-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-11-17
2023-08-08
Cały ten czas.
Ciagle to samo.
Burza za burzą, czas stoi w miejscu. Jeszcze nigdy ten nie miał tak znikomego znaczenia na świecie.
Mar mieszka wraz ze swoją ciotką na Jęczącej Farmie, każdego dnia przeżywając burzę i zgryźliwą opiekunkę. Pragnie dowiedzieć się o świecie więcej.
Czy wyglądał kiedyś inaczej?
Czym są te wszystkie przedmioty pozostawione bez opieki? Gdzie są jej rodzice?
Postanawia zostawić wszystko za sobą i wyruszyć w świat w poszukiwaniu odpowiedzi, nie wiedząc zupełnie, na co się pisze.
Ani też na kogo.
Przyznam, że książka przyciągnęła mnie swoim wyglądem, ponieważ wydawnictwo naprawdę postarało się o aspekt wizualny. Ja jednak przejdę od razu do fabuły.
Przed czytaniem „Całego tego czasu”, wiedziałam z czym się mierzę - debiutancka, młodzieżowa opowieść pisana przez młodą dziewczynę. Nie miałam wygórowanych oczekiwań i jednocześnie dałam tej pozycji szansę.
Początek trochę mi się dłużył, tak jak dłużyła się droga Mar i Artela w poszukiwaniu odpowiedzi w nieznanym im świecie. Jednak szybko przebrnęłam przez to, bo książka napisana jest przystępnym, łatwoczytającym się stylem. Można było odczuć, że to debiut, brakowało tu bowiem zachęcających zwrotów akcji, przez co wierzę, że niektórych czytelników mogła znudzić. Brakowało mi tez lepszego wyjaśnienia świata. Wiemy, że w powieści czas się zatrzymał, ale mało wiemy o tym, jak ten świat funkcjonuje. Poznajemy jedynie skrawek tego wszystkiego. To trochę za mało.
Ostatnie strony minęły mi bardzo szybko, wciągnęło mnie dążenie bohaterów do rozwiązania pewnej zagadki i nie zauważyłam, kiedy książka się skończyła.
Autorce życzę dużo sukcesów w pisaniu i wiele wydanych książek.
Cały ten czas.
Ciagle to samo.
Burza za burzą, czas stoi w miejscu. Jeszcze nigdy ten nie miał tak znikomego znaczenia na świecie.
Mar mieszka wraz ze swoją ciotką na Jęczącej Farmie, każdego dnia przeżywając burzę i zgryźliwą opiekunkę. Pragnie dowiedzieć się o świecie więcej.
Czy wyglądał kiedyś inaczej?
Czym są te wszystkie przedmioty pozostawione bez opieki? Gdzie...
„Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę” to książka, która jest właściwie listem syna do matki, w którym odkrywa on swoją historię dorastania, stronę jego życia, której jego rodzicielka nie znała… i niestety nie pozna, ponieważ ta czytać nie umie. Mężczyzna zdaje się więc pisać te listy dla samego siebie, żeby pogodzić się z tym, co zaszło i domknąć pewne rozdziały swojego życia.
Jest to trudna literatura z wojną w tle, jak i rownież z efektami, jakie wywiera ona na ludziach, kiedy ci już z niej wybrną.
Wojna może i się zakończyć, ale zostanie w ludziach długo po niej.
Długo myślałam, co mogłabym o tej książce powiedzieć. Długo, bo prawie pół roku, przeczytałam ją bowiem w październiku!
Zaczynając lekturę, miałam wrażenie, ze to literatura dla mnie. Liryczny styl opowiadania, trudne przeżycia, z którymi bohater musi sobie poradzić, dodatkowo powieść epistolarna… Jednak im dalej w las, tym coraz trudniej mi się ją czytało. Momentami zastanawiałam się, czy jestem w stanie przebrnąć przez nią całą. Nie potrafiłam wbić się w historię, zdarzało mi się wracać do niektórych akapitów wielokrotnie, żeby zrozumieć przebieg zdarzeń.
Nie była to moja rzecz. Chociaż uwielbiam poetycki, nawet powiedziałabym senny styl pisania, ten tutaj się nie wpasował, a nawet zgrzytał z poruszanym tematem.
Kiedy już przeczytałam ten tytuł, po kilku tygodniach nawet nie pamiętałam o czym był dokładnie.
I dlatego tytuł „Wspaniali jesteśmy tylko przez chwile” zdawał się mieć dla mnie podwójne znaczenie. Na początku byłam nią zachwycona, jednak z coraz większą liczbą przeczytanych stron, zachwyt mijał, aż w końcu książka zostawiła mnie jedynie ze zmieszaniem, a później nawet z zapomnieniem.
Ta książka była dla mnie wspaniała tylko przez chwilę.
„Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę” to książka, która jest właściwie listem syna do matki, w którym odkrywa on swoją historię dorastania, stronę jego życia, której jego rodzicielka nie znała… i niestety nie pozna, ponieważ ta czytać nie umie. Mężczyzna zdaje się więc pisać te listy dla samego siebie, żeby pogodzić się z tym, co zaszło i domknąć pewne rozdziały swojego...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-01
XIX wiek. Paryż. Dziewiętnastoletnia Eugenie trafia do szpitala Salpêtrière, do którego trafiają te kobiety, które uważa się za obłąkane, niereformowalne. Mówi się, że gdy raz się tu trafi, raczej się z niego nie wychodzi. Eugenie trafia tam za sprawą swojej babci. A także ojca, i właściwie wszystkich. Nikt się temu nie sprzeciwił. Dziewczyna czuje się całkowicie opuszczona. Bo czy naprawdę miała tu trafić?
Owszem, ma pewien dar, którym się posługuje, ale czy to sprawia, że jest obłąkana?
Na kartkach tej książki poznajemy właśnie Eugenie, a także Genevieve - pielęgniarkę w owym szpitalu i pacjentki. Dowiemy się, jak wygląda codzienność w Salpêtrière. Jak traktuje się tytułowe "szalone kobiety", z czym się zmagają. Dowiemy się również, czym tak właściwie jest ten bal, o którym wszyscy wspominają.
Nie będzie przyjemnie, bowiem dużo w tej powieści bezsilności, poczucia bycia traktowanym niesprawiedliwie. Ciekawostką jest to, że szpital Salpêtrière istniał naprawdę, jak i również lekarz Jean-Martin Charcot, który pojawia się w powieści.
"Bal szalonych kobiet" to książka krótka, dla zawziętego czytelnika mogłaby być wręcz lekturą na jeden wieczór, stąd też wydaje się, że dużo w tej historii niedopowiedzeń. Akcja gna tu jak szalona, nie rozwodząc się za długo nad jedną rzeczą, a my pod koniec orientujemy się, że przeczytaliśmy już całość. Może przez ten pośpiech książka zapomniała mnie po drodze poruszyć, a może było tak przez te niedopowiedzenia. Mimo wszystko uważam, że warto ją przeczytać. Pomimo tematyki "Bal szalonych kobiet" jest zaskakująco lekką lekturą, która jednocześnie daje nam obraz na to, jak traktowane były kobiety w XIX wieku i jak zajmowano się tymi, które uważano za odchyły od norm.
XIX wiek. Paryż. Dziewiętnastoletnia Eugenie trafia do szpitala Salpêtrière, do którego trafiają te kobiety, które uważa się za obłąkane, niereformowalne. Mówi się, że gdy raz się tu trafi, raczej się z niego nie wychodzi. Eugenie trafia tam za sprawą swojej babci. A także ojca, i właściwie wszystkich. Nikt się temu nie sprzeciwił. Dziewczyna czuje się całkowicie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-18
Czy wyobrażasz sobie świat, w którym nie ma zwierząt? Nie możesz mieć w domu psa, kota, bo każde przypadkowe draśnięcie, ugryzienie może wiązać się z szalejącą infekcją? A co za tym idzie, nie ma na świecie mięsa. Czy człowiek jest w stanie przeżyć bez niego? Czy jednak posunie się do czegoś, co nam się nigdy nie śniło, aby zaspokoić swój głód? Po co na zewnątrz należy nosić parasolkę i czym jest mięso specjalne?
Tego wszystkiego dowiecie się, czytając "Wyborny trup".
Przyznam się, treść książki z początku mną wzburzyła, szczególnie kiedy opowiadałam o niej później swojemu chłopakowi, który nawet nie wiedział, jak ten tytuł określić.
To nie jest książka dla każdego. Nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś porzucił lekturę z myślą, że jest "zbyt dziwna" bądź "niepokojąca". Ale jednak "Wyborny trup" ma wzbudzać takie, a nie inne emocje.
Czy jest to realistyczna wizja świata? Tego nie wiem. Na pewno jednak jest to dla mnie coś nowego i zastanawiającego. Brzydkiego i okrutnego.
W tej książce to człowiek jest produktem.
Czy wyobrażasz sobie świat, w którym nie ma zwierząt? Nie możesz mieć w domu psa, kota, bo każde przypadkowe draśnięcie, ugryzienie może wiązać się z szalejącą infekcją? A co za tym idzie, nie ma na świecie mięsa. Czy człowiek jest w stanie przeżyć bez niego? Czy jednak posunie się do czegoś, co nam się nigdy nie śniło, aby zaspokoić swój głód? Po co na zewnątrz należy...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-06-22
Dorośli to krótka opowieść o Idzie, wybierającej się na wakacje do domu, w którym zwykła mieszkać jako dziecko. Planowała jedynie świętować urodziny mamy, jednak zgromadzenie całej rodziny pod jednym domem musiało skończyć się tylko w jeden sposób...
Książkę przeczytałam w większości w samolocie, wracając do Islandii. To zawarta w niecałych stu pięćdziesięciu stronach przeprawa przez trudności, z jakimi zmaga się samotna, bezdzietna Ida. Jesteśmy świadkami jej relacji z rodziną. Widzimy wzajemną zazdrość między nią i jej siostrą - Marthe, niewypowiedziane słowa i żal. Czytamy o rozterkach Idy dotyczących samotności, macierzyństwa. O niezadowoleniu ze swojego życia. O problemie znalezienia swojego stałego miejsca. A wszystko to oblepione jeszcze brakiem pewności siebie i poczuciem niedocenienia przez rodzinę. To brzmi jak spora wybuchowa dawka całego arsenału uczuć, które właśnie pod tym dachem może ulec detonacji.
Ale czy wybuchnie?
Tego wam na pewno nie powiem.
Na pewno jednak wyjawię, że warto sięgnąć po "Dorosłych". Nawet jeśli mielibyście nie polubić bohaterów. To nie o to to tu chodzi. My wcale nie musimy ich lubić. Takie jest życie. Warto jednak przyjrzeć się, z czym muszą się zmagać na co dzień i jak, tak właściwie, wygląda po prostu dorosłe życie.
Dorośli to krótka opowieść o Idzie, wybierającej się na wakacje do domu, w którym zwykła mieszkać jako dziecko. Planowała jedynie świętować urodziny mamy, jednak zgromadzenie całej rodziny pod jednym domem musiało skończyć się tylko w jeden sposób...
Książkę przeczytałam w większości w samolocie, wracając do Islandii. To zawarta w niecałych stu pięćdziesięciu stronach...
2022-03-07
Związek Zuzy w jednym momencie się rozpada, kiedy Mikołaj postanawia ją rzucić. Dziewczyna nie wie, co ze sobą zrobić, do czasu gdy dzwoni przyjaciółka. Wtedy wszystko wydaje się jasne. Zuza rzuca wszystko i przenosi się z Polski do Nowej Zelandii. A wszystko z myślą, żeby odżyć i zapomnieć o byłym narzeczonym. Będzie się działo!
Właściwie historia może być jak najbardziej przewidywalna, cóż bowiem może się stać, gdy świeżo upieczona singielka wylatuje do innego kraju, żeby zapomnieć o swoim byłym.
Książkę czytało się bardzo szybko, nieprzeczytanych kartek ubywało mi w niebywałym tempie, a ja spragniona ciepła Nowej Zelandii, chłonęłam każdą ciekawostkę. Z żalem przyjęłam fakt, że nie dowiem się zbyt wiele o tym państwie. Owszem, autorka od czasu do czasu podrzuca jakiś smakowity kąsek, jednak, jak to na ten gatunek przystało, większość treści zajmuje głównie romans. Zamiast więc czytać o kolejnej scenie miłosnej i rozwodzeniu się bohaterki nad przystojnym, opalonym i (oczywiście!) umięśnionym mieszkańcem wyspy, chętnie wybrałabym się z nimi na zaplanowaną wycieczkę dookoła, o której z resztą bohaterowie wspominali. Tak też sie nie stało. Rozumiem jednak, że autorkę ograniczała objętość, a "Styczniowa letnia noc" nie miała być reportażem podróżniczym, a jedynie romansem z ciekawym państwem w tle.
I tu nie mam nic do zarzucenia, bo historia miłosna, mimo wzlotów i uniesień, nie zaskoczyła mnie niczym. To jednak pozytywne odczucie, bowiem ja od tej książki właśnie tego oczekiwałam. Chciałam, żeby mnie niczym nie zaskoczyła, dając mi miast to, czego od niej chcę — przyjemnego, lekkiego i rozluźniającego romansu, którego będę mogła czytać pod kocem z kubkiem herbaty w ręku.
I tak też było.
Związek Zuzy w jednym momencie się rozpada, kiedy Mikołaj postanawia ją rzucić. Dziewczyna nie wie, co ze sobą zrobić, do czasu gdy dzwoni przyjaciółka. Wtedy wszystko wydaje się jasne. Zuza rzuca wszystko i przenosi się z Polski do Nowej Zelandii. A wszystko z myślą, żeby odżyć i zapomnieć o byłym narzeczonym. Będzie się działo!
Właściwie historia może być jak najbardziej...
*Powrócisz do tych lat, lecz
nigdy już do nich nie wejdziesz...
Młodość to miejsce, które opuściłeś."*
Lata osiemdziesiąte, stan Missouri, lato, które skwierczy i brzmi graniem cykad. Piętnastoletni Sam, jakiego życie dalekie jest od beztroskiego, podejmuje decyzję, by zatrudnić się w starym kinie. Ta jedna decyzja sprawia, że dotychczasowa codzienność chłopaka zaczyna nabierać nowych barw, a on - wcześniej uznawany za cichego dziwaka, nabiera pewności i innych cech, których się po sobie nie spodziewał.
Hard Land to opowieść o młodości, o dorastaniu, o pierwszych razach i o przeszkodach, które czyhać mogą na każdą dorastającą osobę. Książka ta jest też o stracie, która ciąży na chłopaku jeszcze długo przed faktyczną utratą. Bohaterowie radzą sobie z problemami lepiej lub gorzej, odkrywają siebie, odkrywają siebie nawzajem i zacieśniają więzi. Jednak nowi przyjaciele Sama po lecie mają wyjechać z miasta Grady, a on zastanawia się, co dalej z nim i z nim samym będzie.
*"- Grady jest jak słaba piosenka pop, której jednak ukradkiem się słucha.(...)*
*- Nie zrozumiałeś tej zabawy, stary, ty masz na Grady wyklinać!"*
Książkę czytało się niezwykle szybko. Benedict Wells ma przyjemny styl pisania, który przypadnie większości czytelnikom do gustu. Wplata wiele nawiązań do popkultury lat osiemdziesiątych. Przejmuje, wzrusza, sprawia, że bohaterom się kibicuje. Jest skierowana do osób, które mogłyby się łatwo z nimi utożsamić. Jest też powolna, niespieszna, a przez to może być też dosyć nijaka w swojej prostocie. Dla mnie nie jest to książka, która będzie jedną z ulubionych, jednak wspomnienie tego lata pewnie ze mną zostanie.
Jednym mankamentem, przez który nie mogłam wciągnąć się w tę historię na początku, było wiele wplecionych angielskich słów, które łatwo można było przetłumaczyć, a które nie były potrzebne w takiej właśnie formie. Do reszty nie mam żadnych zastrzeżeń.
Teraz nadchodzi lato, robi się ciepło, jeszcze trochę i też będzie skwierczeć, a cykady bądą grać za oknami. Jeśli chcecie poczuć się jak Sam podczas swojego najważniejszego lata w życiu, warto sięgnąć po "Hard Land".
*Powrócisz do tych lat, lecz
nigdy już do nich nie wejdziesz...
Młodość to miejsce, które opuściłeś."*
Lata osiemdziesiąte, stan Missouri, lato, które skwierczy i brzmi graniem cykad. Piętnastoletni Sam, jakiego życie dalekie jest od beztroskiego, podejmuje decyzję, by zatrudnić się w starym kinie. Ta jedna decyzja sprawia, że dotychczasowa codzienność chłopaka zaczyna...
2022-03-25
Piranesi mieszka w dziwnym miejscu, choć dla niego to miejsce jest jak dom. Tak właściwie - to jest Dom, z tą różnicą, że ma on wiele pomieszczeń i każde z nich skrywa w sobie jakieś tajemnice. Dla mężczyzny jest to jego normalność, miejsce gdzie był od zawsze. Ale czy na pewno? W pewnym momencie, przez zbieg kilku zdarzeń, Piranesi zaczyna wątpić, czym dla niego jest Dom i co on tam, tak naprawdę, robi.
Nie sposób przyznać, że miejsce akcji, jak i cała książka to dziwna, fascynująca, pełna tajemnic historia, którą chce się czytać. I choć muszę przyznać, że pierwsza połowa szła mi dosyć wolno, może ze względu na tę dziwność właśnie, tak druga część książki nabrała tempa. Autorka wrzuca nas bowiem w sam środek tajemniczych sali, bez żadnych wyjaśnień i my, jako czytelnicy, możemy poczuć się zagubieni. Spokojnie jednak, bo ta zagadka zostanie niedługo wyjaśniona i jest to naprawdę interesująca przeprawa. Zauważymy, jak zmienia się ludzka psychika, jak zmieniają się relacje między jedyną dwójką mieszkańców Domu, poczujecie napięcie przy odkrywaniu, kim jest Piranesi. Na pewno nie dajcie się zwieść powolnemu tempu.
Ciekawostką jest, że powieść ta zawiera w sobie wiele nawiązań, na przykład sam tytuł nawiązuje do włoskiego artysty, o którym możecie poczytać na następnym zdjęciu. Można jednak znaleźć w niej również nawiązania do kilku części "Opowieści z Narnii" czy alegorii platońskiej jaskini z filozofii. Odkrywanie tych nawiazan to dodatkowa rozrywka przy czytaniu.
Piranesi mieszka w dziwnym miejscu, choć dla niego to miejsce jest jak dom. Tak właściwie - to jest Dom, z tą różnicą, że ma on wiele pomieszczeń i każde z nich skrywa w sobie jakieś tajemnice. Dla mężczyzny jest to jego normalność, miejsce gdzie był od zawsze. Ale czy na pewno? W pewnym momencie, przez zbieg kilku zdarzeń, Piranesi zaczyna wątpić, czym dla niego jest Dom i...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-19
"Lato, gdy mama miała zielone oczy" zaskoczyła mnie swoją objętością. Zastanawiała mnie, jaka treść może zmieścić się na tak niewielu kartkach, która przecież poruszyła wielu. Wierzyłam, że słowa i język mają tu niebagatelne znaczenie.
Nie myliłam się.
Aleksy nie znosi swojej matki. Jego nienawiść gniecie jego kiszki, wykręca stawy, zaciska siłę w pięściach. Wyładowuje swoją złość do tego stopnia, że rani się do krwi. Nienawiść, jak ziarno, siedzi w jego żołądku, rośnie i kwitnie z dnia na dzień. Do czasu, gdy dowiaduje się czegoś o swojej mamie i wtedy uświadamia sobie, że tak naprawdę nigdy jej nie znał. A przy okazji i siebie samego. Źródłem i metaforą tajemnic matki wydają się jej zielone oczy.
Nie jest to łatwa lektura, i choć jest to cienka książka, zajęło mi trochę czasu, by przejść przez jej treść. Jest wypełniona, a wręcz kipi skrajnymi wobec siebie emocjami. To powrót dorosłego już głównego bohatera do wspomnień z letniego okresu, gdzie wiele w jego życiu się zmieniło.
Warto wraz z nim przejść przez te wspomnienia, poznać jak w krótkim czasie relacja tej dwójki zmienia się diametralnie, zapoznać się ze sposobem pisania Tatiany, bo jest to poetycki, niosący tonę emocji język, przez który ta cienka książka zasiada w naszej głowie na długo.
"Lato, gdy mama miała zielone oczy, nigdy się nie skończyło."
"Lato, gdy mama miała zielone oczy" zaskoczyła mnie swoją objętością. Zastanawiała mnie, jaka treść może zmieścić się na tak niewielu kartkach, która przecież poruszyła wielu. Wierzyłam, że słowa i język mają tu niebagatelne znaczenie.
Nie myliłam się.
Aleksy nie znosi swojej matki. Jego nienawiść gniecie jego kiszki, wykręca stawy, zaciska siłę w pięściach. Wyładowuje...
2022-03-02
Bohater książki, który pozostaje nam anonimowy do końca, nie miał łatwego życia. Porzucony na dworcu, bez matki, trafia pod opiekę swojego ojca i matki zastępczej - pani Bae. To nie zmienia jego sytuacji. Jest coraz gorzej. Do tego stopnia, że pewnego dnia wybiega z domu, żeby się ukryć. I tu z pomocą przychodzi tytułowa piekarnia, na którą natyka się chłopak. Z początku zwykła wydawałoby się, że to zwyczajne miejsce, jak każde inne. Jej tajemnice jednak główny bohater pozna już wkrótce.
Książka ta minęła mi bardzo szybko, choć jej temat był ciężki, czego się po niej nie spodziewałam. Zwodnicza, piękna jej oprawa zapowiada magiczną, może lekką historię, i choć ta jest faktycznie magiczna, daje też do myślenia i może okazać się w pewnym momencie przytłaczającą lekturą. Z pewnością warto ją jednak przeczytać.
Bohaterowie, których bardzo chętnie poznałabym bliżej, szczególnie tytułowego czarodzieja, są wykreowani moim zdaniem bardzo dobrze - są dla czytelnika interesujący, z nutką tajemnicy, chciałoby się z nimi spędzić w książce więcej czasu.
Magiczność podkreśla jej wydanie i tu ukłon w stronę wydawnictwa, które zrobiło kawał dobrej roboty, bo i okładka, jak i wnętrze książki naprawdę robi wrażenie.
Polecam wam przeczytać "Piekarnię czarodzieja", gdyż jest to z pewnością lektura ciekawa, poruszająca jednocześnie trudne tematy, pozostawiająca po sobie mimo wszystko na języku posmak posmak słodkiej bezy (jeśli przeczytacie zakończenie, zrozumiecie, o co mi chodzi ;)).
Trochę dziwaczna, przeplatająca w treści koreańskie obyczaje, które nam wydawać by się mogły obce, z oryginalnym zabiegiem literackim na końcu, wyróżnia się na tle innych książek i z pewnością pozostanie w mojej pamięci.
Bohater książki, który pozostaje nam anonimowy do końca, nie miał łatwego życia. Porzucony na dworcu, bez matki, trafia pod opiekę swojego ojca i matki zastępczej - pani Bae. To nie zmienia jego sytuacji. Jest coraz gorzej. Do tego stopnia, że pewnego dnia wybiega z domu, żeby się ukryć. I tu z pomocą przychodzi tytułowa piekarnia, na którą natyka się chłopak. Z początku...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-17
"Przede mną wieś chowa się w wieczorze, kryje się po domach, za ludźmi ukradkiem wchodzi za progi, przeczeka sobie noc w przedsionku, żeby o świcie wyjrzeć nieśmiało..."
Polska wieś. Z czym wam się kojarzy?
Ze spokojem? Przestrzenią pól? Z ciemnym niebem pełnym gwiazd? Mgłą w trawie o poranku? Szczebiotem chrząszczy w skwarze? Zapachem chleba niosącym się z rana, bo ciotka Jadzia przecze go zawsze w sobotę? Z małym kościółkiem, który zawsze w niedzielę jest pełny i dźwiękiem dzwonów niosącym się aż na skraj wsi? A może kojarzy się wam z brakiem prywatności? Znajomością każdego człowieka na wskroś? Wciąż obecną tradycyjnością? Przesadną religijnością? Konserwatyzmem? "Nie robieniem czegoś, bo co sobie sąsiedzi pomyślą"?
W "Dewocjach" jest tych cech wszystkich po trochu. Mamy bowiem typową polską wieś i spowiedź kobiety, opowiadającej o sobie, ale również o innych mieszkańcach, o realiach tego miejsca. Wszyscy się znają: "ten z tym", "ta z tamtym", "ten uciekł do miasta", "Sklepikowa znów chora"... Książka opowiada o zagwostkach, o zagubieniu, o lęku przed oceną przez innych, o lęku przed oceną Boga, o tym co się powinno i o tym, co należy.
Mamy tu idealne proporcje ukazania obrazu katolickiej wsi, w negatywnym swietle również, gdzie narratorka nie wyciąga ich i nie wytyka palcem, mówiąc "to jest złe". Pozostawia ocenę czytelnikowi, dając mu przestrzeń do własnych refleksji.
A wszystko napisane poetyckim, metaforycznym językiem, zlepionym jak wielokolorowa plastelina w jedno.
To powieść, którą czyta się powoli, którą chcę się delektować, bo styl, jakim jest napisana, to najlepsze ciasto, którego nie chcemy zjeść od razu, bo za szybko się skończy. Ciarkowska tak pięknie operuje słowami. To ten rodzaj narracji, który bardzo sobie cenię. Na pewno więc sięgnę po inne tytuły tej autorki.
"Ojca pamiętam jako serię dźwięków. Kapcie szurały o podłogę, kanapa skrzeczała pod jego ciężarem, gazeta strzelała w powietrzu, ojciec zaklinał muchy..."
"Przede mną wieś chowa się w wieczorze, kryje się po domach, za ludźmi ukradkiem wchodzi za progi, przeczeka sobie noc w przedsionku, żeby o świcie wyjrzeć nieśmiało..."
Polska wieś. Z czym wam się kojarzy?
Ze spokojem? Przestrzenią pól? Z ciemnym niebem pełnym gwiazd? Mgłą w trawie o poranku? Szczebiotem chrząszczy w skwarze? Zapachem chleba niosącym się z rana, bo...
2022-02-14
Choć bohaterka książki Ceony od zawsze marzyła o zostaniu Wytapiaczem i władać magią metalu, po ukończeniu Szkoły Magii, trafiła pod opiekę papierowego maga, by uczyć się władać papierem.
Młoda praktykantka nie jest zadowolona z tego faktu. Czy zbieg wielu nadchodzących wydarzeń sprawi, że zmieni zdanie?
Ta książka zapowiadała się naprawdę dobrze. Uwielbiam wątek magiczny, więc "Papierowego maga" nie mogłam przegapić. Mamy tu bowiem zadziorną absolwentkę Szkoły Magii pod skrzydłem intrygującej postaci maga, magię w wielu postaciach, mamy nawet papierowego psa - Fenkuła!
Pierwszy tom zdaje się zaledwie cząstką całej historii, bo niewiele dowiemy się tu o świecie przedstawionym, o tłach postaci czy o Szkole Magii. I choć brakowało mi tego, bo moja ciekawość jest zawsze ogromna, wierzę w tę powieść mocno i na pewno sięgnę po drugi tom. Szkoda tylko, że już pierwszy tom sugeruje nam, co podzieje się między pewnymi bohaterami. Mam nadzieję jednak, że w kolejnych tomach będzie więcej zaskoczeń.
"Papierowy mag" to zdecydowanie seria dla młodszego czytelnika, ale ja bawiłam się na niej dobrze. I choć raczej nie będzie to mój faworyt roku, nie żałuję że po nią sięgnęłam. Was również zachęcam do tego, jeśli potrzebujecie książki lekkiej i magicznej.
Choć bohaterka książki Ceony od zawsze marzyła o zostaniu Wytapiaczem i władać magią metalu, po ukończeniu Szkoły Magii, trafiła pod opiekę papierowego maga, by uczyć się władać papierem.
Młoda praktykantka nie jest zadowolona z tego faktu. Czy zbieg wielu nadchodzących wydarzeń sprawi, że zmieni zdanie?
Ta książka zapowiadała się naprawdę dobrze. Uwielbiam wątek magiczny,...
2022-01-07
Wielka posiadłość, skrywająca tajemnice w swoich grubych ścianach. Pokój oświetlony jedynie blaskiem świecy. Chłód wkrada się pod rękawy przez otwarte okno, firanki poruszają się leniwie. Przeglądacie grzbiety książek w ogromnej biblioteczce, niektóre tomiska są już stare i zakurzone. Chcielibyście poznać trzynastą opowieść, o której wszyscy mówią. Słyszycie kroki, ale jesteście pewni, że jeszcze przed chwilą byliście tu sami. Niepokój przywołuje dreszcze.
Główna bohaterka na pewną odczuwała tę emocję, gdy pojawiła się w posiadłości Angelfield skrytej głęboko w lesie przed ludzkim wzrokiem. Miała jednak poczucie misji - list nadesłany do niej przez nieznajomą, która prosi ją o napisanie biografii. Margaret gotowa jest poznać historię jej życia.
I ja czułam momentami niepokój, czytając tę powieść, jakbym sama znajdowała się w opisywanej posiadłości. Była to jednak książka nierówna - raz trzymająca w napięciu, a raz luzująca to napięcie i stając się wręcz monotonną i dłużącą się historią. Nie zmieniło to faktu, że chciałam jednak poznać przeszłość bliźniaczek oraz tytułową trzynastą opowieść. Mnogość wątków nie przytłaczała i nie powodowała zagubienia, a piękny język umilał lekturę. Pytanie jednak czy polubiłam zakończenie? Na pewno nie spodziewałam się takiego rozwiązania tajemnicy, wywołał nawet we mnie ekscytację, zaskoczenie. Jednak w obliczu całej, nierównej opowieści, ostatnie rozdziały nie wybrzmiały tak, jak wybrzmieć powinny. A przez to i cała książka na tym straciła, a szkoda, bo mam wrażenie, że niewiele jej brakowało, by została jedną z lepszych, które ostatnio przeczytałam.
Wielka posiadłość, skrywająca tajemnice w swoich grubych ścianach. Pokój oświetlony jedynie blaskiem świecy. Chłód wkrada się pod rękawy przez otwarte okno, firanki poruszają się leniwie. Przeglądacie grzbiety książek w ogromnej biblioteczce, niektóre tomiska są już stare i zakurzone. Chcielibyście poznać trzynastą opowieść, o której wszyscy mówią. Słyszycie kroki, ale...
więcej mniej Pokaż mimo to
Charlie Gordon jest wyjątkową osobą. Dlaczego? Jako pierwszy człowiek poddany jest eksperymentowi, mającym zwiększyć jego inteligencję. Wcześniej na jego miejscu był jedynie tytułowy Algernon - mysz, z którą mężczyzna doświadcza skutków operacji. Wszystko zdaje się iść w dobrą stronę.
Ale czy na pewno? Jak będzie wyglądać nowe życie Charliego? Ilu nowych rzeczy uda mu się nauczyć? Czy jego relacje z rodziną i przyjaciółmi ulegnie zmianie? Jak to w ogóle się stało, że trafił on do tego eksperymentu?
„Kwiaty dla Algernona” to książka, której tytuł zrozumie się dopiero, gdy dotrzemy do końca powieści. Całość jest dziennikiem pisanym ręką Charliego. Dzięki temu możemy zauważyć, w jaki sposób zmienia się jego sposób pisania i myślenia, ale również w jaki sposób zmieniają się jego relacje z ludźmi. Bardzo doceniam takie zabiegi stylistyczne i zdecydowanie polecam tę książkę w papierze, żeby móc śledzić te przemiany samemu. W audiobooku mam wrażenie, że ten tytuł mógłby nie wybrzmieć tak samo.
Nie jest to z pewnością łatwa historia. Mimo że czytało mi się ją szybko to jednak musiałam zatrzymać się na chwilę, bowiem to, co przydarzało się Charliemu było przejmujące i skłaniało do przemyśleń. Ciagle też zadawałam sobie pytania:
Czy mężczyzna faktycznie się zmieni? Czy będzie mądrzejszy od innych? I co to tak naprawdę będzie oznaczać? Jaka jest cena nadzwyczajnej inteligencji?
Na wszystkie te pytania znajdziecie odpowiedzi, ale czy to jest to, czego się spodziewaliśmy?
Koniecznie przeczytajcie „Kwiaty dla Algernona”, żeby się o tym dowiedzieć.
Charlie Gordon jest wyjątkową osobą. Dlaczego? Jako pierwszy człowiek poddany jest eksperymentowi, mającym zwiększyć jego inteligencję. Wcześniej na jego miejscu był jedynie tytułowy Algernon - mysz, z którą mężczyzna doświadcza skutków operacji. Wszystko zdaje się iść w dobrą stronę.
więcej Pokaż mimo toAle czy na pewno? Jak będzie wyglądać nowe życie Charliego? Ilu nowych rzeczy uda mu się...