-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać360
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2023-06-27
2024-02-01
2023-08-22
"Poradnik dla dżentelmena..." miała być najlepszą młodzieżówką, jaką przeczytam w tym miesiącu (lub przynajmniej w ostatnim czasie). Opis brzmiał wspaniale, sam pomysł brzmiał jak coś, czego dotychczas nie czytałam w YA (choć po prawdzie, to zwykła powieść drogi). Tymczasem rozczarowanie pojawiło się niemal natychmiast.
Coś w sposobie narracji sprawia, że książka bardzo szybko od siebie odrzuca. Narrator, Monty jest zapatrzonym w siebie młodzieńcem, który w ciągu całej wędrówki nie uczy się absolutnie niczego - nie rozwija się jako charakter, nie wyciąga żadnych wniosków ze swoich czynów, rzeczy dzieją się wokół niego, lecz on stoi w miejscu. To sprawia, że narracja bardzo szybko staje się nieznośna - denerwuje Monty, jego perspektywa, narcystyczność. Zdecydowanie lepiej całość by się czytało, gdyby narracja prowadzona była z perspektywy Percy'ego lub nawet Felicity.
Bohaterowie są z kolei albo nieznośni, albo są złożeniem klisz. A że całością rządzi anachronizm (który jest wyrywkowy, dowolny i bez sensu), to efekt jest mizerny. Percy'ego jeszcze można polubić i można o nim coś powiedzieć (pewnie dlatego że oglądamy go z perspektywy zakochanego Monty'ego), ale jedyną cechą Felicity jest bycie feministką. Gdyby coś zostało dodane do jej charakteru, może jako postać byłaby bardziej strawna, a tak niestety irytuje.
Wyrywkowość anachronizmów polega na tym, że Mackenzi Lee wybiera sobie elementy, które są jej potrzebne do powieści i gdy potrzeba to są one respektowane względem zgodności historycznej, a gdy przeszkadzają w fabule, to nagle znikają. Widoczne jest to choćby w kwestii rasowej - nie wierzę, by Monty był tak zapatrzony w siebie, by nie zauważył tego, jak funkcjonuje świat i społeczeństwo. Nie wierzę, by nikt (oprócz jej rodziców) nie miał problemu z decyzjami Felicity co do jej przyszłości, szczególnie gdy jednocześnie autorka powtarza, jaki ten świat jest niesprawiedliwy i nieprzyjazny kobietom. Gdyby Mackenzi określiła zasady funkcjonowania świata, gdyby była w tym konsekwentna - nie miałabym problemu, ale wykonanie jest chaotyczne i przeczące samej sobie.
Dodatkowo całość jest zdecydowanie zbyt długa - drugie 200 stron przynależy niemal do innej historii, zbytnio ciągnie się i generalnie wydłuża tę niezbyt skomplikowaną historię.
"Poradnik dla dżentelmena..." rozczarował mnie, udowadniając, że fajny koncept niekoniecznie przekłada się na dobrą książkę, a nagromadzenie anachronizmów może powodować jedynie zgrzytanie zębami.
"Poradnik dla dżentelmena..." miała być najlepszą młodzieżówką, jaką przeczytam w tym miesiącu (lub przynajmniej w ostatnim czasie). Opis brzmiał wspaniale, sam pomysł brzmiał jak coś, czego dotychczas nie czytałam w YA (choć po prawdzie, to zwykła powieść drogi). Tymczasem rozczarowanie pojawiło się niemal natychmiast.
Coś w sposobie narracji sprawia, że książka bardzo...
2020-05-21
2020-05-21
2020-05-22
2020-05-21
2023-08-12
"Only Mostly Devastated. Prawie w totalnej rozsypce" to książka niezwykle prosta i niepogłębiona - Sophie Gonzales prześlizguje się po wszystkich trudnych tematach w ogóle ich, nie pogłębiając.
Jest to nieco zawodzące, bowiem każdy z tych wątków zapowiada się niezwykle ciężko i zarysowuje problematykę, jednak gdy już dochodzi do konkretnych sytuacji, autorka jakoś pomija wszelkie konsekwencje, wpływ wydarzeń na bohaterów. Wykorzystuje jedynie konkretne sytuacje (jak chorobę ciotki Olliego) po to, by popchnąć fabułę/relacje między bohaterami do przodu. Przykre to, szczególnie że autorka szczególnie się z tym nie kryje - nie jestem w stanie powiedzieć czegokolwiek o ciotce Olliego oprócz tego, że jest chora, ma dwójkę dzieci i męża. Jest wspominana tylko wtedy, gdy jest to fabule potrzebne.
Książce nie pomaga też to, że bohaterowie są słabo zarysowani. Do końca nie miałam poczucia, by Ollie był prawdziwą, istniejącą postacią - cały czas był zbyt papierowy. Podobnie wygląda sytuacja z jego przyjaciółkami - Lara, Juliette i Niamh to klisze mające jedną cechę, a to i tak lepiej niż koledzy Willa, którzy są jedną wielką masą.
"Only Mostly Devastated" miało być takim drugim "Simonem...", niestety nie wyszło. Nie jest ani aż tak uroczy (tu przeszkadza zarówno Will, jak i Ollie, którzy są niewiarygodni zarówno jako postacie, jak i protagoniści), ani nie potrafi poruszać trudnych tematów w odpowiedni sposób (bo jedynie wspomina problem, ale nie pogłębia go w żaden sposób).
"Only Mostly Devastated. Prawie w totalnej rozsypce" to książka niezwykle prosta i niepogłębiona - Sophie Gonzales prześlizguje się po wszystkich trudnych tematach w ogóle ich, nie pogłębiając.
Jest to nieco zawodzące, bowiem każdy z tych wątków zapowiada się niezwykle ciężko i zarysowuje problematykę, jednak gdy już dochodzi do konkretnych sytuacji, autorka jakoś pomija...
2023-06-17
Oj, coś tu nie zagrało. I to na kilku poziomach. Przede wszystkim zgrzyta tłumaczenie - zbyt dosłowne, zbyt toporne, pozbawione jakiejkolwiek subtelności. Słowem, "Długo i szczęśliwie" w polskim tłumaczeniu nie za bardzo brzmi po polsku. Czasem problemem są pojedyncze frazy, czasem całe sceny. A to wybija z lektury, przeszkadza w odbiorze.
Problemy są także na poziomie fabuły - w formie baśniowej ta słodkość, idealizacja grałaby jak najbardziej, podobnie gdyby autorka zdecydowała się całkowicie zanurzyć w satyrę na temat dating show. Całość zagrałaby także jako dramat (rozdarcie między obowiązkami a uczuciami, między powinnością a odkrywaniem własnego ja). Te wszystkie trzy osobne historie jako takie by zagrały - ale nie jeśli wrzuci się je wszystkie razem do jednej książki bez wybrania głównego motywu przewodniego. Wówczas tworzy się chaos, a wszystkie trzy osobne historie grają na swoją niekorzyść.
Szkoda, bo "Długo i szczęśliwie" brzmiało jak historia, która mogłaby mi się spodobać. Niestety, fanfiction z podobnymi wątkami, które czytałam, były o niebo lepsze niż to, co wyszło Cochrun. Dodaję niewielki plus za postać Ryana - bohatera, który tworzony był na złola, a okazał się mieć więcej głębi niż nasi główni bohaterowie.
Oj, coś tu nie zagrało. I to na kilku poziomach. Przede wszystkim zgrzyta tłumaczenie - zbyt dosłowne, zbyt toporne, pozbawione jakiejkolwiek subtelności. Słowem, "Długo i szczęśliwie" w polskim tłumaczeniu nie za bardzo brzmi po polsku. Czasem problemem są pojedyncze frazy, czasem całe sceny. A to wybija z lektury, przeszkadza w odbiorze.
Problemy są także na poziomie...
2020-01-09
Samuel, szanowany profesor, w pociągu spotyka młodą fotografkę, Mirandę, która odmienia jego życie. Jego syn Elio, utalentowany muzyk podczas spaceru po Florencji poznaje stonowanego Michela. Oliver po latach powraca do swojej starej miłości.
Trzy kolejne opowieści składają się na najnowszą powieść Acimana, „Znajdź mnie”, która oficjalnie jest kontynuacją historii Elii i Olivera, bohaterów „Tamtych dni, tamtych nocy”. Decyzja o pociągnięciu dalej historii, która została już przez autora zamknięta, była z pewnością ryzykowna. Wszak powieść miała swój niepowtarzalny klimat, świetnie oddany w ekranizacji wynagradzającej wszelkie braki książki. Dodatkowo o ile film zostawił sobie furtkę na możliwą kontynuację (nieco inaczej rozkładając opowieść w finale), o tyle Aciman dość zdecydowanie postawił kropkę na historii przez siebie opowiadanej. Czy zatem był sens pisać ciąg dalszy?
Trudno powiedzieć. Z pewnością „Znajdź mnie” w niczym nie przypomina „Tamtych dni, tamtych nocy” i to w żadnym jej aspekcie. Książka jest poszatkowana, dzieli się na trzy osobne opowieści, które łączą jedynie relacje między postaciami – bohater pierwszej części jest ojcem bohatera drugiej historii, ten zaś jest powiązany z trzecim. Jasne, pozwala to na szersze spojrzenie na całą opowieść i jest to pewna odmiana po subiektywnej narracji z perspektywy nastolatka („Tamte dni, tamte noce”).
Ale jednocześnie ta budowa sprawia, że wszystkie opowieści tracą. Wydają się niedopracowane, urwane, niedokończone, a przez to niepotrzebne. Są nierównie podzielone – najwięcej miejsca zajmuje opowieść o Samuelu, będąca jednocześnie najmniej ze wszystkich trzech interesującą. A że Aciman poświęca jej tyle miejsca, to też wpływa to negatywnie na całość. Szczególnie cierpi część poświęcona Oliverowi – bohater otrzymuje 30 stron, zaś jego wątek po prostu przelatuje na łeb na szyję. Szkoda, szczególnie że wydaje się, że autor nie miał za bardzo pomysłu, co z Oliverem zrobić, a do książki trafił, bo trafić musiał.
Zresztą, wydaje się, że Aciman wcale nie chciał napisać kontynuacji losów Olivera i Eliego, a historię starego mężczyzny, który przypadkowo spotyka miłość swojego życia w osobie niezwykle młodej kobiety. Możliwe zresztą, że dopiero w pewnym momencie postanowił przerobić to tak, by móc do „Tamtych dni, tamtych nocy” nawiązać i stąd wzięły się dwie pozostałe historie.
Bowiem w klimacie też trudno poszukiwać echa pierwszej części. Jasne, znów są Włochy, znów starożytna architektura, odkrywanie miłości i siebie nawzajem, a także długie rozmowy. Ale jednocześnie brakuje tego klimatu, tego czegoś, co nadawało magii tym opowieściom. Może ten efekt mógł zadziałać tylko raz, tylko w konfiguracji upalnego lata, nastolatka, młodego mężczyzny i długich dni znajdujących się jakby poza czasem. Może też chciał to czytelnikom pokazać Aciman, decydując się na historie o odnajdywanych i tworzonych miłościach. Jednak jakkolwiek by było, efekt jest kiepski. „Znajdź mnie” bardziej irytuje i rozczarowuje, aniżeli zachwyca.
„Znajdź mnie” jest kontynuacją dość problemową. Broni się słabo jako ciąg dalszy historii, zaś jako dzieło niezależne jest średnią powieścią. Można po nią sięgnąć z ciekawości, jednak dużo lepszym pomysłem jest powtórzenie części pierwszej lub poczekanie aż Guadagnino nakręci sequel „Tamtych dni, tamtych nocy”. Może on wydobędzie magię tej opowieści.
Opinia także na: https://natemat.pl/blogi/recenzjeksiazek/296117,znajdz-mnie?_ga=2.168249569.1124235449.1578610843-578968109.1467746419
Samuel, szanowany profesor, w pociągu spotyka młodą fotografkę, Mirandę, która odmienia jego życie. Jego syn Elio, utalentowany muzyk podczas spaceru po Florencji poznaje stonowanego Michela. Oliver po latach powraca do swojej starej miłości.
Trzy kolejne opowieści składają się na najnowszą powieść Acimana, „Znajdź mnie”, która oficjalnie jest kontynuacją historii Elii i...
2021-01-05
Chyba miałam nieco zbyt wysoko postawione oczekiwania po tych wszystkich entuzjastycznych recenzjach, bo nieco się rozczarowałam.
To mówiąc - czytało mi się "Nie poddawaj się" znakomicie. Owszem, mam wielki problem z pierwszoosobową narracją, (ciągłe) zmiany narratora też za bardzo mi nie przypadły do gustu, ale cóż zrobić. Rowell jest nieco za ostrożna z parodiowaniem Harry'ego Pottera - oj mogłaby posunąć się znacznie dalej - nie wszystkie żarty lądują tak jak trzeba (choć mam wrażenie, że to raczej wina tłumaczenia, aniżeli autorki).
A jednak - bohaterowie są cudownymi karykaturami, relacja Baza i Simona aż się prosi o ciąg dalszy (prequele! Poproszę o te prequele z próbami/usiłowaniami morderstwa). W ogóle relacje całego tria - Penelope, Baza i Simona są dobrze zarysowane i widać potencjał na dużo więcej.
Chyba miałam nieco zbyt wysoko postawione oczekiwania po tych wszystkich entuzjastycznych recenzjach, bo nieco się rozczarowałam.
To mówiąc - czytało mi się "Nie poddawaj się" znakomicie. Owszem, mam wielki problem z pierwszoosobową narracją, (ciągłe) zmiany narratora też za bardzo mi nie przypadły do gustu, ale cóż zrobić. Rowell jest nieco za ostrożna z parodiowaniem...
2021-04-20
"Red, White & Royal Blue" wywołało spory szum w mediach i wśród czytelników, z miejsca podbijając serca rzeszy kolejnych odbiorców książki. Gdy więc usłyszałam, że ma zostać przetłumaczona na polski, z jednej strony bardzo się ucieszyłam, z drugiej trochę obawiałam, jak wypadnie przekład. Jak donosiły pierwsze recenzje, z przekładem było źle - tyle się napatrzyłam na wychwytywane przez czytelniczki błędy, że straciłam serce do lektury i jeszcze przed jej czytaniem odłożyłam ją na półkę. Niemal rok później stwierdziłam jednak, że no cóż, może nie będzie tak źle...
I cóż, jest. A przynajmniej przez pierwsze kilkanaście stron - język brzmi straszliwie koślawo, patrząc na zdania, bez problemu mogłam sobie wyobrazić jak brzmiały one w oryginale. Trudno mi jednak powiedzieć, czy liczba byków zmniejsza się na kolejnych stronach czy też nie - osobiście wsiąkłam w tę fabułę i przestałam zwracać uwagę na język, tak jak zdarza się to przy lekturze niektórych fanfików: kulejących językowo, ale wciągających fabularnie.
Mówiąc o fabule, nie jest ona specjalnie skomplikowana. Ot typowe enemies to lovers w wydaniu królewskoprezydenckim. Nie to jednak "robi" książkę - to robi humor, lekkość pióra, która przebija się nawet przez koślawy przekład, poczucie prawdziwości odczuwanych przez bohaterów uczuć i po prostu serce, które autorka włożyła w powieść.
Jest jeszcze jedna kwestia, która sprawia, że odczuwa się wiele ciepłych emocji względem RWRB - to fakt, że mowa o miłej, w miarę lekkiej powieści lgbt - takich książki wciąż jest niewiele, choć od kilku lat widać zmieniającą się tendencję. To cieszy, bo takich książek brakowało, kiedy dorastałam - dobrze, że kolejne pokolenia mają większy wybór i lepszą reprezentację. Szczególnie w literaturze popularnej.
"Red, White & Royal Blue" wywołało spory szum w mediach i wśród czytelników, z miejsca podbijając serca rzeszy kolejnych odbiorców książki. Gdy więc usłyszałam, że ma zostać przetłumaczona na polski, z jednej strony bardzo się ucieszyłam, z drugiej trochę obawiałam, jak wypadnie przekład. Jak donosiły pierwsze recenzje, z przekładem było źle - tyle się napatrzyłam na...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-06-23
Oj, strasznie żeśmy się z autorką rozminęły z tą książką. O ile Simon pozostaje jedną z moich ulubionych powieści, do której wracam, zaś do "The Upside..." żywię letnie emocje (głównie z powodu charakteru bohaterki), o tyle z Leah tory rozjechały mi się od razu. I trudno mi powiedzieć dlaczego właściwie.
Jasne, mogłabym to zrzucić na kwestię wieku i że oddalam się coraz szybciej od grupy docelowej, tyle że moja pierwsza próba przeczytania tej powieści miała miejsce wkrótce po lekturze "Simona..." właśnie.
Może to kwestia narracji i tego, że zabrakło tu tej miłej niewinności i ciepłości Simona, może faktu, że wiele rzeczy pozostaje tutaj niedopowiedzianych, niewyjaśnionych i trochę to może gryźć sumienie. Jakby jednak nie było, drogi nam się rozjechały.
Bardzo żałuję, że tak się stało, szczególnie, że po lekturze "Simona..." byłam pewna, że z Leah bym się dogadała. Może to jednak efekt tego, że patrzyłam na nią z perspektywy różowych okularów Simona.
Oj, strasznie żeśmy się z autorką rozminęły z tą książką. O ile Simon pozostaje jedną z moich ulubionych powieści, do której wracam, zaś do "The Upside..." żywię letnie emocje (głównie z powodu charakteru bohaterki), o tyle z Leah tory rozjechały mi się od razu. I trudno mi powiedzieć dlaczego właściwie.
Jasne, mogłabym to zrzucić na kwestię wieku i że oddalam się coraz...
2023-03-02
Lektury "Epically Earnest" wyczekiwałam od chwili, w której zobaczyłam zapowiedź tej powieści. Połączenie reinterpretacja mojego ulubionego utworu Wilde'a z powieścią młodzieżową osadzoną we współczesności? Brzmiało to zbyt idealnie, by było prawdziwe.
I niestety, miałam rację. Trudno powiedzieć właściwie, dlaczego Horan zdecydowała się nawiązać (i w ogóle świadomie nawiązać do retellingiem) do "Bądźmy poważni na serio". Z komedii pomyłek Wilde'a u Horan zostały w zasadzie jedynie imiona bohaterów oraz wątek z przybranymi rodzicami/adopcją. Czyli generalnie nic, co uzasadniałoby odwołanie się do Wilde'a. A powodów do tego szukałam w całej lekturze. Niestety, albo autorka zna niezwykle pobieżnie sztukę dramaturga, albo niekoniecznie zrozumiała, o co w niej chodziło.
Wszystkie teoretyczne punkty wspólne są zrozumiałe jedynie na pierwszy rzut oka. Jasne, Jack został porzucony w torbie na dworcu (w retellingu mamy Janey). Oczywiście, ma najlepszego przyjaciela Algernona (tu bez zmian) i zakochany jest w Gwen, kuzynce Algiego (tu także wszystko się zgadza). Z jakiegoś powodu tu wszystko się rozjeżdża. U Wilde'a kwestia poszukiwań rodzicieli (która jest zresztą niemożliwa do zrealizowania) jest jedynie pretekstem, by opowiedzieć o społeczeństwie i jego konwenansach. Z kolei Horan z jakiegoś skupiła się na tym wątku poszukiwań swoich korzeni oraz zdobyciu serca Gwen.
W tym wszystkim ginie gdzieś wątek konwencji społecznych (pojawia się on jedynie w jednym dialogu o wymaganiach matki Gwen wobec potencjalnych kandydatów do ręki dziewczyny, ale potem cały ten wątek zostaje zapomniany). Znika element odkrycia korzeni (choć to może na plus, bo autorka w życiu by się nie wygrzebała z pokrewieństwa między Algernonem a Gwen), zupełnie pominięty jest też cały motyw udawania kogoś innego.
Szkoda , że tak wyrywkowo potraktowano tekst źródłowy, bo świadczy to o kompletnym niezrozumieniu, o co tak naprawdę chodziło w sztuce. Historia o adopcji i odkrywaniu, kim jest twoja rodzina, a także o zdobyciu serca ukochanej dziewczyny - to zwykła sztampowa opowieść, która nie wymaga nawiązania do Wilde'a. Najwyraźniej też, szkoda, że sztuka Wilde'a jest tak słabo uczona w szkołach, skoro czytelnicy nie widzą żadnych problemów z tym, co nazwano "retellingiem".
Na obecną chwilę wciąż najlepszym retellingiem "Bądźmy poważni na serio" jest "In Earnest", webseries osadzone we współczesnym college'u. Ma ono swoje wady (jak niepotrzebnie wydłużone wstawki muzyczne), ale przynajmniej jego twórcy rozumieją materiał źródłowy, a także to, że jak się adaptuje tekst to cały, a nie wywala większość do kosza.
Lektury "Epically Earnest" wyczekiwałam od chwili, w której zobaczyłam zapowiedź tej powieści. Połączenie reinterpretacja mojego ulubionego utworu Wilde'a z powieścią młodzieżową osadzoną we współczesności? Brzmiało to zbyt idealnie, by było prawdziwe.
I niestety, miałam rację. Trudno powiedzieć właściwie, dlaczego Horan zdecydowała się nawiązać (i w ogóle świadomie...
2023-05-21
Ciekawy koncept, który został sprowadzony do bardzo nijakiej młodzieżówki. Trochę taka historia o niczym, gdzie dużo się dzieje, ale jednocześnie nie dzieje się nic. Momentami koślawe tłumaczenie, które wywołuje poczucie cringe'u. Zdecydowanie lepiej czytało się "Fangirl" - podejmującą podobne tematy i motywy, ale jednak mającą dużo więcej wdzięku.
Ciekawy koncept, który został sprowadzony do bardzo nijakiej młodzieżówki. Trochę taka historia o niczym, gdzie dużo się dzieje, ale jednocześnie nie dzieje się nic. Momentami koślawe tłumaczenie, które wywołuje poczucie cringe'u. Zdecydowanie lepiej czytało się "Fangirl" - podejmującą podobne tematy i motywy, ale jednak mającą dużo więcej wdzięku.
Pokaż mimo to2023-06-12
Gdy przeczytałam "Perfect on paper", byłam zachwycona. Gdy sięgnęłam po "Only mostly devastated", rozczarowałam się. Z "Nigdy przenigdy nie będziemy razem" stoję w rozkroku - z jednej strony nie dorasta do młodzieżowej wariacji Cyrano de Bergerac, z drugiej jest lepsza od nastoletniej historii o drugiej szansie.
Podoba mi się koncepcja satyrycznego i dość pesymistycznego spojrzenia na reality show. Podobają mi się obie protagonistki - mimo że nie potrafię dostrzec dla nich długoterminowego szczęśliwego zakończenia. Polubiłam nawet pozostałe uczestniczki programu - choć Gonzales nie pozwoliła nam ich lepiej poznać.
Żałuję, że więcej czasu autorka nie poświęciła na pogłębienie protagonistek. Po świetnym początku - takim, który obiecywał naprawdę wiele i który poprzez kilka dialogów potrafił zarysować dobrze postać Mai, Gonzales nie pociągnęła tego dalej. Rozmowy między bohaterkami wydają się często puste i choć widzę zauroczenie, to nie dostrzegam nic poza tym.
"Nigdy przenigdy nie będziemy razem" raczej nie zostanie moją ulubioną powieścią Sophie Gonzales - to miejsce dzielnie trzyma "Perfect on paper". Ale Mayę i Skye mimo ich niedoróbek i braku pogłębienia ich postaci będę wspominać miło.
Gdy przeczytałam "Perfect on paper", byłam zachwycona. Gdy sięgnęłam po "Only mostly devastated", rozczarowałam się. Z "Nigdy przenigdy nie będziemy razem" stoję w rozkroku - z jednej strony nie dorasta do młodzieżowej wariacji Cyrano de Bergerac, z drugiej jest lepsza od nastoletniej historii o drugiej szansie.
więcej Pokaż mimo toPodoba mi się koncepcja satyrycznego i dość pesymistycznego...