-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant1 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać359 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant8 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać5
Biblioteczka
2023-04-02
2016-02-11
Przepiękna opowieść o skrzacie czuwającym nad samotną zagrodą. Nieodżałowana Astrid Lindgren w tej króciutkiej baśni, czy raczej opowiastce, zawarła niesamowity ładunek dobroci. Przeczytałem tę książeczkę już kilkakrotnie - w sumie to niespełna 5 minut czytania, ale czuję, że mogę do niej wracać niezliczoną ilość razy. Wyraziste ilustracje potęgują pozytywne wrażenia z lektury.
Bardzo gorąco polecam.
Przepiękna opowieść o skrzacie czuwającym nad samotną zagrodą. Nieodżałowana Astrid Lindgren w tej króciutkiej baśni, czy raczej opowiastce, zawarła niesamowity ładunek dobroci. Przeczytałem tę książeczkę już kilkakrotnie - w sumie to niespełna 5 minut czytania, ale czuję, że mogę do niej wracać niezliczoną ilość razy. Wyraziste ilustracje potęgują pozytywne wrażenia z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-10-26
Podobnie jak inni czytelnicy, niecierpliwie wyczekiwałem kontynuacji "Niewidzialnych", gdyż urzekła mnie historia Ingrid Barrøy i jej rodziny, a także opisy wyspy, które uważam za wręcz hipnotyzujące. W "Białym morzu" jest wszystko z powyższych. Ingrid jest już jednak dojrzałą osobą i problemy, z którymi przychodzi jej się zderzyć, również są o wiele poważniejsze - podobnie jak w części pierwszej, znów raczej zbyt ciężkie na to, żeby poradziła sobie z nimi jedna kobieta, zwłaszcza w czasach, kiedy mężczyźni mocno popsuli świat.
Norwegia w latach drugiej wojny światowej nie jest zbyt bezpiecznym miejscem dla samotnej kobiety, czego Ingrid wielokrotnie doświadcza. Aby przetrwać i chronić słabszych ludzi, którzy pojawili się na jej drodze, musi narażać własne bezpieczeństwo zarówno fizyczne, ekonomiczne jak i emocjonalne, a to wymaga wielkiego hartu ducha, inteligencji i przebiegłości.
Pomimo zagęszczenia akcji i znacznie cięższego ładunku problemów, z jakimi borykają się bohaterowie powieści, Royowi Jacobsenowi udało się wpleść w fabułę to, co było wielkim atutem "Niewidzialnych", czyli opisy wyspy i życia na wybrzeżu północnych krain. Przyroda i zmiany pór roku nie zależą przecież od dziejowej zawieruchy i żyją własnym, odwiecznym rytmem, poniekąd wymuszając dostosowanie się do niego ludzi, którzy chcą korzystać z dobrodziejstw natury (w tym przypadku dość skąpej i wymagającej).
"Białe morze", podobnie jak pierwsza część opowieści o losach mieszkańców wysepki Barrøy, jest bardzo interesującą i sprawnie napisaną powieścią, w której czytelnik znajdzie wiele poruszających emocjonalnie momentów przedstawionych z wyczuciem autentyzmu, bez ckliwości czy patosu.
Podobnie jak inni czytelnicy, niecierpliwie wyczekiwałem kontynuacji "Niewidzialnych", gdyż urzekła mnie historia Ingrid Barrøy i jej rodziny, a także opisy wyspy, które uważam za wręcz hipnotyzujące. W "Białym morzu" jest wszystko z powyższych. Ingrid jest już jednak dojrzałą osobą i problemy, z którymi przychodzi jej się zderzyć, również są o wiele poważniejsze - podobnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05-07
Swoją literacką znajomość z Magrisem zacząłem intensywnie, bo od bardzo dobrego zbioru esejów jakim jest "Podróż bez końca". W porównaniu z nim "Migawki" wypadają słabiej, co nie oznacza wcale, że źle. Pióro mistrza sprawnie uwiecznia momenty jego zadumy nad miejscami i ludźmi, z którymi dane było mu się zetknąć. Jest tu miejsce na wzruszenie, zadumę, sarkazm, autoironię i lekko zakamuflowaną samokrytykę. Wszystkie teksty cechuje szczerość i uczciwość przekazu...
Coś mi jednak nie do końca grało, chociaż trudno jednoznacznie powiedzieć co. Może była to długość tekstów. Na ogół wolę krótkie formy, których wątku nie stracę nawet po odłożeniu książki, ale tutaj ta krótkość wydawała mi się być wadą, sprawiała, że nie za bardzo mogłem "wejść" w opisywaną historię, bo po dwóch, trzech minutach tej historii już nie było. Była za to inna, równie poruszająca, równie krótka i równie łatwa do zapomnienia.
Oczywiście, jedna nieco słabsza (ale wciąż bardzo dobra) książka nie sprawi, że Claudio Magris nagle straci swoje miejsce na liście moich ulubionych pisarzy. Mam zamiar do niego wracać, słuchać jego wykładów i dawać mu się zabierać w podróże.
Swoją literacką znajomość z Magrisem zacząłem intensywnie, bo od bardzo dobrego zbioru esejów jakim jest "Podróż bez końca". W porównaniu z nim "Migawki" wypadają słabiej, co nie oznacza wcale, że źle. Pióro mistrza sprawnie uwiecznia momenty jego zadumy nad miejscami i ludźmi, z którymi dane było mu się zetknąć. Jest tu miejsce na wzruszenie, zadumę, sarkazm, autoironię i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-08-19
Muminek i jego najbliżsi tak niedawno osiedli po wielu perypetiach znanych z "Małych trolli i wielkiej powodzi" w spokojnej Dolinie Muminków, a tu znów nadciąga katastrofa i to nie byle jaka, bo w wymiarze kosmicznym! Kometa nieuchronnie zbliża się do Ziemi, a w dodatku zdaje się, że akurat Dolina Muminków jest najbardziej zagrożona. Co w takiej sytuacji robią niekonwencjonalni rodzice? Wysyłają mocno już nastraszonych przez apokaliptycznie usposobionego Piżmowca młodzieńców, Muminka i Ryjka na wycieczkę w Góry Samotne.
Zgodzę się z użytkowniczką Kwyrloczką, że "Kometa nad Doliną Muminków" to książka drogi. Sam dodam jeszcze, że zawiera ona w sobie również elementy rytuałów przejścia, gdyż młodzi bohaterowie są po raz pierwszy pozostawieni samym sobie a wyprawa trwa kilka dni i nocy. Oczywiście, jak to bywa z rytuałami przejścia, odbywają się one przy dyskretnym, choć wyraźnym wsparciu dorosłych - o ile trudniejsza byłaby ta wyprawa gdyby Mama Muminka nie zadbała o ekwipunek i prowiant.
Pierwsze samotne wyjście młodych poza znaną im strefę bezpieczeństwa stwarza okazję do samodzielnego rozwiązywania problemów i hartowania się charakterów. To także pierwsze interakcje z osobami poznanymi samodzielnie, bez udziału dorosłych opiekunów. Ujawni się tu wszystko co dzieci wyniosły z domów rodzinnych. Muminek spotyka tu swoich najbliższych przyjaciół, Włóczykija i Pannę Migotkę. Zderzają się tu skrajne postawy odnośnie stanu posiadania. Po dziecinnemu zachłanny i egoistyczny Ryjek ma okazję skonfrontować swoje manie i fobie z minimalizmem życiowym Włóczykija, który za swoją jedyną własność uważa ustną harmonijkę, uczy on pozostałych uczestników wyprawy odcinania się od nadmiaru dóbr ziemskich:
"Wszystko staje się trudne, kiedy chce się posiadać różne rzeczy, nosić je ze sobą i mieć je na własność. A ja tylko patrzę na nie, a odchodząc staram się zachować je w pamięci. I w ten sposób unikam noszenia walizek, bo to wcale nie należy do przyjemności."
Pomimo wielkich różnic charakterów i nieraz bardzo irytujących zachowań, jak np. maniakalny formalizm Migotka (przypomina mi on Smerfa Ważniaka), młodym bohaterom udaje się pomyślnie przejść wszelkie próby, wykazać się otwartością i asertywnością. Dolina Muminków to poniekąd wizja raju, gdzie każdy, nawet najbardziej ekscentryczny stworek znajdzie swoje miejsce, ciepłe słowo i przyjazny gest.
Muminek i jego najbliżsi tak niedawno osiedli po wielu perypetiach znanych z "Małych trolli i wielkiej powodzi" w spokojnej Dolinie Muminków, a tu znów nadciąga katastrofa i to nie byle jaka, bo w wymiarze kosmicznym! Kometa nieuchronnie zbliża się do Ziemi, a w dodatku zdaje się, że akurat Dolina Muminków jest najbardziej zagrożona. Co w takiej sytuacji robią...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-05
"Zima Muminków" to jedna z moich absolutnie najbardziej ulubionych książek - pokuszę się nawet o stwierdzenie, że najbardziej ulubiona i niewiele tu się zmieniło od ponad trzydziestu pięciu lat, kiedy to jako kilkulatek przeczytałem ją po raz pierwszy i całkowicie uległem jej urokowi, a dodam, że nie jest to urok ckliwy.
Cóż zatem książka ta ma w sobie tak niezwykłego? Czym różni się chociażby od pozostałych ośmiu opisujących życie Muminków i ich przyjaciół? Co wreszcie sprawia, że wracam do niej raz po raz z niegasnącym zachwytem i za każdym razem odkrywam w niej nowe wymiary mądrości życiowej?
Niezwykłość "Zimy Muminków" - tutaj muszę odwołać się do treści - polega na tym, że protagonista cyklu wybudza się ze snu zimowego jeszcze w grudniu i nie jest w stanie ponownie zahibernować, jedyne co może to zapadać w zwykły sen, w jaki zapada się każdej doby. Muminek odkrywa, że najbardziej znane miejsca, jakim są własny dom, ogród, kabina kąpielowa czy też dolina płynącego obok domu strumyka stały się zupełnie innymi, tajemniczymi, prawie obcymi miejscami, w dodatku zamieszkałymi przez równie obce istoty. Oznacza to, że wszystko jest nowe i w zasadzie wszystkiego należy się na nowo uczyć.
"Zima Muminków" bardziej chyba niż którakolwiek z pozostałych części serii skupia się na motywie rozwoju osobowości głównego bohatera. Nienaturalna dla niego sytuacja wymusza niejako na tym spokojnym i ostrożnym trollu dostosowanie się do warunków, w których nie dość, że musi raz po raz mieć za sobą różne swoje "pierwsze razy", to w dodatku odbywa je jako pierwszy przedstawiciel swojego gatunku. Powagi sytuacji nadaje fakt, że musi on mierzyć się z wyzwaniami samotnie, gdyż najbliżsi krewniacy pogrążeni są we śnie, a egocentryczna, ekstrawertyczna, bardziej dojrzała i łatwiej przystosowująca się do nowych warunków przyjaciółka (Mała Mi) z euforią i brawurą odkrywa zimę dla siebie samej. Jest wprawdzie w tej zimowej opowieści postać będąca w pewnym sensie dobrym duchem opiekuńczym Muminka - jest nią Too-tiki, ale jej opieka nad naszym bohaterem wcale, przynajmniej w jego odczuciu, nie wygląda na opiekę. Muminek poznaje Too-tiki jako silną, samodzielną i z pozoru nie dbającą o odczucia innych postać. Odbiera ją jako szorstką, niemalże opryskliwą, kiedy ucina ona jego zgłaszane pretensje do przedmiotów należących do rodziny Muminków. Too-tiki nie tłumaczy Muminkowi od razu wszystkiego, pozwala mu samodzielnie dostrzegać nowe aspekty życia, uczyć się na własnych błędach i wyzbywać się dziecięcego egoizmu.
"Zima Muminków" jest jedną z najpiękniejszych książek o nauce szacunku dla inności - celowo piszę "szacunek" a nie "tolerancja", gdyż to drugie słowo zawiera w sobie pewne poczucie wyższości. Muminek poznaje nowe dla siebie stworzenia, których nie spotykał nigdy dotąd. Wiele z nich zamieszkuje jego dom i najbliższą okolicę, niektóre nie są zbyt przyjazne, ale Muminek, przy drobnym "naprowadzaniu" przez Too-tiki dostrzega, że nie należy starać się każdego "oswajać" i narzucać mu swojego postrzegania świata, że niektórych po prostu należy pozostawić samym sobie, a w innych, których odruchowo oceniamy jako złych, przy odrobinie empatii możemy odkryć istoty samotne czy cierpiące. Zaznaczyłem, że wolę używać słowa "szacunek" zamiast "tolerancja", ale i o tolerancji książka ta mówi całkiem sporo, gdyż Muminek spotyka postaci, jak choćby wyjątkowo hałaśliwego i hiperaktywnego Paszczaka, których nie jest w stanie polubić. Scena rozmowy tych dwóch bohaterów, w której Muminek próbuje się pozbyć Paszczaka, jest jedną z najlepszych, moim zdaniem, scen ilustrujących dojrzewanie i uczenie się asertywności i odpowiedzialności za wypowiedziane słowa.
Moje kolejne czytanie "Zimy Muminków" tym razem głośne, dla pewnej pięcioletniej damy, to okazja do odkrywania ewolucji postrzegania dzieł literackich, tego że młodzi ludzie faktycznie powtarzają te same wzorce percepcji, które i nas dotyczyły. Dla mojej bratanicy, Muminki to przede wszystkim przygody i tajemnicze ilustracje; dla mnie okazja do refleksji nad tym jak sam się zmieniam i dojrzewam. Z każdym kolejnym czytaniem "Zimy Muminków" coraz bardziej dociera do mnie jak genialną pisarką była Tove Jansson, skoro wykreowała świat, w którym pięcioletnie dziecko spędzi godziny wypełnione przygodami bohaterów, nastolatek z nie mniejszym zainteresowaniem nauczy się wyrażania emocji i brania odpowiedzialności za innych, a czterdziestokilkulatek odkryje pokłady humanizmu, głębię psychologiczną relacji bohaterów, a także wiele aspektów filozoficznych. Aż mnie korci, żeby się zestarzeć i przy kolejnych czytaniach odkryć nowe wymiary mądrości życiowej zawartej w "Zimie Muminków" :)
"Zima Muminków" to jedna z moich absolutnie najbardziej ulubionych książek - pokuszę się nawet o stwierdzenie, że najbardziej ulubiona i niewiele tu się zmieniło od ponad trzydziestu pięciu lat, kiedy to jako kilkulatek przeczytałem ją po raz pierwszy i całkowicie uległem jej urokowi, a dodam, że nie jest to urok ckliwy.
Cóż zatem książka ta ma w sobie tak niezwykłego?...
2019-06-11
Wracam do "Małych trolli i dużej powodzi" po latach, zarówno dla własnej przyjemności, jak i (a może przede wszystkim) na prośbę mojej niespełna sześcioletniej bratanicy, którą, na szczęście, udało mi się zarazić miłością do Muminków.
Sam zaczynałem przygodę z tą serią bodajże od mojej absolutnie ukochanej "Zimy Muminków", potem było kilka innych, a tę przeczytałem jako jedną z ostatnich. Można by powiedzieć, że Tove Jansson wprawiała się na niej do całego cyklu, zarówno pod względem treści, jak i grafiki. Ta druga jeszcze wyraźnie odbiega od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, czyli do hipopotamokształtnych Muminków - tu mamy takie trochę chudziny z równie chudymi pyszczkami, za to miejsca, w których rozgrywa się akcja przedstawione są naprawdę pięknie.
Jeśli chodzi o treść, to centralną postacią wcale nie wydaje się być Muminek, tylko jego Mama. Jest ona zresztą bardzo wyrazistą postacią, targaną różnymi emocjami i uzewnętrzniającą je - nawet te negatywne, jak złość. Rozzłoszczona potrafi krzyknąć do Ryjka (znanego tu jeszcze po prostu jako zwierzaczek) "Sam jesteś głupi!". Ale na szczęście dla młodych bohaterów Mama Muminka jest rzadko poirytowana, znacznie częściej jest zwyczajnie "mamusiowata" - niesamowicie praktyczna i zapobiegliwa, zawsze gotowa pocieszyć i pomóc. Jej torebka zawiera w sobie chyba wszystko, co może uratować młode trolle od chorób, głodu, przygnębienia i wszelakich innych nieszczęść.
W tej części mamy poniekąd zawarty "mit założycielski" sagi o Muminkach, można co nieco dowiedzieć się o ich naturze i pochodzeniu. Poznajemy tu także kilka postaci, które będą przewijać się przez kolejne części serii, jak Hatifnatowie czy Ryjek. "Małe trolle i wielką powódź" można potraktować jako wstęp do "właściwych" Muminków, w których pojawią się Mała Mi, Włóczykij, Panna Migotka, Buka, Paszczaki, Mimbla, Too-Tiki czy Filifionka oraz ich niesamowite, kultowe wręcz, wypowiadane kwestie, w których przejawia się psychologiczno-filozoficzny geniusz Tove Jansson. Tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z Muminkami, gorąco zachęcam do zapoznania się z kolejnymi częściami serii.
Wracam do "Małych trolli i dużej powodzi" po latach, zarówno dla własnej przyjemności, jak i (a może przede wszystkim) na prośbę mojej niespełna sześcioletniej bratanicy, którą, na szczęście, udało mi się zarazić miłością do Muminków.
Sam zaczynałem przygodę z tą serią bodajże od mojej absolutnie ukochanej "Zimy Muminków", potem było kilka innych, a tę przeczytałem jako...
2019-12-31
Iwan Bunin w dwóch opowiadaniach "Nathalie" i "Miłość Miti" urzeka opisami rosyjskiej wsi. Z kart książki emanuje wręcz zapach letniego południa, fale rozgrzanego powietrza przynoszą przez otwarte okna aromaty ogrodu. Znad rzeki dobiegają wesołe odgłosy kąpiących się dziewcząt, które co i rusz ukazują się na kolejnych stronach przelotnie migające w drzwiach, odziane w zwiewne szlafroczki w wyrazistych kolorach lata. Widoki te zasiewają zmysłowy niepokój w duszy młodego mężczyzny, a nocne spacery z tymi pięknymi istotami tylko dolewają oliwy do świeżo wznieconego ognia. Ale w czasach, kiedy nawet zakochani zwracają się do siebie per pan/pani, raczej nie ma mowy o szale namiętności.
Ani pełnia lata ani ciężkie od zapachu kwitnących grusz wiosenne dni nie wydają się być dobrą porą na miłość, a ta rządzi się swoimi pokrętnymi prawami i ukazuje młodym, niedoświadczonym ludziom swoje różne oblicza, nie zawsze te łagodne. Mamy tu rozmaite jej odcienie: oczarowanie, olśnienie, wyczekiwanie, ciekawość, tęsknotę ale także obsesję i rozczarowanie. Miłość jawi się jak nieprzewidywalna pogoda, raz ożywcza i świeża, innym zaś razem przynosząca złe wiatry. A człowiek, zwłaszcza uczący się jej dopiero, jest jak młoda delikatna roślina, łatwo może poddać się niestabilnej aurze, więdnąc i marniejąc.
Bunin po mistrzowsku łączy żywioły - te zewnętrzne jak i wewnętrzne. Bujna, kwitnąca natura i jej fluktuacje stanowią dopełnienie duchowych rozterek bohaterów opowiadań. Portrety psychologiczne są naszkicowane wiarygodnie i tak sugestywnie, że czytelnik śledząc losy postaci, podąża za tokiem odczuwania przez nie emocji i rozważania życiowych dylematów. Nie ma tutaj fałszywych nut, mamy do czynienia z ludźmi z kwi i kości.
Iwan Bunin w dwóch opowiadaniach "Nathalie" i "Miłość Miti" urzeka opisami rosyjskiej wsi. Z kart książki emanuje wręcz zapach letniego południa, fale rozgrzanego powietrza przynoszą przez otwarte okna aromaty ogrodu. Znad rzeki dobiegają wesołe odgłosy kąpiących się dziewcząt, które co i rusz ukazują się na kolejnych stronach przelotnie migające w drzwiach, odziane w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-31
Niby nie moja bajka, bo to jest taka szorstka poezja-niepoezja, ale w sumie wciągnęła mnie i byłem ciekaw kolejnych wierszy aż do końca tomiku. Dlaczego nie moja bajka? Bo jakoś nie lubię wierszy, w których padają wulgaryzmy, no chyba, że jest to utwór humorystyczny w stylu Fredry czy odgryzienie się za krytykę, jak to miał w zwyczaju Tuwim. Tutaj humoru raczej jest niewiele, no może wisielczy i to dosłownie. Inna rzecz, która jakoś nie współgra z tym, czego oczekuję od poezji, to opisy wydzielin ciała, choć niektórzy i z tego potrafią zrobić całkiem sensowny wiersz.
Ponarzekałem sobie, więc przejdę do tego, co jednak sprawiło, że wcale nie męczyłem się z tym tomikiem. Andruchowycz jest wnikliwym obserwatorem współczesnej rzeczywistości, zarówno w skali jednostek, jak i narodów, czy wręcz kontynentów. W wielu wierszach zabiera czytelnika w podróż. Przejeżdżamy z nim Europę i zapatrzeni w szybę pociągu, żeby niepotrzebnie nie ujawnić swojej wschodniości szukamy lepszego miejsca do życia, albo przynajmniej do zarabiania. Odwiedzamy miasta, dworce i hotele, gdzie tuż po naszym wyjeździe zacierane są wszelkie ślady naszej bytności. Krajobrazy przesuwają się i znikają gdzieś w tyle ledwo muśnięte wzrokiem i niekiedy nieco dłużej zatrzymane myślą.
Na stronach tomiku pojawiają się przyjaciele i znajomi Andruchowycza. Poeta przedstawia ich nieraz w sytuacjach z pogranicza intymności, gdzie widzimy ich dość mocno obnażonych, bardziej duchowo niż fizycznie, choć i takie rzeczy się zdarzały. Ale przedstawienie tych osób i sytuacji wcale nie trąci plotkarstwem czy celebryckim lansem. Na jednym z najlepszych portretów znalazł się Andrzej Stasiuk.
Chociaż z wierszy Andruchowycza wionie wyziewami tanich barów piwnych i ich mocno nieświeżych klientów, to dajemy się prowadzić przez te spelunki i inne, nie zawsze bezpieczne miejsca przewodnikowi, który wzbudza nasze zaufanie. A to, że wędrując po miejscach, których nie ma w przewodnikach turystycznych, nieco się ubrudzimy, to już inna sprawa, w końcu wiedzieliśmy, co bierzemy do rąk.
Niby nie moja bajka, bo to jest taka szorstka poezja-niepoezja, ale w sumie wciągnęła mnie i byłem ciekaw kolejnych wierszy aż do końca tomiku. Dlaczego nie moja bajka? Bo jakoś nie lubię wierszy, w których padają wulgaryzmy, no chyba, że jest to utwór humorystyczny w stylu Fredry czy odgryzienie się za krytykę, jak to miał w zwyczaju Tuwim. Tutaj humoru raczej jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-30
"Wolność" to poetycka krytyka obecnego stanu świata. Islandzka poetka Linda Vilhjálmsdóttir analizuje drogę upadku ludzkości na przestrzeni wieków, od narodzin wielkich patriarchalnych religii monoteistycznych aż po dzisiejszy nieujarzmiony niczym konsumpcjonizm doprowadzający do zagłady środowiska naturalnego. Wszystko powyższe można zawrzeć w metaforze raju utraconego. Wiersze, a właściwie jeden wiersz rozpisany na cały tomik piętnują rozbuchaną wolność jednostek, grup społecznych, narodów i wreszcie całego ludzkiego gatunku, który kierując się wolną wolą zdaje się tracić drugi dany od Boga w raju dar, jakim jest rozum.
Idea utworu/utworów Lindy Vilhjálmsdóttir jest jak najbardziej szlachetna i mogę ten tomik polecić aktywistom działającym na rzecz środowiska naturalnego i równouprawnienia wszystkich ludzi. Można tu znaleźć elementy przesłania głoszonego przez wielu wielkich tego świata. Nawet pomimo krytyki chrześcijaństwa doszukałbym się tu fragmentów zgodnych z nauką papieża Franciszka. Da się tu także znaleźć punkty wspólne z dziełami Olgi Tokarczuk czy manifestami Grety Thunberg. Niemniej jednak subiektywnie oceniam tomik jako przeciętny, gdyż "protest song" (a chyba do tego gatunku jest "Wolności" najbliżej), nie jest moją ulubioną formą poetycką. Jakoś tak mam, że drażni mnie wszelki dydaktyzm i moralizatorstwo.
Jeśli natraficie na ten tomik, to warto się z nim zapoznać i skonfrontować własne poglądy z wizją autorki. Można się z nią mniej lub bardziej nie zgadzać, ale nie można jej zarzucić obojętności i udawania, że poszliśmy jako ludzkość trochę w złą stronę.
Dla mnie osobiście było to pierwsze spotkanie z literaturą islandzką. Moja ocena jest taka, a nie inna, również z tego powodu, że tej poszukiwanej w tomiku "Wolność" islandzkości raczej nie znalazłem.
"Wolność" to poetycka krytyka obecnego stanu świata. Islandzka poetka Linda Vilhjálmsdóttir analizuje drogę upadku ludzkości na przestrzeni wieków, od narodzin wielkich patriarchalnych religii monoteistycznych aż po dzisiejszy nieujarzmiony niczym konsumpcjonizm doprowadzający do zagłady środowiska naturalnego. Wszystko powyższe można zawrzeć w metaforze raju utraconego....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-30
Adam Ziemianin w kolejnej odsłonie swoich bieszczadzkich wierszy zabiera czytelnika w góry, które są mu bliskie od lat. Spotykamy w nich rodzinę i znajomych poety. Niektórych ludzi widzimy po raz ostatni, gdyż Ziemianin żegna się z nimi w wierszach. Mamy tu też miejsca, zarówno nowe jak i te opisywane po wielokroć, ale nie przeszkadza to ani autorowi, ani nam czytelnikom, gdyż wiersze same się piszą pod wpływem ich urody i atmosfery.
Adam Ziemianin w kolejnej odsłonie swoich bieszczadzkich wierszy zabiera czytelnika w góry, które są mu bliskie od lat. Spotykamy w nich rodzinę i znajomych poety. Niektórych ludzi widzimy po raz ostatni, gdyż Ziemianin żegna się z nimi w wierszach. Mamy tu też miejsca, zarówno nowe jak i te opisywane po wielokroć, ale nie przeszkadza to ani autorowi, ani nam czytelnikom,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-27
Literatura dziecięca, która sprawia, że dzieci chcą czytać! Kolejne przygody Majki i jej niezwykłych przyjaciół. Mamy tutaj przedstawiony z ogromnym ładunkiem humoru miks gatunków literackich: są tutaj legendy, romans (spod znaku telenoweli), ekothriller a nawet powieść polityczna, ale przede wszystkim fantasy w świetnym wydaniu. Nie sposób oderwać się od tej książki, bo wiadomo, że na następnej stronie są kolejne przygody. Polecam wszystkim, niezależnie od wieku. Dla dorosłych dzieci będzie to z pewnością świetny relaks i nostalgiczna podróż do krainy dzieciństwa.
Literatura dziecięca, która sprawia, że dzieci chcą czytać! Kolejne przygody Majki i jej niezwykłych przyjaciół. Mamy tutaj przedstawiony z ogromnym ładunkiem humoru miks gatunków literackich: są tutaj legendy, romans (spod znaku telenoweli), ekothriller a nawet powieść polityczna, ale przede wszystkim fantasy w świetnym wydaniu. Nie sposób oderwać się od tej książki, bo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-25
Bohaterem powieści jest wiekowy już profesor historii. Spotykamy go po raz pierwszy schodzącego po stromych stopniach schodów w kierunku Furty Dominikańskiej znanej pod nazwą Ucha Igielnego, autentycznego miejsca będącego jednym z charakterystycznych elementów murów miejskich Sandomierza. Podążający w dół mężczyzna udaje się na poszukiwanie kobiety, która była kimś ważnym w jego życiu w latach młodości. Nie spodziewając się spotkania, mimo tego podejmuje próbę. Porusza się z trudem o lasce, czym budzi niepokój mijanego na wąskich schodach młodszego mężczyzny wiedzącego, że tam, w dole w zasadzie nie ma czego szukać. Młody mężczyzna nie wie kim jest mijany starzec, ten zaś zdaje się wiedzieć o młodzieńcu zadziwiająco dużo.
„Ucho Igielne” jest poruszającą opowieścią o konfrontacji starości z młodością, o pamięci, jej nietrwałości i ulotności. Profesor historii raz po raz cofa się do czasów własnej młodości, żeby jak Szeherezada z „Księgi tysiąca i jednej nocy” wyłuskać z niej opowieści z własnego życia, przywołać na nowo rozegrane w przeszłości sceny, które za chwilę ustąpią miejsca innym. W scenach tych pojawiają się ludzie od dawna już nieżyjący, narrator sięga pamięcią do spotkań z nimi, a pamięć jego na nowo pozwala wybrzmieć ich słowom, a nawet na chwilę oddać zachowane w przepastnych archiwach umysłu obrazy i smaki z tymi osobami się kojarzące. Tylko czy aby na pewno pamięć człowieka, a zwłaszcza starego jest najlepszym miejscem do przechowywania zdarzeń z przeszłości? Czy sceny oddane jej przed laty w zaufaniu w depozyt odbierzemy bez zniekształceń? Czy nie przywłaszczymy przez pomyłkę cudzych? Bo inni ludzie również zapamiętują wiele z naszego życia, a przecież ich opowieści nieraz nijak się mają do tego, co my sami pamiętamy.
Bohaterem powieści jest wiekowy już profesor historii. Spotykamy go po raz pierwszy schodzącego po stromych stopniach schodów w kierunku Furty Dominikańskiej znanej pod nazwą Ucha Igielnego, autentycznego miejsca będącego jednym z charakterystycznych elementów murów miejskich Sandomierza. Podążający w dół mężczyzna udaje się na poszukiwanie kobiety, która była kimś ważnym w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-27
Amerykański folklorysta Roger D. Abrahams zebrał w prezentowanym tomie baśnie i opowieści ludowe czarnych mieszkańców różnych zakątków Ameryki, od wielkich miast USA, przez dawne niewolnicze południe tego kraju, Bahamy, szereg wysp Małych i Wielkich Antyli, kolumbijską wysepkę Providencię, aż po położone w Ameryce Południowej mało u nas znane kraje jak Gujana i Surinam.
Opowieści zebrane w niniejszym tomiku w zasadzie niewiele mają wspólnego z baśniami dla dzieci, gdyż są pisane w najlepszym razie w stylu mocno rubasznym. Inny jest też morał (o ile w ogóle występuje) większości prezentowanych historyjek od tego, który większość z nas zna z baśni zasłyszanych w dzieciństwie. No, ale nie bądźmy zbyt europocentryczni i fałszywie poprawni politycznie! Na Karaibach i wszędzie tam, gdzie przywożono Afrykańczyków do niewolniczej pracy, zrodził się inny model bohatera, cwaniaczka, który nieraz aby zwyczajnie przeżyć, zmuszony był niejednokrotnie "wykiwać" ciemiężącego go białego pana. Z czego mógłby się śmiać człowiek na wszelkie sposoby pognębiony i upokorzony, niż z choćby najdrobniejszego niepowodzenia, jakie dotyka jego krzywdziciela?
Bohaterami tych opowieści są więc (ileż tu autoironii i dystansu do siebie!) kombinatorzy wszelkiej maści, stanowiący niezwykle barwną menażerię jak choćby Anansi, niewolnik John i Brat Królik. Postaci te są na ogół niezwykle gadatliwe, można by nawet rzec wyszczekane. Kłamią, zmyślają, podpuszczają, prowokują. Ich historie niekiedy przypominają te europejskie, o tym jak chłop wywiódł w pole diabła (nawet ten wątek się tutaj powtarza), inne są opowiastkami w stylu "byle coś powiedzieć" a części z nich bliżej do tekstu raperskiego czy hip-hopowego niż do baśni.
Amerykański folklorysta Roger D. Abrahams zebrał w prezentowanym tomie baśnie i opowieści ludowe czarnych mieszkańców różnych zakątków Ameryki, od wielkich miast USA, przez dawne niewolnicze południe tego kraju, Bahamy, szereg wysp Małych i Wielkich Antyli, kolumbijską wysepkę Providencię, aż po położone w Ameryce Południowej mało u nas znane kraje jak Gujana i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-02-10
Jeśli miałbym napisać o czym jest ten tomik wierszy Kazimierza Grochmalskiego, to nasuwa mi się na myśl pierwsze skojarzenie - o życiu. Niby banalne stwierdzenie, bo przecież w zasadzie każde dzieło literatury czy sztuki dotyczy życia lub jakiegoś jego aspektu, ale zaraz podam argumenty za tym, że akurat w przypadku "Teatru, którego nie było" motyw życia jest bardzo widoczny, co więcej - widoczny od pierwszej do ostatniej strony.
W pierwszym utworze pt. "Prezenter" mamy zapowiedź:
"[...] zapraszam Państwa na spektakl
złożony z fragmentów światowego tournée
rozpisany na życie, którego strzępy mają pretensję
do bycia całością i pragną
dotrwać do finału [...]"
W "Epilogu" przedostatnie zdanie mówi nam:
"bo człowiek
składa się z ciała i duszy
którą ma szansę
doskonalić przez całe swe kruche życie"
Życie i jego wielorakie aspekty w pięknych refleksjach poety przesuwają się w korowodzie motywów przez większość utworów. Jest tutaj życie jako podróż - pojawiają się lokomotywy, tramwaje, szyny, perony, bilety, linie lotnicze, statki... Jest też życie jako teatr, show, przedstawienie cyrkowe, wesołe miasteczko, występy w różnorakich przedstawieniach.
Grochmalski pięknie opisuje czas (czas życia?). Prowadzi go linearnie aż do samego końca:
"I pędzi tramwaj z szyn wyrwany
zakrętów nie trzyma się wcale
zaraz wypadnie z życia obiegu"
czytamy w "Tramwaju zwanym apokalipsą"
... i dalej w "Tournée clowna": "[...] odlatujesz na tournée "tylko w jedną stronę"...". Po czym:
"Jest taka linia lotnicza
na szachownicy naszego życia
nazywana linią podziału
rozdzierająca ślepo, głupio
i bez wymiaru!"
... aż wreszcie zaskoczenie, że to już w "Stacji przesyłowej":
"Boże, to tak wygląda koniec...?"
Na szczęście ten pęd czasu ma nie tylko wymiar linearny. Czas przybiera bieg cykliczny, wraca raz po raz w następujących po sobie porach roku i miesiącach. Zdarza się zresztą, że w ogóle nie pędzi. Można się zatrzymać, rozejrzeć wokół, powrócić do wybranych zdarzeń pamięcią... To chyba nie przypadek, że aż dwa wiersze noszą tytuł "Pamięć".
"Teatr, którego nie było" jest naprawdę świetnym tomikiem. Bogactwo treści i motywów jest tak duże, że pozwala każdemu czytelnikowi na wielość interpretacji. Dlatego też w swojej recenzji mogłem sobie pozwolić na skupienie się na kilku wątkach i pominięcie innych, co nie oznacza wcale, że słabszych. Czytałem opinie wielu użytkowników i podoba mi się to, że ten tomik daje tak duże możliwości odnalezienia swoich ulubionych smaków w tym pysznym torcie.
Brawo Panie Grochmalski!
Jeśli miałbym napisać o czym jest ten tomik wierszy Kazimierza Grochmalskiego, to nasuwa mi się na myśl pierwsze skojarzenie - o życiu. Niby banalne stwierdzenie, bo przecież w zasadzie każde dzieło literatury czy sztuki dotyczy życia lub jakiegoś jego aspektu, ale zaraz podam argumenty za tym, że akurat w przypadku "Teatru, którego nie było" motyw życia jest bardzo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-02-22
Bohaterka, której imienia nie poznajemy, jest poranioną przez życie nauczycielką języka polskiego prowadzącą w jednym z większych miast w Polsce zajęcia ze swojego przedmiotu kierunkowego dla małych grup obcokrajowców. Jedną z jej najpilniejszych słuchaczek jest Japonka, pani Myōko. Ich wspólne zajęcia w grupie nie wystarczają kobiecie pragnącej zgłębić niuanse języka polskiego, pewnego dnia prosi nauczycielkę o prywatne lekcje, po czym na jednej z nich zwraca się do niej z prośbą o przysługę. Nie byłoby może w tym nic niezwykłego, gdyby prośba nie dotyczyła wyjazdu na kilka tygodni do Japonii, zamieszkania w domu kursantki, opieki nad jej kotem, przekazania zagadkowego prezentu jednemu z jej przyjaciół i przyjmowania dość osobliwych gości w domu gospodyni. Bohaterka, która niedawno przeżyła prawie jednocześnie śmierć ukochanego i wiadomość o jego zdradzie, dość łatwo, ku własnemu zaskoczeniu, nie mając właściwie do pozostawienia za sobą niczego, za czym mogłaby tęsknić, godzi się na spełnienie prośby pani Myōko.
Zaopatrzona w bilet i środki do życia ląduje w zupełnie obcym dla siebie kraju, obcym mieście i obcym domu. Jej wiedza o kulturze japońskiej jest raczej powierzchowna. Po dotarciu do domu zleceniodawczyni dość szybko aklimatyzuje się w nim i zaczyna wypełniać zadania, o które została poproszona.
Spotkani na miejscu ludzie ze stoickim spokojem oraz niepozbawioną nuty dystansu życzliwością, wprowadzają ją w świat, w którym właściwie nieświadomie uczy się filozofii zen. Pomagają jej w tym szczególnie zajęcia kintsugi - japońskiej sztuki naprawy rozbitych naczyń polegającej na sklejaniu ich za pomocą masy złożonej żywicy i złotego proszku. Pomimo tego, że naczynia nie uzyskują oryginalnego wyglądu, złote żyłki, swego rodzaju blizny, nadają im szlachetności. Bohaterka, oddając się nowej sztuce, zaczyna sama zmieniać się, wyciszać i oczyszczać, a jej psychiczne rany zabliźniać się w sposób przypominający naprawę pękniętego naczynia.
Powieść Bator czyta się niezwykle lekko. Zen emanuje z niemal każdej jej strony. Jest to niewątpliwie świetna lektura na wyciszenie.
Bohaterka, której imienia nie poznajemy, jest poranioną przez życie nauczycielką języka polskiego prowadzącą w jednym z większych miast w Polsce zajęcia ze swojego przedmiotu kierunkowego dla małych grup obcokrajowców. Jedną z jej najpilniejszych słuchaczek jest Japonka, pani Myōko. Ich wspólne zajęcia w grupie nie wystarczają kobiecie pragnącej zgłębić niuanse języka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-04-07
„Ulica Nadbrzeżna w Monterey w Kalifornii to poemat, smród, ogłuszający hałas, feeria świateł, pieśń, mania, nostalgia, sen. Ulica Nadbrzeżna to śmietnisko zardzewiałej blachy, żelaza i połamanych desek, szczerbaty bruk, zarosłe chwastem place i stosy złomu, zbudowane z falistej blachy wytwórnie konserw rybnych, knajpy, restauracje i burdele, małe, ciasne sklepy spożywcze, laboratoria i hoteliki.” Autor tymi słowy oddał scenerię opisywanego miejsca.
W takiej scenerii żyją bohaterowie powieści. Postacią centralną jest Doktor. Nie jest on lekarzem, tylko naukowcem zajmującym się biologią morską. Jego nieco wycofany charakter nie przeszkadza pozostałym mieszkańcom portowej ulicy odwiedzać go o różnych porach i traktować jak lekarza, w końcu doktorem nie zostaje byle kto, a człowiek hodujący rozmaite zwierzęta, preparujący je i posiadający ogromny zestaw sprzętu laboratoryjnego, jak również nie mniejszą kolekcję płyt, musi znać się na bolączkach ludzkich ciał i dusz.
Ulica Nadbrzeżna ma jeszcze innych mieszkańców, których losy warto prześledzić na kartach powieści. Wszyscy oni stanowią społeczność, którą można porównać do wrażliwego morskiego ekosystemu, któremu oddaje się w swych badaniach Doktor. Jedni przychodzą, inni odchodzą, ale i tak wszyscy są od siebie zależni, wszyscy troszczą się na swój sposób o pozostałych i dzięki wspaniale prowadzonemu pióru Johna Steinbecka są tak bardzo ludzcy, że nie sposób ich nie lubić i nie życzyć im szczęścia.
„Ulica Nadbrzeżna w Monterey w Kalifornii to poemat, smród, ogłuszający hałas, feeria świateł, pieśń, mania, nostalgia, sen. Ulica Nadbrzeżna to śmietnisko zardzewiałej blachy, żelaza i połamanych desek, szczerbaty bruk, zarosłe chwastem place i stosy złomu, zbudowane z falistej blachy wytwórnie konserw rybnych, knajpy, restauracje i burdele, małe, ciasne sklepy spożywcze,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-04-15
Spodziewałem się więcej po tym tomiku. Zdecydowanie najbardziej podobał mi się wiersz "Z czego wyrosłem". Kilka innych też jest naprawdę dobrych... i to, nomen omen, wszystko.
Część utworów porusza tematy polityczne, a tego, niezależnie od orientacji światopoglądowej piszącego, nie znoszę w poezji. Pewnie jeszcze sięgnę po utwory pana Zadury, choćby po to żeby się przekonać, czy ten tomik był typowy dla jego twórczości, czy może inne są znacznie lepsze.
Spodziewałem się więcej po tym tomiku. Zdecydowanie najbardziej podobał mi się wiersz "Z czego wyrosłem". Kilka innych też jest naprawdę dobrych... i to, nomen omen, wszystko.
Część utworów porusza tematy polityczne, a tego, niezależnie od orientacji światopoglądowej piszącego, nie znoszę w poezji. Pewnie jeszcze sięgnę po utwory pana Zadury, choćby po to żeby się...
2019-04-16
"Skok w dal" to tomik poruszający temat utraty i godzenia się z nią, stopniowego odchodzenia najbliższej osoby i mniej dostrzegalnego własnego przemijania. Cóż można zrobić w obliczu nieodwracalnej straty? Dbać o okruchy tego co pozostało w pamięci i czule pielęgnować je, żeby się nie pogubiły, bo nie będzie ich przybywać... a tak łatwo się gubią.
W tomiku Kronholda mieszczą się jeszcze inne drobiny wspomnień - miejsca i ludzie, których albo już nie ma, albo zmieniły się, albo nie można już do nich powrócić, jak nie da się ponownie przekroczyć bram raju utraconego. Na szczęście w marzeniach i na kartach zapełnionych poezją jest to możliwe.
"Skok w dal" to tomik poruszający temat utraty i godzenia się z nią, stopniowego odchodzenia najbliższej osoby i mniej dostrzegalnego własnego przemijania. Cóż można zrobić w obliczu nieodwracalnej straty? Dbać o okruchy tego co pozostało w pamięci i czule pielęgnować je, żeby się nie pogubiły, bo nie będzie ich przybywać... a tak łatwo się gubią.
W tomiku Kronholda...
2019-04-17
Tomik "Zapisane" zaskoczył mnie... brakiem. Nie ma w nim tak charakterystycznego dla Julii Hartwig przywoływania w wierszach miejsc i ludzi. Pomimo tego, że właśnie m.in. za te elementy tak bardzo cenię jej poezję, ich brak jest tutaj usprawiedliwiony. Poetka zastępuje je refleksjami filozoficznymi o niezwykłej głębi i sile wyrazu. Tak piszą najwięksi z wielkich!
Tomik "Zapisane" zaskoczył mnie... brakiem. Nie ma w nim tak charakterystycznego dla Julii Hartwig przywoływania w wierszach miejsc i ludzi. Pomimo tego, że właśnie m.in. za te elementy tak bardzo cenię jej poezję, ich brak jest tutaj usprawiedliwiony. Poetka zastępuje je refleksjami filozoficznymi o niezwykłej głębi i sile wyrazu. Tak piszą najwięksi z wielkich!
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Sięgając po "Modlitwę do morza" miałem większe oczekiwania. Spodziewałem się czegoś głębszego, bardziej osobistego. Początek tego króciutkiego dzieła wypada całkiem pozytywnie - mamy tam codzienne sceny z syryjskiego miasta sprzed wojny, która doprowadziła ten kraj na krawędź przepaści. Potem, niestety jest gorzej. Jak dla mnie odniesienia do wojny i bliskowschodnich uchodźców wypadają w tej książeczce słabo. Nie chciałbym zostać źle zrozumianym - te tematy są mi bliskie zarówno na poziomie emocjonalnym jak i intelektualnym, uważam je za ważne i niesłusznie marginalizowane w sytej wszelkich dóbr Europie. Problemem jest tutaj ich pobieżne przedstawienie, na zasadzie odrobionego naprędce zadania domowego z informatyki: mamy prezentację kilku ważnych, wręcz ikonicznych slajdów, jak choćby odniesienie do fotografii, która obiegła cały świat, przedstawiającej martwego chłopca na tureckiej plaży. Jest to, jak dla mnie, zbyt schematyczne, jakby autor przedstawił czytelnikom nie gotowe dzieło, ale zaledwie konspekt, na podstawie którego miałoby ono być tworzone. Kilka z tych punktów mogłoby na przykład brzmieć:
- wprowadzić koncepcję raju utraconego
- użyć kontrastu
- zastosować patos
- wycisnąć łzy
- zasiać niepokój
- wywołać wyrzuty sumienia.
Zgodzę się z kilkorgiem moich przedmówców, że książeczka ta ma w sobie duży, jednakże niewykorzystany potencjał. Od pisarza tej rangi co Khaled Hosseini można by wymagać więcej, póki co szkolna trójka z plusem. Za to ilustratorowi należą się wyrazy najwyższego uznania - zadanie z plastyki zostało odrobione na szóstkę.
Prywatna notatka - pierwsze czytanie: 16 lipca 2019
Sięgając po "Modlitwę do morza" miałem większe oczekiwania. Spodziewałem się czegoś głębszego, bardziej osobistego. Początek tego króciutkiego dzieła wypada całkiem pozytywnie - mamy tam codzienne sceny z syryjskiego miasta sprzed wojny, która doprowadziła ten kraj na krawędź przepaści. Potem, niestety jest gorzej. Jak dla mnie odniesienia do wojny i bliskowschodnich...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to