-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant3
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać73
Biblioteczka
2024-02-05
2023-06-27
2023-11-29
Kontynuuję swoją przygodę ze słuchaniem Agathy Christie, tym razem z książką, o której nigdy wcześniej nie słyszałam. A szkoda!
"Tajemnica Sittaford" jest przyjemną, niezwykle zabawną historią kryminalną rozgrywającą się w zaśnieżonym małym miasteczku. Tym razem jest to historia bez Herkulesa Poirot i panny Marple - czym od razu podbiła moje serce. Zagadkę rozwiązuje panna Emily Trefusis, która może i nie jest najlepszym detektywem, ale swój rozum ma, sprytu co nie miara, a do tego wie, jak osiągnąć cel. Przypomina mi nieco Tuppence (tylko z gorszym partnerem w zbrodni), ale ma więcej od niej tupetu. Bohaterka idealna dla Christie.
W wersji audiobookowej książkę czyta Gosztyła - aktor, który mógłby czytać rachunki, a ja i tak byłabym zachwycona. Świetnie prowadzi narrację, gra głosem, słychać, że bawi się równie dobrze co czytelnik, który słucha zagadki. Myślałam, że jak Agatha Christie to tylko Roch Siemianowski, ale jak się okazuje na szczęście obaj fantastycznie oddają humor autorki. Tylko się cieszyć i brać w ciemno.
Kontynuuję swoją przygodę ze słuchaniem Agathy Christie, tym razem z książką, o której nigdy wcześniej nie słyszałam. A szkoda!
"Tajemnica Sittaford" jest przyjemną, niezwykle zabawną historią kryminalną rozgrywającą się w zaśnieżonym małym miasteczku. Tym razem jest to historia bez Herkulesa Poirot i panny Marple - czym od razu podbiła moje serce. Zagadkę rozwiązuje...
2023-11-22
"Właśnie na owej przemocy, zarówno tej już wprowadzonej w czyn, jak i tej, która jeszcze drzemie pod powierzchnią, wzrastają fantazje o wyniszczaniu narodów".
Przerażający reportaż i manifest antywojenny w jednym. Lindqvist pozornie opisuje historię bomby, a tak naprawdę opisuje historię wojen w czasach nowoczesnych. Pojawienie się samolotów, bomb, rakiet, rozszerzanie się arsenału broni - wszystko to nawarstwiające się i zwiększające możliwości zabijania.
"Niesprawiedliwość, którą tak usilnie chronimy, zmusza nas do zachowania broni służącej do zabijania milionów ludzi, przez co fantazje te mogą zostać zrealizowane. Globalna przemoc stanowi jądro naszego istnienia"
Można trochę kwestionować formę reportażu - to coś w rodzaju "Wybierz swoją przygodę", co na pierwszy rzut oka wydaje się obniżać powagę opisywanego problemu. Jednak rozumiem decyzję Lindqvista - dzięki temu widoczne jest jak wiele problemów pojawiało się jednocześnie, rozgrywało się w tym samym czasie. Doceniam tym bardziej, że książki historyczne czy choćby podręczniki szkolne mają tendencje do separowania opisywanego problemu, przez co można mieć wrażenie, że wydarzenia historyczne istnieją w próżni. Koncepcja poszatkowanego ułożenia tekstu ma więc sens, nawet jeśli utrudnia to czytanie (niezwykle łatwo się zgubić w tym labiryncie).
Momentami całość bywa nużąca - szczególnie początek był dla mnie trudny, by "wgryźć się" w strukturę i sposób narracji Lindqvista. Jednak im bardziej autor zbliża się do drugiej wojny światowej i bombardowań Europy czy Japonii, tym ciekawsza (i bardziej przerażająca) historia się staje. Jestem przerażona i oszołomiona reportażem "Już nie żyjesz" - i doceniam wieloaspektowość opowiadanej przez autora historii. Nieco dziwnie czyta się o wydarzeniach polskich - Lindqvist pisze przede wszystkim dla szwedzkiego czytelnika, jemu też wyjaśnia kolejne etapy II wojny światowej.
Jednak ostatecznie - jego perspektywa jest dużo szersza niż się po tej pozycji spodziewałam. Ogromne, pozytywne zaskoczenie, choć sam reportaż jest niezwykle pesymistyczny.
"Właśnie na owej przemocy, zarówno tej już wprowadzonej w czyn, jak i tej, która jeszcze drzemie pod powierzchnią, wzrastają fantazje o wyniszczaniu narodów".
Przerażający reportaż i manifest antywojenny w jednym. Lindqvist pozornie opisuje historię bomby, a tak naprawdę opisuje historię wojen w czasach nowoczesnych. Pojawienie się samolotów, bomb, rakiet, rozszerzanie...
2023-11-12
Fantastyczna lektura - nie spodziewałam się liryzmu i poetycyzmu, który wybrzmi tak dobrze, a jednocześnie nie zamieni się w pretensjonalne refleksje. Zagraniczne recenzje skupiają się na brexitowym wątku i eksperymencie z zanurzeniem literatury w bieżącym momencie, ale osobiście mnie "Jesień" przekonała do siebie świetnie rozpisaną relacją Elisabeth i Daniela oraz niemożnością porozumienia się kobiety z resztą świata.
Już się nie mogę doczekać zimy, by sięgnąć po drugą część kwartetu.
Fantastyczna lektura - nie spodziewałam się liryzmu i poetycyzmu, który wybrzmi tak dobrze, a jednocześnie nie zamieni się w pretensjonalne refleksje. Zagraniczne recenzje skupiają się na brexitowym wątku i eksperymencie z zanurzeniem literatury w bieżącym momencie, ale osobiście mnie "Jesień" przekonała do siebie świetnie rozpisaną relacją Elisabeth i Daniela oraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-02
Są takie książki, o których od pierwszej chwili wiesz, że to właśnie to. Zaginiony Graal, książka zmieniająca twoje życie. Czymś takim jest dla mnie "Dom Holendrów" Ann Patchett. Historia o obsesji i cierpieniu przedstawiona przez symbol tytułowego domu. Opowieść o splecionych - za sprawą domu - losach kolejnych ludzi ukazująca rozpad rodziny, ale też mimowolne powielanie wzorów. "Dom Holendrów" to książka niemal idealna, o której trudno mówić.
Są takie książki, o których od pierwszej chwili wiesz, że to właśnie to. Zaginiony Graal, książka zmieniająca twoje życie. Czymś takim jest dla mnie "Dom Holendrów" Ann Patchett. Historia o obsesji i cierpieniu przedstawiona przez symbol tytułowego domu. Opowieść o splecionych - za sprawą domu - losach kolejnych ludzi ukazująca rozpad rodziny, ale też mimowolne powielanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-07-01
O duecie pisarskim Wibberley & Siegemund-Broka słyszałam już wiele dobrego, postanowiłam więc sięgnąć po jedną z ich powieści, by przekonać się, o co tyle szumu. I cóż...
Totalnego zachwytu nie było. Lektura pierwszych rozdziałów była męczarnią, szczególnie drażnił mnie styl bohaterki, licznie powtarzające się frazy. Jednak minęły trzy, potem cztery rozdziały i z zaskoczeniem odkryłam, że powoli się zakochuję w parze bohaterów.
Choć miejscami strasznie mnie irytowali, a tempo wydawało się chwilami zaburzone (ale tylko wydawało, później wszystko wróciło do normy), to sama powieść była przyjemna. Nie jest to nic zaskakująco nowego, typowe enemies-to-lovers, ale ma w sobie jakiś urok. Może to bohaterowie, może ich przepychanki, a może lekko niepoważny styl pisania - w każdym razie złożyło się to na jedną przyjemną lekturę.
Dodatkowe plusy dla tej powieści za pokazanie, że nie zawsze nie przeżywanie typowych licealnych/szkolnych doświadczeń jest czymś złym. To zbyt często powtarza się w licznych tekstach jako znak, że będzie się tego w przyszłości żałowało - a tymczasem każdy z nas ma własną drogę.
Ponoć "What's Not to Love" jest jedną ze słabszych powieści tego pisarskiego duetu. Cóż, jeśli to prawda, to kolejne tytuły z pewnością mnie zachwycą. Nie mogę się już tego doczekać.
O duecie pisarskim Wibberley & Siegemund-Broka słyszałam już wiele dobrego, postanowiłam więc sięgnąć po jedną z ich powieści, by przekonać się, o co tyle szumu. I cóż...
Totalnego zachwytu nie było. Lektura pierwszych rozdziałów była męczarnią, szczególnie drażnił mnie styl bohaterki, licznie powtarzające się frazy. Jednak minęły trzy, potem cztery rozdziały i z...
2022-07-01
To jest chyba jedno z moich największych zaskoczeń ostatnich miesięcy. Nie spodziewałam się po tej książce praktycznie nic, otrzymałam ciekawie i mądrze napisany romans dla nastolatków.
"A Taste for Love" jest zabawą z historią z "Dumy i uprzedzenia". Zabawą, bowiem z oryginalnej historii bierze tak naprawdę niewiele, a większą uwagę skupia na tym, by cała opowieść miała sens. Zatem choć bez większego trudu rozpoznamy współczesnego Darcy'ego, Bingley'a czy Jane, to Lydia czy Wickham może już sprawić problemy (obstawiałam nie tę osobę, którą trzeba, wszystko dzięki grze z oczywistymi tropami).
Yen nie ukrywa, że czerpie od Jane Austen garściami (widać to już po pierwszym zdaniu), ale też nie zamierza przepisywać bezmyślnie "Dumy i uprzedzenia". Stąd też momentami spore zmiany, ale to wszystko ma sens - i przełożenie czasów Austen na społeczność mniejszości azjatyckiej w Ameryce, i różnice klasowe, i typowe dramy nastoletnie.
Do tego niezwykle pomaga to, że Yen ma niezwykle lekkie pióro, a jej narracja pełna jest humoru, ale i zrozumienia. Łatwo byłoby zamienić mamę w obiekt niekończących się żartów, na szczęście Yen tego nie robi, starając się dostrzec jej racje. Zamiast tego wrzuca mnóstwo humoru, ciepła, a także robi apetyt na kuchnię azjatycką (przy pierwszej okazji koniecznie muszę spróbować wypieków, które piekli bohaterowie).
Jennifer Yen pozytywnie mnie zaskoczyła, kolejne jej powieści od razu wskakują na moją listę koniecznych do przeczytania.
To jest chyba jedno z moich największych zaskoczeń ostatnich miesięcy. Nie spodziewałam się po tej książce praktycznie nic, otrzymałam ciekawie i mądrze napisany romans dla nastolatków.
"A Taste for Love" jest zabawą z historią z "Dumy i uprzedzenia". Zabawą, bowiem z oryginalnej historii bierze tak naprawdę niewiele, a większą uwagę skupia na tym, by cała opowieść miała...
2021-03-14
2018-03-01
Nie przepadam za renesansem, ale Ziomek tak pisze, że choćby ze względu na jego zapał i jego sposób przekazywania informacji, mogę tę epokę trochę pokochać. Świetny język, dobry dobór tematów i umiejętne uporządkowanie wiedzy - takich podręczników i takich profesorów potrzeba.
Nie przepadam za renesansem, ale Ziomek tak pisze, że choćby ze względu na jego zapał i jego sposób przekazywania informacji, mogę tę epokę trochę pokochać. Świetny język, dobry dobór tematów i umiejętne uporządkowanie wiedzy - takich podręczników i takich profesorów potrzeba.
Pokaż mimo to2020-07-21
Tak jak nienawidzę strukturalizmu, tak nie mogę wyjść z podziwu, że komuś chciało się robić te skomplikowane wykresy, aby opisać poetykę kryminału.
Tak jak nienawidzę strukturalizmu, tak nie mogę wyjść z podziwu, że komuś chciało się robić te skomplikowane wykresy, aby opisać poetykę kryminału.
Pokaż mimo to2019-12-23
2019-09-12
Oh, zapomniałam już jak wciągające książki potrafi pisać Jennifer Echols. Choć „Odlot” czytałam lata temu, to w pamięci zapisałam, jak przyjemna była to lektura. Dlatego gdy zobaczyłam w Legimi jedną z jej najnowszych książek – „Flirt roku” – nie wahałam się ani chwili.
I nie żałuję. Echols pisze powieści, które nie mają fantastycznej fabuły (którą należy raczej traktować z przymrużeniem oka), nie są specjalnie wybitne, ale mają wprost genialnych bohaterów. Serio, co książka, to wyrazista, wygadana narratorka, dla niej samej warto czytać powieści Echols. „Flirt roku” nie jest tu wyjątkiem – Tia Cruz jest dumna, zabawna i ma mocno zarysowane cele w życiu (a przynajmniej na najbliższy rok szkolny). Potrafi odciąć się niemal natychmiast i śledzenie jej rozmów z kimkolwiek sprawia wiele radości.
Z powodu takiej a nie innej bohaterki nietrudne jest to, ze reszta bohaterów wypada bladziej niż Tia – szczególnie Will, ale i tak drugi plan sprawdza się nieźle – zwłaszcza gdy wzbogacone są narratorskimi komentarzami.
„Flirt roku” to jedna z tych książek, które wywołuje uśmiech na ustach w czasie lektury.
Oh, zapomniałam już jak wciągające książki potrafi pisać Jennifer Echols. Choć „Odlot” czytałam lata temu, to w pamięci zapisałam, jak przyjemna była to lektura. Dlatego gdy zobaczyłam w Legimi jedną z jej najnowszych książek – „Flirt roku” – nie wahałam się ani chwili.
I nie żałuję. Echols pisze powieści, które nie mają fantastycznej fabuły (którą należy raczej traktować...
2019-05-14
2019-03-07
2019-02-24
"Geekerellę" na oku miałam mniej więcej od momentu, w którym pojawiła się w księgarniach amerykańskich, a jedna z polskich blogerek ją zrecenzowała. Książka o może niezbyt oryginalnym pomyśle - retelling Kopciuszka - ale w ciekawej aranżacji zwróciła moją uwagę samym konceptem - osadzeniem Kopciuszka w świecie fandomów (plus, powiedzmy sobie szczerze, jestem fanką czytania tej samej historii w kółko i patrzenie, jak różni twórcy ją interpretują).
"Geekerella" wyrosła z nurtu, który pojawił się parę lat temu w Ameryce i który stał się popularny za sprawą "Fangirl". Innymi słowy - bycie fanem, mówienie o swoich pasjach i poruszanie kwestii twórczości fanowskiej i to nie jako coś niemodnego lub wstydliwego, lub też jako temat do żartów.
Poston korzysta więc z popularności "Fangirl", jednak muszę przyznać, że wcale mi to nie przeszkadza- po pierwsze, bo sama wariacja niesie jakiś powiew świeżości (czyli wcześniejsza znajomość Kopciuszka i Księżniczki czy ich relacje w zasadzie na trzech różnych poziomach), po drugie moje serce zawsze bije mocniej, gdy widzę bohaterów o podobnych zainteresowaniach do moich. Zwłaszcza, gdy czuje się szczerość tego geekostwa, tego zafascynowania jakimś dziełem - gdy Elle mówi o tym, ile znaczy dla niej Starfield, czuć, że jest w tym szczera, czuć, że Poston przelewa w to swoją fanowską miłość. Gdy Elle i Darien przekomarzają się, odnosząc się do serialu, czuć naturalność tej rozmowy - tak rozmawiałaby dwójka fanów o jakimkolwiek innym serialu.
Czy jest to powieść młodzieżowa bez wad? Nie. Strukturę Kopciuszka mocno tu czuć, niektóre odniesienia są zbędne (pantofelek), biorąc pod uwagę, jak wygląda ich relacja na tym etapie, niektóre wątki wymagałyby dopracowania, pod koniec jest tego już tego wszystkiego za dużo i cóż, parę wątków można byłoby ze spokojem wyciąć.
Ale jako taką historię czyta się dobrze i ze spokojem można po "Geekerellę" sięgnąć. Ja tymczasem będę wyczekiwać na kolejną powieść Poston, by zobaczyć, co jeszcze ta autorka ma sobą do zaprezentowania.
"Geekerellę" na oku miałam mniej więcej od momentu, w którym pojawiła się w księgarniach amerykańskich, a jedna z polskich blogerek ją zrecenzowała. Książka o może niezbyt oryginalnym pomyśle - retelling Kopciuszka - ale w ciekawej aranżacji zwróciła moją uwagę samym konceptem - osadzeniem Kopciuszka w świecie fandomów (plus, powiedzmy sobie szczerze, jestem fanką czytania...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-28
Na „Mojego Alexa” trafiłam przypadkowo – przeglądając fanpage wydawnictwa, zauważyłam reklamę książki. A że uwielbiam książki, które eksplorują motyw zakochanych piszących do siebie listy i motyw podwójnych tożsamości, to oczywistym było, że sięgnęłam po nią natychmiast. Zwłaszcza, że jak obiecywał opis, para zakochanych miała uwielbiać stare filmy, a to mój konik.
Jenn Bennett ma lekkie pióro, z gracją prowadzi romans, choć zdarzają jej się też drobne wpadki, to zgrabnie z nich wychodzi. Choć cały pomysł to jedna wielka klisza z zamierzenia i nawet jeżeli wszyscy doskonale wiemy, jak to się skończy (chyba, że ktoś nigdy wcześniej nie widział lub nie czytał tytułu, który zajmowałby się podobnym motywem), to nie umniejsza to zabawy podczas lektury. Zwłaszcza miło obserwuje się, jak Bennett rozwiązuje kolejne wątki i trudności stojące przed bohaterami (nie jest to może najbardziej oryginalne rozwiązanie, ale ostatnie 40-50 stron to czyste złoto).
Z tego wszystkiego najbardziej rozczarowuje sam punkt zaczepienia zainteresowań ich internetowych alter ego. Stare filmy są świetnym pomysłem, nie takim oczywistym, co wyjdzie w normalnej rozmowie, ale zarazem też nie coś, co byłoby jakoś specjalnie ekscentryczne. To że pojawiają się odniesienia, jest fajnym pomysłem, zaś rozpoczynanie kolejnych rozdziałów od cytatów z filmów – jeszcze lepszym, bo dopełnia całości. Tyle że szkoda, że autorka nie pokusiła się o nadanie całkowitego klimatu – bo cytaty są zarówno z klasyki kina, jak i współczesnych produkcji (jak Wredne dziewczyny). Kinematografia lat 40. i 50. jest na tyle bogata, że dałoby się coś znaleźć.
To samo odnosi się do filmów, o których rozmawiają bohaterowie – to zamknięty krąg dziesięciu, piętnastu filmów, tej podstawowej klasyki, której nawet jak się nie widziało, to się zna tytuły. W przypadku fanów starego kina zna się coś więcej i na pewno rozmowa nie będzie wracać ku tym kilkunastu tytułom. No ale rozumiem, że istnieje pewna granica rozpoznawalności przez przeciętnego czytelnika.
„Mój Alex” był przyjemnym zaskoczeniem. Nie jest najlepszą powieścią młodzieżową, jaką czytałam, ale ma w sobie klimat powieści Kasie West. I z chęcią przeczytam kolejne napisane przez nią powieści, aby przekonać się, czy ten klimat utrzyma się i w innych jej tytułach.
Na „Mojego Alexa” trafiłam przypadkowo – przeglądając fanpage wydawnictwa, zauważyłam reklamę książki. A że uwielbiam książki, które eksplorują motyw zakochanych piszących do siebie listy i motyw podwójnych tożsamości, to oczywistym było, że sięgnęłam po nią natychmiast. Zwłaszcza, że jak obiecywał opis, para zakochanych miała uwielbiać stare filmy, a to mój konik.
Jenn...
2019-01-22
Jedna seria za mną, kolejna przede mną. Kolejna rodzina, gdzie rodzeństwo musi się zakochać i znaleźć swoje szczęśliwe zakończenie. Na tym etapie, w sumie po czterech już książkach tej samej autorki z podobnym schematem, powinno mi się już znudzić. Na szczęście, chyba sama autorka poczuła nudę i Hunter postanowiła zmieszać gatunki.
A zatem jest okres świąteczny (przed Świętem Dziękczynienia), jest biedna, zagubiona kobieta z małym dzieckiem i jest on. A także jest wątek sensacyjnie, umiejętnie wgrany, więc nie odczuwa się zgrzytu. Czytało się to przyjemnie, "Jak płatek śniegu" ma w sobie jakiś czar, bohaterowie są sympatyczni i nawet fakt, że klisza na kliszy stoi, to historia przechodzi niemal bezboleśnie.
Mam jedynie problem z zakończeniem. Owszem, happy end (który chyba nikogo nie zdziwi) jest miły, ale sam sposób w jaki do niego dochodzi budzi moje mieszane uczucia. Brakuje mi tu takiego prawdziwego spełnienia marzenia bohaterki, jakiegoś oddechu. Ale rozumiem, romans rządzi się swoimi prawami.
Jedna seria za mną, kolejna przede mną. Kolejna rodzina, gdzie rodzeństwo musi się zakochać i znaleźć swoje szczęśliwe zakończenie. Na tym etapie, w sumie po czterech już książkach tej samej autorki z podobnym schematem, powinno mi się już znudzić. Na szczęście, chyba sama autorka poczuła nudę i Hunter postanowiła zmieszać gatunki.
A zatem jest okres świąteczny (przed...
Fantastyczna książka. Chyba tylko Harris potrafi opisywać wydarzenia, które w normalnych okolicznościach byłyby nudnawe, w taki sposób, że trzymają one uwagę czytelnika. Opowieść o największym pościgu w dziejach historii, ale przede wszystkim - o tym, w jaki sposób nienawiść, zapalczywość, zagorzałość i chęć zemsty (nazywana często wymierzaniem sprawiedliwości) kieruje ludźmi.
Fantastyczna książka. Chyba tylko Harris potrafi opisywać wydarzenia, które w normalnych okolicznościach byłyby nudnawe, w taki sposób, że trzymają one uwagę czytelnika. Opowieść o największym pościgu w dziejach historii, ale przede wszystkim - o tym, w jaki sposób nienawiść, zapalczywość, zagorzałość i chęć zemsty (nazywana często wymierzaniem sprawiedliwości) kieruje ludźmi.
Pokaż mimo to