-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1156
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać409
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
Słuchałam jej w audiobooku. Zapowiadała się dobrze, ale w którymś momencie autorka zamiast skupiać się na tej lepszej części - tajemnica zaginięcia przyjaciółki, ta skupia się na romansie głównej bohaterki.
Bardzo się zawiodłam i niestety nie skończyłam jej słuchać.
Słuchałam jej w audiobooku. Zapowiadała się dobrze, ale w którymś momencie autorka zamiast skupiać się na tej lepszej części - tajemnica zaginięcia przyjaciółki, ta skupia się na romansie głównej bohaterki.
Bardzo się zawiodłam i niestety nie skończyłam jej słuchać.
2022-09-11
Grace Marks zostaje skazana za współudział w zabójstwie swojego pracodawcy, Thomasa Kinneara, i jego pokojówki, Nancy Montgomery i spędza kolejne trzydzieści lat w celi. Siedem lat od zapadnięcia wyroku doktor Simon Jordan decyduje się porozmawiać ze skazaną, by dowiedzieć się o niej i całej sytuacji nieco więcej. Tak też powstaje ta książka, która oparta na rozmowie tej dwójki, ujawnia tożsamość Grace, jej historię i osobowość.
Co ciekawe, historia ta wydarzyła się naprawdę. Była to bardzo głośna i sensacyjna sprawa, o której wiele się mówiło, a o której ciągle nie wiadomo zbyt wiele.
Po uwolnieniu Grace, zagubiono po niej ślad i widać to również w powieści Margaret Atwood, gdzie zakończenie pozostaje otwarte, a my możemy jedynie domniemać, czy główna bohaterka jest winna całemu zajściu czy jednak nie.
Grace i Grace jest moim pierwszym podejściem do książek Margaret Atwood, a zdecydowałam się ją słuchać w formie audiobooka. Jest to bardzo dobrze oceniana powieść, z którą... męczyłam się dość sporo czasu. I nie zrozumcie mnie źle, czytało mi się nią dobrze, jednak nie ciągnęła mnie do siebie tak bardzo, żebym miała ją skończyć "za jednym posiedzeniem". Tak też spędziłam chyba pół roku na słuchanie "Grace i Grace". Początek podobał mi się bardzo. Opowiadał o dzieciństwie Grace i jej przeżyciach, ale im dalej w las, historia spowalniała, stawała się monotonna, w pewnym momencie nawet nudna i dotarcie do zakończenia, które nie dało nam żadnej odpowiedzi, nie było wcale ekscytujące. Nie spodziewajcie się tu kryminału. Historia nie trzyma w napięciu, nie mrozi krwi w żyłach. Nie daje jasnych odpowiedzi. Książka zainteresowała mnie jednak historią Grace i tą niewyjaśnioną zbrodnią.
Doceniam autorkę za zebranie wszystkich informacji o sprawie i napisanie powieści wokół tych faktów, dla mnie zabrało jednak tu iskry, która żywo zainteresowałaby mnie swoją treścią.
Grace Marks zostaje skazana za współudział w zabójstwie swojego pracodawcy, Thomasa Kinneara, i jego pokojówki, Nancy Montgomery i spędza kolejne trzydzieści lat w celi. Siedem lat od zapadnięcia wyroku doktor Simon Jordan decyduje się porozmawiać ze skazaną, by dowiedzieć się o niej i całej sytuacji nieco więcej. Tak też powstaje ta książka, która oparta na rozmowie tej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"𝐈𝐝𝐞𝐚𝐬 𝐚𝐫𝐞 𝐬𝐨 𝐦𝐮𝐜𝐡 𝐰𝐢𝐥𝐝𝐞𝐫 𝐭𝐡𝐚𝐧 𝐦𝐞𝐦𝐨𝐫𝐢𝐞𝐬, 𝐭𝐡𝐚𝐭 𝐭𝐡𝐞𝐲 𝐥𝐨𝐧𝐠 𝐚𝐧𝐝 𝐥𝐨𝐨𝐤 𝐟𝐨𝐫 𝐰𝐚𝐲𝐬 𝐨𝐟 𝐭𝐚𝐤𝐢𝐧𝐠 𝐫𝐨𝐨𝐭."
Może na wstępie warto nadmienić: nie płakałam na tej książce. I to może dać wam już pogląd, jak będzie wyglądać ta recenzja. Ale wcale nie musi, bo choć liczyłam na fajerwerki, a dostałam jedynie sztuczne ognie, i tak nie było tak źle. Jednak do rzeczy.
Postać Addie zaczarowała mnie swoim charakterem – zawziętością, sprytem i otwartością. Jej postać nakreślona jest w powieści najmocniej, co w kontekście jej wątku jest bardzo ciekawe. Polubiłam Cienia, choć mam wrażenie, że autorka nie wykorzystała w pełni jego potencjału. Brakowało mi w nim czegoś więcej. Przy postaci Henry'ego również odniosłam takie wrażenie. Ale może właśnie o to chodziło, żeby to Addie zapamiętać najbardziej ;).
Nie mogę jednak nie wspomnieć o tym, że w którymś momencie książka mnie trochę zmęczyła, stało się to gdzieś w połowie, kiedy uświadomiłam sobie, jaki może być jej koniec (słusznie z resztą). "Czy naprawdę musimy iść tą drogą, Pani Schwab?" pomyślałam wtedy, ale czytałam dalej. Zakończenie przyjęłam ze skinieniem głowy bez większych emocji, jednak książka pozostawiła we mnie dużo przemyśleń o życiu i wyobrażeń, jak wyglądałoby takie oparte na doświadczeniach Addie. Z żalem przyjęłam fakt, że bohaterka ledwie "mignęła" przez te 300 lat. Chciałoby się przeczytać więcej z historii świata i spotkań znanych osobistości. Mam wrażenie, że lektura byłaby wtedy ciekawsza!
Nie będzie to na pewno mój faworyt, zabrakło tu magicznej iskierki, która zapaliłaby we mnie większe emocje, ale i tak muszę powiedzieć, że "Niewidzialne życie..." to lektura z ciekawym pomysłem na fabułę. Jednak jeżeli macie wobec niej wysokie oczekiwania, ochłońcie, bo możecie się zawieść.
"𝐈𝐝𝐞𝐚𝐬 𝐚𝐫𝐞 𝐬𝐨 𝐦𝐮𝐜𝐡 𝐰𝐢𝐥𝐝𝐞𝐫 𝐭𝐡𝐚𝐧 𝐦𝐞𝐦𝐨𝐫𝐢𝐞𝐬, 𝐭𝐡𝐚𝐭 𝐭𝐡𝐞𝐲 𝐥𝐨𝐧𝐠 𝐚𝐧𝐝 𝐥𝐨𝐨𝐤 𝐟𝐨𝐫 𝐰𝐚𝐲𝐬 𝐨𝐟 𝐭𝐚𝐤𝐢𝐧𝐠 𝐫𝐨𝐨𝐭."
Może na wstępie warto nadmienić: nie płakałam na tej książce. I to może dać wam już pogląd, jak będzie wyglądać ta recenzja. Ale wcale nie musi, bo choć liczyłam na fajerwerki, a dostałam jedynie sztuczne ognie, i tak nie było tak źle. Jednak do rzeczy.
Postać Addie zaczarowała mnie...
"Arystoteles i Dante..." to książka, która z pewnością ma cieszyć i grzać serce. I wierzę, że dla większości taka właśnie była - przyjemna, ale mimo wszystko poruszała ważny temat odkrywania siebie, dojrzewania, uczucia odmienności i niezrozumienia przez najbliższych. Była jednak rzecz, która nie dawała mi cieszyć się nią w pełni.
Dialogi.
Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę to pewna opieszałość autora do mieszania w powieści czegoś więcej niż dialogów. A przynajmniej na początku. Czasami wręcz gubiłam się, kto kiedy się wypowiada, bo całą stronę zajmowało nic więcej, jak wypowiedziane zdania jedne po drugich. Nie pomagał wcale fakt, że każda z postaci miała tę samą manierę mówienia. Każda z nich wypowiadała się w ten sam sposób. Nie było w tym żadnej różnorodności, szczególnych cech, a przez to charaktery postaci okazywały się wyblakłe, jednolite. I wszystko więc było dla mnie ostatecznie nijakie.
Przez to właśnie nie potrafiłam uwierzyć w tę historię i wkręcić się w pełni. I chociaż czytanie nie szło mi opornie, to po zakończeniu książki byłam zupełnie wobec niej obojętna.
To co mi się podobało to fakt poruszenia problemu uczucia inności, naprawiania relacji z rodzicami, poszukiwania siebie i siebie w innych. Wierzę, że ta książka miała mieć pozytywny efekt na czytelniku, zachęcić go, uszczęśliwić, być może pozwolić mu uwierzyć w siebie. I na pewno tak było dla części, a może nawet dla większości
Tylko że dla mnie nie była rzeczywista. Nie przekonała mnie i za bardzo starała się nie uszczęśliwić, jednocześnie nie przekazując mi niczego poza tym.
A może po prostu nie odkryłam w niej sekretu wszechświata.
"Arystoteles i Dante..." to książka, która z pewnością ma cieszyć i grzać serce. I wierzę, że dla większości taka właśnie była - przyjemna, ale mimo wszystko poruszała ważny temat odkrywania siebie, dojrzewania, uczucia odmienności i niezrozumienia przez najbliższych. Była jednak rzecz, która nie dawała mi cieszyć się nią w pełni.
Dialogi.
Pierwszą rzeczą, na jaką...
Cóż mogę o tej książce powiedzieć?
"Pierwsza zasada klubu książki: nie rozmawiasz o klubie książki." I najchętniej o tej książce też bym nie mówiła wcale. Spodziewalibyście się? Bo ja nie. Myślałam, że "Klub Książki" przypadnie mi do gustu, bo to przecież taka lekka, letnia, przyjemna lektura. Tymczasem namęczyłam się przy niej, jakbyśmy co najmniej odbyły ze sobą walkę na ringu. Nierówną, swoją drogą, bo z początku dawałam jej fory. Pozwalałam jej się rozwinąć, a może nawet uderzyć w którymś momencie, ażeby mnie zaskoczyła. A wyszłam z pojedynku jedynie zasapana i rozczarowana, bo książka Lyssy Kay Adams nawet się specjalnie nie broniła.
Doceniam oczywiście wątek ratowania małżeństwa i fakt, że autorka chciała, by było to coś innego. Komu bowiem przyszłoby do głowy, że harlequiny okażą się pomocne rozpadającemu się związkowi? Mi na pewno nie. Ale wyszło to wszystko pokracznie. Humor zupełnie do mnie nie trafiał, powodując bardziej uczucie zażenowania. Bohaterowie, których chciałam poznać bardziej (członkowie Klubu Książki) zostali potraktowani naprawdę po macoszemu. Główny wątek Thei i Gavina śledziłam tylko z myślą, że ma się skończyć i sceny ich pojednania nie wywołały we mnie żadnych emocji. Po prostu "Klub książki" była nijaka i przy najbliższej okazji po prostu o niej zapomnę.
"Pierwsza zasada klubu książki: nie rozmawiasz o klubie książki." - po prostu zostawię to tutaj.
Cóż mogę o tej książce powiedzieć?
"Pierwsza zasada klubu książki: nie rozmawiasz o klubie książki." I najchętniej o tej książce też bym nie mówiła wcale. Spodziewalibyście się? Bo ja nie. Myślałam, że "Klub Książki" przypadnie mi do gustu, bo to przecież taka lekka, letnia, przyjemna lektura. Tymczasem namęczyłam się przy niej, jakbyśmy co najmniej odbyły ze sobą walkę na...
2016-10-05
http://bookprisoner.blogspot.com/2016/10/od-katastrofy-do-spisku-sarah-lotz-troje.html
Na początku muszę koniecznie pochwalić wydanie ten książki, ponieważ jest znakomite! Tak samo jak w opisie, książka w swoim wyglądzie jest bardzo intrygująca. Tak bardzo, że ciężko po nią nie sięgnąć, kiedy leży na półce w księgarni. Ja bynajmniej nie mogłam jej nie kupić.
Ta książka już od pierwszych stron jest tak mocno prawdziwa, że przyznaję się bez bicia, musiałam wyguglować czy historia w niej przedstawiona wydarzyła się naprawdę.
Dalej akcja książki dzieje się niedługo po tak zwanym "Czarnym Czwartku" - dniu czterech katastrof. I faktycznie, kolejne strony to zeznania świadków, wywiady, fragmenty gazet - zbiór wszystkiego, co jest powiązane z tą sprawą.
Książka nie ukazuje jedynie drogi do rozwiązania tajemnicy, ale jest również zbiorem rodzajów i zachowań ludzi po tak wielkiej katastrofie. Mamy tutaj wszędzie wpychających się dziennikarzy, cierpiących ludzi po utracie bliskich czy osoby szukające w tym zamieszaniu rozgłosu. To właśnie w tej książce jest nadzwyczaj prawdziwe, bo czy ludzie naprawdę się tak nie zachowują? Stosunek mediów do rodzin ofiar katastrof jest przerażający i niestety brutalnie rzeczywisty.
Po przeczytaniu książki moje zdanie jednak się zmienia. O ile "Troje" wydaje się być genialną książką po przeczytaniu początku, dalej akcja bardzo zwalnia i można się przy mniej trochę wynudzić. Dopiero pod koniec zaczyna się rozkręcać, ale dzieje się to właściwie przy kilku ostatnich kartkach, gdzie już zdążyliśmy się zmęczyć lekturą. W monologach postaci wplecionych jest wiele, według mnie, zbędnych zdań, które spokojnie można by wyciąć. Wiem, że miało to sprawić wrażenie realnej rozmowy ze świadkami, ale w książce nie wypadło to dobrze. Gdyby skrócić tę książkę o jakieś pięćdziesiąt stron, czytałoby się ją znacznie lepiej.
Dodatkowo zakończenie zostawia po sobie mocny niedosyt i "wychodzimy z seansu" z przeświadczeniem, że zakończenie, na które tak bardzo czekaliśmy, nie spełniło naszych oczekiwań.
Ode mnie "naciągane" 6 gwiazdek.
http://bookprisoner.blogspot.com/2016/10/od-katastrofy-do-spisku-sarah-lotz-troje.html
Na początku muszę koniecznie pochwalić wydanie ten książki, ponieważ jest znakomite! Tak samo jak w opisie, książka w swoim wyglądzie jest bardzo intrygująca. Tak bardzo, że ciężko po nią nie sięgnąć, kiedy leży na półce w księgarni. Ja bynajmniej nie mogłam jej nie kupić.
Ta książka już...
2016-10-19
http://bookprisoner.blogspot.com/2016/10/tajemniczy-zoty-telefon-rainbow-rowell.html
Pomysł na historię wydaje się jak najbardziej w porządku, ale już po pierwszych stronach powieści doszłam do wniosku, że będzie źle poprowadzony. I tak w rzeczywistości było. Książka nuży, dłuży się niemiłosiernie, a akcja rozkręca się bardzo wolno (o ile w ogóle się rozkręca). Wieczorem żeby po nią sięgnąć, musiałam się właściwie zmuszać.
O bohaterach mamy nikłą wiedzę, nawet po lekturze nie jestem w stanie stwierdzić czy ich polubiłam czy wręcz przeciwnie. Głównie postacie są bardziej płaskie niż drugoplanowy Seth - przyjaciel Georgie i jej współpracownik, którego szczerze mówiąc polubiłam jako jedynego.
Mogę zrozumieć rozterki głównej bohaterki, która oddając się kompletnie swojej pracy, zapomniała że rodzina również potrzebuje uwagi. Kiedy jednak traci ona kontakt ze swoim mężem - Nealem, jej zachowanie przypomina trochę zachowanie zrozpaczonej nastolatki.
Obiecana nam dojrzałość w tej książce w ogóle nie występuje albo pokazana jest wyłącznie w liczbach, bo według mnie autorka nie ma pojęcia, jak przedstawić dorosłe osoby w momencie kryzysu ich małżeństwa. Właściwie wydaje nam się, jakbyśmy czytali historię o nastolatkach, bo nawet dialogi wydają się sztuczne i zupełnie nie pasujące do osób, które podchodzą pod czterdziestkę.
Pani Tęcza zupełnie nie potrafi przedstawić dojrzałego świata dwojga osób, którzy są po kilkunastu latach małżeństwa. Zdecydowanie bardziej podobało mi się przedstawienie bohaterów jak i historii w książce "Eleonora i Park" z czego jasno wynika, że Rainbow Rowell czuje się lepiej w tematyce dziecięco-młodzieżowej.
Jeżeli planujecie przeczytać "Linię serc" i nie oczekujecie przy tym dojrzałej historii o problemach dorosłych osób, możecie przeczytać. Owszem, książka jest lekka i przyjemna, ale momentami trochę przerysowana i zbyt słodka. Przypominała właśnie taką powieść o nastolatkach.
http://bookprisoner.blogspot.com/2016/10/tajemniczy-zoty-telefon-rainbow-rowell.html
Pomysł na historię wydaje się jak najbardziej w porządku, ale już po pierwszych stronach powieści doszłam do wniosku, że będzie źle poprowadzony. I tak w rzeczywistości było. Książka nuży, dłuży się niemiłosiernie, a akcja rozkręca się bardzo wolno (o ile w ogóle się rozkręca). Wieczorem...
2016-09-04
2015-02-12
2014-01-05
2014-05-11
2014-06-28
2014-09-08
2014-11-03
2015-03-24
2015-09-04
2015-11-15
„Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę” to książka, która jest właściwie listem syna do matki, w którym odkrywa on swoją historię dorastania, stronę jego życia, której jego rodzicielka nie znała… i niestety nie pozna, ponieważ ta czytać nie umie. Mężczyzna zdaje się więc pisać te listy dla samego siebie, żeby pogodzić się z tym, co zaszło i domknąć pewne rozdziały swojego życia.
Jest to trudna literatura z wojną w tle, jak i rownież z efektami, jakie wywiera ona na ludziach, kiedy ci już z niej wybrną.
Wojna może i się zakończyć, ale zostanie w ludziach długo po niej.
Długo myślałam, co mogłabym o tej książce powiedzieć. Długo, bo prawie pół roku, przeczytałam ją bowiem w październiku!
Zaczynając lekturę, miałam wrażenie, ze to literatura dla mnie. Liryczny styl opowiadania, trudne przeżycia, z którymi bohater musi sobie poradzić, dodatkowo powieść epistolarna… Jednak im dalej w las, tym coraz trudniej mi się ją czytało. Momentami zastanawiałam się, czy jestem w stanie przebrnąć przez nią całą. Nie potrafiłam wbić się w historię, zdarzało mi się wracać do niektórych akapitów wielokrotnie, żeby zrozumieć przebieg zdarzeń.
Nie była to moja rzecz. Chociaż uwielbiam poetycki, nawet powiedziałabym senny styl pisania, ten tutaj się nie wpasował, a nawet zgrzytał z poruszanym tematem.
Kiedy już przeczytałam ten tytuł, po kilku tygodniach nawet nie pamiętałam o czym był dokładnie.
I dlatego tytuł „Wspaniali jesteśmy tylko przez chwile” zdawał się mieć dla mnie podwójne znaczenie. Na początku byłam nią zachwycona, jednak z coraz większą liczbą przeczytanych stron, zachwyt mijał, aż w końcu książka zostawiła mnie jedynie ze zmieszaniem, a później nawet z zapomnieniem.
Ta książka była dla mnie wspaniała tylko przez chwilę.
„Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę” to książka, która jest właściwie listem syna do matki, w którym odkrywa on swoją historię dorastania, stronę jego życia, której jego rodzicielka nie znała… i niestety nie pozna, ponieważ ta czytać nie umie. Mężczyzna zdaje się więc pisać te listy dla samego siebie, żeby pogodzić się z tym, co zaszło i domknąć pewne rozdziały swojego...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to