-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać360
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2018-03-31
2018-06-15
2018
2018-05
2018-05-04
2018-03-01
Nie przepadam za renesansem, ale Ziomek tak pisze, że choćby ze względu na jego zapał i jego sposób przekazywania informacji, mogę tę epokę trochę pokochać. Świetny język, dobry dobór tematów i umiejętne uporządkowanie wiedzy - takich podręczników i takich profesorów potrzeba.
Nie przepadam za renesansem, ale Ziomek tak pisze, że choćby ze względu na jego zapał i jego sposób przekazywania informacji, mogę tę epokę trochę pokochać. Świetny język, dobry dobór tematów i umiejętne uporządkowanie wiedzy - takich podręczników i takich profesorów potrzeba.
Pokaż mimo to2018-03-13
„Wagina. (…)Wypowiadam je na głos, bo wierzę, że nie widzimy, nie uznajemy, nie pamiętamy tego, o czym nie mówimy. To, o czym nie mówimy, staje się wielką tajemnicą, a tajemnice mają to do siebie, że często wywołują wstyd, strach, kreują mity. Wypowiadam je na głos, bo chcę kiedyś wymawiać je z pewnością w głosie i w sercu, a nie z zażenowaniem i poczuciem winy.”
„Monologi waginy” zrobiły na świecie ogromną karierę, mocno przyczyniając się do przemian społecznych i prawnych w stosunku do traktowania kobiet. Nawet jeśli nie kojarzy się samego przedstawienia teatralnego, to z pewnością słyszało się o efektach ich działań – wystosowaniu przez Japonię przeprosin do „pocieszycielek” z czasów II Wojny Światowej czy zmianie prawa w Borneo – bądź o corocznym happeningu w ramach One Billion Rising – zbiorowym tańczeniu kobiet w Walentynki, co ma wyrazić ich sprzeciw wobec przemocy i kultury gwałtu.
W przedmowie do książki Eve Ensler wspomina o wstydzie związanego z tematyką poruszaną przez „Monologi waginy”. Coś w tym jest – książkę czytałam w tramwaju i za każdym razem, gdy ktoś dostrzegł okładkę, robił głupią minę, zaczynał szeptać po cichu lub rzucał mi złowrogie spojrzenie mówiące jasno, że powinnam się wstydzić, że po takie bezeceństwa sięgam. Jakoś społeczeństwo jeszcze się nie przyzwyczaiło do rozmawiania o kobietach, o ich potrzebach – nie przygotowuje do tego zazwyczaj ani kultura, ani rodzice, ani szkoła. Temat zamiatany jest pod dywan lub poruszany na tyle niezgrabnie, że trudno tu mówić o jakimkolwiek porządnym przygotowaniu do rozmowy.
A jest o czym rozmawiać. „Monologi waginy” czyli przedstawienie teatralne oparte o rozmowy z ponad dwustoma kobietami, opowiada o codzienności pełnej przemocy, nieustannych upokorzeń, niewiedzy i niezrozumienia. Kobiet odkrywających swoją seksualność, często nierozumiejące przy tym, co się z nimi dzieje, słyszące zewsząd, że powinny być karne, posłuszne, spełniać oczekiwania innych, realizując oczekiwania rodziny i męża. Kobiet słyszących, że nie mają prawa żądać czegokolwiek dla siebie, że muszą przekładać pragnienia innych ponad swoje.
„Monologi waginy” są więc silnym głosem kobiet – opowiadających o doświadczeniach gwałtu, przemocy domowej ze strony rodziców, męża, o obrzezaniu, molestowaniu i uprzedmiotawianiu. Kobiet z Ameryki, Japonii, Filipin, z całego świata – z różnych krajów i kultur, młodych, starych, których przeżycia są jednocześnie tak różne i tak niepokojąco podobne. Nieważne skąd się jest, gdzie się wychowało i kim się jest – prawdopodobieństwo stania się ofiarą tylko z powodu bycia kobietą, jest równie wysokie.
Statystyki są nieubłagalne – co trzecia kobieta padła lub padnie ofiarą przemocy. „Monologi waginy” nie uzdrowią świata, są bardziej wyrazem bezsilnej wściekłości z powodu tego, co trafia spotyka miliony kobiet codziennie. Ten głos jest coraz bardziej słyszalny, zmienia świat kawałek po kawałku, ale codzienność po #metoo pokazuje, że jeszcze długa droga przed nim i jeszcze wiele wściekłych przemów przed nim. Ale warto – co udowadnia, jak wiele już się zmieniło na lepsze.
Opinia także na: http://recenzjeksiazek.natemat.pl/232611,monologi-waginy
„Wagina. (…)Wypowiadam je na głos, bo wierzę, że nie widzimy, nie uznajemy, nie pamiętamy tego, o czym nie mówimy. To, o czym nie mówimy, staje się wielką tajemnicą, a tajemnice mają to do siebie, że często wywołują wstyd, strach, kreują mity. Wypowiadam je na głos, bo chcę kiedyś wymawiać je z pewnością w głosie i w sercu, a nie z zażenowaniem i poczuciem winy.”...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-30
2018-12-27
2018-12-25
Z jednej strony ciekawa pozycja, widać, że autorowi zależy na przekazaniu jak najwięcej o Mickiewiczu, czuć, że poeta był dla niego postacią ważną, z drugiej - bardzo szybko schodzi ze ścieżki opowiadania o twórcy, by skupić się na opisach stawiania pomników na terenach Litwy i Polski.
Z jednej strony ciekawa pozycja, widać, że autorowi zależy na przekazaniu jak najwięcej o Mickiewiczu, czuć, że poeta był dla niego postacią ważną, z drugiej - bardzo szybko schodzi ze ścieżki opowiadania o twórcy, by skupić się na opisach stawiania pomników na terenach Litwy i Polski.
Pokaż mimo to2018-12-31
2018-12-29
To jak ta sztuka jest cudownie absurdalna to jedno. To jak to wydanie zostało prześlicznie zilustrowane – to drugie. „Fortynbras się upił” jest przykładem tej sztuki, gdzie ilustracje świetnie współgrają z tekstem. Zresztą sama sztuka udowadnia, jak wiele jest jeszcze w „Hamlecie” do opowiedzenia, jak jeszcze inaczej można przedstawić tę duńską tragedię.
To jak ta sztuka jest cudownie absurdalna to jedno. To jak to wydanie zostało prześlicznie zilustrowane – to drugie. „Fortynbras się upił” jest przykładem tej sztuki, gdzie ilustracje świetnie współgrają z tekstem. Zresztą sama sztuka udowadnia, jak wiele jest jeszcze w „Hamlecie” do opowiedzenia, jak jeszcze inaczej można przedstawić tę duńską tragedię.
Pokaż mimo to2018-12-27
„Simon…” jest jedną z tych książek, które pokochałam całym sercem. Do Simonverse obiecałam sobie wracać, zwłaszcza po świetnej ekranizacji książki i wieści o tym, że powstanie drugi tom dotyczący Leah. Dlatego gdy zobaczyłam, że inna książka Albertalli jest dostępna w polskich księgarniach, nie wahałam się ani chwili i kupiłam ją.
„The Upside…” jest luźno powiązane z powieściowym debiutem Albertalli. Molly jest kuzynką Abby Suso, w ich rozmowach często padają jakieś nawiązania do znajomych Abby. Ale jednocześnie, to tylko miły dodatek – nic, co dominowałoby w historii, nic co w jakiś sposób zaburzałoby fabułę tej książki. To taki smaczek dla fanów Simona.
Sama Molly jest typową nastolatką. Nieco wyciszoną, zbyt ostrożną, pozostającą w cieniu swojej siostry bliźniaczki. Ma 17 lat, nigdy nie miała chłopaka i zaczyna być tym faktem nieco zaniepokojona – zwłaszcza, że wszyscy dookoła niej zdają się tkwić szczęśliwi w związkach. I nagle w jej życiu pojawiają się dwaj chłopacy – Will, najlepszy przyjaciel nowej dziewczyny jej siostry bliźniaczki, a także Reid, kolega z pracy.
I tak to sobie książka biegnie, z jednej strony jest Molly, tkwiąca w rozkroku i niewiedząca, co ma robić, z drugiej – zbliżające się wesele jej mam, z trzeciej zaś – narastający konflikt z siostrą bliźniaczką, kiedy ich życia zaczynają się trochę rozbiegać. Nic specjalnego, ale miło się to czyta.
„The Upside…” jest podobna do „Fangirl”. Ten sam typ bohaterki – zbyt niepewnej, by wykonać jakikolwiek ruch, czy choćby pozwolić sobie wyobrazić, że ma jakąś szansę. Ten sam typ problemu siostrzanego – konflikt w rodzinie, wreszcie – ten sam niby trójkąta. Z tym, że „Fangirl” była lepszą książką.
Nie twierdzę jednak, że „The Upside…” jest złą powieścią. Z pewnością jest dobrą młodzieżówką i gdybym czytała ją jako książkę autora, którego wcześniej nie znałam, to byłabym o wiele bardziej zachwycona. Ale to powieść Albertalli, która już w debiutanckim „Simonie…” udowodniła mi, że potrafi w lekki sposób pisać o ważnych i trudnych problemach. Swoją drugą powieścią pokazała mi tylko, że o małych problemach też potrafi pisać z tą samą lekkością.
„Simon…” jest jedną z tych książek, które pokochałam całym sercem. Do Simonverse obiecałam sobie wracać, zwłaszcza po świetnej ekranizacji książki i wieści o tym, że powstanie drugi tom dotyczący Leah. Dlatego gdy zobaczyłam, że inna książka Albertalli jest dostępna w polskich księgarniach, nie wahałam się ani chwili i kupiłam ją.
„The Upside…” jest luźno powiązane z...
2018-12-26
„Jeszcze nigdy w historii nie było łatwiej zostać miliarderem, ale też nigdy nie było trudniej zostać milionerem.”
W ciągu ostatnich kilkunastu lat życie człowieka diametralnie się zmieniło. Trudno żyć bez telefonu komórkowego, jakiekolwiek pytania natychmiastowo sprawiają, że człowiek sięga po Google’a, a żyć bez facebooka to jakby popełnić społeczne samobójstwo. Zakupy można zamawiać bez wychodzenia z domu, z darmową dostawą w niecałe dwa dni. Światem rządzą cztery firmy.
Amazon, Google, Facebook i Apple – cztery gigantyczne firmy, które samodzielnie rządzą rynkiem. Nie mają sobie równych przeciwników i – jak twierdzi Scott Galloway, autor „Wielkiej czwórki. Ukryte DNA: Amazon, Apple, Facebook i Google” – wkrótce będą konkurowały jedynie ze sobą, po pokonaniu wszystkich innych większych graczy.
Scott Galloway ma spojrzenie jednakże niestety bardzo amerykocentryczne. Jasne, cztery największe firmy to firmy amerykańskie, ale niedocenianie innych graczy spoza Ameryki na rynku (prócz Alibaby), czy w ogóle pomijanie kwestii istnienia owej wielkiej czwórki poza Stanami Zjednoczonymi, sprawia, że cała analiza jest niepełna.
Prowadzi to też do pomijania kwestii zatrudnienia przez tę wielką czwórkę. Galloway wspomina o robotyzacji Amazona i o liczbie pracowników, która straci zatrudnienie przez wprowadzenie robotów do magazynów. Owszem, jest to problem, ale jednocześnie Galloway zapomina o tysiącach żywych pracowników w europejskich magazynach. Tym samym przemilcza wykorzystywanie pracowników, nadgodziny i głodowe stawki przy maksymalnym wyzysku – a to jednak zmienia nieco spojrzenie na samego Amazona.
To zresztą wynika z innego problemu, jaki pojawia się w książce Gallowaya – autor opisuje zjawisko powierzchownie, jedynie zarysowując sytuację – autor ma wizę Amazona jako firmy zaprzęgającej do swojego rozwoju najnowsze technologię, tak więc jedyne argumenty, jakie podaje, są na poparcie tej tezy. I tak, jak generalnie jest to prawda, to jednak nie jest to pełny obraz.
Jako osobie niebędącą specjalistą w dziedzinie, którą zajmuje się Scott Galloway, trudno powiedzieć, czy cała analiza autora jest przydatna. Z pewnością dla czytelników, którzy chcą rozwinąć własny biznes, będzie to przydatna lektura, dająca pewne wskazówki i przekazująca jedną, pewną prawdę – o tym, że na rynku nie ma miejsca na sprawiedliwość.
Opinia także na:https://recenzjeksiazek.natemat.pl/258865,wielka-czworka-ukryte-dna-amazon-apple-facebooka-i-google
„Jeszcze nigdy w historii nie było łatwiej zostać miliarderem, ale też nigdy nie było trudniej zostać milionerem.”
W ciągu ostatnich kilkunastu lat życie człowieka diametralnie się zmieniło. Trudno żyć bez telefonu komórkowego, jakiekolwiek pytania natychmiastowo sprawiają, że człowiek sięga po Google’a, a żyć bez facebooka to jakby popełnić społeczne samobójstwo. Zakupy...
2018-12-26
Wreszcie skończyłam tę absurdalną historię. Pierwszy tom przemęczyłam, drugi przeleżał na szafce parę miesięcy i wzbudzał we mnie wyrzuty sumienia. Ale wreszcie dokończyłam opowieść Tessy Dare.
Zasadniczo niewiele się zmieniło od czasu tomu pierwszego. Nadal nic nie ma sensu, nadal brak jakiejkolwiek chemii między bohaterami, a wszystkie postacie dookoła podejmują decyzje sprzeczne z jakimikolwiek prawami logiki, z kolei jedyny bohater, którego posądzałam o jakiś ślad rozumu - czyli Evan - też niestety został wciągnięty w bieg niemających sensu zwrotów fabularnych.
Innymi słowy - książka sobie biegnie. Rzeczy się dzieją, bohaterowie wyznają sobie uczucia, następują zwroty akcji, a potem książka się kończy. I tyle. Mogłaby być, mogłoby jej nie być, w życiu nikogo nie zmieniła niczego.
Wreszcie skończyłam tę absurdalną historię. Pierwszy tom przemęczyłam, drugi przeleżał na szafce parę miesięcy i wzbudzał we mnie wyrzuty sumienia. Ale wreszcie dokończyłam opowieść Tessy Dare.
Zasadniczo niewiele się zmieniło od czasu tomu pierwszego. Nadal nic nie ma sensu, nadal brak jakiejkolwiek chemii między bohaterami, a wszystkie postacie dookoła podejmują decyzje...
2014
2018-12-25
Wreszcie, po jakichś dwóch-trzech latach czekania na mnie na półce, sięgnęłam po książkę jednej z autorek, które były moimi ulubionymi w czasach szkolnych.
Historia nie jest szczególnie zaskakująca - oto główna bohaterka zamiast urządzać imprezę, musi ruszyć z byłym chłopakiem na poszukiwanie brata, który uciekł ratować świętego Mikołaja. A przy okazji dziewczyna skonfrontuje się ze swoim dawnym życiem, by przekonać się, czy zmiany na pewno zawsze są na lepsze.
I cóż, może wyrosłam z tego typu historii (chociaż nie oszukujmy się, nie wyrosłam), może trochę styl Brian mi się przejadł, ale sama książka średnio przemówiła. Możliwe, że jest to fakt, że sama opowieść nie jest długa i po prostu nie dało się uwierzyć w bohaterów, w ich relacje, w to, że kiedyś łączyło ich jakieś uczucie.
Do przeczytania w święta, ale bez szczególnego entuzjazmu.
Wreszcie, po jakichś dwóch-trzech latach czekania na mnie na półce, sięgnęłam po książkę jednej z autorek, które były moimi ulubionymi w czasach szkolnych.
Historia nie jest szczególnie zaskakująca - oto główna bohaterka zamiast urządzać imprezę, musi ruszyć z byłym chłopakiem na poszukiwanie brata, który uciekł ratować świętego Mikołaja. A przy okazji dziewczyna...
2018-12-23
Na Szetlandach trwają białe noce, czas, gdy słońce nigdy nie zachodzi. Jedna z mieszkanek organizuje przyjęcie, na którym ma pokazać obrazy swoje i swojej koleżanki. Przyjęcie zostaje jednak zakłócone przez tajemniczego Anglika, który w środku pokazu dostaje załamania nerwowego, po czym nagle znika. Następnego dnia zostaje znaleziony martwy.
O zamordowanym wiadomo tyle, co nic – nikt go nie znał, pojawił się na wyspach w zasadzie znikąd i w niewiadomym celu . Żaden z mieszkańców go nie rozpoznaje i wszystko wskazuje, że sprawa pozostanie nierozwiązana. A wtedy dochodzi do kolejnej zbrodni.
Ann Cleeves znów bawi się bielą. „Czerń kruka” rozgrywała się zimą, kolorystycznie dominowała więc biel śniegu, zaś ciągle wiejący wiatr sprawiał, że cały krajobraz wyglądał na przesiąknięty białą barwą. Z kolei „Biel nocy” dzieje się w środku lata, w czasie gdy słońce nigdy nie zachodzi, znowu więc przeważają jasne barwy. I jedna, i druga pogoda wpływa na psychikę mieszkańców, na ich kondycję i reakcje. Wszyscy są niespokojni, atmosfera wręcz sprzyja zbrodni.
Cleeves miesza dwie linie fabularne – całość historii wprawdzie rozgrywa się w teraźniejszości, jednak stare pokolenie mieszkańców ciągle odnosi się do wydarzeń sprzed piętnastu lat. Owe starsze pokolenie zostaje wplątane w obecną zagadkę, jednak co jakiś czas zdaje się, że to, co się teraz rozgrywa, to jakby kontynuacja zdarzeń z przeszłości. Czy całość jest jakoś powiązana?
Jimmy Perez wciąż nie jest najbardziej interesującym bohaterem wśród postaci występujących w kryminale Cleeves, ale przynajmniej tym razem zazwyczaj występuje w towarzystwie albo Fran – jednej z podejrzanych z tomu pierwszego, albo Taylora, drugiego policjanta, razem z którym prowadzi śledztwo. Zresztą sama zagadka i podejrzani są dużo ciekawsi, tym samym więc i całość fabularnie, i w odbiorze zyskuje.
W świetle jupiterów jest oczywiście Bella Sinclair – charyzmatyczna artystka, która niegdyś urządzała wielkie przyjęcia dla znajomych. To ona jest niejako motorem napędowym działań – to ona urządza przyjęcie połączone z wystawą, to ona ma na pieńku z wieloma mieszkańcami przez swoją nonszalancję i ostry język, to ona wreszcie jest związana z wydarzeniami sprzed piętnastu lat. Nieważne, w jakich sytuacjach ukazuje ją Cleeves, nieważne, czy występuje tam jako główna postać czy też jako element tła, Bella kradnie każdą scenę, w której bierze udział.
„Biel nocy” jest dużo lepsza od pierwszego tomu. Znowu nie zabrakło klimatu, który tworzy całą powieść. Dzięki zamknięciu akcji w obrębie jednego miejsca (z małym odstępstwem), zyskuje na tajemniczości, zaś sam wygląd wyspy sprawia, że niewiele już ze strony Cleeves trzeba, by stworzyć odpowiednią dla kryminału atmosferę.
Opinia także na: https://recenzjeksiazek.natemat.pl/258741,biel-nocy
Na Szetlandach trwają białe noce, czas, gdy słońce nigdy nie zachodzi. Jedna z mieszkanek organizuje przyjęcie, na którym ma pokazać obrazy swoje i swojej koleżanki. Przyjęcie zostaje jednak zakłócone przez tajemniczego Anglika, który w środku pokazu dostaje załamania nerwowego, po czym nagle znika. Następnego dnia zostaje znaleziony martwy.
O zamordowanym wiadomo tyle,...
2018-12-23
Lucy Hutton nie mogłaby wyobrazić sobie lepszej pracy – ma ładne biuro, wystarczającą pensję i posadę w wymarzonym wydawnictwie. Jedyną rysą na tym obrazie jest Joshua Templeman – jej nemezis, a jednocześnie kolega z biurka naprzeciwko. Są jak ogień i woda, a każdy jego ruch działa jej na nerwy.
Prowadzą ze sobą kolejne gry, nieustannie ze sobą rywalizując. Kto dłużej wytrzyma spojrzenie, kto szybciej wykona swoją pracę, kto wpadnie na lepszy pomysł… Do tych gier dołącza kolejna – kto awansuje na nowo powstałe stanowisko. Walka trwa w najlepsze, w końcu idzie o upokorzenie przeciwnika, jednak im dłużej ona trwa, tym coraz bliższe są relacje Josha i Lucy, a sama bohaterka przestaje być taka pewna, jakie są prawdziwe intencje ich obojga…
Całość więc relacji Josha i Lucy opiera się na wzorcu jak najbardziej słusznym, a więc na szekspirowskich postaciach Beatrycze i Benedika, kłócących się kochanków. Co prawda w przypadku panny Hutton i Templemana całą historię poznaje się z punktu widzenia bohaterki, obserwując poczynania Josha jedynie z jej perspektywy, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
Zwłaszcza, że Sally Thorne Shakespearem nie jest, to, czy wie, skąd czerpie wzorce, to trudno orzec, a też i oczekiwania są zupełnie inne. W każdym razie drygu do knucia intrygi zupełnie jej brak albo też nie potrafi wykrzesać czegoś więcej ze schematów rządzących romansami. Oznacza to więc, że bez problemu można odgadnąć już po pierwszych słowach sugerujących dany wątek, jak tenże wątek zostanie rozwinięty. Nie są to zbyt skomplikowane twisty i na całą książką osobiście pomyliłam się raz.
Jednakże pewna przewidywalność fabularna „Wrednych igraszek” nie umniejsza przyjemności jej czytania. Można świetnie bawić się w tropienie znanych motywów, można narzekać na niedomyślność Lucy, czy też budować sobie portret psychologiczny Josha w oparciu o informacje, jakich dostarcza panna Hutton. Z zadowoleniem obserwować chemię pomiędzy bohaterami i nieśmiało – ale jednakże istniejący – wątek seksizmu, który dotyka mężczyzn. Nie jest on rozbudowany, jakby autorka bała się dać choćby odrobinę ostrzejszy komentarz, ale jednakże jest, wskazując, że hej, tę stronę też to spotyka.
Zresztą, wracając do tych relacji, to choć Thorne mistrzem w budowaniu fabuły nie jest, to potrafi zgrabnie zarysować w paru zdaniach relacje między poszczególnymi bohaterami, nieźle zresztą niuansując ich charaktery. Przynajmniej więc w tym aspekcie aż tak wielkich schematów nie ma, bo potencjalni rywale nie są czarnymi charakterami, zaś tkwiący w idealnym małżeństwie, kochający bezwarunkowo małżonka, jednak zastanawiający się, jakby to było, gdyby się czegoś nie poświęciło dla miłości.
„Wredne igraszki” to takie typowe, pełne humoru, lekkie romansidło, takie, które miło się czyta i z żalem się z nim rozstaje. Można i nie oczekiwać po nim wiele, ale spędzony czas przy lekturze jest udany, zwłaszcza, jeżeli szuka się pozycji niewymagającej.
Opinia także na: http://recenzjeksiazek.natemat.pl/241693,wredne-igraszki
Lucy Hutton nie mogłaby wyobrazić sobie lepszej pracy – ma ładne biuro, wystarczającą pensję i posadę w wymarzonym wydawnictwie. Jedyną rysą na tym obrazie jest Joshua Templeman – jej nemezis, a jednocześnie kolega z biurka naprzeciwko. Są jak ogień i woda, a każdy jego ruch działa jej na nerwy.
więcej Pokaż mimo toProwadzą ze sobą kolejne gry, nieustannie ze sobą rywalizując. Kto dłużej...