-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać360
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2020-11-17
2020-05-21
2020-05-21
2020-05-22
2020-05-21
2020-01-09
2020-12-19
Oj nie porwała mnie ta książka, nie porwała. Koncept jest obiecujący, ale powiązanie akcji pomiędzy kolejnymi imprezami nie za bardzo wyszło, co sprawiło, że trudno uwierzyć w wątek romantyczny czy w ogóle w nawiązanie się jakichś większych relacji między protagonistką a obiektem jej zainteresowań. Szkoda, że nie wyszło.
Oj nie porwała mnie ta książka, nie porwała. Koncept jest obiecujący, ale powiązanie akcji pomiędzy kolejnymi imprezami nie za bardzo wyszło, co sprawiło, że trudno uwierzyć w wątek romantyczny czy w ogóle w nawiązanie się jakichś większych relacji między protagonistką a obiektem jej zainteresowań. Szkoda, że nie wyszło.
Pokaż mimo to2020-10-28
Josie po latach życia na walizkach wraca z mamą do rodzinnego miasta. Jest to dla niej kolejny przystanek w podróży – po skończeniu szkoły chce przenieść się na Zachodnie Wybrzeże, by zamieszkać i uczyć się u swojego ojca, cenionego fotografa.
Plany krzyżuje jej Lucky – przyjaciel z dzieciństwa, który ponownie pojawia się w jej życiu. Choć chłopak zdaje się nie chcieć mieć z nią nic wspólnego, to, gdy Josie wpada w kłopoty, Lucky bierze całą winę na siebie. Zaintrygowana postanawia nie spocząć, dopóki nie odkryje powodów stojących za zachowaniem chłopaka, przy okazji ucząc się, że może nie są tak różni, jakby się to mogło wydawać.
Jenn Bennett nie zawodzi w kolejnych powieściach. Jej historie są lekkie, przyjemne, z głębszym przesłaniem. Tym razem obok historii o podążaniu za marzeniami i odbudowywaniem dawnej przyjaźni, jest to historia o rodzinie. O tym, co tę rodzinę tworzy, co ją niszczy i czym są tak naprawdę więzy krwi. I o tym, że rodzina nie zawsze będzie tą, która zrozumie i wysłucha. O tym, czy konflikt ciągnący się przez lata może się kiedyś zakończyć i na ile głębokie nieporozumienia są w ogóle możliwe do zażegnania. A wszystko to oplecione rodową klątwą ciążącą na kobietach w ich rodzinie.
„Wszystkie znaki na niebie i ziemi” to najnowsza powieść Jenn Bennett, kolejna, która ukazała się po polsku. Dotychczasowo wydane pozycje w wydawnictwie IUVI były bez zarzutu – tym razem jednak zdarzyło się kilka kiksów sprawiających, że coś nie brzmiało podczas lektury książki. Nie wiem, czy to kwestia tłumacza (każdą z trzech powieści tłumaczyła inna osoba), czy stosunkowo krótki czas na wykonanie przekładu (książka wydana była zaledwie parę miesięcy po swojej anglojęzycznej premierze).
Te drobne kiksy nie kładą się jednak cieniem na całej powieści. Bennett stworzyła bowiem przyjemną do czytania fabułę, która leniwie się rozwija– niczym wakacyjne dni, podczas których akcja powieści się rozgrywa. Mimo swojego niespiesznego tempa stosunkowo dużo się dzieje, ale też nie wszystko zostało dostatecznie rozwinięte, momentami ma się więc poczucie niedosytu (brakuje choćby rozwinięcia wątków z przeszłości i ukazania jej samej trochę szerzej). Jasne, wszystko składa się w jedną spójną całość, ale czuć, że wszystko grałoby lepiej, gdyby autorka miała te dodatkowe 20-30 stron.
„Wszystkie znaki na niebie i ziemi” Jenn Bennett to idealna młodzieżówka na typowy leniwy, jesienny wieczór, żeby przypomnieć sobie atmosferę wakacyjnych dni. Nie dorównuje być może poprzednim jej tytułom, wciąż jednak jest to dobra rozrywka.
Opinia także na: https://natemat.pl/blogi/recenzjeksiazek/325349,wszystkie-znaki-na-niebie-i-ziemi
Josie po latach życia na walizkach wraca z mamą do rodzinnego miasta. Jest to dla niej kolejny przystanek w podróży – po skończeniu szkoły chce przenieść się na Zachodnie Wybrzeże, by zamieszkać i uczyć się u swojego ojca, cenionego fotografa.
Plany krzyżuje jej Lucky – przyjaciel z dzieciństwa, który ponownie pojawia się w jej życiu. Choć chłopak zdaje się nie chcieć mieć...
2021-01-12
2020-01-04
2018-03-01
Nie przepadam za renesansem, ale Ziomek tak pisze, że choćby ze względu na jego zapał i jego sposób przekazywania informacji, mogę tę epokę trochę pokochać. Świetny język, dobry dobór tematów i umiejętne uporządkowanie wiedzy - takich podręczników i takich profesorów potrzeba.
Nie przepadam za renesansem, ale Ziomek tak pisze, że choćby ze względu na jego zapał i jego sposób przekazywania informacji, mogę tę epokę trochę pokochać. Świetny język, dobry dobór tematów i umiejętne uporządkowanie wiedzy - takich podręczników i takich profesorów potrzeba.
Pokaż mimo to2015-08-25
2020-12-29
Moich przygód z Bridgertonami ciąg dalszy. Pomyślałby kto, że co jak co, ale Eloise, jedna z najbardziej żywiołowych (jeśli chodzi o starsze rodzeństwo Bridgertonów) bohaterek, otrzyma godną siebie, żywą opowieść miłosną. Tymczasem, można byłoby tu wstawić dowolne dziewczę, a efekt byłby ten sam.
Brakuje tu ducha serii - zrozumiały brak kronik lady W. komentującej wydarzenia, a jednak tworzącej atmosferę kolejnych części, można było inaczej rozegrać, by tej lekkości nie zatracić (co jak co, ale ta nie płynie z listów Eloise). Prócz tych samych imion i typowych przekomarzanek rodzeństwa nie widać za bardzo związku z serią - trochę jakby tom wisiał w powietrzu, w alternatywnej rzeczywistości, gdzie losy rodziny i przyjaciół, a także poszukiwań tożsamości lady W. (rzecz rozpoczyna się w końcu dosłownie w miejscu, gdzie tom poprzedni się kończy).
Brakuje tu także emocji, brakuje akcji (którą od biedy mogłyby zapełnić zmagania Eloise z dziećmi, gdyby Quinn potraktowała je inaczej niż pretekst do kolejnych wydarzeń), brakuje charakteru. Z Philipa ani to czarujący, ani to zagadkowy bohater - jego przeciętność tym bardziej drażni, im częściej ten narzeka na wszystko dookoła i żali się nad sobą. Eloise nieco lepsza, lecz wciąż ma się wrażenie, że czegoś brakuje.
Do tego mamy kiepsko rozegrane wątki problemowe - o ile jakoś sobie Quinn radziła, lepiej lub mniej, z kwestią traum z dzieciństwa, o tyle tutaj całość leży - zarówno nastawienie Philipa do własnych dzieci i względem własnej relacji z ojcem, jak i wątek depresji (znów, widzę sposób, w jaki można byłoby to ograć lepiej, choćby poprzez wykluczenie w tym momencie z narracji Philipa, który depresję pierwszej żony sprowadza jedynie do aspektów fizycznego pożycia małżeńskiego).
Słowem - szkoda Eloise i szkoda tej historii.
Moich przygód z Bridgertonami ciąg dalszy. Pomyślałby kto, że co jak co, ale Eloise, jedna z najbardziej żywiołowych (jeśli chodzi o starsze rodzeństwo Bridgertonów) bohaterek, otrzyma godną siebie, żywą opowieść miłosną. Tymczasem, można byłoby tu wstawić dowolne dziewczę, a efekt byłby ten sam.
Brakuje tu ducha serii - zrozumiały brak kronik lady W. komentującej...
2020-12-28
Nie przepadam specjalnie za romansami historycznymi (głównie z powodu słabego pióra tłumacza lub autora, który skutecznie utrudnia tę niezobowiązującą rozrywkę), ale jakoś tak wyszło, że "Miłosne tajemnice" przeczytałam na jednym posiedzeniu. Quinn ma lekkie pióro, jest dowcipna i choć tłumaczce zdarzają się potknięcia (kilka gier słownych, których nie potrafiła oddać czy mieszanie siostrzeńca z bratankiem), to są one na tyle drobne, że nie psują przyjemności lektury. Fabuła jest głupiutka, ale bohaterowie (no i narracja) wystarczająco nadrabiają, by czytelnik nie mógł się oderwać od lektury.
Takich to rozrywek szukałam w tym paskudnym roku 2020 i mam nadzieję, że kolejne tomy będą napisane w podobnym stylu, dzięki czemu będę mogła znów na chwilę oderwać się od tej dobijającej rzeczywistości.
Nie przepadam specjalnie za romansami historycznymi (głównie z powodu słabego pióra tłumacza lub autora, który skutecznie utrudnia tę niezobowiązującą rozrywkę), ale jakoś tak wyszło, że "Miłosne tajemnice" przeczytałam na jednym posiedzeniu. Quinn ma lekkie pióro, jest dowcipna i choć tłumaczce zdarzają się potknięcia (kilka gier słownych, których nie potrafiła oddać czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-26
2020-12-20
2020-12-13
2020-12-06
Adela Naczyńska, pracownica sklepu z antykami, zostaje zamordowana. Z miejsca zbrodni ginie drogocenna lampa Tiffany’ego - przedmiot, który być może był już wcześniej powodem popełnienia innego przestępstwa.
Niezadowolona z wyników pracy policji rodzina Naczyńskich prosi o pomoc Celinę Stefańską - prywatną detektyw. Tropy prowadzą ją do Bazylei i światowej wystawy dzieł sztuki m.in. Tiffany’ego. Czy znalezienie lampy pomoże w odkryciu tożsamości mordercy?
“Niezbity dowód” to trzeci tom cyklu o Celinie Stefańskiej. W przeciwieństwie do innych swoich powieści Małgorzata Rogala wprowadza tu lżejsze tony – kryminały, w których zagadki rozwiązuje Celina, są dużo przyjemniejsze, tonacją zbliżają się ku kryminałom komediowym. Są zatem idealną rozrywką, gdy potrzebna jest lektura lekka, ale w której nie brakuje zagadki.
“Niezbity dowód” nie jest jednak kryminałem. Trudno go za takowy uznać, gdy fabuła kręci się głównie wokół wątków obyczajowych, spraw życiowych bohaterek znanych z poprzednich tomów, tylko co jakiś czas, jakby przypadkowo, powracając do wątku kryminalnego. Jasne, wątki obyczajowe czyta się dobrze, z pewnością fani wcześniejszych części świetnie odnajdą się wśród licznych nawiązań do dawnych zagadek i sprawi im radość obserwowanie losów znanych i lubianych postaci. Jednak natłok takich wątków, często niepotrzebnych dla rozstrzygnięcia głównej zagadki (jak zabawnego w konkluzji, ale niezbyt istotnego wątku denerwującego Karolinę sąsiada) sprawia, że ostatecznie zagadka kryminalna gdzieś tam ginie.
A szkoda, bo punkt wyjścia - zaginięcie drogocennego antyku, a także chęć nawiązania do historii sztuki, jest obiecujący. W poprzednim sprawa zaginięcia drogocennej biżuterii była wyjściem do interesującej zagadki, napędzającej całą powieści oraz dającej okazję do zgłębienia wiadomości na temat sztuki. Tu czytelnikowi pozostają jedynie informacje na temat Tiffany’ego i jego niezwykłych lamp – a i to w sposób niesatysfakcjonujący. Aż chciałoby się, by bohaterowie trochę więcej uwagi poświęcili lampom, by nie wyrzucali z siebie informacji niczym karabiny. Słowem - miło byłoby, gdyby Rogala wykorzystywała historię sztuki do zagadek kryminalnych w taki sposób, w jaki robi to Jodełka - a zatem o wiele bardziej wiążąc wątki, powoli wprowadzając informacje czy bardziej skupiając się na samej lampie.
Jeżeli ktoś oczekuje po “Niezbitym dowodzie” kolejnego dobrego kryminału Rogali, to wówczas się zawiedzie. Warstwa kryminalna gdzieś tam tkwi pod wątkami obyczajowymi, jednak to nie ona jest istotna w najnowszej powieści pisarki. Jeśli jednak wymaga się od “Niezbitego dowodu” jedynie niezłej rozrywki na kilka godzin – wtedy powieść jak najbardziej spełnia swoje zadanie.
Opinia także na: https://natemat.pl/blogi/recenzjeksiazek/330421,niezbity-dowod
Adela Naczyńska, pracownica sklepu z antykami, zostaje zamordowana. Z miejsca zbrodni ginie drogocenna lampa Tiffany’ego - przedmiot, który być może był już wcześniej powodem popełnienia innego przestępstwa.
Niezadowolona z wyników pracy policji rodzina Naczyńskich prosi o pomoc Celinę Stefańską - prywatną detektyw. Tropy prowadzą ją do Bazylei i światowej wystawy dzieł...
2016-03-12
Raz na jakiś czas człowiek potrzebuje tego typu opowiastek. A że Susan Elizabeth Phillips ma pomysł - mimo że jakby nie było jest to schemat powtórzony po raz n-ty po setkach innych pisarzach, ma poczucie humoru i sympatycznych bohaterów - czego chcieć więcej?
Raz na jakiś czas człowiek potrzebuje tego typu opowiastek. A że Susan Elizabeth Phillips ma pomysł - mimo że jakby nie było jest to schemat powtórzony po raz n-ty po setkach innych pisarzach, ma poczucie humoru i sympatycznych bohaterów - czego chcieć więcej?
Pokaż mimo to2020-06
Samuel, szanowany profesor, w pociągu spotyka młodą fotografkę, Mirandę, która odmienia jego życie. Jego syn Elio, utalentowany muzyk podczas spaceru po Florencji poznaje stonowanego Michela. Oliver po latach powraca do swojej starej miłości.
Trzy kolejne opowieści składają się na najnowszą powieść Acimana, „Znajdź mnie”, która oficjalnie jest kontynuacją historii Elii i Olivera, bohaterów „Tamtych dni, tamtych nocy”. Decyzja o pociągnięciu dalej historii, która została już przez autora zamknięta, była z pewnością ryzykowna. Wszak powieść miała swój niepowtarzalny klimat, świetnie oddany w ekranizacji wynagradzającej wszelkie braki książki. Dodatkowo o ile film zostawił sobie furtkę na możliwą kontynuację (nieco inaczej rozkładając opowieść w finale), o tyle Aciman dość zdecydowanie postawił kropkę na historii przez siebie opowiadanej. Czy zatem był sens pisać ciąg dalszy?
Trudno powiedzieć. Z pewnością „Znajdź mnie” w niczym nie przypomina „Tamtych dni, tamtych nocy” i to w żadnym jej aspekcie. Książka jest poszatkowana, dzieli się na trzy osobne opowieści, które łączą jedynie relacje między postaciami – bohater pierwszej części jest ojcem bohatera drugiej historii, ten zaś jest powiązany z trzecim. Jasne, pozwala to na szersze spojrzenie na całą opowieść i jest to pewna odmiana po subiektywnej narracji z perspektywy nastolatka („Tamte dni, tamte noce”).
Ale jednocześnie ta budowa sprawia, że wszystkie opowieści tracą. Wydają się niedopracowane, urwane, niedokończone, a przez to niepotrzebne. Są nierównie podzielone – najwięcej miejsca zajmuje opowieść o Samuelu, będąca jednocześnie najmniej ze wszystkich trzech interesującą. A że Aciman poświęca jej tyle miejsca, to też wpływa to negatywnie na całość. Szczególnie cierpi część poświęcona Oliverowi – bohater otrzymuje 30 stron, zaś jego wątek po prostu przelatuje na łeb na szyję. Szkoda, szczególnie że wydaje się, że autor nie miał za bardzo pomysłu, co z Oliverem zrobić, a do książki trafił, bo trafić musiał.
Zresztą, wydaje się, że Aciman wcale nie chciał napisać kontynuacji losów Olivera i Eliego, a historię starego mężczyzny, który przypadkowo spotyka miłość swojego życia w osobie niezwykle młodej kobiety. Możliwe zresztą, że dopiero w pewnym momencie postanowił przerobić to tak, by móc do „Tamtych dni, tamtych nocy” nawiązać i stąd wzięły się dwie pozostałe historie.
Bowiem w klimacie też trudno poszukiwać echa pierwszej części. Jasne, znów są Włochy, znów starożytna architektura, odkrywanie miłości i siebie nawzajem, a także długie rozmowy. Ale jednocześnie brakuje tego klimatu, tego czegoś, co nadawało magii tym opowieściom. Może ten efekt mógł zadziałać tylko raz, tylko w konfiguracji upalnego lata, nastolatka, młodego mężczyzny i długich dni znajdujących się jakby poza czasem. Może też chciał to czytelnikom pokazać Aciman, decydując się na historie o odnajdywanych i tworzonych miłościach. Jednak jakkolwiek by było, efekt jest kiepski. „Znajdź mnie” bardziej irytuje i rozczarowuje, aniżeli zachwyca.
„Znajdź mnie” jest kontynuacją dość problemową. Broni się słabo jako ciąg dalszy historii, zaś jako dzieło niezależne jest średnią powieścią. Można po nią sięgnąć z ciekawości, jednak dużo lepszym pomysłem jest powtórzenie części pierwszej lub poczekanie aż Guadagnino nakręci sequel „Tamtych dni, tamtych nocy”. Może on wydobędzie magię tej opowieści.
Opinia także na: https://natemat.pl/blogi/recenzjeksiazek/296117,znajdz-mnie?_ga=2.168249569.1124235449.1578610843-578968109.1467746419
Samuel, szanowany profesor, w pociągu spotyka młodą fotografkę, Mirandę, która odmienia jego życie. Jego syn Elio, utalentowany muzyk podczas spaceru po Florencji poznaje stonowanego Michela. Oliver po latach powraca do swojej starej miłości.
więcej Pokaż mimo toTrzy kolejne opowieści składają się na najnowszą powieść Acimana, „Znajdź mnie”, która oficjalnie jest kontynuacją historii Elii i...