczy był, tylko zapraszać kogo mi się podoba było ciężko, bo współlokatorzy bykiem patrzyli na odwiedziny.
Serio? Chłopakowi się wszystko w życiu ułożyło jak po maśle, nawet pierwsza i dość nieprzydatna żona, postanowiła zwyczajnie umrzeć i odstąpić miejsce tej bardziej ogarniętej. A zapomniałam, "przyjaciel" go oszukał, bo okazał się być złym człowiekiem (pomijam fakt, że można się było tego domyślić zaraz po poznaniu jegomościa, ale Dawid nie był chyba zbyt rozgarnięty).
Chyba jestem zbyt cyniczna na te bajeczki.
"To poruszająca do głębi opowieść o niełatwym życiu prostego chłopaka w XIX-wiecznej Anglii od narodzin aż do wieku dojrzałego.
Bezpieczeństwo i ciepło rodzinnego domu młodego Dawida zostaje zburzone z chwilą powtórnego wyjścia jego matki za mąż. Od tego czasu dorastanie bohatera naznaczone jest przemocą, biedą i samotnością".
Jasne. Naznaczone "samotnością" jakieś 40...
2018-09-27
"Pewnego wieczoru - pierwszy z pocisków był już wtedy o niespełna dziesięć milionów mil od Ziemi - wyszedłem z żoną na przechadzkę. Niebo było wygwieżdżone i pokazywałem jej znaki Zodiaku, a potem Marsa, jasny punkcik wspinający się powoli coraz wyżej, ku zenitowi, punkcik, na który patrzyło w tej chwili tyle potężnych teleskopów. Noc była ciepła. [...] Wszystko tu wydawało się takie spokojne, takie bezpieczne".
A później przyleciały ufoludki i wszystko zepsuły.
Pewnej zwyczajnej nocy na ziemię spada niezidentyfikowany obiekt. Początkowo okoliczni mieszkańcy nie wydają się być tym faktem specjalnie zaniepokojeni, a nawet postanawiają wysłać poselstwo w celu przywitania przybyszów z obcej planety. Niestety, Marsjanie nie chcieli się z nimi zaprzyjaźnić...
"Wojna światów" H. G. Wellsa to klasyka powieści science fiction. Motyw ataku kosmitów na naszą planetę jest już przemielony na dziesiątki sposobów, więc opowiedziana w książce historia może wydawać się w pierwszej chwili bardzo prosta. Należy jednak sobie uświadomić, że "Wojna światów" została wydana w 1898 roku! Strzelania laserami z oczu nie będzie.
Książka napisana jest w taki sposób, że obcowanie z nią sprawiło mi dużą przyjemność.
"Pewnego wieczoru - pierwszy z pocisków był już wtedy o niespełna dziesięć milionów mil od Ziemi - wyszedłem z żoną na przechadzkę. Niebo było wygwieżdżone i pokazywałem jej znaki Zodiaku, a potem Marsa, jasny punkcik wspinający się powoli coraz wyżej, ku zenitowi, punkcik, na który patrzyło w tej chwili tyle potężnych teleskopów. Noc była ciepła. [...] Wszystko tu wydawało...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2007
Przed lekturą "Inferno" Dana Browna postanowiłam przypomnieć sobie "Boską Komedię" Dantego, a dokładniej pierwszą księgę czyli Piekło, chociaż podejrzewam, że nawet całkowity brak znajomości poematu nie przeszkadza w ogóle w lekturze kolejnej książki z przygodami Roberta Langdona.
Przeczytałam całość w liceum i była to lektura trudna oraz pewnie nie do końca przeze mnie zrozumiana, ani wtedy ani teraz. Gdyby nie przypisy to już w ogóle błądziłabym jak dziecko we mgle. Tony symboli, metafor, nawiązań, nazwisk... nie było łatwo. Mimo to nie żałuję czasu poświęconego na ten utwór, nie zawsze przecież trzeba czytać proste i banalne rzeczy, czasami można trochę pogimnastykować szare komórki.
Najbardziej fascynujące dla mnie było i jest oczywiście Piekło, podobnie jak w "Zbrodni i karze" zbrodnia. Pewnie dlatego, że zło zazwyczaj jest bardziej spektakularne od dobra, poza tym bardzo ciekawa byłam, co też oznaczają te dantejskie sceny i ciekawość swą oczywiście zaspokoiłam.
Nad uniwersalnością i tym podobnymi tematami rozwodzić się nie zamierzam, pozostawiam sprawę paniom od polskiego. Ocena może trochę krzywdząca jak na tak znaczące dzieło, ale jestem człowiekiem prostym i mam własny system oceniania, który nie do końca uwzględnia wartość danej książki w historii literatury.
Przed lekturą "Inferno" Dana Browna postanowiłam przypomnieć sobie "Boską Komedię" Dantego, a dokładniej pierwszą księgę czyli Piekło, chociaż podejrzewam, że nawet całkowity brak znajomości poematu nie przeszkadza w ogóle w lekturze kolejnej książki z przygodami Roberta Langdona.
Przeczytałam całość w liceum i była to lektura trudna oraz pewnie nie do końca przeze mnie...
2000
Trudno o bardziej spektakularny początek wielkiej przyjaźni, niż obrona przed obleśnym górskim trollem.
Pierwszą część przygód Harry'ego Pottera przywiozła ze sobą moja kuzynka, kiedy przyjechała do mnie na wakacje. Nastąpiła wymiana książek jak to robiłyśmy za każdym razem i tym sposobem udało mi się przeczytać pierwszą część słynnej serii.
Teraz pewnie narażę się większości czytelników, ale nie porwała mnie ta książka. Przynajmniej nie na tyle, żeby sięgnąć po kolejne części i przez kolejne 12 lat była jedyną częścią o młodym czarodzieju, którą przeczytałam :) Tak oto ominął mnie szał i "potteromania", nie wyczekiwałam w kolejkach po kolejne tomy, pewnie dlatego nie nabrałam bezwarunkowego uwielbienia do tych książek.
W 2012 roku, jako osoba już bardziej niż mniej dorosła, postanowiłam zapoznać się w końcu z całą serią (a jak postanowiłam tak zrobiłam, bo nie rzucam słów na wiatr :P) i trochę zaczęłam żałować, że nie zrobiłam tego już wcześniej. Mimo bardzo dobrych wrażeń po lekturze, pierwszy tom nadal uważam za ten najsłabszy z serii.
Oczywiście, wszystko rozkręci się z czasem, pewnie dlatego poszukiwania kamienia filozoficznego przy późniejszych wydarzeniach wydają się po prostu dziecięcą zabawą. Gdybym nie znała dalszych losów bohaterów pewnie nie kręciłabym tak nosem, ale co się zobaczyło już się nie odzobaczy.
Trudno mi wystawić ocenę, jednak ostatecznie bardziej skłaniam się jednak ku tej dobrej. Dobry z plusem, Harry Potterze :)
Trudno o bardziej spektakularny początek wielkiej przyjaźni, niż obrona przed obleśnym górskim trollem.
Pierwszą część przygód Harry'ego Pottera przywiozła ze sobą moja kuzynka, kiedy przyjechała do mnie na wakacje. Nastąpiła wymiana książek jak to robiłyśmy za każdym razem i tym sposobem udało mi się przeczytać pierwszą część słynnej serii.
Teraz pewnie narażę się...
2004
"Chciałabym wiedzieć jedno - jeśli mam tatę księcia, dlaczego muszę uczyć się algebry?"
"Pamiętnik księżniczki" to opowieść o tym, że zwykła nastolatka z Nowego Jorku dowiaduje się, że jest prawdziwą księżniczką. Mimo iż jest to historia naiwna i dość głupiutka, przeczytałam ją będąc mniej więcej w wieku głównej bohaterki i wykształcił się we mnie pewien sentyment do tej serii. Myślę, że obecność tej książki na liście BBC jest wynikiem zbiorowej histerii nastolatek i podrośniętych nastolatek, które w cielęcym wieku ją przeczytały. Prawdę mówiąc nie jest to dzieło, które może wnieść coś wartościowego do czyjegoś życia. Ale przynajmniej bywa zabawne, czego nie mogłam powiedzieć o książkach pani Wilson.
Moim zdaniem to książka dla nastolatek, dorosły czytelnik może ciężko odchorować biadolenie piętnastolatki, którą zmuszono do zakładania cienkich rajstop i zniszczono plany na przyszłość obejmujące ratowanie wielorybów.
"Chciałabym wiedzieć jedno - jeśli mam tatę księcia, dlaczego muszę uczyć się algebry?"
"Pamiętnik księżniczki" to opowieść o tym, że zwykła nastolatka z Nowego Jorku dowiaduje się, że jest prawdziwą księżniczką. Mimo iż jest to historia naiwna i dość głupiutka, przeczytałam ją będąc mniej więcej w wieku głównej bohaterki i wykształcił się we mnie pewien sentyment do tej...
Dzielny Szczur Wodny, szalony pan Ropuch, spokojny pan Kret oraz kilka innych zwierząt. Moi znajomi z dzieciństwa, z którymi przeżyłam wiele sympatycznych przygód w ich wesołym świecie. Uczyli mnie jak ważna jest przyjaźń i ile wysiłku czasem trzeba, żeby pomóc przyjacielowi w potrzebie.
Najbardziej zapadły mi w pamięć przygody Ropucha, który uwielbiał szybką jazdę samochodem, często powodował kraksy, a pewnego dnia postanowił pokazać się światu w wydaniu praczki. Najbardziej irytująca, ale też najciekawsza postać, której mimo wszystkich wad trudno nie polubić, nawet razem z jej dziwactwami.
Będąc dzieckiem pewnie nie byłam w stanie docenić wielu jej zalet, ale nawet po powtórnym przeczytaniu po latach, na pierwszy plan wysuwają się u mnie zwykłe, dziecięce uczucia i wspomnienia. Nie żadne wzniosłe interpretacje, walory językowe i tym podobne. Wiem, że jest to książka wymieniana w liście 100 książek, które warto przeczytać według BBC, pewnie tęższe głowy ode mnie o tym zadecydowały, doceniając jej wszystkie niewymienione przeze mnie zalety. Myślę jednak, że nie będziecie zawiedzeni, nawet jeżeli przeczytacie te sympatyczne opowieści będąc już ciut starszymi niż dzieciaki.
Dzielny Szczur Wodny, szalony pan Ropuch, spokojny pan Kret oraz kilka innych zwierząt. Moi znajomi z dzieciństwa, z którymi przeżyłam wiele sympatycznych przygód w ich wesołym świecie. Uczyli mnie jak ważna jest przyjaźń i ile wysiłku czasem trzeba, żeby pomóc przyjacielowi w potrzebie.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNajbardziej zapadły mi w pamięć przygody Ropucha, który uwielbiał szybką jazdę...